Archive | 2019/08/04

GRUCZOŁ MIŁOŚCI

GRUCZOŁ MIŁOŚCI

Katarzyna Kubisiowska


Maria KonwickaMaria Konwicka (FOT. BARTOSZ BOBKOWSKI)

Katarzyna Kubisiowska: Przyśnił się Pani ojciec?

Maria Konwicka: Śniła mi się tylko mama.

To może Pani z ojcem jakoś rozmawia?

Z całą rodziną rozmawiałam przez półtora roku kiedy pisałam moje o nich wspomnienie („Byli sobie raz”). Szperałam po szufladach, czytałam ich listy, przeglądałam zdjęcia.

I?

Było mi smutno. To był czas, kiedy nie chciałam myśleć o niczym, ale jednocześnie wiedziałam, że muszę przez ten proces przejść. Więc czytałam listy mamy do ojca, ojca do mamy, babci do dziadka, dziadka do mamy, wujka do mamy… przeważnie narzekania, bo oni ciągle mieli jakieś problemy. A to wujka Lenicę wymeldowali z mieszkania w Warszawie, kiedy w latach 60. wyjechał do Paryża, gdzie dostał zamówienie na okładkę. A to mama nie mogła czegoś kupić, by zadbać o rodzinę. A to brakowało jej papieru do rysowania. Gdy już po transformacji można było dostać coś w sklepie, to z kolei była przerażona dzikim zachodem, który tu zawitał. Ciągle do ojca mówiła: „My się nie nadajemy”.

Tadeusz Konwicki mówił to samo.

Mówił trochę inaczej: „To nie jest mój świat”. Lub: „Czuję się jakbym żył zanurzony w oceanie głupoty”.

Z rzeczy ojca zostawiłam sobie zegarek, który  dostał podczas podróży do Japonii. Przez ostanie lata życia rozkład dnia odmierzał co do minuty: kawa u Bliklego o 11, obiad w Czytelniku o 12, spacery: o 14:20 i 17:20 po teleexpresie. Codziennie wieczorem sprawdzał zegarek przed dziennikiem telewizyjnym, do którego rozpoczęcia odliczają sekundy.

Jak w wojsku.

W ostatnich latach często towarzyszyłam ojcu w ostatnim spacerze. Rozmawialiśmy o jego lekturach, a czytał co najmniej jedna książkę tygodniowo. Choć okulistka powiedziała, że on ma tak słaby wzrok, że już nawet okulary nie pomogą. Ale on pomagał sobie lupą, którą odziedziczył po teściowej- Janinie Lenicowej.

O czym jeszcze rozmawialiście?

Kiedyś przechodziliśmy koło Czytelnika – na Frascati w latach 50. rodzice mieszkali w jednym pokoju, a ja byłam wtedy malutka. I ojciec się rozpromienił: „Ja tu wokół wszystkie drzewa zasadziłem.” Chyba miał dobre wspomnienia z tym miejscem. Myślę, że tamte lata musiały być dla niego fajne- był młody, zrobił debiut filmowy, zaczął wydawać książki. Wtedy był najbardziej optymistyczny. Bo kiedy zaczął być w opozycji, to optymizm coraz bardziej tracił.

Bo?

Jako mistyk, powiem Pani, że łatwiej być za dobrem, niż przeciwko złu.

Pani czytała wszystkie książki ojca?

Dopiero w Stanach przeczytałam ,,Małą Apokalipsę”, tylko dlatego, że znajoma strasznie tym zachwycała. Przedtem nie czytałam jego książek, bo by mnie ojciec kompletnie sobą przytłoczył. On emanował tak silną energią psychiczną, że gdyby mi telepatycznie kazał wyskoczyć przez okno, to bym to pwenie wbrew sobie zrobiła.

Jak Pani mama radziła sobie z tą ojca energią?

