Archives

Ukraina. Drohobycz – miasto “Sklepów cynamonowych”

Ukraina. Drohobycz- miasto “Sklepów cynamonowych”

Beata Kardaszewicz



Rynek (Fot. Beata Kardaszewicz)

Drohobycz warto odwiedzić nie tylko z powodu Schulza.

Staramy się zaglądać do Lwowa tak często, jak to tylko możliwe. Przejść się po Rynku, posiedzieć chwilę przy fontannie z Neptunem. Wypić herbatę w kafejce obok kaplicy Boimów. Posłuchać mszy w katedrze ormiańskiej, odwiedzić bukinistów pod pomnikiem Fedorowa. Na bazarze priwokzalnym (przy Dworcu Głównym) kupić najlepszą na świecie wędzoną słoninę, tak żeby jej zapas (pocięta w kawałki i zamrożona) wystarczył do następnego wyjazdu. Pospacerować po parku Stryjskim, zachwycić się rzeźbami Pinsla w dawnym kościele Klarysek. I wreszcie nabrać ochoty na dalszą wędrówkę.

W promieniu ok. 100 km wokół Lwowa nietrudno znaleźć miejsca wymarzone na całodniową lub kilkugodzinną wycieczkę: Żółkiew, Krechów, Olesko, Podhorce, Złoczów, Poczajów, Stanisławów, Truskawiec, Drohobycz…

Miasto “Sklepów cynamonowych”

Zafascynowani prozą Brunona Schulza, inspirowaną klimatami przedwojennego Drohobycza, chcemy zobaczyć miasto „Sklepów cynamonowych”, a w nim „Rynek (…) pusty i żółty od żaru” i „stare domy, polerowane wiatrami wielu dni”. Chcemy sprawdzić, czy w witrynie apteki na rogu Rynku i Mazepy wciąż stoi bania z sokiem malinowym „symbolizująca chłód balsamów”. Chcemy odnaleźć słynną ulicę Krokodyli, a w razie deszczu albo upału schronić się w jednej z „sieni, pachnących chłodem i winem”. Bo Drohobycze właściwie są dwa. W tym pierwszym, realnym, przegląda się jak w lustrze drugi – magiczny, rodem z Schulzowskiej wyobraźni. Żeby go zobaczyć, trzeba uruchomić własną…

Życie Schulza, skromnego nauczyciela rysunków i prac ręcznych, toczyło się na przestrzeni kilku ulic okalających rynek, w miejscach, które dziś łatwo odnaleźć.

Nie istnieje już dom w Rynku, w którym artysta urodził się w 1892 r. i w mieszkaniu na pierwszym piętrze (znanym ze “Sklepów…”) spędził pierwsze lata życia. Ale Rynek wciąż wygląda jak “wymieciona z kurzu gorącymi wiatrami (…) biblijna pustynia”, w kolejnych godzinach dnia oświetlana przez słońce dokładnie tak, jak opisał w “Sklepach…”. Jeśli skierujemy się w lewo, krótka uliczka zakończona śmieszną, trójkątną kamienicą zaprowadzi nas na ul. Drohobycza (dawna Floriańska), gdzie pod nr. 12 stoi dom oznaczony tablicą pamiątkową, w którym rodzina Schulzów mieszkała w latach międzywojennych. Dziś, porządnie odnowiony, znajduje się w rękach prywatnych – do środka wejść nie można. Trochę rozczarowani ruszamy dalej ul. Drohobycza. Idąc prosto, dojdziemy do tzw. willi Landaua, gdzie Schulz, chroniąc się przed horrorem okupacji w krainę fantazji, malował na ścianach dziecinnego pokoju ilustracje do baśni braci Grimm. Fresków tam nie znajdziemy – odkryte zaledwie dziesięć lat temu wywieziono do Jerozolimy. Skręcamy więc w prawo, w ul. Mickiewicza (dawna Szewczenki), potem w lewo, w Szewczenki (dawna Mickiewicza). Stąd już tylko kilka kroków do okazałego gmachu dawnego Gimnazjum im. Władysława Jagiełły, gdzie artysta prowadził niekonwencjonalne lekcje rysunków. Kiedy klasa zbyt ostro rozrabiała, przerywał nauczanie i opowiadał uczniom bajki. Dziś w budynku gimnazjum mieści się Uniwersytet Pedagogiczny im. Iwana Franki, innego wybitnego syna ziemi drohobyckiej. O tym, że uczył tu kiedyś Bruno Schulz, informuje niewielka tablica obok wejścia do pracowni plastycznej.

Na Rynek wracamy ul. Mickiewicza (czyli Szewczenki), gdzie wśród zieleni ogrodów stoją podniszczone, ale wciąż pełne uroku wille pałace, świadectwa dawnej świetności Drohobycza, owoce XIX-wiecznego boomu naftowego. Dalej Szewczenki skręca łagodnym łukiem w lewo i domykając koło, które zatoczyliśmy od miejsca narodzin, doprowadza nas do miejsca śmierci Schulza. Stara kamienica, schodki, podest i wejście do sklepu – nic się tu chyba nie zmieniło oprócz nazwy – dawniej ta część ulicy nazywała się Czackiego. 19 listopada 1942 r. idący do Judenratu po chleb Schulz zginął tu w czasie akcji gestapo od strzału w tył głowy. Okrutny zbieg okoliczności – chleb był mu potrzebny na podróż do Warszawy, która miała być pierwszą częścią przygotowanego przez przyjaciół planu wyciągnięcia pisarza z getta – krokiem ku wolności.

Drohobycza, miasta sklepów cynamonowych i ulicy Krokodyli, trzeba szukać po drugiej stronie Rynku.

Idąc w dół ul. Mazepy, najpierw widzimy budynek teatru. Ten sam, z którego mały bohater “Sklepów…”, wysłany po zapomniany portfel ojca, wyruszył w nocną wędrówkę w poszukiwaniu tychże. Dalej, trzymając się prawej strony, dojdziemy do ul. Stryjskiej – pierwowzoru ulicy Krokodyli. Wracając, zahaczymy o Mały Rynek, żeby, zupełnie jak sto lat temu, zagłębić się między “budki i kramiki, sklecone z pudełek po cukrach, wytapetowane jaskrawo reklamami czekolad, pełne mydełek, wesołej tandety, złoconych błahostek, cynfolii, trąbek, andrutów i kolorowych miętówek”. W uliczkach otaczających Mały Rynek wciąż unosi się zapach cynamonu…

Zabytki Drohobycza

Ale Drohobycz warto odwiedzić nie tylko ze względu na Schulza. Trzy zabytkowe obiekty, których nie wolno ominąć to: gotycki kościół św. Bartłomieja tuż obok rynku i dwie unikalne drewniane cerkwie – Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Jura. Fara jak na złość zamknięta. Wydaje nam się jednak, że w środku panuje jakiś ruch, więc uparcie dobijamy się do drzwi i w końcu ktoś otwiera i sztorcuje nas za przeszkadzanie wycieczce z… Polski. Przyłączamy się i dzięki temu udaje się obejrzeć XVIII-wieczne polichromie Andrzeja Sołeckiego na ścianach i sklepieniach, kilka renesansowych rzeźb i neobarokowe ołtarze.

