Archive | 2018/07/09

Peereliada, czyli krótki kurs historii dla młodszych i zaawansowanych (cz.3)

Peereliada, czyli krótki kurs historii dla młodszych i zaawansowanych (cz.3)

Joanna Szczęsna
21 listopada 2001


do (cz. 1) / do (cz. 2)

J.Sz.: Towarzysz Gomułka nieustannie dostarczał Szpotowi tematu.

J.L.: Poświęconej milenijnym obchodom, a właściwie walce czerwonych z reakcyjnym klerem, opery “Targowica” Szpot, jak wielu swych dzieł, nigdy nie ukończył. Ale są tam niezapomniane fragmenty, jak oratorium Gnoma śpiewane przez więźniów pod batutą naczelnika:

Jan Lityński

“To nie ranne wstają zorze,
jeno wstał gospodarz nasz,
ponad ziemie, ponad morze
rzuca blaski jasna twarz!
Uroczysty, promienisty,
pewnie nowe ma pomysły,
pewnie miał proroczy sen,
jak podwyżkę zrobić cen.
Jaki rześki, jaki świeży
wstał z pościeli dziś nasz wódz!
Do KC prędziutko bieży,
by rządzenia podjąć trud”.

I najciekawszy wątek:

“I już niskie czoło marszczy,
by do pracy zmusić mózg.
Słychać odgłos sapki starczej,
słychać wody w mózgu plusk”.

W 1964 roku Gomułka miał niecałe 60 lat. Ale socjalizm to system starczy, gerontokracja. Mimo że dziś 59-letni polityk nie jest uważany za starego, w tamtych czasach system wydobywał ze swych przywódców ich starcze cechy. I tak w Marcu na starego Gomułkę parły młode partyjne kadry, które chciały wreszcie zmiany, żeby dorwać się do władzy.

Wtem genialny pomysł błyska:

“To śmiertelność jest zbyt niska.
Ach, od dawna tom już czuł!
Krzywa zgonów idzie w dół!”

J.Sz.: Te zmartwienia głowy państwa, te pomysły – jakbyśmy widzieli Gnoma, który się z tym zmaga.

“Teraz rzecz się prostą staje,
że zbyt wolno wymierają,
teraz mamy jasny cel:
więcej zgonów w PRL!”

I ten fantastyczny pomysł budowy krematorium na Tysiąclecie.

Mówiliśmy tu już o talencie profetycznym Szpota. Otóż w “Targowicy” pisze o nim tak, jakby go już nie było: “Czy w ogóle jest Gnom?/ Czy pozory to są,/ Czy to nie jest po prostu nasz wymysł?”. W pisanym przed strajkami 1976 roku wierszu rzuca: “Pod pomruk mas chcesz tańczyć tango Comparsita?/ jeżeli tańczyć już, to tylko karmaniolę”.

J.L.: Szpot odgadywał, wyprzedzał wypadki poprzez analizę rzeczywistości. Miał trafienia niekiedy zaskakujące dla niego samego, jak choćby “Gnomiadę”, którą pisać zaczął na miesiąc przed upadkiem Gnoma. I pamiętam, w listopadzie 1970 roku Szpot przychodził, opowiadał, cytował fragmenty “Gnomiady”. Pamiętam, że wszyscy naciskają tam na Gomułkę, by odszedł. On najpierw zgadza się odejść, a potem na posiedzeniu KC mówi: “Nie, nie, nie, nie odejdę”. I ten zamysł poematu zniszczył Grudzień, zniszczyła rzeczywistość.

J.Sz.: Ale pozostał olśniewający w swej prostocie początek: “W Konstancinie, na tarasie/ siedzi Gnom i uśmiecha się”.

J.L.: Niestety, “Gnomiada” się nie rozwija, Szpot jej nie skończył. Pozostał jednak niesamowity autobiograficzny wstęp, pierwszy liryczny kawałek Szpota, gdzie mickiewiczowską frazą przyznaje, że nawet on miał w Październiku jakieś nadzieje, chciał wierzyć w zmiany.