Mama była silna i umiała mu się postawić. Ojcu bardzo się podobało, że nie wymagała od niego większego mieszkania, samochodu, luksusów, bo jak twierdził, musiałby się wtedy pewnie zeszmacić. Chociaż mama pasowała do luksusu. Zawsze elegancka, zadbana, wyglądała jakby wyszła prosto od fryzjera a sama się strzygła, pamiętam jak zakręcała lokówki. Na początku małżeństwa sama nawet sobie szyła ubrania. Makijażu nie robiła prawie w ogóle- ojciec był dumny z tego, że jest piękna w naturalny sposób. Dla mnie ona pasowała do bardziej eleganckiej scenerii, niż tej w której przyszło jej żyć. Ojciec z kolei był kompletnym ascetą. Mówił, że 59 metrowe mieszkanie na Górskiego jest dla niego za duże…

Nawet gdy rodzice jeździli na wycieczki do Paryża, to brakowało pieniędzy- mieszkali na szóstym piętrze w hoteliku bez windy. Ojciec w dodatku lubił wszystko rozdawać.

Jeszcze przed przed moimi narodzinami ojciec dostał nagrodę, to było spore pieniądze, i od razu kupił znajomym meble. A gdy zaczął wydawać książki w drugim obiegu i wiadomo było, że nie będzie z czego żyć, biznesmen Mieczysław Wilczek przyznał mu nagrodę, którą tata natychmiast oddał młodemu pisarzowi. Mówił, że trzeba wspierać młodych … Jeszcze przed śmiercią mi powiedział: ,,Ja nie potrzebuję pieniędzy, ty ich potrzebujesz”. Albo kiedy się wściekałam, że znów nie przyjął jakichś pieniędzy, które mu się należały: „To nie mój styl”.

To właściwie jakim mężem był Tadeusz Konwicki?

Rodzice poznali się właściwie jako dzieciaki- mama była po maturze, ojciec niewiele starszy… 50 lat byli ze sobą, zrośli się. Ojciec mamę bardzo szanował, a mama szanowała ojca. I chociaż ona nie uczestniczyła w jego pisaniu, nie recenzowała, nie wtrącała w to co robił– była jego muzą. Najlepszy dwód, że po jej odejściu przestał pisać. Jej piękno i kobiecość – za tym tęsknił strasznie.

Pani mama zmarła w 1999 roku, Pani ojciec nie mógł się z tym pogodzić.

Gdy mama chorowała, schudł 16 kilo. I nigdy nie doszedł do siebie, wciąż powtarzał: „żyję już (tyle i tyle lat) bez Pani Konwickiej. Jak to możliwe?”

Przytacza Pani w książce znaleziony w szufladzie wiersz ojca:

„kto jest tym żartownisiem/wesołkiem/szydercą/który kazał nam/ spożywać trawy u drzewa/zjadać ryby i ssaki/zżerać bliźnich i samych/ siebie/żeby przeżyć jeszcze jeden dzień/

żeby przybliżyć się do/nieskończoności”

Dopiero niedawno odkryłam, że te wierszyki, bo jest ich więcej, ojciec użył w książce ,,Rzece podziemnej, podziemne ptaki”. Tylko tam przypisał ich autorstwo anonimowi, z którego twórczości drwią sobie bohaterowie powieści. Ja te karteczki włożyłam w tekst mojej książki. Bo mi się bardzo podobają.

Ojciec byłby z tego zadowolony?

Nie wiem. Ale ja je użyłam jako wizualne ozdobniki, wiązki energii, bo w piśmie ręcznym jest energia. Ojciec sam mawiał, że pisze energią. Wszystko co wrzuciłam do mojej książki – zdjęcia, notatki, listy – ma jakiś związek ze mną, albo jako wspomnienie albo klimat, w którym się wychowałam. Tak jakbym zaprosiła do siebie do domu. Przecież jak goście przychodzą to nie chowam pamiątek, ktorych pełno u mnie stoi. Poza tym ojciec w „Zwierzoczłekoupiorze” też się posłużył moim dzienniczkiem, w którym jako dwunastolatka pisałam o swojej nieodwzajemnionej miłości do chłopca z podwórka. Więc jesteśmy kwita.

Jakim Konwicki był ojcem?

Narzekał, że „odziedziczyłam po nim najgorsze cechy” i w związku z tym nawzajem się denerwujemy. Kiedy byłam dzieckiem ciągle go nie było w domu, był kierownikiem literackim zespołu filmowego ,,Kadr”, sam robił filmy. I w tym wszystkim prowadził bogate życie towarzyskie- bywał w SPATiFie, Kameralnej, Czytelniku. Mnie to wtedy imponowało, że był taki zajęty.

