Archive | 2018/11/25

OD WALKI Z BIKINIARZAMI DO PLANU BALCEROWICZA

KrytykaPolityczna.plOD WALKI Z BIKINIARZAMI DO PLANU BALCEROWICZA, CZYLI ŻYWOT CZŁOWIEKA POLITYCZNEGO

MICHAŁ SUTOWSKI


Jacek Kuroń na demonstracji pierwszomajowej z udziałem opozycji w 1989 roku. Fot. Andrzej Iwański, CC, Wikimedia Commons

Życie i twórczość Jacka Kuronia mówią nam trzy rzeczy: po pierwsze, że lepiej zakochiwać się w ludziach niż ideach – te drugie to mniej lub bardziej poręczne narzędzia. Po drugie, że podział pracy musi być i nawet najwybitniejszy człowiek raczej nie nadaje się do wszystkiego. No i po trzecie, że nie ma lepszej praktyki niż dobra teoria.

Biografia Jacka Kuronia – za młodu ideowego komunisty, na starość zgorzkniałego alterglobalisty, a w międzyczasie legendy demokratycznej opozycji i współautora polskiej transformacji – to jedna z historii nieźle już opowiedzianych. Wraz z Wiarą i winą oraz Gwiezdnym czasem już wiele lat temu dostaliśmy od niego pomniki rodzimego pisarstwa zaangażowanego i poznaliśmy życie, którym można by obdzielić niejedno polityczne zwierzę. A jednak 700-stronicowy Jacek Anny Bikont i Heleny Łuczywo (z zaznaczonym wkładem Joanny Szczęsnej) opowiada swego bohatera na nowo. Jest tu wielka polityka, jest obyczajówka (choć po staremu, raczej jako rewers niż kolejna emanacja „tego, co polityczne”), jest tło epoki (a właściwie kilku epok, bo sięgamy wstecz aż do rewolucji 1905 roku), jest wreszcie weryfikacja Kuroniowych legend.

GAWĘDZIARZ I MITOTWÓRCA

Zaczynając od końca: autorki weryfikują znane z tekstów autobiograficznych Kuronia anegdoty: o przodku, co rabował fabrykancką kasę pancerną i się z rewolwerów ostrzeliwał, carskiej policji uciekając wierzchem; o żydowskiej dziewczynce, której – wówczas ośmiolatek – nie uchronił przed śmiercią; o „jednej tylko wielkiej miłości” do niewinnego dziewczęcia; o zjedzonym w czasie rewizji liście z ostrzeżeniem od samego Mieczysława F. Rakowskiego, o Gajce biegnącej przez stocznię w sierpniu, by uratować więzionych KOR-owców czy o biesiadach z wielkim prezesem włoskiej huty. Zderzają je z cudzymi relacjami, sprawdzają daty i miejsca, szukają dowodów na papierze. Nie po to jednak, żeby zdemaskować oszusta i mitomana, lecz by wyjaśnić, jak przez (auto)mistyfikację radził sobie z traumami i własną niedojrzałością. Ale też jak zamieniał własne życie w baśń z morałem, wychowawczą gawędę przechodzącą w pedagogiczny poemat na temat własnej osoby.

Sam potraktował rodzinne legendy o rewolucjonistach i bojowcach PPS jak wielkie zobowiązanie, opowieść formacyjną – co z tego, że w dużej mierze zmyśloną. Zadaniem było: samemu dorosnąć do legendy, legendą inspirować wychowanków, choćby była to skłamana story o dzielnym generale „Walterze”, pogromcy faszystów hiszpańskich, niemieckich i ukraińskich, co się kulom nie kłaniał. Gwoli sprawiedliwości dodajmy, że kiedyś sam Hemingway dał się nabrać temu agentowi NKWD (Komu bije dzwon), a nasz bohater, poznawszy wersję ofiar Świerczewskiego, represjonowanych w Bieszczadach Łemków i Ukraińców, stawał potem w prawdzie i nawet próbował jej na publicznym forum bronić. Tak czy inaczej, mitologia była potężnym narzędziem wpływu Kuronia na świat, szlachetnym w intencji, acz nieraz niebezpiecznym.

