Archive | August 2019

Ani jednego dobrego Polaka

Ani jednego dobrego Polaka

Rafał Betlejewski,
[ Radio RDC 9 października 2014 ] 


Fot. Adam Sikora

Przy ołtarzu stał pan w białym fartuchu ze scyzorykiem i tam na ołtarzu leżał człowiek. Powiedziałem do Franka: ? Uciekajmy!?.  Postanowiliśmy przepłynąć Wisłę. Rozmowa z Baruchem Bergmanem*

Ma pan 90 lat i na własne oczy widział pan te wydarzenia z naszej polsko-żydowskiej historii, o których ja mogłem tylko czytać w książkach. Pamięta pan początek wojny?

– W 1939 roku wyszedł nakaz Greisera, gubernatora obszaru Wielkopolski, żeby wszyscy Żydzi opuścili Poznań do 22 listopada. Żyd, który znajdzie się w mieście o tej i o tej godzinie, zostanie zastrzelony.

To się nazywało czyszczenie miasta, prawda?

– Tak. Wszyscy musieliśmy się stawić w jakimś magazynie, każdy miał się rozebrać do naga, staliśmy w rzędzie, Niemcy szukali po kieszeniach i wszystko konfiskowali. Ktoś miał obrączkę… Pamiętam, pan Widawski, był czapnikiem, mieszkał na Starym Rynku, stanął nago, ale z czapką na głowie. Niemiec zdjął mu czapkę, rozpruł i wypadł pierścionek ślubny i zegarek. Niemiec go pobił.

Wieźli nas pociągiem, wysadzili gdzieś w Lubelskiem, w środku pola, śnieg po kostki. Pociąg odjechał. Szliśmy torami aż do małego miasteczka, wszystkich nas rabin przydzielił do miejscowych rodzin. Oni nam udostępnili swoje łóżka, a sami spali na ziemi. Rano rabin zrobił zbiórkę pieniędzy wśród miejscowych i pytał każdego z nas, dokąd chcemy jechać. Moja mama miała dziewięcioro braci i sióstr w Łodzi. Przyjęli nas ciepło i wspaniale. Ojciec zaczął pracować, wynajęliśmy mieszkanie. Łódź była zupełnie inna od Poznania. Była wielkim ośrodkiem żydowskim.

Wyszedł rozkaz, że każdy Żyd, od 12. czy 14. roku życia, musiał nosić żółtą gwiazdę Dawida na sercu z napisem Jude i na lewej łopatce.

To był jeszcze 1940 rok?

– Tak. Nazywaliśmy to łatami. Nosiliśmy to, ale jakoś życie się specjalnie z tego powodu nie zmieniło. Potem przyszedł rozkaz, żeby się wprowadzić do getta. Przedtem ojciec zarabiał już na tyle dobrze, że wynajął gosposię, panią Krawczyk. Była wysoka, ale miała krzywe usta i nie była bardzo ładna. Odbierał ją mąż, wysoki, śliczny mężczyzna – widać było, że zakochany. Mój ojciec pewnego razu mówi mu tak: panie Krawczyk, ja panu dam 5 złotych, a pan niech mi da swój dowód osobisty i niech pan zamelduje, że go zgubił. W ten sposób mój ojciec został Feliksem Krawczykiem. Mój ojciec był bardzo mądrym człowiekiem i trzymał ten dokument w zapasie, że a nuż, widelec kiedyś może się przydać.

I przydał się…

– Jeszcze jak. Wprowadziliśmy się do getta, tam był jeden pokój i 20 ludzi, tak że jak spaliśmy na ziemi, to jeden dotykał drugiego. Potem straszny głód się zrobił, wszy i tyfus. Ojciec powiedział: słuchajcie, tu jest śmierć. Musimy stąd uciekać. Zdejmiemy te łaty i będziemy udawać chrześcijan. Jak złapią, mówi się: trudno, tu tak czy siak czeka nas zguba.

Mieliście jakąś pomoc po aryjskiej stronie?

– Żadnej. Wsiedliśmy do pociągu do granicy z Generalną Gubernią. Ojciec wynajął przewodnika, bo granica była pilnowana przez Niemców, szliśmy w nocy. Nagle przewodnik powiedział: upaść na ziemię i nie oddychać. Przed nami przeszedł patrol niemiecki. Przewodnik przeprowadził nas i pojechaliśmy do Warszawy, ojciec miał tam siostrę.

W ilu uciekliście?

– W pięciu. Tata, mama, ja i dwóch braci. Chciałem coś jeszcze powiedzieć. Jak Niemcy weszli do Poznania w 1939 roku, mój brat miał dziewięć lat. Z innymi żydowskimi dziećmi bawili się pod domem modlitwy. W piłkę grali albo w sztekla. Wie pan, co to jest sztekiel?

Nie.

– Taka gra, poznańska. A polskie dzieci krzyczały: “Jude! Jude!”, i z daleka wskazywały Niemcom Żydów. Esesowcy przyszli i zaczęli bić. Mój brat dostał kolbą i uderzył głową o mur. Wzięli go do szpitala – jeszcze wtedy można było iść do szpitala. Nie dawano mu szansy, że przeżyje. Przeżył, ale wrócił całkiem głuchy. A był takim pięknym i inteligentnym dzieckiem, że ludzie się oglądali, jak chodził po ulicy. Lekarze mówili: słuchajcie, za dwa miesiące wygramy wojnę, będziemy w Berlinie, będziecie mogli pojechać z nim do Szwajcarii, bo tu teraz nie ma warunków na leczenie. Ale jego nerw słuchowy wysechł. Mój brat ma teraz 85 lat, jest w stu procentach głuchy. Ale jest bardzo twórczy, zrobił doktorat na uniwersytecie amerykańskim. Ma żonę i córkę, każde ma swój samochód. Jestem z niego bardzo dumny.

Urodził się pan w Poznaniu?

– Tak. Każdy może przyjść do poznańskiego ratusza i przeczytać, że urodziłem się 20 września 1925 roku od mamy Sary i ojca Pejsacha Bergmana, na ulicy Żydowskiej 32 m. 5. Jestem Żydem z dziada pradziada. Według legendy rodzinnej moja prapraprababcia z Widawy witała Napoleona, jak szedł na Moskwę. Moje korzenie w Polsce sięgają kilkuset lat.

Ojciec urodził się pod zaborem rosyjskim, w tak biednej rodzinie, że jak miał sześć lat, to jego ojciec, a mój dziadek Dawid zaprowadził go do piekarza i oddał mu ojca w niewolę w zamian za siennik i jedzenie. Ojciec nigdy nie chodził do szkoły. Pracował u piekarza, zamiatał podłogi. Mama natomiast urodziła się w Łodzi, ale raczej w zamożnej rodzinie. Jej ojciec Moszek Kaganowski był na tyle wpływowy, że podobno miał przepustkę, która pozwalała mu mieszkać w Moskwie. Bo Żydom nie wolno było wjeżdżać do Moskwy.

Mój ojciec był wspaniałym człowiekiem – wysoki, przystojny…

Tak jak pan…

– Silniejszy i chyba ładniejszy. I niezmiernie zaradny. Do dzisiejszego dnia ja go poważam i szanuję. Do tego stopnia, że gdyby jeszcze żył, choćby ślepy i głuchy, to ja bym do niego czołgał się na kolanach. On mi kilkakrotnie życie uratował, w łódzkim getcie i warszawskim… Był samoukiem, ale jego artykuły ukazywały się w żydowskich gazetach przed wojną. Co sobotę po nabożeństwie musiałem czytać te jego artykuły po żydowsku.

Czyli w jidysz?

– Tak. Jestem płynny w jidysz, to mój ulubiony język.

Ten język ginie?

– On nie ginie, ale ludzie giną. Ja już jestem chyba jednym z ostatnich Mohikanów. Ojciec rozmawiał do mnie tylko po żydowsku, mama z kolei tylko po polsku. Mama miała edukację, była nauczycielką. Gdy wybuchła wojna, miałem 14 lat. Jestem ostatnim chyba, który śpiewał codziennie przed lekcją “Jeszcze Polska nie zginęła” po niemiecku. Nie spotkałem już nikogo żyjącego, który to śpiewał. Chodziłem do tej synagogi, w której po wojnie był basen miejski. Nie opuściłem ani jednego nabożeństwa. Mój ojciec wychował nas w bardzo religijnym duchu.

Cały czas chodzi pan do synagogi?

– Nie, proszę pana. Podczas wojny zabito mojego ojca i drugiego Boga w Oświęcimiu. Straciłem wiarę. A pan wierzy w Boga?

To trudne pytanie, cały czas się nad tym zastanawiam. Czemu pan pyta?

– Ja panu powiedziałem o swoich przekonaniach i byłem ciekawy pańskich.

Czy da się być Żydem bez Boga?

– Bardzo. Ja jestem takim głębokim Żydem, że nawet sobie nie wyobrażałem, że mogę być tak bardzo Żydem.

I Bóg do tego nie jest potrzebny?