“Ach, prawda, można być Gęgaczem jeszcze,
lecz ja w tym gronie nie bardzo się mieszczę.
Gdybym był Gęgacz, Gęgacz, jak się patrzy,
z małpią zręcznością wdrapałbym się na krzyż,
ale pluszowy, bo to ważne przecie
wisieć na krzyżu, który cię nie gniecie”.

J.Sz.: Cały Szpot. Nie może znieść Gnoma, ale i opozycja go mierzi. Uważa, że idiotyzm systemu najłatwiej opisać przez Gnoma.

“Gnom – to jest właśnie temat moich dumań godny!
Gnom tupiący nogami, to znowu pogodny,
Gnom liczący wytrwale komy i procenty,
Gnom swą misją dziejową ogromnie przejęty,
Gnom – gospodarz wspaniały, Gnom – narodu ociec,
Gnom – mąż stanu, Gnom – mędrzec (…)”

J.L.: W pierwszej wersji wstępu do “Gnomiady” było: “Już mi kostucha wlazła do wątroby”. Potem zmienił na: “Wychlana wóda zżera mi wątrobę”. U Szpota wszystko rozgrywa się wokół wódki. On sam lubił mawiać: “Nalej sobie, wzmocnij się”.

Po upadku Gnoma Szpot był w złej formie, upijał się, robił awantury. Pojawiło się takie gęgackie gadanie, że Szpot mógł żyć tylko jako anty-Gnom. Ale kiedyś przyszedł do mnie i pokazał rękopis bez jednej poprawki. Niestety, maszynistka, której daliśmy “Carycę” do przepisania, zniszczyła go ze strachu.

J.Sz.: Patrz, a ja myślałam, że Szpot w ogóle nie zapisywał swoich tekstów, że on je układał w głowie.

J.L.: Potrafił tworzyć na poczekaniu. Któregoś dnia byliśmy w kawiarni ZLP i nagle usłyszałem:

“Gdzie dawniej Gaworskiego ucho
prężyło mężnie się jak drut,
dzisiaj ponuro, drętwo, głucho
i nie zagląda tu nawet Put”

…czyli Putrament. Trochę tej ulotnej twórczości Szpota przetrwało. Pamiętam, poszliśmy na proces poznańskiego Teatru Ósmego Dnia. Jego członkowie, złapani w autobusie bez biletu, zostali pobici przez kontrolerów. Przysłuchiwaliśmy się rozprawie, a następnego dnia Szpot zadzwonił do mnie i mówi: “Obudziłem się rano i odkryłem, że jest mi dobrze”. Po czym wyrecytował:

“Choć moc kłopotów mam na głowie,
choć życie moje jest bez celu,
szczęśliwy jednak jestem, bowiem
nie jestem sędzią w PRL-u”.

J.Sz.: A pamiętasz, jak była przyjmowana “Caryca”?

J.L.: Początkowo było wiele narzekania, że to nie to, że nie dorównuje wcześniejszym utworom. Później znalazła fanatycznych wielbicieli.

“Przed lustrem wdzięczy się Caryca,
własna uroda ją zachwyca.
To gęstych brwi unosi chaszcze,
to swych podbródków sześć pogłaszcze,
to delikatnym ruchem dłoni
poprawi bujnych włosów sploty,
to w głaz swych niezgłębionej toni
zatopi wzor pełen tęsknoty,
to znów rozchyli ust pąkowie
i ticho: “Kak krasiwa!” powie”.

Szpot po prostu musiał znaleźć postać godną opisu. Po Gnomie nie mógł przecież opisywać Sztygara, czyli Gierka, ani tych małych partyjnych kreatur i złodziei. Mała stabilizacja epoki gierkowskiej nie była ciekawa. To było przed KOR-em, gęgacze trochę się buntowali, ale jakoś współżyli z systemem, nie było czego opisywać. Dlatego Szpot przeszedł do centrali, wziął się za Breżniewa, dając przy okazji przenikliwy opis epoki detente.