Bo gdy opowiadał nie-do-końca-prawdziwe historie swym młodym wychowankom-walterowcom, chciał inspirować do czynienia dobra. Zbawienne kłamstwo nie miało służyć obronie świata, jaki był, lecz popychać do jego zmiany na lepsze (równiejsze, sprawiedliwsze…). Kłopot w tym, że radykalny egalitaryzm, partycypacja i samorządność jako wartości „czerwonego harcerstwa” szybko rozbiły się o ścianę oporu instytucji (szkoły!), ale zdążyły posłużyć do czystki w harcerstwie, zabicia w nim pluralizmu i wymiecenia ludzi starego, ideowego chowu. Grunt zaś przygotowały nie pod formację tysięcy młodych radykałów i rewolucję kulturalną, lecz powszechną konformizację i skostnienie harcerstwa. Kuroń-wielbiciel fermentu i różnorodności zdań jako warunku postępu w tej instytucji pomógł zabić jedno i drugie, a potem i tak z organizacji (za tegoż fermentu sianie i ogólne lewactwo) wyleciał. Podobnie zresztą jak wcześniej z ZMP.

Zaznaczmy, że potem było już tylko lepiej. Oparty na wątpliwej diagnozie List otwarty do członków PZPR do więzienia zaprowadził wprawdzie jego twórców – obok Kuronia także wybitnego intelektualistę Karola Modzelewskiego – ale też wskazał możliwość radykalnej krytyki systemu, zainspirował cały legion przyszłych buntowników, rozsławił imię Polski w postępowym świecie, wreszcie pozwolił zbudować środowisko – pojęcie-klucz dla rodzącej się wówczas opozycji.

ROMANTYCZNY INTELIGENT

Wartości ideowe, więzi nieformalne, charyzma osobista poprzedzające diagnozę układu sił, budowę instytucji i całościową teorię: to zdaniem niektórych fatum polityki na peryferiach, zdaniem innych – naturalny modus działania niepokornych inteligentów od XIX wieku. Tak czy inaczej, Jacek Kuroń odnalazł się w romantycznym paradygmacie jak mało kto. Idea poprzedza byt, wartości się przetwarza na fakty, a nie z nich wyprowadza, postępuje się na przekór otoczeniu, a nie płynie z prądem. Niby to samo, co za Bieruta i za Gomułki – a jednak coś się zmieniło. Większa pokora, ostrożność w manipulowaniu otoczeniem i, co może najciekawsze, opis sytuacji adekwatny do realnej dynamiki społecznej.

O ile w latach 50. Kuroń chciał przykrawać społeczeństwo do ideału, a dekadę później z rosnącej stopy wyzysku wyprowadzał pewność nadejścia rewolucji za najbliższym zakrętem, o tyle w połowie lat 70. zaczął dostrzegać tendencje naprawdę w społeczeństwie obecne. Docenił wtedy rolę „działackiego” konkretu: samoorganizacji w obronie praw, rosnącego poczucia ludzkiego sprawstwa, aspiracji etycznych jednostek, a także wagę nowego języka. W momencie kryzysu rządów Gierka „nieuczestniczenie w kłamstwie”, „antypolityka” czy „niezależne społeczeństwo” dały narzędzia nowego opisu sytuacji, a diagnozy stanu społeczeństwa i rozważania o strategii zastąpiły szczęśliwie „ogólną teorię wszystkiego”, za którą Kuroń brał się zawsze wtedy, gdy nie mógł naprawdę twórczo działać. Wielokrotnie konfiskowane, w więzieniu i w czasie rewizji SB materiały miały być summą jego przemyśleń i doświadczeń, ale zbyt często przechodziły w strumień świadomości. Jak mówił Aleksander Smolar, w czytanej przez niego wersji dzieła, „była masa jego geniuszu politycznego i wyobraźni społecznej, ale też widać było jego ograniczenia, gdy odkrywał, że ziemia jest okrągła albo też gdy unosił się w odległe sfery abstrakcji, a to, co pisał, traciło dynamikę i kontakt z rzeczywistością”.

