Archive | 2018/10/29

Jacek Kuroń. Dlaczego tak nam go brakuje [ROZMOWA Z ANNĄ BIKONT]

Jacek Kuroń. Dlaczego tak nam go brakuje [ROZMOWA Z ANNĄ BIKONT]

Michał Danielewski


Jacek i Gajka Kuroniowie, lata 70. (Fot. archiwum rodzinne)

Gdyby Jacek Kuroń dalej był w polityce, to historia Polski wyglądałaby inaczej. Zamiast dwóch wrogich obozów mielibyśmy sprawiedliwość społeczną, dużo wdzięcznych uchodźców, najlepsze w Europie programy socjalne i najlepszą edukację. Z Anną Bikont rozmawia Michał Danielewski

Anna Bikont – ur. w 1954 r., reporterka, pisarka, od stanu wojennego publikowała w prasie podziemnej; z „Wyborczą” związana od 1989 roku. Autorka m.in. książek „My z Jedwabnego” (nagrodzonej Europejską Nagrodą Książkową), „I ciągle widzę ich twarze. Fotografia Żydów polskich”, nominowanej w tym roku do Nike biografii „Sendlerowa. W ukryciu”, współautorka (z Joanną Szczęsną) książki „Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu”. Właśnie nakładem Agory i Czarnego ukazuje się „Jacek”, biografia Kuronia, którą napisała wspólnie ze współzałożycielką i wieloletnią naczelną „Wyborczej” Heleną Łuczywo.

Michał Danielewski: Zacznijmy od rzeczy ryzykownej, bo to zawsze ryzykowne, gdy próbuje się odgadnąć, co zmarli myśleliby o wydarzeniach po ich śmierci. Ale gdzie byłby Kuroń w Polsce dwóch totalnie wrogich obozów? Byłby etykietowany jako symetrysta, próbowałby mediacji, stanąłby twardo po stronie obrońców demokracji?

Anna Bikont: Przede wszystkim gdyby Jacek nie był chory przez ostatnie dziesięć lat życia, gdyby dalej funkcjonował w polityce, to historia Polski wyglądałaby inaczej. On w zmienianiu biegu historii Polski był wyspecjalizowany. Więc nie byłoby dwóch wrogich obozów, tylko przeciwnicy polityczni, a rządziłaby lewica pod jego sztandarem. Mielibyśmy kraj sprawiedliwości społecznej, przodowalibyśmy w Europie w liczbie przyjmowanych uchodźców i mielibyśmy najlepsze programy socjalne i edukacyjne.

Dla kogoś, kto przeczyta książkę o Kuroniu, twój optymizm może być nieco zaskakujący. Bo to zdumiewająco gorzka i smutna opowieść o człowieku, który poświęcił życie walce o idee, a kiedy w końcu jedną z nich udało się zrealizować, okazała się bardzo daleka od doskonałości.

– Mówiłam przecież o sferze marzeń. Nasza książka ma jednak bardziej gorzką wymowę niż wyobrażenie, które sam Jacek miał o swoim losie. Był niesamowitym optymistą. Nawet w ostatniej fazie życia, kiedy czuł się opuszczony przez przyjaciół, partię, gdy historia toczyła się daleko od niego i inaczej, niżby chciał, cały czas uważał, że ma coś ważnego do powiedzenia o świecie, wie, jak go zmienić na lepsze. Był pewien, że w końcu jego przesłanie się przebije.

Pamiętam, że gdy jego ostatnia książka „Działanie”, zresztą niedobra, nieprzejrzysta, nie była w stanie się przebić w Polsce i nikt jej nie chciał wydać za granicą, mówił mi: „Zobaczysz, ktoś mnie zrozumie, tylko już po mojej śmierci”. I miał rację.

To, co przepowiadał na przełomie wieków, dziesięć lat później było faktem. Mieliśmy kryzys, na Zachodzie zrodziły się takie ruchy jak Occupy Wall Street, w Polsce już wcześniej powstała „Krytyka Polityczna”. Pech Jacka polegał na tym, że trafił w okres ideowej pustki. Jak zwykle wyprzedził swój czas. I on to wiedział. Zawsze szukał iskry nadziei. Nawet po najkoszmarniejszej chwili życia, po śmierci ukochanej żony Gai, też dramatycznie walczył, by jakąś nadzieję odnaleźć. Postanowił przecież wtedy uwierzyć: czytał Biblię, prowadził długie rozmowy o wierze, cały czas szukał czegoś. I pod koniec życia podobnie – schorowany, samotny, gorąco wierzył, że widzi coś, czego inni nie widzą, i że przyszłość świata może być lepsza.

