Archive | 2019/07/11

O wspomnieniach Adiny Blady-Szwajgier „I więcej nic nie pamiętam”

Patrzyły na nas oczy bez dna. O wspomnieniach Adiny Blady-Szwajgier „I więcej nic nie pamiętam”

Anna Olmińska


Lekarka, w czasie wojny pracownica szpitala dziecięcego w getcie warszawskim. Przez całe życie wzbraniała się przed opisem wojennych doświadczeń. Pod jego koniec, za namową Marka Edelmana i z obawy, że przed śmiercią nie zdąży opowiedzieć swojej historii, Adina zaczęła pisać. Tak powstało przejmujące świadectwo Zagłady.

1 września 1939 roku Adina Blady-Szwajgier miała 22 lata. Los jej sprzyjał – dzięki owalnej twarzy, niebieskim oczom, niedużemu nosowi i włosom w kolorze ciemny blond Adina nie wyróżniała się później z tłumu warszawiaków. A musiała często się w niego wtapiać, bo mieszkała razem z mamą w samym sercu warszawskiej Starówki, w kamienicy przy ulicy Świętojerskiej. Trochę to dziwne, zważywszy że od nieco ponad miesiąca miała męża. Był nim Stefan Szpigielman, student III roku prawa. Sama studiowała podówczas na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Warszawskiego. Młodzi mieszkali jednak osobno, bo zataili swój ślub przed rodzicami Stefana, którzy byli stanowczo przeciwni ich małżeństwu. Adina i Stefan nie chcieli jednak czekać z decyzją o ślubie. Między innymi dlatego, że już w zbliżającym się 1940 roku Adina miała otrzymać dyplom i prawo praktyki. Chciała mieć na dokumentach nazwisko męża.

Mądra, zdolna, zamężna. Życie Adiny układało się całkiem nieźle. Marzyła o pracy pediatry i wspólnym mieszkaniu z ukochanym. Kiedy wybuchła wojna, oba marzenia udało jej się spełnić. Paradoksalnie, właśnie dzięki rozpoczynającej się wojnie. W końcu zapotrzebowanie na lekarzy wyraźnie się wtedy zwiększyło i Adina bez problemu dostała się na staż na oddziale gruźliczym w Szpitalu Dziecięcym Bersohnów i Baumanów – placówce położonej w getcie warszawskim. Z kolei rodzice Stefana w ogarniętej wojną stolicy w mgnieniu oka zapomnieli o twardych zasadach dotyczących wspólnego życia dwojga młodych, kochających się ludzi.

Adina miała jeszcze jedno marzenie: chciała pisać. W realizacji tego marzenia wojna jej z kolei przeszkodziła. Dziewczyna stworzyła co prawda w Nowy Rok 1943 monodram o grabarzu grzebiącym Żydów w Treblince, ale po wojnie nie starała się o jego wystawienie i postanowiła sobie, że nigdy już nie chwyci za pióro. Uznała, że to, co przeżyła, „nie jest ani do pisania, ani do czytania”, a „o innych sprawach – codziennych, przedwojennych – pisać nie ma sensu” [s. 7].

Do pisania wróciła dopiero w latach 80. Wtedy Adina Blady-Szwajgier podupadła na zdrowiu i szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafiła do szpitala na oddział Marka Edelmana, swojego kolegi z czasów wojny, który pracował wówczas jako goniec w tym samym co ona szpitalu dziecięcym. W takich okolicznościach nie sposób było uciec od przeszłości. To właśnie za namową Edelmana i ze strachu, że przed śmiercią nie zdąży nikomu opowiedzieć swojej historii II wojny światowej, którą dotychczas skrzętnie przed wszystkimi ukrywała, Adina zaczęła pisać. Tak powstała książka „I więcej nic nie pamiętam”.

W 1988 roku wydały ją „Zeszyty Niezależnej Myśli Lekarskiej”. Potem pojawiły się wznowienia i tłumaczenia na języki obce: angielski, francuski, niemiecki. Historia młodej lekarki nie przestaje intrygować do dzisiaj. W kwietniu 2019 roku premierę w oficynie Nisza miało pierwsze poprawione wydanie wspomnień Adiny.

