Archive | 2019/06/20

Co i komu dawała władza ludowa

Co i komu dawała władza ludowa

Adam Leszczyński


Produkowane w Niemieckiej Republice Demokratycznej samochody IFA (DKW) oraz oraz motocykle przeznaczone dla górniczych przodowników pracy. Zdjęcie zrobione w Katowicach (wówczas Stalinogrodzie) 4 XII 1953 r. – w Barbórkę, czyli dzień św. Barbary z Nikomedii, patronki górników. Władza… (Fot. East News)

Zamiast podwyżek komuniści woleli przyznawać przywileje, nie przejmując się zbytnio tym, że górnicy, hutnicy, stoczniowcy i przedstawiciele innych branż wzbudzają coraz większą zazdrość i wściekłość obywateli mniej lub wcale nieuprzywilejowanych.

maju 1956 r. Edward Gierek jako szef Wydziału Przemysłu Ciężkiego KC PZPR dostał projekt ministra górnictwa węglowego w sprawie budowy domków fińskich dla przodujących górników. Minister Franciszek Waniołka pisał: Wykonanie w br. planu wydobycia węgla kamiennego uzależnione jest w głównej mierze od osiągnięcia większej niż dotychczas stabilizacji siły roboczej. Stworzenie do tego odpowiednich warunków wymaga zainteresowania górników w podnoszeniu wydajności i przekraczaniu zadań wydobywczych, co może nastąpić poprzez wydatną poprawę warunków mieszkaniowych załóg produkcyjnych .

Wykonaniu planu zagrażała rotacja pracowników, problem, z którym władza ludowa nie radziła sobie nawet w najczarniejszym stalinizmie. Według Błażeja Brzostka, autora książki o warszawskich robotnikach w okresie stalinowskim, wymiana załóg w niektórych stołecznych fabrykach sięgała 150 proc. rocznie! Ludzie ci pracowali w jednym miejscu góra kilka miesięcy, a potem przechodzili do kolejnego zakładu, często w innym miejscu w kraju. Dyrektorzy fabryk narzekali, że robotnicy notorycznie porzucają pracę zaraz po przyuczeniu do zawodu, co rzeczywiście fatalnie wpływało na wydajność. A ponieważ gospodarka gwałtownie potrzebowała siły roboczej – trwał plan sześcioletni (1950-55), czyli tworzenie przede wszystkim przemysłu ciężkiego – o nową pracę, często lepiej płatną, nie było trudno. Dyrektorzy próbowali różnych sztuczek, żeby powstrzymać odchodzenie robotników, np. zatrzymywali część pensji za pierwsze miesiące, którą wypłacali dopiero wtedy, gdy delikwent swoje już przepracował. Dawało to nadzieję, że za szybko nie ucieknie.

Robotnicy nie zamierzali się jednak podporządkowywać i władze miały z nimi znacznie większy kłopot niż z pracującymi w biurach inteligentami. Na przykład notorycznie i masowo nie przychodzili do pracy w dni robocze, na co reagowano zaostrzaniem przepisów o “socjalistycznej dyscyplinie pracy”, grożąc za różne wykroczenia poważnymi karami (z aresztem i sądowym nakazem pracy włącznie). Ale i kary nie działały, a trudno je też było wymierzać masowo, bo w końcu robotnicy byli “klasą przodującą” w ustroju socjalistycznym. Chcąc nie chcąc, władze uciekały się także do marchewki.

W 1956 r. minister Waniołka pisał, że bez lepszych warunków mieszkaniowych nawet w postaci tanich domków fińskich trudno będzie wykonać plan. Należy bowiem podkreślić, że przemysł węglowy bazuje w znacznej mierze na załogach skoszarowanych, tj. elemencie bardzo płynnym i niepewnym, a każdorazowa wymiana tych załóg powoduje znaczne zachamowanie [sic!] produkcji .

