Archive | September 2019

Noworoczny „Chidusz” o miłości i seksie

Noworoczny „Chidusz” o miłości i seksie

REDAKCJA


Fragment noworocznej okładki „Chiduszu” 7/2019 /Autorka Edyta Marciniak

Zobacz, o czym piszemy w numerze na Rosz ha-Szanę i nowy 5780 rok.

BÓG USPOKOI WAS OD WROGÓW I ZAMIESZKACIE BEZPIECZNIE

Rabin Michael Schudrich w życzeniach na Nowy Rok zastanawia się, dlaczego w dwunastym rozdziale księgi Dwarim po zapewnieniu, że „Bóg uspokoi nas od naszych wrogów”, dodane jest – wydawałoby się zbędne – wyrażenie „i zamieszkacie bezpiecznie”. 

BAAL TOKEA

Warszawski rabin Yehoshua Ellis opowiada o swojej młodości, kiedy to konstruował fajki wodne do palenia marihuany, o religijnych nawróceniach (tszuwie) i o tym, jak bycie królem bonga utorowało mu drogę do bycia mistrzem dęcia w szofar (baal tokea).

ROZMNAŻAJCIE SIĘ, BĄDŹ PŁODNI, SEKSU UNIKAJCIE

Ger, Słonim i Toldot Aharon to trzy chasydzkie grupy, w których kładzie się wyjątkowy nacisk na ideał świętości osiągany poprzez praktykowanie daleko idącej wstrzemięźliwości seksualnej. Koncept ten nazywa się kedusza, a badaniem jego teologicznych podstaw i powodów, dla których został on przyjęty w poszczególnych chasydzkich społecznościach, zajmuje się prof. Benjamin Brown z Wydziału Myśli Żydowskiej Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie. 

W rozmowie z „Chiduszem” prof. Brown wyjaśnia między innymi, jak to możliwe, że wskaźnik dzietności wśród wymienionych grup nie maleje, i rozwikłuje zagadkę tego, czy małżonkowie rzeczywiście kochają się przez dziurę w prześcieradle. Tłumaczy też, skąd w ogóle wzięło się w chasydyzmie nieufne nastawienie do kwestii cielesności, mogące wydawać się sprzeczne z prawem żydowskim, które stosunki seksualne uważa za potrzebne i dobre. 

Po raz pierwszy publikujemy też tłumaczenia na język polski „instrukcji” dla mężczyzn (przyszłych i już poślubionych małżonków) napisanych przez przywódców dynastii Słonim i Toldot Aharon. Dopóki nie trafiły one w ręce prof. Browna, pozostawały znane tylko w wąskim gronie chasydów, czyli tych, do których były skierowane.

PODSUMOWANIE 5779 ROKU

Pisarz Henryk Grynberg opowiada o tym, jak minął mu 5779 rok:

„Przeszedłem z piekła do czyśćca – takiego ni tu, ni tam. Regularnie wstaję z wózka inwalidzkiego i kuśtykam podparty chodzikiem na czterech kółkach. Umiem wsiąść do czyjegoś samochodu i wysiąść, wejść po schodach i zejść, sam się kładę i wstaję, ubieram i rozbieram, kąpię się (siedząc) pod prysznicem. Najważniejsze, co się stało w mijającym roku, to to, że po kilku miesiącach zupełnej przerwy powróciłem do regularnego pisania, czyli mojego prawdziwego życia”.


Prof. Stanisław Krajewski pisze o kryzysach – świecie rządzonym przez populistów, trwałości Unii Europejskiej, impasie w sprawie nominacji dyrektora Muzeum POLIN czy przyszłości przywództwa w instytucjonalnym życiu żydowskim w Polsce.  „Konflikty wewnętrzne są niestety coraz mocniejsze, często mają wymiar czysto osobisty, a to prowadzi do destrukcji. Z drugiej strony od zawsze pocieszamy się myślą, że konflikty świadczą o życiu”. 

„Czy poza zagrożeniami dostrzegam w tych procesach coś dobrego?” – pyta Krajewski. – „Chyba przede wszystkim to, że coraz bardziej «wszyscy» są jak Żydzi: miliony ludzi traktują Europę jako swoje miejsce, a nie tylko obce otoczenie ojczyzny. Z tym zjawiskiem mamy też do czynienia w Polsce”. 

PAMIĘTNIKI Z BRESLAU

W trzeciej części pamiętników Rudi Herrnstadt opowiada o swoim życiu w Breslau od dojścia Hitlera do władzy w 1933 roku do momentu emigracji do RPA w 1936. Te trzy lata spędzone w Niemczech pełne są niepokoju związanego z coraz trudniejszą sytuacją materialną i coraz brutalniejszym antysemityzmem.

Z POLSKI DO IZRAELA

Polscy Żydzi, Żydzi z Polski, Żydzi polskiego pochodzenia, Polacy pochodzenia żydowskiego. Wyjaśnień, kim są Polanim, istnieje wiele – wszystko zależy od tego, kim jest rozmówca i jaka jest jego historia. Karolina Przewrocka-Aderet przez kilka lat zbierała polskie ślady w Izraelu. W reportażu Polanim. Z Polski do Izraela przedstawia mniej lub bardziej znane historie, poczynając od narodzin ruchu syjonistycznego aż do dzisiaj. Książkę będzie można wygrać w konkursie na naszym profilu na Facebooku. 

KOCHAJ BLIŹNIEGO JAK SAMEGO SIEBIE

– OTO WIELKA ZASADA TORY

Niektóre przykazania dość łatwo wstawić w ramy definicji. W Misznie możemy prześledzić choćby dyskusję Mędrców, którzy pragnęli uściślić wszelkie możliwe detale związane z nakazem mieszkania przez siedem dni w suce. Określili wysokość i szerokość szałasu, zdecydowali też, z jakich materiałów można go budować. Proces ustalania tych danych był w gruncie rzeczy dość prosty. Ale czy można w ten sam sposób potraktować miłość?

W EDENII, MIEŚCIE PRZYSZŁOŚCI

W szóstej, ostatniej części swojej utopii, Ben-Jakub dramatycznie zakończy historię Kindiszmana. Zanim jednak do tego dojdzie, bohaterowie skupią swoją uwagę na klasykach literatury jidysz. 

Ostatni odcinek Edenii oznacza, że od października w „Chiduszu” rozpoczniemy publikację tłumaczenia nowej książki. Tym razem będzie to powieść Der szwarcer jungermanczik Jakuba Dinezona, jednego z najsłynniejszych i jednocześnie najbardziej zapomnianych pisarzy jidysz, którego setna rocznica śmierci przypadła na 28 sierpnia 2019 roku. Wydany w 1877 roku Der szwarcer jungermanczik (Czarny młodzieniaszek) sprawił, że Dinezon stał się sławny. Pierwszy nakład książki rozszedł się na pniu – sprzedało się ponad 10 000 egzemplarzy. Der szwarcer jungermanczik śmiało może być więc nazywany pierwszym jidyszowym bestsellerem.

BĄDŹCIE SILNI I WYTRWALI [PRZYMIERZE ZMYWARKI]

Tematem queerowego komentarza do parszy Wa-jelech jest przymierze. Dla jego autora, Martina Kayki, tekst Biblii nie mówi jednak wyłącznie o nakazie przestrzegania przykazań danych przez Boga Izraelitom. Kayka opowiada swoją osobistą historię żałoby i pokazuje, jak trudno jest przestrzegać zasad przymierza po utracie kogoś, kto był istotną częścią naszego życia. 

SIŁA W RÓŻNORODNOŚCI

Tak jak świąteczny szałas, zdobiony całą mieszanką owoców i kwiatów, bogate i różnorodne są społeczności, których jesteśmy częścią – pisze autorka queerowego komentarza na Sukot, Linda Holtzman. Zgodnie ze zwyczajem uszpizin zaprośmy więc w tym roku do naszych szałasów wszystkich bez wyjątku, również tych, którzy zwykle nie są tam mile widziani, oraz „queerowe elementy nas samych”.

DOBREGO I SŁODKIEGO ROKU!

„Chidusz” dostępny jest od 20.09.2019 w Empikach, księgarniach żydowskich w Warszawie (POLIN i ŻIH) i Krakowie (Jarden i Austeria) oraz na publio.pl. Zapraszamy do prenumeraty. Przyjemnej lektury! 

Szana towa u-metuka

wpw-kolorPartnerem wydawniczym noworocznego „Chiduszu” jest Strefa Kultury Wrocław w ramach Wrocławskiego Programu Wydawniczego. 