“Bo nic nie wzrusza tak Zachodu,
jak szum frazesów o wolności.
Możesz pół świata zakuć w dyby,
strzelać w tył głowy, łamać kości,
ale bredź przy tym o ludzkości,
o Lepszym Jutrze, Wielkim Świcie,
a wyjdziesz na tym znakomicie!
Wot Gitler, kakoj to durak!
On się przechwalał zbrodnią swoją!
A mudriec to by zdiełał tak:
Nu czto, że gdzieś koncłagry stoją?
Nu czto, że dymią krematoria?
Taż w nich przetapia się historia,
niewoli topią się okowy,
powstaje sprawiedliwszy świat,
rodzi się typ człowieka nowy!”

J.Sz.: Ten nowy typ człowieka to przecież wypisz, wymaluj może być “Towarzysz Szmaciak”…

J.L.: Szmaciak to wynik lektury komunikatów KOR-u, “Biuletynu Informacyjnego” i “Trybuny Ludu”. To bodaj najważniejszy utwór Szpota. Pierwszy fragment powstał spontanicznie, tuż po wypadkach czerwcowych w 1976 roku w Radomiu.

J.Sz.: Początek poematu, który – jak mówisz – spłynął mu spod pióra, znakomicie wpada w ucho, więc zacytuję go “prawie z pamięci”:

“Straszny miał dzień towarzysz Szmaciak.
Ach, wprost odchodził od rozumu
kiedy uciekać musiał w gaciach
ścigany wyzwiskami tłumu.
Zewsząd sypały się kamienie,
boleśnie bijąc go w siedzenie.
Na szczęście było – jak już wiecie –
tajemne przejście w komitecie.
Jeszcze ze strachu nie ochłonął,
a za nim już komitet płonął i płonął w jego gabinecie
największy porno-zbiór w powiecie.

J.L.: Ciąg dalszy “Szmaciaka” rodził się już w bólach. I nawet przez chwilę wyglądało, że może podzieli los innych niedokończonych utworów. W “Szmaciaku” po raz pierwszy Szpot opisał całą historię od początku do końca. I to zarówno w planie społecznym: mamy tu historię PZPR, z analizą narodzin moczaryzmu, a też antysemityzmu wewnątrz partii. Jak i osobistym: czytamy więc o Szmaciakowym dzieciństwie, o tym, jak był szmalcownikiem, sutenerem, UB-ekiem, wreszcie sekretarzem powiatowym. Co też zresztą jest charakterystyczne dla Szpota, bo powiatów już wtedy nie było, ale on opisywał Polskę powiatową. PRL był dla niego rzeczywistością powiatową.

W “Szmaciaku” dał epicki, panoramiczny obraz przemian komunizmu poststalinowskiego. Widzimy tam dwa typy ludzkie: jeden to stary, zatwardziały komuch, który wypychany jest przez nową komunistyczną generację. I drugi – to jajogłowi. Zaś przewrót polega na tym, że wygrywa chamskie pokolenie. I Szpot opisuje w “Szmaciaku” tę przemianę, kiedy to starzy aparatczycy wypychani są przez młode pokolenie. Szpot sygnalizuje też pojawienie się generacji Kwaśniewskich.

Ciekawe, że taką samą obserwację znajdujemy u Aleksandra Wata w “Moim wieku”, tyle że dotyczy to lat 20. i 30. Komuniści z lat 20. to byli ideowcy z błyskiem w oku. W latach 30. natomiast są to już aparatczycy wykładający zimno swoje racje. Trzeba przy tym pamiętać, że Wat wykrywa tę mentalność wśród ludzi, którzy siedzą w więzieniu.

J.Sz.: W tym samym czasie co “Szmaciak” powstawała “Bania”.