Odzyskał ów kontakt w działaniu, gdy powstał KOR. Ludzie z otoczenia Kuronia są nieźle wykształceni, bronią przegranej z pozoru sprawy wbrew powszechnemu konformizmowi, parasol swych biografii dają im żywe legendy polskiej historii XX wieku – to kwintesencja zbuntowanej inteligencji, którą za wszelką cenę pragnie dotrzeć do ludu. Łatwo nie jest, bo lud naprawdę prześladowany nie ma kapitału i zdolności, by się bronić – po wydarzeniach radomsko-ursuskich władza celowo szykanuje przede wszystkim ludzi z lumpenproletariatu, nieraz z przeszłością kryminalną – a ten lepiej sytuowany zwyczajnie nie chce wychylać głowy. „28 czerwca, warszawskim Krakowskim Przedmieściem maszerował tłum ze szturmówkami i transparentami. Kierowali się na wiec na Stadion Dziesięciolecia, by poprzeć Gierka i «potępić warchołów z Radomia i Ursusa». Zaprzyjaźniona z Kuroniem Anna Dodziuk z okna swojego biura patrzyła na pochód. Nagle na jego tle pojawiła się samotna sylwetka człowieka schodzącego w dół Karową. Był to Jacek. Powiedział, że idzie do urszulanek na Dobrą zobaczyć się z księdzem Zieją, bo trzeba coś zrobić”. To był rok 1976. Do Solidarności wciąż jeszcze było daleko, ale wtedy właśnie elitarne środowisko zaczęło tworzyć łączniki z robotniczym otoczeniem i otworzyła się droga do powstania ruchu społecznego.

SAMI WŚRÓD LUDZI

Ten właśnie okres życia Kuronia – czas KOR-u i całej opozycji przedsierpniowej – znamy skądinąd najlepiej jako „gwiezdny czas”. To wtedy właśnie mieszkanie na Mickiewicza stało się informacyjnym centrum oporu i domem permanentnie otwartym; to wtedy Kuroń pisze swoje najlepsze, najbardziej bardziej przenikliwe teksty, z Myślami o programie działania na czele. Rzeczywistość społeczna wreszcie zaczyna doganiać jego wyobraźnię, a może to raczej on schodzi na ziemię. Zbiera wieści z miasta i przekazuje je światu: żoliborski telefon łączy świat radomskich osiedli lumpenproletariatu i milicyjnych dołków z Radiem Wolna Europa i kolonią pomarcowych emigrantów na Zachodzie. KOR-owcy opisują sytuację w zakładach pracy i stan gospodarki, organizują pomoc prawną i finansową prześladowanym robotnikom, interweniują u możnych tego świata – od Episkopatu po włoskich eurokomunistów – i dalej, aż do lata 1980 roku wciąż pozostają osamotnieni.

Przejście do polityki masowej w Polsce tamtego czasu dokona się bowiem skokowo i dość późno. Wcześniej, choć przekraczane są stopniowo bariery klasowe, na wybrzeżu rodzi się niezależny ruch związkowy, a niezadowolenie robotników staje się kluczową zmienną ówczesnej polityki, Kuroń i skupione wokół niego środowisko wciąż jest emanacją tradycji polskich konspiratorów i „niepokornych” inteligentów z przełomu XIX i XX wieku. I nie zmienia tego fakt, że działacze KOR podawali swe nazwiska do wiadomości publicznej, a numer do Kuroniów był najbardziej znanym prywatnym telefonem w Polsce.

Bo czego dotyczył największy, jak twierdzą Bikont i Łuczywo, spór między KOR-owską młodzieżą i „starszymi państwem”? Granic kompromisu z władzą? Techniki dystrybucji nielegalnych książek i wiadomości? Legalizmu oporu? Bynajmniej – dotyczył on treści oświadczenia wydanego przez Komitet na sześćdziesięciolecie niepodległości. „Świętości nie szargać!”, mieli zgodnym chórem zawołać „starsi państwo” na pomysł młodych, by z okazji rocznicy powstania II RP przypomnieć jednak o Berezie Kartuskiej, zamachu majowym i prześladowaniu mniejszości (ale których mniejszości? Czy wyróżniać Żydów? A może jednak chłopska młodzież miała wówczas wstęp na uniwersytety? – pytała lewicowa przecież, wielce zasłużona w walkach społecznych i z antysemityzmem polska inteligencja).

