Jan Tomasz Gross: niewygodny arcy-Polak. Z Wikipedii wynika, że jest trzeciorzędnym historykiem czasem budzącym kontrowersje
Grzegorz Wysocki
W toczącej się od lat dyskusji na temat tego, jakim Polakiem jest autor “Sąsiadów”, chciałbym postawić ostatnią kropkę. A raczej wymienić przedrostki – “anty” na “arcy”.
Michał Łuczewski, socjolog, dyrektor programowy Centrum Myśli im. Jana Pawła II i autor niedawno opublikowanej książki „Kapitał moralny. Polityki historyczne w późnej nowoczesności”, od jakiegoś czasu kolportuje na łamach różnych, głównie konserwatywnych mediów dość osobliwą tezę. Nie tylko uważa, że Jana Tomasza Grossa nie powinno się krytykować, mówiąc, że nie jest patriotą, ale też zestawia go z… Krzysztofem Bosakiem, który również „pragnie czystej polskości”.
Zestawienie Grossa z byłym prezesem Młodzieży Wszechpolskiej jest, owszem, czystą, ale złośliwością i prowokacją, natomiast twierdzenie, że Gross jest patriotą wręcz opętanym polskością, bo domagającym się od Polaków „absolutnej czystości” („Żeby Polska szła do przodu, [Gross] domaga się najpierw tego, byśmy wyspowiadali się z popełnionych grzechów”), wydaje się ze wszech miar uzasadnione i trafne.
Kto nie wierzy, powinien sięgnąć po „…bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek…” – przeprowadzony przez Aleksandrę Pawlicką wywiad rzekę z Grossem. Wywiad rzekę, a raczej mówioną autobiografię i próbę biografii intelektualnej, którą domykają zamieszczone w trzeciej części książki kapitalne, uzupełniające się, a niekiedy sprzeczne ze sobą głosy przyjaciół (od Adama Michnika przez Barbarę Toruńczyk i Aleksandra Smolara po Irenę Grudzińską-Gross).
Całość dowodzi, że – bez względu na liczne obelgi prawicowców i kolejne oskarżenia o antypolonizm – Gross jest arcy-Polakiem właśnie. Niewygodnym, niedającym się sformatować, niełatwym, ale też nieistniejącym bez Polski, Polaków i „przeklętych polskich problemów”.
W związku Grossa z Polską i Polakami mamy do czynienia z wzorcową wręcz realizacją modelu love-hate relationship. Jest więc miłość i nienawiść, jest czułość i wściekłość, jest przyzwolenie na fatalizm losu i przerażenie konkretnymi wyborami jednostki, bywa empatia i zdarzają się jej deficyty, ale zawsze jest to uczucie intensywne, żarliwe, autentyczne. Krótko mówiąc: gdyby Gross nie istniał, Polacy musieliby go wymyślić.
Jak słusznie zauważa historyk Omer Bartov, niewielu uczonych tej specjalności może poszczycić się tak ogromnym wpływem na swoje społeczeństwo. Gdybyśmy jednak znaczenie Grossa próbowali ocenić na podstawie tego, co na jego temat znajdziemy w polskojęzycznej Wikipedii, można by dojść do wniosku, że mowa o jakimś trzeciorzędnym historyku, którego wyróżnia – choć też nie szczególnie – budzenie od czasu do czasu jakichś tam kontrowersji.
Hasło dzieli się na trzy główne części: „Życiorys”, „Praca naukowa”, „Kontrowersje”. Podkradam te kategorie tym chętniej, że książkę Pawlickiej można uznać za ich frapujące, bo pełne konkretów, anegdot, barw i emocji rozwinięcie (oprócz wielu ważnych kwestii, o których niżej, dowiemy się np. o proteście drukarzy Grossa, pobycie w więzieniu w ciemnych okularach na nosie, „wielkich jagodach” z USA, szalonej wizji Skrzyneckiego, liczbie książek zabieranych ze sobą w podróż przez Michnika czy powodach, dla których Gross wykupił sobie już miejsce na cmentarzu). Według tej analogii na każde dwa encyklopedyczne akapity w wywiadzie rzece przypada ok. 100 stron opowieści Grossa i o Grossie.
