Archive | 2018/08/13

Zwiadowca z warszawskiego getta pojechał w ślad za transportami śmierci do Treblinki.

Zalman Frydrych. Zwiadowca z warszawskiego getta pojechał w ślad za transportami śmierci do Treblinki. I wrócił

Marta Grzywacz


Zalman Frydrych ps. ‘Zygmunt’ – urodzony w 1911 r. w chasydzkiej rodzinie w Warszawie, żołnierz Wojska Polskiego, zwiadowca, uczestnik kampanii wrześniowej i jeniec obozu w Königsbergu (Królewcu), filii KL Stutthof (Fot. Żydowski Instytut Historyczny)

“‘Łaźnia’ przyjmuje po 200 osób co 15 minut. Jest zatem w stanie wymordować 20 tys. osób w ciągu doby. W tym tkwi wyjaśnienie faktu stałego przybywania ludzi do obozu, z którego nie ma drogi powrotnej” – pisał o Treblince Zalman Frydrych. Bund wysłał go w ślad za jednym z transportów zmierzających na bliżej nieokreślony “wschód”. Wieści, które przywiózł, spowodowały, że młodzi Żydzi zaczęli gromadzić broń. Niespełna rok później wybuchło powstanie.

Środa, 22 lipca 1942 r., dzień przed Tisza be-Aw: Dzień trwogi i niepokoju. Wiadomość o mającym nastąpić wysiedleniu obiega miasto lotem błyskawicy. Żydowska część Warszawy nagle zamarła. (…) Z ulic wieje strachem. (…) W wielu miejscach są zabici. W obliczu powszechnego, strasznego nieszczęścia nie liczy się już ofiar, nie wymienia się ich nazwisk. Wysiedlenie ma się rozpocząć jeszcze dziś – notował w dzienniku nauczyciel Abraham Lewin, członek organizacji Oneg Szabat (Radość Soboty), która pod kierunkiem Emanuela Ringelbluma dokumentowała losy Żydów na terenie Polski w czasach okupacji.

Za dużo Żydów

Zaczęło się kilka godzin wcześniej. Przed budynek Gminy Żydowskiej, wówczas przy Grzybowskiej 26 (dziś stoi tam wieżowiec PZU Tower), podjechały samochody osobowe i dwie ciężarówki. Wszystkie wejścia do gmachu zostały obstawione, na ulicy zrobiło się pusto. Ośmiu Niemców poszło na pierwsze piętro do gabinetu prezesa Judenratu Adama Czerniakowa. Wszyscy urzędnicy oprócz wąskiego grona członków Rady Żydowskiej musieli opuścić pokoje.

Posiedzenie rozpoczęto od następujących słów – relacjonowała pisarka Gustawa Jarecka, wówczas maszynistka w Judenracie – „Powinno wam być wiadome, że ilość Żydów w Warszawie jest zbyt wielka. Wysiedlenie będzie przeprowadzone przez Radę Żydowską. Jeżeli zarządzenia dotyczące wysiedlenia będą wykonywane dokładnie, wtedy zakładnicy, których wzięliśmy dla zapewnienia porządku, będą zwolnieni, w przeciwnym razie zawiśniecie wszyscy na stryczku”. (…) Wszyscy zamieszkali w Warszawie Żydzi, bez względu na wiek i płeć, zostają przesiedleni na wschód.

Co oznaczał „wschód”, nikt nie wiedział. A w każdym razie nie wiedziała tego większość mieszkańców getta. Jeszcze tego dnia, 22 lipca 1942 r., w nieznanym kierunku ruszył z Umschlagplatzu pierwszy transport 6250 Żydów.

Bajki o komorach

W ten sposób Niemcy rozpoczęli Wielką Akcję, czyli likwidację warszawskiego getta, która przebiegała według założeń przyjętych 20 stycznia 1942 r. na konferencji w Wannsee, gdzie zdecydowano o „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej”, czyli eksterminacji Żydów na skalę przemysłową w obozach zagłady. Zamierzano wybudować je na terenie Rzeszy i Generalnego Gubernatorstwa.

Operacji nadano kryptonim „Reinhardt” od imienia jednego z jej organizatorów – Reinharda Heydricha, szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy, który zginął w zamachu w Pradze („Reinhardt” z „t” na końcu, bo tak pisał jego imię Heinrich Himmler).