Nic w tym zresztą dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę biografie ludzi, których „młodzież” zaprosiła do KOR, aby stworzyli swym autorytetem parasol symboliczny nad wspierającymi robotników działaczami. Łączność z tradycją niepodległościowo-emancypacyjną poprzedniego 70-lecia jest oczywista: profesor Edward Lipiński pierwszy raz przemawiał na wiecu w zakładach Lillpopa w… 1905 roku, a potem jako prorektor SGH zwalczał ONR; ksiądz Jan Zieja był kapelanem żołnierzy roku 1920, a później Szarych Szeregów; Aniela Steinsbergowa broniła więźniów politycznych sanacji, a po wojnie Kazimierza Moczarskiego; Ludwik Cohn przewodził przedwojennej młodzieżówce PPS; Antoni Pajdak został aresztowany i osądzony w procesie szesnastu w Moskwie, a Józef Rybicki to dowódca warszawskiego Kedywu. Krótko mówiąc: błyskotliwie opisani przez autorki „starsi państwo” to tak naprawdę chodzący o lasce sztandar narodowy w jego postępowej wersji.

Ogromny kapitał symboliczny, poświęcenie osobiste i coraz zręczniejsza taktyka działania przeciw władzy – wyrywanie jej sfer autonomii, tworzenie alternatywnego obiegu informacji, włączanie ludzi do praktyk oporu na różnych poziomach – zderzają się z szykanami władzy, ale też falą skutecznie podsycanych przez służby uprzedzeń. Asysta na procesie robotników w Radomiu widziana oczami Anki Kowalskiej wyglądała tak: „Krzyczeli: «Zdrajcy!», «Agenci!», «Wyjdźcie stąd gnoje, bo się nie pozbieracie!», «Żywi stąd nie wyjdziecie!», «Won do Izraela!», «Sprzedaliście Polskę za żydowskie pieniądze!». Kuroń odkrzyknął: «Ty, folksdojczu, za ruble!». Jeszcze jakaś kobieta krzyknęła: «Dranie, jajek w sklepie nie ma, a oni tyle marnują»”. To w radomskim sądzie, ale i na salonach wyrafinowani publicyści zarzucają mu narodowe zaprzaństwo i po latach z dumą podkreślają, że gdy Kuroń pragnął ledwie „finlandyzacji” Polski, oni już byli za niepodległością.

UMIARKOWANY EKSTREMISTA

Wiele z tych problemów reprodukuje się w Solidarności, kiedy sprzeciw wobec władzy staje się wreszcie fenomenem masowym, przez lata zapowiadanym i w Kuroniowych pismach wyczekiwanym. Kuroń – ten „ciągnący karawanę wielbłąd o niepoliczonych garbach” – jeździ dzień w dzień po Polsce, gasi strajki, przekonuje zebranych do umiaru. I tak jednak w oczach i władzy, i hierarchii Kościoła uchodzi za ekstremę, agenta paryskiej „Kultury” i przede wszystkim Żyda, zaś przewodniczący Wałęsa broni go głównie po to, żeby mieć skrzydło do kontrowania „ekspertów”. O sile napięcia świadczyć może fakt, że prasowy rzecznik Episkopatu ks. Alojzy Orszulik (notabene jedna z późniejszych ikon „kościoła otwartego”) skrytykował właśnie KOR-owców i samego Kuronia za „głośne i nieodpowiedzialne wypowiedzi” wymierzone w ZSRR. Kuroń anegdotycznie (czyli prawdziwie albo i nie) opowiadał, że Episkopat miał potem usłyszeć od Krzysztofa Kozłowskiego, wpływowego redaktora „Tygodnika Powszechnego”, że „Kościół po nazwisku nikogo jeszcze nie potępił, ani Hitlera i NSDAP, ani Stalina i WKP(b), ani PZPR i Bieruta, jedyny wyjątek zrobił dla KOR i Kuronia”.

Zapewne układy sił, spory i sojusze z tamtych czasów interesują dziś głównie historyków, a jednak ciekawie jest w tej książce przeczytać, jak to za „lewicową ekstremą” stali ludzie WZZ (Gwiazda, Walentynowicz byli „opcją kuroniową”), zaś o wpływ na samego przewodniczącego Solidarności nasz bohater walczył – że z prymasami i prawicą, to logiczne, ale że z doradcami: Mazowieckim i Geremkiem?!

Mimo wszystko tytan politycznej pracy sprawdza się najlepiej właśnie wtedy: na wiecu, gdzie słuchać go pragną tysiące. Mówi porywająco, ostro polemizuje, broni własnej biografii, przeprasza za wszystko i stara się słuchaczom wyjaśnić, że kolejne powstanie to nie jest dobry pomysł. Przy okazji dobija własne zdrowie i poważnie zaniedbuje relacje z żoną. Cały czas stygmatyzowany i marginalizowany w społecznym ruchu szuka wyjścia do samego końca (tuż przed wprowadzeniem stanu wojennego proponuje koncepcję „rządu narodowego”, który połączył by partię, Kościół i związkową Solidarność).