I. Życiorys Jana Tomasza Grossa
Pierwsze zdanie życiorysu w Wikipedii oczywiście najważniejsze: „Urodził się w rodzinie polsko-żydowskiej”. Następnie krótko o rodzicach – że mama Hanna Szumańska, córka przedwojennego adwokata, była łączniczką AK; że tata Zygmunt Gross był adwokatem, kompozytorem i członkiem PPS-u. Puenta? „Po wojnie się pobrali”.
Drugi akapit życiorysu poświęcony jest już autorowi „Strachu”. Że studiował fizykę na UW. Że z powodu studenckich protestów w marcu 1968 r. został aresztowany na pięć miesięcy, a rok później z rodzicami wyemigrował do USA. Że w 1975 r. obronił doktorat z socjologii na Yale, gdzie przez wiele lat wykładał. I że jego żoną była Irena Grudzińska-Gross.
I to by było właściwie na tyle, jeśli chodzi o oficjalny życiorys Grossa.
Czego nie powie wam Wikipedia, a o czym sam Gross opowiedział Pawlickiej?
Przykładem poruszająca – dominująca na początku, ale powracająca właściwie do samego końca książki – opowieść o ukochanych rodzicach i prowadzonym przez nich otwartym i pełnym ludzi domu.
Wikipedia milczy również o tym, że Gross szybko porzuca studiowanie fizyki i – ku niezadowoleniu ojca, który „był przekonany, że ma genialnego syna” – przenosi się na socjologię. Milczy, bo studiowanie fizyki ma, jak mniemam, dyskredytować badacza (na zasadzie: fizykę studiował i śmie teraz szkalować Naród Polski jako „historyk”?!), a pominięta w tym miejscu socjologia byłaby już dużo bliższa jego późniejszym naukowym zainteresowaniom.
W lapidarnym haśle w Wikipedii również ani słowa (!) o licealnym Klubie Poszukiwaczy Sprzeczności, któremu w książce – zasłużenie – poświęcono osobny rozdział, a którego znaczenie, podobnie jak w przypadku powracających w całym tomie rodziców, rozciąga się na całą biografię Grossa.
W tym miejscu na scenę wkracza Adam Michnik, założyciel Klubu i przyjaciel Jana od czasów szkoły średniej do dzisiaj, kolejny z głównych bohaterów/tematów książki. Omawiana obszernie pełna turbulencji przyjaźń czy – jak to określa sam Gross – „kłótnia miłosna” z Michnikiem są interesujące nie tylko ze względów, nazwijmy to, plotkarsko-towarzyskich, ale przede wszystkim dlatego, że w wielu punktach kryje się za nią fundamentalny spór o Polskę. O bardziej właściwe i skuteczniejsze formy zaangażowania politycznego, o sens emigracji marcowej czy wreszcie o sposób, w jaki powinno się pisać na temat stosunków polsko-żydowskich.
SPÓR PIERWSZY. Barbara Toruńczyk obszernie opisuje „przełomową dyskusję” z 1967 r. na urodzinach Michnika, podczas których doszło do podziału środowiska: „Z tego spotkania wszyscy wyszli poranieni. Nasz świat się rozpołowił”.
O co poszło? O przygotowanie ulotki protestacyjnej przeciwko wojnie w Wietnamie. Gross i Andrzej Mencwel nie chcieli wziąć udziału w „akcji ulotkowej”, zamiast tego szukali innych form opozycyjnego zaangażowania.
Dzisiaj rzecz wydaje się błaha i raczej śmieszna, być może stąd w opowieści Aleksandra Smolara ta sama przełomowa dyskusja i „rozpołowienie świata” staje się już „drobną anegdotą”, która jest „właściwie bez znaczenia, zwłaszcza że znaleźliśmy się wkrótce w więzieniu, ale mówi coś o ludziach, którzy stali się później znani”.
