Archive | 2019/01/17

Jak się pisze o Annie Frajlich

Jak się pisze o Annie Frajlich

JERZY ŚWIĘCH


Jest rzeczą trudną dla recenzenta prześledzić, choćby z grubsza, a następnie zreferować, choćby ogólnie, treść książki poświęconej dorobkowi pisarza, który właśnie w tym roku obchodzi sześćdziesięciolecie swojej twórczości, cieszy się nieprzerwanym powodzeniem wśród czytelników i na którego temat istnieje już wcale bogata literatura przedmiotu… Trudność dodatkowa tkwi w tym, że chodzi o książkę zawierającą aż trzydzieści jeden szkiców krytycznych napisanych przez przedstawicieli wielu środowisk polonistycznych z kraju i zza granicy. Jakby reprezentanci różnych, często skłóconych w swej orientacji środowisk połączyli się w uznaniu dla dzieła wybitnej pisarki, bez której obraz tego, co się dziś dzieje w literaturze polskiej poza krajem, byłby niepełny. Tom jest pokłosiem konferencji, jaka na temat twórczości Anny Frajlich odbyła się niedawno na Uniwersytecie Rzeszowskim, jakby więc ostatecznym wyrazem uznania dla niej była zgoda wśród badaczy zajmujących się słowem pisanym. Okazuje się, że Frajlich po wielu latach budzi zainteresowanie nie tylko ze strony zwykłych krytyków bieżącej twórczości (cokolwiek takie określenie mogłoby znaczyć), ale i grupy ekspertów. Sprawić to powinno pisarce satysfakcję, gdyż sama, przebywając w Ameryce, od lat była aktywna na jednym z prestiżowych uniwersytetów i dobrze wie, na czym polega opinia znawców (pracom naukowym autorki poświęcone są dwa szkice: Jacka Hajduka i Ronalda Meyera).

Warto już teraz powiedzieć, by do sprawy nie wracać, że celem organizatorów sesji rzeszowskiej było ukazać działalność Anny Frajlich na wielu polach, nie tylko poezji, która stanowi jej gatunek koronny, ale też prozy (Ewa Kołodziejczyk) oraz krytyki, gdyż pisarka wypowiadała się całkiem po prostu na temat poszczególnych książek, które ją zainteresowały, często głównie ze względu na czytelnika, do którego były adresowane. Historyk życia literackiego i kulturalnego na emigracji znajdzie w tej publikacji wiele ciekawych informacji na różnorodne tematy (Anna Wal, Jan Wolski), choć najbliższe autorce pozostaje środowisko emigracji „pomarcowej”, wywołanej przez wydarzenia roku 1968, których jubileusz właśnie obchodziliśmy. Wszystko to znajduje swój wyraz w omawianej książce, ale wobec mnogości tematów i spraw szczegółowych wydaje się uzasadniona selekcja zagadnień pod kątem poezji, gdyż to właśnie na tym obszarze ukrywają się najbardziej istotne problemy dla recepcji twórczości Anny Frajlich. Dyskusje dotyczą tego, jak się ową twórczość czyta, komentuje, interpretuje, reklamuje itd.

A zatem – powtórzmy – poezja staje się polem batalii o uznanie, ona decyduje ostatecznie o tym, kim ta pisarka jest dzisiaj dla publiczności. Poezja Frajlich komentowana jest w ścisłym związku z jej biografią, co można powiedzieć o każdej poezji, ale w tym przypadku relacja ta zdaje się nabierać charakteru intymnego, osobistego, niemal prywatnego, skoro tak często o tym mowa, skoro sama autorka podsuwa czytelnikowi odpowiedni trop interpretacyjny, zaopatrując swoje wiersze w daty. Ale jeśli jest to tak oczywiste w odniesieniu do Anny Frajlich, to równie oczywista jest inna prawda, że w poezji mówi nie ona, lecz zawsze jej poetycki sobowtór, postacie, którym udziela głosu. Gdy się czyta wypowiedzi na temat wierszy Frajlich, przychodzi na myśl klasyczny esej Eliota z roku 1953 o trzech głosach poezji, gdyż wszystkie owe głosy: do siebie, do innych, włożone w usta tworzonej persony, odzywają się też w tej poezji.