Z DEPRESJI NA WYŻYNY I Z POWROTEM

Więzienie po wprowadzeniu stanu wojennego, choroba i śmierć ojca, a potem żony, spory o taktykę, wyjście na wolność za sprawą amnestii i największy może kryzys w jego życiu – to chyba w tych momentach Bikont i Łuczywo pokazują go najbardziej osobiście. Choć nie brakuje akcentów na swój sposób humorystycznych (bójka Kuronia z Rulewskim o kolejność sprzątania w celi, wniosek o zmianę celi po kłótni o… konstrukcję grzałki do zaparzania czaju), jest to również najbardziej przygnębiająca część opowieści. Kuroń pije na umór, rani bliskie mu osoby, jego narcyzm sięga zenitu; instrumentalizacja przyjaciół, zwłaszcza kobiet przestaje być tylko funkcją totalnego zaangażowania politycznego (książka pełna jest anegdot o Kuroniu dzwoniącym w środku nocy, najczęściej do którejś z koleżanek, by zrobiła coś absolutnie pilnego i niezbędnego dla Sprawy), a staje się toksyczną reakcją na własną traumę i żal po utracie najbliższej osoby.

Odreagowuje własne zaniedbania i błędy, przede wszystkim te na niwie prywatnej, ale też lata doznanych od władzy haniebnych szykan (Kiszczak nie pozwala mu zostać przy umierającej żonie). Wreszcie, już w więzieniu, wyraźnie traci swój niezawodny od lat instynkt polityczny (zimą 1982 roku pisze katastrofalnie zły tekst wzywający do narodowego powstania, dwa lata później w celi namawia Michnika do przyjęcia propozycji „lojalki” wobec władz PRL w zamian za wyjście z więzienia).

Autorki unikają taniej psychologizacji kolejnych faz politycznego zaangażowania Kuronia, trudno jednak uciec od wrażenia, że istotą jego życia była praca dla idei i wiara we własne sprawstwo – okresy wymuszonej okolicznościami bierności zdają się mu jałowe i pozbawione sensu. Trudno też nie zauważyć, że ratunkiem przed depresją było dla niego rzucić się w wir strajków końca lat 80., Okrągłego Stołu – notabene opisanego bardzo pobieżnie – wreszcie skoczyć na główkę planu Balcerowicza.

Tutaj też robi się szczególnie ciekawie. Bo że „dobry policjant” Kuroń osłaniał społeczeństwo przed „złym policjantem” Balcerowiczem to już wiedzieliśmy dawno (faktycznie osłaniał, zwłaszcza emerytów), ale że chciał być bardziej „szokowy” od samego Ojca Polskiej Transformacji? Niby te słowa: „na wolny rynek Jacka nawrócił Sachs” oraz „Jacek zapałał miłością do wolnego rynku” wydają się jakoś ograne, ale kto z czytelników wiedział o następującym fakcie? „Mazowiecki zaczynał właśnie tworzyć gabinet. Zanim zdążył się skontaktować z Kuroniem, ten przedstawił za pośrednictwem Kuczyńskiego swoje warunki. Domagał się, żeby rząd przeprowadził szokową operację antyinflacyjną według planu Sachsa, którą miałby nadzorować jako wicepremier od gospodarki”.

A kto jeszcze pamięta, że na posiedzeniu Rady Ministrów to Kuroń naciskał (!) na generała Kiszczaka (!!), żeby policja z wozami opancerzonymi szybciej usunęła rolniczą blokadę pod Mławą? Argument walki z anarchizacją państwa i konfliktu równych interesów (blokada drogi międzynarodowej zatrzymała tam tysiące kierowców ciężarówek) jakoś się broni, ówcześni ministrowie wskazują, że podzielali jego poglądy. A jednak ówczesny „prawno-porządkowy” radykalizm i determinacja lewaka przecież i demokraty wskazują, jak mocno, wręcz histerycznie Kuroń się zidentyfikował ze swoim kolejnym projektem życiowym: transformowanym państwem, które po niemal trzech dekadach przestał zwalczać, a zaczął współtworzyć. Wtedy też przez chwilę płynął z głównym nurtem (plan Balcerowicza poparł niemal cały Sejm) i wtedy miał wielki wpływ na to, co się działo.