Opowieść o najściu komunistycznych bojówek na dom Jacka Kuronia, gdzie miał odbyć się wykład TKN – fragment filmu ‘KOR’ z 1988 r.

 

Z książki wynika, że to, co dla niego było nadzieją, dla większości jego przyjaciół funkcjonowało jako fantazmaty. Oto Kuroń, człowiek, który również intelektualnie napędzał opozycję w PRL, wizjoner polityczny, kilka lat po transformacji 1989 roku stał się politycznie oraz ideowo nieistotny. Fetowano go, dawano ordery, ale już nie był partnerem do debaty. Gdy przed wojną w Iraku w 2002 r. pisał, że interwencja USA z udziałem Polski skończy się katastrofą, tekst się ukazał – bo to w końcu Kuroń – ale był wekslowany jako opinia oderwana od rzeczywistości, naiwna, idealistyczna. Co się takiego wydarzyło, że dla swoich przyjaciół i wychowanków w krótkim czasie z guru stał się maskotką?

– Maskotka to nie jest określenie przystające do Kuronia i nikt go tak nie traktował. Natomiast Jacek był już wtedy rzeczywiście na marginesie życia publicznego. Ale to też wynika z tego, kim był. Miał taką zdolność, że wymyślał coś bardzo nieoczywistego, wybiegającego naprzód i porywał ludzi tak, że za nim szli. Pomysł, że działalność Komitetu Obrony Robotników ma być jawna, był bardzo rewolucyjny, ale Jacek potrafił go przeforsować. W ostatnich latach również miał wielkie pomysły, widział, że świat nie może być aż tak niesprawiedliwy. Jego marzeniem było stworzenie wielkiego globalnego ruchu na rzecz edukacji. Ale był już zmęczonym, schorowanym człowiekiem, który nie miał tej co dawniej mocy pociągania ludzi za sobą.

Czy został zepchnięty na margines, bo takie były czasy? Nie sądzę. Gdy powstawał KOR, to również nie był moment na tego typu działalność. Przeciwnie. Rządził Gierek, można było dostać talon na telewizor, pralkę, samochód, można było dostać paszport, pojechać do Bułgarii na wczasy, ludziom się lepiej powodziło.

Widzę jedną różnicę: w latach 70. Kuroń był nonkonformistą razem ze swoim środowiskiem, pod koniec życia był już ze swoimi ideami sam.

– Można tak powiedzieć, ale z jednym zastrzeżeniem. To dziś się wydaje, że wszyscy przyjaciele poszli za nim do KOR. Tymczasem wielu jego wychowanków z lat 50., z czasów harcerstwa i walterowców, odcięło się wtedy od niego i omijało szerokim łukiem. Tyle że wtedy Kuroń był w stanie stworzyć sobie nowe środowisko, tylko po części oparte na dawnych przyjaźniach, a w nowym wieku XXI nie miał już siły, by to zrobić.

To jeden z bardziej przejmujących obrazów w „Jacku”. Oto Kuroń pisze książkę, artykuły, otwiera gazetę, szuka polemik, łaknie kłótni i dyskusji, żywej debaty, a znajduje pustkę.

– Ale prawdą jest również, że wtedy już źle formułował myśli. Szukał języka, żeby wyrazić, o co mu chodzi, ale go nie znalazł. Coś czytał, próbował, ale źle to opisywał.

Znów musimy wrócić do problemów zdrowotnych: nie był w stanie z tego względu jasno opisać swoich intuicji, był chaotyczny. To przecież nie jest tak, że napisał fantastyczną książkę, ale z premedytacją go przemilczano. To byłaby dobra historia, ale nieprawdziwa.

Natomiast tak czy inaczej fakt, że Jacka nie traktowano wtedy poważnie, uważam za grzech mojego środowiska. Nie było dobrej woli, żeby się na chwilę ocknąć z obezwładniająco przyjemnego poczucia, że wszystko jest świetnie, i dostrzec, że wiele rzeczy zmierza w złym kierunku. Dziś myślę, że gdyby żył jeszcze chociaż pięć lat dłużej, byłby już otoczony gronem młodych ludzi, którzy przychodziliby do niego, dyskutowali i byłoby zupełnie inaczej.

Gdy po wojnie Kuroń z hunwejbinowską werwą zaangażował się w socjalizm, później uważał to za błąd. Gdy wszedł z wielką wiarą w budowę Polski po komunizmie, skończyło się podobnie, bo przecież można sobie wyobrazić, że kolejna część „Wiary i winy” ma podtytuł „Do i od kapitalizmu”. To niesamowite, że Kuronia z lat 50. i 90. dzieli 40 lat, a wydaje się taki sam.