Podobno wszystkim opowiadał jak mnie strasznie kocha i jaką ma cudowną córeczkę, ale mnie tego nie okazywał. No i nasza rozłąka – 30 lat mieszkałam w Stanach- też nie pomagała w budowaniu zażyłości. Kiedy wyjechałam pod koniec lat 70 listy szły miesiącami, telefon zamawiało się na kilka dni na przód. A rozmawiałam głównie z mamą.

Ale te ostanie pięć lat spędziła Pani z ojcem już sam na sam. Dla niego wróciła Pani do Polski.

W 2008 zmarła moja młodsza siostra. Został sam. Dla mnie to było bardzo ważne, żeby być wtedy z nim, wreszcie się zbliżyć. Ojciec nie był tym zachwycony, nie chciał by się nim zajmować, chciał być samodzielny. W „Byli sobie raz” wrzuciłam lizusowski list ojca, który do mnie napisał na żądanie mamy. Kiedy odwiedziła mnie w Nowym Jorku w latach 80 – sama, bo ojciec wtedy nie dostał paszportu – poskarżyłam się jej, że w dzieciństwie brakowało mi jego czułości. Tak mnie nagle naszło na obczyżnie. Mama go tłumaczyła: „Też nigdy nie powiedział, że mnie kocha, ale przecież ja wiem, że mnie kocha.”

Ważne, że był.

Tatę jego ojciec osierocił gdy ten miał trzy lata. Jego mama po śmierci męża musiała wynajmować się do pracy. Więc ojciec przez rodziny bliższe i dalsze był przekazywany z rąk do rąk- jak twierdził miał ADHD i nikt dłużej nie mógł z nim wytrzymać. W końcu na dobre przygarnęli go Malwina i Przemysław Blinstrubowie, cioteczni dziadkowie… Więc mówił, że nie wyrobił w sobie gruczołu miłości, bo do czwartego roku życia ciągle gdzie indziej mieszkał.

A siostra? Proszę o niej opowiedzieć.

Mam wyrzuty sumienia, że nie miałyśmy takiej siostrzanej przyjażni, jaką mogłybyśmy mieć. Ania była siedem lat ode mnie młodsza, wtedy wielka różnica wieku…. Gdy wyjechałam z Polski, to Ania miała lat 15 -ja miałam swoje sprawy, ona swoje. Ania założyła rodzinę, ja nie. Dopiero potem, gdy przylatywałam ze Stanów, początkowo rzadko, bo nie miałam paszportu, potem częściej, to z Anią spędzałyśmy czas – spacerowałyśmy i rozmawiałyśmy. A zaraz po śmierci mamy Ania dostała diagnozę, że ma białaczkę. Siedem lat z nią żyła.

Ania nie miała siły przebicia, ale za to miała olbrzymią empatię. Pracowała w Urzędzie Miasta Warszawy przy Nowogrodzkiej, i, jak na złość, na co dzień stykała się z tą straszną, potransformacjną biedą. Z jednej strony widziała ludzi zwracających się o zapomogi, z drugiej bogaczy, których fortuny powstały nie wiadomo z czego. Zwłaszcza potem, już w chorobie, mówiła mi, że wysłuchiwanie tych skarg ją bardzo męczy. Pewnie powinna iść wtedy na zwolnienie… Ale z drugiej strony, tak wtedy z ojcem myśleliśmy, lepiej by była wśród ludzi – ona była bardzo lubiana. Wciąż spotykam kogoś, kto z nią pracował i wspomina ją wyłącznie w ciepłych słowach. Na naszym rodzinnym grobie na Wojskowych Powązkach zawsze jest pełno zniczy – to głównie od jej znajomych. Ania odeszła w miesiąc po Gustawie Holoubku. ..

Przez ćwierć wieku niemal dzień w dzień Konwicki z Holoubkiem spotykali się u Biklego.

A wcześniej, w latach 60. , w Czytelniku. Gustaw był z Krakowa, ojciec z Wilna- obaj mieli przedwojenną kindersztubę, te maniery były ważne. No i podobną inteligencję. Gustaw nawet dostosowywał próby by móc się z ojcem spotkać. Magda Zawadzka pisała w swojej książce, że gdy byli na wycieczce w Norwegii, to Holoubek cały czas się pytał o powrót, bo on „z Tadziem musi się spotkać”.

Pani ojciec, Stanisława Dygata, swojego przyjaciela, nieprzychylnie sportretował w „Kalendarzu i klepsydrze”.