Kto nie widział takich oczu, ten nie wie, jakie może być życie

„I więcej nic nie pamiętam” to książka podzielona na dwie części, tak jak można wyodrębnić dwa zasadnicze etapy życia Adiny w czasie wojny. W pierwszej, autorka pisze o codzienności lekarzy pracujących w szpitalu dziecięcym w getcie warszawskim, w drugiej – o życiu po aryjskiej stronie.
Najpierw czytamy więc, z czym wiązała się praca we wspomnianym szpitalu – przede wszystkim z podporządkowaniem wszystkiego dobru dzieci, które w nim przebywały, i wyznaczonej przez naczelną lekarkę, legendarną doktor Annę Braude-Hellerową, rutynie dziennej:

„Dzień szpitalny zaczynał się codziennie od raportu – odprawy u doktor Naczelnej, gdzie nie tylko omawiało się nowe lub trudne przypadki, ale trzeba było tłumaczyć się z każdego zgonu i udowodnić, że zrobiono wszystko, co możliwe, dla uratowania życia. A tych tłumaczeń było coraz więcej…” [s. 35].

Do codziennych obowiązków lekarzy należało też prowadzenie historii choroby każdego dziecka. Poza tym co dwa tygodnie w szpitalu odbywały się zebrania naukowe, na których omawiano co ciekawsze przypadki, dyskutowano nad metodami leczenia, a nawet wygłaszane były krótkie referaty teoretyczne. Był też w Szpitalu Dziecięcym Bersohnów i Baumanów zespół badający – niestety bardzo wówczas częstą – chorobę głodową. Jego ostatnie zebranie odbyło się w sierpniu 1942 roku. Dzięki jego pracom po wojnie, w roku 1946, ukazała się książka „Choroba głodowa. Badania kliniczne nad głodem wykonane w getcie warszawskim z roku 1942”.

Ważnym momentem dnia było wspólne śniadanie pracowników – „zasadniczy”, jak pisze Adina, choć bardzo skromny, posiłek. Składał się zazwyczaj „z dziesięciu deko kartkowego chleba pokrajanego w cieniutkie kromki i jednego deko buraczanej marmolady lub pięciu gramów «małpiego smalcu». Do tego dochodził 1 – słownie jeden – 25-gramowy kieliszek spirytusu nierozcieńczonego, wypitego jednym zręcznym haustem” [s. 34]. Specjalny przydział spirytusu dla lekarzy miał niebagatelne znaczenie. To ten jeden kieliszek przezroczystego płynu dzięki swojej kaloryczności ratował lekarzy przed obrzękami głodowymi, a później również ułatwiał im coraz bardziej przygnębiającą pracę. Co ciekawe, nawet po zamknięciu getta w listopadzie 1940 roku przydział spirytusu dla lekarzy został utrzymany. Czyżby było to przeoczenie okupanta? – zastanawia się autorka.

Ten codzienny rytm, dążenie do tego, by wszystko działo się tak, jak gdyby wojny nie było, był szalenie ważny – zwłaszcza gdy wszystko wskazywało już na to, że praca lekarzy nie ma sensu, bo zdecydowanej większości pacjentów nie da się uratować; można im tylko zapewnić cichą, spokojną śmierć. Właśnie ten rytm oddalał moment pogrążenia się w rozpaczy i beznadziei. Naczelna szpitala wyznawała widać tę samą zasadę, którą w Auschwitz przekazał Primo Leviemu współwięzień Steinlauf: „Musimy glansować buty – nie dlatego, że tak każe regulamin, lecz dla zachowania godności. Musimy maszerować wyprostowani, bez szurania chodakami nie z poszanowania dla pruskiej dyscypliny, lecz aby pozostać żywymi, aby nie zacząć umierać” [1].

polecił: Leon Rozenbaum

A nie było łatwo znosić widoku straszliwych cierpień małych pacjentów, przypominających albo szkielety, albo – w końcowej fazie choroby głodowej – ogromne, obrzęknięte istoty, w dodatku pełne pretensji do lekarzy i przekonane, że oni nie znają prawdziwego głodu i bólu. Jedne dzieci cierpiały przy tym na Durchfall, krwawą biegunkę głodową, i nie mogły nawet dojść do ubikacji; inne dopadały tyfus plamisty lub gruźlica, które gwarantowały szybką śmierć.

„Patrzyły na nas oczy bez dna – pisze Adina – oczy tak strasznie poważne i smutne, jakby cały żal dwóch tysięcy lat diaspory znalazł w nich wyraz. Na kołdrze bez ruchu leżały ręce – rączki dziecka o poobgryzanych paznokciach, opalone lub blade, te same, które jeszcze kilka miesięcy temu matka całowała i tuliła z miłością. Wiecznie ruchliwe, radosne ręce dziecka, teraz bezsilne i uspokojone […]. A kto nie widział takich oczu, takiej twarzy zagłodzonego dziecka z czarną jamą otwartych ust, ze zmarszczoną pergaminową skórą, ten nie wie, jakie może być życie” [s. 38; 52].