Samemu Grossowi bliżej tu do wersji Smolara niż Toruńczyk – wspomina o „towarzyskich dąsach” i „niesnaskach”, podkreśla, że nie pamięta szczegółów, i przechodzi do zdejmowania „Dziadów” z afisza oraz późniejszego więzienia.
SPÓR DRUGI. Marzec ’68 i dylemat, czy wyjechać z Polski. Gross twierdzi, że w jego wypadku żadnego wewnętrznego konfliktu dotyczącego tego, czy ma obowiązek zostać w kraju, nie było.
Na uwagę Pawlickiej, że Michnik stał wówczas na stanowisku, że „ci, którzy wyjeżdżają, dają przyzwolenie działaniom władzy, zgodę na wypychanie Polaków z ich własnego kraju”, Gross odpowiada, że – inaczej niż jego przyjaciel – nie miał tak skrystalizowanego temperamentu politycznego, a do tego odnajduje w swej naturze pewną dozę nonszalancji: „I myśl, że jacyś ubecy mogliby mnie z Polski wygonić, w ogóle mi do głowy nie przychodziła – Polska jest tam, gdzie ja jestem! I odwrotnie – pozostanie w kraju w sytuacji, gdy urzędas z UB może mi mówić, co mam robić, to znaczy, wzywać na przesłuchanie, na które muszę się stawić – to dla mnie właśnie była zgoda na to, żeby UB urządzało mi życie!”.
Tak właśnie, oto słowa „zdrajcy”. Lub jeśli kto woli obszerniejsze wiązanki, „wroga, zdrajcy, donosiciela, oszczercy, anty-Polaka, polakożercy, wampira”. Bliżej niezidentyfikowani, ale zawsze prawi i sprawiedliwi autorzy obelg oczywiście po książkę nie sięgną, a szkoda, bo tego rodzaju zaskoczeń przeżyliby dużo więcej. Prawdopodobnie już sam fakt istnienia jakichkolwiek – a co dopiero tak znaczących – różnic zdań pomiędzy Grossem a Michnikiem wielu z nich wpędziłby w chorobę zwaną Szokiem i Niedowierzaniem.
A będzie jeszcze SPÓR TRZECI, powiązany już z książkami Grossa, o czym dalej (patrz pod: „Praca naukowa”).
Tymczasem przyspieszamy – Gross z rodzicami opuszcza Polskę w marcu 1969 r. Najpierw jest Wiedeń, potem Rzym, a od sierpnia 1969 r. Stany Zjednoczone. W 1973 r. dociera do niego Irena; w tym samym roku umiera jego ukochana mama. W 1976 bierze ślub z Ireną, wtedy też dostaje swój pierwszy amerykański paszport. Stypendium i studia na Yale, gdzie broni tytułu doktora socjologii, a następnie – określenie Pawlickiej – „przeflancowuje się na historyka”.
II. Praca naukowa Jana Tomasza Grossa
„Praca naukowa” to w przypadku poświęconemu Grossowi hasła w Wikipedii – znowu – akapit skromny i ubogi. Dowiadujemy się z niego, że Gross zajmuje się przede wszystkim problematyką II wojny światowej i Holocaustu oraz że jest autorem właściwie dwóch tylko książek, „Sąsiadów” i „Strachu”.
U Pawlickiej odpowiednikiem tego wybiórczego akapitu jest bite 100 stron tekstu.
Na długo przed „Sąsiadami” Gross publikuje m.in. prace o wojnie i polskim społeczeństwie pod niemiecką („Polish society under German occupation”), a następnie pod sowiecką okupacją („Revolution from abroad”). Twierdzi, że świadomie unikał wtedy problematyki żydowskiej: „Częściowo dlatego, że nie znam hebrajskiego ani jidysz, więc uważałem, że nie mam do tego niezbędnych kwalifikacji. Ale tak naprawdę chodziło o co innego – pisząc wówczas o polskim społeczeństwie w czasie okupacji, uważałem, że Zagłada to coś odrębnego, stojącego na zewnątrz okupacyjnego doświadczenia Polaków. Myśląc w ten sposób, powielałem po prostu stereotyp obowiązujący wówczas w całej historiografii europejskiej”.
