Archive | 2018/12/08

Izrael nie może być tylko dla Żydów

Izrael nie może być tylko dla Żydów

Paweł Smoleński


Izrael (Fot. 123 Rf)

Mamy dość napięć między prawicą i lewicą, wierzącymi i niewierzącymi, Żydami i izraelskimi Arabami. Rządzący nie mogą dzielić naszych obywateli na tych lepszego i gorszego sortu

Generał Mosze Ja’alon – ur. w 1950 r., związany z syjonistyczną prawicą. Był żołnierzem Sajjeret Matkal, elitarnej jednostki izraelskich spadochroniarzy, słynnej np. z odbicia zakładników na lotnisku Entebbe w Ugandzie w 1976 r., a później jej dowódcą. Szefował wywiadowi wojskowemu Aman, był naczelnym dowódcą Izraelskich Sił Obrony, wicepremierem i ministrem obrony. Gdy podczas tzw. intifady noży izraelski żołnierz dobił bezbronnego, rannego palestyńskiego zamachowca, Ja’alon oświadczył publicznie, że musi trafić pod sąd. Dziś poseł do Knesetu

Paweł Smoleński: W lipcu izraelski parlament przyjął ustawę, która określa Izrael jako „państwo narodu żydowskiego”. Dlaczego?

Mosze Ja’alon: Przede wszystkim trzeba zauważyć, że Izrael nie ma konstytucji. Gdybyśmy zabrali się do jej negocjowania, a potem chcieli ją uchwalić, to na światło dzienne wypłynęłyby wszystkie awantury i spory, których nie brak między różnymi grupami w naszym społeczeństwie. Jesteśmy jednym z najbardziej podzielonych narodów na świecie. Mamy za to ustawy, które zakładają, że Izrael jest narodowym państwem Żydów. Dla mnie to oczywiste.

Nie zmienia to oczywiście faktu – i stąd bierze się mój krytycyzm wobec lipcowej decyzji Knesetu – że państwo narodu żydowskiego musi respektować, a więc i zapisać w najważniejszych dokumentach państwowych, że równe prawa powinni mieć wszyscy obywatele Izraela, nie tylko Żydzi. Takiej gwarancji w ustawie o narodzie żydowskim nie ma.

Większość parlamentarzystów i rząd powtarzają wprawdzie, że zostaną uchwalone kolejne prawa, które te sprawy uporządkują i wyjaśnią, ale moim zdaniem takie zapewnienia są niewystarczające. Ustawa jest po prostu wadliwa. A mamy przecież deklarację niepodległości Izraela, zgodnie z którą jest on państwem żydowskim, jedynym takim na świecie, ale też demokratycznym, gwarantującym wszystkie prawa mniejszościom. Ciągle mam nadzieję, że lipcowa ustawa zostanie poprawiona.

Dlaczego Kneset popełnił taką pomyłkę? Przecież można uznać, że nowa ustawa jest przeciwko deklaracji niepodległości i zamierzeniom ojców założycieli Izraela, w tym Ben Guriona.

– To prawda. Tak wygląda sposób prowadzenia polityki przez dzisiejszą koalicję rządzącą. Jako Izraelczykowi bardzo mi się te dzisiejsze rządy nie podobają.

Jeśli nowe prawo zmienia coś w porządku Izraela, to tym samym stwarza tylko nowe kłopoty.

– Do głosu doszły doraźne uwarunkowania polityczne i układy wewnątrz koalicji, które wzięły górę nad narodowymi strategicznymi interesami. Coś takiego nie powinno się było zdarzyć.

Całe pańskie życie jest związane z izraelskim wojskiem. Umie pan sobie wyobrazić samopoczucie żołnierzy i oficerów Izraelskich Sił Obrony, wywodzących się z etnicznych i religijnych mniejszości. Państwo żydowskie szczyciło się wielonarodowym wojskiem, wśród generałów są np. Druzowie. Beduini z kolei uchodzą za jednych z najlepszych żołnierzy. Ci ludzie, tak zasłużeni dla Izraela, stali się z dnia na dzień obywatelami drugiej kategorii.

– Rozmawiam z nimi, więc wiem, jak się czują, i jest mi z tego powodu bardzo przykro. Nie zgadzam się, by niektórzy moi towarzysze broni byli w świetle prawa mniej wartościowymi Izraelczykami niż ja. Mówiłem o tym otwarcie, publicznie wspieram ich sprzeciw, a także masowe demonstracje Izraelczyków, do których doszło po uchwaleniu nowego prawa.

