Archive | 2018/06/01

Strategie przetrwania w powiecie bielskim [fragment książki “Dalej jest noc”]

Strategie przetrwania w powiecie bielskim [fragment książki “Dalej jest noc”]

prof. Barbara Engelking


JAKUB WŁODEK

Dzięki uprzejmości Centrum Badań nad Zagładą Żydów publikujemy fragment książki “Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski” pod redakcją Barbary Engelking i Jana Grabowskiego.

Jak dowiedziała się „Wyborcza”, z powodu książki „Dalej jest noc premier Mateusz Morawiecki nie zamierza przedłużyć kadencji prof. Barbary Engelking na stanowisku przewodniczącej Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej.

Publikowany fragment to część podrozdziału „Strategie przetrwania” z rozdziału „Powiat Bielski”, którego autorką jest właśnie prof. Engelking. To zaledwie 30 z 1700 stron pracy naukowej będącej wynikiem wieloletniej pracy zespołu Centrum Badań nad Zagładą Żydów.

Z przyczyn technicznych zmuszeni byliśmy niestety opuścić liczne, rozbudowane przypisy, które są świadectwem odpowiedzialności autorki za każde napisane słowo. Sądzimy jednak, że nawet w tej formie publikowany fragment jest najlepszym świadectwem pracy przewodniczącej Międzynarodowej Rady Oświęcimskiej.

Centrum Premier zaprasza : Spotkanie z prof. Barbarą Engelking i prof. Janem Grabowskim (20 czerwca, 19-21, Czerska 8/10, Warszawa)

***

W przeanalizowanych przeze mnie źródłach jest mowa mniej więcej o 1300 uciekinierach z gett w powiecie Bielsk Podlaski.

Odnalazłam bardziej szczegółowe informacje o 974 spośród nich. Te 974 osoby, o których udało się odnaleźć choćby minimum informacji, typu, że był to krewny czy wuj jakiejś konkretnej osoby (tego rodzaju informacje znajdują się w wielu relacjach) lub że byli to nieznani z nazwiska, ale konkretni Żydzi rozstrzelani w takim to a takim miejscu przez policjanta lub żandarma (tego rodzaju informacje można znaleźć w dokumentach procesowych).

W statystykach nie uwzględniałam dużych grup (tych liczb nie sposób zweryfikować) Żydów nieznanych z imienia ani nazwiska, których losów nie udało się potwierdzić (możemy przypuszczać, że wszyscy zginęli, pozostaną jednak anonimowi).

Na przykład spośród szacunkowej dużej liczby około 700 Żydów zabitych w czasie wysiedleń w pierwszej połowie listopada jakiekolwiek dane biograficzne zebrałam o 124 osobach – i dlatego tę liczbę brałam pod uwagę w ogólnych statystykach.

Tak więc dane statystyczne odnoszą się do 974 Żydów poszukujących ratunku po wysiedleniach, co stanowi zaledwie 4,3 proc. mieszkańców gett w „polskiej” części powiatu. Pamiętając o wszystkich zastrzeżeniach, spróbuję przyjrzeć się żydowskim strategiom przetrwania – oraz niepowodzeniom tych strategii.

Niepowodzenia w szukaniu ratunku

Tabela 3. Żydzi, którzy zginęli na terenie powiatu bielskiego po 15 listopada 1942 r. ‘Dalej jest noc’, wyd. Centrum Badań nad Zagładą Żydów

Proporcja porażki do sukcesu w poszukiwaniu ratunku wynosiła jak 2 do 1 – zginęło 62,4 proc., przeżyło – 32 proc. (322, przy czym nie wiadomo, co się stało z 50 [5,6 proc.]).

Niepowodzenia w okresie wysiedleń oraz w pierwszych kilku tygodniach po ucieczce z getta były przede wszystkim skutkiem obław niemieckich. W tym gorącym okresie wyłapano co najmniej 124 uciekinierów spośród tych, którzy po 15 listopada 1942 r. ukrywali się w pobliskich lasach.

Wyszukiwały ich patrole policyjne, jak ten z udziałem Józefa Fleksa (to on wcześniej zmuszał Żydów do rozbiórki pomnika Lenina), biorące udział w łapance na grupę Żydów, którzy schronili się w lesie, skąd szucmani przygnali ich „do Siemiatycz i zabili”. Zginęli wówczas także inni uciekinierzy – z gett w Kleszczelach, Brańsku, Bielsku Podlaskim czy Mielniku.

Jedna z ukrywających się wspomina, że w tym okresie „co noc słychać strzały – Żydzi byli wszędzie – w polu, lesie i polowano na nich jak na zające”.

O wielu takich wypadkach wiadomo z zeznań naocznych świadków – innych Żydów, którzy ukryci w pobliżu obserwowali wydarzenia. Tak było choćby na kolonii Zajęczniki w pobliżu Drohiczyna, gdzie w opuszczonym domu (za zgodą jego właściciela, Karola Zalewskiego) przebywało osiem starszych osób: Hersz Gruda z żoną oraz ich krewni – Sura Gruda, Dawid Zylberman z żoną, Chaim Cukierman z żoną oraz „stara Gaiłowa”.

Młodsze pokolenie Grudów – synowie i bratankowie Hersza: Gdal, Kiwa, Chaim, Szloma oraz Dawid – ukrywało się w pobliskim lesie. Po kilku dniach do grupy Żydów w Zajęcznikach przyszli ich przedwojenni znajomi, Jurczuk z dwoma synami oraz Skowronek, i pod groźbą wydania ich żandarmerii zabrali im pieniądze i ubrania.

„Po obrabowaniu poszli do wsi Zajęczniki i zameldowali dla straży pogranicznej niemieckiej, po pewnym czasie przyszli pograniczniki [Niemcy – B.E.] wraz z Jurczukami i Skowronkiem i zabrali w[yżej] w[ymienionych] żydków i zaprowadzili ich do wsi Zajęczniki, a stamtąd do Drohiczyna”, gdzie rozstrzelano ich pod Zamkową Górą.

Ostatnią dużą łapanką w 1942 r. była ta urządzona w połowie grudnia w kolonii Oleksin (w pobliżu Brańska) na schowanych w kilku stodołach we wsi Żydów. Złapano 16 z nich, co obserwowali ukrywający się na miejscu Arie Lejb Prybut i Jakub Samojło, których nie znaleziono. Wyłapani Żydzi zostali zamknięci w chlewie, skąd dwóm udało się uciec, a pozostali zostali zabici.

Po okresie początkowego chaosu od 1943 r. zaczęły się utrwalać
pewne strategie przetrwania, bardziej planowe próby przeżycia,
oparte na rozeznaniu możliwości i własnych zasobów. Mimo to
większość (2:1) nadal kończyła się śmiercią

W ponad 240 przypadkach jej powodem było wydanie Żydów przez lokalnych mieszkańców. Oto w lutym 1943 r. grupa czternastu Żydów, którzy ukrywali się dotychczas w lesie, postanowiła przedostać się do getta białostockiego.

„Były najgorsze mrozy, brudno i głodno, i wszy dokuczały nam nie do wytrzymania” – pisał w 1987 r. Jack [Jankiel] Rubin do prokuratora Waldemara Monkiewicza. Żydów do Białegostoku przewoził saniami Jan Antoniuk z Bujnowa, u którego spędzili noc przed podróżą.

Gdy przez bród w pobliżu wsi Zawyki pokonali rzekę Narew, oddzielającą powiat bielski od białostockiego, koło wsi Pulsze spotkał ich Alfons Maciejczuk, który niezwłocznie doniósł o tym żandarmerii. Niemcy dogonili Żydów i ich zabili, uratował się jedynie Jankiel Rubin.

Zwykle nie znamy powodów denuncjacji, nie sposób bowiem stwierdzić, czy szukający ratunku Żydzi byli nieostrożni, zbyt biedni lub zbyt zamożni, ani jaka motywacja przyświecała denuncjatorom.