Już pierwszego dnia wywózki na ulicach pojawiły się obwieszczenia: Każdy przesiedleniec Żyd ma prawo zabrać ze swojej własności 15 kg jako bagaż podróżny. (…) Wszystkie przedmioty wartościowe, jak pieniądze, biżuteria, złoto itd. mogą być zabrane. Należy zabrać żywność na 3 dni.

Niemcy informowali, że wysiedleni jadą do pracy.

Czerniaków odmówił podpisania zarządzenia o deportacji i następnego dnia popełnił samobójstwo. Żądają ode mnie, bym własnymi rękami zabijał dzieci mego narodu. Nie pozostaje mi nic innego, jak umrzeć – napisał do żony.

Adam Czerniaków, z wykształcenia chemik, przed wojną był radnym Warszawy i radcą gminy żydowskiej. W jego gabinecie wisiał portret Józefa Piłsudskiego, którego nie zdjął nawet w czasie okupacji. Gdy zamknięto getto, został przewodniczącym Judenratu (Rady Żydowskiej). Po rozpoczęciu Wielkiej Akcji odmówił podpisania obwieszczenia o wysiedleniu Żydów i następnego dnia w swoim gabinecie popełnił samobójstwo, zażywając cyjanek potasu. Fot. Domena publiczna

Możliwe, że należał do grupy tych, którzy wiedzieli, co oznaczają „przesiedlenia”, bo już w grudniu 1941 r. Niemcy zaczęli gazować Żydów w obozie Kulmhof w Chełmnie nad Nerem w Kraju Warty. Pierwszy uciekinier z Chełmna, Szlamek Fajner, dotarł do getta warszawskiego w lutym 1942 r. Wyznaczony do zakopywania zwłok w lesie uciekł z ciężarówki, którą dowożono grabarzy. W Warszawie złożył relację Ringelblumowi.

Z danych gromadzonych przez Ringelbluma wynika, że późną wiosną 1942 r. Rada Żydowska i Oneg Szabat wiedziały o istnieniu dwóch innych obozów zagłady – w Bełżcu i Sobiborze. Mordowani byli tam Żydzi z dystryktów lubelskiego, krakowskiego i lwowskiego, a także z Austrii, Czech, Francji, Holandii, Niemiec i Słowacji.

22 listopada 1940 r. przy ul. Leszno 19 zebrała się grupa osób – kilkudziesięciu żydowskich pisarzy, nauczycieli, naukowców i działaczy społecznych – której przewodził Emanuel Ringelblum. Jako pedagog i działacz społeczny zafascynowany historią i kulturą Żydów postanowił stworzyć archiwum dokumentujące ich życie w okupowanej Polsce. Tak powstało Archiwum Ringelbluma. Fot. Domena publiczna

Gdy jednak w lipcu ruszyły transporty z Umschlagplatzu, nadal nie było pewności, dokąd i w jakim celu zmierzają. Wszyscy chcieli wierzyć, że „jadą na życie, nie na śmierć”. Zakładano, że o ile sytuacja starców, kobiet i dzieci jest niepewna, o tyle młodzi, zdolni do pracy mężczyźni mają szansę przeżyć. Niektórzy więc dobrowolnie zgłaszali się na Umschlagplatz, skąd codziennie wywożono około 5-6 tys. osób.

Marek Edelman pisał: Niemcy, nie przebierając w środkach, stosują nowy chwyt propagandowy. Przyrzekają i dają każdemu ochotniczo zgłaszającemu się do wyjazdu 3 kg chleba i 1 kg marmolady. To wystarcza. Dalej już propaganda i głód robią swoje. Pierwsza daje do ręki niezbity argument przeciwko wszelkim „bajkom” o komorach gazowych (bo po cóż by dawali chleb, gdyby chcieli mordować), głód – jeszcze mocniejszy, przesłania wszystko obrazem trzech brązowych, wypieczonych bochenków.

Dokąd jadą transporty?