– W ogóle. Nie ma go. Ja twierdzę, że to ludzie stworzyli Boga, a nie Pan Bóg ludzi. Bo jeśli Pan Bóg miałby stworzyć ludzi na własne podobieństwo i wyszło mu coś takiego, to Boże, mój Boże…

Pan widział okropne rzeczy, które ludzie potrafią robić.

– Wie pan, Poznań był pełen antysemityzmu. Tam liczył się tylko Dmowski i ksiądz Maksymilian Kolbe, obwołany potem świętym przez Jana Pawła II. On publikował “Rycerza Niepokalanej”. Polecam, żeby każdy Polak przeczytał choć jedną stronę. Ział nienawiścią! Dzięki niemu ja doświadczyłem tylu upokorzeń ze strony Polaków. Dzięki księdzu Kolbe! Byli też inni antysemici, ale religia brała bardzo duży udział w nienawiści do Żydów.

Po I wojnie, kiedy Niemcy uciekli z Poznania, Poznań był pusty, można sobie było wybrać mieszkanie i mój ojciec przeniósł nas z Łodzi. W Poznaniu rodził się wtedy bardzo patriotyczny prąd narodowo-radykalny. Stronnictwo Narodowe i Obóz Narodowo-Radykalny szerzyli nienawiść do Żydów. Oprócz “Rycerza Niepokalanej” były jeszcze “Pod Pręgierz” i “Pająk”. Były poświęcone jednemu tematowi: nienawiści do Żydów. Jako chłopak czytałem każdy numer tych trzech gazet. Mam w domu kolekcję “Rycerza Niepokalanej”.

Polacy kupowali tę propagandę?

– Widocznie. Chodziłem po Poznaniu i widziałem, że wykwintne restauracje miały napisy w oknach “Żydom i psom wstęp wzbroniony”. Ja musiałem płacić 5 groszy tygodniowo za protekcję króla ulicy.

?

– To był silny chłop, który, jak ktoś go nie słuchał, to bił. A że chciał mieć dochód, to wybrał żydowskie dzieci i każdy musiał płacić za ich ochronę. Było dwóch braci, Bogdan i Zenon. Brali od ojca 5 złotych miesięcznie za “protekcję”.

Ponieważ żydowskie dzieci bito w normalnych szkołach, zarząd Poznania – miał na tyle rozumu – założył Publiczną Szkołę Powszechną nr 14 na Noskowskiego 3, która była wyłącznie dla żydowskich dzieci. Nauczyciele byli Polakami. Jak wychodziliśmy ze szkoły, naprzeciwko, w parku, czekały na nas zwykle łobuzy, nazywano ich wtedy juchcikami. Mieli kamienie i trzeba było wołać policję. W Poznaniu, jak jakiś Żyd miał brodę, to mu ją wyrywali, więc w mieście nie było ani jednego Żyda, który miałby pejsy czy chodził w chałacie. Każdy wyglądał i zachowywał się jak Polak. Mówiono w Poznaniu wśród Żydów, że jak Żyd przyjedzie do Poznania, to wraca do domu nie do poznania.

Jak się pan tam czuł?

– Bardzo chciałem być Polakiem, byłem wielkim patriotą! Kierowniczka naszej szkoły, pani Franciszka Probstowa była wielką patriotką i wpoiła w nas miłość do Polski. Znam dużo lepiej historię Polski od historii amerykańskiej, mimo że mieszkam w New Jersey od 1947 roku i chodziłem do szkół amerykańskich.

Mówi pan przepiękną polszczyzną!

– Ja jestem zakochany w poezji polskiej. Szczególnie w Mickiewiczu, Słowackim. A Tuwim, kuzyn mojej mamy, którego nigdy nie poznałem, jest moim Bogiem. Znam go na pamięć. Podobno zacząłem czytać książki, jak miałem trzy lata. Chciałem wstąpić do harcerzy, ale mi powiedziano, że tylko polskie dzieci mogą być harcerzami. Nie miałem ani jednego polskiego kolegi. Nikt się ze mną nie chciał bawić. Byłem “parszywym Żydem”. Codziennie. Zaakceptowałem tę sytuację. Myślałem, że tak jest na całym świecie. Że to jest los Żyda – musi cierpieć. Z tym że ja nie czułem tego cierpienia. Miałem kolegów Żydów. Założyliśmy klub sportowy Bar Kochba i organizację syjonistyczną, spotykaliśmy się raz na tydzień i omawialiśmy książki.

Rodzice nie chcieli uciec z Poznania?

– Chcieli, ale nie mieliśmy pieniędzy, byliśmy biedni. Ojciec wpajał we mnie kulturę żydowską, historię żydowską, Torę. Wpoił we mnie dumę, że jestem Żydem. Czytam po hebrajsku płynnie, ale nie rozumiem, co czytam. Znam wszystkie modlitwy po hebrajsku, ale nie rozumiem, co znaczą. Kiedy musiałem udawać chrześcijanina, zauważyłem, że chrześcijaństwo jest religią miłości. To inaczej niż religia żydowska, która jest religią sprawiedliwości. Szukałem tej miłości w religii chrześcijańskiej, ale zamiast miłości natknąłem się na tyle nienawiści, na tyle zimna, obojętności, że jakoś religia żydowska przemawiała do mnie bardziej etycznie.

Smutne. Wróćmy do momentu, kiedy z rodzicami i braćmi szliście przez granicę do Warszawy.

– Ojciec miał siostrę na Miłej 21, naprzeciwko Miłej 18.

W samym środku getta, tam, gdzie Mordechaj Anielewicz…

– Tak, z tym że my nie wiedzieliśmy, że tam jest jakaś komenda. Ciotka Driesel nas bardzo ciepło przyjęła. Pomogła nam znaleźć mieszkanie. Życie znów zaczęło się normalizować. Potem ni stąd, ni zowąd zarządzenie – getto. To samo, co w Łodzi. Kto zostanie zatrzymany bez opaski, będzie zabity. Wprowadzono też przepisy, że Żydzi są wyjęci spod prawa.

Z początku życie kulturalne w getcie kwitło, chodziłem do opery, były teatry, występy, koncerty, nawet tajne szkoły.

Szpilmana pan widział?

– Nie, o Szpilmanie się dowiedziałem po wojnie. Byłem w getcie prawie od samego początku do końca, ale o wielu rzeczach dowiedziałem się dopiero po wojnie, na przykład o Żegocie dowiedziałem się dopiero w Ameryce.

Potem w getcie zrobiło się okropnie. Tyfus, wszy, głód. Codziennie ludzie wynosili swoich sąsiadów, którzy jeszcze żyli, ale już umierali. Kładli na chodnikach, opierając grzbietem o mur. Pamiętam te nogi spuchnięte jak balony, przezroczyste. Ludzie jedli wodę, nie było nic do jedzenia. Umierali na moich oczach. Była taka firma pogrzebowa Pinkert, chodzili z wózkiem, który był ciągnięty przez ludzi, wsadzali te trupy na wózek i na Powązki.

Ojciec wyciągnął ten kupiony dowód osobisty i stał się Feliksem Krawczykiem. Przeszedł na aryjską stronę. Wynajął pół kuchni na ul. Towarowej 58 u pana Stanisława Perlika, który nie wiedział, że ojciec jest Żydem.

A wy?

– My żyliśmy w getcie. W getcie były tak zwane sądy. Front sądów był na Lesznie, tył sądów był na Białej. Ojciec znalazł policjanta polskiego, który był strażnikiem w sądach, przekupił go i on w porozumieniu z niemieckim strażnikiem wpuszczał ojca co piątek do getta przez sądy. Ojciec wychodził w poniedziałek rano. Przechodził do getta bez opaski, jako chrześcijanin, przynosił nam jedzenie, z tym że zanim doszedł do naszego mieszkania, to połowę jedzenia oddawał tym żebrakom i konającym po drodze. Nazywali go “dobry Polak”.

Zbliża się 1942 rok, getto zaczyna być likwidowane.

– Żandarma, który patrolował odcinek przy naszym domu, nazywali “Frankenstein”, bo musiał codziennie zabić jedną osobę. Przez dziurę w płocie strzelał znienacka. I jak zabił jedną osobę, to był szczęśliwy.

Zaczęli przyjeżdżać ciężarówkami SS, łapali ludzi i na Umschlagplatz. Zapomniałem powiedzieć, że jednym z powodów, dla którego przeżyłem, było to, że dostałem pracę w Departamencie Zdrowia.

Jako szesnastolatek?

– Tak, miałem czerwoną opaskę i dokumenty, że pracuję w Departamencie Zdrowia, chodziliśmy do mieszkań, gdzie ludzie umierali albo już umarli na tyfus, i musieliśmy to dezynfekować, uszczelniać okna, drzwi, rozpylać.

Żeby zarobić na chleb, bo tego, co ojciec nam przywoził, nie było dość, wynajmowałem rikszę razem z kolegą. Ja jeździłem cztery godziny, on cztery. Pewnego razu złapali mnie i 20 innych rikszarzy. Musieliśmy iść pod karabinami do domu starców. Położyli na każdej rikszy trzech starców i jechaliśmy. Na Karmelickiej się dowiedziałem, że jedziemy na Umschlagplatz. Przestraszyłem się, bo wiedziałem, że Umschlagplatz to jest koniec.