– W opublikowanej w „Książkach” recenzji Leszka Jażdżewskiego przeczytałam, że on w naszej książce zobaczył Jacka w czasach stalinowskich jako odpychającego, maszerującego w rytm partyjnej propagandy aparatczyka i że dopiero później narodził się ten „dobry Kuroń”. A ja widzę, że Jacek nawet w najgorszym okresie zaangażowania w aparat komunistyczny był cały czas tym samym Jackiem: tak samo wierzył w ludzi i w to, że trzeba się opierać na wspólnym działaniu. Nie wysiadywał na zebraniach, tylko zajmował się dziećmi i młodzieżą ze środowisk wykluczonych, chciał dyskutować z przeciwnikami politycznymi. Był z jednej strony na haju, z upajającym poczuciem, że dzieje się coś fantastycznego, ale również z autorefleksją i ciągłymi pytaniami: czy w czymś nie zawinił, gdzie leży jego odpowiedzialność, jakie błędy popełnił czy kogoś nie skrzywdził po drodze.

Czy Kuroń w ogóle był politykiem, czy raczej rewolucjonistą?

– To trochę pytanie o to, czy Mahatma Gandhi był politykiem. Aleksander Smolar mówi, że Jacek nie był politykiem partyjnym ani parlamentarnym, nie interesowały go niezbędne w uprawianiu polityki rozmowy o wpływach, o liczeniu głosów, o szukaniu kompromisu między ideami a interesem zbiorowym swojej partii. Ale przecież to Jacek, a nie politycy świetnie liczący głosy, odegrał zasadniczą rolę w budowaniu wolnej Polski. To, że się udało przeprowadzić nas bezkrwawo przez zmianę ustroju, to przecież jest cud, który dokonał się dzięki jego wizjonerstwu i pasji. Z tego punktu widzenia wydaje mi się, że Jacek był wybitnym politykiem.

Kiedy był w pełni sił, odgrywał wielką rolę. Razem z Tadeuszem Mazowieckim i Leszkiem Balcerowiczem tworzył nową rzeczywistość. Jako minister pracy zachowywał się jak zawsze, wszystko traktował jako zadanie do wykonania z ludźmi. Znalazł wspólny język z dawnymi pracownikami ministerstwa, bo uważał, że mają dużą wiedzę, a jednocześnie posiłkował się nami, ludźmi opozycji. Kiedy wieczorem urzędnicy szli do domu, wzywał kogoś z nas do pomocy. Załatwiał poważne rzeczy na poziomie państwowym – rewaloryzację emerytur, system zasiłków –  a jednocześnie dziesiątki próśb od ludzi, którzy ciągle przychodzili do ministerstwa. A zajmował się wtedy sprawami życia i śmierci, bo przecież gdyby nie zrobić czegoś z emeryturami, emeryci by głodowali. Pewnie nikt oprócz Jacka by temu nie podołał.

Był uzależniony od adrenaliny?

– Ciągle coś robił, wymyślał. Jak miał pomysł, to natychmiast dzwonił, żeby ktoś mu pomógł w realizacji. Na pewno wyczerpywał organizm w sposób maksymalny.

Pytam, bo z książki wyłania się obraz człowieka uzależnionego z jednej strony od adrenaliny właśnie, z drugiej – od ludzkiej akceptacji. Typ samca alfa, który jest najszczęśliwszy, gdy znajduje uznanie dla swojego przywództwa w oczach innych.

– Bez silnej potrzeby przewodzenia nie można być liderem. Ale akurat Jacek jednocześnie chciał przewodzić i wszystko ze wszystkimi przedyskutowywać.

A był w stanie zmienić zdanie?

– Moim zdaniem tak, ale różne są opinie. Niektórzy twierdzą, że tak naprawdę nie słuchał, ale to nie jest moje doświadczenie. Jacek lubił za to opowiadać historie, niekoniecznie zresztą do końca prawdziwe. Ja uwielbiałam opowieści o jego rodzinie, o rewolucji z 1905 roku, o brawurowych ucieczkach, o walkach z carską armią, o robotniczym Zagłębiu. Były powtarzane w rodzinie Kuronia w kolejnych pokoleniach. I one Jacka na pewno ukształtowały. Jego wyobraźnia była zawsze wyobraźnią rewolucjonisty, który jest gotów poświęcić wszystko w imię sprawy, ma fascynujące życie pełne przygód, aresztowań, niespodziewanych zwrotów akcji. I w końcu stworzył sobie takie życie.

Pędził do przodu, dla Polski, dla siebie, dla idei. A co z bliskimi?