Prawda o tym, że celem wywózki jest Treblinka, gdzie nie ma mowy o żadnej pracy, dotarła do getta wraz z pierwszymi uciekinierami z transportów. Pod datą 6 sierpnia 1942 r. Abraham Lewin zapisał: [opo]wer widział rozkazy dotyczące pociągów oraz widział liczby ludzi wywiezionych do Treblinki. A 11 sierpnia notował: Smolar telefonował do Sokołowa. Powiedziano mu, że ci, których wieźli albo wywiozą do Treblinki, idą na śmierć. (…) W Warszawie znajduje się Żyd Salbe, który przekazał informacje z Treblinki. Niemcy (…) okrutnie biją ludzi, gdy wychodzą z wagonów. Następnie zapędzają ich do ogromnych baraków. Przez 5 minut słychać przeraźliwe krzyki, a potem nastaje cisza. Zwłoki, które wyciąga się stamtąd, są okropnie obrzęknięte. Nie sposób objąć zwłok rękoma, takie są grube.

Abraham Lewin w gimnazjum dla dziewcząt w Warszawie uczył hebrajskiego i historii Żydów. W getcie działał w organizacji Oneg Szabat. Pisał dziennik dokumentujący życie getta. Zanotował nazwiska pierwszych uciekinierów z Treblinki. Zginął w getcie w niewyjaśnionych okolicznościach Fot. Domena publiczna

Zalman Frydrych ps. „Zygmunt” – urodzony w 1911 r. w chasydzkiej rodzinie w Warszawie, żołnierz Wojska Polskiego, zwiadowca, uczestnik kampanii wrześniowej i jeniec obozu w Königsbergu (Królewcu), filii KL Stutthof – miał aryjski wygląd: jasne włosy, niebieskie oczy i prosty nos. Kiedy został przesiedlony do getta, Bund – lewicowa i antysyjonistyczna partia żydowska, z którą związał się parę lat wcześniej – natychmiast wytypował go do noszenia meldunków na aryjską stronę.

Gdy rozpoczęła się akcja wysiedleńcza, Frydrych dostał nowe zadanie: miał pojechać w ślad za jednym z transportów i dowiedzieć się, dokąd wywożeni są Żydzi z getta. Bernard Goldstein, jeden z aktywistów Bundu, wspominał: Wyznaczyliśmy Frydrycha, bo był jednym z najbardziej śmiałych i wytrwałych mężczyzn, jacy działali w naszym podziemiu.

Po przejściu na aryjską stronę znajomy kolejarz z Gdańska poradził Frydrychowi, żeby przejechał trasę Warszawa – Małkinia. Nie wiadomo, jak przebiegała podróż, ale po trzech dniach zwiadowca dotarł do Sokołowa Podlaskiego (Treblinka znajdowała się w powiecie sokołowskim) i od zawiadowców stacji dowiedział się, że w tym miejscu tory się rozwidlają. Jedna nitka prowadzi do Małkini, a druga, krótsza – do Treblinki, i tam właśnie jadą transporty, które po kilku godzinach wracają puste. Kolejarze zauważyli też, że do Treblinki nie ma żadnych dostaw żywności. Frydrych wiedział więc już, dokąd jechały transporty, ale nie wiedział, jakie są losy ludzi. Wypytywał okolicznych mieszkańców, ale nie chcieli mówić albo faktycznie nie wiedzieli, że w Treblince morduje się Żydów.

Zbieg okoliczności sprawił, że nazajutrz na rynku Zalman Frydrych spotkał dwóch niemal nagich i ciężko pobitych mężczyzn. Jednym z nich był Azriel Wallach, który po przyjeździe do Treblinki został wysłany do mycia wagonów, dlatego udało mu się uciec. Frydrych dowiedział się od niego, że Żydom przywożonym do Treblinki po wyładowaniu z wagonów mówi się, że idą do łaźni, skąd mają udać się do pracy, a w rzeczywistości prowadzeni są do zamykanych hermetycznie baraków i gazowani.

27 lipca, czyli pięć dni po rozpoczęciu Wielkiej Akcji, Frydrych był z powrotem w getcie. Gdy się pojawił – pisał Marek Edelman – natychmiast opublikowaliśmy artykuł w „Ojf der Wache” [„Na Straży” – pismo Bundu] z dokładnym opisem tego, co się dzieje w Treblince. Ale nawet wtedy ludzie uparcie nie chcieli wierzyć. Zamykali oczy na nieprzyjemne fakty i bronili się przed prawdą rękami i nogami.