W 1984 r. w londyńskim Aneksie wraz z Ireną wydaje głośne „W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali” – opatrzony jego wstępem wybór osobistych relacji polskich obywateli uwalnianych z obozów i ze zsyłki w głąb ZSRR, w tym również szkolnych wypracowań pisanych przez dzieci. Dzięki archiwom Hoovera, z których wtedy korzystali, Gross zrozumiał, jak wielką wagę w studiach na temat wojny mają osobiste świadectwa, co było przełomowym momentem w jego karierze naukowej: „Po prostu nurt zdarzeń wylewa się wówczas poza ramy instytucjonalne, nie da się zaplanować ani ująć w biurokratyczne rubryki i żeby zrozumieć, a często choćby tylko dowiedzieć się, co się stało, trzeba sięgać po osobiste relacje świadków wydarzeń”.
Gdy Gross po raz pierwszy czyta relację Szmula Wasersztajna, przeżywa wstrząs i potrzebuje kolejnych czterech lat, by zrozumieć, co naprawdę wydarzyło się w Jedwabnem: „Bo przecież ja byłem na to zupełnie nieprzygotowany. (…) Przez parę lat byłem przekonany, że Wasersztajnowi coś się musiało pokręcić. Owszem, była jakaś stodoła, kogoś w niej spalono, na pewno, ale żeby tyle osób? (…) Trudno przecież uwierzyć, że zwykłe miasteczko wymordowało wszystkich swoich żydowskich sąsiadów, większość z nich paląc w stodole!!! Półtora tysiąca osób?”. Nieco dalej historyk przyznaje, że wydawało mu się wręcz, iż „opowieść Wasersztajna to relacja chorego psychicznie człowieka, który widział coś strasznego i fantazjuje”.
Gross zaczyna weryfikować fakty, jedzie do Jedwabnego z dokumentalistką Agnieszką Arnold, dociera do akt procesowych i indywidualnych świadectw z ŻIH-u, szuka świadków zdarzeń, zbiera materiały i powoli zaczyna składać książkę w głowie.
Pisać zaczyna po powrocie do Ameryki: „To jest malutka książeczka. Niespełna sto stron, ale szalenie trudna do pisania. Przez cały czas trzymało mnie to za gardło. (…) Mogłem pisać tylko fragmencikami. Dwie, trzy godziny zanurzenia w opisywanej rzeczywistości i wychodzi z tego stroniczka, pół, i dalej już nie można”.
Badacz twierdzi, że jego własne długotrwałe niedowierzanie pomogło mu później „z cierpliwością i ze zrozumieniem obserwować, już po ukazaniu się »Sąsiadów«, jak trudno było ludziom przyswoić sobie wiedzę na temat Jedwabnego”. Trudno przyswoić ją także Adamowi Michnikowi, co prowadzi nas prosto do zapowiadanej trzeciej różnicy zdań między przyjaciółmi.
SPÓR TRZECI. Gross twierdzi, że od początku miał intuicję, iż „Sąsiedzi” będą dla Michnika „trudną książką”: „Adam w jakimś sensie tej książki nie był w stanie przeczytać. I to jest sprawa, jeśli o niego chodzi, bardziej ogólna – Adam nie jest gotów na przyjęcie wiedzy historycznej, którą posiadamy na temat przemocy doświadczanej przez Żydów w czasie okupacji ze strony nieżydowskich Polaków”.