Tak było do ostatniej chwili. We wrześniu 1942 roku do szpitala, w którym pracowała Adina, przywieziono chorych ze wszystkich szpitali w getcie, a Adina dowiedziała się, że wszyscy Żydzi z getta mają się zebrać w czworoboku ulic Miłej, Zamenhofa, Gęsiej i Smoczej. Naczelna rozdała pracownikom szpitala dziecięcego numerki życia. Jeden otrzymała Adina. Zanim jednak opuściła szpital, „pchając się do życia”, w wyniku splotu różnych okoliczności udało jej się zdobyć morfinę. Wiedziała, co powinna z nią zrobić, by spełnić obietnicę daną dzieciom, że zostanie z nimi do samego końca. Gdy Niemcy i szaulisi zbierali chorych z sal do wagonów, Adina poszła najpierw do pokoju niemowląt, a potem do pokoju dzieci starszych – i wlała w otwarte buzie ostatnie lekarstwo.

Być normalnym człowiekiem na ulicy zwykłego miasta

25 stycznia 1943 roku, w piękny, słoneczny dzień, Adina wyszła na aryjską stronę. Od teraz jej zadaniem nie było już leczenie ludzi (przynajmniej nie w dosłownym sensie tego słowa), lecz szykowanie mieszkań i dokumentów dla Żydów wychodzących z getta. Powierzenie jej tej misji, wymagającej pokazywania się na ulicach miasta, Adina zawdzięczała przede wszystkim swojemu dobremu wyglądowi.

Szybko okazało się, że życie po tej stronie jest równie trudne jak za murami, a pod pewnymi względami może nawet trudniejsze. Dopiero tu Adina poznała prawdziwy strach i prawdziwą nienawiść – gdy parę razy spotkała swoich kolegów ze studiów, a oni „tak dziwnie patrzyli” [s. 99]. Musiała szybko nauczyć się kilku twardych zasad. Nikomu nie ufać. Uważać na szmalcowników. Unikać znajomych twarzy. Nie narażać przyjaciół i bliskich na zdemaskowanie (co często oznaczało: trzymać się od nich z daleka). Szybko pozbywać się pieniędzy. Zmieniać kwaterę natychmiast po jej „spaleniu” (czyli zaraz po tym, jak zostanie namierzona przez szmalcownika czy żądnego zysku sąsiada). Trzymać fason i nie zwracać na siebie uwagi. Zawsze być gotowym na najgorsze (najlepiej mieć przy sobie truciznę). A przy tym „być normalnym człowiekiem na ulicy zwykłego miasta”. I nigdy nie płakać na ulicy, nawet wtedy, gdy patrzy się z placu Krasińskich na płonące getto, stojąc – jak Adina Blady-Szwajgier – z bukietem żonkili w dłoni przy uwiecznionej przez Czesława Miłosza czynnej karuzeli. Albo gdy żegna się miłość swojego życia w Hotelu Polskim, odprowadzając ją wzrokiem do bud, które podjechały zamiast obiecanych autobusów, z nadzieją, że akurat ten transport nie pojedzie do Oświęcimia, że tym razem Żydzi, a wśród nich ten ukochany człowiek, trafią do lepszego świata – nie w niebie, ale tu, na ziemi.

W tej części „I więcej nic nie pamiętam” autorka zdaje relacje z dwóch lat swojego życia w ciągłym strachu przed zdemaskowaniem. I w ciągłym pośpiechu – pracy przy organizowaniu życia Żydom, którzy wyszli z getta, czy szukaniu nowych, bezpieczniejszych kwater, kupowaniu jedzenia i dokumentów było bowiem mnóstwo. Dzięki temu człowiek czuł się potrzebny. Poza tym, co nie mniej ważne, jak pisze autorka, nie było czasu na myślenie i na rozpacz.