Większość danych o śmierci Żydów sprowadza się do jednego zdania: jesienią 1943 r. we wsi Patoki (gm. Brańsk) Paweł Tur ujął Jankiela Olendzkiego i odwiózł go na żandarmerię w Brańsku; na posterunek w Siemiatyczach odwieziono dwóch Żydów złapanych we wsi Romanówka; na posterunek w Kleszczelach – czworo dzieci żydowskich złapanych w Czechach Zabłotnych; na posterunek w Grodzisku – trzech anonimowych Żydów złapanych w Biszewie; na posterunek w Pobikrach – dwóch anonimowych Żydów złapanych w Skórcach.

W kilku zaledwie wypadkach możemy doszukiwać się konkretnych motywów wydawania Żydów. Najwyraźniej z chciwości Adam Kierski i Marianna Gnatowska z Łuniewa Dużego (gm. Klukowo) wydali rodziców Etki Sznajder – Chanę Szejnę oraz Moszka i Berka Ptaszków, których uprzednio Gnatowska przyjęła na przechowanie za „znacznym wynagrodzeniem”, w wysokości 3000 marek.

Z powodu kradzieży natomiast Józef Odachowski w marcu 1944 r. odwiózł na posterunek żandarmerii w Brańsku Kryńskiego, którego złapał w Załuskach Koronnych. Spotkany po drodze sąsiad prosił go, by puścił Żyda, ale Odachowski „odmówił zadośćuczynienia jego prośbie, podając jako powód, że Kryński zabierał mu po kryjomu mleko z obory”. W tym wypadku strategia zdobywania jedzenia okazała się zgubna w skutkach.

W analizowanych źródłach znalazłam informację o 265 Żydach zabitych przez Niemców (w tym 124 zaraz po likwidacji gett w powiecie). Nie sposób jednak stwierdzić, czy wszystkie te przypadki świadczą o własnej inicjatywie niemieckiej, czy też po prostu nie zachowała się informacja, skąd Niemcy dowiedzieli się o ukrywających się Żydach.

Nie można także ustalić, o jakich „Niemców” chodzi, w relacjach używa się najczęściej tej ogólnej formuły, trzeba zaś pamiętać, że w powiecie bielskim szczególne miejsce wśród morderców Żydów zajmowali polscy szucmani pracujący na posterunkach policji niemieckiej, to tam, „do Niemców”, doprowadzono złapanych Żydów, bez rozróżniania jednostek policyjnych.

Nie ma tu miejsca na opisywanie wszystkich zbrodni zarzucanych (i w dużym stopniu udowodnionych) szucmanom, przedstawię dwa charakterystyczne i dobrze udokumentowane przypadki.

Pamiętam przy tym, by do wszelkich zawartych w aktach procesowych
zeznań podchodzić ostrożnie, wiedząc, że oskarżeni bronią się, klucząc,
zrzucając odpowiedzialność na innych i zasłaniając się brakiem pamięci

Pierwszy przykład działań policyjnych pochodzi z Orli, która ze względu na to, że ani jeden Żyd stamtąd nie przeżył na terenie powiatu, jest mało obecna w tym tekście.

Wykorzystam więc proces szucmana Mikołaja Gonty, by opisać zamordowanie Żydów, którzy ukrywali się w lesie w pobliżu Orli i pojawiali w okolicznych wsiach. Latem 1943 r. komendant warty „zameldował i Niemcy przyjechali, i zastrzelili ich, trzech zastrzelono, a dwóch zbiegło”.

Tych dwóch zatrzymano niebawem w nieodległej wsi i niezwłocznie „ktoś z mieszkańców wsi Tofiłowce zameldował na posterunku żandarmerii w Orli, że we wsi zostało złapanych 2 Żydów”.

Wówczas z posterunku przyjechało trzech żandarmów i trzech szucmanów, wśród nich Józef Nazarewicz, który zeznawał w śledztwie: „Nie pamiętam, […] jaki cel był tego wyjazdu: czy Żydów tych mieliśmy przywieźć do posterunku, czy też zlikwidować ich tam na miejscu. […] W jakimś mieszkaniu było zatrzymanych 2 Żydów w średnim wieku, którzy siedzieli, związani do siebie drutem za ręce. Niemcy przeprowadzili z tymi Żydami rozmowy, a następie odprowadzili za wieś w odległości około 1 km i tam ich rozstrzelali”.

Okazuje się, że te „rozmowy” tłumaczył właśnie Nazarewicz, znający niemiecki; brał on też udział w egzekucji, której szczegóły opisywał inny szucman: „Niemcy kazali Żydom zejść z furmanki i w odległości ok. 20 metrów od drogi żandarm z Nazarewiczem zastrzelili tych Żydów. Ciała zabitych Żydów zostały tam na miejscu, a my wróciliśmy do Orli”.

Druga historia dotyczy zamordowania Icka Chajta w kolonii wsi Śliwowo i pokazuje mechanizmy działania okupanta, które zwiększały strach przed udzielaniem pomocy Żydom. W egzekucji brał udział szucman z posterunku w Klejnikach Włodzimierz Naumiuk, który wraz z drugim szucmanem i czterema niemieckimi żandarmami prowadził Chajta na rozstrzelanie.

Świadkiem na procesie była m.in. Akulina Kalinowska; w jej poruszającym zeznaniu jest mowa o różnych powodach do strachu: „[Złapawszy Icka,] Niemcy chodzili z nim po domach na kolonii Śliwowo, żądając od Żyda, aby im pokazał tych, którzy mu dawali jeść. Byli oni także i przed [moim] domem, […] i przez okno widziałam, jak Icka prowadził na sznurku szucman z Klejnik. […] Żandarmi po wejściu zaczęli mię zapytywać, czy ja dawałam Ickowi jeść, na co ja zaprzeczyłam, po czym oni wyprowadzili mię do sieni i skonfrontowali z Ickiem, który mówił, że był u mnie. […] Starszy z tych żandarmów, widząc, że Icko w kółko jedno i to samo [mówi], gdyż on rzeczywiście dostał częściowo warjacji, kazał go rozstrzelać. Słysząc to, przelękłam się niezmiernie, myśląc, że go rozstrzelają tuż pod progiem mego domu. […] Zabójstwo Icka było około godziny 15”.

Mieszkańcy Śliwowa, także Akulina Kalinowska, karmili wcześniej Icka i oczywiście obawiali się konsekwencji. Szucmani, ich sąsiedzi, ochronili mieszkańców przed konsekwencjami: uznali, że Icek zwariował ze strachu przed śmiercią (choć oczywiście mogło tak być naprawdę) i sami go rozstrzelali, zapobiegając ściągnięciu na nich niemieckich represji za udzielanie pomocy.

W opisanych przykładach widać, jaką rolę odgrywały z jednej strony strach i umiejętne nim zarządzanie przez Niemców, a z drugiej – sprzężenie zła i przypadku.

Złej woli nie brakowało, a przypadek sprawiał często, że Żydzi znajdowali się w niewłaściwej chwili i w niewłaściwym miejscu – jak tych czterech przechodzących przez wieś Romanówka za dnia akurat wtedy, gdy u sołtysa odbywało się zebranie. Zauważono ich, złapano, nie powiodła się próba wymiany butów za życie – zostali związani i dowieziono ich do żandarmerii w Siemiatyczach. Sytuacje te pokazują, że „strategie” w rozumieniu wpływu na kształtowanie wydarzeń w odniesieniu do Żydów szukających ratunku okazywały się nieskuteczne, mało bowiem zależało od nich samych, w niewielkim stopniu ich zasoby, determinacja lub wola przeżycia mogły decydować o sukcesie przedsięwzięcia zwanego przetrwaniem. Większe znaczenie miało tu zło – w postaci strachu, nienawiści czy chciwości innych

Co najmniej 32 Żydów zostało zabitych bezpośrednio przez mieszkańców powiatu. Doszło tam do kilku głośnych morderstw, które zostały opisane w relacjach, a ponadto znalazły odbicie w powojennych procesach sądowych. Należą do nich przede wszystkim morderstwa dokonywane przez braci Hryciów oraz gajowego Koszaka. Pisałam już o nich w innym miejscu, a finał historii gajowego związany jest z działaniem partyzantki żydowskiej na terenie powiatu; poruszam ten temat dalej.