Czy rozmawiał o tym z Michnikiem? „Rozmawialiśmy wiele razy i zawsze dochodzimy do ściany, jest nam obu przykro i zostawiamy ten temat”. Co na to Michnik? „Rozmawiałem z nim na ten temat dziesiątki razy, ale jest uparty jak osioł”.
Wspomina o tym, że czasami potrafią się pokłócić i „mieć ciche tygodnie, bez telefonów i rozmów”.
Aleksander Smolar opowiada z kolei, że pierwszą reakcją Michnika na pomysł publikacji „Sąsiadów” było przerażenie: „Jego stanowisko w tej sprawie było podobne jak w przypadku lustracji: trzeba zamknąć ten rozdział historii i patrzeć w przyszłość”. A Eugeniusz Smolar mówi wręcz o długo obowiązującej, a wyrażonej kiedyś w BBC „zasadzie Michnika”: „Powiedział wtedy, że jeśli ktoś chce krytykować własny naród w sprawach zasadniczych, to musi to robić niezwykle delikatnie, dozować ból, żeby ludzie mogli go przyjąć jako własny. Tymczasem Gross, jego przyjaciel, przyszedł i walnął obuchem, tą prawdą, która jego samego poraziła ogromem krzywdy ofiar”.
Michnik wspomina o całej formacji tych, którzy „za punkt honoru przyjęli powiedzenie okrutnej prawdy o mechanizmie postaw antysemickich w społeczności polskiej, nie zważając na koszty: Janek Grabowski, Basia Engelking, Darek Libionka”. I dodaje: „Ja nie należę do tej szkoły”. Za prowodyra grupy naczelny „Wyborczej” uważa właśnie Grossa, ale zarazem uczciwie przyznaje, że to właśnie książki jego przyjaciela zmieniły nasz sposób myślenia o Zagładzie i potrząsnęły wieloma osobami, które wcześniej zupełnie nie interesowały się tematem i nie miały najmniejszego pojęcia o opisywanych „brudnych czynach” współrodaków.
Po „Sąsiadach” Gross publikuje kolejne książki, które może nie są już tak ogromnym zaskoczeniem, bo od 2001 r. pozostaje niejako dyżurnym prowokatorem i skandalistą pośród rodzimych historyków, ale zarówno „Strach”, jak i „Złote żniwa” rozpętują (nie tylko) w Polsce ogromną burzę, wywołują setki polemik i dyskusji. Warto też pamiętać, że obie książki ponownie uruchamiają i wyciągają z nor zwierzęcych antysemitów, ale krytycznych słów i zarzutów nie szczędzą Grossowi również osoby wcześniej mu przychylne i bardzo bliskie.
Najlepszym przykładem jest cytowany już Aleksander Smolar i jego bardzo ambiwalentny dzisiaj stosunek do twórczości Grossa. Smolar nie lubi radykalizmu jego ocen, moralizatorstwa, niezważania na konsekwencje. W obszernej wypowiedzi opublikowanej w końcowej części książki nie zostawia na swoim wieloletnim przyjacielu suchej nitki: „Pouczanie i wystawianie rachunków jest sprzeczne z moim temperamentem i wyobrażeniem o tym, czym powinien zajmować się człowiek nauki. Poza tym uważam, że traktowanie Janka jako znawcy stosunków polsko-żydowskich jest, najdelikatniej mówiąc, nadużyciem, bo on o Żydach wie niewiele; jego nie interesuje historia Żydów, on zajmuje się historią Polaków i ich stosunku do problemu żydowskiego”.