J.L.: “Bania w Paryżu” to kolejny niedokończony utwór Szpota. Kiedy rzeczywistość nie podążała w tym kierunku, w którym przewidywał, on wtedy porzucał swoje dzieło. Nie z lenistwa czy twórczej niemocy. Rezygnacja była u niego świadomym zamysłem. Gdyby dokończył “Banię”, mógłby to być poemat na miarę ” Oniegina”, tyle że bez obcego Szpotowi sentymentalizmu.

“Bania” to reakcja na głupotę zachodniej lewicowości. Szpot pokazuje tu starcie polskiego lewicowego myślenia z zachodnim, które jest prokomunistyczne, podczas gdy polskie – anty.

J.Sz.: Bohaterem wprowadzającym do poematu jest Jan Józef Lipski, ps. Kaczynos, który jedzie do Paryża szukać sojuszników w walce o socjalizm z ludzką twarzą. Wygłasza tam referat o Marii Konopnickiej.

J.L.: Szpot był wyjątkowo niesprawiedliwy dla Jana Józefa, bo drażnił go jego sentymentalizm. Wbrew tej postaci, którą Szpot stworzył, Jan Józef był człowiekiem dowcipnym, z dystansem do wielu spraw, czego Szpot wyraźnie nie doceniał.

J.Sz.: Myślę, że najbardziej niesprawiedliwy był Szpot dla Andrzeja Mandaliana, dobrego poety i tłumacza, któremu powierzył “arię cichego poety”, dając do zrozumienia, że to pracownik resortu.

J.L.: Rzeczywiście, Mandalianowi wypomina się ten wiersz z czasów stalinowskich, w którym Dzierżyński rozmawia z Majorem i w którym “szósty rok już nie śpi bezpieka”. Potem rzeczywiście zachowywał się niezwykle przyzwoicie, tak że wypominano z kolei Szpotowi jego bezwzględność. W pierwszej wersji pisał o Mandalianie po nazwisku, potem to zmienił.

J.Sz.: Zmienił na gorzej.

J.L.: No nie wiem, Szpot zrobił ze Strzeleckiego Strzelczykowskiego, z Wilhelmiego Wilhelminiego i od razu mamy do czynienia z postacią literacką . Zauważ zresztą, że nie odmawia Mandalianowi talentu.

“Gdy pulomiot pluł w borach,
gdy się cień snuł po torach
i faszysta podnosił łeb świński,
gdy jesiennym wieczorem
z towarzyszem majorem
konferował towarzysz Dzierżyński”

J.Sz.: Bohaterów “Bani”, a jest ich legion, łączy osoba Madame Bonja prowadzącej bujne życie seksualne. Pamiętasz, że “Bania” ze swymi scenami erotycznymi wywoływała zażenowanie słuchaczy?

J.L.: No tak, ale Aleksander Fredro, do którego zresztą Szpot się odwołuje, też wywoływał zażenowanie u współczesnych. Szpot zawsze miał tendencję, żeby świntuszyć, opisywać ostre sceny seksualne.

J.Sz.: Muszę powiedzieć, że mnie akurat te różne obscena nie rażą, zwłaszcza jak są zabawne. Mój ulubiony kawałek o wizycie Bonja u psychoanalityka:

“Pytał, czy śnią jej się ołówki,
a jej się śniły zeppeliny!
Na jawie zaś nie symboliczny,
ale realny jej się marzył
phallus zupełnie gigantyczny,
jak u rosyjskich marynarzy,”
którzy nim ciągną parowozy,
gdy transport utrudniają mrozy”.

J.L.: W “Bani” rzeczywiście Szpot osiąga apogeum w świntuszeniu. Tam są pojedyncze sceny, fragmenty, których nie połączył z resztą poematu żadną treścią, żadną konferansjerką. A są to sceny erotyczne.

Janusz Szpotański

J.Sz.: We wstępie do “Bani w Paryżu” znalazły się wątki autobiograficzne. To był już drugi, liryczny wtręt u Szpota.