Potem ruszamy na poszukiwanie cerkwi i historia się powtarza. Cerkiewka Podwyższenia Krzyża, przypominająca wieżę obronną, zamknięta na głucho. U św. Jura tak długo hałasujemy na podwórzu, aż pojawia się osoba z pękiem kluczy gotowa nas wpuścić i oprowadzić. Ale do św. Jura warto się pofatygować nawet bez możliwości zajrzenia do środka. Ktoś słusznie nazwał tę cerkiew poematem drewnianej architektury. Zbudowana bez jednego żelaznego gwoździa, uważana jest za jedną z najwspanialszych późnośredniowiecznych świątyń w całym regionie. 350 lat temu jej pierwsi właściciele – mieszkańcy wioski Nadiewo niedaleko Kijowa – wymienili ją na sól z żupy drohobyckiej.

Po wejściu do środka z zachwytu niemal zamieniam się w słup soli. Czy to za sprawą koloru budulca, czy promieni słonecznych przefiltrowanych przez wysokie okienka, wnętrze tonie w niezwykłej, złocistej poświacie. Każdy centymetr kwadratowy ścian pokrywa wspaniała polichromia, którą wraz z ikonostasem wykonał zespół artystów pod kierunkiem Stefana Medickiego. Stary i Nowy Testament zostały opowiedziane obrazami: od Grzechu Pierworodnego po Sąd Ostateczny, od Zwiastowania po Zmartwychwstanie. Chrystus tronujący na tęczy, apostołowie, anielskie chóry i sprawiedliwi u bram raju, lewiatan z szatanem i antychrystem oraz alegoria dobrej śmierci oplecione winoroślą i przetykane owocami granatu.

Strach pomyśleć, ale niewiele brakowało, a moglibyśmy już nigdy nie oglądać tych cudów. W październiku 2009 r. drewniany dach cerkwi załamał się pod śniegiem i woda zaczęła niszczyć polichromie. Szkody szczęśliwie udało się naprawić.

***

Wieczorem wracamy do Lwowa, zastanawiając się, gdzie najlepiej zakończyć tak udany dzień? Najmodniejsze obecnie miejsce to Kryjówka (Rynek 14), bez rzucającego się w oczy szyldu czy reklamy. Wchodzimy do długiej, sklepionej sieni zamkniętej solidnymi drzwiami z małym okienkiem w środku (jak w chińskiej palarni opium). Stukamy w okienko, pojawia się brodata twarz w wojskowej furażerce i (o zgrozo!) chrapliwym szeptem domaga się hasła. Wpadamy w lekką panikę, ale kelner przemykający obok z tacą wspaniałych zakąsek podpowiada: – Sława Ukrainie! – Sława Ukrainie! – powtarzamy uradowani. – Gierojam sława! – rozpromienia się Fidel Castro w okienku i szeroko otwiera drzwi do ciasnego, zamkniętego pomieszczenia. Brodacz nalewa nam po kieliszku miodunki z metalowej wojskowej manierki. To nie powitanie gości, tylko test na zdrajców i szpiegów. Ponieważ udaje nam się nie paść trupem, odźwierny lekko popycha kredens maskujący tajemne zejście w dół. Prawdziwa Kryjówka jest dwa piętra pod ziemią…

“Nigdzie na świecie nie pije się tak wspaniale, jak we Lwowie” – napisał Tadeusz Boy-Żeleński sto lat temu. I trzeba przyznać, że nic się nie zmieniło.


Cytaty pochodzą z “Sierpnia” i “Nocy wielkiego sezonu”, opowiadań Bruno Schulza ze zbioru “Sklepy cynamonowe”. Korzystałam również z książki Wiesława Budzyńskiego “Schulz pod kluczem”, Warszawa 2001


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Żydzi, czyli polscy Indianie

Żydzi, czyli polscy Indianie

Z Aleksandrem Smolarem rozmawiają Łukasz Pawłowski i Iza Mrzygłód
[ 25 listopada 2014 ]


ilu1_Wstępniak i wywiad z A_Smolarem

Magdalena Marcinkowska

O polskim antysemityzmie, przemianach relacji polsko-żydowskich oraz roli, jaką może odegrać Muzeum Historii Żydów Polskich mówi prezes Fundacji im. Stefana Batorego.

Łukasz Pawłowski: Zacznijmy od pewnego paradoksu. Jeszcze nie tak dawno polskie miasta pełne były antysemickich napisów, a pochody antysemickich okrzyków. Dziś także się zdarzają, ale z pewnością nie są tak wszechobecne. Jeszcze dwa lata temu przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej słynny film dokumentalny BBC ostrzegał przed przyjazdem do Polski m.in. właśnie ze względu na panujący tu antysemityzm. A dziś otwiera się w centrum Warszawy Muzeum Historii Żydów Polskich, ogromne, nowoczesne, drogie i… nikt nie protestuje. W mediach od prawa do lewa panuje konsensus co do tego, że to znakomity projekt, wystawa ciekawa i wyważona. „New York Times” nazwał nawet Polskę zieloną wyspą na tle Europy, w której rzekomo narastają nastroje antysemickie. Czy rzeczywiście w relacjach polsko-żydowskich zaszła tak ogromna zmiana?

Aleksander Smolar: Teza o zielonej wyspie pojawiła się w jednym artykule i była postawiona na wyrost. Poziom antysemityzmu w Polsce należy do najwyższych w Europie i jego charakter jest bardzo zaskakujący. Nawet jak na antysemityzm anachroniczny.

Iza Mrzygłód: Co pan ma na myśli?