Górnicy żądają… 

Wniosek ministra Waniołki nie został uwzględniony, ale górnikom coś trzeba było dać – po krwawo spacyfikowanym buncie robotników w Poznaniu w czerwcu 1956 r. władze świetnie zdawały sobie sprawę z coraz większego niezadowolenia społeczeństwa z powodu niskich płac i pustych półek w sklepach. A już szczególnie obawiały się górników: twardych, przyzwyczajonych do niebezpiecznej pracy mężczyzn zgrupowanych wówczas w zasadzie w jednym regionie kraju i mających wspólne interesy. Co więcej, węgiel był głównym źródłem dewiz i pozostał nim do samego końca ustroju, mimo wielu prób przestawienia eksportu na artykuły przemysłowe. Przez całe dekady za dolary z eksportu węgla kupowano maszyny do fabryk, rozmaite zagraniczne komponenty niezbędne do produkcji przemysłowej i wiele innych rzeczy.

System przywilejów górniczych powstawał od początku Polski Ludowej – np. prawo o wyższych emeryturach uchwalono w 1951 r. Kiedy władza słabła, górnicy pokazali swoją siłę, np. w październiku 1956 r., kiedy to Zarząd Główny Związku Zawodowego Górników zrzeszający 300 tys. górników i pracowników kopalń wypowiedział układ zbiorowy i zażądał podwyżek. W notatce skierowanej do sekretarza KC PZPR Edwarda Ochaba ówczesny wicepremier Piotr Jaroszewicz nazywał ten krok “aktem czysto formalnym i wysoce szkodliwym” i pisał tak: Partia i Rząd czynią w ostatnim okresie znaczne wysiłki, ażeby poprawić zarobki górników i przyczynić się do polepszenia ich sytuacji bytowej. Tylko w tym roku wydaje się na poprawę płac w Górnictwie Węglowym 1 miliard złotych, co zostało przez autorów wypowiedzenia całkowicie zignorowane .

Związek zażądał dodatkowo jeszcze 1,8 mld zł. Ten postulat – martwił się Jaroszewicz – stał się wiadomy ogółowi górników, co jak zwykle spowoduje dalszy spadek wydajności pracy i nastrój wyczekiwania na podwyżkę .

…i dostają

Górnikom, a także innym grupom zawodowym, władza dawała przywileje, ale raczej w naturze niż w pieniądzu. Było to racjonalne, biorąc pod uwagę permanentne “niedobory rynkowe” wywołane m.in. nadmiarem pieniędzy na rynku wewnętrznym, co skutkowało długimi kolejkami przed sklepami i pustymi półkami. A władze niechętnie podnosiły ceny, zwłaszcza żywności, bo groziło to wybuchem społecznym. W różnych momentach historii PRL rządzący woleli tolerować puste sklepy albo wprowadzać kartki, niż podnosić ceny, które zrównałyby podaż i popyt oraz pokazały realną siłę nabywczą Polaków.

Równocześnie jednak szefowie gospodarki starali się powstrzymać podwyżki, żeby nie powiększać nierównowagi rynkowej, stwarzając tym samym problem dyrektorom kopalń, hut i innych zakładów szukających pracowników, których musieli czymś zachęcić. Tymczasem większych pieniędzy dać nie mogli. Górnicy zarabiali zresztą znacznie lepiej niż przeciętny obywatel – od 2,5 do 3 razy więcej niż włókniarki – ale np. nauczyciele czy kolejarze, również korzystający z przywilejów, nie mieli zbyt wysokich płac.

System przywilejów branżowych rozrastał się stopniowo i nieuchronnie przez kolejne dekady PRL. Raz przyznanych przywilejów władza nie odbierała, a często rozszerzała je na dodatkowe grupy pracowników, w przypadku górnictwa np. na pracowników administracji kopalń, którzy pod ziemię nie zjeżdżali.