Pomóż

Dalsze istnienie „Chiduszu” zależy także od Ciebie. Jeśli doceniasz poziom publikowanych w „Chiduszu” artykułów, prosimy o darowiznę, która umożliwi nam kontynuowanie działalności. Można ją przekazać przez PayPala bądź przelewem na nasze konto bankowe. Kliknij tutaj, aby przejść do informacji o numerach kont. Dziękujemy za pomoc! 



Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


ISRAELI RESEARCHERS IDENTIFY BIBLICAL KINGDOM OF EDOM

ISRAELI RESEARCHERS IDENTIFY BIBLICAL KINGDOM OF EDOM

AARON REICH


The biblical kingdom of Edom has always been a significant puzzle for biblical archeology.

Excavations of ancient copper mines as part of Tel Aviv University’s Central Timna Valley Project. Copper production technologies and the organization of the industry reflect the society responsible for this enterprise. (photo credit: E. BEN-YOSEF AND THE CENTRAL TIMNA VALLEY PROJECT)

The biblical kingdom of Edom has always been a significant puzzle for biblical archaeology. Although evidence is supplied in the Bible, the archaeological record has always had trouble interpreting the text, which said that it existed as a kingdom long before the kings of Israel.

But research has uncovered the untold story of a thriving and wealthy society in the Arava Desert – in parts of Israel and Jordan – that existed during the 12th-11th centuries BCE.

Collecting slag and charcoal samples from “Slaves’ Hill”, Timna Valley, Israel. The fine layers of technological waste – well-dated by radiocarbon – provide a detailed record of technological change in biblical Edom (Credit: E. Ben-Yosef and the Central Timna Valley Project)

“Using technological evolution as a proxy for social processes, we were able to identify and characterize the emergence of the biblical kingdom of Edom,” explained Tel Aviv University’s Prof. Ezra Ben-Yosef, who led the study with Prof. Tom Levy of the University of California, San Diego. “Our results prove it happened earlier than previously thought and in accordance with the biblical description.”

According to the study, which was published on Wednesday on the site of the scientific journal PLOS ONE, the kingdom’s wealth appears to have been built on a “hi-tech network” of copper, the most valuable resource in the region at the time. Copper was used in ancient times to craft weapons and tools, and the production process for copper is incredibly complex.

“Copper smelting was essentially the hi-tech of ancient times,” Ben-Yosef told The Jerusalem Post.

Using a methodology called the punctuated equilibrium model, the research team analyzed findings from ancient copper mines in Jordan and Israel to create a timeline of the evolution of copper production from 1300-800 BCE. The investigation found a significant decrease of copper in the slag – the waste of copper extraction by smelting – at the Arava site, implying that the process became more efficient and streamlined.

Researchers say the more efficient process was a result of the military invasion of Pharaoh Shoshenq I of Egypt (the biblical “Shishak”), who sacked Jerusalem in the 10th century BCE. Rather than result in destruction in the region, the researchers argue that it instead sparked a “technological leap” in copper production and trade.

“We demonstrated a sudden standardization of the slag in the second half of the 10th century BCE, from the Faynan sites in Jordan to the Timna sites in Israel, an extensive area of some 2,000 sq.km., which occurred just as the Egyptians entered the region,” Ben-Yosef said. “The efficiency of the copper industry in the region was increasing. The Edomites developed precise working protocols that allowed them to produce a very large amount of copper with minimum energy.”

However, as Egypt was a weaker power at this time, it is unlikely that it had control over the copper trade, allowing it to remain a local enterprise. Ben-Yosef explained that Egypt was primarily an importer of goods at the time, so it had an interest in streamlining efficiency in the region.

In fact, this was not the only new innovation introduced to the region by the invasion of Shoshenq I – the camel was first introduced to the region at this time as well.

“Our new findings contradict the view of many archaeologists that the Arava was populated by a loose alliance of tribes, and they’re consistent with the biblical story that there was an Edomite kingdom here,” explained Ben-Yosef of TAU’s department of archaeology and ancient Near Eastern cultures. “A flourishing copper industry in the Arava can only be attributed to a centralized and hierarchical polity, and this might fit the biblical description of the Edomite kingdom.”

More than 6 m of copper production waste were excavated at Khirbat en-Nahas, Jordan. The excavated materials from here and other sites were used to track more than four centuries of technological and social evolution in biblical Edom (Credit: T. Levy)More than 6 m of copper production waste were excavated at Khirbat en-Nahas, Jordan. The excavated materials from here and other sites were used to track more than four centuries of technological and social evolution in biblical Edom (Credit: T. Levy)

While archaeology had never doubted the existence of the Edomite kingdom, it was widely assumed to have emerged around the late eighth century BCE in the Edomite Plateau, located in Jordan near Petra and southeast of the Dead Sea.

“Before they built their capital in the plateau, the Edomites were a complex and organized kingdom, but they were still nomadic,” said Ben-Yosef. “They dwelled in tents. They didn’t have villages or cities, but they had cemeteries and smelting sites.”

The Edomites eventually did settle in cities on the plateau and built settlements along the trade routes, but these findings prove that they possessed a centralized system of organization long before they settled there.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Zygmunt Berling chciał pomóc powstaniu warszawskiemu. Czy generał Stalina zasługuje na chwałę?

Zygmunt Berling chciał pomóc powstaniu warszawskiemu. Czy generał Stalina zasługuje na chwałę?

Marta Grzywacz


Gen. Zygmunt Berling rozmawia z mieszkańcami warszawskiej Pragi. Po drugiej stronie Wisły dogorywało wówczas powstanie, wrzesień 1944 (Fot. domena publiczna)

Obalony niedawno pomnik dowódcy 1. Armii Wojska Polskiego na Saskiej Kępie nazywano pomnikiem obserwatora. Bo generał Berling stał na postumencie z lornetką i patrzył, jak wykrwawia się powstanie warszawskie. Ale to fałszywy obraz, w rzeczywistości próbował mu pomóc, choć nieudolnie.

Dr Jarosław Pałka – historyk wojskowości, sekretarz ds. merytorycznych Archiwum Historii Mówionej Domu Spotkań z Historią. Autor i współautor wielu opracowań i książek m.in. „Generał Stefan Mossor (1896 – 1957). Biografia wojskowa”, „Żołnierze Ludowego Wojska Polskiego. Historie mówione”.

Marta Grzywacz: To prawda, że Zygmunt Berling wypadł z łask Stalina, bo samodzielnie podjął decyzję o desancie na przyczółek czerniakowski w czasie powstania warszawskiego?

Dr Jarosław Pałka: Zanim odpowiem, cofnijmy się do lipca 1944 r., gdy Armia Czerwona prowadziła ofensywę na Warszawę. U jej boku postępowała 1. Armia Wojska Polskiego dowodzona przez Berlinga, który podlegał marszałkowi Rokossowskiemu i Stalinowi. I to oni decydowali o tym, gdzie ta armia miała się znaleźć i o jakie cele walczyć. Nieprzypadkowo najpierw zdobyto Lublin, duże miasto, bo tam miały zasiąść władze PKWN. Ale dla Stalina przejęcie Warszawy z rąk Niemców też było ważne. Wydaje się, że początkowo planował podejść szerokim frontem pod Wisłę, żeby zamknąć Warszawę w kleszczach od południa i północy, i nie walczyć bezpośrednio na ulicach miasta. Ale sytuacja się zmieniła, gdy 1 sierpnia wybuchło powstanie warszawskie.

Stalin był tym zaskoczony?

– Robił wrażenie zaskoczonego. A potem, gdy Churchill go prosił, żeby pomógł Warszawie, odpowiedział, że nie ma powodu, bo tam się nic nie dzieje, że to tylko „awantura warszawska”. Nie pozwolił więc lądować na swoich lotniskach samolotom alianckim, które miały zrzucać pomoc dla Warszawy, i nie zaangażował swojego lotnictwa, żeby walczyło z niemieckim nad miastem. Pierwsze zrzuty żywności i broni radzieckiego lotnictwa nastąpiły więc dopiero 13 września, a to już był schyłek powstania. Stalin nie chciał, żeby odniosło ono sukces, to jasne. To on miał oswobodzić Warszawę, a nie jacyś powstańcy, więc pomoc z jego strony nie wchodziła w grę. Poza tym, na początku sierpnia, jego 2. Dywizja Pancerna wzięła udział w bitwie na przedpolach Warszawy i została tam zatrzymana przez Niemców. Więc miał dodatkowo pretekst – nie mogę wesprzeć powstania, bo opór wroga jest zbyt duży. Pytanie jednak, czy rzucił wystarczająco dużo sił do walki na przedpolach Warszawy, czy też na tyle mało, żeby świadomie opóźnić ofensywę i czekać na to, co się wydarzy z powstaniem. Do 10 września Armia Czerwona walczyła więc o Wołomin i Radzymin, a dopiero potem ruszyła ofensywa na Pragę, więc już bardzo późno.