Rozkwitały jabłonie i grusze

Informacje zebrane przez Frydrycha zaczęli potwierdzać inni. 28 sierpnia do getta wrócił Dawid Nowodworski, którego wywieziono do Treblinki 11 dni wcześniej. Jego podróż do obozu trwała 12 godzin. Na przystankach do pociągu podchodzili Polacy – sprzedawali mleko (6 zł), wodę (5 zł), chleb (100 zł). Do stacji: obóz Treblinka pociąg przybył o 7 rano. Przed zejściem rozmawiałem z maszynistą Polakiem, czy często stąd jadą grupy do pracy – odpowiedział: tu się tylko zajeżdża, stąd nikt nie wyjeżdża – pisał Nowodworski.

W przeciwieństwie do Treblinki I, czyli obozu pracy, Treblinka II – o czym wówczas jeszcze nie wiedziano – była tylko obozem zagłady. Niemcy rozpoczęli jej budowę na przełomie maja i czerwca 1942 r., a 23 lipca przybył tam pierwszy transport z Umschlagplatzu.

Ze zniszczonej przez czas i warunki przechowywania relacji Nowodworskiego (odnalezionej w zbiorze „Archiwum Ringelbluma”) w większości daje się odczytać tylko poszczególne słowa: na placyku mężczyźni od kobiet… po wodę…. duża beczka… pobili się… Ukraińcy szaleli…na dachu… z karabinem.. daj pieniądze… 200 zł… zdejm buty… rozpłatane głowy kobiet…

Dawid Nowodworski został wywieziony do Treblinki 17 sierpnia 1942 r. Uciekł i wrócił do getta. Jego relacja trafiła do Archiwum Ringelbluma. Był członkiem ŻOB i dowódcą grupy bojowej w powstaniu. Wyszedł z grupą ok. 40 bojowców kanałami. Zginął prawdopodobnie wydany przez folksdojcza Fot. Domena publiczna

Z poskładanych fragmentów można wnioskować, że Nowodworski został skierowany do kopania dołów, w których grzebano zabitych w komorach gazowych. W pewnej chwili schował się w dole, przeczekał i uciekł pod osłoną nocy. Zbliżając się do lasu, słyszał za sobą strzały egzekucji – prawdopodobnie grabarzy, których zabijano, gdy pochowali ciała. Ukraiński strażnik, przeładowując broń, nucił: „Rozkwitały jabłonie i grusze”.

Idąc przed siebie, pukał do każdej chaty. Bezinteresownej pomocy udzielili mu chłopi ze wsi Dębe. Dali mleka, kluski kartoflane. Litowali się, współczuli. Dlaczego dajecie się zabijać, czy wy jesteście mądry naród? – pytali. Szedł od jednej miejscowości do drugiej, gdzieś kupił marynarkę, bilet do Warszawy i z końcem sierpnia był znowu w getcie.

Fabryka śmierci

Parę tygodni po nim z Treblinki wydostał się Abraham Krzepicki, w kampanii wrześniowej żołnierz Wojska Polskiego, wywieziony w transporcie 25 sierpnia 1942 r. Mówił potem Racheli Auerbach, która zbierała relacje dla Oneg Szabat: W wagonie panowały straszliwe duszności wzmagające się z każdą chwilą, myśl o bliskiej śmierci opanowała wszystkich. (…) Ludzie mdleli, z obnażonych ciał spływał strumieniami pot.

Abraham Krzepicki, który uciekł z Treblinki po ośmiu dniach. Wyznaczony do kopania rowów ukrył się w stosie ubrań należących do zamordowanych Żydów, które przewożono z powrotem do Warszawy. Wrócił do getta i zginął z bronią w rękach podczas powstania Fot. Domena publiczna

Mary Berg, prowadząca dziennik od początku wojny, relacjonowała, że podłogi wagonów – zamkniętych, bez dopływu powietrza – Niemcy posypywali wapnem. Gdy uwięzieni załatwiali swoje potrzeby, wapno się rozpuszczało, wypełniając wnętrze trującymi oparami.