Wiedzieliście wtedy, czym jest Treblinka?

– Łudziliśmy się. Niemcy przyrzekali cały czas, że kto się stawi, dostanie 5 funtów marmolady z marchewek, 5 funtów chleba, i zapewniali, że dostaniemy wspaniałą pracę i doskonałe warunki higieniczne na wschodzie. Przychodziły też kartki pocztowe gdzieś z Ukrainy. “Kochana mamo, jest mi tu bardzo dobrze, powiedz wszystkim, żeby przyjeżdżali, niech się zgłoszą na ochotnika”.

To były falsyfikaty?

– Nie, prawdziwe listy. Potem tych ludzi zabijano. Ale te listy przychodziły i my daliśmy się oszukać, bo tonący brzytwy się chwyta.

Więc ja w pewnym momencie rzuciłem tę rikszę i zacząłem uciekać.

Z tymi starcami?

– Starców zostawiłem i zacząłem uciekać z powrotem na Leszno. Zygzakiem, bo strzelali do mnie. Jak mi się udało, nie wiem. Potem zaczęli masowo wywozić ludzi na Umschlagplatz. Dostaliśmy wiadomość od ojca, że już nie może przyjść. Potem pewnego ranka – my mieszkaliśmy na parterze – ojciec przerzucił przez mur chleb. Otworzyliśmy ten chleb i tam było napisane: przyjdą Niemcy z ciężarówką, żebyście się nie ważyli na nią wejść. Jak mają was zabić, niech was zabiją tam, gdzie jesteście. To była ostatnia wiadomość od ojca. I rzeczywiście przyszła ciężarówka. Niemcy mieli taką jakby trąbę i oznajmili, że wszyscy lokatorzy mają się zjawić na ciężarówce. Za dziesięć minut wejdą do domu i kogo zastaną, zabiją. A my pamiętaliśmy ojca polecenie, żeby nie iść na ciężarówkę. Z bratem wyrwaliśmy drzwi od ubikacji. Każdy z nas postarał się nasrać jak może na te drzwi. Posmarowaliśmy wszystko gównem i zrobiliśmy taki plakat na drzwiach, po niemiecku: “Uwaga, tyfus plamisty”. Postanowiliśmy, że mama schowa się pod łóżko, brat do szafy, drugi brat pod inne łóżko, a ja pójdę na dach. Starałem się schować za kominem, ale Niemcy widzieli mnie z okien i zaczęli krzyczeć: “Jude! Jude!”. Pobiegłem na dół i byłem w panice. Otworzyłem drzwi do latryny. Tam był jeden pan zanurzony po szyję w gównie, ja nie zastanawiałem się długo i wszedłem też do tego gówna…

(Tu Baruch zaczyna płakać. Długo nie może dojść do siebie).

Niemcy otworzyli drzwi, ale zaraz zamknęli, bo smród był okropny. Jak ciężarówka odjechała, ja i mój sąsiad, który się nazywał pan Chutoran, z Poznania, wyszliśmy, opryskaliśmy się wodą i postanowiliśmy uciekać z getta.

Mama i brat przetrwali łapankę?

– Tak. Niemcy nie weszli, przestraszyli się napisu i śmierdziało. Ten pan Chutoran powiedział, że ma znajomą po aryjskiej stronie i może przekupić żydowskiego policjanta, który przekupi polskiego policjanta, który przekupi niemieckiego policjanta – strażnika przy bramie, i dołączymy się do placówki. Placówka to grupa ludzi, która pracowała na Okęciu, Żydzi. Codziennie wychodzili pod strażą z getta i przychodzili wieczorem. Pan Chutoran i ja stanęliśmy w ostatnim rzędzie. Dano nam wskazówki, że w pewnej chwili staniemy i będziemy udawać, że sobie sznurujemy buty, aż ulica będzie pusta. I tak się stało, oni szli dalej, a my sznurowaliśmy buty. Czmychnęliśmy w boczną uliczkę. Pan Chutoran poszedł do swojej znajomej w Śródmieściu. To była siwa pani, starsza, szczerbata. Mieszkanie było w okropnym stanie, brud, wszy. Ja spałem na ziemi w korytarzu, a on spał z nią. Rano ona z nami poszła do stacji kolejowej, kupiła nam bilet i pojechaliśmy. On miał znajomych w jakiejś wsi. Przyjęli nas bardzo ciepło, Żydzi. Zaczęli mówić i zrozumiałem, że jestem koło Treblinki. Oni nie zdawali sobie sprawy, co się dzieje w Treblince. Jak ja usłyszałem “Treblinka”, to powiedziałem: ja tu nie zostaję, wracam.

Do Warszawy?

– Tak. Pamiętałem adres ojca. Ojciec, jak mnie zobaczył , to wzruszył się bardzo. Ja też. Wynajmował pół kuchni. Potem brat przyszedł. Powiedział: “Mama i Genio czekają w getcie przy murze, musimy iść wieczorem i ich wydostać”. Tato zawiózł ich do Kielc. Wynajął jakąś ruderę. Zostawił tam mamę i braci, a sam wrócił do Warszawy.

A pan?

– Ja czekałem na niego w tej połowie kuchni. Ojciec mnie przedstawił jako swojego bratanka. Mój polski był normalny, po akcencie nikt nie mógł poznać. Ja chyba nie wyglądałem jak Żyd, udało się jakoś ludzi przekonać, że jestem chrześcijaninem. No i pewnego razu…

Jak pan się przedstawiał wtedy?

– Bronisław Krawczyk. No i pewnego razu brat przyjechał i powiedział: “Słuchaj, mama się obawia, że ktoś ją poznał. Ratuj!”. Ojciec pojechał, wziął ich wszystkich do Częstochowy. Tam jeszcze było getto, ale warunki były dobre, bo ludzie pracowali dla Niemców. Ja z ojcem mieszkałem w Warszawie. Zacząłem handlować na Kercelaku, gdzie się zbierali wszyscy złodzieje, bandyci i handlowali. Wszystko, co sprzedawali, było kradzione. Moimi kolegami byli bandyci. Nie wiedzieli, że jestem Żydem. Byli tacy dobrzy dla mnie, tacy szlachetni. Udało mi się kupić stare spodnie… I znowuż przyjechał brat. Ratuj, mówi, likwidują częstochowskie getto. Ojciec pojechał, przywiózł ich do Warszawy. On był prawdziwym bohaterem, mój ojciec.

W gazecie było napisane, że jeden pan Mieczysław Nawrocki na Wolskiej 6 chce sprzedać swoje mieszkanie, więc ojciec pojechał do niego i ustalił cenę. Zgodzili się, że ojciec wpierw będzie wynajmował, a potem kupi. I wprowadziliśmy się, z tym że pan Nawrocki nie wiedział o matce ani o starszym bracie, bo mama się zaraz ukryła w kuchni i nie wychodziła. Mój brat miał wspaniały wygląd polski – blondyn niebieskooki. Ale miał taki strach w oczach, że też się bał wyjść, bo ktoś od razu pozna, że Żyd. Więc oni byli zamknięci w kuchni i wychodzili tylko, gdy pan Nawrocki szedł do pracy. A Genio, ten mój głuchy brat, zbuntował się i nie chciał w kuchni siedzieć. Codziennie uciekał z mieszkania do czytelni publicznej i od rana do wieczora czytał książki (śmiech).

Chodził tam jako chrześcijanin?

– Tak, jako Eugeniusz Krawczyk. Ja natomiast jakimś cudem zostałem asystentem dla asystenta w piekarni cukierniczej na Miodowej 24, na rogu Długiej, u pana Stefana Buzego. Buze był folksdojczem i każdy, kto tam pracował, dostawał ausweis, że pracuje dla przemysłu niemieckiego, i jak dostałem ten ausweis, to czułem się ważny, bo Niemcy zatrzymywali Polaków prawie na każdym rogu: “Ausweis, bitte!”. Jak pokazywałem papier z wroną, to mnie puszczali. Wokół mnie nie było żadnych Żydów. Myślałem, że jestem ostatnim Żydem na ziemi.

Trwała zagłada getta, tam było jeszcze około 70 tysięcy Żydów.

– Ja się tym nie interesowałem. Interesowałem się tylko tym, żeby włożyć coś do ust i przeżyć. Zarabiałem bardzo mało, ale na chleb wystarczało, i to ja żywiłem rodzinę (śmiech).

W getcie wybucha powstanie. Kwiecień 1943 roku. Jakie postawy obserwował pan po stronie polskiej?

– Społeczeństwo polskie w Warszawie cierpiało na obłęd narodowy. Jak witałem się z kolegami, którzy nie wiedzieli, że jestem Żydem, mówiliśmy zamiast dzień dobry: “Te skurwysyny Żydy”. W każdym sklepie warszawskim był wtedy afisz, że jest wystawa, która się tytułuje “Żydowska zaraza”, i że wszyscy powinni ją zobaczyć. Poszedłem na tę wystawę i tam naukowo stwierdzono, że krew żydowska jest inna od chrześcijańskiej i że Żydzi fizycznie mają inne składniki niż chrześcijanie.