– Na pewno Gajka była zawsze w centrum jego świata. Jeśli chodzi o syna Maćka… Najczęściej mówi się o tym, że problemem dla dziecka jest sytuacja, kiedy rodzice się nie kochają, a rzadko się mówi, że problem może powstać również wówczas, gdy rodzice kochają się za bardzo i są tak dla siebie ważni, że dla dziecka nie ma już miejsca. Jacek tyle czasu siedział w więzieniach, że był bardzo zachłanny na to, żeby być z Gają, i dla biednego małego Maćka nie starczało już miejsca w tej intensywnej miłości. Maciek mówił, że często czuł się samotny.

Mieć męża, który albo jest w więzieniu, albo pójdzie zaraz do więzienia, to koszmar. Ale Gaja pisała w listach do Jacka, że jest najszczęśliwszą osobą na świecie dzięki jego miłości. Chyba rzeczywiście była.

Mamie Jacka, która lubiła mieć święty spokój, pełen ludzi dom na Mickiewicza musiał przeszkadzać. Do tego najpierw musiała się mierzyć z młodym komunistycznym Jackiem, gdy jej do komunizmu było jak najdalej. Później martwić się o Jacka siedzącego w więzieniu.

Ojciec kochał Jacka miłością obłędną, a musiał o niego codziennie drżeć. Sam też płacił wysoką cenę, choćby wtedy, gdy został ciężko pobity, kiedy SB przerwało wykład Towarzystwa Kursów Naukowych organizowany w domu na Mickiewicza. To był moment, kiedy Jacek zaczął się zastanawiać, chyba po raz pierwszy w życiu, nad swoją odpowiedzialnością za los rodziny. Cóż, na pewno nie było łatwo być rodziną Jacka Kuronia.

Z waszej książki wynika, że łatwo było mu przejść do porządku dziennego nad wieloma istotnymi dla innych wydarzeniami. Kuroń był zapatrzonym w siebie i siebie kochającym najbardziej egoistą i egocentrykiem?

– To chyba się często zdarza, że u wybitnych działaczy egocentryzm i skupienie na sobie idzie w parze z niesamowitą aktywnością społeczną i altruizmem. Tak jakby taka działalność nie polegała na wycofaniu ego i koncentracji na innych osobach, jakby była też ciągłym szukaniem wielkiej widowni dla swoich poczynań. Ale motywacje nie wydają mi się tak ważne, ważniejsze, co z nich wynika. Na pewno w Jacku było szalenie dużo egocentryzmu. Co on wyprawiał z Gają… Jeśli powiedziała coś nie tak, musiał przerozmawiać z nią o tym całą noc. Tylko że później on szedł się wyspać, a ona wstawała rano, odprowadzała Maćka do przedszkola i szła do pracy.

Z kolei, gdy się przypatrzeć Gajce, przeczytać protokoły z jej przesłuchań, widać, że jest typem wybitnej działaczki politycznej: jest zainteresowana polityką i sprawami społecznymi, ma mądrość, odwagę, determinację, pracowitość, po prostu wszystko. W dzisiejszych czasach byliby równą sobie parą aktywistów. Na pewno nie byłoby takiego podziału ról, że mąż jest sławnym działaczem, a żona po prostu jego wielką miłością, piękną postacią w cieniu Jacka Kuronia.

Umierał zgorzkniały?

– Jacek nie był osobą, która patrzyła wstecz. Nie zastanawiał się, nie roztrząsał, na co, po co, czy warto było siedzieć w więzieniu. Myślał do przodu. Zastanawiał się, po co budował kapitalizm, czy dobrze robił, uczestnicząc w reformie Balcerowicza, ale to było dużo mniej ważne niż namysł, jak w przyszłości uczynić świat lepszym i sprawiedliwszym. Nie był zgorzkniały. To nie był jego styl.

Książka dostępna jest w formie ebooka w Publio.pl >>

We wtorek 13 listopada o godz. 19 zapraszamy na spotkanie wokół książki o Jacku Kuroniu „Jacek” autorstwa Anny Bikont i Heleny Łuczywo. Wśród gości: Anna Bikont, Helena Łuczywo, Adam Michnik, Seweryn Blumsztajn i Karol Modzelewski. Wydawcami książki i partnerami spotkania są Wydawnictwo Agora i Wydawnictwo Czarne.

Bezpłatne zapisy na spotkanie: biletycjg24.pl lub tel. 22 555 54 55


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Sharansky Warns Against Post-Pittsburgh Aliyah Push

Sharansky Warns Against Post-Pittsburgh Aliyah Push

Ira Stoll


Natan Sharansky. Photo: Wikimedia Commons.