I tak np. w październiku 1955 r. Komitet Wojewódzki PZPR w Stalinogrodzie zwracał się o przyznanie przywilejów górniczych pracownikom etatowym aparatu partyjnego w kopalniach. Istnieją poważne trudności w ustawieniu na pracy partyjnej górników o większych kwalifikacjach zawodowych, na co wpływa w dużym stopniu utrata praw do Karty górnika z chwilą przejścia do pracy w aparacie partyjnym – pisał autor wniosku i dodawał, że na 139 etatów w aparacie partyjnym w kopalniach jest zaledwie jeden inżynier i 12 techników, a większość pozostałych ma tylko podstawowe wykształcenie. Obok tego częste są wypadki pobierania, wbrew dyrektywom KW, węgla, premii czy innych nagród od dyrekcji kopalń, co wpływa demoralizująco na aparat i uzależnia go od dyrekcji . Przywileje naturalnie zostały przyznane.

W marcu 1956 r. specjalnymi emeryturami objęto m.in. pracowników aparatów związków zawodowych i organizacji partyjnych, o ile wcześniej pracowali co najmniej pięć lat pod ziemią. Tak oto krok po kroku rozrastał się system przywilejów branżowych – pod koniec PRL większość zarabiała kiepsko, w sklepach było niewiele, za to prawie każda grupa branżowa miała przywileje: dłuższe urlopy, deputaty, darmowe bilety kolejowe, trzynaste pensje…

Nieprzypadkowo Karta górnika uzyskała ostateczną postać pod koniec grudnia 1981 r., kiedy sytuacja gospodarcza stała się zupełnie katastrofalna, a kraj w praktyce był bankrutem obłożonym zachodnimi sankcjami. Tymczasem górnictwo – główne źródło dewiz – należało do twierdz zawieszonej w stanie wojennym “Solidarności”. Na dodatek zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego 16 grudnia 1981 r. podczas szturmu na strajkującą kopalnię Wujek członkowie oddziałów pacyfikacyjnych zabili dziewięciu górników i ranili 24.

Pod datą 1 stycznia 1982 r. Mieczysław F. Rakowski, wicepremier i bliski współpracownik generała Wojciecha Jaruzelskiego, cytował w swym w dzienniku szacunki korespondenta agencji Reuters, że nawet 2 mln Polaków może umrzeć z zimna w nieogrzewanych mieszkaniach, z takim oto komentarzem: Przesadził, ale wykluczyć w ogóle ofiar nie można było . Władze musiały czymś kupić spokój w górnictwie, a że w kasie było pusto, obiecały nowe przywileje, z nadzieją, że ich pełną cenę wypadnie zapłacić w lepszych dla PRL czasach. Był to akt desperacji.

Szpada, mundur, lepszy sklep

30 grudnia 1981 r. w rozporządzeniu w sprawie Karty górnika rząd przyznawał przywileje pracownikom kopalń węgla kamiennego i brunatnego, piasku podsadzkowego, soli kamiennej, rud kruszców, glinki ogniotrwałej, glin szlachetnych, barytów, anhydrytów, kaolinów, magnezytów, gipsów, dolomitów, kwarcytów i siarki – a także pracownikom ratownictwa, miernictwa, górniczych robót budowlanych, zaopatrzenia, zbytu i transportu. Nieco mniejsze przywileje dostali także pracownicy szkół górniczych, przemysłu maszyn górniczych, inspektorzy techniczni z urzędów górniczych, wreszcie górniczego zaplecza naukowo-badawczego. Stanowili ogromną liczbę – samych górników wydobywających węgiel było wówczas ponad 300 tys.

Rozporządzenie dawało górnikom (i innym) liczne prawa honorowe – np. do noszenia munduru, zaś po przepracowaniu 25 lat pod ziemią do szpady górniczej, a także do tytułu Zasłużony Górnik PRL. Przyznawało dodatkowe wynagrodzenie miesięczne sięgające 60 proc. płacy zasadniczej dla górników z 15-letnim stażem wypłacane w Barbórkę. Czas pracy pod ziemią został ograniczony do sześciu lub siedmiu godzin na dobę; inne przywileje to np. dodatkowy płatny urlop, ekwiwalenty urlopowe, zwrot kosztów za bilet na wakacje (w wysokości odpowiadającej cenie biletu kolejowego na pociąg osobowy II klasy na trasie 600 km tam i z powrotem).