O swoich przeżyciach Adina Blady-Szwajgier opowiada w prostych, niemal żołnierskich słowach. Jak nietrudno się domyślić, opisuje wiele wydarzeń tragicznych. Na przykład sytuację, gdy pozostająca w ukryciu Żydówka, której został na świecie tylko noworodek, zatyka mu buzię poduszką, żeby nikt nie usłyszał jego kwilenia. Chwilę potem Adina musiała wynieść zwłoki tego samego noworodka w tekturowym pudełku. Albo jak cztero- czy pięcioletnie dzieci, żyjące cały czas w ukryciu, z dala od swoich rówieśników, cofają się w rozwoju i zapominają mowy. I nawet bawić się nie umieją – bo gdzie miały się tego nauczyć? Pojawiają się też jednak we wspomnieniach Adiny ślady humoru. „Bo tak to już jest, że obok największej tragedii często jest coś do śmiechu” – wspomina autorka. Na przykład, pisze dalej, „Celek kiedyś w Międzylesiu na fałszywy alarm wyskoczył oknem półnagi i wpadł w maliny” [s. 186].

Na stronach wspomnień Adiny Blady-Szwajgier bardzo wyraźnie odbija się jedno z jej życiowych haseł: „Lekarzem jest się po to, żeby pomagać, nie po to, żeby roztkliwiać się nad sobą” [s. 157]. Zgodnie z nim starała się żyć do końca, usiłując być jednocześnie uczciwym, odpowiedzialnym, szlachetnym człowiekiem i na takich ludzi wychować swoje dzieci. Przez czterdzieści lat po wojnie z pełnym oddaniem leczyła więc pacjentów, a o głęboko skrywanych ranach nic nie mówiła. Starała się o nich zapomnieć. Nie udało jej się jednak i nigdy sobie nie wybaczyła, że zaczęła swoją karierę lekarską od prowadzenia ludzi ku śmierci zamiast ku życiu. Nie potrafiła przepracować tej traumy. Zapewne dlatego nigdy nie opowiadała o niej nawet swoim najbliższym.

Dopiero pod koniec życia postanowiła podzielić się swoimi wspomnieniami ze światem. Po ich spisaniu nałożyła nawet na swoją córkę, aktorkę Alinę Świdowską, „obowiązek przekazywania, niesienia dalej” tej opowieści [2], z którego córka wywiązała się, przygotowując monodram, odegrany na scenach warszawskich teatrów. Bez wątpienia jednak to właśnie skromna objętościowo książka „I więcej nic nie pamiętam” jest dla czytelnika najlepszą zachętą, żeby dzielić się z innymi pamięcią o ludziach w bieli, ich pacjentach i żyjących po aryjskiej stronie bojownikach, którzy wyszli z pożogi.


Przypisy:

[1] Primo Levi, „Czy to jest człowiek”, przeł. Halszka Wiśniowska, Warszawa 1996, s. 45.

[2] Beata Kęczkowska, „Obejrzała się tylko raz – rozmowa z Aliną Świdowską”, „Gazeta Wyborcza”, 31 stycznia 2010 [dostęp: 18 maja 2019].


Książka:

Adina Blady-Szwajgier, „I więcej nic nie pamiętam”, wyd. Nisza, Warszawa 2019.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


HAMAS FOILS ISRAELI ATTEMPT TO POISON GAZA OFFICIAL – REPORT

HAMAS FOILS ISRAELI ATTEMPT TO POISON GAZA OFFICIAL – REPORT

KHALED ABU TOAMEH


Citing “security sources,” the Lebanese daily Al-Akhbar said that the alleged assassination attempt took place last month.
Palestinians take part in a rally marking the 31st anniversary of Hamas’ founding, in Gaza City. (photo credit: IBRAHEEM ABU MUSTAFA / REUTERS)

Israel tried to assassinate a senior official in the Gaza Strip by poison, a Hezbollah-affiliated newspaper claimed on Wednesday.

Meanwhile, an Egyptian security delegation is scheduled to visit Ramallah on Thursday for talks with Palestinian Authority officials on ways of achieving “reconciliation” between the PA and Hamas, Palestinian sources said. The delegation is carrying “new ideas” to solve the dispute between the rival Palestinian parties in the West Bank and Gaza Strip, the sources said without elaborating.

Citing “security sources,” the Lebanese daily Al-Akhbar said that the alleged assassination attempt took place last month. The sources said that a “collaborator” involved in the alleged attempt to poison the senior “resistance” official has been apprehended by Hamas.

Al-Akhbar did not name the official or the group he belongs to.

The sources said that had the assassination attempt succeeded, “it would have been a major blow to the Palestinian resistance.”

According to the report, strict measures taken by Hamas after the botched November 2018 IDF commando operation in Khan Yunis in the southern Gaza Strip contributed to the uncovering of the alleged attempt to kill the top official by poisoning.