Dlaczego w ogóle ruszyła?

– Powstanie było politycznie skierowane przeciwko niemu, więc nie miał żadnego interesu, żeby pomagać. Ale z drugiej strony nie mógł nie zrobić niczego, musiał pokazać międzynarodowej opinii publicznej i Polakom, że przynajmniej próbował pomóc, dlatego u boku radzieckich jednostek szła na Warszawę 1. Dywizja Piechoty z armii Berlinga, ta, która walczyła pod Lenino. I to ona przez cztery dni biła się o przejęcie Pragi. Wreszcie 14 września jednostki polskie i radzieckie podeszły na prawy brzeg Wisły. Tymczasem po lewej stronie rzeki dogorywa powstanie. I jest problem, co dalej.

Berling chciał pomóc powstańcom i bez rozkazu Stalina zaczął forsować Wisłę. Przynajmniej tak pisze we wspomnieniach. Z drugiej strony jednak zachował się rozkaz gen. Michaiła Malinina z 1. Frontu Białoruskiego, który wyznacza berlingowcom zadanie sforsowania rzeki.

– No właśnie.

Niemożliwe, żeby Berling podjął taką decyzję samodzielnie. Nic nie mogło się odbyć bez zgody Stalina, który miał wszystko zaplanowane. Po to przecież 1. Armia została wprowadzona do miasta, na Pragę, żeby przedrzeć się na drugi brzeg rzeki, a nie stać i patrzeć.

Stalin chciał pokazać, że on też włącza się do walki o polską stolicę, z pełną świadomością, że siły, które rzuca do jej zdobycia, są niewystarczające.

Berling i Wanda Wasilewska w Sielcach, miejscu formowania dywizji kościuszkowskiej Fot. NAC

Wysłał na początek 400 żołnierzy.

– Potem kolejne setki, w sumie kilka tysięcy, ale to i tak zdecydowanie za mało, żeby zdobyć miasto. Tym bardziej że polska armia była mniej liczna i stosunkowo słabo wyposażona w porównaniu z siedmioma armiami radzieckimi, które miały więcej choćby sprzętu przeciwpancernego i przeciwlotniczego.

Dlaczego, skoro armia Berlinga była częścią Armii Radzieckiej?

– Ale „ludowe” wojsko dopiero się tworzyło, nie zdążono go wyekwipować. Powiedzmy szczerze, że polska armia miała siłę zwiększonego korpusu radzieckiego. Ale bardziej prestiżowe jest mówienie, że posiada się armię niż korpus. I ta słaba armia zaczęła podchodzić w okolice zoo i mostu Poniatowskiego 14 września. Przegrupowała się, ale przez to straciła jeden dzień i dopiero w nocy z 15 na 16 września spróbowała przedostać się na lewy brzeg Wisły.

Straciła jeden dzień zaskoczenia, więc Niemcy byli już przygotowani.

– Oczywiście. A można było przecież zaplanować próbę zdobycia przyczółków na Wiśle z marszu, ale tylko pod warunkiem, że Berling miałby wsparcie kilku radzieckich jednostek. Początkowo Berlingowi się wydawało, że najbliżej jest do powstańców na Żoliborzu, więc tam ma być główny punkt ciężkości jego działań. Jednak w międzyczasie idą zwiadowcy z jednej i drugiej strony i okazuje się, że na Czerniakowie są powstańcy, którzy mają dostęp do Wisły w okolicach Solca i Wilanowskiej, poniżej mostu Poniatowskiego, więc Berling decyduje się uderzyć w tym miejscu.

Ma prawo decydować o operacji samodzielnie?

– W ramach działań armii tak. Uderzył więc na przyczółek czerniakowski raz – tutaj walczyła 3. Dywizja Piechoty, potem forsował rzekę ponownie. A jednocześnie 2. Dywizja uderzyła na Żoliborzu, i dodatkowo pomocnicze desanty próbowały przedrzeć się w okolice mostu Poniatowskiego i Siekierek. Ale armia polska była zbyt słaba, żeby zdobyć Warszawę. Musiałaby zostać poważnie wzmocniona przez siły radzieckie – środki przeprawowe, lotnictwo, ciężką artylerię, piechotę. Tylko że Rokossowski tego Berlingowi nie zapewnił. Wydaje się też, że samo forsowanie Wisły zostało źle przygotowane. W relacjach wygląda to tak, jakby panował chaos – Berling rozpraszał siły, atakował w różnych miejscach. Inna sprawa, że zdobycie miasta przez forsowanie rzeki, gdy walczy się z przeciwnikiem ukrytym w terenie zabudowanym, jest piekielnie trudne. Wróg może strzelać z wysokich okien, może się ukrywać w budynkach i ma rzekę jak na dłoni.

Dlatego Berling zdecydował się użyć zasłony dymnej?

– Tak, ale wprowadziła ona jeszcze większy chaos, bo berlingowcom również przesłoniła widok, a jednocześnie wskazała Niemcom miejsca, gdzie będą lądować. Kiedy już doszło do nalotów radzieckich, to nie w tym momencie, gdy trwał najmocniejszy ostrzał artylerii niemieckiej. No i kolejny błąd – na drugą stronę rzeki nie zostali przerzuceni wyżsi dowódcy pododdziałów i oficerowie ze sztabu. Więc gdy już polskie pułki znalazły się na zachodnim brzegu, to w większości bez oficerów, którzy mogliby koordynować działania. A przecież ci żołnierze nie mieli żadnego doświadczenia w walkach w mieście i straty wśród nich były ogromne – około 3700 zabitych, rannych i zaginionych. Przyczółki zlikwidowano i po tygodniu, 23 września, walka zakończyła się przegraną berlingowców.

Zniszczony pomnik generała Berlinga ADAM STĘPIEŃ

Stalin świadomie poświęcił berlingowców?

– Wydaje mi się, że dobrze wiedział, że nie są w stanie samodzielnie zdobyć miasta. I w tym sensie ich poświęcił, chociaż oczywiście żołnierze Berlinga bardzo chcieli walczyć za swoją stolicę.

Jak dużą nadzieję pokładali powstańcy w ofensywie sowieckiej?

– 9 września Komenda Główna AK podjęła rozmowy kapitulacyjne z Niemcami, jednak przerwała je dwa dni później na wieść o rozpoczęciu ofensywy sowieckiej. Wielkie nadzieje pokładali w niej też sami mieszkańcy. Odgłosy zbliżającego się frontu, a wreszcie wieści o zdobyciu Pragi dawały nadzieję. Wszystko to było złudne i w sumie przedłużyło agonię miasta.

Nieudany atak na przyczółek czerniakowski był powodem, dla którego Berling został odsunięty od dowodzenia 1. Armią Wojska Polskiego?

– On sam pisał, że odsunięto go, bo próbował wymusić walkę o Warszawę, ale prawda jest taka, że nie był dobrym dowódcą, popełniał błędy pod Lenino, pod Puławami i Dęblinem, doszła jeszcze ta przegrana bitwa o przyczółki warszawskie. Gdyby jego działania były samowolne, to zostałby zdjęty od razu, a nastąpiło to dopiero 30 września, czyli dwa tygodnie po forsowaniu Wisły. Ta nieudolna operacja była jednak tylko pretekstem, bo od dłuższego czasu Berling był skonfliktowany z polskimi komunistami i Michałem Rolą-Żymierskim, który stał na czele Ludowego Wojska Polskiego, więc chętnie się go pozbyto. Berling miał trudny charakter i swoje własne pomysły na rozwiązanie sprawy polskiej po wojnie, a to się Stalinowi nie podobało.

Berling myślał, żeby rządy w Polsce oprzeć na dyktaturze wojskowej, trochę pobrzmiewały w tym tradycje piłsudczykowskie, ale komuniści dążyli do tego, żeby o wszystkim decydowała partia.

I tego też chciał Stalin.

Te tradycje piłsudczykowskie nie były przypadkowe, Berling służył w Legionach, wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej, poparł Piłsudskiego po przewrocie majowym. A gdy wybuchła wojna stanął po stronie sowietów. Dziwny zwrot akcji.

