Archive | 2019/10/29

Kiedy zaczynałem antysemici byli jak dinozaury.

Kiedy zaczynałem antysemici byli jak dinozaury. Dziś maszerujący nacjonaliści nikogo nie dziwią

Michał Nogaś


Pisarz Mikołaj Łozinski (Fot. Albert Zawada / Agencja Gazeta)

W komentarzach pod wywiadem antysemici żądali: podaj swoje prawdziwe nazwisko! Pomyślałem: czemu nie? Mój dziadek nazywał się Stramer. To znaczy: krzepki, mocny.

Czas nagle nie tylko się zatrzymał, ale też ruszył do tyłu, i to dziesięć razy szybciej. Dziś widok maszerujących przez miasto nacjonalistów już nikogo nie dziwi. Czasy, które opisuję w książce, są dużo bliższe naszym niż jeszcze osiem lat temu – mówi Mikołaj Łoziński. W swojej nowej książce opisuje losy asymilujących się polskich Żydów. Mimo że to fikcja tytuł jest jest prawdziwym nazwiskiem jego dziadka – Stramer.

Michał Nogaś: Twoja trzecia powieść, „Stramer”, ukazuje się po ośmiu latach od poprzedniej. Dlaczego tak długo kazałeś czekać?

Mikołaj Łoziński: Nie wiem, czybym się zdecydował na pisanie tej książki, gdybym wiedział, że zabierze mi tyle czasu. Na szczęście nie wiedziałem.

Ta historia szóstki rodzeństwa w przedwojennym Tarnowie od dawna za mną chodziła, ale dopiero kiedy urodziły mi się dzieci, poczułem, że jestem gotowy. Na początku miałem w głowie tylko ostatnią scenę na plaży. Widocznie potrzebowałem prawie ośmiu lat, żeby do niej dojść.

Najpierw, na dwa lata, zamknąłem się w archiwach. „Stramer” zaczyna się na początku XX w. i trwa do pierwszych lat II wojny. Musiałem jakoś dostać się do tego przedwojennego świata, żeby później spróbować go na mój sposób opisać. Jeździłem do Tarnowa, Krakowa, Lwowa i Paryża, siedziałem godzinami w różnych bibliotekach. Im dłużej czytałem o tamtej przeszłości, tym więcej nabierała odcieni i niuansów. A przedwojenni polscy Żydzi przestawali być Żydami z czarno-białej fotografii. W „Stramerze” starałem się wydobyć jak najwięcej kolorów.

Po raz pierwszy pracowałem trochę jak detektyw. Próbowałem – poza kwerendą i podróżami do miejsc, w których pojawiali się moi bohaterowie – znaleźć świadków wydarzeń sprzed ponad 80 lat. Zdarzało się, że ci, do których docierałem, zapominali, co chcieli mi opowiedzieć, nagle tracili pamięć. Nie dlatego, że ktoś im groził czy czegoś się bali, ale z powodu starości. Inni nie przychodzili na umówione spotkania, urywał mi się z nimi kontakt, przestawali odbierać telefon. A ja po kilku dniach znajdowałem nekrolog w gazecie.

Kiedy zaczynałem pisać „Stramera” w 2011 r., myślałem, że piszę powieść stricte historyczną. Ten świat wydawał się daleki, niepasujący do dzisiejszego, otwartego, europejskiego.

Myślałem, że najtrudniejsze będzie wyobrażenie sobie i wiarygodne opisanie młodych radykałów, zwłaszcza nacjonalistów, antysemitów. Wydawali mi się tak niemożliwi i odlegli jak epoka dinozaurów.

Bałem się, że nie starczy mi wyobraźni, żeby prawdziwie ich opisać. Że wyjdą w powieści sztucznie, stereotypowo, jak rekonstrukcje historyczne. Ale z pomocą przyszła rzeczywistość, która bardzo zmieniła się przez te osiem lat. Jakby czas nagle nie tylko się zatrzymał, ale też ruszył do tyłu, i to dziesięć razy szybciej. Dziś widok maszerujących przez miasto nacjonalistów już nikogo nie dziwi. Czasy, które opisuję w książce, są dużo bliższe naszym niż jeszcze osiem lat temu.