Kiedy pisał ten fragment, wydawało mu się, że to będzie zabawne. Ojciec był wtedy jeszcze bardzo zadziorny, ten gruczoł miłości słabo wykształcony. Tak samo jak nie umiał powiedzieć mojej mamie, że ją kocha, jak mnie tego nigdy nie powiedział.

Dygat się na Pani ojca obraził.

Nie dziwię się, oni przecież byli bardzo blisko. I nagle ten złośliwy portrecik, więc się Pan Staś obraził. Ale po roku, jakby nigdy nic, odnowili przyjaźń. Gdyby się razem zestarzeli to może ojciec byłby dla niego bardziej czuły. Bo Dygat zmarł stosunkowo młodo, miał zaledwie sześćdziesiąt cztery lata. Z Gustawem Holoubkiem ich przyjażń miała czas ewoluować.

Piękna sprawa ta ich przyjaźń.

Polska się bardzo zmieniła – są pięknie są nowe drogi i odnowione kamienice, ale życie towarzyskie zanika, wszyscy są zajęci – nie odpowiadają na telefony i mejle. A mój ojciec napisał 17 książek, nakręcił 7 filmów, był kierownikiem literackim, pomagał ludziom w debiutach, a mimo to zawsze odbierał telefony i dla każdego miał czas i uwagę. I codziennie miał czas, żeby o 11 wypić kawę z Panem Gustawem.

A co Pani ojca u schyłku życia potrafiło ucieszyć?

Natura, piękne pejzaże. W czasie naszych spacerów siadaliśmy na ławeczce na Okólniku z widokiem na Tamkę – tam tworzą się dziwne perspektywy, szybko zmienia się oświetlenie, raz jest cień, raz słońce. Ojciec się tym nasładzał.

Tą słabość do pięknych kadrów widać też w jego filmach.

Lubił też patrzeć na piękne kobiety. Była w nim tęsknota za kobietami z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, ubranymi w ładne sukienki, z wcięciem w talii, w pończoszkach i kapelusiku… Piękno go cieszyło. Na kilka dni przed jego odejściem, w dzień Sylwestrowy, zaprosiłam do domu kilka znajomych pań, byśmy wszyscy razem napili się szampana. Ojciec już pić nie mógł, piekł go przełyk, ale się zmusił i powiedział coś w tym stylu, bo dobrze nie pamiętam: „Wznoszę toast za panie – ozdobę i istotę wszelkiego istnienia i wszechswiata”.

Ten toast chyba też wyraża tęsknotę za Pani mamą.

Ciągle powtarzał: „Pamiętaj, jak do ciebie będą dzwonić o wywiad na temat mamy, to zawsze dawaj.” Był zdumiony, że mama zrobiła setki ilustracji, 20 książek zdążyła zilustrować, w tym „Zwierzoczłekoupiora“ mojego ojca. Ja najbardziej lubię pierwsze wydanie „Dlaczego Kot jest Kotem“ (z ojca tekstem) bo mamy koty są najpiękniejsze. Ona potem zrobiła drugą wersję ale ja wolę te pierwszą.

A po śmierci mamy ojciec nic nie zmienił w jej pokoju. Nie wolno było zamykać drzwi, one miały być ciągle uchylone. Jak ojciec przechodził korytarzem zawsze mamę pozdrawiał. Gdy umarła Ania, to pozdrawiał „Moje drogie panie.”

Tadeusz Konwicki żonę przeżył żonę o piętnaście lat, córkę o sześć.

On też chciał odejść od dawna, wciąż to powtarzał: „co ja tu jeszcze robię?”. W ostatnich miesiącach przestał chodzić do Czytelnika na obiad. I zrezygnował ze spacerów. Kiedyś wracaliśmy taksówką od okulisty. Kazał się zatrzymać przed Czytelnikiem i poszedł się pożegnać ze wszystkimi, już wiedział, że tam nie wróci.

Bardziej teraz Pani rozumie swoich rodziców?

Chyba w taki sposób, że znajduję ich cechy w sobie, podobne doświadczenia. W mojej książce to chciałam pokazać- jak się nasze życia w gruncie rzeczy zazębiają. Naukowcy zaczynają już przebąkiwać, że dziedziczymy nie tylko cechy psychofizyczne, ale również pamięć tego, co wydarzyło się przodkom.