Co najmniej 40 Żydów partyzantów zginęło w potyczkach z Niemcami. Pięciu zostało zamordowanych przez polskie podziemie, pięciu innych zmarło śmiercią naturalną (z chorób lub głodu), a przyczyn śmierci kolejnych 20 nie udało się ustalić.

Podsumowując, można stwierdzić, że w 608 sytuacjach śmierci
Żydów poszukujących ratunku ich sąsiedzi ponoszą bezpośrednią
lub pośrednią odpowiedzialność w nie mniej niż 45 proc. przypadków

Przeżyli w ukryciu

Istotne ze względu na temat tekstu są losy tych, którzy przeżyli na terenie powiatu bielskiego, niezależnie więc od tego, jak niewielki mieli de facto wpływ na skuteczność własnych wysiłków, trzeba przyjrzeć się bliżej temu, jak przetrwali.

Tabela 4. Żydzi, którzy przeżyli okupację w powiecie bielskim ‘Dalej jest noc’, wyd. Centrum Badań nad Zagładą Żydów

W jednym miejscu

Spośród 974 Żydów, o których zebrałam informacje, przeżyły 322 osoby.

Najskuteczniejszą metodą przetrwania na tym terenie okazało się przebywanie przez długi czas w jednym miejscu, pod opieką jednej rodziny. Co najmniej 98 Żydów – a więc niemal jedna trzecia ocalonych – znalazło 42 kryjówki, w których przebywali powyżej 15 miesięcy (większość powyżej 20). Najwięcej stałych kryjówek znajdowało się w okolicach Siemiatycz (12), Brańska (11.) i Drohiczyna (10). Znajdujący w nich schronienie Żydzi byli ratowani, mieszkając w domach czy na terenie gospodarstwa.

Odróżniam tutaj ratowanie od pomagania. Ratowanie oznacza mniejszą sprawczość żydowską, mniejszy wpływ na własny los, większą zależność od Polaków. Ratowano dzieci, ale w sytuacji długotrwałego ukrywania u Polaków także dorośli byli od nich całkowicie zależni. Ukrywanie kogoś przez wiele miesięcy, żywienie go, dbanie o jego potrzeby było właśnie ratowaniem, czymś więcej niż sporadycznym aktem pomocy.

Co ciekawe, wydaje się, że – przynajmniej w wypadku
opisywanego przeze mnie powiatu – mniejsze znaczenie
wśród posiadanych zasobów miały pieniądze

W analizowanych źródłach nie pojawiają się informacje o wysoko opłacanym ukrywaniu, o nadużyciach ze strony pomagających związanych z pokusą wzbogacenia się.

Najprawdopodobniej wynika to ze specyfiki regionu oraz wyjątkowości ludzi, na których ci Żydzi mieli szczęście trafić. Wśród szukających ratunku nie było szczególnie bogatych Żydów. Najzamożniejsi zostali pozbawieni własności już w okresie władzy sowieckiej i często wywieziono ich na Wschód. Pozostali stanowili w większości biedotę ze sztetli i musieli się ratować, wykorzystując inne zasoby niż materialne.

Jednym z nielicznych Żydów wciąż posiadających zasoby finansowe był Beniamin Feldman, właściciel młyna w Siemiatyczach. Miał z żoną Libą czworo dzieci (Ester miała w 1942 r. 13 lat, Szoszana 11, Szlomo 9, a Szachne 7) i wszyscy uciekli 2 listopada z getta.

Razem z nimi miała uciec siostra Liby Szyfra z rodziną, ale w ostatniej chwili postanowiła czekać na córeczkę Blumę, która gdzieś się zapodziała, z getta wydostali się więc razem z Feldmanami przez przecięte druty tylko mąż Szyfry szochet Beniamin Fuks i młodsza, 3-letnia córeczka Cipora.

Pierwszą noc spędzili w lesie, następnego dnia wieczorem poszli do znajomego weterynarza, Leszczyńskiego, z prośbą o przechowanie całej ośmioosobowej rodziny. Bolesław Leszczyński z żoną i trzema synami mieszkał w kolonii Kajanka, oddalonej od wsi. Żydzi ukrywali się początkowo w kopcu na ziemniaki, a potem w ziemiance wykopanej w lesie.

Spędzili tam 22 miesiące, do wyzwolenia. W ziemiance można było tylko leżeć, siedzieć lub klęczeć. Leszczyńscy dawali im jedzenie, przeważnie zupę ziemniaczaną, którą zostawiali w umówionym miejscu; żywność odbierał codziennie Beniamin Feldman; pozostali niemal nie wychodzili z leśnego bunkra i nie mieli kontaktu ze światem zewnętrznym. Czasami wieczorem lub nocą mogli wyjść na kilka minut na świeże powietrze.

Żydzi przetrwali napaść chuliganów, którzy chcieli im zabrać rzeczy, ale nic nie znaleźli (najwyraźniej zasoby finansowe Feldmanów dość szybko się skończyły), rewizję Niemców w gospodarstwie (nie wykryli ich), ciężkie choroby.

Beniamin Fuks, który był bardzo religijny, nie chciał jeść niekoszernego jedzenia i po jakimś czasie zmarł z głodu. Beniamin Feldman był wówczas ciężko chory i zbyt słaby, by go pochować. Dopiero po kilku dniach z pomocą syna gospodarzy wynieśli zmarznięte ciało i pochowali w lesie.

Co robili całymi dniami? Cipora pamięta, że „siedzieli, trzymali się za ręce i się modlili, dziękując Bogu za cud – że chociaż głodują i chorują, są złamani i boją się – ale dotychczas są żywi”. Jej zdaniem przetrwali psychicznie tylko dzięki silnej woli wuja, który nie tracił nadziei i stale podtrzymywał wszystkich na duchu.

Fizyczne przetrwanie zawdzięczali przede wszystkim Leszczyńskim, ponadto zaś pomocy materialnej ze strony byłego wspólnika Feldmana, który przekazywał dla nich mąkę i inne produkty żywnościowe. Jeden z młodych Leszczyńskich, Józek, należał do podziemia i odegrał istotną rolę w ratowaniu Żydów – u niego szukał wsparcia ojciec w chwilach zmęczenia, zwątpienia czy załamania. Gdy córka sąsiadów przypadkiem odkryła leśny bunkier, Józek zapowiedział jej, że jeśli komukolwiek o tym powie, puści dom jej rodziny z dymem. Do końca nikt nie zdradził kryjówki. Feldmanom, jak wspomniałam, dość szybko zabrakło zasobów materialnych, ale istotne okazały się w ich przypadku zasoby innego rodzaju, przede wszystkim społeczne oraz duchowe.

Gdy nadeszli Rosjanie, okazało się, że u Leszczyńskich
ukrywała się także pięcioosobowa rodzina Grodzickich;
jedni o drugich nic nie wiedzieli

Grodziccy wyjątkowo długo – do połowy grudnia 1942 r. – przebywali w bunkrze na terenie getta w Siemiatyczach, a gdy skończyło im się jedzenie, musieli szukać ratunku gdzie indziej. Szlomo Grodzicki z żoną i córeczką postanowił szukać pomocy u ludzi, dwoje jego nastoletnich dzieci z pierwszego małżeństwa, Miriam i Mosze, oraz trójka kuzynów zdecydowali się wybudować ziemiankę w lesie.