Odzywają się łącznie – powtórzmy – z tym, który ten klasyk nowoczesności cenił najbardziej: wtedy gdy mówi postać wyposażona we własny głos, by móc nawiązać dialog z domyślnym, niewyrażonym wprost głosem autora. Autobiografizm, o który zwykle posądza się Frajlich poetkę, ukazuje swoje prawdziwe oblicze jako pewien „styl lektury”, o jakim przed laty pisał Michał Głowiński; styl, który ogranicza zawartość utworów poetyckich, staje się metodą, zwłaszcza tam, gdzie wypowiedzi autorki na własny temat traktuje się jako komentarz do wierszy. To pokusa, jakiej czasami trudno się oprzeć współautorom omawianej książki, choć przecież nawet jeśli autorka mówi wszędzie o tym samym, to nie mówi wszędzie tego samego. Komentarz biograficzny – jakkolwiek ważny i potrzebny – jednocześnie spłaszcza trochę sens wypowiedzi, prowadzić może do niedocenienia wagi słów pod kątem wieloznaczności, sugestii, metafory, ironii, paradoksu, czyli tego, co znów – by wrócić do Eliota – bywa nazywane dykcją lub głosem poety. Nie przypisuję bynajmniej tego błędu współautorom tomu, wszak chodzi o ludzi wtajemniczonych w ten proceder, krytyków na co dzień obcujących z poezją nowoczesną (Zbigniew Trzaskowski, Wojciech Ligęza, Kazimierz Adamczyk i inni), ale w szczegółowych przypadkach przychodzi ochota, by pewne prawdy przypominać i zobaczyć, jak w poezji Frajlich działa cały ten teatr mowy i jak nadaje słowom inne znaczenie; jak o wszystkim decyduje kontekst, z którego słowa owe zostały gwałtem wyrwane, aby być z osobna oglądane jako osobliwość; jak działa mechanizm cenzury wewnętrznej w doborze słów, w ich konstrukcji, by nie ulec pokusie zbyt jednoznacznej lektury.

Wiąże się z tym druga sprawa, a mianowicie, że operowanie w stosunku do poezji takimi określeniami jak „dokument”, „zapis”, „notatka”, „dziennik” ma sens jedynie jako metafora, czego oczywiście wszyscy są świadomi, ale nie zawsze wyprowadzają stąd wnioski, które nadałyby „dziennikowi” i „notatce” właściwy sens, oddając honor pisarce jako artystce. Należałoby wrócić do sprawy fundamentalnej: co nadaje słowom w poezji ten wymiar znaczeniowy, który wciąż umyka, nie pozwala się przygwoździć obiegowym określeniom, eksploduje czymś, wobec czego czytelnik staje nagle bezradny, nie pozwala znaleźć synonimów. Decyduje o tym idiolekt poety, jego własna mowa, to, co tak chętnie podkreślają przy wielu okazjach współautorzy książki, kiedy piszą, że poetka manifestuje swoją osobność (s. 12), że chodzi o świat poetycki naprawdę własny (s. 41) itp. Najwyższym komplementem dla poety bywa orzeczenie krytyków lub czytelników, że posiada on ten rodzaj talentu – i taki też jest przypadek Anny Frajlich.

Ale jeśli czasami czegoś mi brakuje w tych ciekawych interpretacjach, to zdania sobie sprawy z kwestii absolutnie pierwszoplanowej: na czym polega idiom poetycki autorki, na jakich wartościach języka się wspiera itd. Piszący te słowa pozwala sobie wyrazić swoje stanowisko w tej ważnej, choć niewypowiedzianej do końca sprawie, że w obecnych czasach, które ogłoszono jako zerwanie z awangardą, poezja Frajlich wyrasta faktycznie z jej korzeni, co się wyraża przede wszystkim w położeniu nacisku na walory samej konstrukcji utworów, na to, że między linijkami wiersza jest ostatecznie więcej światła niż mroku, choć temat bywa ciemny, że segmentacja wypowiedzi na wersy przydaje każdemu walor samodzielnych orzeczeń, że im mniej słów, tym lepiej i taka diction wyrasta z potrzeby obrony hierarchii znaczeń, roli, jaką pełni tu nieopuszczający poetki zmysł kontroli, z gruntu racjonalny, który nadaje sens rozumowaniu i sens całości. Sygnalizuję tu jedynie myśl, która wymagałaby rozwinięcia. Chodzi mi jednak o to, że bez dookreślenia zjawiska mowy poety, od której zależy jego poetycka wiarygodność, nie da się określić walorów poezji jako dokumentu czy świadectwa. Wiersz Frajlich bywa już na oko „przybosiowski”, co wcale nie znaczy, by tym samym przypisywać poetce zależność od jakiegoś wzorca, choć z pewnością Przybosia ona ceni, podobnie jak innych przywoływanych poetów: Mirona Białoszewskiego, Tymoteusza Karpowicza, nie wspominając o Miłoszu. Ale to, co ukrywa się za sposobem mówienia w poezji, jakie wartości za tym stoją, na czym – powtórzmy – wspiera się cała konstrukcja, jest pytaniem najważniejszym. Jest wiele powodów, dla których dziedzictwo awangardy, w tej postaci, w jakiej znane jest u nas, traktuje się jako fazę zamkniętą, ale idee ładu i porządku mają dłuższy żywot i Frajlich – naszym zdaniem – gotowa jest ich bronić, tak jak konieczna jest obrona człowieczeństwa przed inwazją złych mocy.