Gdy wyjechałam do Ameryki stałam się zupełnie anonimową osobą z anonimowego kraju, bo przed Solidarnością mało kto się Polskę interesował… Jasne, były małe enklawy inteligenckie, które ojca znały. Kiedy jego książki zaczęły w latach 80., wychodzić w Stanach, korespondowałam z Philipem Rothem, a na przyjęciu u Josipa Brodskiego pisarz Siergiej Dowłatow, kiedy usłyszał, czyją jestem córką, padł przede mną na kolana z okrzykiem: ”U nas w Leningradzie Konwicki był legendą!”

To były takie miłe przerywniki, ale ja raczej od tego uciekałam. Żyłam trochę jak pustelnik- lubiłam studiować religioznawstwo, pisma mistyczne, alternatywną historię i archeologię. Po powrocie do Warszawy w Dedalusie na Chmielnej znalazłam niektóre pozycje popularno-naukowe, które już znałam tłumaczone na polski, i kupowałam je dla ojca, by go odciągnąć od tej rzeczywistości, którą chłonął z dzienników telewizyjnych. Czytał je z zainteresowaniem, ale i tak jego ulubioną książką było „Jak zostać człowiekiem – przepis ewolucyjny” Marcina Ryszkiewicza. Kiedy przeczytał „Homo sapiens. Meandry ewolucji”, następną pozycję tego autora, dał mi zadanie, by Ryszkiewicza odnaleźć w Internecie i przekazać wiadomość, że to najważniejsza książka w jego długim życiu.

A opowie Pani jeszcze ten sen o mamie?

To już było po jej odejściu: Ojciec i ja jesteśmy w jakimś pustym i dość ciemnawym pokoju. Na zewnątrz piękne słońce. Szykujemy się do wyjścia, ale jakoś niemrawo. Zjawia się mama i dziwi się, dlaczego on jeszcze „tkwi w tych ciemnościach”, przecież tam, gdzie ona jest, „świetnie by sobie dał radę.”


Byli Sobie Raz

Znak



Ebook

Byli sobie raz

Pobierz za darmo fragment ebooka:     EPUBMOBI

7,4(37 ocen)zawiera oceny z    Lubimy Czytać

Dostępne formaty

Twój koszyk

Jest rok 2011. Maria Konwicka po trzydziestu latach emigracji wraca ze Stanów do Polski

Ojcu z najbliższych została już tylko ona. Codziennie, aż do śmierci Tadeusza Konwickiego w 2015, wspólnie przemierzają słynną trasę jego spaceru po Warszawie.

Po odejściu ojca Maria, porządkując rodzinne archiwum, próbuje poukładać strzępy wspomnień z dzieciństwa w powojennej Polsce. Odtwarza burzliwe losy dwóch artystycznych rodzin – Leniców i Konwickich. Jak echo powraca w jej opowieści obraz warszawskiej bohemy i słynnego stolika w „Czytelniku”, przy którym zasiadali Konwicki, Holoubek i Łapicki.

Wspomina, jak jeden z najsłynniejszych pisarzy polskich pisał do niej udawane „listy miłosne”, jak Elżbieta Czyżewska pomagała jej zadomowić się w Nowym Jorku oraz jak kot Iwan (z domu Iwaszkiewicz) decydował o przyznaniu domownikom paszportu.

Wraca pamięcią do przyjaźni ojca z Morgensternami, Dziewońskimi, Tyrmandem, Wajdą… Jej wnikliwa, wielowątkowa opowieść pełna jest życia.

Maria Konwicka – studiowała grafikę na warszawskiej ASP, pracowała w USA jako animatorka m.in. dla studiów Disney i Universal. Jest współautorką nagradzanego filmu Aktorka poświęconego Elżbiecie Czyżewskiej. Córka pisarza ( autora m.in. „Małej apokalipsy”), scenarzysty i reżysera ( m.in. filmów „Ostatni dzień lata”, „Jak daleko stąd, jak blisko”, „Salto”) Tadeusza Konwickiego.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

Daniel Blatman’s anti-Semitic Attack

Daniel Blatman’s anti-Semitic Attack

Yehuda Bauer


The charge that International Holocaust Remembrance Alliance is a tool of the Israeli government can only be described as anti-Semitic

An al-Quds Day demonstration in Berlin, June 2019. The poster reads, “I boycott Israel, but not the Jews.” Fabrizio Bensch / Reuters

In his piece “Maybe No ‘Different Germany’ Exist,” Prof. Daniel Blatman sharply attacks the International Holocaust Remembrance Alliance for being a tool of the Israeli government in general, and specifically for establishing a definition of anti-Semitism that ostensibly serves the political interests of the Israeli government. (That definition, incidentally, is a pretty exact repetition of a similar definition accepted in the past by organs of the European Union.)