Szlomo miał szczęście, trafił do Kajanki i Leszczyński zgodził się ukrywać ich w stodole na strychu. Piątka młodszych radziła sobie z trudem: marzli, byli stale głodni, tropiono ich. Po jakimś czasie rozeszła się po okolicy plotka, że zostali zabici, i dotarła do ojca.

Postanowił wówczas się powiesić, czuł się bowiem odpowiedzialny za ich śmierć. Gdy jego żona usnęła, wyciągnął pasek ze spodni, by powiesić się na belce w stodole. „W czasie, kiedy się wieszał – opowiada Miriam Kuperhand – macocha miała sen, że moja zmarła matka potrząsa nią i mówi: «Rojzke, Szlomo się wiesza, powiedz mu, że dzieci żyją i niedługo do was przyjdą». Kobieta się obudziła i powiedziała mężowi, że dzieci żyją i niedługo przyjdą. I tak się stało – Mosze i Miriam odnaleźli ojca u Leszczyńskich i razem przeżyli tam do końca wojny.

Nie chcę wnikać w problematykę snów z okresu Zagłady i powtarzające się w nich kontakty ze zmarłymi, ale nie sposób zaprzeczyć w tym wypadku, że istotnym zasobem rodziny Grodzickich okazała się zmarła pierwsza żona.

Bina Mężyńska uciekła z getta w Drohiczynie z matką, bratem oraz dwoma córeczkami: Sarą (ur. 1937) oraz Esterą (ur. 1939). Jej mąż Michał został zastrzelony przez Niemców w 1941 r. Tułali się po okolicy przez miesiąc, żebrząc o pomoc i jedzenie, od czasu do czasu udawało im się gdzieś zaczepić na noc lub dwie.

W grudniu nocowali u jakiegoś chłopa we wsi Sytki; Bina dała mu wszystko, co jej zostało, w zamian za ratowanie Sary. „Następnego dnia rano Sara widziała przez okno, jak ten sam chłop zastrzelił jej matkę, wuja i babcię. Żona sprzeciwiła się zastrzeleniu dziewczynki i wygnała ją z domu”.

W Sytkach została także zabita później Estera, którą wzięli do siebie Anna i Kazimierz Kurkowie – mieli zamiar ją przechować, ochrzcili ją jako Elżbietę, ale sąsiedzi na nich donieśli i dziecko zostało zabite przez Niemców. Sara błąkała się przez kilka dni, aż znalazła ją pod lasem Bronisława Miłkowska, matka ośmiorga dzieci. W dużym (50 ha) gospodarstwie Miłkowskich we wsi Koczery Sara – nazywana teraz Zosią – przeżyła w kochającej rodzinie do końca okupacji, traktowana jak jeszcze jedno własne dziecko. W razie niebezpieczeństwa chowano ją w piecu chlebowym.

Po wojnie daleki kuzyn Sary dowiedział się, że przeżyła, i chciał ją odebrać, ale Miłkowscy nie chcieli jej ani oddać, ani „odsprzedać” za proponowany milion złotych. Sara została więc wykradziona w 1947 r. i wywieziono ją – wbrew jej woli – do Palestyny.

Jedenastoletniego Beniamina Bluszteina rodzice wysłali z getta w rodzinnym Ciechanowcu do pracy na wsi. Jesienią 1942 r., gdy getto zlikwidowano, a za pomaganie Żydom groziła już kara śmierci, gospodarz wyrzucił chłopca i Beniamin udał się do rodzinnej wsi matki w pobliżu Drohiczyna, gdzie miejscowi, głównie prawosławni, znali rodzinę.

Sołtys skierował chłopca do Smarklic, dworu za wsią, rekomendując go do pomocy w gospodarstwie jako swojego znajomego. Rodzina Żerów, która opiekowała się „Staśkiem” do końca wojny, „byli to ludzie wykształceni, oświeceni, szlachetni, przyjęli go jak jednego z rodziny, [gdy] Niemcy wpadli do domu, szukając Żydów, jeden z braci powiedział, że wszyscy obecni to rodzina, wskazując też na Beniamina. Pomagali Żydom, dając żywność, ubrania, nocleg czasowy, a nawet broń”.

Po wojnie Beniamin dowiedział się, że w domu ponad
rok ukrywała się także inna Żydówka – Hinda Sroszko

Podobnie niemal cały czas w jednym miejscu udało się przetrwać – u Popławskich na kolonii Oleksin (gm. Brańsk) – braciom Lejblowi i Fajwlowi Szapirom z matką, siostrą, narzeczoną Miną Waserówną oraz Sonią Weinstein.

U Kozłowskich na kolonii Bronka (gm. Brańsk) za podwójną ścianą w chlewie ukrywał się po nieudanej wyprawie do Białegostoku Jankiel Rubin. U Puchalskich na przedmieściach Brańska w ziemiance z aprowizacją ukrywała się 22 miesiące pięcioosobowa rodzina Finkelsztajnów. U Kryńskich we wsi Bystre (gm. Boćki) przechował się Wolf Farber, a u Złotkowskich w Złotkach (gm. Ciechanowiec) – rodzeństwo Ita i Wolf Ptaszkowie oraz ich siostra Róża z mężem Rubinem Chazanem i trójką dzieci.

U Stanisławy Kryńskiej w Krynkach-Sobolach (gm. Grodzisk) przechowywał się Szyja Żółtak z rodzicami i wujem, a u Grzegorza i Konstancji Czapków w kolonii Drohiczyn – Lejzor Gruda z żoną Leją i synkiem Chaimem. Symcha Burstein wraz z Zelmanem Wasermanem przeżyli od maja 1943 r. do końca wojny w kryjówce w stodole u Skarżyńskich w Sakach (gm. Kleszczele), a u Markiewiczów w samych Kleszczelach przez cały czas ukrywał się Józef Białostocki.

U Szymaniuków w okolicach Siemiatycz przechował się Szlomo Cymbalist z dwojgiem dzieci oraz Cwi (Zvi) Prinz, u Heleny Morzy w Korzeniówce (gm. Siemiatycze) przetrwała do końca wojny Eugenia Kotlarowa z córką Aliną i synem Borysem, u Sołomachów w Siemiatyczach – Dwora i Szlomo Goldwaserowie oraz brat Szlomy Kalman i kuzyn Szmuel, natomiast u anonimowego szewca w ziemiance pod chlewem w Zalesiu (gm. Wyszki) przeżyła Chaja Kagan z ojcem i siostrą.

Józef Wojeński we wsi Wojeniec przechowywał 15 miesięcy czterech anonimowych Żydów. Z kolei u anonimowego gospodarza w okolicach Siemiatycz ukrywał się od 4 grudnia 1942 r. do końca okupacji Rafał Kirszenbojm z pięcioma innymi Żydami.

Nie przypadkiem Żydzi ukrywali się w tych miejscach i u tych właśnie ludzi; te wyspy przetrwania stanowiły zaścianki drobnoszlacheckie.

Wędrowanie i leśne bunkry

Drugą z kolei pod względem skuteczności strategią przetrwania było krążenie po okolicy i korzystanie z incydentalnej pomocy czy opieki kilku lub kilkunastu osób. W ten sposób przeżyło 78 Żydów.

Oni nie byli ratowani – im pomagano. Nie mieli szczęścia znaleźć długotrwałej bezpiecznej kryjówki, musieli wykazać się większą sprawczością, częściej podejmować decyzje, z których każda mogła prowadzić do zguby.

„Wędrowanie” wiązało się z przebywaniem kolejno u różnych gospodarzy, czasem okresowo w lesie, w bunkrach; podział na kategorie „wędrowanie” oraz „w lesie” jest do pewnego stopnia umowny. Wynika on z definiowania sposobu przetrwania przez samych ocalałych. W bunkrach i „w lesie” przeżyło 70 Żydów z powiatu bielskiego.