Po kilku latach przyszła refleksja, że nurt powinien był płynąć w inną stronę, ale jak w powiedzeniu o zawracaniu kijem Wisły – żarliwa (nieraz nadmierna) samokrytyka i pomysły na korektę nadwiślańskiego kapitalizmu w połowie lat 90. trafiały w pustkę (a z pewnością nie do partyjnych kolegów i koleżanek z Unii Wolności).

Mało jest w tej książce rekonstrukcji idei – trochę szkoda, bo kilka tekstów, zwłaszcza genialne Myśli o programie działania to klasyka polskiego pisarstwa politycznego. Można jednak bronić takiego podejścia autorek, bo był przecież Kuroń ucieleśnieniem klasycznej tezy, że „co nie jest biografią, nie jest w ogóle”. Politykę robił całym sobą, a od analiz – czasem zupełnie abstrakcyjnych, nieraz błyskotliwych i celnych – ważniejszy był Kuroń jako wielki inspirator (bo „organizator” to już niekoniecznie). Sam o sobie mówił jako o wychowawcy i faktycznie pod tym względem był fenomenem: potrafił z najlepszych ludzi wycisnąć najwięcej z ich najlepszych umiejętności; motywował skutecznie i dopasowując zadania do ludzkich chęci, odwagi i możliwości.

Ujmowanie jego idei i praktyk społecznych w systemową całość miało jednak ograniczony sens – podjął taką próbę m. in. profesor Andrzej Walicki, ale historia idei czy teoria polityczna nie dają dobrych narzędzi poznawczych do zrozumienia fenomenu Kuronia. Już zresztą w latach 70. rozbił się o to jego wychowanek, Seweryn Blumsztajn, według jego własnych słów „bezradny” przy próbie opisania w pracy magisterskiej istoty walterowskiego systemu pedagogicznego. Próby całościowego przelania światopoglądu i teorii na programowy papier przez samego Kuronia – np. spisane pod koniec życia Działanie – też dawały efekt niewiele lepszy niż konfiskowana „teoria wszystkiego”.

HISTORIA NIECODZIENNA

Punktowanie, czego w książce Bikont i Łuczywo – i tak liczącej 700 stron z okładem – brakuje, nie ma większego sensu. Zapewne mogłoby być więcej o relacjach Kuronia z bliskimi, acz warto docenić, że w tej sferze autorki i tak przekroczyły pewne „czerwone linie biografistyki”, jakie w ich – dość staroświeckim pod tym względem – środowisku wciąż obowiązują. Bardzo skrótowo potraktowana została końcówka lat 80. i Okrągły Stół. Przydałby się też kontekst ideologiczny jego osamotnienia pod koniec życia – bo przecież nie da się wszystkiego sprowadzić do frustracji bezradnością, cierpienia i zamknięcia w czterech ścianach własnego mieszkania.

Tym, co poza pasjonującą i wstrząsającą momentami biografią zostaje po lekturze tej książki jest tło epoki, a właściwie kolejnych epok. Na marginesie lektury o samym Kuroniu dowiemy się od autorek kilku co najmniej ciekawych rzeczy.

Czytając o czasach formacyjnych ojca Jacka Henryka Kuronia zrozumiemy, jak ostry był konflikt społeczny w międzywojniu (strzały do konduktu pogrzebowego robotnika… zabitego w zamieszkach), jak brutalna bywała II Rzeczpospolita wobec własnych obywateli i na jak drastyczną agresję pozwalała tam, gdzie nie sięgał jej aparat. Wiele spośród przypadków zbiorowych, ciężkich pobić i napaści z bronią w ręku na uczelniach było pochodną zasady ich autonomii. Nieobecność policji czyniła bowiem kampusy – np. przodującą w tym zakresie Politechnikę Lwowską – areną niczym w zasadzie nieograniczonych ekscesów zorganizowanych bojówek narodowców.

U Bikont i Łuczywo zobaczymy, jak stalinizm był straszny przede wszystkim dlatego, że za sprawą jego idei także ci dobrzy ludzie robili straszne rzeczy. Z Wiary i winy wiedzieliśmy już o ściganiu i biciu bikiniarzy czy łamaniu ludziom karier przez ideologicznie motywowane opinie ZMP; w tej biografii poznajemy Jacka-fanatyka eksperymentów z wprowadzaniem osiągnięć radzieckiego marksizmu do nauk ścisłych (!), a także Jacka-romantyka – o zgrozo – oskarżającego burżuazyjnych kolegów swej narzeczonej o kopiowanie prac zaliczeniowych z architektury. Dodajmy, że nie było do tego żadnych powodów, a sam Kuroń na rysunku technicznym wyznawał się tak mniej więcej, jak na językach obcych.