“Jak większości Polaków, marzeniem mym – Paryż.
Jakże chętnie bym prysnął kiedyś na wagary
nad Sekwanę! Lecz sroga socjalizmu szkoła
zawsze niewczesny zamiar udaremnić zdoła. (…)
– Chociaż wziął mnie tu w kraju Gnom na krótki łańcuch,
nie przeszkodzi fantazji mojej w dzikim tańcu.
Gdy mi z kraju nie dają wyjechać legalnie,
ja znajdę się w Paryżu, by tak rzec, mentalnie”.

J.Sz.: Kiedy w 1985 roku pierwszy raz wybierałam się do Paryża, Szpot opowiadał mi, gdzie można zjeść wspaniałe, tanie arabskie buły z mięsem. To była cudna epicka opowieść o tym, jak przeżyć za psi grosz, za 4 franki dziennie.

J.L.: Szpot był wielkim teoretykiem i praktykiem szkoły przeżycia za grosze. Przecież on w tym PRL-u nigdy nie miał stałych dochodów i utrzymywał się z jakichś dorywczych, nisko płatnych robótek.

Pamiętam, jak był oburzony na polskie pieniądze. Miał znakomitą historię pod tytułem “rozmienisz stówę – śmierć stówy”. Jeszcze góral jakoś się trzyma, ale jak go rozmienić na stówy, też widać koniec. Opowiadał, jakim był królem życia, kiedy w latach 50. miał 30 złotych. Ponieważ całe życie nie miał pieniędzy, więc musiał wymyślać, jak przeżyć za to, co ma.

J.Sz.: Na szczęście miał kilka zaprzyjaźnionych domów, gdzie bywał na obiadach i kolacjach. W pewnym okresie był to dom Twój i Twojej ówczesnej żony, Ani Dodziuk.

J.L.: Właśnie, jednym ze sposobów na przeżycie było pieczeniarzenie u przyjaciół. Szpot zwracał to oczywiście w dwójnasób i trójnasób, ponieważ obcowanie z nim było intelektualną ucztą. Szpot miał takich przyjaciół-wielbicieli zarówno w gęgu, jak i poza nim. No więc Lipscy, Matuszewscy, Marta Miklaszewska, późniejsza żona Jana Olszewskiego, dalej – Róża i Andrzej Platerowie, póki nie wyemigrowali, wpisując do papierów: “Żydzi pochodzenia polskiego”. Andrzej Plater tak o tym śpiewał:

“Siku siku, zgnijesz w nocniku bolszewiku
A ja z Żydami złoty interes będę miał.
To nie ohyda, że Plater podał się za Żyda
i miast z dziadami jedzie wojować z Arabami”.

W połowie lat 70. taką osobą ważną dla Szpota stał się Antoni Libera. Robili razem tłumaczenia, później pisali libretto do opery opartej na “Austerii” Juliana Stryjkowskiego, do której muzykę miał robić Penderecki. Antoni był najbliższym przyjacielem Szpota, jedynym bodaj, którego ten uważał za duchowego i intelektualnego partnera.

J.Sz.: Pamiętasz Szpota z czasu Okrągłego Stołu?

J.L.: Nie, za to doskonale pamiętam go z okresu karnawału 1980-1981. Był niesamowicie rozhecowany, a jednocześnie patrzył trzeźwo. Zaproszono go jako gościa na zjazd “Solidarności”. Kiedy zaprezentowano kandydatów na przewodniczącego, załamał się. “Jasiu – mówił – jesteśmy we władzy czterech bezmózgowców”. Bardzo go interesował Wałęsa. Nazywał go “Wąsy” i kiedy Wałęsa robił coś głupiego, mówił: “To największa kompromitacja wąsów w historii”. W podwójnym znaczeniu: wąsy jako Wałęsa, i wąsy jako wąsy.

J.Sz.: Widzę tu kawałek dedykowany Tobie: “Szmaciak w mundurze czyli wojna pcimska” – Jasiowi Lityńskiemu, żeby się nie nudził w ukryciu.

