Archive | 2019/04/09

Płacimy za błędy elit

Płacimy za błędy elit

Tomasz Sawczuk


Z Yaschą Mounkiem rozmawia Tomasz Sawczuk


Yascha Mounk – Early life
Mounk was born in Munich. His mother is Jewish, and had been granted permission to leave Poland in 1969. He has said he felt like a stranger in Germany, and though German is his native language, he never felt accepted as a “true German“ by his peers.[2]

Mounk received a BA degree in History from Trinity College (Cambridge). He then received a PhD from Harvard University in the United States. He remained in the States, as a lecturer on Government, and was named a Senior Fellow in the Political Reform Program at New America.[3]

Amerykański politolog urodzony w Niemczech, pracuje w Johns Hopkins School of Advanced International Studies. Felietonista magazynu „Slate”. Jego najnowsza książka „The People vs. Democracy” ukaże się po polsku w serii Biblioteka Kultury Liberalnej. Twitter: @yascha_mounk


Tomasz Sawczuk

dziennikarz działu politycznego „Kultury Liberalnej”. W serii Biblioteka Kultury Liberalnej ukazała się jego książka „Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP”. Twitter: @tomasz_sawczuk


„Wiele z państw europejskich całkiem dobrze radziło sobie z liberalną częścią systemu, czyli z gwarantowaniem rządów prawa oraz ochroną praw jednostkowych. Ale kiepsko szło im z częścią demokratyczną, czyli z przekładaniem preferencji wyborców na politykę publiczną. To właśnie niedemokratyczny liberalizm”, mówi politolog Yascha Mounk.

Tomasz Sawczuk: Pana książka nosi tytuł „Lud kontra demokracja”. Kto wygrywa?

Yascha Mounk: [śmiech] Tytuł jest ironiczny. Populiści często twierdzą, że mówią w imieniu ludzi, ale w praktyce niszczą demokrację i nie dotrzymują obietnic, które złożyli. Mam więc nadzieję, że zarówno ludzie, jak i demokracja, mogą wygrywać jednocześnie.

W książce mówi pan o dwóch zagrożeniach dla liberalnej demokracji. Są to demokracja nieliberalna oraz niedemokratyczny liberalizm. Dlaczego uważa pan, że warto podkreślić znaczenie obu tych modeli politycznych?

Możemy zrozumieć wzrost popularności ruchów populistycznych jedynie wówczas, gdy nie będziemy myśleć o ich wyborcach jako obłąkanych, pogrążonych w nienawiści czy kierowanych tajemniczymi przesłankami, których nie da się przeanalizować.

W książce próbuję wyjaśnić niektóre z głębokich, strukturalnych źródeł sukcesów populistów. Jeden z nich to głęboko zakorzenione wśród wielu osób poczucie, że są ignorowani przez system polityczny, że nie mają silnego głosu, a to, co myślą i mówią, nie ma wielkiego znaczenia.

Oznacza to, że aspiracje naszego systemu politycznego nie zostały w pełni zrealizowane. Wiele z państw europejskich całkiem dobrze radziło sobie z liberalną częścią systemu, czyli z gwarantowaniem rządów prawa oraz ochroną praw jednostkowych. Ale kiepsko szło im z częścią demokratyczną, czyli z przekładaniem preferencji wyborców na politykę publiczną. To właśnie niedemokratyczny liberalizm.

Yascha Mounk, / Wikipedia

Droga wiodła od niedemokratycznego liberalizmu do nieliberalnej demokracji?

W reakcji na zaistniałą sytuację populiści często ustanawiają, przynajmniej na pierwszym etapie, jakąś formę nieliberalnej demokracji, co pozwala ich zdaniem realizować preferencje większości wyborców.

W niektórych sprawach taka ocena rzeczywiście ma uzasadnienie. Ale populiści zaczynają jednocześnie oczerniać mniejszości, podważać rządy prawa, atakować niezależność instytucji politycznych do takiego stopnia, że zagraża to jednostkowej wolności. Ostatecznie – i taka idea stoi za tytułem mojej książki – ich polityka obraca się przeciwko ludziom, w imieniu których była rzekomo prowadzona.

A dlaczego odpowiedzią na niedemokratyczny liberalizm była nieliberalna demokracja, a nie po prostu bardziej demokratyczna forma liberalizmu?