Przeczytamy wreszcie, jak strasznie byli osamotnieni twórcy przedsierpniowej opozycji, jak malutką wysepką otoczoną przez morze konformizmu i podmywaną przez fale zwykłego, ludzkiego – nawet jeśli animowanego przez autorytarne państwo – kurewstwa. Bo przecież nie wszyscy rzucający jajkami i wysyłający działaczy KOR-u do Izraela gapie w radomskim sądzie byli płatnymi agentami SB. I przecież za wyrażenie – choćby oklaskami – poparcia dla kilku słów prawdy o młodzieżówce studenckiej tłukącej wykładowców TKN nie groziły szacownym profesorom PAN jakieś straszliwe represje.

Wreszcie to w książce Bikont, Łuczywo i Szczęsnej – zasłużonych redaktorek „Gazety Wyborczej” – przeczytamy, jak bardzo na prawo przesunięte było centrum III RP, w tym „światła” Unia Wolności i jej intelektualne otoczenie. Bo jak inaczej rozumieć fakt, że z umiarkowanie liberalnym podejściem do aborcji, poparciem związków zawodowych, krytyką globalnego kapitalizmu, poparciem tez Jana Tomasza Grossa czy ustawą o mniejszościach narodowych, wreszcie ze swoim sprzeciwem wobec wojny w Iraku – Jacek Kuroń w ostatniej dekadzie życia był tak bardzo do przodu i tak bardzo samotny?

BOHATER NA MARGINESIE

Obok obrazków z życia Gai, która od dawna przecież zasługuje na prawdziwą biografię (jak wskazują autorki, aż kilkanaście lat, by ją docenić, potrzebowała Służba Bezpieczeństwa…), warszawskiego otoczenia Kuronia i „starszych państwa” z KOR znajdziemy też w Jackunajbardziej może wzruszający hołd dla Marka Edelmana. Rozdział o tym, jak dawny komendant powstania w getcie, a w PRL szanowany łódzki lekarz próbuje wyrwać kolejne tygodnie życia i względnie dobrego samopoczucia śmiertelnie chorej na zwłóknienie płuc Grażyny Kuroń, w intencji miał być pewnie opowieścią o jej niesłychanej woli życia. Wyszedł z tego jednak apendyks do Zdążyć przed panem Bogiem. Zdanie o zostawionym pod stołem „kontrolnym kłaku kurzu” (Edelman sprawdzał, czy pod jego nieobecność pacjentka aby nie wykonuje zbędnego wysiłku), jak dla mnie, genialna kwintesencja opowieści o instrumentalnym rozumie zaprzęgniętym w służbę ludzkiej dobroci.

Opowieść Bikont, Łuczywo i Szczęsnej nie niesie łatwego morału, bo ich bohater był postacią tragiczną i rozerwaną między niepoprawnym utopizmem, heroizmem woli i szczęściem do przyjaciół, a ogromem przeciwności, niezamierzonych konsekwencji własnych czynów i zwykłego narcyzmu. Ale skoro Jacek Kuroń tak bardzo wierzył w moc osobistego przykładu i gawędy z przesłaniem, to i ja pokuszę się o taki moralizujący ekstrakt, jaki płynie z tej wielkiej opowieści o autorze Wiary i winy. Jego życie i twórczość z pewnością mówi nam trzy rzeczy: po pierwsze, że lepiej zakochiwać się w ludziach niż ideach – te drugie to mniej lub bardziej poręczne narzędzia. Po drugie, że podział pracy musi być i nawet najwybitniejszy człowiek raczej nie nadaje się do wszystkiego. No i po trzecie, że nie ma lepszej praktyki niż dobra teoria.


 | Publicysta Krytyki Politycznej

Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Studiów Zaawansowanych. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.

Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


ADL Joins With Leading Scholars

ADL Joins With Leading Scholars to Urge New Policy on Faculty Recommendations Following Recent University of Michigan BDS Scandals

Ben Cohen


A flag at the University of Michigan, Ann Arbor. Photo: Corey Seeman.