J.L.: Jeśli popatrzy się chrono-logicznie na utwory Szpota, to są one kolejnymi zamknięciami PRL-u. I za każdym razem jakiś Szmaciak wychodzi z nich zwycięsko. Jakiekolwiek by były meandry historii, Szmaciak zawsze jest górą. To taka fatalistyczna wersja dziejów PRL-u. Dedykowana mi wojna pcimska kończy się tym, że Szmaciak wraca na polityczną scenę. Szpot miał słuch absolutny, kiedy go czytam – słyszę na przykład wypowiedzi starych towarzyszy z trybuny sejmowej:

“Owszem, przegięto nieraz pałę,
ale zasługi tyż niemałe
w minionym mieli my okresie,
totyż wydaje słusznym mnie się,
aby nie tolerować dłużej
krytyki, która wrogom służy.
Że był niesłuszny kult jednostki,
wyciągniem z tego słuszne wnioski
i zmienim politykę rolną,
lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno!”

W “Szmaciaku” jest jeszcze jeden genialny kawałek, który pasuje świetnie do naszej obecnej rzeczywistości. Myślę o “wielkiej teorii dojenia”:

“W systemie centralnego planu
prosta dojenia jest technika,
bez żadnych bowiem ograniczeń
można tu doić robotnika.
Nad tym, jak doi się centralnie
przez plany, normy, płace, ceny,
nie trzeba wcale się rozwodzić,
bo wszyscy to dokładnie wiemy.
Lecz w tym tkwi całej rzeczy sedno
doić dla góry to jest jedno,
a drugie: “No, kochani moi,
dla siebie trzeba tyż podoić!
Nie po to znieślim kult jednostki,
by bogaciły się jednostki,
zaś równość na tym się zasadza,
aby doiła wszelka władza!” (…)
Rurka jest głowa i zna życie,
wie, że by doić należycie,
trzeba się włączyć bez wahania
w centralny system planowania.
Jako tłocząco-ssącą pompę
widzą ten system jego oczy,
która jak gigantyczne serce
pompuje z dołu, z góry tłoczy.
Z dołu ssie pompa ludzką pracę
bardzo zachłannie, metodycznie,
by ją przerobić w swych komorach
na płace oraz inwestycje. (…)
Rurka od dawna snuł marzenia,
aby w centralną sieć dojenia,
gdzieś w plątaninie rur i rurek
malutki zamontować kurek. (…)
Lecz oto karta się odwraca:
do Pcimia go przyzywa Szmaciak.
Tu Rurka, mając w ręku wszystko:
kumpli, zaplecze, stanowisko –
plus swoje własne dobre chęci,
nareszcie w system kranik wkręcił”.

J.Sz.: Uważasz, że po napisaniu tego Szpot mógł złamać pióro?

J.L.: Uważam, że są w “Szmaciaku” kapitalne kawałki, które nie straciły nic na aktualności. Jak choćby ten:

“W tropieniu przestępstw gospodarczych
tak poniósł go szlachetny zapał,
że się dopiero opamiętał,
gdy się za własną rękę złapał”.

J.Sz.: Spotykałeś się ze Szpotem w ostatnich latach?

J.L.: Rzadko. Szpot zgorzkniał, choć ciągle był uroczy. Rozczarowała go nowa rzeczywistość, a najbardziej denerwowało go bratanie się z czerwonym. Coś było takiego w nim jak u Zbigniewa Herberta: tam gdzie zaczynała się polityka – polityczne układy, kompromisy, dogadywania się – tam zaczynało go mierzić. Dlatego stał się łatwym łupem prawicy. Jakiś czas temu “Życie” opublikowało rozmowę-rzekę z nim Cezarego Michalskiego i Macieja Nowickiego. Ci chłopcy chcieli wyłapać od niego jak najwięcej antykomunizmu. Ale Szpot w gruncie rzeczy nie był antykomunistą. Był antytezą komunizmu. Był jednym z jego najwybitniejszych analityków i opisywaczy.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