– Jego kariera początkowo bardzo ładnie się rozwijała. On nie tylko wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej, ale także dowodził batalionem w walkach o Lwów i dostał za to order Virtuti Militari, to duże wyróżnienie, był bohaterem.

Miał wtedy dwadzieścia parę lat.

– I był bardzo dobrze rokującym dowódcą. A jeszcze przed trzydziestką skończył Wyższą Szkołę Wojenną, prestiżową, szkolącą kadry wojskowe. W latach 30. dostał dowództwo 6. i 4. Pułku Piechoty Legionów. I to też były prestiżowe formacje. Jego kariera załamała się nagle w 1939 r.

Naprawdę z powodów obyczajowych?

– Ten rozwód z rumuńską arystokratką Jolandą Magyarosi zdecydowanie mu nie posłużył. Poszło o majątek, ona zarzucała mu, że był nieuczciwy, że za dużo sobie przywłaszczył, że źle się z nią obszedł. Sprawa oparła się o oficerski sąd honorowy, który orzekł, że jego zachowanie było niegodne oficera.

Magyarosi była jego drugą żoną. Z pierwszą miał czworo dzieci, w tym córkę Barbarę, która była sanitariuszką w powstaniu warszawskim. Ciekawe, czy o tym wiedział.

– W sierpniu i we wrześniu 1944 r. nie mógł tego wiedzieć. Ale wracając do 1939 r. – Berling miał trudny charakter, wchodził w konflikty z przełożonymi, no i zarzucano mu, że zaniedbał swoją jednostkę. Pisano, że jego 4. Pułk jest najgorszym w dywizji. Gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski [był przewodniczącym Oficerskiego Trybunału Orzekającego] wysłał nawet raport w tej sprawie do marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego z postulatem, żeby odsunąć Berlinga od dowodzenia pułkiem. I tak się stało. Z tą tylko różnicą, że Berling sam poprosił o zwolnienie go z wojska. Odszedł 31 lipca 1939 r.

Pomnik Zygmunta Berlinga przy Trasie Łazienkowskiej

A zaraz potem wybuchła wojna, więc chciał wrócić.

– Tyle że nikt już nie chciał go z powrotem. Berling mieszkał w tym czasie w Wilnie i tak jak tysiące polskich oficerów, którzy znaleźli się po wschodniej stronie, trafił do obozu w Starobielsku.
Tam nawiązał współpracę z NKWD.

Dlaczego? Nie mógł przecież przeczuwać, co się wydarzy…

– Nikt nie mógł sobie wyobrazić, że może się zdarzyć Katyń i do czego Sowieci są zdolni. Stalin w połowie 1940 r. zaczął się zastanawiać nad stworzeniem polskiej formacji, która mogłaby walczyć po stronie Armii Czerwonej, bo rozważał wojnę z Niemcami. Szukał najpierw polskich generałów, którzy chcieliby stanąć pod jego dowództwem, ale nie znalazł. Trafiło mu się natomiast kilkunastu oficerów niższego szczebla, w tym Berling, wówczas podpułkownik, którzy zgodzili się współpracować. Berling zrobił to z powodów ambicjonalnych, może wydawało mu się, że będzie mógł odgrywać przy boku Stalina jakąś większą rolę.

Jakie były jego zadania?

– Kiedy wytypowano tych oficerów, nie było jeszcze planów, jakie mają mieć zadania i co z nimi robić. Przejściowo umieszczono ich w willi w Małachowce, pod Moskwą, gdzie byli sondowani, a potem mieli stanąć na czele polskojęzycznej dywizji Armii Czerwonej. Ale Hitler napadł na Związek Radziecki i nagle się okazało, że to nie on jest sojusznikiem, tylko Wielka Brytania, więc i z Polakami, którzy tworzyli rząd na uchodźstwie, trzeba się jakoś dogadać. Na mocy układu Sikorski-Majski Stalin pozwolił na stworzenie polskiego wojska pod dowództwem gen. Władysława Andersa, i podległego prawowitej władzy polskiej w Londynie. Swoje plany wobec polskich oficerów musiał więc schować do szuflady. Ci z Małachowki też byli kierowani do Andersa. Berling poszedł tam jako sowiecki agent czy też agent wpływu, był nawet szefem sztabu dywizji i dowódcą bazy ewakuacyjnej w Krasnowodsku, ale kiedy doszło do ewakuacji armii Andersa, złamał jego rozkaz i został w Związku Radzieckim.

Stalin mu kazał?

– Pewnie tak, skoro już wcześniej się zastanawiał, czy nie wykorzystać Berlinga jako tego, który stanie przy jego boku na czele polskojęzycznej jednostki. Berling pewnie sobie wykalkulował, że u Andersa będzie jednym z wielu oficerów średniego szczebla. Że pewnie wyjdą na jaw jego rozmowy z NKWD, może będzie marginalizowany, albo nawet dostanie jakąś karę, więc nie wyszedł z polskim wojskiem. Anders uznał to za dezercję i zdradę. W lipcu 1943 r. sąd wojskowy zaocznie skazał Berlinga na karę śmierci.

Uroczystości pod pomnikiem gen. Berlinga Fot. Bartosz Bobkowski / Agencja Gazeta

A kiedy Anders zniknął z horyzontu, Stalin wrócił do pomysłu stworzenia własnego wojska polskiego.

– Pokazywał w ten sposób, że będzie głównym rozgrywającym w sprawie polskiej. Miał już reprezentację polityczną z polskich komunistów, więc potrzebował wojska jako przeciwwagi dla armii Andersa i oddziałów podległych Sikorskiemu.

Zgodził się nawet na biało-czerwoną flagę, na orła – co prawda bez korony, ale jednak, żołnierze mogli śpiewać „Rotę”, był ksiądz i przysięga 15 lipca 1943 r., czyli w rocznicę bitwy pod Grunwaldem.

Wszystkie atrybuty były zachowane z tą różnicą, że było to wojsko podległe Stalinowi. Na jego czele stanął Berling, a potem Michał Rola-Żymierski.

Czy to prawda, że Berling wydawał wyroki śmierci na działaczy niepodległościowych?

– To prawda. Zachowało się kilka takich wyroków z jego podpisem. Na przykład wyrok sądu wojskowego garnizonu w Lublinie z 8 listopada 1944 r. na Zygmunta Paszkowskiego, który za przechowywanie broni bez zezwolenia władzy został skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Następny wyrok z 10 listopada 1944 r. na Czesława Brzezickiego. Podczas rewizji w jego mieszkaniu znaleziono ulotkę WiN, która nawoływała do obalenia władzy państwowej, nie zgłosił się też do rejestracji poborowych i za późno zdał broń, za co został skazany na karę śmierci. Ale Berling zmienił ten akurat wyrok na 10 lat więzienia. Kolejny wyrok śmierci, też z 10 listopada, na Władysława i Stefana Osińskich, członków Batalionów Chłopskich, za to, że dążyli do usunięcia ustroju demokratycznego. Takich wyroków Berling podpisał co najmniej kilka.

Nawet jednak ta daleko posunięta usłużność wobec sowietów nie uchroniła go przed niechęcią ze strony Stalina, bo i tak po wojnie przestał odgrywać jakąkolwiek rolę.

– Nawet więcej. Został karnie wysłany do Moskwy. Nie chciał tam jechać. Pisał do Stalina, błagając, żeby go ratował przed „trockistowską bandą”, gdzie rządzą Wanda Wasilewska, Edward Osóbka-Morawski, Rola-Żymierski, za którymi – jak twierdził – kryją się w istocie Hilary Minc, Jakub Berman i Stanisław Radkiewicz, czyli Żydzi, ale ten list raczej nie trafił do adresata. W Moskwie Berling podejmował jeszcze jakieś głodówki, protestował, ale to nie pomogło. Wolno mu było wrócić dopiero po wyborach, w 1947 r., kiedy na scenie byli już inni bohaterowie. Żeby go czymś zająć, dostał pozwolenie na zorganizowanie Akademii Sztabu Generalnego, której był komendantem. A kiedy został stamtąd zwolniony, otrzymywał już tylko synekury – wiceministra rolnictwa, działacza ZBOWiD-u, a gen. Jaruzelski wykorzystywał go jako symbol połączenia elementu narodowego z komunistycznym, że niby on, wywodzący się z Legionów, zrozumiał jednak ducha czasu, i to, że Polsce będzie lepiej w sojuszu ze Związkiem Radzieckim.