Wszyscy piszący na temat Frajlich kiedyś i obecnie podkreślają (jeśli słowo „podkreślać” coś tu w ogóle znaczy), że poezja jest dla niej przede wszystkim formą samopoznania. Słowo „tożsamość” w tych komentarzach należy do najczęstszych, a wiadomo, że o tożsamości mówi się najchętniej, kiedy jest zagrożona. Tak się dzieje w przypadku wygnańców wszelkiej maści i orientacji. Całkiem słusznie tedy sprawa ta urasta do głównych w sytuacji, gdy pisarka – i to niezależnie od nacisków, jakie płynęły z zewnątrz – musiała samej sobie odpowiedzieć na pytanie, proste, ale i najtrudniejsze: „kim jestem?”. To pytanie umieszczone zostało już w samym tytule książki, a jest to cytat z jednego z wierszy: „Tu jestem / zamieszkuję własne życie”. Warto przypomnieć, że dokładnie od takiego pytania rozpoczynają się dwie książki Miłosza, będące rodzajem jego duchowej autobiografii, Ziemia Ulro i Widzenia nad zatoką San Francisco: „Tu jestem. Kim byłem? Kim jestem teraz” – książki poety, któremu Frajlich oddaje hołd, świadoma, ile ją z nim łączy. Jest więc nadal tak, jakby nie można było niczego ważnego powiedzieć na temat twórczości Frajlich bez stanowczej odpowiedzi na to pytanie. Czy faktycznie? Niewątpliwie, ale zarazem nie bez zastrzeżeń, bo kiedy jedna z autorek (Agnieszka Nęcka), mówiąc o „miniaturach prozatorskich” Frajlich, twierdzi, że są one swego rodzaju dopełnieniem i uzupełnieniem poezji, to zakłada, że z zestawienia poezji z prozą – a dotyczy to też innych wypowiedzi poetki na własny temat – wypływają identyczne wnioski, a tak przecież nie jest. W poezji, będącej koronnym gatunkiem twórczości Frajlich, owszem, wracają te same sprawy, tematy, motywy, te same słowa, ale znaczą inaczej, za każdym razem otwierają perspektywy na inne odczytanie, które z poprzednim może wchodzić w otwarty konflikt, a nawet być sprzeczne.

Polska tożsamość autorki jest bezdyskusyjna w świetle jej wyznań, spowiedzi, do jakiej bywa zmuszana, i nie mamy powodu, by nie wierzyć w prawdziwość słów chętnie cytowanych niemal przez wszystkich. Ale kiedy mowa o tym w wierszach, słowa niespodziewanie nabierają innego znaczenia, stają się jakby bezradne wobec natłoku skojarzeń, opuszczone przez inne, które mogłyby ich sens dookreślić. I tak dzieje się w każdej prawdziwej poezji. Wszelkie deklaracje na ten temat stają się ubogie i puste wobec przypomnianych słów z popularnej w swoim czasie piosenki, zapamiętanej jeszcze ze Szczecina, o białych mewach. Tylko poezja dowodzi, że tożsamość poety jest ostatecznie ugruntowana w języku, jakiego używa w wierszach i z pewnością też na co dzień. Tylko w jej świetle możemy się dowiedzieć, jak głęboka więź łączy Frajlich z krajem, który zmuszona była opuścić, bowiem jedynie poezja operuje takim potencjałem znaczeń, którym wszelkie „uzupełnienia” i „dopełnienia” nie pomagają, a często wręcz szkodzą.

Tak samo jest z tożsamością żydowską, o czym bezpośrednio mowa w dwóch szkicach (Sławomira Jacka Żurka, Agnieszki Żmudy), z których jeden interpretuje cykl wierszy izraelskich, powstałych późno, jako echo pierwszej wizyty autorki w tym kraju (w roku 1991), czyli stanowiących rodzaj poetyckiego dziennika podróży spisanego przez kogoś, kogo urzekła atmosfera miejsca, jego duch, zabytki itd., a drugi poświęcony jest kwestii żydowskiego pochodzenia rozpatrywanej z uwagi nie tyle na tożsamość Żydówki, ile wygnańca. Opuszczenie Polski w roku 1968 i dalsze losy „pomarcowej emigrantki” są na trwałe i jednoznacznie wpisane w biografię Frajlich, także i poetycką (od nich naprawdę wszystko ważne dla niej jako pisarki się zaczyna), co nie znaczy, by świadectwo poezji było tu wolne od dwuznaczności, zresztą jak wszystko, co podmiot mówiący wkłada w treść zaimka „ja”. Wracając do wspomnianych wierszy izraelskich: może się komuś wydać dziwne, że poetka występuje tu jakby w przebraniu turystki, choć utwory owe skłaniają do znacznie głębszego namysłu nad tym, jak doświadczenie refleksyjnie nieprzeżyte, któremu brakuje konkretów, toruje sobie drogę po latach odosobnienia wśród ludzi. Frajlich sama mówiła o nieprzeżytym dziedzictwie żydowskim, które kładzie się cieniem na życiu, ale i w poezji działa wspomniana cenzura wewnętrzna, by nie powiedzieć za wiele w sprawie obrosłej stereotypami, które dla niej samej stanowią przedmiot ciągłych eksploracji nieukoronowanych jednoznacznym sukcesem. Trudno się dziwić, że piszący o tych najważniejszych dla niej sprawach sięgają do wspomnień snutych przy innych okazjach, do deklaracji, w których poetka stara się ułatwić lekturę swoich wierszy, świadoma, że dostarcza jedynie pewnych punktów orientacyjnych, które nie mogą zastąpić „wniosków”, do jakich po poważnej lekturze może dojść czytelnik.