Krzepicki został wysłany do pracy za zabudowania obozowe. Leżały tam skłębione masy trupów o strasznych twarzach. Byli to poduszeni w wagonach – relacjonował. Razem z innymi miał nosić ciała do dołów położonych w pobliżu, w których zwłoki były podpalane i zakopywane. W pewnej chwili kompletnie wyczerpany ukrył się w stosie ubrań. Uniknął w ten sposób losu innych grabarzy. Egzekucje już trwały, słyszałem strzały, dobiegały mnie przekleństwa Ukraińców, straszne krzyki mordowanych – opowiadał. A jednak człowiek mimowolnie cieszył się, że kula przeznaczona była dla innego.

Udało mu się przyłączyć do grupy pracującej przy sortowaniu ubrań i kosztowności. Ludzie przywożeni do obozu, oglądając świat jeszcze przez okna i szpary w wagonie, nadal nie wierzyli albo nie chcieli uwierzyć w prawdziwe przeznaczenie Treblinki – wspominał. Dziwiliśmy się, skąd zebrało się tak dużo odzieży. Jak się ona tu znalazła? Snuliśmy przypuszczenia, że na Majdanie pod Lublinem oraz w innych obozach dają Żydom papierowe ubrania, a ich odzież gromadzi się w tym właśnie miejscu. Tu się sortuje i odsyła do Niemiec do przeróbki. (…) W pobliżu Treblinki ujrzano Żydów prowadzonych do pracy przez Ukraińca. Ta radosna wiadomość również dotarła do wszystkich. Niech wiedzą, że tu biorą Żydów do roboty!

Sortując ubrania, Krzepicki przetrwał osiem dni. Zapamiętał wygląd obozu: układ baraków, kopaczki ryjące doły pod groby „dla milionów ludzi”, drogę ku „łaźni”, mężczyzn, kobiety i dzieci, którym w drodze kazano rozbierać się do naga, Ukraińców, którzy bili i rozstrzeliwali zbyt opieszałych albo tylko chcących się pożegnać z rodzinami. Był świadkiem, jak jeden Żyd wbił Niemcowi nóż w plecy – a Ukraińcy łopatami rozsiekli na miazgę naszego towarzysza. Widział rzeź, która się potem rozpoczęła. Niemców, którzy dali ukraińskim strażnikom wolną rękę, a sami pochowali się w barakach „ze strachu”, i krew, która „płynęła strumieniami”. Widział też samą „łaźnię”, do której Niemcy upychali od 800 do 1000 osób. Nie wiedział, w jaki sposób ich mordowano. Wydawało nam się jednak – relacjonował – że wokół łaźni unosi się z trudem uchwytny zapach chloru.

Niemcy mordowali w Treblince dwutlenkiem węgla ze zwykłych spalin. Obok ceglanego budynku z trzema komorami stała przybudówka z silnikiem Diesla, którego spaliny wprowadzano do komór rurami, zakończonymi dla niepoznaki sitkiem prysznica. Śmierć następowała w ciągu 15 minut. W październiku 1942 r. liczbę komór zwiększono o dziesięć. Zagazowanie 2 tys. ludzi zajmowało trzy godziny. W miarę udoskonalania procedury skrócono ten czas do jednej-dwóch godzin.

Krzepicki uciekł, ukrywając się pod stosem ubrań w wagonie, który wyjechał z Treblinki w drogę powrotną. Wysiadł w Stoczku i stamtąd szedł pieszo. W drodze do Warszawy został okradziony przez jakiegoś Polaka, ale dzięki pomocy nieznanej „chrześcijanki”, która dała mu schronienie, przetrwał. Ona też skontaktowała go ze swoją rodziną w Warszawie, u której ukrywał się kilka dni po powrocie, a na początku października wrócił do getta.

Żydzi, strzeżcie się!