Po śmierci jego imieniem zostaje nazwany most Łazienkowski, obok którego stanął pomnik, niedawno zniszczony przez nieznanych sprawców.

– Nazywano go pomnikiem obserwatora, bo Berling stał na nim z lornetką w ręce. Stał i patrzył, jak wykrwawia się powstanie warszawskie, co nie jest prawdą, bo jednak walczył, choć nieudolnie. W ramach dekomunizacji pomnik miał być przeniesiony do magazynu Muzeum Powstania Warszawskiego. Myślę, że to by wystarczyło. Nie trzeba go było niszczyć. To za daleko poszło.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Ishmael in Warsaw: Daniel Aaron’s Polish Journal

Ishmael in Warsaw: Daniel Aaron’s Polish Journal

Christoph Irmscher


Daniel Aaron in his Warsaw University office, 1962–63. (Collection of Christoph Irmscher)

Our guest post today comes from Christoph Irmscher, professor of English at Indiana University, Bloomington, editor of the Library of America volume John James Audubon: Writings and Drawings, and author of the biography Max Eastman: A Life (Yale University Press, 2017).

Irmscher is the literary executor for Daniel Aaron (1912–2016), the pioneering scholar of American studies who was the founding president and a life trustee of Library of America. Irmscher recently established a website dedicated to preserving Aaron’s legacy; in the following essay, he shares his findings from transcribing the journal Aaron kept as a Fulbright Ambassador to Poland in 1962 and 1963. The journal is a major document of the work Aaron did as a cultural ambassador at the height of the Cold War, and the pages in question build to Aaron’s eventual realization that “countries taking different paths, marching to the rhythm of different drummers, can still be in shouting distance of one another, and the shouts don’t have to be insulting.” A longer and somewhat different version of this essay will appear in Ideas Crossing the Atlantic, to be published next year by the Austrian Academy of Sciences.


In 1961, Daniel Aaron published Writers on the Left, a study of recent American writers who had flirted with the idea of communism—a somewhat scandalous project in a nation that had barely emerged from the red–baiting of the 1950s.

To achieve what he had been asked to provide—as complete a picture of the “visitable past,” in Henry James’s phrase, as he could manage—Aaron had to invent his own method. He later said that his inspiration had been John Dos Passos’s trilogy U.S.A. Alternating between “group narratives” (narratives about organizations, magazines, and institutions, as well as explanations of literary history) and stories about individuals or “representative men,” he created a rich, complex tapestry of the 1930s and ’40s. Almost inevitably, he submerged his own point of view under the opinions of his subjects, and his political position remained murky. As Aaron admitted later, Dos Passos’s “Camera Eye” was largely absent from his book.

But maybe it is helpful to think of Writers on the Left as a peculiarly Melvillean book rather than a piece of intellectual synthesis and to see Aaron as inspired by Melville’s Ishmael, who made the transition from “schoolmaster to a sailor” when he joined the crew of the Pequod. Writers on the Left was Aaron’s version of F. O. Matthiessen’s American Renaissance, but his gathering of exemplary writers was retrospective, not forward-looking. Instead of magisterially defining a proudly American canon for future readers, all he had been able to do was “offer a few clues to the mysteries of the recent past,” as Aaron wrote in the 1964 paperback edition: a humble attempt to preserve, for readers in the 1960s, what was already slipping away.

In 1962, Aaron formally reversed the passage from schoolmaster to sailor when he went to Poland as a Fulbright Lecturer, his first extended experience of living in a communist country. He had felt the proximity of Russia during the year he spent teaching in Finland in 1951–52, when a secretary at the Soviet embassy had unsuccessfully tried to recruit him as a spy. American embassy officials were stunned by his naïveté. When Aaron arrived in Poland in August 1962, he had just turned fifty and considered himself wiser. In the spiral-bound notebook journal he kept, he made a promise to himself early on: he wanted to be an ideal visitor, not “The Suspicious ‘Don’t Take Me In’-American,” who “arrives with firm convictions about Marxist political theory, totalitarianism, clichés about the Soviet bloc—with the view that socialism or soviet communism is the same wherever it takes over and that Poland, Czechoslovakia, Bulgaria, East Germany etc. are basically the same.” This type of person would come to Poland with his head swirling with stories of “Polish perfidy,” bugged hotel rooms, tapped phones, and beautiful female spies ready to pounce. Clad in the impermeable armor of their “realism,” fancying themselves “hard-boiled political sophisticates,” the Don’t-Take-Me-In Americans would insulate themselves against too close contact with actual people. By contrast, the ideal visitor opens his eyes and ears, letting the impressions flow, no matter the political system: “the mirage of socialism, or capitalism, or Catholicism should never blot out the realities of people.” He would truly get to know the country (January 6, 1963).

Clearly, Aaron’s research for Writers on the Left had prepared him for his visit: If the interviews he had conducted for the book were any indication, there was no one-size-fits-all approach to communism. It helped that he had come by himself; his wife Janet Summers Aaron, who almost three decades earlier had been among the first group of American students to visit the USSR, wouldn’t join him until December. From the beginning of his stay, Aaron went out of his way to meet people, at parties, in his apartment building on Aleje Jerozolimskie in the center of Warsaw, on trains, and in the streets. He assiduously worked on his command of Polish, beginning, after a while, to write out the dates in his journal in Polish. Teaching American literature at Warsaw University was not an easy gig, to be sure: Aaron found his students little prepared or motivated for actual study and their linguistic skills deficient (November 18, 1962).

Determined to live up to his notion of the ideal visitor, Aaron quickly noticed that Poles tended to be friendly but reserved when they met foreigners. It is interesting to see how, even at a rather early stage in his visit, he sought to come up with reasons for that invisible wall—not a “high wall,” he insisted—that separated him from them. For Aaron wanted to understand Polish reserve from both his perspective and that of the Poles themselves. Imagining what a Pole might say to a foreigner, he became, at least in his imagination, that Polish citizen: “The Pole easily looks across and smiles at the westerner. You see, he seems to be saying, it is possibly wiser for both of us to be circumspect. Not, mind you, because we fear anything in particular.” The great watershed in recent Polish history, the uprising of 1956 that had swept First Secretary Władysław Gomulka into power, had loosened the rigid hold of communism on the country but had only increased worries of more hidden threats. “If we seem too friendly, too eager,” Aaron’s imaginary interlocutor continues, “well, this might be misinterpreted so let’s see each other on official occasions—and then perhaps—when we’ve had the chance to size each other up—we can meet more informally. I know you’re not the kind of American who will return home and write an article about your Polish experiences which will compromise the Poles who—out of mistaken trust—were indiscreet and said unwise things—but then, you see, we can be sure. And there is still so much at stake for us here” (December 11, 1962).

Daniel Aaron at Warsaw University, 1962–63. (Collection of Christoph Irmscher)

In his journal, Aaron is very good at evoking the damp, dismal days of fall in Warsaw, the moist climate of worry that seeps in through one’s pores in a city where even the American ambassador has to escape to a forest preserve outside the city limits when he wants to have a conversation without the authorities listening in (September 29, 1962). Aaron was expecting to be conscious of his Americanness during the year. What he wasn’t ready for was the extent to which the Poles constantly reminded him of his Jewishness. The anti-Semitism of even the intellectuals he encountered troubled him and put considerable pressure on his resolve to be the ideal visitor. It didn’t make much of a difference to him that his interlocutors seemed focused on Polish Jews, as if they still resented the latter group’s return to Poland after the war. When it came to Jews, definitions of Polishness were restrictive, he learned, in a way definitions of Americanness tended not to be. Polish Jews could never pretend to speak for, or represent, Poland. Even a liberal, sophisticated friend confided in him that the Jews, in his opinion, contaminated the Polish gene pool (February 17, 1963).

And yet, overall, Aaron was deeply impressed by the fundamental kindness of the people he met. The Poles, he decided, made lousy communists; their nation, composed of fierce individualists, was as unsuited to communism as one could only imagine. In a letter to the German–born Nietzsche scholar Walter Kaufmann he copied into his journal, Aaron wrote that he was beginning to think that Poland wasn’t “a nation at all, but a sprawling collectivity of idiosyncratic individuals held together by some sort of political mystique. If ever a nation was unfitted—temperamentally, emotionally, politically—for socialism, this is it.” It was hilarious to think that the Soviets had hoped to transform this country: “On top of all this assorted human material sits the Party apparatus attempting to make all this imprecision precise. . . . ideology triumphs magnificently over common sense.” The spectacle was, Aaron concluded, “at once poignant, comic, and disturbing. Quixotism is more significant than Marxism” (January 20, 1963).