Z „żydowskich” książek Grossa Smolar najwyżej ceni „Sąsiadów”, których przyjął z entuzjazmem, choć nie bezkrytycznie. W ocenie „Strachu” i „Złotych żniw” jest dużo ostrzejszy. Oto fragment jego opinii na temat drugiej z tych książek: „Jeszcze bardziej widoczne są wady obecne również w poprzednich książkach Grossa: brak istotnego dla człowieka nauki wymiaru porównawczego. Nie ma w nich ani głębi historycznej, ani też uwzględnienia sytuacji w krajach sąsiednich w tym samym okresie”. I nieco dalej: „Nie można pisać o tym, co się działo w Polsce, zapominając o tym, co w tym samym czasie miało miejsce w Europie – w całym pasie krajów okupowanych przez Związek Radziecki i Niemcy. Do pogromów doszło także w Rumunii, na Węgrzech, w państwach nadbałtyckich… U Janka brakuje pytania o wspólny mianownik, pytania: dlaczego? W takiej sytuacji oczywiste jest absolutyzowanie polskiego doświadczenia, wyjątkowości stosunku Polaków do Żydów”.
III. Kontrowersje
W sekcji „Kontrowersje” Wikipedia zawodzi raz jeszcze. Już z powyższych wypisów bowiem widać wyraźnie, że jest o czym pisać i na czym się skupić, a autorów internetowej encyklopedii zajmuje właściwie jedna konkretna kontrowersja. Owszem, rzeczywiście dość sroga, bo mowa o „Wschodnioeuropejskim kryzysie wstydu”, czyli głośnym artykule Grossa napisanym dla Project Syndicate, a przedrukowanym przez różne gazety na świecie. Jedną z nich był niemiecki „Die Welt” i wiele osób – nie wyłączając Aleksandry Pawlickiej – do dzisiaj mylnie uważa, że Gross napisał swój tekst dla niemieckiego dziennika (Gross do Pawlickiej: „No właśnie, ty też mi dowalasz tym niemieckim obuchem”).
Badacz twierdzi, że cała dyskusja przypominała tę wokół Listu 34 na łamach „Trybuny Ludu”, gdy czytelnicy nie znali treści samego listu, ale mogli się dowiedzieć, że jego autorzy to zdrajcy. Tutaj miało być podobnie: „Gross po niemiecku pisze w Niemczech straszne świństwa na naszą Ojczyznę. (…) Po raz pierwszy od 1968 roku miałem poczucie, że znowu wyrzucają mnie z Polski”.
Co takiego napisał Gross? Artykuł powstał w samym środku kryzysu uchodźczego i uderzał w kraje Europy Wschodniej, w tym Polskę, które to kraje „oblały test na solidarność i sprzeniewierzyły się pamięci o swoim własnym losie”. Wojna wybuchła jednak z powodu jednego, a nawet połowy zdania, które również pada w tym tekście: „Polacy, którzy zasłużenie są dumni z oporu ich społeczeństwa wobec nazistów, FAKTYCZNIE ZABILI W CZASIE WOJNY WIĘCEJ ŻYDÓW NIŻ NIEMCÓW”.
Raz jeszcze oddaję głos przyjaciołom historyka, wybieram trzy znaczące fragmenty.
Aleksander Smolar: „Po przeczytaniu [tekstu] rozemocjonowany użyłem paru ostrych przymiotników, które pozwoliły prawicowym publicystom z lubością powtarzać, że nawet Smolar, w domyśle – nawet ten Żyd Smolar – mówi, że to jest kompletnie nieodpowiedzialne i antypolskie. Fakt, uważałem artykuł za nieodpowiedzialny, bo trudno poważnie traktować tezę, że obecny stosunek Polaków i innych narodów regionu do migrantów jest wynikiem nieprzetrawionego dziedzictwa polskiego antysemityzmu i zachowania w czasie Holocaustu”.
Adam Michnik: „[Uogólnienie to] najłagodniej mówiąc (bo to mój przyjaciel), uważam za kompletne nieporozumienie, choćby dlatego, że sugeruje, iż prowadziliśmy wojnę nie z Niemcami, tylko z Żydami. To tak, jakby powiedzieć, że Żydów z getta ładowali do wagonów śmierci inni Żydzi, bo na Umschlagplatz prowadziła ich policja żydowska. Owszem, prowadziła, ale to przecież nie oznacza, że Żydzi Żydom zgotowali ten los”.