Tułaczka przebiegała według pewnego powtarzającego
się (z drobnymi wariantami) schematu

Początkowo – ucieczka z getta, dezorientacja, spotkanie z innymi uciekinierami, naradzanie się w dużej grupie, pobyt w lesie. Potem następował zwykle podział na mniejsze (najczęściej rodzinne) grupy i podejmowano próbę znalezienia punktu zaczepienia (czasem była to osoba znajoma, umówiona wcześniej).

Najczęściej udawało się uzyskać nocleg lub wsparcie aprowizacyjne na dzień, kilka dni, tydzień, czasem dłużej.

Kolejny etap to ponowna wędrówka w inne miejsce, z przystankami w lesie, spotykaniem (często przypadkowo) innych Żydów, poszukiwanie kolejnego punktu zaczepienia – i tak dalej. Schemat był cyklicznie zaburzany przez zagrożenia, wpadki, rabunek, zdradę, donos i (udaną, ponieważ piszę tu o tych, którzy przeżyli) ucieczkę.

Żydzi z biegiem czasu zdobywali doświadczenie, a ich kompetencje w dziedzinie ukrywania się rosły. Jak stwierdziła jedna z ocalałych, ukrywanie się „jest umiejętnością, której się uczysz”. Z czasem wiedzieli coraz lepiej, do kogo udać się po pomoc, kogo omijać, jak budować ziemianki w lesie, jak wkradać się do obór i stodół bez wiedzy gospodarzy, jak przestawać ze zwierzętami w gospodarstwie.

Istotne wsparcie stanowiły osoby gotowe do pomocy, takie jak choćby katolicy Kliniccy, Sobolewscy, Nikodem Miśkiewicz, Maria Klinicka w Brańsku czy prawosławna rodzina Kolosów oraz Olga Paszkowska w Świrydach, którzy dawali ukrywającym się Żydom żywność, zostawiali otwarte drzwi od zabudowań gospodarskich, gdzie mogli przenocować, przekazywali informacje etc.

Mimo stopniowo zdobywanego doświadczenia i rosnącej kompetencji w sztuce przetrwania los ukrywających się zależał również, a może przede wszystkim, od dobrej lub złej woli innych, czasem – od przypadku.

Zgodnie z relacją Chawy Okoń jej brat został złapany, kiedy szedł „w kierunku Kolonii Oleksin do chłopa Popławskiego. Akurat tam na podstawie donosu leśnika [Koszaka] odbywała się rewizja i spotkano tam mego brata”. Został zabity przez Niemców. Nastoletnie siostry Chawa i Chana zostały same, bezradne. „Postanowiłyśmy popełnić samobójstwo – wspomina Chawa – ale na szczęście napotkałyśmy chrześcijanina Jaśka Żukowskiego we wsi Klichy (12 km od Brańska), który zlitował się nad nami, dwiema kobietami, i kazał nam wejść do stajni, gdzie stały konie i bydło. Było to na trzy miesiące przed wyzwoleniem”.

Istotnym zasobem okazywały się przedwojenne kontakty z miejscowymi. Żydzi ze sztetli, często kupcy, mieli wśród lokalnej ludności wielu starych znajomych, klientów, młodsi – kolegów szkolnych. Dzięki pomocy przyjaciół z wojska oraz wielomiesięcznemu ukrywaniu się u dwóch spowinowaconych rodzin Iwaniuków w Gradocznie (gm. Narew) uratował się Lejbko Wacht, który miał przed wojną sklep w Narwi, znał wielu katolików i prawosławnych w okolicy.

Z pewnymi zasobami materialnymi uciekła z getta w Drohiczynie siedmioosobowa rodzina Rezników, która podzieliła się na dwie grupy. Chaja Reznik z rodzicami po kilku dniach tułania się trafiła na dwa tygodnie do Zaleskich w kolonii Zajęczniki, gdzie ich przyjęto w niezwykły sposób.

Chaja wspomina, że potraktowano ich nie jak Żydów, uciekinierów
z getta, ale jak gości, co dodało jej niezwykle dużo odwagi i sprawiło,
że ‘poczuła się znowu człowiekiem’

Niespodziewanie w domu pojawili się Niemcy, ale Reznikowie zdołali się skutecznie schować, niemniej musieli opuścić gościnne Zajęczniki i przez kolejne dwa lata tułali się po okolicy, zatrzymując się w wielu miejscach „na dzień, dwa, tydzień, nigdzie nie było na stałe, żadnej stabilizacji: w stajni, w oborze, na strychu, czasem w domu”. Ostatnie dziewięć miesięcy spędzili u Kosków, zakopani w sianie w stodole. Przeżyła cała rodzina – jedna z nielicznych w powiecie bielskim: Hersz i Bela Reznikowie, ich córka Chaja oraz synowie Jankiel i Joel z żoną Mirą.

O zasobach materialnych jest także mowa w relacji Estery Fiszgop, wędrującej z ciotką i dwiema kuzynkami początkowo między tymi, którzy wzięli na przechowanie rzeczy, pieniądze i obiecywali pomóc – wszyscy jednak kolejno je wyrzucali i nie zamierzali niczego oddać. W końcu przez sześć miesięcy siedziały w kucki w dziurze wykopanej pod chlewem, ale gdy sąsiedzi Leokadii Jurczuk zaczęli coś podejrzewać, musiały opuścić gospodarstwo, rozdzielić się i próbować ratunku na własną rękę.

Estera wędrowała bosa i obdarta po okolicy, kradnąc zwierzętom jedzenie, nocując po stodołach; wracając od czasu do czasu do Jurczukowej, u której mogła pobyć po kilka dni, pomagając w domu. Nauczyła się tak chować, że chłopi nie mogli jej znaleźć, znała okolicę, psy się do niej przyzwyczaiły, nie szczekały na nią. Estera wspomina, że jej pęd do życia był tak silny, iż mimo bezustannej niepewności, poniżenia i bólu nie czuła tego, bo była cały czas w stanie wewnętrznej paniki, bezustannie owładnięta myślą o przetrwaniu. Nie planowała i nie analizowała sytuacji, działała instynktownie, tak by przetrwać od jednego zagrożenia do kolejnego.

Musiała być bezustannie czujna, każdy moment mógł przynieść niebezpieczeństwo. „Najbardziej bałam się chłopów, Niemcy nie wzięliby mnie za Żydówkę, chłopi tak”.

Najgorszym przeżyciem były dla niej rozmowy, „które słyszała, kiedy była schowana – jak bardzo była nienawidzona i jaka była niebezpieczna”. Pod koniec okupacji jej sytuacja stała się łatwiejsza, ponieważ Estera znalazła się pod opieką partyzantów; dostała od nich jakieś ubrania, a przede wszystkim „rozwiesili ogłoszenie, że jeśli żyd zostanie zabity na twojej ziemi, to ty i twoja rodzina zostaniecie zabici, a gospodarstwo spalone”. Tuż przed wyzwoleniem Estera znowu spotkała ciotkę i kuzynki – wszystkie przeżyły. Podobnie skomplikowane i trudne przejścia, pełne niebezpieczeństw, zagrożeń, zdrad i rozczarowań, miała Luba Wróbel z Ciechanowca; ona także pod koniec okupacji przyłączyła się do grupy rodzinnej pod opieką partyzantów.

Żadnych zasobów materialnych nie miała Rywka Gruskin
(Regina Kugler), która wyskoczyła z pociągu do Treblinki
w grupie 13 osób. Wszyscy schowali się gdzieś w stodole u
chłopa. Ktoś ich zadenuncjował, nadjechali żandarmi, a gdy
Żydzi uciekali, zaczęto za nimi strzelać

Z całej grupy przeżyła tylko Rywka (zginęli m.in. jej młodszy brat i rodzice), tułając się po gospodarzach i co kilka tygodni lub miesięcy zmieniając miejsce. Pomagała w gospodarstwie, robiła na drutach, jakiś czas przesiedziała ukryta w oborze, nie wychodząc na zewnątrz.