Polish individualism suited Aaron just fine, and he began to settle into a routine that involved meeting his classes and spending his Sunday mornings drinking weak tea or bad coffee at the Dom Turisty on Novy Swiat, a grubby hotel right across from the statue of Copernicus that always smelled of varnish: “I check my coat, enter the empty kawiarnia [coffeehouse], and write for several hours in my journal,” he told Kaufmann. The “mercurial Poles” remained a subject of infinite interest to him. The flip side of their individualism was the daily scramble for survival, since there was never enough of anything, the rudeness it brought out in normally kind people, “the timidity with which an aspirant for anything from a room to a passport peeps into an office and prepares himself for the insolent reception he is very likely to get” (January 20, 1963).

But even as the communist bureaucracy and the sufferings especially of writers and professors under socialism led Aaron to question his own lingering socialist sympathies, he remained more perturbed by the way his own country sought to demoralize the Poles by constantly advertising the American “testament of plenty.” In his journal, Aaron was withering about the attempts of American cultural diplomacy—what he called the “American ‘Mission’”—to convert the Poles away from communism by baiting them with an exaggerated version of the West, the “America of glittering perspectives.” So that they may win minds, Americans “must tell the truth about ourselves.” If the United States saw fit to give loans to developing countries, why not offer loans to “underdeveloped minds” (March 23, 1963)? Americans should limit their goals to what is realizable, and Aaron did his own by beginning to smuggle books, on subjects not officially sanctioned, into the library of the Polish Academy of Science.

recommended by: Leon Rozenbaum
The longer Aaron stayed in Poland, the more clearly he realized that he could never be “the perfect interpreter of the New Poland.” His Polish remained halting, and “American conventions” were too deeply ingrained in him to get full access to the truth about the Poles. But he still felt that he was ahead of other American observers before him, such as John Kenneth Galbraith, Daniel Bell, or Lionel Trilling, and he dismissed the numerous other members of the “battalion of one or two week junketeers who see and hear just enough to be completely . . . misleading when they write about Eastern Europe” (March 4, 1963). Just a few years earlier, in his introduction to an anthology of writings from Poland, Trilling had announced there was a possibility that Polish intellectuals, given their strong anti-Russian bias, might eventually succeed in getting “a considerable measure of freedom to be established in Poland under national communism.” Galbraith had lectured in Poland four years earlier, and subsequently published the journal he had kept, in which he praised Polish laundry services (his shirts, he said, came back “cleaner than the Harvard Coop ever got them”) and lamented the shabbiness of Polish life. His verdict was similar to Trilling’s: it was impossible to reconcile the “very high state of intellectual life” in Poland with the low level of economic life. The result was paralysis, and a country full of high-achieving thinkers yearning to go west: “A ‘Ford Fellowship’ is the new Jerusalem.”

Aaron’s assessment of his own ability to understand the Poles was free of such pontificatory certitude. Rather than taking the high road, he had been “sniff[ing] around the edges” and thus getting short looks behind “the flamboyant Polish façade.” The only thing he knew for certain was that, with Poland, there was nothing to be certain about: “I know Party people and innovators and peasants and counts. And I have acquired a number of ‘informants’ whose explanations as to what is really going on are impressively contradictory.” Aaron became obsessed with finding the “pin of truth” hidden in the “haystack of error” that everyone knew communism was (March 4, 1963). That separated him from someone like Galbraith, who, with impressive self-deprecation, once described the attitude of Americans to socialism as akin to their attitude to sex: “There is deep fascination, a desire to look, and if possible to touch, but no desire to become involved.”

Daniel Aaron in Sopot, Poland, in 1963. (Houghton Library)

There is very little that is unrestrainedly personal in Aaron’s Polish journal. His wife’s arrival is mentioned briefly, as is her impatience with the deprivations of life during the Polish winter: lack of hot water, delays in the delivery of coal and therefore no reliable heat, and empty shelves in the grocery stores. But several photographs in Aaron’s papers reveal the degree to which he at least did become immersed in Polish life, allowing the schoolmaster to be replaced by the sailor. A series of such pictures was taken, according to the inscriptions on the back, in the summer of 1963 on the white sand beaches of Sopot, near Gdansk. They are obviously private in nature: in some of them, Aaron is sleeping, while in others he’s half turned toward the camera, reluctant to pose yet not. These are different images from the one [above, top] in which a smiling Aaron is posing, fully suited, in in his office at Warsaw University, the very model of the affable American visiting professor.

Aaron’s Polish journal builds toward a conclusion at which the photographs from Sopot only hint. Throughout the year, Aaron takes infinite pleasure in the people he meets, treating them with a kind of quiet delight at the fact of their existence. The scenes recounted in Aaron’s diary have the wondrous normality of a Kafka novel, in which one expects strange things to happen as part of the ordinary daily business of getting on with one’s life.

Early one morning, having just moved into his nondescript apartment in Warsaw, Aaron is woken up by the unfamiliar sound of a bell. He describes what happened next: “I leaped out of bed, conditioned fire-horse that I am, and went first to the telephone. Buzz. Then to the door—which I opened as far as the guard chain would allow.” Out in the dim corridor he spies the figure of a woman, who immediately wants to know if “Ann somebody” lived there. A cascade of Polish words follows. “I explained I was newly arrived, that I was American, that I understood no Polish.” But this does not deter the visitor. More volleys of Polish words follow: “At last, good naturedly, she begged my pardon and retired into the cold and fog—after ringing some other doorbells. I looked at the clock when I climbed back into bed. It was 5:30.” Not a word of complaint, condemnation, or anger. Instead, Aaron accepts this woman’s presence outside his door and her subsequent disappearance into the Warsaw fog as if these were the most natural things in the world (October 6–7, 1962).

Once his Polish has gotten better, Aaron finds out more about the men and women he encounters. But he always leaves the basic mystery of their lives intact, conveying a sense of wonder at how such people manage to carry on at all. Take the two men he meets at a bar in Radość, a suburb of Warsaw. One of the men has “a ravaged Hawthorne face”: stubbly, unshaven, the thin, refined skull crossed by a livid scar. Dressed in discarded company clothes, he has a long glass of vodka before him. His companion—big moustache, heavy leather overcoat—is “solicitous, quiet, worried.” With sad, weepy eyes, “he gloomily surveys his outrageous friend, whose mutters blossom with shouts against the militia, the Bolsheviks, Russia.” Every other sentence uttered by Hawthorne Face is a curse, addressed to no one in particular. “I must teach these militia with their Russian uniforms righteousness,” he shouts. Aaron finds out from the man’s droopy-eyed friend that he is visiting from Gdansk and that he suffered a head injury during the 1956 turmoil. In his former life, he had been a professor, a Doctor of Philosophy, a “kind and wonderful man,” though that might not be so evident now. As Aaron, horrified that someone like himself, an academic, could end up imprisoned in such irrationality, turns toward him, the ex-professor utters another curse and then, abruptly, gets up: “His cap on at a rakish angle, he fills his canteen with vodka, gives me a beautiful smile—and leaves with his solicitous friend.” There is so much in that beautiful smile, given to Aaron that night by a man everyone else would have seen as just another angry drunk: recognition of their shared humanity, of the fact that dignity, after most everything is gone, may lie in the way you put on your hat (March 17, 1963).

Aaron left Poland at the end of June 1963. He spent a few days lecturing in Germany, which proved to be an anticlimax. Living in Poland had increased his sense of his own Jewishness, but in an odd way, Aaron’s out-of-placeness was not a problem in a nation where everyone seemed somehow ill at ease. Being a Jew in Germany was different, and Aaron’s journal records his surprise at the powerful reaction he had to seeing the former perpetrators of the Holocaust live so exceedingly well. Munich was, he observed on July 4, “full of food, cars, well-dressed people.”

Daniel Aaron at an exhibition of Polish posters at Smith College in 1964. (Houghton Library)

What the Poles, shivering in their ill-fitting clothes, displayed only too readily, Germans tucked away under layers of “good quality clothes,” glass and stone and gleaming metal: “underneath . . . the emptiness and anxiety.” The “thick mantle of prosperity” collectively worn by the German nation made him sad rather than angry, and it didn’t help that he felt that his lectures were “unwanted and probably unnecessary.” The Poles had sloughed off their responsibility for genocide, too, but their depressed manner of living, for Aaron, had somehow become a way of doing penance for what happened. Post–1956 Poland was a state of mind, rather than country; its chaotic unloveliness had given Aaron an uncanny sense of home that the gleaming facades of Munich could not. Nor, for that matter, could his own countrymen: “Heidelberg is full of yelling Americans—and a disagreeable place it is” (July 4, 1963).