Blatman describes the IHRA as “unnecessary” and “destructive,” as if we were talking about a superpower with aircraft carriers and not a voluntary organization, comprising 33 member governments (not 27, as he wrote), that serves as a political umbrella for the educational, memorial and research efforts regarding the Holocaust being made by some 250 educators, academics and directors of memorial sites, most of whom are volunteers.

The IHRA makes decisions by consensus, and every member state has veto rights, including Germany, Hungary and nationalist Poland, which is an enthusiastic supporter of approaches amounting to distortions of the history of the Holocaust.

The Israeli government is one of 33 members, and to say that it controls IHRA is another anti-Semitic canard.

Full disclosure: Not only was I a central figure in setting up the IHRA (as Blatman notes) and the writer of its founding document (the “Stockholm Declaration” of 2000), but I continue to serve as the group’s active honorary chairman, and am a senior partner in its decision making. I do not represent Israel, or even Yad Vashem. IHRA’s definition of anti-Semitism, from 2016, was accepted by all the member states, including Poland.
In the examples appended to the definition, which were also accepted unanimously, it says specifically that, “criticism of Israel similar to that leveled against any other country cannot be regarded as anti-Semitic.” One of the examples of something that does constitute anti-Semitism is an anti-Israel approach when Israel is perceived as a Jewish entity and is attacked as such.

The document was written by two experts on the subject, one Jewish and the other non-Jewish, with the help of others. IHRA isn’t a Jewish organization. Other than the Israeli representatives, there is currently only one other government representative who is Jewish. Except for the one Israeli who chaired the organization when it was Israel’s turn to do so, the group has never had a Jewish chairman.

The idea that IHRA is an aggressive Jewish organization that dictates the policy of the German Bundestag, as Blatman’s article implies, is a clear and extreme anti-Semitic canard. Can a Holocaust researcher with much to his credit, like the author of the article in question, support blatant anti-Semitism? Apparently, yes.

Is the boycott, divestment and sanctions movement anti-Semitic, as the Bundestag has determined? Anyone who supports only those clauses in the movement’s platform that call for the end of the Israeli occupation of the territories or true equality for Israel’s Arab-Palestinian minority is certainly not an anti-Semite; otherwise a significant minority of Israeli Jews would be anti-Semitic.

The (much-vilified) Zionism expresses the right of the Jewish people to self-determination, and the fathers of Zionism envisioned full equality for the minorities living in a future Jewish political entity; many Israeli Jews vigorously demand this equality for minorities and the end of the discrimination against them. There is no anti-Semitism in this.

But the meaning of the clause in the BDS platform that calls for the Palestinian “right of return,” which if realized would put an end to the existence of the State of Israel as the state of the Jewish people, is very clear. Such an objective can be achieved only by war, since the vast majority of Israeli Jews – and not just them – will fight for their homes, and only their annihilation will accomplish a “right of return.” Supporting the right of return clause is therefore a clear case of anti-Semitism; moreover, it is anti-Semitism that could lead to the genocide of Jews.

IHRA had nothing to do with the Bundestag’s decision to define the BDS movement as anti-Semitic; it couldn’t have, because IHRA’s charter requires the agreement of all the member governments for any kind of political action, which in this case would be practically impossible. I don’t know exactly who initiated the German decision, though it is reasonable to assume that the Israeli government played a role, in the background.

But the party representatives in the Bundestag are not puppets, and whoever says that Germany’s small Jewish minority, in cooperation with Jerusalem, cooked up this porridge is reviving the anti-Semitic ideology that claims an international Jewish conspiracy that subjugates the nations of the world, in this case Germany.

Before the Bundestag’s decision, the German public didn’t seem particularly interested in BDS, which has by all accounts been an overall failure. There are some pop stars and academics who have avoided ties with Israel, the movement has some supporters in a number of universities in English-speaking countries and Frau Mueller in Hanover might refrain from buying Israeli avocados when she shops. Big deal. Investment in Israel is flourishing and its economic ties with the entire world are strong.