Wysoki jest wśród Polaków poziom antysemityzmu religijnego, to znaczy związanego z wiarą w to, że Żydzi są sprawcami bogobójstwa, a nawet wiarą w mordy rytualne, czyli np. używanie krwi chrześcijańskich dzieci do macy. Ostatnie badania Michała Bilewicza i jego zespołu pokazują, że taką wiarę podziela 23 proc. badanych. Opisywała ją też wnikliwie Joanna Tokarska-Bakir. To niesamowite, bo oznacza, że niemal co czwarty Polak podziela poglądy, które na zachodzie Europy zanikają od czasów Oświecenia. Mimo soboru Watykańskiego II, mimo ekumenizmu papieża Jana Pawła II. Wbrew stereotypom w Polsce rozpowszechnionym, występuje też u nas antysemityzm o podłożu rasowym. Wystarczy przypomnieć chociażby opinie nieżyjącego już ks. Henryka Jankowskiego, który wzywał, by sprawdzać pochodzenie polityków do piątego pokolenia. To bardziej rygorystyczne zadanie niż to zawarte w ustawach norymberskich! A gdy podczas kampanii prezydenckiej w 1990 r. pojawiły się plotki o żydowskich korzeniach Tadeusza Mazowieckiego, biskup – wtedy jeszcze chyba ksiądz – Alojzy Orszulik zaświadczał w najlepszej wierze, na podstawie dokumentów diecezji płockiej, o „właściwym” pochodzeniu kandydata przynajmniej od XV wieku!

ŁP: Dziś by tak już chyba nikt publicznie nie powiedział…

Myślę, że to prawda. Wiele się po drodze zdarzyło, ale sam pomysł, by publicznie domagać się badań sięgających do piątego pokolenia wstecz, czy zaświadczać o czystości rasowej od XV wieku, zwłaszcza po Holocauście, dowodzi swoistej niewinności polskiego rasizmu. Myślę, że rację ma Karol Modzelewski, który w ostatnim wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” mówił, że „Rosjanin nie jest kategorią rasistowską, a Żyd – tak. Określenie «Ruski» z zabarwieniem negatywnym odbieram jakby dotyczyło mnie, ale nie czuję się przez to obco. Tylko czuję się, jak by to powiedzieć, wyzwany do walki, jak na pojedynek. Natomiast «Żyd» to kategoria rasistowska w takim rozumieniu, w jakim się jej zwykle używa”.

To zresztą jest marginalna forma antysemityzmu w Polsce. Znacznie poważniejsze jest to, co nazwać można antysemityzmem spiskowym, czyli przekonaniem o rzekomych żydowskich wpływach, władzy i woli dominacji nad światem w gospodarce, polityce, mediach itd. Według badań Bilewicza taki rodzaj antysemityzmu przejawia ponad 60 proc. badanych! Ogromnie dużo, choć prawdą jest też to, że nie powinniśmy tych deklaracji nadmiernie demonizować.

ŁP: Dlaczego?

Proszę zwrócić uwagę, że antysemityzm w Polsce nigdy nie znalazł poważnej artykulacji politycznej. Właściwie żadna partia po 1989 roku nie odwoływała się bezpośrednio do takich postaw, skrajne ruchy zyskiwały zaś poparcie na poziomie ułamków procenta.

Antysemityzm w Polsce nigdy nie znalazł poważnej artykulacji politycznej. Właściwie żadna partia po 1989 roku nie odwoływała się bezpośrednio do takich postaw, skrajne ruchy zyskiwały zaś poparcie na poziomie ułamków procenta.

Aleksander Smolar

ŁP: Jak to możliwe, że ugrupowania antysemickie nie weszły szturmem do polityki, skoro antysemityzm wydaje się tak rozpowszechniony?

Bo ten antysemityzm nie jest głęboki i nie wywołuje silnych emocji. Kulturowo jest faktycznie bardzo rozpowszechniony, ale rozmyty – oparty na przesądach, jednak płytki.

IM: Jak to się ma do Muzeum?

To się w ogóle nie ma do Muzeum. Na prawicy z jego budową był związany niepokój dotyczący tego, jak zostanie przedstawiona Polska, zwłaszcza w czasie II wojny światowej i po wojnie. Po otwarciu obawy ucichły, co widać nawet w skrajnej prasie. Czasami krytyka zawarta była w pytaniu, dlaczego zbudowano Muzeum Historii Żydów, a wciąż brakuje Muzeum Historii Polski. Skoro jest muzeum mniejszości – której na dodatek już nie ma – to rodzi się pytanie o muzeum większości. Nie sądzę jednak by można było ową pretensję nazwać antysemicką. Choć są tu zawarte pewne kompleksy. 
ilu1_Wstępniak i wywiad z A_SmolaremAutorka: Magdalena Marcinkowska

IM: Wracamy więc do pytania, dlaczego Muzeum, przynajmniej w sferze publicznej, nie budzi kontrowersji?

Bo z założenia unika kontrowersji. Nie jest zakłamane, ale jest politycznie poprawne. Co nie jest w moich ustach krytyką. Ma szansę ustanowienia pewnego kanonu pisania i mówienia o historii Żydów w Polsce. Z tego też punktu widzenia interesowały mnie różne wypowiedzi w związku z otwarciem Muzeum. Ujawniały bowiem pewne tęsknoty, marzenia, czasami wizje rzeczywistości tak bardzo odlegle od tego, co przed naszym nosem. Już Orwell pisał, że „dostrzeżenie tego, co jest przed naszym nosem wymaga stałego wysiłku!”.

IM: Jakie wypowiedzi?

Wzruszające były słowa „jesteśmy tu” wzięte z żydowskiej pieśni partyzanckiej czasów wojny. Jesteśmy? Kto? Naród Żydowski od wieków tu osiadły czy nieliczne jednostki, powracające często do żydostwa po jedno- czy dwupokoleniowej przerwie? Powiedziano na przykład, że dotychczas istniały trzy podstawy tożsamości żydowskiej: judaizm, Holocaust i Izrael, a teraz będzie czwarta, to znaczy historia Żydów polskich. Opinia bardzo zaskakująca. A co z historią Żydów hiszpańskich do XV wieku lub w Imperium Otomańskim, gdzie również żyła wielka wspólnota żydowska o poważnych dokonaniach? Nie wolno zapominać, że nie tak dawno Żydzi zachodni manifestowali pewną pogardę, lekceważenie wobec Ostjuden – Żydów ze Wschodu, którzy mieli ponoć reprezentować niższy poziom cywilizacyjny. Żydzi polscy odegrali ogromną rolę w okresie formowania się Izraela i to w historii tego kraju pozostanie. Będzie bardzo dobrze, jeżeli Polska przestanie się Żydom kojarzyć z jednym wielkim cmentarzem. To będzie już wielkie dokonanie. Twierdzenie jednak, że historia polskich Żydów będzie filarem żydowskiej tożsamości to jednak pewna naiwność.

Inna z osób blisko związanych z Muzeum powiedziała, że stanie się ono dla Polaków szkołą pluralizmu, pokazując wielość sposobów bycia Żydem. To trochę wzruszające, a trochę śmieszne. Nie będzie żadnym wzorem, bo opowiada o zupełnie innym kontekście historycznym. Zresztą, zamknięty świat żydowskich miasteczek nie był żadnym przykładem szczególnej tolerancji i pluralizmu.