For two thirds of a century Aaron was a cunning observer of the twists and turns of history. But he wasn’t an ungracious one as he kept imagining the possibility of a united world in which people talk to one another across national or geographical boundaries. In a “Self-Interview,” delivered as a talk at Smith College after his return from Poland, when the last remnants of his socialist faith were gone, Aaron declared: “Countries taking different paths, marching to the rhythms of different drummers, can still be in shouting distance of one another, and the shouts don’t have to be insulting.” Let us think, he says, of ideas not as weapons but as bridges, as points of integration and reconciliation. This was as much an admonishment directed at his own government as it was an assessment of Polish politics.

For decades afterwards, Aaron modeled the “articulate dialogue” he recommended in his post-Poland lecture. His small kitchen in Cambridge, with its malfunctioning stove and the torn red-and-white checkered tablecloth, became a meeting place for people from all walks of life, academics and non-academics, activists and conservatives, clutching mugs of strong instant coffee or the occasional glass of whiskey. Talking gave Aaron pleasure. But above all, he liked to listen. His kitchen at Farwell Place around the corner from Harvard Square was a kind of indoor agora and remained so pretty much until the day he died, on April 30, 2016, just a few months shy of his 104th birthday.


Notes

Quotations in this essay are taken from Daniel Aaron’s Polish Journal, 1962-63, now at Houghton Library, Harvard University. Aaron alternates between English and Polish in dating his entries; for the sake of consistency and accessibility I have translated the Polish instances.

For more on Aaron’s lecturing abroad, see his own account in The Americanist (University of Michigan Press, 2007). Unpublished material cited in this essay, including the photographs, are from the Daniel Aaron Papers, Houghton Library, MS Am 2951, and appears by permission of the estate of Daniel Aaron (Christoph Irmscher, literary executor). The photograph of Aaron in his Warsaw office is from the collection of Christoph Irmscher.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Trzeci najeźdźca. Dlaczego Słowacy razem z Hitlerem i Stalinem..

Trzeci najeźdźca. Dlaczego Słowacy razem z Hitlerem i Stalinem napadli na Polskę?

Lubosz Palata


Słowacki minister obrony narodowej i głównodowodzący armią gen. Ferdinand Catloš (w środku) we wrześniu 1939 r. w Sanoku (Fot. domena publiczna)

Kampania przeciwko Polsce zapisała się w słowackiej historii jako jedyna “zwycięska” wojna Pierwszej Republiki Słowackiej, która dzięki niej zagwarantowała sobie prawo do egzystencji.

1 września 1939 r., kilkadziesiąt minut przed piątą rano, słowacki minister obrony narodowej generał Ferdinand Catloš zameldował prezydentowi republiki Słowacji Jozefowi Tisie, że Armia Polowa „Bernolák” w sile trzech dywizji oraz lotnictwo są gotowe do ataku na Polskę. Nie dostał odpowiedzi, co odebrał jako zgodę. Wydał więc rozkaz, aby 1. Dywizja „Jánošik” przekroczyła granicę i przemieściła się w kierunku na Jaworzynę i Podspády. To miał być symboliczny krok, ponieważ obie te tatrzańskie wioski – tak jak czeska część Śląska Cieszyńskiego – leżały na obszarze zajętym przez Polskę po układzie monachijskim w 1938 r.

Wpis z dziennika wojskowego Armii Bojowej „Bernolák” z poranka 1 września 1939 r.: Wojna z Polską jest faktem. Słowacja będzie walczyć razem z wojskiem niemieckim. Słowacko-niemieckie jednostki przeprowadzą atak w dwóch kierunkach. Cel: Nowy Targ – Krościenko.

Rozpoczęła się druga wojna światowa.

Lista trudnych spraw

Jeszcze rok wcześniej nikt nie wyobrażał sobie takiego rozwoju wypadków. I to nie dlatego, że relacje Pierwszej Republiki Czechosłowackiej i Polski były szczególnie dobre, bo wręcz przeciwnie, z wielu powodów były złe. Lista spraw, które dzieliły oba kraje, była długa: wojna o Śląsk Cieszyński ze stycznia 1919 r., która zakończyła się dla Polski trudnym do zaakceptowania podziałem terytorium, potyczki na granicy i skomplikowany podział terenów w rejonie Tatr, poparcie Czechosłowacji dla ukraińskiej emigracji politycznej z Galicji, istnienie Ukrainy Zakarpackiej (najbardziej na wschód wysuniętej części międzywojennej Czechosłowacji) czy różnice światopoglądowe między demokratyczną i laicką Czechosłowacją Tomasza Masaryka a autorytarno-wojskowym reżimem II Rzeczypospolitej po 1926 r. Wszystko to stworzyło atmosferę, która wykluczała sojusz między Pragą i Warszawą.

Do 1939 r. Polska miała lepsze relacje z Niemcami, i to nawet po dojściu do władzy Adolfa Hitlera, podczas gdy Czechosłowacja w 1935 r. podpisała sojusz z rządzonym przez Stalina Związkiem Radzieckim. Do nieporozumień Pragi i Warszawy przyczyniła się też rywalizacja między Czechosłowacją i Węgrami. Czesi musieli długo walczyć o Słowację, którą Budapeszt jako „górne Węgry” uważał za historyczną część swego terytorium. Granica ustalona na mocy traktatu w Trianon w 1920 r. nie była korzystna dla Węgier. Czechosłowacji zostały przyznane rozległe nizinne tereny na północ od Dunaju, zamieszkiwane w większości przez etnicznych Węgrów, włącznie z takimi miastami jak Koszyce i Bratysława, gdzie Słowacy stanowili wyraźną mniejszość.

Broniąc się przed „węgierskim rewizjonizmem”, Czechosłowacja w 1921 r. zawarła – pod patronatem Francji – porozumienie określane jako Mała Ententa. Był to wojskowy, polityczny i gospodarczy pakt z Rumunią i Jugosławią, które po I wojnie światowej również zyskały znaczne obszary rozpadającego się Królestwa Węgier, zamieszkane w dużej części przez mniejszość węgierską.

Tymczasem stosunki Polski i powstałego po upadku monarchii habsburskiej państwa węgierskiego były bardzo dobre. W czasie całego 20-lecia międzywojennego Warszawa i Budapeszt starały się przywrócić wspólną granicę między państwami.

Warszawa wspiera separatystów

Realizacja tego zamierzenia musiała się łączyć z rozpadem Czechosłowacji. Polska szybko znalazła w tej kwestii sojusznika w postaci katolickiej Słowackiej Partii Ludowej księdza Andreja Hlinki (HSLS), która stała się główną siłą na Słowacji. HSLS kontestowała Czechosłowację jako jednolite państwo. Katoliccy, autorytarnie zorientowani politycy szukali poparcia w wyznającej podobny światopogląd Polsce. W 1938 r., kiedy kryzys w relacjach między Czechosłowacją a nazistowską Trzecią Rzeszą z powodu Niemców sudeckich przybierał na sile, Hlinka pojechał do Polski, gdzie zabiegał o poparcie Warszawy dla starań Słowaków o uzyskanie autonomii, a nawet utworzenia własnego państwa. Jednak w kulminacyjnej fazie tych starań, w sierpniu 1938 r., Hlinka zmarł.

Układ monachijski z końca września 1938 r., na skutek którego Czechosłowacja skapitulowała wobec żądań Niemiec, był przełomowy również dla wewnętrznej sytuacji w tym kraju.

Praga straciła kluczowe strategicznie pogranicze sudeckie z systemem umocnień i 3 mln obywateli. Prezydent Edvard Beneš ustąpił ze stanowiska, a partie polityczne natychmiast zaczęły zmieniać porządek polityczny, kierując go w stronę faszystowskiego reżimu na wzór włoski. Jednak to, co dla Czechów było katastrofą, Słowacy z HSLS na czele – kierowanym przez następcę Hlinki księdza Jozefa Tisę – uznali za szansę.

Pod presją Niemiec rządzący w Czechach politycy zgodzili się na zamianę Czechosłowacji w federację i zarówno Słowacja, jak i Ukraina Zakarpacka otrzymały szeroką autonomię, ale obie musiały też zapłacić za układ monachijski, tracąc na rzecz Węgier tereny na południu, łącznie z Koszycami i Użhorodem (dziś w granicach Ukrainy). Z kolei Polska zajęła nie tylko Śląsk Cieszyński, ale również niewielkie słowackie terytorium nieopodal Tatr.