Zasoby psychologiczne – odwagę, determinację, brawurę – wykazali Symche Wojnowicz i jego brat Berl, umieszczeni dzień przed wysiedleniem w majątku w Pobikrach, o którym już była mowa. Pracujących tam kilkuset Żydów Niemcy 2 listopada 1942 r. zamierzali zaprowadzić z powrotem do Ciechanowca.

Gdy w drodze doszło do próby ucieczki i masakry na miejscu, Wojnowiczom udało się uciec. U znajomego Polaka spotkali siostrę i brata, którzy uciekli z getta, było tam też kilkoro innych Żydów. Niemcy wykryli ich w końcu grudnia, ale w drodze na posterunek bracia Wojnowiczowie wyswobodzili się z więzów i znowu zdołali zbiec. Ich rodzeństwo zginęło.

Do końca okupacji Symche i Berl tułali się po okolicy, spotykając innych ukrywających się Żydów, łącząc się okazjonalnie w grupy przetrwania, rozdzielając się ponownie po przeżyciu kolejnych zagrożeń i stracie towarzyszy. Budowali w różnych miejscach ziemianki i kryjówki: w ogrodzie, na polu, pod stodołą właściciela młyna. Po wojnie Berl Wojnowicz ożenił się z ocalałą w leśnym bunkrze w okolicach Brańska Brachą Szpak; wszyscy wyjechali z Polski.

Przykładem tego, jak Żydzi się uczyli i zdobywali doświadczenie, jak stopniowo zaczynali być coraz bardziej samodzielni w sztuce przetrwania, może być 19-letni Icchak Grodziński, który przetrwał w lesie. Uciekł on z getta w Brańsku wraz z przypadkowym dzieckiem, 8-letnim Jehoszuą Goldbergiem. Przez miesiąc tułali się po okolicy. „Parokrotnie, kiedy prosili o żywność albo zostali przyłapani w nocy w stodole, gospodarze chcieli ich oddać Niemcom, ale udało im się ubłagać ich o litość. Chodzili okrężnymi dróżkami, nie wchodząc do wsi, czasem do gospodarstwa na skraju wsi, nie wiedząc, gdzie dostaną kawałek chleba, a gdzie gospodarz wyrzuci ich, grożąc wydaniem Niemcom”.

Icchak był zdezorientowany, nie wiedział, komu może zaufać. Obiecał im pomóc pewien szewc, ale ograbił ich i wyrzucił niemal gołych na śnieg. Obiecał pomóc młynarz – dał im nóż, kazał wrócić do szewca, odebrać zagrabione rzeczy i przechował ich przez najgorsze zimowe miesiące.

Potem Icchak i Jehoszua przestali się bać i żebrać o jedzenie – wchodzili do chłopów i żądali jedzenia, a Icchak „pod kurtkę wkładał coś, co mogło wyglądać na pistolet”. W marcu 1943 r. przyłączył się do nich uciekinier z transportu z getta białostockiego, nastolatek Meir Studnik, a potem doszło jeszcze trzech znajomych Żydów z Brańska.

„Icchak był przywódcą grupy. Uczył, jak należy zachowywać się w lesie, nigdy nie przebywać w tym samym miejscu, zdobywał żywność dla wszystkich”. Później przyłączyła się do nich kobieta z trójką dzieci, ale grupa została rozbita przez Niemców. Icchak z Jehoszuą i Meirem stopniowo stworzyli nową, 12-osobową grupę i „doczekali wyzwolenia, kryjąc się w okolicach Brańska, zabierając jedzenie chłopom pod groźbą [użycia] broni”.

Grupa Icchaka to typowa leśna gromada Żydów walczących
o przetrwanie, różniąca się od partyzantki, o której będzie
mowa dalej

Efraim Lederman z rodzicami, siostrą i dwoma braćmi uciekł z getta; znaleźli schronienie w oborze u Miłkowskich w Koczerach (tych samych, którzy później przygarnęli Sarę Mężyńską). Ojciec szewc i dwaj najstarsi bracia wychodzili pracować w okolicznych wsiach.

Jak wspomina Efraim, pewnej nocy miał zły sen i prosił ojca, by nie wychodzili. „Tego samego dnia ktoś doniósł, przyjechali Niemcy i zastrzelili ojca i 2 braci”. Pozostała czwórka Ledermanów musiała znaleźć inne miejsce: matka z siostrą schroniły się u znajomego gospodarza w innej wsi, a Efraim z młodszym bratem tułali się po okolicy, czasem je odwiedzając.

Przez jakiś czas ukrywali się razem w opuszczonym gospodarstwie, gdzie przypadkowo znaleźli ich Niemcy. Matka i siostra zostały zastrzelone. Po ich śmierci chłopcy przyłączyli się do grupy Żydów ukrywających się w lesie koło wsi Kłopoty-Bańki. „Wieś była przyjazna Żydom, nie donosili, mogli pracować za dnia w gospodarstwach. Latem było łatwiej o żywność, czasem udawało im się skraść owoce w dalszej wsi. Spotykali się nocą grupami w lesie”.

We wrześniu 1943 r. do lasu weszli Niemcy, wielu Żydów zginęło, między innymi brat Efraima. Po jego śmierci Efraim wrócił do Koczer, „przeżył zimę 1943/44 i wiosnę, kryjąc się co kilka tygodni u innego gospodarza”, a w kwietniu przyłączył się do partyzantki.

Kary za pomaganie Żydom

Udzielanie pomocy ukrywającym się Żydom było zagrożone karą śmierci i co najmniej pięcioro mieszkańców powiatu z tego powodu zginęło, a kilku innych dotknęły poważne represje.

U starszego małżeństwa Jakubowskich na kolonii Popławy (gm. Brańsk) ukrywali się Lejbka i Fiszka Dolińscy, bracia rzeźnicy z Brańska; 12 kwietnia 1943 r. zabili ich żandarmi, a wraz z nimi Walentynę Jakubowską. Jej mąż był wówczas w kościele.

Walentyna Jakubowska jako jedyna została rozstrzelana na miejscu, razem z ukrywającymi się Żydami – inni mieszkańcy powiatu ukarani za pomaganie Żydom zginęli w obozach – Olędzki, żona Antoniego Kazimieruka z Suchowolców, Konstanty Dobrogowski i jego syn Stanisław, którzy zginęli w obozie Stutthof. W tym wypadku dodatkową karą było rozebranie zabudowań; pozostali członkowie rodziny musieli się przenieść do innej wsi.

Za pomaganie Żydom w powiecie bielskim Niemcy wymierzali także inne kary. Na trzy miesiące pobytu w obozie karnym w Bielsku Podlaskim został skazany Stanisław Popławski, który w swoim gospodarstwie w kolonii Oleksin (gm. Brańsk) ukrywał Żyda Josiela z żoną i dwiema córkami. Żandarmi z Brańska zabili tych Żydów, gdy uciekali oni z gospodarstwa, ostrzeżeni przed nadciągającą rewizją.

Popławski spędził trzy miesiące w obozie karnym w Bielsku, ale wkrótce potem wziął na przechowanie kolejnych Żydów, gdyż „nie potrafił ludziom odmówić pomocy. Był gorliwym katolikiem”.

Spaleniem zabudowań ukarano rodzinę Danilczuków z kolonii Pace (gm. Brańsk), a rozebraniem gospodarstwa oprócz wspomnianych wcześniej Dobrogowskich także rodzinę Gołembieckich (wdowę z czwórką dzieci), u których na kolonii Poletyły (gm. Brańsk) ukrywała się czwórka Żydów. W październiku 1943 r. żandarmi zorganizowali obławę” i zabili rodzeństwo Dorę i Herszka Rubinsztajnów, natomiast Mula i Moszko Klejnotowie wraz z gospodarzami zdążyli uciec.