I ostatni, pikantny zaiste przykład. Na okładce tygodnika „Polityka” umieszczono, w związku z otwarciem Muzeum, napis „Powrót Żydów”, w „Gazecie Wyborczej” ukazał się natomiast artykuł pod tytułem: „Polin. Wielki powrót Żydów”. To jest zdumiewające! Nie ma żadnego powrotu Żydów, a jeżeli już jest to powrót to martwych Żydów! Muzeum historyczne ze swojej natury jest poświęcone przeszłości, a więc raczej nieboszczykom. Pewien dziennikarz izraelski w liście do „Gazety Wyborczej” nazwał je „mauzoleum”. Coś w tym jest. W każdym razie nie ma żadnego powrotu Żydów do Polski.

ŁP: Jaki zatem jest jego cel?

Jeżeli stwarza jakieś szanse, to na pewną reintegrację pamięci i spluralizowanie obrazu Polski niedzisiejszej. Optymistycznie można co najwyżej powiedzieć o powrocie Żydów do historii Polski.

IM: A czy można uznać, że jest to zwieńczenie różnych polsko-żydowskich sporów o historię? Marci Shore w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” bardzo pochlebnie wyraziła się o polskiej pamięci historycznej, twierdząc, że debata o Jedwabnem i późniejsze spory wokół książek Jana Tomasza Grossa były naprawdę imponujące. Shore uważa, że Muzeum to symbol dojrzewania polskiej świadomości historycznej i że Polacy są już gotowi do przyjęcia spuścizny żydowskiej. Takie głosy pojawiają się też wśród badaczy niemieckich, którzy widzą Polskę jako awangardę w dyskusji o bolesnej pamięci, szczególnie na tle krajów regionu – Węgier, Rumunii, Słowacji.

To bez dwóch zdań prawda…

IM: Czy faktycznie mamy prawo do tak daleko idącego optymizmu?

Tutaj odróżniłbym parę warstw. Czy to jest zwieńczenie? Nie jestem pewien, nie wykluczam, że takie muzeum mogłoby powstać również bez tych dyskusji. Natomiast debaty, które toczyły się w Polsce, poczynając od wydania „Sąsiadów” Grossa, były faktycznie imponujące. Niesamowita była otwartość, brak cenzury i autocenzury, co dziwi tym bardziej, że zderzenie obrazu Polaków ukształtowanego przez mit romantyczny, heroiczny i martyrologiczny z niewygodnymi faktami powodowało prawdziwy szok.

Nie ma żadnego powrotu Żydów, a jeżeli już to jest powrót to martwych Żydów! Muzeum historyczne ze swojej natury poświęcone jest przeszłości, a więc raczej nieboszczykom.

Aleksander Smolar

ŁP: Dlaczego jednak konfrontacja z tymi faktami nastąpiła tak późno?

Wiele było powodów. W czasach PRL-u o problemach tych nie można było dyskutować. Były objęte tabu. Ze względów doktrynalnych – bo jak wytłumaczyć w kategoriach marksistowskich takie zjawisko, jak Holocaust – ale również dlatego, że władza szukała społecznego zakorzenienia i nie podejmowała tematów, które mogły antagonizować dużą cześć społeczeństwa. Zwłaszcza, że w oczach bardzo wielu Polaków uchodziła za „żydowską” ze swojej natury, czy z powodu obsługującego ją personelu. Można też wymienić powód historyczny: brak kompromitacji partii skrajnej prawicy. Na Zachodzie partie antysemickie zostały skompromitowane przez współpracę z nazistami. W Polsce ugrupowania takie jak Narodowa Demokracja występowały zdecydowanie przeciw nazistom i zasiadały w demokratycznych władzach emigracyjnych, ciesząc się legitymizacją patriotyczną. A zatem dyskurs antysemicki nie został skompromitowany ani przez wojnę, ani przez powojnie, ponieważ często był również utożsamiany z oporem przeciwko komunizmowi. To jeden z powodów, dla którego Holocaust nigdy nie zajął w debacie publicznej tak ważnego miejsca, jak na Zachodzie.

Trzeba też pamiętać, że Francuzi zaczęli w istocie mówić o reżimie Vichy dopiero w latach 70., Austriacy o swoich problemach znacznie później. Bolesne tematy wymagają czasu.

ŁP: Co się zmieniło po roku 1989?

Przy pomocy hipostazy można powiedzieć, że polska pamięć zmierzała wówczas z Zachodu na Wschód. Rozrachunki z Niemcami mieliśmy za sobą. Dokonali ich komuniści, również w celu legitymizacji swojej władzy. Nie budziło to zresztą specjalnych kontrowersji moralnych czy ideologicznych – fakty były znane, wina Niemców – bezsprzeczna, strach przed ich powrotem na nowe ziemie polskie – powszechny. Naturalną koleją rzeczy polska pamięć po przełomie skierowała się na Wschód – zaczęto domagać się odpowiedzi na pytania, jakich wcześniej nie wolno było zadawać, a więc o Katyń, okupację lat 1939-41, wywózki, później o Wołyń czy Cmentarz Orląt.

I nagle, bez żadnego ostrzeżenia, zostaliśmy przez Żydów „zaatakowani” od tyłu. To był szok. Wszystkich zaskoczyło już to, co stało się w Oświęcimiu jeszcze w ostatnich latach PRL-u, kiedy wybuchła sprawa zakonu karmelitanek założonego na terenie obozu. Przeciwko zakonowi zaprotestowali Żydzi, obawiający się tego samego, czego obawiali się w całej swojej historii, czyli przymusowej chrystianizacji, w tym przypadku chrystianizacji śmierci żydowskiej, wpisania jej w chrześcijańską wizję zbawienia. Ukrzyżowanymi byli Żydzi, a zbawionymi mieli być chrześcijanie.

Tak jak biali Amerykanie przebierają się dziś za Indian i organizują różne festiwale, tak samo Słowianie przebierają się za Żydów, tańczą żydowskie tańce, zachwycają się muzyką narodu, którego już nie ma.

Aleksander Smolar

Później wybuchła sprawa krzyży na żwirowisku. O ile spór wokół karmelitanek nie miał w sobie wyraźnego ostrza antysemickiego, o tyle stawianie krzyży nastawione było na konfrontację z Żydami. Wielu Polaków nie rozumiało tego konfliktu, bo nie wiedzieli, że w Oświęcimiu ginęli przede wszystkim Żydzi. Zgodnie z uświęconą formułką propagandy PRL-owskiej to było miejsce „męczeństwa narodu polskiego i wielu innych narodów świata”. Tego, że zarówno wśród Polaków, jak i wśród cudzoziemców, 90 proc. stanowili Żydzi, już nie mówiono.