Myślę, że elity polityczne popełniły poważne błędy. Wiele osób próbowało sprawić, by system polityczny stał się bardziej demokratyczny. Wiele osób próbowało także przełożyć popularne postulaty na działania rządu. Ale znaczna część elit myślała o swojej roli w kategoriach grupy, która powinna opierać się rzekomo irracjonalnym żądaniom opinii publicznej. To był po prostu błędny sposób postrzegania roli elit w demokracji.

Przykładowo, moje osobiste poglądy na imigrację są na lewo od głównego nurtu opinii publicznej w państwie takim jak Niemcy, gdzie dorastałem. Kiedy jednak widzę, że rok po roku coraz większa grupa Niemców domaga się ograniczenia imigracji, a system polityczny nie tylko nie odpowiada na tę potrzebę, ale wręcz z dumą ją ignoruje, obserwacja ta pomaga zrozumieć, dlaczego coraz większa grupa wyborców ma ochotę zagłosować na kogokolwiek, kto zechc

Yascha Mounk – Znaczna część elit myślała o swojej roli w kategoriach grupy, która powinna opierać się rzekomo irracjonalnym żądaniom opinii publicznej. To był po prostu błędny sposób postrzegania roli elit w demokracji.

Jak wyobraża pan sobie odpowiedź na te zagrożenia? Publikuje pan podcast o tytule „The Good Fight”, co sugeruje rodzaj politycznego aktywizmu. Czy potrzebujemy w polityce zmiany nastawienia, czy raczej zmian instytucjonalnych?

Myślę, że potrzebujemy jednego i drugiego. Nie możemy oszczędzać się w naszej walce przeciwko siłom populistycznym, które próbują przejąć kontrolę nad mediami, atakować sądy czy utrudniać działania opozycji w parlamencie, tak jak to widzimy w Polsce. To jest element aktywistyczny.

Jednocześnie musimy pokazać, że inaczej niż populiści, którzy ostatecznie zdradzają interes wyborców, jesteśmy w stanie zrozumieć, uszanować i wziąć na poważnie obawy ludzi. W tym zakresie odpowiedzi muszą być dostosowane do tematów. Oznacza to, na przykład, ograniczenie roli instytucji technokratycznych czy prowadzenie takiej polityki ekonomicznej, która gwarantuje, że bogacze i wielkie korporacje grają z innymi na równych zasadach.

Może to także oznaczać zmiany w polityce imigracyjnej. W dalszym ciągu będę argumentował za wartością pewnych form imigracji. Ale akceptuję to, że muszę przekonywać do tego w sferze publicznej i dopóki nie uda mi się przekonać do mojego stanowiska pozostałych obywateli, mają oni prawo do popierania innej polityki – tak długo, jak nie gwałci ona indywidualnych praw.

W artykule dla „New York Timesa” przekonywał pan, że potrzebujemy obecnie liberalnego nacjonalizmu. Czy może pan wyjaśnić, co miał pan na myśli?

Pochodzę z rodziny, która ucierpiała na skutek rasizmu, antysemityzmu i ekscesów nacjonalizmu…

Stąd moje pytanie. Z perspektywy amerykańskiej tego rodzaju pogląd nie musi się wydać bardzo kontrowersyjny, ponieważ w Stanach Zjednoczonych kwestię narodowości pojmuje się raczej w bliskim związku z konstytucyjnymi prawami niż w terminach przynależności etnicznej. Wychowywał się pan jednak w Niemczech, gdzie temat nacjonalizmu odbierany jest na pewno inaczej.

Są tutaj dwie kwestie. Niektórzy próbują rozdzielić patriotyzm od nacjonalizmu. Mówią, że dobrze jest być patriotą, a straszne jest być nacjonalistą. Myślę, że są to sztuczki słowne, które nie pomagają w magiczny sposób zmienić świata.

Oba terminy dotyczą fenomenu społecznego, który może mieć pożyteczne skutki albo zdegenerować się do formy, która prowadzi do okropnych tragedii. Ludzie mają głęboko zakorzeniony instynkt identyfikowania się ze swoją grupą. Instynkt ten prowadził w historii do strasznych wojen, prowadził także do tragedii w historii mojej rodziny. Jestem więc głęboko świadomy zagrożeń. Ale to jest iluzja, że jeśli tylko będziemy patriotami, a nie nacjonalistami, to nigdy nie pojawi się zagrożenie degeneracji naszych działań do czegoś okropnego.