Nie mógłbym zachować się inaczej. Jako dowódca Izraelskich Sił Obrony miałem pod swoją komendą Żydów, Druzów, Czerkiesów, izraelskich Arabów: muzułmanów, chrześcijan, Beduinów. Jeśli w wojsku taka różnorodność bardzo dobrze się sprawdza i panuje równość między żołnierzami, tak samo powinno być na poziomie państwowym. Przywódcy Izraela powinni dbać o jedność kraju, zamiast tworzyć nowe podziały. Mamy dość napięć między prawicą i lewicą, wierzącymi i niewierzącymi, praktykującymi i niepraktykującymi, Aszkenazyjczykami i Sefardyjczykami, wreszcie między Żydami i izraelskimi Arabami. Dokładanie kolejnych kłopotów jest sprzeczne z naszym interesem narodowym.

Po uchwaleniu ustawy o narodzie żydowskim kilku druzyjskich oficerów odeszło z armii.

– Na razie w wojsku nie ma większych problemów, ale co będzie dalej – nie wiem. Przedstawiciele mniejszości są pełnoprawnymi żołnierzami. Kwestionowanie tego na jakimkolwiek poziomie, również poza armią, szkodzi Izraelowi.

Rozmawiałem z wieloma Beduinami, którzy w armii czuli się pełnoprawnymi obywatelami, ale kiedy wracali do cywila, od razu spadali w hierarchii społecznej. Bywało i tak, że w czasie, gdy służyli w wojsku, policja i oddziały pograniczników niszczyły ich biedne wioski, bo z punktu widzenia władz wybudowano je nielegalnie. Każdy człowiek chce mieć dach nad głową i swoje miejsce na ziemi.

– To akurat problem, który z ustawą o narodzie żydowskim ma niewiele wspólnego, choć nowe prawo tylko go pogłębia. Gdy byłem w rządzie, przyjęliśmy strategiczny plan dla Beduinów, zwłaszcza w rejonie pustyni Negew. Regulował on spory wynikające z własności ziemi, wyznaczał reguły budownictwa i oferował ogromne pieniądze na poprawę edukacji.

To był rok 2011, plan obejmował pięć kolejnych lat. Od tego czasu nic nie poszło do przodu. Mam o to pretensje do izraelskiego rządu. Ale tak wygląda dzisiaj nasza polityka i również z tego powodu mnie w tym rządzie nie ma. Nie może być tak, że beduińscy żołnierze, których dobrze znam i rozumiem, mają poczucie, że Izrael o nich nie dba tak, jak oni dbali o jego bezpieczeństwo. To groźne dla żydowskiego państwa.

Jakie jest dzisiaj największe zagrożenie dla Izraela?

– Jeżeli chodzi o zagrożenie wewnętrzne, to najniebezpieczniejszy jest obecny spór, który dotyczy tego, jak ma wyglądać żydowskie państwo. Wierzę, że nasza demokracja jest wystarczająco silna, by przezwyciężyć ten kryzys.

Zagrożeniem zewnętrznym jest Iran. Teheran jest główną przyczyną niestabilności na całym Bliskim Wschodzie, podsyca i stwarza napięcia między Persami i Arabami, między szyitami i sunnitami. Wystarczy popatrzeć na irańskie zaangażowanie w Libanie, które można właściwie nazwać interwencją, w Syrii, gdzie Irańczycy nie kryją się ze swoją obecnością, mieszanie się do spraw w Iraku, w Jemenie. Iran wspiera bliskowschodnią infrastrukturę terrorystyczną. Bez jego poparcia libański Hezbollah byłby bezsilny, tak samo jak Hamas i Islamski Dżihad w Gazie. Działalność Iranu godzi w interesy arabskich krajów regionu, Izraela i całego Zachodu. Ameryka zdaje sobie z tego sprawę: jej obecna administracja  podchodzi do tego problemu bardziej realistycznie niż prezydent Obama.

Mam kłopot z przypisywaniem rozsądku Donaldowi Trumpowi.

– Obama starał się obłaskawić Iran, bo uważał, że to sojusznik w walce z ISIS, największym wrogiem Zachodu. Nie chcę bagatelizować zagrożenia ze strony Państwa Islamskiego, nie lekceważę terroryzmu i wiem, że jeszcze nie skończyliśmy rozgrywki z islamistami. Ale popatrzmy, jak to dzisiaj wygląda: ISIS został pobity w zasadzie bez większego wysiłku, o czym Izrael mówił już dawno temu, w dodatku bez pomocy Iranu. Tymczasem ajatollahowie stali się silniejsi, wciąż grożą całemu regionowi. Rozumieją to państwa na Bliskim Wschodzie, takie jak Arabia Saudyjska, Egipt czy Bahrajn. Tego samego nie możemy powiedzieć o stolicach europejskich.