After the decision, however, Germans began asking: What exactly is BDS? The Bundestag decision proved to be an impressive and unexpected success for the movement in Germany. There couldn’t be a better advertisement for it, and the Israeli government, if it indeed was a partner to the decision, managed – once again – to shoot itself in the foot.

En route, it also succeeded in neutering the Jewish Museum in Berlin, through the forced resignation of its director, one of the great Jewish studies researchers, a non-Jew who loves Jews, because he believed in conducting a public dialogue with promoters of BDS.

IHRA indeed copes with the distortion of Holocaust memory and anti-Semitism, in Poland, for example. Blatman, in his essay, is critical of extreme nationalism in Hungary and Israel, but not in Poland – after all, he has been named the chief historian of a new museum being supported by the nationalist Polish regime, apparently intended to serve as its Jewish-Israeli fig leaf.

It is certainly true that he will not encounter any censorship, since his approach is similar if not identical to the Polish government’s approach.
IHRA, Blatman writes, hasn’t succeeded much in its missions of education, memory and Holocaust research. One can argue with this.

IHRA has made a serious contribution to opening archives in Europe, including, for example, the archives in Bad Arolsen, Germany, of the displaced persons camps and concentration camps in Germany; it has focused, inter alia, on working to preserve the memory of the genocide of the Roma; it has developed guidelines for teaching the Holocaust in high schools and has held and continues to hold workshops on various aspects of the Holocaust; it supports research work on the Shoah suggested to it by educational organizations and memorial sites; it has held and continues to hold academic conferences; it has contributed to the preservation of memorial sites and the uncovering of sites where Jews were killed; it arranges cooperative projects with international agencies that battle genocide and more.

It’s not enough, to be sure, and Blatman could presumably do a lot better. Let him try.

I never imagined that an anti-Semitic attack and venomous criticism of a positive project that promotes Holocaust remembrance would emerge from the Hebrew University of Jerusalem on Mount Scopus, and from the person who fills the same position – head of the Institute for Contemporary Jewry – that I held there for decades. But one learns, even at my advanced age.


Yehuda Bauer is a professor emeritus at the Avraham Harman Institute of Contemporary Jewry at Hebrew University


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Jews have ugly noses, Belgian journalist writes in column attacking Israel

Jews have ugly noses, Belgian journalist writes in column attacking Israel

CNAAN LIPHSHIZ


Dimitri Verhulst says in left-leaning newspaper that he is attacked unjustly for racism, falsely accuses Jewish state of murdering 10,000 Palestinians in past 17 years
“Being Jewish is not a religion, no God would give creatures such an ugly nose,” wrote Dimitri Verhulst. (YouTube screenshot via JTA)

JTA — Representatives of Flemish Jews have filed a police complaint after a Belgian journalist joked about Jews’ noses and accused Israelis of stealing Palestinian land.

The reference to Jewish noses appeared in a July 27 column by Dimitri Verhulst in the left-leaning Belgian daily De Morgen. Its title, “There is no promised land, only stolen land,” paraphrased a quote attributed to the late French-Jewish singer Serge Gainsbourg.

Verhulst misquotes the singer as saying: “Being Jewish is not a religion, no God would give creatures such an ugly nose.” The actual quote by Gainsbourg speaks neither of God nor ugliness, reading: “Being Jewish is not a religion. No religion makes you grow such a nose.”

The column begins with the words: “Because God has His favorites and they have their privileges, Palestinians were driven out of their homes in 1948 to make place for God’s favorites.”

Verhulst also accused Israel of “murdering” 10,000 Palestinians over the past 17 years and said that “talking to the Chosen is difficult” because he said they accuse him unjustly of racism for his anti-Israel views.

The Forum of Jewish Organizations of Belgium’s Flemish region called the comments “rabid anti-Semitism” in a statement Friday about the complaint.

Dutch Chief Rabbi Binyomin Jacobs also condemned the column in an op-ed he published Friday in the ND newspaper, calling it “pure anti-Semitism” and adding he is “concerned” that it could be published in a mainstream newspaper.

In 2016, Belgian Jews complained after De Morgen interviewed a Holocaust denier.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com