STOP THE KOTEL TRAVESTY

STOP THE KOTEL TRAVESTY

JPOST EDITORIAL


The question is what will Netanyahu do now.

succot at the kotel 390 7. (photo credit: Marc Israel Sellem/The Jerusalem Post)

Benjamin Netanyahu has a number of responsibilities as Israel’s prime minister. His job requires him to protect the country and its citizens, to ensure Israel’s economic growth, and to safeguard its social wellbeing. He also should care about keeping Israel as the homeland for the Jewish people.

Last week, a decision was made to remove Culture and Sport Minister Miri Regev from her position as chairwoman of a ministerial committee for the holy places. We hope that this decision is a positive step – but that will depend on Netanyahu.

According to government regulations, authority over the committee now passes to Netanyahu. Regev announced on Thursday that she cannot remain head of the committee since her conscience does not let her approve a series of upgrades to an egalitarian prayer plaza at the Western Wall.

The question is what will Netanyahu do now. Last summer, he decided to cancel a previous cabinet decision under which the egalitarian plaza would be upgraded; a new entrance to the Kotel – to the known male and female sections as well as the egalitarian plaza – would be constructed; and a new committee, comprised of members of the Reform and Conservative movements, would be established to oversee it.

The decision came under the fierce opposition of ultra-Orthodox (haredi) members of his coalition.

Amid threats that the government would collapse, Netanyahu decided to renege on his previous promise and commitment to progressive Jewish movements throughout the Diaspora. He now has the opportunity to make things right.

The Kotel belongs to Jews everywhere, whether they are Orthodox, Reform, Conservative, Reconstructionist or simply Jewish. No one, not the rabbinate, Miri Regev or Benjamin Netanyahu, has ownership over the place that has been in the hearts and minds of Jews for millennia. If Israel wants to continue being the Jewish state – in other words, the homeland for all Jews – it has a responsibility to make Jews feel welcome. Part of that is affording them a place where they can pray and practice their religion the way they see fit.

Regev’s decision not to approve the upgrades is one of the greatest examples of political hypocrisy in recent Israeli history. In 2013, she publicly advocated to allow the Women of the Wall to pray at the Western Wall, and in 2016 she was one of the ministers who voted in support of the original Kotel deal.

Now in 2018, her conscience, as she claims, does not let her approve the plan.

We find it hard to believe that Regev’s conscience has changed. What we do believe is that Regev made cynical use of her position for political gain.

She understood that a decision to approve the plaza would be opposed by haredi parties, and might not sit well with some of the more traditional elements of her Likud Party base. As someone who will need to run in the Likud primaries ahead of the next election, Regev made a simple calculation: she preferred politics over Jewish unity.

As outgoing chairman of the Jewish Agency Natan Sharansky said on Thursday: “Minister Regev’s conscience is her own matter, but her public about-face regarding the need to set established prayer practices at the site is most regrettable.”

It is regrettable, but it is also indicative of a bigger problem with Israeli governments – the frequent decision to choose politics over propriety, and survival in the Knesset over Jewish unity and peoplehood.

This has got to stop. Real leaders don’t follow what their political base dictates; real leaders lead their people from one point to the next. They take risks – not just in the skies over Syria or the Gaza Strip, but also when it comes to the future of their coalition when they believe something is right.

Netanyahu now has a chance to make amends for his regretful decision last year to repeal the Kotel deal. As prime minister, it is his responsibility.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Antysemityzm wiecznie żywy

Antysemityzm wiecznie żywy

   Malgorzata Koraszewska


Prześladowani z powodu religii, bo byli biedni, bo byli bogaci, kapitaliści, komuniści, podrzędna rasa, którą trzeba wytępić a dziś bo są, bo stworzyli swoje państwo. To jest zawsze ten sam antysemityzm.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com