A druga sprawa?

Wydaje mi się, że byłoby naiwnie oczekiwać, że możemy wszyscy całkowicie przezwyciężyć ten grupowy instynkt, że możemy po prostu pokierować swoją wolą w taki sposób, aby w równym stopniu troszczyć się o każdą część świata i każdą osobę, niezależnie od pochodzenia, języka czy kultury. Co więcej, historycznie rzecz biorąc, nacjonalizm akurat pomógł poszerzyć nasze poczucie przynależności, dzięki czemu nie musiało ono obejmować już tylko ludzi mieszkających w tej samej wiosce albo wyznających tę samą religię.

Najlepszy sposób, aby poradzić sobie z zagrożeniami, które płyną z silnego przywiązania do grupowych tożsamości, to poszerzać pojęcie narodu i korzystać z niego w dobry sposób. Jeśli odrzucicie instynkty grupowe i głęboką moc symboliczną, która płynie z polskości, polskiej historii i flagi, zyskają na tym właśnie ci ludzie, którzy chcą użyć tych symboli w niebezpiecznych celach, którzy chcą w imię polskości wykluczać ludzi ze wspólnoty.

rekomendował: Leon Rozenbaum

Wróćmy do pytania o zmiany instytucjonalne. Czy widzi pan po stronie lewicy i centrum nowe idee, które pomogłyby uporać się z destabilizacją liberalnej demokracji? A może politycy spoza prawicy po prostu żyją przeszłością i marzą o powrocie starych, dobrych czasów, kiedy konflikt polityczny nie był tak żywy i widoczny, jak teraz?

Jeśli chodzi o podstawowe wartości, na których opiera się system polityczny, czyli próbę pogodzenia indywidualnych wolności i zbiorowej autodeterminacji, są one równie szlachetne i aktualne jak zawsze. Aby przejść do ofensywy, trzeba bronić porządku politycznego w tych obszarach, w których wykonujemy dobrą robotę, a jednocześnie zdawać sobie sprawę z tego, że jesteśmy daleko od pełnego urzeczywistnienia tych wartości. Jest to przecież niesamowicie ambitny zestaw ideałów. Nie jest łatwo ukształtować rzeczywistość w taki sposób, aby ludzie naprawdę mogli mieć poczucie, że są wolni na poziomie indywidualnym, a jednocześnie są w stanie zbiorowo decydować o swoim losie.

W węższym sensie to samo można powiedzieć zarówno o lewicy, jak i centrum. Idea tworzenia gospodarki, która łączy ogromną twórczą moc wolnego rynku z państwem dobrobytu oraz instytucjami dającymi ludziom ochronę – systemu gospodarczego, który pozwala poczuć, że stawki nie są ostateczne, że jeśli stracę pracę, to nie będę żyć w biedzie, a społeczeństwo pomoże mi dostosować się do szybkich przemian gospodarczych – to idea stara, ale wciąż aktualna.

W ciągu ostatnich stuleci i dekad zmienił się jednak kontekst społeczny i kulturowy.

Zmieniają się więc metody, za pomocą których trzeba walczyć o te wartości i starać się o to, żeby mogły być realizowane w rzeczywistości. Potrzeba wiele namysłu nad tym, jak sprawić, aby ludzie dostrzegali, że lewicowym i centrowym partiom te wartości naprawdę leżą na sercu – to wymaga formułowania odpowiedzi na problemy w sprawach takich jak walka z rajami podatkowymi czy regulacja międzynarodowego handlu.

Jest to prawdziwe także w odniesieniu do kulturowych i społecznych afektów po stronie lewicy i centrum. To ważne, aby zauważyć, że w społeczeństwach Ameryki Północnej i Europy Zachodniej w latach 50. i 60. establishment polityczny był konserwatywny. Być wtedy na lewicy oznaczało domagać się więcej wolności w kulturze. Teraz w wielu miejscach sytuacja się odwróciła. Jeśli alt-prawica może czasem działać w sposób szokujący i celowo trollować liberałów, podobnie jak robiła to w latach 60. skrajna lewica, to jest tak dlatego, że to ona jest teraz siłą, która buntuje się przeciwko establishmentowi.