Prawdziwy szok wywołała jednak dopiero książka Grossa „Sąsiedzi”. Polacy nie mają problemów z oceną swoich relacji z Rosjanami czy z Niemcami. Nie znaczy to oczywiście, że nie mordowali Niemców czy Rosjan, ale skala tych zbrodni blednie w porównaniu z tym, co Rosjanie i Niemcy zrobili Polakom. W przypadku Żydów pojawiają się nieznane do tej pory problemy moralne. Po pierwsze, oni są wirtualni, właściwie nie istnieją, co jest istotnym faktem. A po drugie, okazało się, że Polacy – choć nie byli oczywiście głównymi sprawcami Zagłady – w niejednym miejscu odegrali role pomocników w Zagładzie. Zresztą to samo można powiedzieć o wielu innych narodach Europy, choć skale zbrodni były bardzo różne. Na dodatek do polskich problemów dochodzi niemożliwość poradzenia sobie z tymi wyzwaniami w sposób tradycyjny dla kraju katolickiego.

ŁP: Dlaczego nie ma na to sposobu?

Tradycyjny chrześcijański sposób, czyli wyznanie winy, pokajanie się i pojednanie – niezwykłym wzorem jest tutaj list polskiego episkopatu do niemieckiego – w tym wypadku nie działa, dlatego że nie ma partnera. Oczywiście, pojawiały się głosy, że trzeba się z Żydami pojednać, ale to znaczy z kim… Z Izraelem? Izrael z Polską ma jak najlepsze stosunki, bo Polska jest dla niego ważnym partnerem w Europie, która od tego kraju się odwraca. Z Żydami amerykańskimi? Jakie oni mają prawo, by reprezentować zgładzonych w Europie? Z polskimi Żydami? To grupa o liczebności mieszczącej się w granicach błędu statystycznego. Innymi słowy, dramat Polaków w tej sprawie polega na tym, że rozmowa o ich stosunkach z Żydami to jest wyłącznie problem polsko-polski, a nie polsko-żydowski. Żydów do tej rozmowy już dawno nie ma.

IM: Jak więc wygląda sytuacja obecnie? Od co najmniej kilkunastu lat toczymy narodowe debaty, ale wnioski z nich płynące w ogóle nie są przyswajane przez większą część społeczeństwa? Nic się nie zmienia, skoro – jak pan powiedział – tak bardzo rozpowszechniony jest nawet najbardziej anachroniczny typ antysemityzmu?

Po pierwsze – rożne badania przynoszą odmienne wyniki, chociaż zawsze bardzo wysokie na skali antysemityzmu. Po drugie – w niektórych badaniach można jednak dostrzec postęp, który zresztą dotyczy nie tylko stosunku do Żydów. Po trzecie – sondaże i badania etnograficzne nie wystarczają dla oceny sytuacji.

IM: Ale jaka jest pana osobista ocena zmian stosunku Polaków do Żydów?

Moim zdaniem sytuacja z czasem normalnieje. Jeszcze w latach 90. wypowiedzenie słowa „Żyd” sprawiało wielu, nawet dobrze wykształconym Polakom, trudność. Tak silna była negatywna konotacja tego słowa, tak wielki był w nim potencjał obelgi. W języku rosyjskim istnieje słowo Jewriej, które jest słowem opisowym, i Żid – określenie czysto pejoratywne. W Polsce nie ma tego rozróżnienia, a wysoki poziom uczuć antyżydowskich powodował, że sama nazwa grupy religijnej i etnicznej była obelgą.

ŁP: Do „odczarowania” słowa Żyd z pewnością przyczyniły się też liczne festiwale muzyki i szerzej – kultury żydowskiej odbywające się w wielu polskich miastach.

Takie imprezy są zapewne kulturowo wzbogacające, angażują też masę ludzi dobrej woli. Ale stanowią nieco dwuznaczny sposób radzenia sobie z bolesną przeszłością i próbę odwrócenia czasu. Tak jak biali Amerykanie przebierają się dziś za Indian i organizują różne festiwale, tak samo Słowianie przebierają się za Żydów, tańczą żydowskie tańce, zachwycają się muzyką narodu, którego już nie ma. To także wyraz tęsknoty za dawną, wielką Polską – wieloetniczną i wielonarodową. W Muzeum oba te mity są wyraźnie obecne.

IM: Dlaczego zatem na Zachodzie jest ono tak bardzo chwalone?

Bo to imponujące i nowoczesne Muzeum powstało w kraju, który akurat pod względem stosunku do Żydów nie jest oceniany najlepiej. Uwagę zwróciło także to, że Holocaust nie jest centralnym punktem Muzeum. Jest ono poświęcone życiu, a nie – śmierci, jak mówią jego twórcy. Zastanawiam się, czy muzeum w takiej formie mogłoby powstać 20 lat temu. Myślę, że wówczas rola Holocaustu byłaby w nim znacznie silniej obecna. Przychylne przyjęcie MHŻP może wiązać się właśnie z odchodzeniem na Zachodzie od dominacji Zagłady w myśleniu o Żydach.

IM: Skąd to przekonanie?

To bardziej hipoteza niż silne przekonanie. Z jednej strony widać narastanie bardzo krytycznego stosunku do Izraela, z którym Żydzi diaspory są dość powszechnie utożsamiani. Nierzadko można usłyszeć pewną satysfakcję w ustach krytyków Izraela: „Oto ofiary stają się katami!”. Masowa obecność w Europie muzułmanów, zwłaszcza Arabów utożsamiających się z Palestyńczykami, prowadzi do swoistego przenoszenia na tereny Europy wojny bliskowschodniej.

Przychylne przyjęcie polskiego muzeum może wiązać się właśnie z odchodzeniem na Zachodzie od dominacji tematu Zagłady w myśleniu o Żydach.

Aleksander Smolar

Dodam jeszcze jeden, kulturowy przykład zmiany stosunku do Żydów: problem zakazu uboju rytualnego i obrzezania chłopców, który pojawił się w wielu krajach. Oba te rytuały są niezwykle ważne dla tożsamości żydowskiej (zresztą dla muzułmańskiej również), przez wieki odróżniały Żydów od społeczeństw, wśród których żyli. Budziło to niechęć, ale także pozwoliło Żydom przetrwać jako wspólnocie. Próba ich zakazu świadczy, jak mi się wydaje, o wyzwalaniu się spod ciężaru Holocaustu w myśleniu o Żydach. Bo choć uderza w zasadnicze elementy religijnej tożsamości żydowskiej, nikt dziś nie myśli w tych kategoriach, a argumenty na rzecz każdego z tych zakazów dotyczą zupełnie innej sfery. W wypadku uboju rytualnego mówi się o konieczności humanitarnego traktowania zwierząt, z kolei w wypadku obrzezania – o braku przyzwolenia na zadawanie cierpienia dzieciom oraz podejmowania za nie decyzji o przynależności religijnej. Do tego drugiego argumentu nie stosują się co prawda sami katolicy, chrzcząc dzieci bez ich zgody, ale powoli pojawia się on w sferze publicznej.