Nawet ciche sojusze z Arabią Saudyjską lub Egiptem kiepsko wyglądają ze względu na paskudny charakter rządzących tam reżimów. Trudno afiszować się związkami z gen. Sisim, który trzyma Egipt twardszą ręką niż parę lat temu Hosni Mubarak, albo z saudyjskim następcą tronu Mohamadem bin Salmanem, faktycznym władcą jednej z największych światowych despotii, oskarżanym o mordowanie krytyków.

– Żyjemy w bardzo trudnym świecie i mamy trudnych sąsiadów. W naszej sytuacji musimy brać pod uwagę zarówno zagrożenie irańskie, jak i poważne wady demokracji w Egipcie czy w Arabii Saudyjskiej. To nie jest komfortowe, ale co poradzić?

Zobaczmy, jak z naszego punktu widzenia zmienił się Bliski Wschód. Jeszcze niedawno Turcja była naszym strategicznym sojusznikiem, podobnie jak Iran pod rządami szacha. Egzystencjalnym zagrożeniem dla Izraela były za to kraje arabskie. To na razie przeszłość. Dzisiaj Izrael musi dostosować się do teraźniejszości i patrzeć w przyszłość.

Dzisiaj nie mamy poważnych konfliktów z reżimami arabskimi. Nie istnieje żadna koalicja państw arabskich, głosząca, że utopi państwo żydowskie w Morzu Śródziemnym.

Co więcej, możemy nawet proponować współpracę, jeśli chodzi o zasoby wody, zagospodarowanie pustyni czy gospodarkę opartą na high-tech, a nie na ropie naftowej. Tak samo oceniamy Iran, ISIS czy al Kaidę. Znamy tureckie aspiracje do stworzenia neootomańskiego imperium, opartego na islamistycznej ideologii, i sami mamy podobne obawy.

Ale wiemy też, że nasi bliskowschodni sojusznicy są na bakier z demokracją. Każdy wybór na Bliskim Wschodzie ma swoje plusy i minusy. Nic nie jest doskonałe, nie ma idealnej rzeczywistości: jest taka, jaka jest. Po prostu musimy być realistami, właściwie oceniać sytuację i dobierać sobie sojuszników. Ten rodzaj realizmu nie jest obcy Ameryce i Europie.

Wielu Izraelczyków zarzuca obecnej izraelskiej władzy, że właśnie w doborze aliantów nie jest zbyt uważna. Stawia np. na Trumpa, który cieszy się poparciem dziesiątków milionów radykalnych ewangelików, a niektórzy ich przywódcy nie ukrywają antysemityzmu. W Europie stawiacie np. na antyliberalne Węgry, podoba wam się narodowa prawica w Austrii i w Niemczech, bo jest przeciwko muzułmańskim imigrantom. Spór z polskim rządem wybuchł tylko dlatego, że nie dało się nie zauważyć polskich pomysłów legislacyjnych limitujących i fałszujących debatę o Zagładzie. Gdy wasz premier pojechał na Litwę, nie wspomniał słowem o udziale Litwinów w Holocauście. Przykłady można mnożyć.

– Mówię o naszej sytuacji na Bliskim Wschodzie. Są kraje w Europie, które zamykają oczy na zagrożenie irańskie, licząc na dobre stosunki ekonomiczne i wielkie zarobki. Nie przeszkadza im wspierana przez Iran infrastruktura terrorystyczna oplatająca cały świat, naruszanie porozumień międzynarodowych, aspiracje nuklearne, może nawet zamachy w Paryżu albo w  Burgas. O tych zagrożeniach wiem doskonale, w końcu byłem szefem wywiadu wojskowego. Dlatego uważam, że w przypadku Iranu Europa powinna iść ramię w ramię z USA. Ale wy uważacie, że sami wiecie lepiej, co jest przykrywką do realizowania doraźnych, krótkowzrocznych interesów gospodarczych. W pojedynkę wiele nie wskóracie.

Mam wrażenie, że nikt na świecie nie ma pojęcia, jak postępować z ajatollahami.