Dlaczego Tarnów?

– Z Tarnowa pochodził tata mojego taty. Miał na nazwisko Stramer.

Najpierw chciałem dać moim bohaterom inne nazwisko, bo książka jest fikcją jedynie luźno inspirowaną losami jego i jego rodzeństwa. Ale kilka lat temu udzieliliśmy z moim starszym bratem Pawłem wywiadu w „Newsweeku” o tym, jak to jest mieć w Polsce żydowskie pochodzenie. On potem został skopiowany na jakieś nacjonalistyczne strony, znalazłem pod nim 500 komentarzy, które z grubsza można było podzielić na dwie grupy. Pierwsza: spierdalajcie do Izraela! Druga: podajcie swoje prawdziwe nazwiska! Ten drugi pomysł mnie zainspirował. Pomyślałem: czemu nie? Mimo że to powieść, czyli fikcja, nadam tej rodzinie prawdziwe nazwisko mojego dziadka. Po niemiecku Stramer znaczy krzepki, mocny. To nazwisko zawsze mi się podobało. Po II wojnie znikło, odeszło razem z prawie całym żydowskim światem. Nawet antysemici mają swój pozytywny udział w powstaniu tej powieści.

Wychodzę z założenia, że antysemityzm jest problemem antysemitów. Ale ponieważ są takie czasy, że rządzący próbują nas coraz mocniej dzielić, staram się skupiać na tym, co może nas łączyć. Nawet ostatnio znalazłem jedną rzecz, która łączy Żydów i antysemitów. I jedni, i drudzy są zafiksowani na jednym temacie. Cały czas chcą mówić o Żydach. Zachęcam więc również antysemitów do zajrzenia do mojej nowej książki, znajdą tam coś dla siebie.

W Tarnowie wspaniale się mną zaopiekowano, spotkałem wielu życzliwych ludzi. Adama Bartosza z Muzeum Okręgowego, Mariolę Górę z tarnowskiej biblioteki. Ciepło przyjęto mnie nawet w zakładzie karnym, gdzie miałem spotkanie autorskie.

Jestem zauroczony Tarnowem. To porządne, piękne miasto, wspaniała architektura. Wygląda, jakby było budowane z przekonaniem, że to na całe lata. Szkoła wygląda jak szkoła, poczta jak poczta, dworzec jak dworzec.

Te instytucje budzą zaufanie. Przed wojną było tam nawet najnowocześniejsze więzienie w Polsce. W takim świecie wychowali się moi bohaterowie i mój dziadek. W świecie, który miał trwać.

Przychodzą mi do głowy dwa wspomnienia z pracy w archiwach. Raz zostałem wyproszony ze specjalnej sali, w której oglądałem nagrane przez Fundację Spielberga wstrząsające wywiady z ocalałymi z Holocaustu. Kiedy zapytałem dlaczego, sympatyczna pani odpowiedziała, że to polecenie kierownika działu. „Ale dlaczego?” – nie odpuszczałem, byłem w połowie pracy, przejęty i może też dlatego podejrzliwy. „Tylko na chwilę, za pół godziny może pan wrócić”. „Ale o co chodzi?”. „No… o łososia”. „Jakiego łososia?”. „Takiego w folii, kierownikowi działu wypadł łosoś przez okno i tylko z tego pomieszczenia można się dostać na podwórko. Bo inaczej dobiorą się do niego koty”.

W innym archiwum czytałem świadectwa z obozu janowskiego – festiwal okrucieństwa. Zaczęło mnie ściskać w gardle. Poczułem, że się duszę. Że muszę natychmiast wyjść. Wybiegłem na ulicę. Zrozumiałem, że już dostałem swoją dawkę, i więcej nie wróciłem do wojennych świadectw.