Jeszcze dekadę lub dwie temu nikt nie miałby odwagi zgłosić takich postulatów, nawet posługując się powyższą argumentacją – właśnie ze względu na znaczenie obu tych rytuałów dla tożsamości żydowskiej. Mamy więc do czynienia z przełamaniem pewnego tabu. W tej ewolucji stosunku do Żydów widzę jedną z przyczyn przychylnego stosunku do koncepcji Muzeum.

ŁP: Skoro temat żydowski traci swój specyficzny status, dlaczego Front Narodowy zyskał we Francji popularność dopiero po odejściu od haseł antysemickich?

Ich popularność nie wzrosła dlatego, że przestali krytykować Żydów, ale dlatego, że prowadzą radykalną kampanię przeciw muzułmanom. Poza tym Marine Le Pen, przywódczyni FN, wie doskonale, że poziom antysemityzmu wśród „tubylczych” Francuzów jest bardzo niski i nie ulega zasadniczej zmianie, nawet pod wpływem działań Izraela wobec Palestyny. Odejście od retoryki antyżydowskiej było więc wynikiem kalkulacji politycznej – niewielu wyborców można dzięki niej zyskać, a wielu się traci. Na wrogości wobec muzułmanów można natomiast dzisiaj dużo zyskać. Nie tylko we Francji.

ŁP: Na zakończenie wróćmy jeszcze do Polski. O Muzeum Historii Żydów mówi się niekiedy, że może mieć podobne skutki, jak wybór Baracka Obamy na prezydenta USA, który jest dowodem, zdaniem niektórych Amerykanów, na ostateczne przełamanie ciężaru niewolnictwa i kończy sprawę rozliczeń. Dla Polaków Muzeum może być dowodem na to, że antysemityzm to kwestia zamknięta.

Ani wybór Obamy nie zamknął problemu rasizmu w USA, ani tym bardziej Muzeum nie świadczy o końcu antysemityzmu w Polsce. Rzeczywiste znaczenie Muzeum będziemy mogli ocenić dopiero z perspektywy czasu, kiedy zobaczymy, kto tak naprawdę będzie go odwiedzał. Czy będą tam chodzili Żydzi odwiedzający Polskę? Twórcy Muzeum na to liczą. Chcieliby, żeby Polska przestała być postrzegana przez młodych Izraelczyków wyłącznie jako cmentarzysko. Ale te oczekiwania pozostają w sprzeczności z intencjami organizatorów „marszy żywych”. Przywozi się tu młodzież żydowską z Izraela, USA i z innych miejsc, aby umocnić w nich te elementy współczesnej żydowskiej tożsamości, które wiążą się z Holocaustem. Chodzi o pokazanie, przypomnienie osamotnienia i cierpienia narodu żydowskiego, wrogości otaczającego świata i o konkluzję: tylko posiadając własne państwo Izrael i dysponując siłą, Żydzi mogą zapewnić sobie bezpieczeństwo i przyszłość.

ŁP: Jeśli do Muzeum nie pójdą Żydzi, to kto – Polacy?

Żydzi – zwłaszcza owe pielgrzymki młodych – nie będą mogli, ani też zapewne nie będą chcieli, ignorować Muzeum. Ale w hierarchii ich priorytetów zajmie ono dość odległe miejsce.

To jest muzeum polskie i oczywiście ważne jest, by odwiedzali je Polacy. Po to, żeby poznawać historię Polski od nieznanej strony, aby widzieć jej przeszłe bogactwo i problemy. Aby przynajmniej w gablocie zobaczyć Innego. Ale czy tak będzie, nie jestem pewien. Czy większość zwiedzających to nie będą przywożone wycieczki szkolne? W czasach prawie 20-letniej emigracji miałem często wrażenie, że Polska jest dla Polaków swoistym „państwem środka” i że w skoncentrowaniu uwagi na sobie leży zarówno jej siła, jak i słabość. We Francji często odwiedzali nas goście z Polski. Znajomi i nieznajomi. Bardzo te wizyty ceniliśmy. Uderzające było jednak to, że prawie nigdy nie pytali mnie o to, o czym co nieco wiedziałem, o Francję, Zachód, o stosunki międzynarodowe. Opowiadali o Polsce. Może przez grzeczność, żeby nam sprawić przyjemność, a może polskie sprawy są na tyle angażujące, że nie pozostawiają wiele miejsca na inne. Jeżeli ta druga hipoteza jest prawdziwa, to Muzeum będą odwiedzały przede wszystkim zorganizowane wycieczki dzieci i młodzieży, a ono samo posłuży przede wszystkim za symbol tego, jak bardzo otwartym krajem jest dziś Polska. Też dobrze.


Aleksander Smolar – socjolog i ekonomista. Prezes Fundacji im. Stefana Batorego.  

Łukasz Pawłowski – sekretarz redakcji „Kultury Liberalnej”.  

Iza Mrzygłód – doktorantka w Instytucie Historycznym UW.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


ROSZ HA-SZANA 5781

Rosz Ha Szana

SZANA TOWA – wszystkim rodzinom Reunion’68.



ROSZ HA-SZANA 5781

Kai Wieczorek


O zachodzie słońca w piątek, 18 września, rozpoczyna się żydowski Nowy Rok, Rosz ha-Szana 5781. Święto potrwa dwa dni, do zachodu słońca w niedziele, 20 września.

Karta noworoczna z katalogu wydawnictwa “Jehudia” sprzed 1939 r. / źródło: Zbiory ŻIH

Dwa pierwsze dni miesiąca tiszri (przypadające we wrześniu lub październiku) rozpoczynają cykl uroczystych świąt jesiennych i oznaczają wejście w nowy rok. To nie tylko nowy rok liturgiczny i zmiana daty, ale przede wszystkim nowy, lepszy etap życia, w który należy wkroczyć z czystym sumieniem, z duszą uwolnioną od grzechów popełnionych wobec Boga i ludzi. Dzień zaczynający w żydowskim kalendarzu nowy rok nazywa się po hebrajsku Rosz ha-Szana, przy czym hebrajskie słowo rosz znaczy głowa. Nazwę można więc przetłumaczyć dosłownie jako Głowa Roku, a w znaczeniu przenośnym − Początek Roku. Ma on jeszcze inne nazwy: Jom Zikaron (Dzień Pamięci), Jom ha-Din (Dzień Sądu) i Jom Terua (Dzień Trąbienia). Rosz ha-Szana ma także upamiętniać moment ukończenia przez Boga dzieła kreacji świata, gdyż w tym dniu został stworzony człowiek. W tym sensie jest świętem uniwersalnym, obejmującym cały świat i wszystkich ludzi. W tym dniu Bóg dokonuje sądu nad ludźmi i wydaje wyroki co do ich dalszych losów. Jest to moment tak istotny, że wymaga odnowy duchowej, poprzedzonej długim przygotowaniem.