„Dom rodziny Gołembieckich został zburzony przez niemców do fundamentów, a inwentarz skonfiskowany. Od tego tragicznego dnia rodzina Gołembieckich musiała ukrywać się ze mną i moim bratem Moszkiem po dalszych okolicach i w lasach”. Moszko Klejnot zginął, Mula i rodzina Gołembieckich przeżyli.

Kosiński z kolonii Koczery został przez Niemców pobity, a żadnych konsekwencji nie ponieśli Błaszczukowie z Bacik Średnich czy bracia Skrzypkowscy, do których na kolonię Sieniewicze (gm. Drohiczyn) przychodziło wielu Żydów z prośbą o żywność.

Maciej Skrzypkowski, ojciec siedmiorga dzieci, przechowywał przez kilka miesięcy dwójkę dzieci żydowskich, lecz Niemcy je znaleźli i zabili. Zygmunt Skrzypkowski, który miał pięcioro dzieci, w kryjówce pod podłogą przechowywał kilkoro Żydów.

U mieszkającej w tym samym domu ich macochy przebywała przez jakiś czas Żydówka Mendlowa z siostrą i pięciorgiem małych dzieci. W lutym 1943 r. przyszli Niemcy i „mimo błagań Mendlowej o darowanie życia przynajmniej jej dzieciom żandarmi bez żadnej litości wyprowadzili Mendlową, jej siostrę i dzieci za stodołę […] i rozstrzelali… Mendlowa przed egzekucją okryła dzieci kocem”.

Sąsiedzi pochowali zabitych w lasku i posadzili na ich grobie brzozę. Skrzypkowscy nie ponieśli żadnych konsekwencji w związku z ukrywaniem Żydów. Represje nie dotknęły także Kurków, którzy ukrywali Esterę, siostrę Sary Mężyńskiej, ani rodziny Turów, która w Sieśkach (gm. Wyszki) na prośbę księdza Zalewskiego przechowywała lekarza Juliana Charina.

Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego nie wymierzono w tych wypadkach bezwzględnie kary śmierci za udzielanie schronienia Żydom ani od czego zależał rodzaj wymierzonej kary, ani też z jakiego powodu niektórzy nie ponieśli żadnych konsekwencji za pomaganie Żydom.

Oczywiście decydując się na pomoc, nie mogli wiedzieć, że w razie wpadki ominie ich kara – działali ze świadomością, że ryzykują życie własne i całej rodziny w wypadku wykrycia.

Represje wobec pomagających stanowiły przestrogę dla innych – dla wszystkich, którzy chcieliby się przeciwstawiać niemieckim rozkazom. Poza ukaraniem sprawców nieposłuszeństwa pełniły także funkcję ostrzeżenia, a przede wszystkim rozsiewały terror i strach.

Uczucie strachu przenika zarówno relacje żydowskie, jak i świadectwa polskie, nie łącząc jednak, ale dzieląc. Był to strach nie tylko przed Niemcami, lecz także przed sobą nawzajem: ukrywający się Żydzi bali się zagrożenia ze strony lokalnych mieszkańców, ci zaś obawiali się z jednej strony partyzantów i „band”, a z drugiej pomagania Żydom, co oznaczało nieposłuszeństwo wobec Niemców i narażenie się na represje.

Strach przed karą był z pewnością jednym z istotnych czynników utrudniających pomaganie Żydom, nawet jeżeli Niemcy nie zawsze stosowali karę śmierci; czasem zadowalali się spaleniem gospodarstwa, czasem wzywali na posterunek.

Czy było to związane z pracą ich znajomych i sąsiadów w policji niemieckiej? Czy współpraca między szucmanami a żandarmami mogła mieć wpływ na surowość kar wymierzanym mieszkańcom? Czy może Niemcy niedbale wykonywali rozkazy? A może dawali się przekupić, chociaż żadne sugestie na ten temat w przesłuchaniach nie padały?

Na aryjskich papierach

Najrzadszą strategią przetrwania w powiecie bielskim było przeżycie na aryjskich papierach. Żydzi małomiasteczkowi i wiejscy, którzy stanowili populację powiatu, w większości żadnych aryjskich papierów nie posiadali, ukrywali się po sąsiadach i lasach, w ogóle nie troszcząc się o zdobycie stosownych dokumentów.

Niemniej 11 osób w tym powiecie przeżyło właśnie
w sposób, który znamy z dużych miast – na tzw.
aryjskich papierach

Tak przetrwała Cyla Kalecka, która przed wojną wyszła za mąż za Polaka Romana Jastrzębskiego, głęboko zaangażowanego w działalność konspiracyjną i partyzancką; jako nauczyciel wiejski przebywał przez dłuższy czas we wsi Żale z żoną i córką. Córka, wówczas nastoletnia, wspomina aresztowanie i pobyt na posterunku w Pobikrach, co było związane raczej z działalnością ojca niż z podejrzeniem żydowskiego pochodzenia. Gdy zaś zostały z matką zatrzymane w Siemiatyczach, uwolnił je policjant związany z podziemiem i znający ojca.

Podobnie przeżyła żona zamożnego adwokata z Wysokiego Litewskiego Eugenia Wiszrubska z dwiema córkami, Reginą (ur. 1931) i Adelą (ur. 1935). Ojciec zginął w 1942 r., w czasie przesiedlenia do getta w Prużanie, a Eugenii pomogła zaprzyjaźniona córka burmistrza Wysokiego, posyłając jej papiery karaimskie.

Jako trzy „karaimki” panie Wiszrubskie przy pomocy kilku znajomych osób zamieszkały w Narwi, gdzie przeżyły do końca okupacji. Tamtejszy ksiądz, wtajemniczony w ich pochodzenie, uwiarygadniał je wobec lokalnej społeczności i wspierał. W Białowieży przeżyła „Sarenka”, właścicielka szynku w dzielnicy Krzyże, o której nikt nie wiedział, że jest Żydówką. W czasie okupacji pracowała jako gospodyni u pochodzącego z Kłajpedy Niemca, oberlejtnanta Schulza.

Trzyosobowa rodzina Sperlingów przeżyła w Bielsku Podlaskim, udając Węgrów, pan Sperling był zatrudniony jako główny księgowy w firmie Kreishandel, prowadzonej przez Czecha lub Austriaka Johanna Chlupkę, który ich w ten sposób uratował. Kolejnym Żydem na aryjskich papierach był student z Warszawy –jako Adolf Jużelewski przeżył w Bielsku przy pomocy rodziny Sielickich. Anastazja i Walerian Sobolewscy w maju 1943 r. przywieźli z domu sierot ks. Baudouina w Warszawie żydowską dziewczynkę Inkę Grynszpan, która jako Joasia przeżyła u nich do końca wojny.

Troje innych Żydów przeżyło na robotach w Prusach. Brak zasobów finansowych rekompensowała przytomnością umysłu i brawurą Batszeba Szwarzberg z Siemiatycz (ur. 1927), która wyskoczyła z pociągu do Treblinki.

Batszeba kręciła się przez jakiś czas po wsiach, obiecano jej pracę, jeśli będzie miała legalne dokumenty. Nie wiedziała, skąd je wziąć – poszła do kościoła i „żegnając się znakiem krzyża, modliła się, przypominając sobie wszystkie modlitwy hebrajskie, które pamiętała. Zasnęła w kościele. Śniła jej się matka, która dała jej paczkę papierów i powiedziała: «teraz będzie ci już dobrze, pilnuj tych papierów». Obudziła się, szukając torebki do schowania dokumentów. Ubrana jak chłopka poszła do urzędu w Grodzisku i wyrobiła sobie papiery na Walentynę Zajcew, córkę radzieckiego oficera stacjonującego w ich domu w okresie okupacji sowieckiej.

Z papierami wróciła do gospodarza, który obiecał jej pracę – przyszła akurat w chwili, gdy Niemcy go aresztowali za pędzenie bimbru. Przy okazji zgarnęli też Batszebę – okazało się, że na posterunku żandarmerii w Pobikrach potrzebują kogoś do sprzątania.