Barwnie pokazałeś życie codzienne w przedwojennej wielokulturowej Polsce.

–Im bardziej wgłębiałem się w tamten świat, tym bardziej rozumiałem, że ta uboga żydowska rodzina Stramerów – rodzice, szóstka dzieci, pies i kot, wszyscy w jednym pokoju z kuchnią – to typowy polski dom tamtych czasów. Polscy Żydzi stanowili ponad 40 proc. populacji w Tarnowie, zresztą mocno niejednorodnej. Od wierzących w Boga, po wierzących w komunizm. Na przykład ojciec rodziny, Nathan, nienawidzi komunistów, ale tak się składa, że dwóch z jego synów to komuniści, a trzeci aspiruje.

Dla mnie „Stramer” to książka o rodzinnej bliskości, o związkach między rodzicami, między rodzeństwem. Ale też o szukaniu dla siebie właściwego miejsca w trudnych i ciekawych czasach, które ukształtowały przecież nie tylko moich bohaterów. I o tym, z czego zdałem sobie sprawę już po napisaniu powieści: że jesteśmy mądrzejsi od poprzednich pokoleń tylko o tyle, że wiemy, co się z nimi stało, a oni nie wiedzieli, nie znali swojej przyszłości. Tak jak my dziś nie znamy naszej.

Pytasz, dokąd prowadzi coraz silniejszy dzisiaj nacjonalizm. Dla mnie najlepsza odpowiedź to słowa Einsteina: szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów.

Nacjonalizm zawsze prowadzi do tego samego. Ale czy nasze codzienne życie toczy się w cieniu czegoś, co nadchodzi? Żyjemy codziennością.

Przed Zagładą Stramerowie też żyli swoimi miłościami, romansami, nadziejami na lepszą przyszłość. Kolejnymi próbami rozkręcania biznesu przez ich ojca, żyjącego w cieniu swojego starszego nowojorskiego brata. Nathan wrócił z Nowego Jorku, gdzie spędził kilka lat, do Tarnowa, bo był bardzo zakochany w pięknej dziewczynie. Ożenił się, pojawiły się dzieci, zaczęło się życie zwykłej rodziny tamtych czasów. Z planami na przyszłość, marzeniami, tęsknotami.

Chciałem opisać właśnie tę normalność, wczuć się w nią najlepiej, jak potrafię. Dorastanie dzieci, przepychanki między rodzeństwem, podwórkowe życie, podrywanie dziewczyn, kłopoty w szkole. Może dlatego tak długo pisałem?

Najpierw próbowałem napisać „Stramera” tak jak „Reisefieber“, a zwłaszcza „Książkę”. Krótkie zdania, minimum postaci i stron. Ale to nie szło, nie pasowało, czułem, że wychodzi sztucznie. Mijały miesiące. Zaliczyłem kilka takich falstartów. Ruszyło niespodziewanie dopiero wtedy, kiedy zacząłem pisać zupełnie inaczej, jakby nie w moim stylu – długie zdania, dużo postaci pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych, długie rozdziały. Złamałem wszystkie własne zasady i to pomogło.

Najważniejsze było dla mnie, żeby moi bohaterowie byli prawdziwi, niejednoznaczni. Próbowałem wczuć się w nich, zrozumieć, nie oceniać. Nathan jest jednocześnie ciepły i serdeczny, ale jest też cholerykiem. Tęskni za Nowym Jorkiem, życie w Tarnowie wydaje mu się niepełne. Wtrąca amerykańskie słowa, których nikt z rodziny nie rozumie. Żyje równolegle, cały czas myślami wraca na nowojorskie nabrzeże, gdzie pożegnał się z bratem. Wyobraża sobie, jak by wyglądało jego życie, gdyby został w Ameryce.