Do tego wszystkiego dochodziły deputaty węglowe dla górników, emerytów i rencistów górniczych, wdów (wdowców) i “zupełnych sierot po nich”, 500 zł na pomoce naukowe dla dzieci górników (raz w roku), pożyczki “na zagospodarowanie” w wysokości 100 tys. zł (ok. 10 średnich pensji) przyznawane przez państwo po zawarciu małżeństwa i umarzane po pięciu latach nienagannej pracy pod ziemią. Duża część tych przywilejów była jednak warunkowa: opuszczenie nawet jednego dnia pracy pod ziemią bez usprawiedliwienia powodowało ich utratę.

No i jeszcze górnicy mogli korzystać z własnych, lepiej zaopatrzonych sklepów, sanatoriów i ośrodków wypoczynkowych oraz czerpać przyjemność z działalności branżowych orkiestr, zespołów artystycznych i sportowych, utrzymywanych naturalnie przez państwo. Łatwiej im też było o mieszkania oraz talony na samochody.

Karta hutnika, Karta skalnika

Górnicy należeli do najbardziej uprzywilejowanych, ale niemało też dawała Karta stoczniowca, która wywodziła się z pierwszego w polskim przemyśle okrętowym układu zbiorowego podpisanego w maju 1946 r. przez przedstawicieli Zjednoczenia Stoczni Polskich oraz Zarządu Głównego Związku Zawodowego Pracowników Stoczniowych i potem była stopniowo rozszerzana (np. w 1951 r. przyznano stoczniowcom dodatkowe uprawnienia emerytalne).

W wydanej w 1973 r. książce “Stabilizacja kadr: zagadnienia społeczne, ekonomiczne i prawne” jej autorzy Wojciech Muszalski i Adam Sarapata wspominają też o m.in. Karcie energetyka (1956), Karcie hutnika (1957), Karcie skalnika (1958). Dodać do tego trzeba Kartę chemika (1985) i wprowadzoną w lutym 1982 r. Kartę nauczyciela dającą nauczycielom m.in. prawo do rocznego pełnopłatnego urlopu zdrowotnego po siedmiu latach pracy oraz prawo do wcześniejszego przejścia na emeryturę.

Jak pisze Maciej Bałtowski, historyk gospodarki PRL, wszystkie te akty przygotowywano z wielką celebrą i traktowano jako sukces polityki społecznej władzy. W praktyce destabilizowały one system, przywileje jednych grup budziły bowiem niechęć innych i do dziś są zarzewiem sporów i protestów.


Rządowe lecznice i “Erki” 

*W “Alfabecie Urbana” dawny rzecznik rządu PRL i były szef TVP wspomina złośliwie znanego krytyka filmowego Zygmunta Kałużyńskiego: Kiedy zostałem szefem telewizji, wiedziałem jedno: jedynym wspaniałym, żywiołowym zwierzęciem telewizyjnym jest Zyzio Kałużyński, a nie widuje się go na ekranie. Poinformowano mnie zaraz, że to nie jest błąd repertuarowy ani żadna intryga. Kałużyński jest próżny i małostkowy, on sam nie chce występować, ponieważ nie ma zębów. (…) Od razu przystąpiłem do dzieła i załatwiłem, żeby lecznica rządowa darmo wstawiła mu zęby w imię potrzeb propagandowych, dla umacniania sprawy socjalizmu. Był on bowiem bezzębny ze skąpstwa: nie nosząc zębów, oszczędzał na sobie i na dentyście, i na jedzeniu. Tłumaczyłem też, że zęby Kałużyńskiego to ważna sprawa państwowa. 