– Ameryka przynajmniej próbuje. Kiedy zaś Europa rezygnuje z presji na Iran, to tym samym akceptuje sytuację w Libanie, Jemenie, Syrii.

Dzisiaj Bliski Wschód to dżungla. Cały nasz region przeżywa obecnie największy kryzys od czasów proroka Mahometa, a niestabilność jest najbardziej pewnym punktem wszystkich prognoz. Działania zewnętrzne – amerykańskie, rosyjskie, Unii Europejskiej – mogą trochę uciszyć burzę, lecz mnogość sprzecznych interesów, arabskich, perskich, kurdyjskich, tureckich, sunnickich, szyickich wyklucza uspokojenie sytuacji. Nie wyobrażam sobie, że nagle do Libii, Syrii czy Iraku powróci pokój i stabilność. Dla wielu spraw nie ma dzisiaj dobrego rozwiązania.

Pytają mnie często, jakie jest np. rozwiązanie dla wojny w Syrii. A takiego nie ma. Prezydent Baszar al-Asad zadeklarował zwycięstwo uzyskane przy pomocy Iranu i Rosji, a faktycznie ma kontrolę nad niewielką częścią terytorium. Część kraju kontroluje Turcja, kolejną część Kurdowie skłóceni z Turcją i Asadem, ale wspierani przez Amerykę. W Syrii działa 160 sunnickich milicji afiliowanych do ISIS lub Al-Kaidy albo walczących z dżihadystami.

Tego nie da się ułożyć, dlatego trzeba szukać drogi, jak administrować kryzysem, szukając wspólnych punktów z sojusznikami, którzy niekoniecznie są sojusznikami z gatunku tych wymarzonych.

Na tym tle Izrael jest dostatnią, spokojną, stabilną wyspą.

Jak ten spokój utrzymać?

– Po pierwsze, musimy bronić naszych granic. Nie możemy tolerować żadnej ingerencji w naszą suwerenność, a jeśli to się zdarzy, trzeba sięgnąć po kij. Po drugie, definiować naszych wrogów. Największym wyzwaniem jest mozaika ruchów i ugrupowań, które nie uznają państwa żydowskiego. Ale jeśli spojrzy się wstecz, okazuje się, że umieliśmy przekonać do naszego istnienia Jordanię króla Husajna czy Egipt prezydenta Sadata, i to ciągle jest w mocy. Państwa arabskie zapomniały już, że można stworzyć koalicję przeciwko nam. Wrogów musimy osaczać.

Dlatego jeśli ktoś szmugluje broń do Gazy, uderzamy. Zaczepia nas Hezbollah – uderzamy. Iran miesza w Syrii – uderzamy. Ale jednocześnie próbujemy ulżyć Syryjczykom w codziennym życiu, organizując transporty humanitarne albo przyjmując rannych cywilów w naszych szpitalach.

To zarzut wielu Izraelczyków wobec izraelskiej polityki: administrujemy kryzysem, ale nie wymyślamy nic nowego.

– Ktoś powie, że to polityka kija i marchewki. OK, ale tak się działa w sytuacjach kryzysowych, w których nie widać dobrego rozwiązania.

I znów jesteśmy przy ustawie o narodzie żydowskim. Po co wyciągać kij przeciwko części własnych obywateli?

– Powtórzę – nie zgadzam się z tym prawem. I jestem pewien, że musimy je zmienić.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Fear, love, and the Jewish Refugee

Fear, love, and the Jewish Refugee

Liel Asulin


Today, November 30th, is a day meant to commemorate the story of the approximately 850,000 Jews who were forced to flee anti-Jewish persecution across the Arab world in the 20th century. Every year on this day, I have an opportunity to reflect on my own family’s story of exodus and every year I find it gives me new insights into the story of Israel and the Jewish people.

This month, I had a conversation with a member of the Jewish “anti-occupation” camp. In the course of our discussion, my co-conversationalist said that he prefers not to base his understanding of the world in fear.

This quip took me by surprise, but it seemed to provide the basis for many of his political positions. To provide some context, we were discussing the Israeli security fence, each looking for the inconsistencies in the other’s argument. He attempted to connect my support for Israel’s barrier with the President’s plan for a wall along the US-Mexico border. I protested, citing the reduction in the number of attacks from the West Bank since the barrier was constructed. He yielded saying, “I can’t argue with that.”

I might have smirked, satisfied that I had bested my opponent with an argument grounded in fact. Then he said it. “I just prefer not to base my understanding of the world in fear.” While the conversation itself focused on the issue of border security, I sensed that he meant also to suggest that Israel’s creation may have been a product of fear.