Ja też czasem zastanawiam się nad alternatywnymi scenariuszami mojego życia. Co by się stało, gdybym na jakimś lotnisku został, zamiast polecieć, albo poleciał, zamiast zostać?

Dwóch synów Stramerów mocno uwierzyło w komunizm. Czym ich kusił?

– Dla polskich Żydów był drogą do asymilacji. Obiecywał równość, sprawiedliwość, Żydzi mogli być tacy jak wszyscy. Z obywateli szóstej kategorii stawali się obywatelami pierwszej. Poza tym hasła równości i sprawiedliwości trafiają do młodych ludzi. To na pewno ich pociągnęło.

Synowie Nathana po prostu wierzyli w komunizm. W tamtych czasach komunizm był jedyną alternatywą dla faszyzmu. Jeden z nich ruszył do Hiszpanii, by wziąć udział w wojnie domowej. To była dla niego walka o wolność i demokrację. Inna sprawa jak to wyglądało na miejscu… Rozmawiałem o tym z dziećmi ochotników, którzy pojechali do Hiszpanii. Wydało mi się symptomatyczne, że mój dziadek, który walczył w Hiszpanii, nigdy o tym nie wspominał, nie chwalił się. Przywiózł dwie pamiątki – skórzany bukłak na wino i kastaniety. I anegdotkę o tym, jak kiedyś z całym oddziałem nocował w jakiejś stodole, a rano, kiedy się obudził, okazało się, że wszyscy już sobie poszli i o nim zapomnieli.

Dziś wiadomo, że komunizm okazał się równie zbrodniczy jak faszyzm. Często się je razem zestawia, ale zapomina się o jednej zasadniczej różnicy. Faszyzm otwarcie obiecywał piekło, które potem wprowadzał. Natomiast komunizm obiecywał raj na ziemi, a wprowadził piekło.

W dzisiejszym kontekście politycznym często się zastanawiam, już abstrahując od „Stramera”, dlaczego mimo wiedzy o jego zbrodniach niektórzy ludzie w latach 50., 60. decydowali się trwać przy komunizmie. To był często jakiś rodzaj ślepej wiary czy amoku. A dlaczego dziś po latach ludzie popierają rządy, które otwarcie idą w stronę autorytaryzmu? Nie chcą widzieć łamania prawa, afer, demoralizacji? Są impregnowani na argumenty, bo chyba też wierzą, a wiara to dogmaty, a dogmaty nie podlegają dyskusji.

Nacjonalizm, podobnie jak komunizm, daje łatwe odpowiedzi na trudne pytania. Na tym właśnie polega siła systemów totalitarnych – nie szukają niuansów. Im bardziej świat się komplikuje, tym bardziej nacjonalizm staje się atrakcyjny. Nacjonalistyczna wspólnota daje siłę i moc. Nacjonaliści już nie są zagubieni w świecie, mają siebie nawzajem i rozumieją, co nadaje życiu sens. Ameryka dla Amerykanów, Polska dla Polaków, Rosja dla Rosjan.

Przyznałeś, że tytuł książki to nazwisko dziadka, że chciałeś w ten sposób pamięć o tym nazwisku i o dziadku przechować, zapisać w literaturze.

– Mój tata, któremu zadedykowałem „Stramera”, powiedział mi, że zwykle ludzie mają babcię i dziadka, a potem ci dziadkowie umierają. A on najpierw nie miał dziadków, a teraz dzięki mojej powieści ich zyskał.

Ja mojego dziadka prawie nie pamiętam. Zmarł, kiedy miałem cztery lata. Znam tylko jego bardzo pozytywny obraz, który pielęgnuje mój tata. Najmądrzejszego człowieka na świecie, wykształconego, cierpliwego, silnego, a jednocześnie wrażliwego, ogromnie podobającego się kobietom. Taki superbohater. Nawet kiedyś ułożyłem o tym wierszyk: „Mój tata swojego ojca Romana/ traktuje jak supermana/ wciąż żeni się i rozwodzi,/ bo myśli, że o to chodzi”.