Warszawa była zawiedziona rozwojem sytuacji, ponieważ oczekiwała, że po układzie monachijskim Słowacy zyskają nie tylko autonomię, ale też uda im się oderwać od Czech. W tej sytuacji Polska była przygotowana do pełnienia funkcji protektora Słowacji, a nawet przyłączenia jej północnych terenów do własnego państwa i udzielenia im autonomii.

W październiku 1938 r. przedstawiciel HSLS Ján Farkaš pojechał do Warszawy i Budapesztu, żeby zbadać możliwości wsparcia przez Polskę i Węgry idei samodzielnej Słowacji. Wynik podróży streścił w lapidarnym komunikacie dla szefa partii i późniejszego prezydenta Jozefa Tisy: Polacy nas lubią per procura [w zastępstwie] Węgrów z aspiracją na kawałek Orawy i Spiszu, Węgrzy chcą nas mieć pod ochroną korony świętego Stefana. Niech więc żyje samodzielna Słowacja.

Pod skrzydła nazistów

W zimie 1938 r. z Farkašem, zwolennikiem całkowitego podziału Słowacji między Polskę i Węgry, zaczęła współpracować dyplomacja nazistowska. W Berlinie planowano likwidację „pozostałości Czechosłowacji”, ale był to tylko jeden z kilku alternatywnych projektów. Słowakami, których autonomia błyskawicznie zyskała charakter faszystowski, naziści zainteresowali się już na jesieni 1938 r. Berlin włączył wtedy Słowację do swych planów dalszej ekspansji w Europie Środkowej. „Rozpad Czechosłowacji od wewnątrz” – tak nieoficjalnie niemieccy dyplomaci nazywali plan, który był dla nich bardzo wygodny.

Układ monachijski gwarantował bowiem granice okrojonej Czechosłowacji, które zaaprobowali wszyscy jego sygnatariusze: Anglia, Francja, Niemcy i Włochy. W marcu 1939 r. wybrano więc takie rozwiązanie zamiast bezpośredniej okupacji, która oznaczałaby podział Słowacji, jako daru Hitlera, między Polskę i Węgry.

13 marca Jozef Tiso został zaproszony do Berlina, gdzie stanął przed wyborem – albo ogłosi niezależność pod patronatem nazistów, albo Słowacja zostanie zajęta przez wojska węgierskie. Kiedy Tiso 14 marca ogłosił niezależność, Hitler zaprosił do siebie Emila Háchę, prezydenta nieistniejącej już w tym momencie Czechosłowacji. Hácha wyjeżdżał z Berlina z przeświadczeniem, że Czesi dostaną podobne, sojusznicze wobec Niemiec państwo satelickie jak Słowacy. Przeliczył się – naziści rozpoczęli okupację Czech, a 16 marca Hitler ogłosił na praskim zamku powstanie Protektoratu Czech i Moraw jako formalnej, autonomicznej części Trzeciej Rzeszy.

To, jak mogli skończyć, Słowacy widzieli też na przykładzie Ukrainy Zakarpackiej, która została za zgodą Berlina zajęta przez Węgry, i to mimo że prezydent Augustin Vološyn poprosił Hitlera o ochronę.

Ukraina Zakarpacka jednak Węgrom nie wystarczyła. Wykorzystali oni zamieszanie wokół rozpadu Czechosłowacji i po „małej wojnie”, toczącej się między 23 a 30 marca 1939 r., zajęli pas wschodniej Słowacji pod Preszowem z 40 tys. obywateli. Berlin na początku śledził rozwój sytuacji, ale po kilku dniach zmusił obu swoich sojuszników do porozumienia. Niekorzystnego dla Słowacji.

Słowacja – wzorowy uczeń

Do końca istnienia Pierwszej Republiki Słowackiej i Królestwa Węgier trwała między nimi cicha rywalizacja o to, kto jest „lepszym sojusznikiem” nazistów. Słowacki faszystowski reżim starał się grać w niej rolę wzorowego ucznia. Pierwsza okazja, by nim zostać, nadarzyła się już w lecie 1939 r., kiedy po nieudanych naciskach na Warszawę Trzecia Rzesza zaczęła przygotowania do ataku na Polskę. Węgierski rząd, powołując się na przyjazne stosunki z Polakami, odmówił wówczas uczestnictwa w ewentualnych działaniach. Natomiast Słowacja, gdzie grupa polonofilów w rządzącej HSLS była już marginalna, zgłosiła gotowość. Tym bardziej że pomonachijska okupacja przez Polaków Jaworzyny i innych niewielkich terenów w pobliżu Tatr przyczyniła się do powstania antypolskich nastrojów, które reżim Jozefa Tisy wykorzystał w lecie 1939 r.

Najważniejszą z punktu widzenia Hitlera zaletą Słowacji było to, że z jej terytorium Wehrmacht mógł zaatakować Polskę.

„Umowa ochronna” z 23 marca 1939 r. gwarantowała Trzeciej Rzeszy utworzenie na zachodzie Słowacji, aż do brzegów rzeki Váh, baz wojskowych i umieszczenie w nich jednostek według własnego uznania. W drugiej połowie sierpnia 1939 r. pod pretekstem „ochrony” wojska nazistowskie wkroczyły na terytorium Słowacji i zajęły pozycje wyjściowe do ataku na Polskę.

Niemal równocześnie kontrolowana przez słowacki rząd prasa rozpoczęła kampanię przeciw Polsce. Wykorzystywano w niej motyw „okupacji słowackich ziem” w okolicach Tatr. 22 sierpnia w Bratysławie zorganizowana została olbrzymia antypolska demonstracja. Przy granicy skoncentrowano również trzy dywizje słowackiej armii, czyli ok. 50 tys. żołnierzy, co stanowiło jedną trzecią wojsk czteromilionowego państwa.

Jednak Niemcy do ostatniej chwili nie byli pewni, do jakiego stopnia z nich skorzystać. Nie przewidywali raczej Słowaków jako uczestnika ataku na Polskę, bardziej widzieli ich jako zaporę przeciw ewentualnemu uderzeniu polskiej Armii „Karpaty” rozmieszczonej na terenach przygranicznych ze Słowacją. Brak zaufania do „sojusznika” był tak duży, że kiedy dzień przed agresją Słowacja kanałami dyplomatycznymi próbowała w Berlinie dowiedzieć się, czy 1 września wybuchnie wojna, nie dostała odpowiedzi.

Zwycięska kampania

Przebieg kampanii słowackiej nie był zbyt dramatyczny. Jednostki polskie nie stawiały dużego oporu. Dysponujący czołgami Słowacy po zajęciu niegdyś słowackich części Orawy i Spiszu zdobyli Zakopane i przesunęli się ok. 30 km w kierunku Nowego Targu. Natomiast trzecia dywizja zatrzymała się przed Sanokiem. W sumie armia dowodzona przez generała Ferdinanda Catloša straciła tylko 18 żołnierzy. W nagrodę Słowacja otrzymała te części Orawy, Spiszu i Jaworzyny, o które spierała się z Polską od końca I wojny światowej.

Propozycję Hitlera, aby przyłączyła do swojego terytorium jeszcze Zakopane i tereny wokół niego, Tiso odrzucił, uzasadniając to tym, że nie mieszkają tam jego rodacy.

Trzej Słowacy, w tym Catloš, dostali Krzyże Żelazne, a 5 października 1939 r. w Popradzie odbyła się słowacko-niemiecka parada wojskowa, na której Tiso odznaczył niemieckich oficerów współpracujących ze słowackimi jednostkami.

Kampania przeciwko Polsce zapisała się w słowackiej historii jako jedyna „zwycięska” wojna Pierwszej Republiki Słowackiej, która dzięki niej zagwarantowała sobie prawo do egzystencji. Całkowite oddanie nazistowskim Niemcom, którego kolejnymi przejawami były zgoda na Holocaust, uczestnictwo w wojnie z ZSRR i wypowiedzenie wojny USA, w ostatecznym rozrachunku okazało się dla faszystowskiej Pierwszej Republiki Słowackiej całkowicie zgubne.


Przekład Renata Rusin-Dybalska.

Lubosz Palata jest redaktorem czeskiej gazety „Denik” i doktorantem historii na FF UJEP w Usti nad Łabą


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com