Słowo „wygnanie” znajduje się w tytule trzech szkiców (Mariana Kisiela, Józefa Wróbla i Agnieszki Żmudy). Podobnie trzykrotną reprezentację ma Nowy Jork, miasto, w którym Anna Frajlich mieszka od roku 1970 i które ma pełne prawo uznać za miasto własne (Joanna Bierejszyk-Kubiak, Katarzyna Niesporek, Kazimierz Adamczyk). Dochodzi tu do analogicznego zjawiska upodobnienia i zarazem odpodobnienia miejsca, które zbyt wiele dla autorki znaczy, by dała się ona porwać pokusie jednoznacznych orzeczeń. Chodzi zresztą nie tylko o Nowy Jork, który stał się dla Frajlich twarzą Ameryki, lecz o kraj, który dla wielu polskich emigrantów był mitycznym miejscem niespodziewanych a cudownych odrodzin do nowego życia, jak Argentyna dla Gombrowicza, a Neapol dla Herlinga-Gudzińskiego, szansą dla nowej poezji, o czym w swoich Notach o wygnaniu pisał przed laty Miłosz, dlatego cytuje się te słowa przy podobnych okazjach nader chętnie.

Ilekroć autorzy szkiców próbują oswoić poezję Frajlich, porównując ją z innymi, co jest zrozumiałe i jako metoda słuszne, tylekroć traci trochę na tym własny głos poetki. Im częściej przypisuje się jej słowom znaczenia, w świetle których wynika, że mówi ona w czyimś imieniu: Polki-Żydówki, Amerykanki, tym bardziej grozi takim konstatacjom, że lekceważą to, co autorka ma do powiedzenia wyłącznie od siebie samej. O Miłoszu ledwo napomknęliśmy, co oczywiście sprawy nie załatwia, bo temat jest szerszy i wymaga szczegółowej uwagi (Janusz Pasterski), gdyż w Ameryce poetka weszła też w środowisko dawnej, wojennej emigracji i rację mają ci spośród piszących na ten temat, którzy stwierdzają, że ceniła i starała się zrozumieć ten kapitał doświadczeń, jaki stał się udziałem na przykład Józefa Wittlina, pochodzącego z tego samego miasta co jej rodzice, z Lwowa (zredagowała tom prac poświęconych temu pisarzowi), ale nie były to przecież jej własne doświadczenia. Dlatego mówiąc o emigracji, a myśląc o Polakach, Frajlich używa tego słowa ze zbyt daleko posuniętą rezerwą, żeby miało stanowić podstawę jej tożsamości własnej; owszem, zgłaszała w trybie luźnych napomknień przynależność do tzw. pokolenia 68, ale nie wysnuwała z tego jakichś ważnych wniosków dla siebie.

rekomendował: Leon Rozenbaum
Współautorzy książki dość często odwołują się do takich formacyjnych (wygnanie) i pokoleniowych porównań, ale wartość wszelkich konstatacji na ten temat bywa ograniczona. „Emigracja” i „wygnanie”, choć są między nimi różnice, bywają zaopatrzone w cudzysłów. Jak wyjść z inflacji słów niepotwierdzanych własnym doświadczeniem, skazanych na obsługiwanie sytuacji, w których samemu nie miało się udziału – to pytanie często pada w książce. Tak jest z Holocaustem, faktem, z którego zaledwie echem przyszło się osobiście pisarce spotkać i jakoś wobec niego określić. I kiedy pytamy o rolę Nowego Jorku i Ameryki, czym stały się one dla pisarki, to sprawę, przynajmniej częściowo, wyraża tytuł głośnej w swoim czasie książki innej Polki i Żydówki, Ewy Hofman: Zagubiona w tłumaczeniu (Lost in Translation). O tym „życiu w przekładzie”, czyli na krawędzi kultur, języków, obyczajów itd., jakie było też udziałem Anny Frajlich, należałoby może napisać w tej próbie monografii więcej. Ono nauczyło Frajlich cenić wagę słów, skoro dosłowny przekład niewiele znaczy, kazało dobierać słowa, by nie powiedzieć za dużo, kiedy podjęło się decyzję pisania po polsku – jednym z dwustu języków używanych w Nowym Jorku. Typowe problemy polskiego pisarza emigranta, którym Frajlich nadaje własne znamię. Życie w przekładzie wystawia pisarza na widok publiczny, ale jednocześnie skrywa przed okiem ciekawskich; uczy pokory, a zarazem stanowi kapitał będący wyłączną własnością wygnańca.