Mikołaj Łoziński – ur. w 1980 r. Pisarz, scenarzysta, fotograf i tłumacz. Zadebiutował powieścią „Reisefieber” (2006), za którą otrzymał Nagrodę Kościelskich i był nominowany do Nike. Z kolei „Książka” (2011) przyniosła mu Paszport „Polityki”. Pisze również dla dzieci, wydał „Bajki dla Idy” (2008, z ilustracjami Ewy Stiasny) oraz „Prawdziwą bajkę” (2013, z ilustracjami Marty Ignerskiej). Syn Marcela, brat Pawła – dokumentalistów. Mieszka w Warszawie.

Książki autora dostępne są w formie e-booków w Publio.pl >>

Mikołaj Łoziński 'Stramer'Mikołaj Łoziński ‘Stramer’ Materiały prasowe

Stramer, Mikołaj Łoziński, Wydawnictwo Literackie


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


This Revolutionary Israeli Woman Married a Spy – Only to Learn That Her Father Is One, Too

This Revolutionary Israeli Woman Married a Spy – Only to Learn That Her Father Is One, Too

Ofer Aderet


Sylvia Klingberg, whose father, Marcus Klingberg, revealed secrets to the Russians, and whose husband, Udi Adiv, revealed secrets to Syrians, died this month in France
Sylvia KlingbergFrom / the Facebook page of Ian Brossat

The life of Sylvia Klingberg, who died this month in France, revolved around two spies. One of them was her father, Marcus Klingberg, who has been described as Israel’s greatest traitor after he revealed state secrets to the KGB. The second, Ehud “Udi” Adiv, her lover and for a brief period her husband, was a prominent member of a Jewish-Arab espionage and terrorism network.

To her friends, she was a “revolutionary beauty.” But her enemies called her by derogatory names that are unpublishable.

Her father Marcus, or Marek in Polish, was born in Warsaw. He served as a doctor in the Russian army during World War II. His parents, siblings and grandparents were murdered at Treblinka during the war. Sylvia’s mother, Wanda, was a Holocaust survivor from Poland who escaped death by assuming a false Christian identity in Warsaw. Her parents and siblings also died in the Holocaust.

Sylvia’s parents met after the war and immigrated to Sweden, where she was born in 1947. About a year later, they immigrated to Israel.

“My mother wasn’t happy with the decision,” she said in the past. “She was exhausted from the war and the dislocation, but my father wanted to immigrate. He was very Jewish, and wanted to participate in the War of Independence.”

Her father enlisted in the Israeli army as a doctor and later worked at the newly established Institute for Biological Research in Nes Tziona, south of Tel Aviv. Her mother worked in the academic world as a microbiologist.

In 1965, Sylvia graduated from Tichon Hadash High School in Tel Aviv and began working for the left-wing newspaper Haolam Hazeh under Uri Avnery. There, on Tel Aviv’s Glickson Street, she met leading radical-left figures of the time and herself became a familiar figure in left-wing circles in Tel Aviv and Jerusalem.

Acquaintances described Sylvia Klingberg as opinionated and determined. In her father’s memoirs, “The Last Spy,” which he wrote with lawyer Michael Sfard, he related: “She couldn’t accept the idea of the Jewish state and realized that Zionism necessarily creates a racist and undemocratic regime.” Later she joined the anti-Zionist left-wing organization Matzpen, “which made a lot of noise without any relation to its numbers, and became a major social attraction in Tel Aviv and Jerusalem,” Marcus Klingberg wrote.

“Sylvia singled out the Israeli establishment as an enemy, as absolute evil,” he wrote. “This is the establishment that ridicules the principles of socialism. This is the establishment that is occupying another people and carrying out the terrible colonization of territories that don’t belong to it. This is the establishment that has created a racist regime that discriminates against its Arab citizens.”