University administrations in the US are being encouraged to adopt explicit guidelines that would prevent academics from refusing to write study-abroad recommendation letters for students based on their political or ideological beliefs.

The decision to craft a “model policy” — drawn up by the Anti-Defamation League in cooperation with the Academic Engagement Network (AEN), which brings together scholars opposed to the anti-Israel BDS campaign — was triggered by the recent refusal of two academics at the University of Michigan to write recommendation letters for students wanting to attend universities in Israel.

In both cases — one involving cultural studies Prof. John Cheney-Lippold and the other involving graduate instructor Lucy Petersen — support for the academic boycott campaign targeting Israeli universities was cited as the reason for refusing to supply the requested recommendation letters.

In a joint statement, former University of California President Prof. Mark Yudof, who now chairs the AEN advisory board, and Jonathan Greenblatt, the ADL’s chief executive, highlighted the lack of existing policies to guide university administrators as the primary reason for their initiative.

“After the University of Michigan incidents, it became obvious that there were gaps in university faculty handbooks regarding writing or refusing requests for letters of recommendation,” Greenblatt said. “This policy makes clear that a professor’s personal politics should never interfere with the academic freedom of their students.”

Commented Yudof: “We believe that most faculty members, administrators, and governing boards understand the need to treat all students with fairness when they wish to study elsewhere. But many universities appear to have no explicit policies on this subject. The model policy is designed to facilitate the adoption of such policies.”

The draft policy would not compel academics to write recommendation letters under all circumstances. “[F]aculty are free to write or refuse to write letters of recommendation based on a range of considerations, including the number of requests, time to fulfill them, familiarity with the requesting student, and an assessment of the student’s work,” the draft policy asserted. “When faculty are asked to write letters of recommendation, their primary considerations ought to be academic merit and the student’s qualifications. At times, faculty may also wish to consider institutional accreditation and quality of the program. But the decision to express or withhold support for students in the form of recommendation letters should not be influenced by political considerations.”

Steven M. Freeman, vice president of the ADL’s civil rights division, told The Algemeiner on Thursday that the advocacy organization would be reaching out to university administrators and faculty through its 25 regional offices.

“This is meant to be a suggestion, a model, and hopefully we’ll be able to start a conversation,” Freeman said. Nor is the ADL insisting that the policy be adopted exactly as drafted, noted Freeman, pointing out that the University of Michigan had already reacted “very strongly” to Prof. Cheney-Lippold’s BDS-influenced decision. “The more important issue is not what the exact language is, but the need to address this situation,” he added.

Prof. Kenneth Waltzer — the executive director of AEN — said that his organization had assembled a list of universities with Yudof’s help “that we are definitely going to approach.”

The list included “most of the large public universities, including the University of Michigan,” Prof. Walzer said. “Most of the University of California schools are there, the big privates are there, and ultimately it’ll go out to the smaller liberal arts colleges.”

Waltzer said that advance discussions with faculty around the country had persuaded the AEN that a model policy would clear away any ambiguities over politically-charged decisions by academics. Adopting the model policy would provide university administrators with “clarity and a declarative statement of key values,” he said.

“The message is, ‘Keep your politics to yourself,’” stated Waltzer.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


24 listopada 1989 r. Jeszcze zobaczymy odnowiony socjalizm

24 listopada 1989 r. Jeszcze zobaczymy odnowiony socjalizm

Igor Rakowski-Kłos


Wiadomości” o wizycie Tadeusza Mazowieckiego w Moskwie

Moskwie Tadeusz Mazowiecki odbył dwugodzinną rozmowę z Michaiłem Gorbaczowem. “Uznajemy prawo każdego narodu do samodzielnego decydowania o własnym losie. (…) I nasz dobry stosunek do Polski bynajmniej nie jest manewrem politycznym. Polska jest w jakimś sensie naszym losem” – powiedział przywódca ZSRR. Polski premier zapewnił o woli utrzymania dobrych stosunków ze Związkiem Radzieckim, przestrzegania zobowiązań w ramach Układu Warszawskiego i RWPG, a także włączenia PZPR do szerokiej koalicji rządzącej. Gorbaczow powiedział, że zmiany w bloku wschodnim nie doprowadzą do krachu socjalizmu. “Jeszcze zobaczymy odnowiony socjalizm” – zapowiedział, a na koniec życzył Mazowieckiemu sukcesów.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com