„Amerykańskość” wierszy Frajlich to osobny temat, z jakim – moim zdaniem – zbyt rzadko mierzą się współautorzy tomu. Jak każdy wielki temat i ten jest ukryty za masą rzeczy pozornie drugorzędnych; nie chodzi o to, by wyłapywać „wpływy i zależności”, lecz wydobyć istotny wpływ pewnej atmosfery intelektualnej na osobę mającą stały kontakt z akademią, a wiadomo, ile uniwersytet w Stanach znaczy, jakie obowiązują tu standardy, wzory zachowań. Wyznam, że często, gdy czytałem, co się na ten temat pisze w związku z Frajlich, przychodził mi na myśl inny wygnany: opromieniony tytułem Harvardu Palestyńczyk Edward Said, i jego przenikliwe uwagi na temat wygnania jako oblicza kondycji nowoczesnej – myśli, które i polskiej poetce często każą z nieufnością odnosić się do słów-haseł w rodzaju emigracji i jej pochodnych. Wygnanie stanowi dla pisarki tło, na którym określa ona własną kondycję, i dlatego takie słowa eksplodują przy byle okazji mnóstwem nieoczekiwanych znaczeń. Mówimy przecież o jednej z „repatriantek” ze Wschodu, która znalazła się w Szczecinie, uchodźczyni Marca, Żydówce, która do swego pochodzenia i tradycji dopiero wyrasta – wszystko to mieści się, ale przecież nie zamyka, w nazbyt pojemnej formule czucia się wszędzie out of place. Ma ona w przypadku Anny Frajlich, w świetle jej poezji, wymiar doświadczenia, w którym kumuluje się to, co najważniejsze. Dlatego nad tą poezją rozpięta jest od początku gęsta i nierozwikłana sieć znaczeń osnutych wokół pojęć, którym łatwo – gdy cenzura wewnętrzna zawodzi – obsunąć się w stereotyp, gotową formułę, szablon.

Konferencja rzeszowska i dokumentujący ją tom dostarczają wiele okazji do przyjrzenia się temu, jak ważny bywa głos poety w dobie inflacji słów czy kryzysu tzw. wielkich narracji, co niekoniecznie prowadzi do ponowoczesnych wniosków na ten temat, że liczy się osobiste doświadczenie, skoro i ono wyraża się za sprawą formuł ogólnie dostępnych mediom, a przede wszystkim języka debaty publicznej. Głos wygnańca wynoszącego z kraju kapitał, który w przyszłości ma procentować w poezji. Współautorzy tomu, każdy inaczej, próbują rozwikłać tajemnicę, jaką stanowi dla autorki wygnanie, jak dosłowne przeplata się nieustannie z uniwersalnym i metaforycznym, zwłaszcza wtedy gdy wielkie tematy jej pisarstwa zawarte są w tych samych słowach, kiedy słowo „wygnanie”, wdzierając się niespodziewanie do poezji, zadziwia mnóstwem paradoksów i przeciwieństw. Jak to się dzieje, że elegijny ton, który w przypadku polskiej Żydówki miał aż tyle konkretnych uzasadnień, ustępuje pod naporem melancholii, cieniem Saturna, który boleje nad niemożliwością odzyskania straty? Każdej straty. Dlaczego bohaterem elegii Frajlich jest nie Żyd, lecz Polak? To niektóre z pytań mnożących się wraz z postępem lektury.

Przecinają się w tych opowieściach o życiu, a więc i twórczości Anny Frajlich różne punkty odniesień: polski, żydowski, emigracyjny, wygnańczy, pokoleniowy, ale przecież żaden się w nich nie zamyka. To stanowi fundamentalny rys jedności tego dzieła, jaką wyznacza dynamika stałości i zmiany (Bogusław Wróblewski, Wojciech Ligęza). Kiedy patrzymy na słowa-klucze Frajlich, widać, jakim zmianom podlegają zależnie od kontekstu wydarzeń, do jakich się odnoszą, ale nie tracą na znaczeniu jako punkt odniesienia. Na dobrą sprawę, każde „wygnanie” czy „traumę” w tych komentarzach należałoby ująć w cudzysłów z uwagi na przemieszczanie się tych słów z jednego kontekstu w drugi, z drugiego w trzeci itd. Dlaczego zwykły proceder krytyka, o jakim była już mowa – poszukiwanie „wpływów i zależności” – nie mówi więcej, niż sam zakłada? Tom przynosi wiele okazji do przyjrzenia się ambiwalencji, jaka towarzyszy kondycji polskiego emigranta, gdy próbuje się wysnuć z niej głębsze wnioski (i wtedy celowe staje się pytanie o związki tego pisarstwa z klasycznym kanonem emigracyjnym). Ale książka pokazuje też, jak w przypadku autorki żydowskiego pochodzenia, która do swych korzeni wraz z wiekiem dochodzi (niespodziewana gra słów), sprawa tego rodowodu nie jest czymś danym, od początku świadomym, gdyż za każdym razem jest zadaniem dopiero do rozwiązania. Być może to właśnie miała Anna Frajlich na myśli, kiedy w wykładzie na jednym z uniwersytetów swoje doświadczenie Zagłady wyraziła w słowach „the unprocessed Holocaust” (Alice-Catherine Carls).