*Urban doskonale wiedział, jak działa lecznica rządowa, ale kiedy na konferencji prasowej został o nią zapytany przez dziennikarzy zagranicznych, bez mrugnięcia okiem odpowiedział, że nie istnieje. W lecznicy rządowej, która mieściła się przy ul. Emilii Plater w centrum Warszawy, leczyli się członkowie władzy z rodzinami – elita partii, ministrowie, ale nie tylko. Krytyk teatralny Jan Kott wspominał po latach: Mieli do niej prawo obok nomenklatury laureaci nagród państwowych i po protekcji zasłużeni dziennikarze, artyści, aktorzy i literaci. Lecznica rządowa była w porównaniu z innymi szpitalami luksusowo wyposażona

*Nie słynęła jednak z najlepszych lekarzy. W lecznicy rządowej zakończyli życie znakomici literaci – m.in. Tadeusz Borowski, Maria Dąbrowska i Antoni Słonimski. Z jej okna na IV piętrze wypadł (wyskoczył albo został wypchnięty – do dziś nie wiadomo) Jerzy Zawieyski, pisarz i katolicki działacz społeczny. 

*Lecznica budziła niechęć jako symbol przywilejów elity PRL. W wydanej w czasie odwilży 1956 r. książeczce “Co się dzieje w Związku Młodzieży Polskiej” jeden z krytycznie nastawionych do władz młodych działaczy pisał o lecznicy: Zdaję sobie sprawę, iż w globalnym sensie nic to nie pomoże, że towarzysze na kierowniczych stanowiskach będą gorzej żyć, ale zdaje mi się, że my, jako organizacja, musimy zwalczać takie przejawy. Tymczasem ZMP się rozwiązało, a lecznica została i działała jeszcze przez pewien czas po końcu PRL, by ostatecznie zostać sprywatyzowana w 2000 r.

*Innym rodzajem przywileju, którym dysponowało w PRL kilkaset osób, była sławetna “przepustka typu R” albo “erka”. Jej nazwa wzięła się od kartonika z literą R, który upoważniał m.in. do wjazdu na teren najważniejszych urzędów, a także do ignorowania przepisów ruchu – zakazów wjazdu czy ograniczeń prędkości. Milicjant, widząc taki dokument, rezygnował z kontroli, a często tylko salutował.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


WE MUST BUILD BRIDGES OVER TROUBLED WATER

ISRAEL-DIASPORA RELATIONS: WE MUST BUILD BRIDGES OVER TROUBLED WATER

RABBI MEIR AZARI


“The whole political system in Israel must recognize the importance of this bond and the need for mutual respect and recognition between what we may see as the the modern-day Jerusalem and Babylon.”

Diaspora youngsters enjoy a Birthright Israel trip to the Jewish state.. (photo credit: Courtesy)

As Israel matures, its problems seem to become more numerous and complex. The Israel before us is a divided country that is still in the process of formation and still searching for its way. There are conflicting visions about the path Israeli society should take, and the tension between the different “tribes” within this society is boiling over.

However, most of Israeli society – and certainly most of the Jewish population – understand the importance of the bond and the bridge with the Jews of the Diaspora. Yet at the moment, this bond is weakening.

Some people saw the Jewish connection mainly as a source of economic support for the young nation. Others recognized that the Diaspora holds the last Jewish reserves for the State of Israel. Others still even saw Israel’s relationship with North American Jewry and the strength of this community as a component in the state’s strategic resilience.

At the Conference of Jewish Federations, President Rivlin expanded: “We are not strategic partners – we are family. We do not have shared interests – we have a shared fate, a shared history, and a shared future.”

Yet we have to admit that many on both sides of the ocean would agree that there are many cracks in the relationship. We may be a family, but we’re a troubled one. Here and there some of us are still talking to each other, chatting with the aunt and enjoying the uncle’s cooking. But each community does not understand the other as well as they used to. We know the connection is very important, but apathy and distance have made it a minor component of Israeli reality.

We Israelis find it difficult to explain the importance of a democratic state in the challenging surroundings of the Middle East. Our cousins overseas find it hard to accept the way Israel ignores the unique Jewish character of the North American community. 

A survey of the Jewish community in St. Louis found that 80 percent of the local Jews believe that the bond with Israel would be more meaningful if all the Jewish religious streams were officially recognized by the Israeli government.