Cały poprzedzający Dzień Sądu miesiąc elul (czyli ostatni miesiąc poprzedniego roku) służy dokonaniu pełnego rachunku sumienia. W ostatnim jego tygodniu co rano odmawia się błagalne modlitwy (hebr. slichot), w których prosi się Boga o wybaczenie wszelkich przewinień i grzechów. Elul to także czas odwiedzania grobów najbliższych i proszenia ich o wstawiennictwo u Boga, aby okazał swoją łaskę skruszonym grzesznikom.

W każdy powszedni dzień tego miesiąca, a więc z wyjątkiem szabatu, w synagodze po porannych modlitwach dmie się w szofar, czyli w instrument zrobiony ze zwierzęcego rogu. Do jego wykonania używa się najczęściej rogów baranich, choć Żydzi zamieszkujący Bliski Wschód i Afrykę Północną wykorzystują także rogi antylop. Szofaru nie robi się z rogów bydła domowego, a to z powodu grzechu, jakim było oddanie czci złotemu cielcowi w czasie wędrówki przez pustynię Synaj.

Szofar

W tradycji żydowskiej dźwięki szofaru towarzyszyły najważniejszym wydarzeniom w historii narodu – bożemu Objawieniu na Górze Synaj i przyjęciu Tory, a także Jerycha. Dęcie wrogi uświetniało koronacje królów i wymarsze wojsk przeciwko wrogom; obwieszczało także zwycięstwa w bitwach. Głos szofaru będzie również zapowiadać nadejście ery mesjańskiej. Ma przypominać o konieczności spełniania dobrych uczynków, o miłosierdziu, o przestrzeganiu nakazów religii. Jego brzmienie ma pomóc ludzkim modlitwom i błaganiom dotrzeć do Boga, dlatego czyste i bezbłędne dźwięki muszą następować po sobie zgodnie z odwiecznym rytuałem. Tradycyjnie dzielą się one na trzy rodzaje: długie i ciągłe (hebr. tekija), krótkie, urywane (hebr. szewarim) i zawodzące, modulowane (hebr. terua). Podczas trąbienia wyznaczony do tej roli członek gminy dba o zachowanie ustalonej ich kolejności. Tradycja mówi, że sekwencje dźwięków muszą następować w takim porządku:

  1. tekija szewarim terua tekija (3 razy)
  2. tekija szewarim tekija (3 razy)
  3. tekija terua tekija (3 razy).

Niewłaściwe jest zarówno pomylenie kolejności dźwięków, jak też fałszowanie, gdyż uważa się, że od czystości i donośności melodii zależy pomyślność gminy w nowym roku. Dlatego do dęcia w szofar wyznacza się ludzi w pełni sił, potrafiących wydobyć z niego odpowiednio głośne i jasne brzmienie. Żydzi nie świętują swojego Nowego Roku hucznymi zabawami, tańcami i fajerwerkami. Wręcz przeciwnie, jest to dzień pełnego skupienia i refleksji nad własnym życiem, rozliczenia się z wszelkich popełnionych w minionym roku grzechów wobec spodziewanego Sądu Boga. Każdemu będzie wówczas potrzebne Jego miłosierdzie, na które trzeba zasłużyć swoimi czynami.W dzień Rosz ha-Szana Bóg otwiera dwie księgi – Księgę Życia i Księgę Śmierci. Do pierwszej, czyli Księgi Życia, Bóg wpisuje ludzi świątobliwych, sprawiedliwych i bezgrzesznych, do Księgi Śmierci — przestępców, grzeszników i ludzi bezwzględnie złych. Natomiast los ogromnej części ludzi zostaje zawieszony na najbliższe dziesięć dni (hebr. Jamim Noraim, Straszne Dni), dzielące Rosz ha-Szana i Jom Kipur (Dzień Pojednania). Jom Kipur to ostatnia chwila, kiedy wierni mają szansę odpokutować swoje złe uczynki, okazać skruchę i zawierzyć Bożemu Miłosierdziu. Wyrok wydany w Rosz ha-Szana nie jest więc ostateczny. Dopiero o zmierzchu w Jom Kipur obie księgi, Życia i Śmierci, zostają zamknięte, a los człowieka przypieczętowany. Ale nie tylko Boga prosi się o wybaczenie. On może wybaczyć uczynki niezgodne z zasadami religii, odstępstwo od nakazów wiary; natomiast krzywdy wyrządzone ludziom mogą być wybaczone tylko przez ludzi.

Dęcie w szofar w synagodze w Rosz ha-Szana
Rycina Bernarda Picarda / 1724 r.

Czym jest grzech w judaizmie? To nie tylko popełnienie złego uczynku, złamanie praw Dekalogu. Grzechem jest także uchylenie się od uczynienia dobra, udzielenia pomocy, zaniechanie dobrego uczynku, choćby najmniejszego, na przykład pochwalenia kogoś lub docenienia czyjejś pracy; grzechem jest zniszczenie (nawet mimowolne) własności, zlekceważenie czyjegoś wysiłku. Innym rodzajem zła popełnionym wobec ludzi są plotki, obmowa i oczernianie.W książce Judaizm bez tajemnic znajdziemy wyjaśnienie, dlaczego, tak z pozoru niewinne postępowanie jak obgadywanie kogoś, staje się wielkim grzechem. Przede wszystkim plotkowanie o codziennych, nawet najbardziej błahych wydarzeniach, stanowi wstęp do wnikania w prywatne życie innych ludzi, co prowadzi do rozpowszechniania i narastania krzywdzących ocen i kłamstw, niszczenia człowiekowi opinii i dobrego imienia w kręgu znajomych. Dla zilustrowania przytoczono opowieść o niegodziwcu, który kłamliwie oplotkowywał rabina. Czując w końcu wyrzuty sumienia i widząc, ile zła uczynił, błagał rabina o wybaczenie winy. Ten kazał plotkarzowi wziąć kilka poduszek, iść na wzgórze, rozpruć je i wypuścić puch na wiatr. Gdy wiatr rozwiał pierze po okolicy, człowiek ten znów zjawił się u rabina, mówiąc, że wypełnił polecenie. Na co usłyszał: „A teraz idź i zbierz całe pierze z powrotem”! „Ale to niemożliwe!” Tak jak zbieranie puchu rozwianego przez wiatr, niemożliwe jest naprawienie szkody wyrządzonej słowami. O przebaczenie należy więc prosić tych, których się choćby mimowolnie skrzywdziło. Trzeba wyznać szczerze swoją winę, okazać skruchę i chęć pojednania. W miesiącu elul warto naprawić błędy, zwrócić długi i dokonać zadośćuczynienia za zło, jakie się popełniło. Co więcej, również samemu trzeba darować urazy i wybaczać je, bo najważniejsze jest pełne oczyszczenie się z win i grzechów, aby móc stanąć przed Sądem. W judaizmie odmowa wybaczenia grzechów wyznanych przez winnego, jest również grzechem, bo uniemożliwia człowiekowi oczyszczenie się z win przed Bogiem. W przypadku bardzo ciężkich grzechów dopuszczalne jest błaganie o ich odpuszczenie w obecności świadków, za pierwszym razem trzech, za drugim razem sześciu, za trzecim –wobec dziewięciu dorosłych, otoczonych powszechnym szacunkiem mężczyzn. Jeśli i wówczas ktoś nie wybaczy winnemu, sam uznawany jest za bezlitosnego grzesznika i to już nie wobec ludzi, ale wobec Boga. 