Ojczyznę wygnańca, co wcale metaforą nie jest, stanowi język, dla Frajlich poetki wyłącznie polski, z całym bogactwem znaczeń, podtekstów, aluzji, symboli, ech, reminiscencji literackich, język, którego obroty śledzi ze znawstwem wielu autorów w książce. Z przekonaniem, że dla ustalenia tożsamości poetyckiej jest to ważniejsze niż poleganie na deklaracjach, których w tych wierszach pojawia się mało. Ma to związek z tą tożsamością także i tam, gdzie pozornie mówi się o czymś innym, „tropach cielesności i feminizmie” (Ewa Bartos) czy „obrazach przyrody” (Alicja Jakubowska-Ożóg) itp.

Szczególnego znaczenia nabierają w tym kontekście dwa szkice omawiające przekłady wierszy Anny Frajlich: na angielski (Arkadiusz Luboń) i włoski (Marcin Wyrembelski) – w drugim przypadku, co czyni tę sprawę jeszcze ciekawszą, są to wyznania samego tłumacza, mówiącego o problemach translatorskich w przypadku poezji pozornie łatwej, która dla znającego dwa języki okazuje się niezmiernie trudna. Piszący te słowa miałby ochotę powiedzieć na ten temat więcej, prowadziłoby to jednak do zachwiania proporcji. Dość przypomnieć prawdę dla znających się na rzeczy banalną, że prawdziwy przekład poetycki ocala poetyckość oryginału w sposób, który nie da się przewidzieć przez podręczniki poetyki. Wymaga śmiałego wtargnięcia w materię ulotną, która kusi mnóstwem scenariuszy.


Tu jestem / zamieszkuję własne życie”. Studia i szkice o twórczości Anny Frajlich. Pod red. Wojciecha Ligęzy i Jolanty Pasterskiej. Księgarnia Akademicka, Kraków 2018, ss. 433.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Portugal’s only rural Jewish community seeks a seat at the table

Portugal’s only rural Jewish community seeks a seat at the table

CNAAN LIPHSHIZ


A view of Pelourinho Square in Belmonte, Portugal. (Filipe Rocha/Wikmedia Commons)

BELMONTE, Portugal (JTA) — To a casual observer, the weekend routines of the Jewish community of this placid town of about 6,000 in eastern Portugal are deceptively normal.

There are Shabbat services at the local synagogue on Friday night and Saturday morning, and receptions at the local Jewish museum. Once a year, a small Sunday kosher market is held by the approximately 70 members of its Jewish community of Belmonte — the only one in Portugal outside the larger cities of Lisbon and Porto.

But the community here is the only one on the Iberian Peninsula that has retained rituals and other quirky elements of its identity that date back to the Spanish Inquisition, thanks to the sacrifices and commitment of successive generations of crypto-Jews — Jews who were forced to convert to Christianity under the Inquisition but continued to practice Judaism in secret.

This year, the Jewish Community of Belmonte is for the first time seeking from the government equal status and access to funding as those enjoyed by Portugal’s two larger Jewish communities of Lisbon and Porto.

The post-Inquisition Jewish presence in Belmonte was first documented in 1917 by Samuel Schwarz, a Jewish engineer from Poland who was working at a nearby tin mine when he noticed peculiar habits of certain families in the town.

In a 1925 book titled “New Christians in Portugal in the 20th Century,” he chronicled how only three Jewish holidays were observed in Belmonte: Passover, the Fast of Esther — part of the Purim holiday — and Yom Kippur. On Yom Kippur, Jews would meet to play cards so as not to appear to be worshipping, and they’re still following the custom today.

Belmonte Jews browse the annual kosher market there, Oct. 14, 2018. (Cnaan Liphshiz)

Shabbat was regularly observed, featuring three daily prayers, Schwarz wrote. On that day, Belmonte’s crypto-Jews did not eat pork. Today, pork is off the menu for most Belmonte Jews, who eat mostly kosher food — some of it even locally produced, including two types of beer and several kinds of cheese.

The food is on display at the annual kosher market during the High Holidays period, where actors dressed in medieval costumes regale visitors with scenes from that period. Some of the enactments show Jews sobbing upon learning of the Inquisition’s arrival in Portugal and Jewish merchants haggling while peddling textiles. The members of the Jewish community don’t seem to mind the humorous approach, playing along with the acts.

“The story of Belmonte’s Jews is like something out of a fairy tale or science fiction series,” Eliyahu Birenboim, a former chief rabbi of Uruguay and the head of Israel’s Strauss-Amiel Rabbinical Seminary, wrote in a 2012 essay detailing his research of the place.