To była wystawa zrobiona przez Polaków?

– Nie, przez Niemców. Podżegali ludność polską i z dobrym skutkiem, bo nienawiść Polaków do Żydów była tak zapalczywa, tak obłędna… Wspominam to ze zgrozą. Wszyscy chcieli mnie zabić. Naprawdę. Pamiętam dwa takie wypadki, kiedy byłem głodny i zmarznięty, nie wiedziałem, gdzie spać, więc zapukałem do drzwi i poprosiłem o pomoc, a tam ludzie zaczynali wołać policję, bo poznali, że jestem Żydem. Gdyby nie to, że biegałem szybciej od policji, to by mnie tu dzisiaj nie było. Potem już więcej nie próbowałem. Ten obłęd narodowy był tak bezgraniczny, i mówię to z całą świadomością, że podczas tych prawie sześciu lat wojny ja nie spotkałem ani jednego dobrego Polaka. Ani jednego.

Nie widział pan żadnego przykładu pomocy chrześcijańskiej dla Żydów?

– Przeciwnie! Gdziekolwiek się obróciłem, była nienawiść. Kupiłem sobie katechizm, żeby się nauczyć, bo słyszałem, że jak biorą na gestapo, to wypytują o katechizm…

Żeby na wszelki wypadek zdrowaśkę powiedzieć?

– Tak. Nauczyłem się wszystkiego prawie na pamięć, tylko nie byłem pewny, jak się człowiek żegna (śmiech), to postanowiłem iść w niedzielę do kościoła św. Anny na Krakowskim Przedmieściu poobserwować. I tego nigdy chyba nie zapomnę… Ksiądz z ambony powiedział tak: “Ja wiem, że są wśród was tacy, którzy pomagają Żydom, że są tacy, którzy ukrywają Żydów, ale ja wam zabraniam! Nie wolno! Oni ukrzyżowali Pana Jezusa! Gdyby Pan Bóg chciał, to on wiedziałby lepiej, jak im pomóc. Ja wam zabraniam!”. Wtedy się zachwiałem na nogach… I już więcej do żadnych kościołów nie poszedłem.

I to mnie otaczało codziennie, od rana do wieczora. Sąsiedzi, koledzy, wszyscy pałali nienawiścią. Rozumieć to ja wszystko rozumiem, ale zapomnieć tego nie mogę. Ja wiem, że wśród moich kolegów Żydów są tacy, którzy byli ukrywani przez Polaków, którzy dzięki Polakom przeżyli. Oni mieli szczęście, ja miałem pecha. W ciągu całej wojny nie spotkałem ani jednego dobrego Polaka, ani jednego dobrego Niemca. Każdy chciał mnie zabić.

Ma pan żal do Polaków?

– Nie. Mam tylko żal do Niemców, nie tylko żal, ale i nienawiść. Nie do Polaków. Chcę podziękować Muzeum Powstania Warszawskiego, że zapraszają mnie co rok, jako powstańca, i że płacą za koszt mojego lotu, za hotel dla mnie i dla żony. Jestem niezmiernie wdzięczny. Pięć lat temu miałem audiencję z panem prezydentem Lechem Kaczyńskim. Podziwiam jego determinację, bo to dzięki niemu jest Muzeum Powstania Warszawskiego i dzięki temu społeczeństwo jest świadome tego, co było. A to była zgroza.

Ale najpierw było powstanie w getcie…

– Pamiętam. Na zewnątrz getta, przy bramie, byli umundurowani Litwini, Łotysze, Ukraińcy w niemieckich mundurach. Było ich może stu i wchodzili w getto. Za nimi szedł porucznik niemiecki. I widziałem, jak oni wchodzą, jak zaczyna się strzelanina…

Pan Perlik, u którego mieszkaliśmy w tej połowie kuchni, pracował dla straży pożarnej, był kierowcą… On przyszedł pewnego wieczoru i zaczął opowiadać… płakał… mówił, że widział matki rzucające się z dziećmi z płonących balkonów… z dziećmi pod spódnicami. Mówił to, a ja musiałem udawać…

Co udawać?

– Że ja nie jestem Żydem.

Czy Polacy byli zaskoczeni, że Żydzi się bronią, strzelają?

– Nie. Nie pamiętam, żeby ktoś wyraził sympatię w stosunku do Żydów. Słyszałem takie odzywki: “Hitler dobrze zrobił, że za nas odwalił tę robotę”. Raz, a to było tuż przed powstaniem, zobaczyłem na ulicy mały tłum. Jakiś pan szarpał dziewczynę. Mogła mieć 22-23 lata. Krzyczał: “Żydówa, Żydówa”. A ona błagała: “Ja chcę żyć, ja chcę żyć!”. To było jedną ulicę przed wejściem do getta od Żelaznej. I w końcu on i jeszcze jeden pan siłą zaciągnęli tę biedaczkę do bramy getta, a potem usłyszałem dwa strzały. I pamiętam, że nie mogłem chodzić, ustać na nogach… Poszedłem do domu, trzymając się ściany.

Czy znał pan kogoś z tych bojowników?

– Nie. Pytał mnie pan o stosunek Polaków do Żydów. Wspomniałem, że pan Mieczysław Nawrocki, który wynajął nam swoje mieszkanie, nigdy się nie wyprowadził? To był 66-letni inżynier, inteligentny, małego wzrostu, z wąsikiem. Czasami wołał mnie, żebym wskrzesił ogień albo w czymś mu pomógł, i za każdym razem mówi mi: “Te Żydy pierdolone”. Wspominał na przykład, że jak on był małym chłopcem, to chodził w jego miasteczku “żydłak”… chłopiec, który miał może z dziesięć lat, z żółtymi oczyma i z rewolwerem, i szukał, żeby zabić Polaków. I zawsze znajdował jakąś nową historię o przebrzydłych “żydłakach”. A ja tylko przytakiwałem: “Tak, skurwysyny Żydy”.

Pracowałem wtedy u pana Buzego. Jak brytfanna z ciastem wychodziła z pieca, a ciasto nigdy nie wychodzi równo kwadratowo, moim zadaniem było je tak obciąć, żeby został kwadrat. Skrawki zrzucało się na podłogę, w trociny. Po pracy musiałem zamiatać trociny z tymi okrawkami, wkładać do maszyny do mięsa i zmielić. Miałem buteleczkę z czekoladową farbą i buteleczkę z rumowym zapachem, smakiem. Sztuczne to wszystko. Robiłem kulki i zanurzałem je w czekoladowym (śmiech) kolorze, a potem w rumowym smaku i mój szef to sprzedawał.

Jakie były relacje między ludźmi po aryjskiej stronie, już po zagładzie getta?

– Między Polakami? Każdy sobie rzepkę skrobał. Była nędza, był głód. Każdy dbał przede wszystkim o siebie lub swoją rodzinę. Takich rzeczy jak mydło nie było, jak wchodziłem do tramwaju, to wszyscy śmierdzieli tak jak ja (śmiech). Pracując u pana Buzego, mimo woli zaprzyjaźniłem się z innymi pracownikami w moim wieku. Randki z dziewczynami wspólne pamiętam.

Z chrześcijankami?

– Tak, Żydówek już nie było. Byłem przekonany, że Niemcy wygrają wojnę. Moim źródłem informacji było ich radio na ulicy na szczycie latarni i gazety. Nawet jak się cofali, to ze “strategicznych powodów”, więc żyłem w przekonaniu, że wszystko przepadło. 1 sierpnia 1944 po pracy – musiała być jakaś godzina dwunasta czy pierwsza, a pracowaliśmy na nocną szychtę – poszliśmy się kąpać na Mokotowie, na nagusa oczywiście, ja się trochę bałem, bo jestem obrzezany, ale jakoś się udało. Radośnie wracamy do domów. Było około piątej po południu, zauważyłem, że na rogu ulicy stał pewien gość i miał jakby kij od miotły owinięty kocem. Na drugim rogu znowu był jakiś gość – i to samo: kij owinięty. A dalej trzeci i czwarty chłopak i coś mnie to zdziwiło. Dzwon wybił pięć razy i te koce zostały zrzucone, a każdy miał karabin! “Rodacy, wybuchło powstanie!”, ktoś krzyknął, i my natychmiast się przyłączyliśmy jako ochotnicy! Entuzjazm był taki szalony.

Pan, ukrywający się Żyd, przyłącza się do polskiego zrywu?

– Ja się tu urodziłem! Mieszkam w Ameryce już 67 lat, ale Polska jest mi bardzo bliska. To moja ojczyzna! Przyłączyłem się do powstania z takim entuzjazmem jak wszyscy, kwiat polskiej młodzieży. Miałem 19 lat. Wszyscy głośno śpiewali: “Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz ni dzieci nam…

…germanił”.

– A potem przydzielono każdego z nas do innego plutonu i każdy dostał dwa granaty (śmiech) – ja też – i przydzielono mnie do porucznika “Wilka” na Mokotowie.