In reality, however, many of Israel’s leaders – even those who frequently visit what they may see as the “American Exile” – do not understand the gulf that is emerging between Israelis and those who are still our brothers and sisters today, but may not be so tomorrow.

In thousands of liberal communities affiliated to the non-Orthodox streams – just as in secular and traditional circles in Israel – people are grappling with the need to find Jewish meaning in an era of equality, pluralism, and renewal. 

Belittling the achievements of the North American community, turning a cold shoulder to its leaders, beliefs, and communities, and failing to acknowledge their contribution to Israel will destroy the weak bridge that still stands.

After the rerun of the elections we unfortunately face here in Israel, irresponsible rabbis and politicians will again raise demands that would tear down the bridge between us and the Diaspora. They should stop a moment to consider what this will mean. What will remain of the relationship between Israel and the superpower on which it depends? An evangelist preacher that loves Israel for the moment, while waiting for the Armageddon – what does it mean for Christianity? Ultra-Orthodox Jews from Brooklyn, or the ten percent of American Jews who are Modern Orthodox, and who usually find it difficult to understand and adjust to their Israeli counterparts?

The whole political system in Israel – right, center, and left, too – must recognize the importance of this bond and the vital need for mutual respect and recognition between what we may see as the modern-day Jerusalem and Babylon. 

Firstly, we must reverse a trend that was highlighted in a recent survey by the Israel Institute for National Security Studies, in cooperation with the Ruderman Foundation: “In the present generation, both in Israel and among Jews in the US, we can see growing trends toward detachment and alienation, a weakening of affinities and of the sense of belonging, and a loosening of mutual liability, caring, involvement, and the relations between the two communities.”

Ridiculous solutions such as the plan to strengthen the Chief Rabbinate and give it authority over the Diaspora, or to appoint a “chief rabbi for the Diaspora,” will do nothing to build bridges of respect and recognition over the stormy waters of the ocean. Neither will programs supported by the Ministry for the Diaspora that are based entirely on Orthodox bodies. Rejecting the arrangements regarding the Western Wall and Reform and Conservative conversion are further evidence of the refusal to internalize the diversity of opinions and beliefs in the Jewish world in the early twenty-first century.

A significant proportion of the North American Jewish leadership today – both in the communities and in national bodies such as AIPAC – are not considered Jewish by the Orthodox establishment. This is true of an even larger proportion of their children. So who will be there tomorrow to strengthen us, help us as they have done in the past, and support important activities in every corner of Israel, in every university and development town, in every city, kibbutz, and moshav? How would Jerusalem look without Hadassah, or Tel Aviv-Jaffa without the Charles R. Bronfman Auditorium, or the Tel Aviv Museum with the support and collections donated by Diaspora Jews? Yes, our brothers and sisters across the ocean sometimes ask annoying questions. They appear to us at times to be “over-assimilated”. Sometimes they may upset us or seem to patronize us. But, we can all agree that to have a family and friends is better than being alone in this world. 


Rabbi Meir Azari, Head of the Daniel Center for Reform Judaism and the Bridge over Troubled Waters festival, which will be held in Tel Aviv on June 12-14.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Spór o modlitwy Żydów na Wzgórzu Świątynnym

Spór o modlitwy Żydów na Wzgórzu Świątynnym

Malgorzata Koraszewska



Dr Mordechai Kedar jest arabistą, znawcą kultury arabskiej i muzułmańskiej. Islam, mówi, miał powstać na gruzach judaizmu i chrześcijaństwa, miał zastąpić te religie. Obecność Żydów w Jerozolimie obraża i niepokoi. Żydowskie modły na Wzgórzu Świątynnym są teologicznym problemem i wyzwaniem. Tak więc, nie jest to konflikt o ziemię, nie jest to konflikt narodowy, mamy do czynienia z konfliktem traktowanym przez muzułmanów jako religijny i z przekonaniem, że samo istnienie Żydów w Jerozolimie podważa fundamenty islamu.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com