20 września 1942 r. czasopismo „Ojf der Wache” opublikowało drugi raport, także autorstwa Frydrycha, który zebrał dotychczasową wiedzę na temat Treblinki i jak poprzednio ostrzegał, że Niemcy kłamią. Nie chodzi o żadną pracę, bo w Treblince Żydzi są w straszliwy sposób mordowani. „Łaźnia” – a raczej „rzeźnia”, jak pisał Frydrych – przyjmuje po 200 osób co 15 minut. Jest zatem w stanie wymordować 20 000 osób w ciągu doby. W tym tkwi wyjaśnienie faktu stałego przybywania ludzi do obozu, z którego nie ma drogi powrotnej. Służba pomocnicza ze Stoczka – młodzi Żydzi uzbrojeni w kije – zbiera kosztowności i pieniądze, a Ukraińcy wypychają sobie nimi kieszenie. (…) Wiele osób nie chce oddać mordercom dobytku, rozrywają pieniądze, zakopują kosztowności. W obozie odbywa się duży handel alkoholem, który produkowany jest z ludzkiego moczu i osładzany sacharyną. (…) Gdy wieje wiatr, swąd zwłok palonych w Treblince dochodzi aż do Małkini. Tak więc okoliczna ludność żydowska wie dobrze, co się dzieje w Treblince. (…) Wniosek zatem jest następujący: Nie dać się złapać! Ukrywać się! Nie dać się oszukać żadnymi rejestracjami, selekcjami, numerkami! Żydzi, pomagajcie sobie nawzajem, troszczcie się o dzieci! (…) Policja żydowska powinna być bojkotowana! Nie wierzcie im! Strzeżcie się ich! Stawiajcie im opór! Wszyscy jesteśmy żołnierzami na straszliwym froncie!

Relacja Frydrycha nie pozostawiała złudzeń, więc już na początku Wielkiej Akcji w getcie powstała Żydowska Organizacja Bojowa, która zaczęła gromadzić broń. 19 kwietnia 1943 r. wybuchło powstanie. Zalman Frydrych walczył, przenosił broń z aryjskiej strony. Jak zaczęli strzelać – wspominał Marek Edelman – powiedział, że ma córkę w klasztorze, w Zamościu, że on nie przeżyje tego, a ja przeżyję, więc mam zająć się po wojnie tą córką.

Frydrych – jak przewidywał – zginął w powstaniu. Nie przeżyli wojny także najsłynniejsi uciekinierzy z „fabryki śmierci” – Abraham Krzepicki i Dawid Nowodworski – obaj również zginęli z bronią w ręku. W maju powstanie upadło.

Wielka Akcja zakończyła się 21 września 1943 r. Według danych Żydowskiego Instytutu Historycznego do Treblinki wywieziono około 265 tys. Żydów.


Źródła: „Archiwum Ringelbluma”, Żydowski Instytut Historyczny, Marek Edelman, „Zdążyć przed Panem Bogiem”, Kraków 2003, Abraham Lewin, „Dziennik”, Warszawa 2016, Mary Berg, „Pamiętnik Mary Berg. Relacja o dorastaniu w warszawskim getcie”, Warszawa 2016


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Jewish poet for whom it existed only Jewish language. 1897-1997

Jewish poet for whom it existed only Jewish language. 1897-1997

Lola Piasecka


Yosef Papirnikov.

My grandmother’s brother, Josel Papiernikov, was born 1897, brought up and educated in Warsaw. During the time when he went to elementary Jewish school, “kheder”, he was send – as a complement – for five years to sing in a choir that was accompanied by a very famous cantor Gershon Sirota, in Warsaw’s principal synagogue. Later he attended a Jewish gymnasium – upper secondary school.

 

My uncle’s literary activity began in Warsaw in 1918. His poems were very popular in Yiddish speaking circles everywhere. In many of his early poems he underlined the difference between the Diaspora Jews and those of present days Israel.

 

He left for Israel to settled, as early as 1924. But in 1929, following the pogroms perpetrated by Arabs against Jews, he returned for a short while to Poland. In 1933 my uncle returned to Israel to stay there forever, he has been living there to his death in 1997.

 

“Zol Zein or So be it”

[ Translated by Samuel Sorgenstein, his cousin – a great translator. ]

So be it that I build my castles in the air,
So be it that my God does not even exist, –
In reverie everything seems brighter,
In reverie it is so much better,
In my dreams the sky is bluer than blue.

So be it that I shall never reach my goal,
So be it that my ship will not reach the shore, –
I care not about arriving,
I care only about walking along a sunny road.