A pan jaki miał pseudonim?

– “Bebe”. Przydzielono mnie do jednostki na Czerniakowskiej. Szosa. Po obydwu stronach były rowy. Ścięliśmy dwa drzewa, żeby uniemożliwić niemieckim autom przejazd. Moja warta była między 6 rano a 8. Nagle dostrzegłem coś daleko. Pomyślałem, że to auto. Porucznik miał lornetkę: “To nie jest auto, to czołg… dwa czołgi… trzy czołgi! Obudź wszystkich!”. Porucznik mówi: “Jak oni się zbliżą, wtedy zaatakujemy. Teraz nie oddychać!”. A Niemcy się czołgali. Bardzo powoli. Zacząłem widzieć pierwszy czołg, lufy. Była cisza. Jak byli jakieś 50 metrów od nas, zaczęli strzelać. Walili do nas ze wszystkiego. Ziemia zaczęła się trząść, podskakiwać koło mnie. Ci moi koledzy, którzy byli najbardziej bohaterscy, zginęli pierwsi. To była rzeź… Nie wiem, jak przeżyłem… byłem w tych rowach, widziałem, jak ludzie krwawili, jęczeli, jak umierali… i w pewnym momencie byłem pewny, że ja też zostałem zabity… Ale poczułem gówno w majtkach… takie ciepło… i wtedy wiedziałam, że będę żył, że żyję. (śmiech przez łzy). Mój kolega Franek zaczął szlochać, wrzeszczeć. Stracił w ogóle świadomość. Uderzyłem go po policzkach i wtedy go obudziłem i siedzieliśmy cicho. Okazało się, że tylko my przeżyliśmy z 32. Tylu nas było. Wszystkich rozwalili na moich oczach…

Czołgi odjechały, daliśmy dyla w wysoką trawę. Doczołgaliśmy się do jakiegoś domu. To był kościół bernardynów. W środku ludzie leżeli na ławkach, jęczeli, krew wszędzie. Przy ołtarzu stał pan w białym fartuchu ze scyzorykiem i tam na ołtarzu leżał człowiek. Ja tego nie mogę zapomnieć. Powiedziałem do Franka: “Uciekajmy!”. Postanowiliśmy przepłynąć Wisłę, wiedząc, że na Pradze już są Rosjanie. 20 metrów od brzegu zaczęli do nas strzelać Rosjanie. Zawróciliśmy. Jakoś nas nie trafili. No więc idziemy, gdzie nos nas prowadzi. Zobaczyłem kontury lasu. Bardzo daleko. To były Lasy Chojnowskie. Weszliśmy do lasu i… Franek znikł i od tego czasu go nie widziałem.

A w Lasach Chojnowskich nie znalazł pan partyzantów?

– Oni mnie znaleźli. Zimno, deszcz padał, głodny byłem. Ludzie, którzy zostali wypuszczeni z więzienia, podzielili się ze mną chlebem. Rosjanin, który uciekł z obozu niemieckiego, szedł do Rosji, dał mi koszulę (śmiech). Miałem takie tragikomiczne przeżycia. Nagle otoczyli mnie cywile z karabinami. “Ręce do góry!”, krzyczą. Zaczęli mnie wypytywać, to im powiedziałem, kim jestem.

Co pan powiedział?

– Że jestem z powstania, Bronisław Krawczyk. Wzięli mnie do komendy, porucznik “Szary”, komendant plutonu, najpierw mnie wypytywał, w końcu wyciągnął ramiona powiedział: “Witam”, i przyjął mnie w ich szeregi.

Nie przyznał się pan, że jest Żydem?

– (Śmiech) By mnie natychmiast udusili, własnymi rękoma, przekonany jestem. Dowiedziałem się – wieczorem porucznik miał pogawędkę polityczno-wychowawczą – że jestem w szeregach Narodowych Sił Zbrojnych! (Śmiech).

Powoli wgrałem się w to życie, dali mi karabin i stałem się jednym z nich. Nikt nie wiedział, że jestem Żydem. Żydem w Narodowych Siłach Zbrojnych… Ale żyłem. I byłem szczęśliwy! Jedzenie było. Pewnego razu widzę, że czterech z nas idzie wieczorem w las, z karabinami. Pytam: “Gdzie oni idą?” I słyszę: “Tam się Żydy chowają w lesie, oni idą ich wyłowić” – i co wieczór czterech lub sześciu szło w las, żeby szukać Żydów. Przyszedł czas i na mnie.

Poszedł pan szukać Żydów?

– Nie! W panice udałem, że mam atak ślepej kiszki! (śmiech)

Nie chciał pan zdezerterować, przenieść się do innej grupy, do AK?

– Ee tam. Powstanie się rozpadało. Gdzie miałem pójść? Pieniędzy nie mam, znajomych nie mam, jestem głodny i jest zimno. A dla mnie oni są ratunkiem, tu mam jedzenie i mam gdzie spać, tu są moi koledzy.

Zaprzyjaźnił się pan z kimś?

– Tak. Wszyscy byliśmy bardzo blisko.

Pamięta pan kogoś?

– Nie. Zapomniałem. Może kontury pamiętam… ale nikt nie miał nazwiska. Tylko pseudonim. Naszym hasłem było: “Z bronią u nogi”. Z tego, co ja zrozumiałem, był taki układ między Niemcami a nami, że my ich nie atakujemy ani oni nas. My będziemy czekać z bronią u nogi, aż Niemcy z Rosjanami się wyrżną, i wtedy połowa z nas pójdzie do Berlina, druga do Kijowa, i Polska znów będzie od morza do morza. Ale przyszedł rozkaz przez radio, żebyśmy poszli na pomoc Warszawie. I powiedzieli, jak mamy iść, gdzie wyjść z lasu. Ustawiliśmy się w szeregach. Ja byłem w ostatnim. Wychodzimy z lasu, a tam Niemcy z karabinami maszynowymi. Rzeź. Pułapka. Pobiegłem do komendy, powiedziałem, co się dzieje. Zaczęli likwidować komendę, dali mi fałszywe papiery, pieniądze na bilet i adres, gdzie się mam zameldować w Częstochowie, u pana doktora Jana Piwowarczyka.

rekomendował: Leon Rozenbaum

A gdzie był wtedy pana ojciec?

– Zginął w pierwszym tygodniu powstania. Na Woli. Dom, w którym mieszkaliśmy – nie wiedziałem o tym – był główną komendą AK. Wolska 6. Starszy brat też padł. Eugeniusz przeżył, brał udział w powstaniu, po kapitulacji Niemcy stworzyli specjalny obóz dla młodocianych jeńców wojennych i mojego brata wsadzili tam, do Niemiec. Trzy dni przed końcem wojny trzech jego bliskich kolegów Polaków spuściło mu spodnie, gdy spał, i zaczęli krzyczeć: “Ty, kurwa, skurwysynie Żydzie”, wzięli go do komendanta. “Jude! Jude!”. A niemiecki komendant powiedział: “Jak jemu się coś stanie, to ja was zastrzelę” – widocznie wiedział, że wojna się kończy.

Czy widział pan kiedykolwiek, jak Polacy mordują Żydów?

– Nie. Polacy nienawidzili Żydów, ale nie mordowali. Polacy bili Żydów, rabowali Żydów, obrażali, poniżali, ale nie zabijali. Oddawali Niemcom. A Niemcy mieli taki zwyczaj, że jak Polak przyniósł Żyda, to dostawał połowę tego, co się na Żydzie znalazło, a w niektórych wypadkach 20 funtów kartofli.

Kończy się powstanie, zagłada Warszawy, a pan?

– Jestem w Częstochowie. Po dwóch tygodniach dostałem rozkaz, żeby stawić się w Krakowie, że będzie na mnie czekał pewien pan na stacji kolejowej.

Ciągle mówimy o konspiracji w NSZ.

– Tak. Pojechałem do Krakowa, wysiadłem z pociągu, a tam gestapo. Zawieźli mnie do Montelupich.

Tam i dziś jest więzienie, wie pan?

– Tak, dla małych przestępców. Poszedłem tam po wojnie, bo jak tam byłem, to Niemcy wzięli wszystko, fotografie, nawet chusteczkę do nosa. Chciałem odebrać. Ale jak powiedziałem, że uciekłem z Montelupich i przyszedłem po swoje rzeczy, to mnie nie chcieli wpuścić.

Jak to? Uciekł pan z Montelupich?

– No! Wsadzili mnie jako Polaka, jako chrześcijanina, jako bandytę. Było nas po 30 w celi. Raz po prysznicu wchodzę do celi, podchodzi do mnie Kazik z Tarnowa, kolega mój. Miałem wtedy 19 lat, a on 18. I mówi: “Ty, kurwa twoja w dupę pierdolona żydowska świnio!”. Wali w drzwi i krzyczy: “My tu mamy Jude!”. Wzięli mnie do kancelarii i zaczęli pytać. Ja zaprzeczałem. Powiedziałem, że to nie ja, tylko Kazik jest Żydem. Spuścili mi spodnie, przyszedł jakiś doktór i oświadczył, że jestem Żydem. Odczytali mi wyrok śmierci. Tam była ściana, gdzie co wieczór zabijali ludzi. Ale trzeba było czekać w kolejce. I na dzień przed moją egzekucją uciekłem.