There are darker sides to the community’s strict adherence to centuries-old customs. It’s so old and tight knit that the inmarriage that helped sustain the community at one point has created endemic health problems to many of its members. Many community members suffer from night blindness, among other afflictions. One family has a gravely ill daughter due to genetic complications, said Elisha Salas, a Chile-born rabbi who led the Belmonte Jewish community for eight years before leaving for El Salvador in 2018.

This issue exposes Belmonte Jews to ridicule by some of their coreligionists from elsewhere in Portugal.

“They are all pretty much married to their cousin,” Salas said of his previous congregation.
Actors re-enact scenes from the Inquisition period outside Belmonte’s Jewish museum, Oct. 14, 2018. (Cnaan Liphshiz)

Then there are the normal challenges of life in a small and remote Jewish community. Belmonte’s rural area offers few employment opportunities, and there are only a handful of Jewish children there, raising concerns about the community’s long-term viability. Several dozen people have left for Israel in recent years.

Salas said the effects of this depletion has deepened the impact that old family feuds have on communal life.

“There are whole families who are not on speaking terms not because of something that went on recently,” but due to fights over unrequited marriage proposals from decades ago, he said.

The Jewish communities in Lisbon and Porto announced last year with a Chabad rabbi the formation of a national rabbinical council, omitting Belmonte. In fact, the community wasn’t even informed in advance of the council’s creation, Salas said.

“It’s obvious, isn’t it?” said Jaime Henrique Rodrigo, a Belmonte Jew. “Porto and Lisbon are trying to protect their monopoly. They don’t want us taking a seat at the table, so they try to exclude us.”

Belmonte also is not recognized by the state as qualified to vet citizenship applications by descendants of Sephardic Jews. (Portugal passed a law in 2015 that said it will aim to naturalize descendants of Sephardic Jews who can prove their heritage.) This owed to the fact that at the time of the law’s passage, the community had not yet been officially registered with the state for a required minimum period of 30 years. But the community will hit the mandated mark later this year.

It will be at the Justice Ministry’s discretion to recognize Belmonte as vetters once its application is complete; the application is in its early stages.

Rabbi Elisha Salas, wearing kippah, celebrates Tu b’Shvat with Belmonte Jews, Feb. 10, 2017. (Courtesy of Shavei Israel)

When asked, representatives from the communities in Lisbon and Porto would not explain why they excluded Belmonte from the rabbinical council.

Gabriel Szary Steinhardt, the president of the board of directors of the Jewish Community of Lisbon, said JTA’s questions on the matter “do not deserve any response at all.” Meanwhile, the Jewish Community of Porto accused a JTA reporter of working “for proselytizing organizations,” which it did not specify.

The vetting issue is more than about prestige. It has been an unexpected cash cow for the two larger communities, which charge hundreds of dollars for each application, of which there have been hundreds. Salas said the Jewish Community of Belmonte has hired a lawyer and is taking legal action to obtain recognition as a certified vetter.

The dispute underscores the historical differences between the community in Belmonte and those in Lisbon and Porto. While Belmonte Jews are the descendants of those who steadfastly stuck to tradition in secrecy, and against harsh odds, the two others are made up of a mix of Ashkenazi and Sephardi Jews who immigrated in or after the 19th century, and bnei anusim (or forced converts) who converted back to Judaism as individuals.

Despite the challenges, the Belmonte Jewish community may cheat death yet again, Salas suggested.

The Sephardic citizenship law is bringing dozens, perhaps even hundreds, of Jewish immigrants to Portugal, primarily from Latin America and Israel. At least three Jewish families have bought homes in Belmonte in recent years. There are also hopes that this trend will increase with the completion of the first train station here, connecting it with major cities.

And if Portugal allows Belmonte to vet citizenship applications, its Jewish community would come by a substantial source of income for communal activities and institutions, such as a school, which the community does not have.

“It could go either way for Belmonte’s Jewish community,” Salas said. “But if there’s one thing we do know, it’s that it has a pretty good track record of surviving.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Will migration pact endanger German Jews?

Will migration pact endanger German Jews?

Orit Arfa, JNS


Children stick white roses into a Star of David sculpture at the construction site of a new synagogue in Potsdam, eastern Germany, on Nov. 9, 2018, the 80th anniversary of Kristallnacht.
BERND SETTNIK/AFP/GETTY IMAGES

On Dec. 10, the same day that the EU Agency for Fundamental Rights (FRA) reported growing feelings of vulnerability among European Jews, Germany’s Chancellor Angela Merkel led the signing in Morocco of a 34-page U.N.-sponsored document called the Global Compact for Safe, Orderly and Regular Migration.

The non-binding pact was the subject of fierce debate in Europe, which has been embroiled in debate over the impact of Merkel’s decision to allow more than 1 million Muslim migrants into Germany since 2015. Analysts and critics have argued that it would sanction migration as a “human right,” providing migrants, largely from African and Middle Eastern countries, with generous benefits and protections regardless of their legality.

Among Jewish advocacy organizations (such as the European Jewish Congress, which did not return comment), nary a word has been said about the pact, even as polls and experience show that Islamic anti-Semitism is a rising source of concern among Europe’s Jews.