I tak Batszeba od stycznia 1943 r. sprzątała, pomagała w kuchni, gotowała dla żandarmów niemieckich. W połowie 1943 r. dziewczynę wzięła do swojego gospodarstwa w Prusach Wschodnich Niemka Gerda Kossak, wcześniej zatrudniona w majątku w Pobikrach. Tam Batszeba jako Walentyna Zajcew doczekała końca wojny. Za sowiecką sierotę Iwana Orłowa podawał się 13-letni Szaja Wiprawnik po ucieczce z getta w Ciechanowcu. W połowie 1943 r. razem z Rosjanami pracującymi w okolicy znalazł się w więzieniu w Łomży, skąd trafił na roboty do Prus Wschodnich i był zatrudniony do końca wojny jako posługacz u oficera SS. Natomiast Estera Drogicka (z domu Siemiatycka) po stracie rodziny, zaopatrzona w dokumenty kupione od Białorusinki, postanowiła wyjechać do Prus na roboty, w czym pomógł jej sołtys Malinowa Edward Malinowski (przy okazji ją ograbił) – i w grudniu 1942 r. trafiła do Rastenburga (Kętrzyna) jako pomoc domowa w niemieckiej rodzinie Fittkau.

Nie tylko poznała tam swojego drugiego męża (Polaka, który też był na robotach), lecz rozwinęła także działalność handlową, przesyłając Malinowskiemu paczki z rzeczami na sprzedaż.

Odwiedziła go, gdy jechała na urlop „do domu”. Zdawała sobie sprawę, że jest on współwinny śmierci kilkudziesięciu Żydów, którzy ukrywali się w lesie i zostali wydani Niemcom, mimo to na jego procesie po wojnie złożyła fałszywe zeznania w jego obronie.

Przeżyli w partyzantce

Spośród 322 Żydów ocalałych na terenie powiatu bielskiego co najmniej 26 przeżyło, walcząc w partyzantce. W ruchu oporu działało więcej Żydów z powiatu, lecz część z nich zginęła. Ginęli najczęściej w walce, a nie wydani czy zamordowani przez sąsiadów. W tej strategii przetrwania zawarta jest sprawczość, samodzielność, aktywność podyktowana zasobami, takimi jak przekonanie o własnej skuteczności, możliwości wpływu na własny los – ten rodzaj niezależności, jakiej brakowało w opisanych wcześniej strategiach przetrwania.

W 1942 r. okręg białostocki został ogłoszony przez Himmlera „obszarem walki z bandami” (Banden-Kampf-Gebiet), gdzie partyzanci mieli „być bezlitośnie wyeliminowani w walce lub podczas prób ucieczki”, a sądy doraźne szybko i bezwzględnie karały za pomoc im udzielaną.

5 maja 1942 r. landrat powiatu bielskiego wydał odezwę, w której czytamy m.in: „Kto nosi przy sobie bez upoważnienia broń i będzie na tym przyłapany, zostanie rozstrzelany na miejscu. Kto stawia opór będącym w akcji organom bezpieczeństwa albo nie staje na wezwanie i nie podnosi rąk do góry oraz kto zapewnia członkom band pomieszczenie i schronienie, zostanie rozstrzelany. Kto zna nazwisko bandyty i bez względu na przyczyny nie uczyni doniesienia, zostanie ukarany śmiercią. […] Obowiązkiem ludności jest natychmiastowe meldowanie niemieckim władzom policyjnym o osobach, które rozpoznała jako przynależne do band […]”.

Miesiąc później we wsi Rajsk „zamordowani zostali przez dywersantów sowieckich dwaj przebywający tam na wycieczce kolejarze niemieccy. W dwa dni po tym [16 czerwca 1942 r.] karna ekspedycja niemiecka spaliła Rajsk i szereg wsi pobliskich oraz rozstrzelała w okolicy 140 mężczyzn i mnóstwo kobiet z tego terenu wysłano na roboty w Rzeszyn.

Za wszelkie przejawy oporu, działania w konspiracji, za pomaganie zbiegłym jeńcom czy partyzantom Niemcy stosowali terror, by zastraszyć i wymusić posłuszeństwo mieszkańców okupowanych ziem polskich. Ludność cywilna była w sytuacji bez wyjścia: cokolwiek zrobiła – był to zły wybór. Za udzielenie pomocy partyzantom groziła jej surowa kara, nieudzielenie zaś pomocy także niosło ze sobą ryzyko, gdyż partyzanci byli gotowi brać siłą to, czego potrzebowali, a ponadto grabić i podpalać.

Pod koniec 1942 r. w powiecie bielskim działały grupy partyzantki sowieckiej i tworzyła się partyzantka polska – obie zależne od zaopatrzenia w żywność u chłopów i walczące z Niemcami. Pomiędzy tymi siłami znaleźli się wyjęci spod prawa i poszukujący ratunku Żydzi. W trzech miejscach powiatu uformowały się oddziały partyzanckie, w których walczyli Żydzi: w okolicy Drohiczyna/Siemiatycz, Brańska oraz Prużany. Geneza żydowskiej partyzantki jest dwojaka. Część bojowników (model drohicko-siemiatycko-brański) była powiązana z gromadami uciekinierów z gett, rekrutowała się spośród „grup przetrwania” – to grupy młodych, którzy stopniowo stali się partyzantami: kiedy udało im się zdobyć broń, używali jej w samoobronie, stawali się obrońcami pozostałych Żydów, a z biegiem czasu przekształcali się w regularnych partyzantów, zachowując przy tym stałe więzi z ukrywającymi się Żydami.

Druga część partyzantów z kolei wywodziła się ze środowisk konspiracji żydowskiej (model prużański), która jeszcze przed likwidacją gett starała się wysłać część młodych do lasu i nawiązać kontakt z działającymi już tam Sowietami. Ci byli od początku nastawieni na walkę z Niemcami i na zemstę, aczkolwiek chronili także ukrywających się Żydów, jeśli spotkali ich na terenie swojej działalności.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Nadchodzące wydarzenia w Klubokawiarni Babel (Warszawa, ul. Próżna 5)


Nadchodzące wydarzenia w Klubokawiarni Babel (Warszawa, ul. Próżna 5)

TSKŻ


3 czerwca (niedziela) godz.16:00

 Spotkanie z Leonem Kelczem

 Zapraszamy na spotkanie z Leonem Kelczem – byłym wykładowcą Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej  im. Leona Schillera w Łodzi, członkiem Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego Żydów w Polsce, poświęcone twórczości Romana Polańskiego, do momentu jego emigracji z Polski.

WSTĘP WOLNY!

 

10 czerwca (niedziela) godz.15:00 

Monodram „Piaf”, w roli tytułowej Patrycja Zywert-Szypka

Monodram muzyczny złożony z największych przebojów niezapomnianego “Wróbelka”. Przepleciona opowieścią o jej życiu mini inscenizacja, jest wspomnieniem o mężczyznach, tęsknotach, wzlotach, upadkach i odwiecznej pogoni za miłością, która była dla niej sensem istnienia, a której miała tak mało.

Opowieść ta to kreacja. Piaf jest obecna na scenie. Charakteryzacja, kostium, żywe wcielenie w osobę Piaf, sprawia, że Patrycja Zywert-Szypka przenosi nas w najbardziej skryte zakątki Paryża, przenosi w czasie, abyśmy mogli spotkać się z Piaf taką jaka była. Prawdopodobnie…

Scenariusz i reżyseria: Grzegorz Szypka

WSTĘP WOLNY!


Serdecznie zapraszamy do KLUBOKAWIARNI BABEL od wtorku do niedzieli w godz. 12:00 -22:00.

Znajdź nas na Facebooku: https://www.facebook.com/KlubokawiarniaBabel/

 

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com