Jak!?

– Posłali mnie do celi. Było już późno. Wszyscy się ode mnie odsunęli. Żyd. Szósta godzina rano jest apel. Byłem w pierwszym szeregu, a za mną Kazik. Komendant więzienia był nazywany “Masz Marsz”, bo miał w zwyczaju to mówić i dawać kopa w tyłek. Jak przechodził koło mnie, Kazik mnie kopnął i wypadłem z szeregu. Komendant wpadł w furię. Stanąłem na baczność i powiedziałem: “Ja jestem Niemcem, powinienem być na froncie na wschodzie, to jest niesprawiedliwość!”. Znając żydowski język. trochę mówiłem po niemiecku. Zaczął mnie wypytywać. A ja mu, że moja mama nazywa się Schulz, że chcę walczyć przeciw komunistom. On się zaczął śmiać, zawołał gestapowca, mówi: “Przyprowadź go do mnie o drugiej”. Ten Niemiec dał mi miotłę i mnie pilnował z karabinem.

Zamiatam i staram się rozmawiać z tym strażnikiem po niemiecku. Śpiewam: “Oh, du lieber Augustin”, znałem to z dzieciństwa. I on się dołączył, śpiewał ze mną. Byliśmy w dobrej komitywie. Nagle rozległ się dzwonek przy bramie i ten strażnik wpuścił jakiegoś cywila, zamknął drzwi na zamek i poszedł z cywilem do kancelarii. I ja wtedy nie wiedziałem, co robię, byłem nieprzytomny z przerażenia… Oparłem miotłę o bramę, przekręciłem klucz i wyszedłem. Byłem tak przerażony, że nie mogłem chodzić… Musiałem chwycić rękoma nogę i siłą nią poruszyć… Wszedłem do jakiegoś domu, na najwyższe piętro. Siedziałem całą noc. Rano wyszedłem i udając kulawego, wmieszałem się w grupę ludzi, którzy szli do pracy. Dostałem się z nimi na dworzec kolejowy. Poszedłem do Czerwonego Krzyża. Dali mi kawy i chleba. Poczekałem na pierwszy pociąg i opuściłem Kraków.

Boże! Dokąd!?

– Nie wiedziałem. Miałem tam jeszcze jedną okropną przygodę. Wysadzili nas w Koluszkach. Poszedłem do poczekalni, była pełna ludzi. Nagle pojawiło się SS, zaczęli legitymować. Nie miałem żadnego ausweisu. Jeszcze trzech było takich jak ja. Wzięli nas na peron. Stoimy. Przed nami otwarty pociąg towarowy, a na drugim torze pociąg osobowy. Ludzie, żeby się dostać do tego osobowego, musieli przejść przez towarowy. Jedni przechodzili górą, inni między kołami. Nagle towarowy rusza, jednej pani noga wpadła pod koło, jakiś pan pospieszył jej z pomocą i ja patrzę, a ślepia mu wyszły z orbit… Koło go przejechało! Jak ci Niemcy to zobaczyli, to jeden zemdlał. Skorzystałem z okazji i prysnąłem.

Matko Boska! Panie Baruchu, to jest za dużo jak na jedną rozmowę! Ja już nie mogę… Niech mi pan jeszcze tylko powie, czy ta Polska tuż po wojnie zmieniła swój stosunek do Żydów?

– Natychmiast po wojnie nie. Ale teraz tak. Ja jestem oszołomiony tą pozytywną zmianą w Polsce. Byłem na Festiwalu Isaaca Singera, nie mogłem uwierzyć, 90 procent ludzi nie było Żydami. A tak przyjaźni Żydom! Mnie na ten festiwal zaprosili Polacy i każdy mi okazuję tyle ciepła! Ja widzę, że to nie jest ta sama Polska.


To skrócona wersja rozmowy przeprowadzonej w Radiu RDC przez Rafała Betlejewskiego

*Baruch Bergman (ur. 20.09.1925 w Poznaniu).

– Dali mi imię Baruch, po matce mojej matki, która miała na imię Brucha, co po hebrajsku znaczy błogosławiona.

W 1946 i 1947 r. studiowałem literaturę na uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem. Po przyjeździe do Ameryki zacząłem wieczorowe studia. Musiałem pracować, więc dyplom zdobyłem po 9,5 roku. Kopałem rowy na ulicach Manhattanu, w olbrzymiej zamrażarce obsługiwałem maszyny do krajania 65-funtowych brył masła na drobne kostki dla sklepów i restauracji. Sprzedawałem gazety na ulicach, pchałem wózki pełne bel materiału, pracowałem w hotelu i fabryce swetrów. A na boku pisałem polskie słowa do rosyjskich melodii dla radia polskiego na Brooklynie.

Moja druga żona jest warszawianką. Mam trzy dorosłe córki, wnuka i wnuczkę. Jeszcze prowadzę samochód, nawet w nocy, i funkcjonuję, choć już ze względu na moje 90 lat w zwolnionym tempie.

Jestem bardzo zadowolony z życia.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


US cyber attack said to have disabled Iran’s ability to target oil tankers

US cyber attack said to have disabled Iran’s ability to target oil tankers

TOI STAFF


New York Times says American hack wiped out critical data base used by Revolutionary Guards; Tehran still struggling to restart system

Illustrative: A cybersecurity expert stands in front of a map of Iran as he speaks to journalists about the techniques of Iranian hacking, September 20, 2017, in Dubai, United Arab Emirates. (AP Photo/Kamran Jebreili)

The United States attacked and disabled a critical Iranian data base used to target oil tankers in the Persian Gulf, the New York Times reported Wednesday, citing several US security officials.

The cyber strike on the Islamic Revolutionary Guards’ intelligence group diminished Iran’s ability to conduct covert attacks, the report quoted a senior official as saying.

The US launched the strike in July after Iran shot down an American drone.

US President Donald Trump had  10 minutes it was to be carried out after being told some 150 people could die.

“I didn’t think it was proportionate,” he said in an interview at the time with NBC News’ Meet the Press.

Illustrative: Head of the Revolutionary Guard’s aerospace division Brig. Gen. Amir Ali Hajizadeh looks at debris from what the division describes as the US drone which was shot down by Iran, seen here in Tehran, Iran, June 21, 2019. (Meghdad Madadi/Tasnim News Agency/via AP)

Instead, the US carried out a cyber attack, part of a long-running cyber war between the US and Iran.

The Stuxnet virus, discovered in 2010, is believed to have been engineered by Israel and the US to damage nuclear facilities in Iran. And Tehran is believed to have stepped up its own cyber capabilities in the face of US efforts to isolate the Islamic Republic.

The report said that though the effects of the most recent operation were designed to be temporary, they have lasted longer than expected and Iran is still trying to repair critical communications systems and has not recovered the data lost in the attack, officials said.

However, some US officials were critical of the cyber attack, saying that in carrying it out, the US had lost access to the Revolutionary Guard’s network and exposed some of its capabilities.

The New York Times also said earlier reports that the hack targeted Iran’s ability to launch missiles was incorrect.

The report said Iran has yet to respond to the cyber attack.

The Panama-flagged, Japanese owned oil tanker Kokuka Courageous, that the U.S. Navy says was damaged by a limpet mine, is anchored off Fujairah, United Arab Emirates, during a trip organized by the Navy for journalists, Wednesday, June 19, 2019. The limpet mines used to attack the oil tanker near the Strait of Hormuz bore “a striking resemblance” to similar mines displayed by Iran, a U.S. Navy explosives expert said Wednesday. Iran has denied being involved. (AP Photo/Fay Abuelgasim)

Iran has denied previous reports it was the victim of a cyber attack in the wake of the drone downing.

Tensions between the US and Iran  soared after Trump unilaterally withdrew America from Iran’s 2015 nuclear deal with world powers over a year ago. In the time since, Iran lost billions of dollars in trade previously allowed by the deal as the US re-imposed and created sanctions largely blocking Tehran from selling crude oil abroad — a crucial source of hard currency for the Islamic Republic.

In July Gibraltar seized an Iranian tanker, Grace 1, believed to be on its way to Syria with a sanctions breaking shipment. Iran has since changed the boat’s name to the Adrian Darya. and the vessel was released.

Meanwhile, Iran continues to hold the British-flagged oil tanker Stena Impero, which it seized in a commando-style raid July 19 after the taking of the Adrian Darya. Analysts suggested the release of the Adrian Darya would see the Stena Impero released, but that has yet to happen.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Pro-Israel Scholars Counter Move by Major US Academic Association to Boycott Israel

Pro-Israel Scholars Counter Move by Major US Academic Association to Boycott Israel

David Gerstman


A BDS demonstration outside the School of Oriental and African Studies in London in 2017. Photo: Wikimedia Commons.

Pro-Israel professors are once again gearing up to prevent the Boycott, Divestment, and Sanctions (BDS) campaign from hijacking an upcoming academic association conference.