Aby się z tym uporać, musimy stać się trochę bardziej samoświadomi w kwestii tego, co to znaczy działać w imieniu zwykłych ludzi. Siły lewicowe i liberalne, które miały działać w imieniu ludzi, zaczęto postrzegać jako wcielenie snobistycznego establishmentu o wiecznie skwaszonym wyrazie twarzy, który będzie patrzeć z góry na każdego, kto nie dostosowuje się do przyjmowanych przezeń norm kulturowych, nie jest tak przywiązany do tego, by wyznawać wszystkie słuszne poglądy i używać wszystkich słusznych fraz. Ta zmiana pociągnęła za sobą straszne straty polityczne po stronie lewicy i centrum w wielu demokratycznych krajach.

Yascha Mounk – Ludzie nie wezmą naszych propozycji poważnie, jeśli zostaną one przedstawione z emocją i w tonie właściwym dyrektorowi szkoły, który daje wykład swoim uczniom.

Może się wydać, że wiele z tego, o czym pan mówi, dotyczy kwestii komunikacji z wyborcami czy retoryki. W książce wspomina pan jednak o trzech zasadniczych filarach, które stabilizowały demokrację w przeszłości, a które przestały ją podtrzymywać. Chodzi o stały wzrost poziomu życia obywateli, obecność dominującej grupy etnicznej lub rasowej w społeczeństwie, a także model komunikacji publicznej, który przeszedł rewolucję za sprawą internetu i mediów społecznościowych. Czy widzi pan po stronie polityków odpowiednią reakcję na te problemy?

Nie, nikt nie ma obecnie właściwej odpowiedzi na te wyzwania. Z pewnością nie chciałbym odwracać od nich uwagi i wspominałem już o potrzebie odnowienia państwa dobrobytu, aby ponownie dawało ludziom poczucie bezpieczeństwa. Lewica i centrum potrzebują znacznie lepszych rozwiązań w odniesieniu do problemu, jakim jest strach wielu ludzi przed tym, że przyszłość będzie gorsza, a oni nie są już tak potrzebni i szanowani w społeczeństwie, jak niegdyś byli.

Ale ludzie nie wezmą naszych propozycji poważnie, jeśli zostaną one przedstawione z emocją i w tonie właściwym dyrektorowi szkoły, który daje wykład swoim uczniom.

Ilustracja: Ewelina Kolk

Wiele osób na lewicy zarzuca bardziej umiarkowanym politykom i komentatorom, że po prostu chcą być mili dla wyborców populistów, ale w praktyce próbują zagłaskać istniejące problemy, kiedy w istocie potrzeba odważnych zmian w systemie podatkowym, fundamentalnych przemian ekonomicznych i politycznych. Może powinniśmy być bardziej radykalni?

Wydaje mi się, że byłoby dziwnie mówić o tych sprawach w kategoriach albo-albo. W swojej książce nawołuję do tego, by likwidować luki podatkowe, które pozwalają bogatym obywatelom europejskich demokracji unikać opodatkowania poprzez wylegiwanie się w odpowiednim wymiarze czasu na plaży na Bahamach. Opodatkowanie powinno być powiązane z obywatelstwem w taki sposób, że jeśli zamierzasz w dalszym ciągu czerpać korzyści z praw i wolności, które ono daje, powinieneś także płacić w tym kraju podatki. Państwa narodowe mają zresztą znacznie więcej środków do tego, by domagać się uczciwego działania od wielkich korporacji, niż na ogół sądzimy. Mają przecież kontrolę nad terytorium. Jeśli Apple chce sprzedawać iPhone’y w Berlinie czy Warszawie – i bardzo dobrze! – to rząd może określić warunki podatkowe, pod jakimi jest to legalne.

Zgadzam się więc z tym, że nie wystarczy zmiana sposobu mówienia. Potrzeba także realnych odpowiedzi na przemiany ekonomiczne ostatnich dekad, co będzie obejmowało zmiany w międzynarodowym systemie podatkowym, a także w systemach podatkowych poszczególnych krajów. Ale trzeba także szukać dróg łączności z wyborcami, aby pokazać im, że polityka naprawdę przejmuje się ich losem.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Jewish Pro-Israel Groups Praise Trump’s Designation of Iran’s Revolutionary Guards as Terrorist.