Uncle Josef sad himself in one of interview’s about this poem:

“I believe that what caused my poem to become transformed into a folksong was not so much the text as the musical motive which I composed without being able to lay claim to professional musicianship…..

Thanks to the musical motive…., the poem “Zol Zein” –to my own astonishment- attained considerable popularity; it found its way into hearts of the people much sooner than its appearance in print.
The rapid dissemination of this song of mine, from ear to ear, helped indeed, to create the impression that it was rather successful “bastard” or orphan who never knew the father.” (A reference to the prevailing notation of the anonymity of the author of this poem.)

Uncle was telling me about thirties, during his short visit in Poland while on tour through Jewish communities there, he heard everywhere, in large cities and small towns, the song “Zol Zain”. It was sung by the entire Jewish youth which was permeated with romanticism and longing. They belonged to various political parties beginning with the extreme right and ending with the extreme left. And, he always added to the story: “the curious thing about it was that many of these people, on all kinds of private or official occasion, sing this song of mine for my exclusive benefit – in order to entertain me with something which I surly never heard in Israel.”

Many comments of his song emanating from Jewish communities everywhere reached him in Israel. Following the Nazi onslaught, Jewish repatriates from the Soviet Union reported that they heard this song of his in the remotest Siberian labor camps.

According to statements from survivors of the German death camps in Poland, “Zol Zein” had been sung even there.

Speakers at political rallies, even one Israeli Minister, in a speech delivered in the Knesset, have quoted the last two lines – “I care not about my arrival,/ I care only about walking along a sunny road…”

This poem has many translations from Jewish to Hebrew, but according to my uncle, none of them was successful.

As far as I know, my uncle published eleven volumes of poems, short stories, memoirs. He was perhaps the last master of Jewish language. He wanted to preserve this old language of Diaspora Jews alive, beautiful and reach.

He received many literary prices, among them in 1984 price of International Literary Zionist Organization for all years of creating poems for each generation, for remaining young in his creativeness and that his haven is still “bluer than blue” and that his poetry reach everybody’s homes and become property of the people.

He wrote about realities of everyday living; he use to say on literary evenings in Tel-Aviv to his friends: “If we could breathe with the worm air of our own made bread, if the aroma around us of dew, stink of dunk, stud, we would sing, my brothers, differently, we would listen differently…”.He felt need of staying in near contact with ordinary people, and that, among many other things, gave deep, honest sentiment.

I will never forget his eyes; “bluer than blue” when he hold my hand walking on the street and explaining things to me and above all talking about love for everything.

In his interpretation a poem, a song is a child of love and – hate, child singing on a broad street where even word like love and happiness sounds sad.


Chava Alberstein – yiddish song – Zol Zayn חווה אלברשטיין – זאָל זײַן

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Indiana synagogue vandalized with anti-Semitic graffiti


Indiana synagogue vandalized with anti-Semitic graffiti

AVERY ANAPOL


© Facebook: Debby Barton Grant

A synagogue in Carmel, Indiana, was vandalized Saturday with anti-Semitic graffiti.

Police say they are investigating the incident at Congregation Shaarey Tefilla after spray-painted images of a large Nazi flag and Nazi Iron Crosses were found on the building’s shed, according to the Indy Star.

The synagogue said the vandalism did not affect Saturday morning’s Shabbat services or synagogue operations.

Corey Freedman, the synagogue’s president, wrote on Facebook that the congregation is working with the police department and communicating with other synagogues and organizations to ensure “that they are aware of the event and can take appropriate measures.”

Debby Barton Grant, CEO and executive vice president of the Jewish Federation of Greater Indianapolis, shared photos of the vandalism on Facebook, writing that she is “disgusted and furious” about the incident.

She also noted that Indiana is “one of only five states in the country that lacks a hate crime statute.”

“There can be no equivocation when it comes to rejecting Nazism, white supremacy, and antisemitism,” she wrote, quoting a past Indianapolis Jewish Community Relations Council statement on white supremacy. “Such bigotry in all its forms is antithetical to the principles of freedom and equality that form the cornerstone of American democracy and our pluralistic society.”

A recent report from the Anti-Defamation League found that, in 2017, anti-Semitic incidents in the U.S. including harassment, vandalism and assault, increased by 57 percent from the previous year.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com