A leading Jewish critic of the pact, well-known German writer, Henryk Broder, believes that the European Jewish establishment underestimates or denies problems that mass Muslim migration poses for Jewry.

“CNN and the Americans and stupid German Jews and the German media have a very clear idea, definition and framework of anti-Semitism, and it’s one word: the Holocaust,” he said.

Broder, who has researched anti-Semitism since his book The Eternal Antisemite came out in 1986, is skeptical of polls that suggest traditional anti-Semitism is increasing.

“At least two or three times a year, there is news saying anti-Semitism is on the rise,” he said at an interview at a Berlin cafe. “That is absolutely not true. There is a constant anti-Semitism, but what has risen is the coverage of it. What has risen, which is true, is the number of anti-Semitic incidents since our beloved chancellor invited half the world to come to Germany.”

He says one must differentiate between anti-Semitic attitudes, reports and incidents. Not all incidents, at least in Germany, are tagged as anti-Semitic. For example, a German court ruled that a 2014 firebombing of a Wuppertal synagogue by Palestinians was just a protest against Israeli policies. Reported anti-Semitic acts with no known source are automatically labeled “right-wing.”

“The main obstacle in this kind of intellectual exercise is that anti-Semitism is still being defined by the Holocaust and Auschwitz. And they defend the notion that everything else is ‘Israel-Kritik’ — criticism of Israel.”

Following the E.U.’s recent FRA survey on anti-Semitism, the American Jewish Committee has again called on governments to do more to combat anti-Semitism. According to the AJC, anti-Semitism in Europe began to surge during the outbreak of the Second Intifada from 2000-2005, and is a manifestation of several factors.

“There are incidents coming from the segments of the Muslim community, as well as anti-Semitism generated ever more frequently by the far-right and far-left, mixed in with conspiracy theories and old-fashioned anti-Semitic tropes dating back to age-old Christian stereotypes and to European racist theories of the 19th century, and we have today’s highly potent mix,” said Deidre Berger, director of AJC Berlin.

“A more recent wave of migrants to Europe as of 2015 are coming from Muslim majority countries like Syria, Iraq and Afghanistan that propagate deeply anti-Semitic stereotypes on all levels of society,” she continued.

“There are understandable concerns in the Jewish community that the new immigration can further exacerbate rising anti-Semitism if the issue is ignored or glossed over. That is why we advocate that governments take the issue of integration and language classes more seriously in terms of the values that are being inculcated in the new arrivals. This includes knowledge of Jewish life in Germany and respect for the essential nature of the German-Israeli relationship, which Chancellor Merkel has declared to be raison d’état for the German government.

Fighting anti-Semitism and promoting democracy requires a substantial boost in curricula development and teacher training in Germany, not just in programs for immigrants, but also for German schools in general.”

Broder, on the other hand, is pessimistic about the successful integration of Muslim migrants, saying “all efforts to enlighten them, inform them, educate them — are failing.”

He dubs polls on rising anti-Semitism as “job-creation machinery.”

Appointing “anti-Semitism czars,” like Felix Klein, Germany’s recently minted commissioner on anti-Semitism, he said, is ultimately fruitless in the face of continued Muslim migration and suppression about the anti-Semitism they generate.

As for the pact, said Broder: “There should be concern for the Jewish community, but not because of the treatment. Because they’re coming anyway.”

Practical effects of the pact remain unclear. The United States, Australia, Austria, Hungary, Poland, the Czech Republic and Israel are among those who voted against it, diminishing the chances that it will evolve into soft-law, said Yonatan Jakubowicz, executive director of the Israeli Immigration Policy Center (IIPC). (Brazil pulled out this month.)

Jakubowicz ran a campaign urging Israel to vote against the pact, arguing that it would harm Israeli security, sovereignty and humanitarian conditions for citizens and migrants alike, given the death toll involved in increased illegal migration to Europe.

“There are some clauses in the compact that are very radical, like Clause 17, which tries to regulate speech on immigration,” he said. “There are some additional clauses that we see as very problematic.” These include ones on family reunification, decriminalizing illegal immigration and minimizing detention.

“All these are tools that are necessary to control irregular immigration,” said Jakubowicz. Case in point: Israel stemmed the tide of irregular African migration in 2012 using such methods, which has been a hot-button issue in Israel since the government cracked-down on illegal migration mostly from Sudan and Eritrea.

Jewish views on the pact, he said, will invariably be divided along political lines. Some Jews fear that anti-Muslim sentiment will embolden the growing far-right, which may hold reflexive anti-Semitic attitudes. Jakubowicz argues that the pact would actually fuel far-right actors.

“If you have an irresponsible, uncontrolled immigration policy, putting aside anti-Semitism emanating from Muslim migrants, the direct affect of that is a rise of the far-right,” he said.

“And the only way to stop the far-right is to have a balanced, responsible, fact-based, center-conservative discourse on migration, which is non-existent in Europe.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com