Leading Jewish, Pro-Israel Groups Praise Trump’s Designation of Iran’s Revolutionary Guards as Terrorist Organization

Benjamin Kerstein


US President Donald Trump at the White House. Photo: Reuters/Leah Millis.

Leading Jewish and pro-Israel advocacy groups praised the Trump administration on Monday for it’s decision to designate Iran’s Islamic Revolutionary Guard Corps (IRGC) as a terrorist organization.

“The IRGC has provided support and assistance to terrorist organizations and has fostered instability in the region,” said Arthur Stark, Chairman and Malcolm Hoenlein, Executive Vice Chairman and CEO of the Conference of Presidents of Major American Jewish Organizations. “Clearly, US sanctions on Iran are having an impact, and this additional measure will place added pressure on the regime.”

The group further expressed hope that “other countries will soon follow suit and recognize that the IRGC serves as a destructive and destabilizing force throughout the Middle East and beyond.”

American Jewish Committee CEO David Harris said in a statement, “Recognition of the IRGC as a key arm of Iran’s global terrorism strategy is vitally important to the U.S., which first designated Iran as a state sponsor of terrorism in 1984. We applaud President Trump for taking this highly significant step.”

Pro-Israel lobbying group AIPAC also applauded President Trump for the move.

AIPAC called the IRGC “the principal instrument of the Iranian regime’s policy of international terrorism and regional aggression” and noted that it was “responsible for the death of hundreds of American troops in Iraq.”

It also highlighted the IRGC’s role in backing the Assad regime in Syria and aiding the Lebanese terror group Hezbollah.

Former senator Joseph Lieberman and ambassador Mark D. Wallace of the watchdog United Against Nuclear Iran said in a statement, “UANI applauds the Trump Administration’s decision to designate the IRGC as an FTO. For years, the United States has listed Hezbollah, Kataib Hezbollah and the al-Ashtar Brigades as FTOs, but not the main source of those groups’ manpower, materiel and money: the IRGC.”

“Iran is the world’s leading state sponsor of terrorism,” they added, “and the IRGC is the primary vehicle through which the regime funds terror organizations and proxies abroad.”

“The IRGC’s designation as the terrorists they are should serve as a major warning to any business investing in Iran and will deny Tehran the financial assistance it needs to realize its hegemonic ambitions,” they said.

Pro-Israel advocacy group Christians United for Israel (CUFI) commented on the news, “In 2017, we welcomed the Treasury Department’s designation of the IRGC for their support of terrorist organizations, and we now welcome the Trump Administration’s designation of the IRGC as an FTO.”

“The Islamic Republic is a theocratic dictatorship and the IRGC is the core source of their power,” it added. “From subjugating the Iranian people to supporting terrorists and rogue regimes, the IRGC is the backbone of Tehran’s tyranny. We must put maximum pressure on Iran and designating the IRGC as an FTO is a good step in that direction.”

Israel’s Ambassador to the United Nations Danny Danon tweeted, “Israel thanks the US for another step to recognize Middle East realities: designating the Iranian Revolutionary Guard Corps a terrorist organization! The IRGC is the main exporter of Iran’s regional terrorism. The world should follow this example & increase the pressure on Iran!”

Ambassador Danny Danon | דני דנון

@dannydanon

thanks the US for another step to recognize Middle East realities: designating the Iranian Revolutionary Guard Corps a terrorist organization! The IRGC is the main exporter of Iran’s regional terrorism. The world should follow this example & increase the pressure on Iran!