Eugeniusz Smolar: „Jednak po tym, co się stało w związku z ustawą o IPN-ie, muszę przyznać mu rację. (…) Polska niewinność, którą PiS wyniósł na ołtarze, polega właśnie na ociosaniu części naszej świadomości historycznej z tego, co nieprzyjemne. W tym sensie Janek ma rację – Polacy nie przeszli przez stopniowy, normalny proces przemyślenia przeszłości i oczyszczenia, przez uznanie faktów i ich konsekwencji, jak miało to miejsce w innych krajach”.
Jan Tomasz Gross: „Moi Polacy wymordowali moich Żydów”
Hasło „Jan Tomasz Gross” – jak już wiemy – napisane jest w Wikipedii dość chaotycznie, sporo w nim istotnych braków, a to, co jest, sprawia wrażenie przypadkowości oraz „zgniłego kompromisu” po setkach stoczonych bojów pomiędzy tworzącymi Wikipedię internautami. Gross budzi skrajne emocje, więc dlaczego tutaj miałoby być inaczej, prawda?
Zgaduję, że to właśnie z racji owej przypadkowości sekcja „Życiorys” kończy się niespodziewanie zdaniem informującym o tym, że niedawno na rynku ukazał się wywiad rzeka z Grossem, ale po lekturze książki wiem, że to zasłużone „wyróżnienie”. Pawlicka odpytuje badacza z wielką kulturą i szacunkiem, ale – całe szczęście – nie na kolanach. Autor „Złotych żniw” nie jest łatwym rozmówcą, wbrew własnym deklaracjom nie reaguje najlepiej na krytyczne uwagi i zdarza się mu zbywać nawet najbardziej rzeczowe i uzasadnione kontrargumenty czy zarzuty dotyczące np. błędów warsztatowych.
Natomiast z zupełnie innych powodów Gross raczej unika odpowiedzi na pytanie o to, kim jest i kim bardziej się czuje – Polakiem? Żydem? Amerykaninem? Słusznie zauważa, że przez pół wieku mieszkał w społeczeństwie, w którym te atrybuty tożsamości nie są postrzegane jako wzajemnie się wykluczające, ale od razu dodaje, że całe jego „życie intymne” odbywa się po polsku. Po polsku mówi do siebie, po polsku rozmawia z dziećmi, po polsku mówi z większością bliskich znajomych i z ukochaną kobietą. „Więc chyba przede wszystkim jestem Polakiem. Ale też i po trochu po prostu człowiekiem” – podsumowuje.
Jan Tomasz Gross, arcy-Polak piszący do innych Polaków, obsesyjnie marzący o tym, by – jak mówi Nina Smolar – „wyprostować historię narodu, którego czuje się cząstką”, a który „chce naprawdę podnieść z kolan”. Arcy-Polak, który wziął na siebie niewdzięczną rolę tego, który – nie zważając na cenę – powie Polakom „co trzeba”, a o czym łatwiej, milej i przyjemniej byłoby nie wiedzieć. Arcy-Polak, który – wedle słów Aleksandra Perskiego – zawsze zabiera głos „z pozycji Polaka, nieodrodnego syna swojej matki, który przyjął na siebie misję wychowania własnego narodu, opowiedzenia mu jego prawdziwej historii”. Arcy-Polak, który swoimi pisaniem budzi nasz gniew, smutek, niedowierzanie i poczucie winy, a w niektórych – tych mniej wartych wspomnienia, ale równie licznych – także wściekłość, nienawiść i wstręt. Arcy-Polak, którego niewygodna i zawsze budząca opór twórczość jest nam do ewentualnego zbawienia koniecznie potrzebna.
Jeden z ulubionych bon motów Grossa, który często lubi powtarzać, brzmi: „Moi Polacy wymordowali moich Żydów”.
„…bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek…”
Jan Tomasz Gross w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką
wyd. W.A.B., Warszawa 2018
‘…bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek…’, Jan Tomasz Gross w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką, wyd. W.A.B., Warszawa 2018