The Academic Engagement Network (AEN) on Thursday sent a letter to Stephen Rathgeb Smith — executive director of the American Political Science Association (ASPA), which will be holding its annual meeting later this month — warning that BDS activists, who are “uninterested in debate or dialogue” could take over the meeting of the Foundations of Political Theory on Saturday, Aug. 31.

The AEN letter was signed by Mark Yudof, Chair of the Advisory Board, Miriam Elman, Executive Director, and Michael Atkins, the Deputy Executive Director of the organization.

Robyn Marasco, the chair of the meeting, acknowledged in an email obtained by The Algemeiner that while a pro-BDS resolution will be discussed at the meeting “there will be no vote on this resolution at APSA.” She explained that “votes on new policy can only take place at the Business meeting,” which was why she scheduled the discussion of BDS at an “Open Meeting.”

She  also claimed that her reason for entertaining the discussion is “with the hope and expectation that political theorists can discuss controversial issues that impact our professional (and not just our political) lives.” She added that “I do not believe Foundations should be a partisan organization nor do I believe that I am promoting an agenda or that the organization has been ‘captured’ by activists.

However, in their letter, AEN warned that “the resolution’s sponsors have already shown that they are uninterested in debate or dialogue with those opposed to academic boycotts in general, and of Israel’s academy in particular.”

The AEN recalled that last year, the same group now calling for a discussion of a BDS resolution organized a session that explicitly stated “we have no interest in giving another platform to BDS opponents” in its description.

The behavior of the pro-BDS group in the past raises concerns that this year’s political theory meeting could turn into a “lopsided discussion,” in which “only BDS proponents will be heard,” even if they are outnumbered by APSA members who oppose academic boycotts.

The AEN letter asked that Smith and Marasco “ensure that the discussion at the August 31 meeting is robust and even-handed.”

In recent years, pro-BDS activists have inserted themselves into academic associations to shut down debate and promote their agenda.

Two years ago, the Louis D. Brandeis Center for Human Rights Under Law reported that emails discovered in the course of a lawsuit showed that pro-BDS activists took over key leadership positions in the American Studies Association prior to passing a resolution calling for an academic boycott of Israel 2013.

Earlier this month, a pro-BDS resolution was narrowly defeated at the annual meeting of the Society for the Study of Social Problems (SSSP). The motion failed by a vote of 37 to 34 in an association comprised of approximately 2,000 members.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Podpalacze i zapomniany rozdział narodzin Izraela

Podpalacze i zapomniany rozdział narodzin Izraela

Andrzej Koraszewski


Dzisiejszy zachodni antysyjonizm w Poslce był dobrze rozwinięty już w 1968 roku.Dzisiejszy zachodni antysyjonizm w Poslce był dobrze rozwinięty już w 1968 roku.

To nie jest skarga, ale trochę czuję się zawiedziony. Piotr Ibrahim Kalwas przepowiadał, że moja książka ściągnie na mnie burzę. Tymczasem czytało ją wielu poszukiwaczy win Izraela i nic. Kilka życzliwych recenzji w Internecie, mnóstwo ogromnie sympatycznych reakcji czytelników, a burzy z piorunami jak nie było, tak nie ma. Może ci, do których ta książka była głównie adresowana, w duchu się ze mną zgadzają i tylko dla chleba powielają niesprawdzone i krzywdzące plotki o Izraelu, bo redakcje niczego innego nie chcą, a może jest jeszcze inaczej. Kto to może wiedzieć.

Moja książka żyje swoim życiem, ja swoim, nadal przyglądając się zdumiewającemu zjawisku bulgoczącej nienawiści skłaniającej porządnych (w wolnych chwilach) ludzi do przekazywania paranoicznego obrazu wszystkiemu winnych Żydów.

Niby ostatnie dwa tysiąclecia powinny nas przyzwyczaić, że kłamstwa o Żydach są integralną częścią chrześcijaństwa, a potem islamu, a potem ideologii świeckich takich jak nazizm, czy (w nowej wersji już jako antysyjonizm), radzieckiego internacjonalizmu walczącego z imperializmem, kolonializmem i o wyzwolenie narodów istniejących i nieistniejących.

Radziecki antysyjonizm przetrwał upadek radzieckiego imperium, kwitnie dziś w Ameryce, w Europie, żywy jest w Palestynie, której „prezydent” jako moskiewski doktorant pisał dysertację o kłamstwie Holocaustu. Jego współwyznawca z ISIS, francuski muzułmanin, Rachid Kassim, idzie nieco dalej niż doktor Abbas i w filmie opublikowanym 15 września stwierdza stanowczo, że Hitler był szlachetniejszy niż jakikolwiek Żyd, nie było żadnych obozów zagłady, że to wszystko są żydowskie sztuczki filmowe, a w całych Niemczech mieszkało przed wojną nie więcej jak 10 tysięcy Żydów, więc nie wiadomo skąd się te 6 milionów wzięło. Żydzi nie tylko od początku do końca wymyślili Zagładę, ale robią Palestyńczykom dokładnie to co twierdzą, że Niemcy robili im.

Można by powiedzieć, że tu paranoja jest posunięta tak daleko, iż trudno się dziwić poważnym mediom, że o tym nie donoszą, gdyby nie fakt, że film francuskiego bojówkarza Państwa Islamskiego to jeden z dziesiątków tysięcy podobnych głosów, a taką wrzawę wypadałoby już zauważyć. 16 listopada, w reakcji na wybór Trumpa, palestyński duchowny mówił w meczecie Al-Aksa, że pora zrzucić władców krajów muzułmańskich, zabrać im armie i broń i użyć pakistańskich bomb atomowych do zniszczenia Izraela. Poszukiwacze win Izraela znów odpowiedzą, że to taka pusta retoryka i nie ma o czym donosić.

„Washington Post” informował kilka tygodni temu w artykule pod tytułem In the safe spaces on campus, no Jews allowed, o atmosferze wściekłego antysemityzmu na amerykańskich kampusach uniwersyteckich. Autor, Anthony Berteaux, przywołuje relację ze studenckiej konferencji studentki z rodziny irańskich Żydów:

„W ciągu prawdopodobnie mniej niż godziny, zaprzeczono mojej historii, usprawiedliwiono mordowanie moich ludzi i gloryfikowano ruch, którego jedynym celem jest zniszczenie mojej żydowskiej ojczyzny. W wypowiedziach usprawiedliwiano brutalne mordowanie niewinnych cywilów izraelskich, jawnie zaprzeczano żydowskim związkom z tą ziemią i zaprzeczano Holocaustowi, w którym zamordowano sześć milionów Żydów. Dlaczego ktokolwiek o zdrowych zmysłach miałby akceptować te oszczerstwa, jest dla mnie nie do pojęcia. Ale oni to robili. Te wypowiedzi i inne spotkały się z niekończącymi się oklaskami i wiwatami.”

Takich relacji można przeczytać setki i właściwie trudno się temu dziwić, bo niby skąd amerykańscy studenci mają wiedzieć, że wiadomości o Izraelu w prasie i w telewizji są częściej mocno nieścisłe niż ścisłe, że dziennikarze powielają starą radziecką propagandę zapewniając, że antysyjonizm to nie antysemityzm, że media rzetelnie informują o różnych rezolucjach takich jak rezolucja UNESCO, przekreślająca związki Żydów z Jerozolimą (nie siląc się na rzetelność w relacjonowaniu tła takich rezolucji), dlaczego studenci mają sądzić, że jest coś niewłaściwego w popieraniu organizacji terrorystycznych, których celem jest mordowanie Żydów i likwidacja Izraela, jeśli ich rządy obficie finansują te organizacje, a politycy z ramienia demokratycznych partii otwarcie wyrażają dla nich poparcie?

Tak więc burzy z piorunami po książce pokazującej absurdalne wykoślawianie obrazu Izraela w mediach nie będzie z prostego powodu, że marcowe hasła są dziś powszechnie przyjęte, nawet tam, gdzie powinno to wywoływać największe zdumienie.

W tym tysiącleciu radosne przyzwolenie na mordowanie Żydów i nawoływanie do mordowania Żydów pod hasłem „antysyjonizm nie antysemityzm” gwałtownie się nasiliło. Wyszukiwanie win Izraela, które mogłyby uzasadnić to przyzwolenie, jest coraz bardziej intratne, zaś ujawnianie nieścisłości, jawnych przekłamań, trendów i zapomnianych rozdziałów historii nie należy do dobrego tonu.

Szukając dziur w tym, co z maniackim uporem prezentowane jest jako całe, nie czuję się specjalnie osamotniony, zgoła przeciwnie, nie ma dnia, żebym nie znajdował fascynujących materiałów, którymi mam ochotę podzielić się z czytelnikami.

Mitchell Bard, amerykański badacz i autor wielu znakomitych książek, przypomniał niedawno interesujące przemówienie amerykańskiego kongresmana, Johna Williama McCormacka (1891-1980) z 6 lipca 1939 roku. Zaledwie na kilka tygodni przed wybuchem drugiej wojny światowej i prawie dziesięć lat przed powstaniem Izraela, amerykański polityk mówił o faktach, o których inni woleli milczeć.