Pocztówka noworoczna ze sceną składania życzeń wydana przez firmę Jehudia 1912 – 1918

Przed rozpoczęciem święta Rosz ha-Szana zmienia się wystrój synagogi: okrycia pulpitu dla kantora oraz bimy (czyli podwyższenia znajdującego się w centrum sali modlitewnej, z którego czyta się Torę), sukienki na zwoje Tory, jak i parochety (kotary zasłaniające aron ha-kodesz, czyli szafę ołtarzową) wymienia się na świąteczne, w kolorze białym, gdyż biel jest barwą czystości, niewinności i odnowy. Zwyczajowo, w wieczór poprzedzający święto, czyli w erew Rosz ha-Szana, należy iść do mykwy, aby dokonać rytualnej, oczyszczającej kąpieli, a potem ubrać się w nową odzież, w coś, co nigdy jeszcze nie było używane i noszone. Należy też włożyć na siebie białą koszulę czy bluzkę. Mężczyźni w ten wieczór zakładają na głowy białe kipy (jarmułki), a kobiety białe chusty.

Z chwilą zapadnięcia zmroku w synagogach rozpoczynają się uroczyste, pełne powagi nabożeństwa. Wierni odmawiają modlitwy pokutne, prosząc w nich o litość i miłosierdzie, o wysłuchanie i spełnienie próśb. Pokornie prosi się w nich o zdrowie i pomyślność dla siebie i najbliższych. Błagalne zdanie: „Panie, Królu nasz, zapisz nas do Księgi Życia” powtarza się wielokrotnie, ufając, że dzięki wyznaniu win, skrusze i uzyskaniu wybaczenia za wszelkie popełnione zło, zasłużyło się na wpisanie do niej i na łaskę długiego życia.

Na zakończenie ceremonii składa się tradycyjne życzenia po hebrajsku: Le szana towa tikatewu we tehatemu! (Obyście byli zapisani na dobry rok), na co odpowiada się: Gam atem – „I wy też!” Po powrocie z synagogi do domu spożywa się uroczystą, świąteczną wieczerzę, na której królują potrawy słodkie, aby nadchodzący rok był pełen słodyczy i dostatku. Wyjątkowo w ten dzień, w trakcie błogosławienia chleba, nie zanurza się chałki w soli, lecz w miodzie, gdyż należy unikać dań słonych (zwiastujących łzy), gorzkich i kwaśnych.Podaje się domownikom jabłka z miodem, prosząc Boga: Niech będzie Twoją wolą, aby obdarzyć nas dobrym rokiem, owoce granatu, którego liczne pestki symbolizują wiele dobra i zasług, jakimi człowiek może się w życiu wykazać. Twierdzi się bowiem, że doskonale ukształtowany owoc granatu ma 613 pestek, tyle, ile zakazów i nakazów (hebr. micwot) obowiązuje w życiu pobożnego Żyda. Świąteczne chałki też mają inną formę niż te pieczone na szabat – są w kształcie wieńców (zamknięte okręgi symbolizują doskonałość i harmonię) lub ptaków, wyobrażających modlitwy unoszące się do nieba.

Na zakończenie podaje się ciasto miodowe. Z Rosz ha-Szana związany jest też obyczaj nazywany taszlich (hebr. wyrzucisz). Pierwszego dnia po wieczornej modlitwie należy pójść nad jezioro lub rzekę, aby wyrzucić do wody całą zawartość kieszeni, co jest symbolicznym pozbyciem się wszelkich grzechów, które obciążają dusze. Odmawia się przy tym fragment z Księgi Micheasza: Któż jest Boże, jak nie Ty, który przebaczasz winę, odpuszczasz przestępstwo resztce swojego dziedzictwa, który nie chowasz na wieki gniewu, lecz masz upodobanie w łasce? Znowu zmiłuje się nad nami, zmyje nasze winy, wrzuci do głębin morskich wszystkie nasze grzechy (Księga Micheasza 7:18–19). Od tej chwili zaczynają się Jamim Noraim, dziesięć dni pokuty i skruchy, łączące Rosz ha-Szana z Dniem Pojednania, czyli z Jom Kipur.


Tekst autorstwa Kai Wieczorek jest fragmentem publikacji Cykl życia. Święta i obrzędy Żydów polskich pod red. Pawła Fijałkowskiego wydanej przez Żydowski Instytut Historyczny im. Emanuela Ringelbluma.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Digital Archive on Jewish Life in Poland

Digital Archive on Jewish Life in Poland

YIVO


Welcome to the YIVO Digital Archive on Jewish Life in Poland

Poland was once the home of the largest Jewish community in the world and until World War II was one of the great centers of Jewish political, cultural, and religious life.

YIVO’s Polish Jewish Archive is the only American collection, and one of very few worldwide, which was saved from the destruction of the Holocaust.

Explore this world here through manuscripts, posters, photographs, music and other artifacts


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com



Wykład prof. Antony’ego Polonsky’ego „Historia polskich Żydów”

Wykład prof. Antony’ego Polonsky’ego „Historia polskich Żydów”

Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN



5 czerwca 2013 r. prof. Antony Polonsky, główny historyk wystawy głównej
Muzeum Historii Żydów Polskich, wygłosił wykład zatytułowany
„Historia polskich Żydów: dylematy i wyzwania”.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com