Israeli politicians tempted to try to capitalize on the Pittsburgh synagogue massacre by urging American Jews to immigrate to the security of Israel should hold their tongues.

So says Natan Sharansky, the former Soviet prisoner who became deputy prime minister of Israel and recently stepped down after nine years of leading the agency in charge of gathering Jewish immigrants to Israel. Sharansky made his remarks Sunday in Manhattan at the Jewish Leadership Conference, which drew 800 participants from 28 states for a full day of discussions on Jews and conservatism.

“I am now waiting with fear,” Sharansky said, predicting that Israeli politicians would react as they did after antisemitic attacks in France, by inviting Jews facing physical threats to their safety to make aliyah, or move to the Jewish state.

As he did after the killings in France, Sharansky suggested that “shelter” isn’t the best motivation for Jewish immigration to Israel. “Shelter — shelter can be in Miami, too,” he said.

Aliyah of escape is almost finished,” Sharansky said. In its place, he said, “Mainly it’s aliyah of free choice. They are doing it because it’s their home. You need to strengthen their identity.”

Sharansky noted that for such views, he was accused of being “anti-Zionist” as the head of the Jewish Agency, which has long been in charge of attracting and absorbing new immigrants to Israel.

At the event Sunday, just a day after an assailant apparently motivated by antisemitism killed 11 Jews in their Pittsburgh synagogue, Sharansky was awarded the inaugural Herzl Prize by the Tikvah Fund, a non-profit organization that develops leaders and promotes Jewish and conservative ideas. He was interviewed by Elliott Abrams, who was a foreign policy official in the Reagan and George W. Bush administrations.

Abrams asked Sharansky, who is known for promoting freedom and democracy, whether he favored such an approach in Egypt.

“There are no people who want to live under dictatorship,” Sharansky said, adding that democracy isn’t just elections, but also freedom and the rule of law, which could sometimes take “hundreds of years” to develop.

Sharansky praised President George W. Bush for meeting with dissidents rather than dealing with dictators. “For this point, there is no difference between Obama and Trump,” Sharansky said, blaming Obama for having “really betrayed the Iranian Revolution.”

The conference also heard from Israel’s justice minister, Ayelet Shaked, who warned that legislation outlawing rent increases could worsen Israel’s already significant problem with housing affordability. She suggested an alternative approach focused on making it easier to obtain building permits. “Most land is owned by the state,” she said.

Observing that Shaked had expressed condolences over the American Jewish casualties, a founder of The Weekly Standard, William Kristol, noted that such statements usually go in the other direction, with American Jewish leaders offering statements of solidarity after terrorist attacks in Israel. The role reversal “is a little unnerving,” he said.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


KADISH – SANTIFICADO JONATHAN SETTEL

KADISH – SANTIFICADO JONATHAN SETTEL



KADÌSH/ Santificado

Gloria a Su Nombre, Santo Es.
Por Su Palabra todo se formó,
cuando aun no habían estrellas
ni criaturas en la tierra,
Reinaba solo en Majestad,
Rey de toda eternidad,
Gloria a Su Nombre, Santo Es.

YITGADAL VEITHGADASH, SHEMÉ RABA
Santificado, Enaltecido Sea Su Nombre hoy.

Cuando venga Su Reino en Majestad
toda creación al fin libre será,
el Galut (Diáspora) terminará,
la maldición retirará,
las naciones vendrán todas,
libres serán del pecado,
Gloria a Su Nombre, Santo Es.

YITGADAL VEITHGADASH, SHEMÉ RABA
Santificado, enaltecido sea Su Nombre hoy

La paz de Lo Alto llegue aquì,
para todo Israel y para ti,
cuando vuelva El Mesìas,
al clamor de Su venida
Israel lo reconozca como aquel
que estuvo aquí y ha vuelto,
Gloria a Su Nombre, Santo es.

YITGADAL VEITHGADASH, SHEMÉ RABA
Santificado, enaltecido Sea Su Nombre hoy

Bendito y alabado sólo Él,
ahora y por la eternidad,
con palabras te diremos,
solo a Ti te alabaremos,
Bendito seas Tù, YHWH
Te alaba toda tu creación.
Gloria a Su Nombre, Santo es.

Aleluya, Oh Gloria a Su Nombre, Santo es//

YITGADAL VEITHGADASH SHEME RABA
Santificado, enaltecido sea Su Nombre hoy

Oh Gloria….Su Nombre…Santo es!

Oh Adonay, Su Nombre….Santo Es.

YITGADAL VEITHGADASH SHEMÉ RABA
Santificado, enaltecido sea Su Nombre hoy!

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com