The November operation in Khan Yunis left a lieutenant-colonel dead and another officer moderately injured. Six members of Izzadin al-Qassam,were also killed in the firefight.

The Lebanese newspaper claimed that another senior military commander was also targeted by Israel. It said the commander, whose identity was not revealed, received a booby-trapped package as a “gift” from a “collaborator.” Hamas discovered and safely dismantled the explosive device, the report added. Following the incident, Hamas arrested a number of Palestinians connected to the case, it said.

The report also claimed that Hamas and other Gaza-based groups have lately detected an increase in Israeli efforts to recruit Palestinians as informants through “financial temptations and blackmail.”

Hamas did not comment on the report.

On Tuesday, Hamas launched a massive surprise drill in the Gaza Strip simulating an Israeli ground incursion into the coastal enclave. During the drill, Hamas and other Palestinian groups deployed militiamen in various parts of the Gaza Strip and closed all border crossings.

A Hamas spokesman said that the drill’s aim was to evaluate the “readiness of resistance groups for a scenario of an extensive attempt to harm public order and stability.”

In an unrelated development, senior Hamas official Musa Abu Marzook claimed on Wednesday that his movement received “more than one message to conduct dialogue with the Americans.” Hamas, he said on Twitter, “turned down all the message for two reasons: first, their plan to liquidate the Palestinian cause through various projects (Deal of the Century); and, second, the PAboycott of any dialogue with the Americans, in order to preserve the unity of the Palestinian position.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


11 lipca w Best w Holandii zmarł Andrzej Tylczyński, autor tekstów do ponad 200 piosenek.


11 lipca w Best w Holandii zmarł Andrzej Tylczyński, autor tekstów do ponad 200 piosenek.

Anna Bernat


Andrzej Tylczyński

Jego utwory śpiewali: Maria Koterbska (Augustowskie noce), Czesław Niemen (Domek bez adresu), Bohdan Łazuka (Dzisiaj, jutro, zawsze), Piotr Szczepanik (Goniąc kormoranyKochaćNigdy więcej), Jacek Lech (Partyzancka ballada), Ludmiła Jakubczak (W zielonym zoo), Fryderyka Elkana (Znad białych wydm), Irena Jarocka (Motylem jestem). Współpracował z kompozytorami: Andrzejem Korzyńskim, Jerzym Abratowskim, Franciszką Leszczyńska, Jerzym Woy-Wojciechowskim, Wojciechem Piętowskim. Pisał również polskie teksty do piosenek zagranicznych, m.in. in. do Begin the BeguineRomanticaMarina, Marina Jealousie.

Urodził się 1 stycznia 1925 r. w Poznaniu. Po wojnie studiował w rodzinnym mieście na Wydziale Studiów Edukacyjnych, a także polonistykę i historię filmu w Warszawie. W 1948 r. zaczął pracować jako dziennikarz w „Głosie Wielkopolskim” i „Gazecie Poznańskiej”. Na początku lat 50. wyjechał do Warszawy i w stolicy rozpoczęło się jego życie artystyczne. Zadebiutował tekstem „Ten mały zegarek” w 1953 r., w założonym przez siebie kabarecie Iluzjon. Był też założycielem i kierownikiem literackim i artystycznym kabaretu Panopticum oraz zespołu Wiślanie 69.

Współpracował z tygodnikiem „Szpilki”. W 1972 r. założył czasopismo muzyczne „Non Stop”, którego był wieloletnim redaktorem naczelnym. Na jego łamach publikowane też były artykuły związane z jazzem – recenzje płytowe pisał m.in. Andrzej Trzaskowski.

„Lata 70. to już duże sukcesy w krainie piosenki. Mieszkanie Tylczyńskich na ulicy Chmielnej w Warszawie tętniło wówczas spotkaniami twórców i wykonawców szlagierów” – wspomina Jacek Wyrwiński, cioteczny brat Andrzeja Tylczyńskiego.  „Można tu było spotkać panie German i Santor, kompozytorów Korzyńskiego, Abramowskiego  oraz wykonawców pana Szczepanika, Połomskiego i wielu, wielu innych artystów”.

Pod koniec lat 70. wyjechał do Holandii; współpracował tam z telewizją RTL: współtworzył serial animowany o Muminkach, pisał scenariusze. W Holandii napisał też powieść „Kryptonim Jeździec Polski”, wydaną w Polsce w 2000 r. 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com