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Jews, Israel Take Center Stage in Ukraine’s Surreal Presidential Contest

Jews, Israel Take Center Stage in Ukraine’s Surreal Presidential Contest

Vladislav Davidzon


HeaderUkrainian presidential candidate Volodymyr Zelenskiy attends the rehearsal of his comedy show, ‘Liga Smeha’ (League of Laughter) on March 19, 2019, in Kiev, Ukraine.(Photo: Brendan Hoffman/Getty Images)

With a Jewish comedian favored to win this weekend’s first round of elections, Tablet reflects on 20 years of progress with the current head of Ukraine’s Jewish community, Boris Lozhkin

On Sunday, the first round of the Ukrainian presidential elections will take place, pitting almost 40 registered candidates against one another. Polling shows that only nine percent of the population identify themselves as happy with the direction of the country. In the final weeks, the race has narrowed to three candidates, one of whom will not make it to the second round runoff on April 22: incumbent President Petro Poroshenko, former Prime Minister and political prisoner Yulia Tymoshenko, and the comic television actor Volodymyr Zelenskiy. As of press time, Poroshenko seems like the odd man out.

Ukraine’s Jewish population numbers 250,000, making it one of the largest in Europe, and can appear to wield both practical and symbolic influence far beyond its numbers. At the end of January, Poroshenko took a break from an increasingly frenetic election campaign to pay a visit to Jerusalem in order to sign a long-awaited free trade accord, seven years in the making, which is expected to raise annual trade between the two nations above the symbolic billion-dollar threshold. The speech that followed the deal’s signing reiterated a now popular Ukrainian trope: Surrounded by powerful enemies after centuries without any concrete experience of self governance, Ukrainians should emulate the Israeli experiment.

But Poroshenko isn’t the only candidate playing the Jewish card: Zelenskiy, the current front-runner, is a 41-year-old Jewish comedian whose primary suitability for the job is his experience playing a school teacher who becomes president of Ukraine due to a surreal turn of fate. If Zelenskiy actually does become president of Ukraine, which now seems entirely possible, it will be one of the more spectacularly consequential cases of life imitating art.

The show that served as the platform for Zelenskiy’s political rise, Servant of the People (now also the name of the candidate’s political party), was a hit on a station owned by Igor Kolomoisky, a wickedly funny Jewish oligarch who is also caricatured on the show—and who may or may not be backing the young comedian for the sake of revenge against the president. Kolomoisky, who is living in Israel for the duration of the election, is in the midst of a dispute with the government over a billion-dollar-size hole in the balance sheet of his since-nationalized Privatbank, which he is alleged to have used as a private piggy bank. Yet after five years of war, a 70-percent depreciation of the currency, and widespread exasperation with the pace of reforms, Ukraine’s young activists have taken to clustering around Zelenskiy, who has run a sophisticated media-driven campaign heavy on stand-up comedy.

Zelenskiy, who seems to have begun his political life as a “technical” candidate designed to siphon off some percentage of Poroshenko’s voters but has unexpectedly become the front-runner, and the populist Tymoshenko have refrained from attacking one another, in a sort of conspicuous nonaggression pact. Meanwhile, Kolomoisky has had to publicly deny continuing allegations, almost universally believed by Ukrainian voters, that he has been bankrolling both Zelenskiy and Tymoshenko.

For her own part, Tymoshenko has been accused of hiding her own Jewish roots. She has also had issues of a comic nature with a “clone” candidate whose name is almost identical to her own and whose purpose seems to be to siphon off her votes—a technique premised on the idea that her older constituents have poor eyesight and might be easily confused on election day.

Whatever his flaws, and irrespective of his chances at re-election, Poroshenko will likely be remembered by the history books as the president who was most attentive to the work of honoring Holocaust memory since Ukraine gained its independence from Russia during the collapse of the Soviet Union. The 75th anniversary of the Babi Yar massacre, held in 2016, was an international event conducted by Poroshenko and his administration with immense tact and generosity. Poroshenko has also been personally comfortable with Jewish aides, including both of his chiefs of staff and the country’s current prime minister, Volodymyr Groysman.

The surrealism of the current election campaign aside, the Jewish community of Ukraine lives an undeniably normal life. It is a community with thriving institutions living in what, according to numerous polls, is likely the least anti-Semitic nation in the post-Soviet world. Aside from the sitting Jewish prime minister and both the former and current heads of the presidential administration, three out of five of the nation’s wealthiest oligarchs are Jewish, as are about three dozen of the 420-plus members of the Ukrainian parliament.

In its own elections, the Jewish Confederation of Ukraine has already chosen Boris Lozhkin as its president. Lozhkin, who was also elected to one the vice presidencies of the World Jewish Congress, is a prominent investor and former media owner who divested his media holdings the year before the Maidan revolution.