Having reached an impasse, the conversation ended but that sentence lingered in my ears and began to replace my self-satisfaction with self-doubt. I began to wrestle with a question—is my support for Israel borne out of fear?

To answer that question, I looked to my grandparents, refugees whose stories have always served as a source of inspiration for my own exploration of Israel and Judaism.

My grandparents, Savta Chana and Sabba Moshe, were born in Tinghir, Morocco sometime in the early 1930s. No one is quite sure of the date because there is no record of their birth, so we celebrate their birthdays on December 31, certain that the actual date must have occurred sometime in the last year. Tinghir itself is a small village at the base of the High Atlas Mountains comprised largely of the Amazigh people, more commonly known as Berber. In the early 20th century, Morocco was seen as a relatively safe place to be Jewish, thanks in large part to King Mohammad V who famously responded to the Vichy government’s demand to list all of the country’s Jews by saying, “We have no Jews in Morocco, only Moroccan citizens.”

The mellah in Tinghir.

However, Jews lived as second class citizens, or dhimmi in Morocco, subject to taxes and other restrictions on their daily lives. Over the two decades that followed the creation of the State of Israel, Morocco, along with the rest of the Arab world was virtually emptied of its Jewish citizens.

My own family suffered the consequences of being Jewish in the Arab world both before and after the creation of Israel. I heard stories growing up of occasional riots targeting the Jewish mellah, a walled Jewish quarter akin to a European ghetto. The men of the family would, after hiding their wives and children indoors for protection, be forced to stand outside and fight for their lives. In one such instance, sometime before Israel’s creation, my great-grandfather was lynched by an angry mob, leaving my grandfather, a boy of four or five years old without a father.

Yet, based on conversations I’ve had with my family, I am certain it was not fear that drove our flight from Morocco, but rather a radical love for and devotion to the Land of Israel, instilled in them generation after generation for thousands of years until finally, they returned home. To be sure, thousands of the Middle East’s Jewish refugees were forced to leave their homes behind, motivated by threats to their personal safety, but in searching for a new home, most chose Israel because of this love and devotion.

It seems, in our time, there is great reason for a Jewish person to be fearful. Synagogue shootings in Pittsburgh, neo-Nazi marches in Charlottesville, and a Labour leader in the UK whose public words and actions have left 40% of the country’s Jews considering emigration. Even in Israel, citizens must endure threats from hostile Iranian tyrants with the proxies in Lebanon and the Gaza Strip armed well enough to back up their rhetoric. Israel is a young country whose citizens have endured the pain of loss since its creation. The scars of war and Intifada and kidnappings and car rammings and stabbings are etched deep in every Israeli’s psyche. The further back in our history you look, the more you realize that this has historically been the price Jews have paid for their membership in this ethnoreligious group.

It is in this context that I often wonder what possessed my family to remain Jewish through the years. In hostile lands, facing threats to their lives and more commonly the burden of their faith, it would have been easier to turn their eyes away from Zion. It is because they did not succumb to this fear that I can answer confidently that Israel is not a trepidatious project of self-ghettoization, as the person with whom I spoke may have suggested. It is instead an expression of an enduring love that has survived a millennium built by Jewish refugees from across the world.


Liel Asulin is a writer and educator. He is currently a campus coordinator at CAMERA.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


4,000 people from 60 nations sing as one in TLV

Israel21c4,000 people from 60 nations sing as one in TLV

ISRAEL21c Video Crew


Voices join together under the baton of Israeli social music project, proclaiming ‘There’s no place I’d rather be.’

 

Four thousand people from 60 countries gathered in Tel Aviv in October for a mass singalong sponsored by Masa.
The event, inspired by Israeli social musical initiative Koolulam, included representatives of the Masa Israel Journey, participants of the Jewish Federations of North America’s annual General Assembly, which was held this year in Israel, and The Jewish Agency.

It was attended by MASA CEO Liran Avisar Ben Horin, Jewish Agency Chairman Yitzchak Herzog, Government Secretary Tzahi Braverman, and Masa Chairman Ilan Cohen.

The theme of the singalong, held at Tel Aviv’s Hayarkon Park, was unity.

Click on the video above to watch the latest singalong in Tel Aviv.

  • Executive Producer – Jonathan Baruch
  • Producer / Director – Haim Silberstein
  • Editing – Shahar Beeri
  • Camera – Ari Amit

Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com