McCormack (Demokrata) mówił o “Domu Żydów w Palestynie”, a szczególną uwagę koncentrował na brytyjskiej Białej Księdze z 1939 roku, która ograniczała żydowską imigrację do Palestyny.

Przypominając, że Deklaracja Balfoura nie miała na celu utworzenia kolejnego getta dla Żydów, McCormack przywołał słowa prezydenta Wilsona z 5 marca 1919 roku, kiedy to prezydent Stanów Zjednoczonych oświadczył, że „sojusznicze narody z pełnym poparciem rządu USA, zgodziły się, iż Palestyna będzie kolebką żydowskiej wspólnoty”.

Przypomniał, że żydowska populacja w Palestynie liczyła w 1918 roku 55 tysięcy mieszkańców i wzrosła przez 20 lat do 450 tysięcy. Populacja arabska na tych terenach, od 1920 roku wzrosła z 400 tysięcy do 950 tysięcy. Wcześniej, przez stulecia tureckiego panowania była praktycznie rzecz biorąc stała, nie osiągając 300 tysięcy.

Wynika z tego – mówił John William McCormack – że przy braku jakichkolwiek ograniczeń arabskiej imigracji Żydowski Dom Narodowy będzie wkrótce zalany przez ludność nieżydowską, a Żydzi znajdą się w pułapce obietnic, zmieniając się w stale malejącą mniejszość i, podobnie jak w Europie, będą na łasce i niełasce wrogiej większości.

Kongresman podkreślał, że ta polityka naraża nie tylko projekt Domu Żydów, ale stanowi zagrożenie dla innych mniejszości, a przede wszystkim dla chrześcijan. Przypomniał masowe mordy Asyryjczyków w Iraku, którzy stanowili tam resztkę potomków rdzennej ludności Mezopotamii. Przez stulecia straszliwie cierpieli za swoją religię, ale dopiero po ustanowieniu niepodległego Iraku zaczęła się ich masowa eksterminacja.

Kongresman zauważył, że nawet obecność Brytyjczyków nie gwarantuje bezpieczeństwa Żydów w Palestynie, że Brytyjczycy byli nadal obecni w Iraku, ale nie byli w stanie powstrzymać masakry Asyryjczyków.

„Jeśli świat nie robi sobie kpin z obietnicy dla żydowskiego narodu, akceptowanej przez 52 państwa stanowiące większość świata, to najmniejsze co możemy zrobić to zezwolenie na budowanie Narodowego Domu Żydowskiego w Palestynie zgodnie z wyraźnymi założeniami mandatu.”

W lipcu 1939 roku było to stanowisko niesłychanie odosobnione i całkowicie sprzeczne z brytyjską polityką w Mandacie Palestyńskim. McCormack mówił o całkowicie absurdalnym argumencie Brytyjczyków na temat ograniczonych możliwości absorbcji żydowskich imigrantów w Palestynie.

“Jednym z argumentów na rzecz ograniczenia żydowskiej imigracji do Palestyny jest twierdzenie, że kraj jest już przeludniony. To był główny akcent raportu, który przedstawił Sir Hope Simpson jeszcze w roku 1930. Rząd brytyjski odrzucił wówczas ten raport i jak się okazało to odrzucenie było uzasadnione, ponieważ od tamtego czasu przybyło 150 tysięcy Żydów i tyleż samo Arabów i nadal są tam duże obszary wolnej ziemi, którą można wykorzystać na rozwój osadnictwa dla dużej populacji.”

W Europie obozów masowej zagłady jeszcze nie było, znano już Mein Kampf, była już noc kryształowa, dziwowano się tu i ówdzie nad publikacjami „Der Stürmera”. W lipcu 1939 roku amerykański polityk mówił:

„Na konferencji pokojowej przedstawiono informacje, że w Libanie, którego warunki są podobne do Palestyny, jest 160 mieszkańców na kilometr kwadratowy. W Palestynie jest tylko 50 osób na kilometr kwadratowy. Na tej podstawie można powiedzieć, że w Palestynie jest miejsce na dalsze 3 miliony ludzi bez naruszania uprawnionych interesów ludzi, którzy tam już mieszkają.[…]

Wynika z tego, że jest całkowicie możliwe zaabsorbowanie w ciągu roku 100 tysięcy uchodźców, którym, jak twierdzi Żydowska Agencja do spraw Palestyny, można zapewnić akomodację oraz 10 tysięcy dzieci, dla których domy są już przygotowane.”

Mimo oficjalnego poparcia Stanów Zjednoczonych dla idei Domu Żydów naciski na Wielką Brytanię nie były zbyt silne. Wielka Brytania dała niepodległość i zakończyła swój mandat w Iraku, wydzieliła ponad 70 procent Palestyny na Transjordanię (dziś Jordanię), otworzyła na oścież drzwi dla Arabów chcących wjechać na pozostałe tereny Palestyny, a wreszcie uzbroiła i zaopatrzyła w kadry dowódcze Legion Arabski, który wspólnie z Egiptem i innym państwami arabskimi szykował się do ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. Napaść pięciu armii arabskich w dniu ogłoszenia niepodległości Izraela nie była dla nikogo zaskoczeniem. Zaskoczeniem było przetrwanie żydowskiej populacji w Palestynie i skuteczna obrona kraju. Aneksja Judei i Samarii oraz Wschodniej Jerozolimy przez Jordanię nie budziła niczyich protestów, chociaż tylko Wielka Brytania uznała ją formalnie. Odbicie tych ziem w 1967 roku do dziś nazywane jest okupacją.

Wojna 1948 roku spowodowała exodus ludności palestyńskiej. 700 do 800 tysięcy arabskich mieszkańców z terenów dzisiejszego Izraela albo posłuchało wezwań przywódców arabskich, by ewakuowali się na czas wojny (która w ich zapowiedziach miała trwać nie dłużej niż tydzień), albo (jeśli byli aktywnie zaangażowani w walki z żydowskimi sąsiadami) zostali wygnani. W efekcie arabska ludność Izraela zmniejszyła się do 156 tysięcy. W kolejnych latach blisko 800 tysięcy Żydów napłynęło z krajów arabskich. Jednak tylko „Palestyńczycy” pozostają uchodźcami również w trzeciej i czwartej generacji.

(Piszę Palestyńczycy w cudzysłowie, bo decyzją UNRWA uchodźcą palestyńskim zostawało się po oświadczeniu, że mieszkało się dwa lata na terenie pozostałości Mandatu Palestyńskiego po utworzeniu Transjordanii.) Głośne mówienie dziś, że istnieje państwo Arabów palestyńskich i że jest nim Jordania, wywołuje pełne zdumienia oburzenie (a mówi to m. in. przywódca jordańskich Palestyńczyków Mudar Zahran), mówienie o Judei i Samarii wywołuje oburzenie, bo Jordania nazwała ten obszar swoją prowincją na Zachodnim Brzegu rzeki Jordan, pokazywanie, że przywódcy Autonomii Palestyńskiej odmawiają rozmów pokojowych i pokojowego współżycia z Izraelem, wywołuje oburzenie, bo wszystko jest przecież winą Izraela.

Od dwóch dni w Izraelu szaleją pożary i arabska publiczność już nazwała to „intifadą pożarów” (nie ma wątpliwości, że większość tych pożarów to podpalenia). Radość Arabów udziela się z jakiegoś powodu wielu Amerykanom i Europejczykom, więc pod doniesieniem o koszmarze podpaleń również na polskiej stronie pojawiły się radosne komentarze w stylu:

– jak to było w ‘Lalce’ Icka fabryka się pali.. czyli bankrutują 🙂 jakoś tak.. stara żydowska metoda na bankructwo i wyciąganie kasy z ubezpieczeń od pożarów.

– Pan Bóg nierychliwy ale sprawiedliwy

– jest mi z tego powodu strasznie wszystko jedno

– Jak sie burzy domy Palestynczykom, demoluje sie im infrastrukture, niszczy zbiory to nie należy sie spodziewać róż.

– Za Hitlera wszystkiemu byli winni żydzi Teraz wszystkiemu winni są Palestyńczycy. W sumie niewiele się zmieniło.

Mało prawdopodobne, aby doniesienie o katastrofie (nie mówiąc o umyślnych podpaleniach) w jakimkolwiek innym kraju wywołało tak ciepłe reakcje czytającej publiczności. Podejrzewam, że nie jest to tylko efekt wielowiekowej tradycji. Licząca zaledwie pół wieku tradycja radzieckiej propagandy jest bardzo dzielnie podtrzymywana, również przez tych, którzy kiedyś biegali na „Dziady”.

Czekanie na burzę z piorunami po mojej książce wydaje się być czekaniem na Godota. Próby odkłamywania kompletnie przekłamanego obrazu zakrawają na zawracanie Wisły kijem, zauważą co robisz zainteresowani, agitatorzy zignorują, potencjalni czytelnicy, otwarci na fakty i argumenty, nigdy się nie dowiedzą.


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com