A dynamic and youthful man in his late 40s, filling a position usually reserved for much older and less energetic personalities, Lozhkin met with me recently in his Kiev office, which is filled with the contemporary art that he collects. Slim and tall, with a disarming smile, he seems like a good person to call if one is to find oneself in a difficult situation, which is what President Poroshenko did when he put Lozhkin in charge of the presidential administration in the summer of 2014 at the moment when the war with Russia was raging. By the end of that year it looked as if the invasion of the country by uniformed units of the Russian army might cause the collapse of the state by Christmastime.

Lozhkin detailed his role in staving off disaster in his memoir, The Fourth Republic, focusing on his ability to unite a large part of the country in its time of need. He is, he told me, “by nature a person who knows how to unify and moderate rather than divide people.” Which is a hard trick to pull off, particularly when it comes to the nation’s Jewish community: “Though it is not humble to speak about one self,” he added, “it is true that I am one of the rare people here who had no conflicts with any other Jewish organizations or Jewish leaders.”

Lozhkin was not the head of the presidential administration when Ukraine voted against Israel in the U.N. Security Council in 2016, and he told Tablet that he disagrees with that vote. He also gently corrected me when I inquired if he had previously been discreet about his Jewish identity during his time at the presidential administration. “No, I was never not open about it,” he said. He conceded, however, that while he was proudly and openly Jewish, he “was just not very open about being a Jewish activist, as at the time I was totally focused on my work.”

One of Lozhkin’s primary ambitions for his tenure in the role is to drastically expand the teaching of the Holocaust in the Ukrainian school curriculum. His flagship project, the “Righteous of My City” initiative, is working to rename city streets and parks all across the country in honor of the 2,619 Ukrainian Righteous Among the Nations who are currently recognized by Yad Vashem. There are likely also thousands or perhaps even tens of thousands of still unrecognized individuals who deserve this designation, he told me, and who have yet to be documented and verified. In the meantime, he added, recognizing the actions of particular individuals from a given town or village who saved Jews would be a powerful pedagogical tool for creating a concrete local connection to the Holocaust for Ukrainian schoolchildren.

“Our idea is focused on local initiatives that would ensure that the local authorities would initiate remembrance projects on the local level,” he said. “To explain that horrors took place right here, right in this very town, where there was torture, and there were shootings, but there were also Ukrainian heroes who saved Jews. Let us remember them in order to be able to say that we will never repeat these horrors because we have taught these lessons to our children.”

The hope within Ukraine’s Jewish community is that Lozhkin’s efforts will bear fruit, and that Poroshenko’s presidency won’t be remembered as a golden age. While several prominent observers and monitoring groups report that no physical acts of anti-Semitic violence have taken place in recent years, the chaos and relative permissiveness of Ukraine, as well as the distractedness of the overwhelmed police forces in the midst of a war, have allowed Ukraine to become a hotbed of foreign neo-Nazi and white nationalist activity. Both Russian and Ukrainian intelligence agencies have thoroughly infiltrated these groups, with the goal of Russian agents being to whip them up in order to create trouble and embarrass Ukraine, while Ukrainian agents concentrate on tracking their internal dynamics in order to head off violence.

recommended by: Leon Rozenbaum

The problem is hardly dire—yet. According to Adrian Karatnycky of the Atlantic Council, “Far-right sentiments exist in Ukraine, but these ultranationalist groupings attract little public support. As the presidential election approaches, recent polls show that the combined vote of far-right presidential candidates amounts to around 4 percent.” At this moment, it does not seem likely that far-right groups will play much of a role in mainstream Ukrainian life, aside from graffiti-writing and occasional acts of violence.

The transformation wrought in Ukraine by the Maidan revolution has been an exhilarating roller coaster that has not bypassed Ukrainian Jewry, which is now in the midst of an exciting period of cultural revival paralleling that of the wider Ukrainian society, which is still just beginning to rediscover its own past and imagine an independent future. Whether this post-Soviet country will choose to elect an openly Jewish president, or a part-Jewish president, or continue with its current philo-Semitic president, the future of Ukraine’s Jews would appear to be brighter than anyone might reasonably have imagined.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com