Hatred toward her father

Her hatred of the establishment was soon directed at her father, whom she saw as part of the establishment due to his work at the biological institute, which was a government agency. “Sylvia attended and left Matzpen meetings, and friends came home with her and secluded themselves in her room or in our living room,” he wrote. “The repertory of books and articles she read was increasingly slanted in the direction of the revolutionary left, and I suddenly found myself in the very uncomfortable position of a representative of the Israeli establishment. I suddenly realized that in her eyes and those of her friends I was the average establishment Maipanik [the forerunner of the Labor Party]. Even worse, I was a defense establishment man, part of the system engaged in occupation, disinheritance and exploitation.”

At the time Sylvia was unaware of the secret her father was hiding: He was a spy for the Soviet Union. “I remember how Sylvia, who had matured and become a very beautiful woman, who radiated tremendous ideological power, looked at me, and how I was raging inside: How dare she? What does she know? Me? A Mapainik? After all, she didn’t know what I had done for the sake of those values in whose name she spoke,” he wrote.

Marcus Klingberg, 80, leaves Ashkelon prison 18 September after serving 15 years of his 20-year sentence for spying for the former Soviet Union, / December 1, 2015.AFP

His small revenge was something he used to say on occasion when he came home after a day at the institute to discover young people in the living room who were “full of self importance, who argued with pathos about the leaders of the workers,” as he put it. “You’re only talking, instead of arguing you should act,” he told them.

The book also describes how one day Sylvia came home upset, slammed the door behind her and accused her parents: “Are you involved in developing biological weapons?” Her father, who was both the institute’s deputy director and a Soviet spy, reported that to his superiors, or in his words, “informed the security services of the State of Israel” on his daughter and her friends, who discussed what was happening out of sight at the institute.

In response the institute gave him a declaration of secrecy that he was supposed to have his daughter sign. As expected, she laughed in his face and continued with her anti-establishment activities. In 1968 she even went to Paris to participate in the massive student demonstrations there.

During that period she met Udi Adiv, a handsome paratrooper from Kibbutz Gan Shmuel who was a prominent activist for Matzpen and later resigned from it to start a more extreme organization called Red Front. “I met her at Tel Aviv meetings of Matzpen in an attic on Mapu Street,” he said this week. “She immediately caught my attention as a beautiful, attractive young woman full of self-confidence.”

The couple later separated due to personal and ideological differences. “I was an unsophisticated kibbutznik, and she was a Tel Avivian,” said Adiv. He added that there was also a political angle to their dispute: “I was a Maoist and she was a Trotskyite.” Sylvia, who had become interested in philosophy, went to study in London and they broke up.

In 1972 the Shin Bet security service arrested Adiv for being a member of an Arab-Jewish underground organization connected to Syria and being involved in planning terror attacks and espionage against Israel. He was convicted of treason and sentenced to 17 years in prison.

This turn of events led to a renewal of the relationship with Sylvia. “To my great surprise she dropped everything and came to my trial, out of identifying with me,” he said. In 1975 they married. The press covered the wedding, which was held in Ramle Prison. “The young couple united forever and separated immediately for a prolonged period,” reported the daily Maariv. “There was a thread of sadness throughout the short ceremony, because the moment when the young couple united forever was also a moment of prolonged separation.”

Some saw the wedding as the wayward daughter’s revolt against her establishment father. But beneath the surface, both her husband and her father were spies. “It’s possible that with her acute senses, she was actually trying to reconcile with her father with this wedding. Whatever the case, it was a strange sight: Klingberg, a senior member of the Israeli secret establishment, entered prison with a crate of drinks in order to participate in the wedding of his rebellious daughter to the spy from Gan Shmuel,” said Adiv.

recommended by: Leon Rozenbaum

“It was symbolic and instrumental,” said Adiv this week. “Sylvia saw it as an opportunity to demonstrate whom she identified with and her support, and to help in various ways.” But the marriage didn’t last and at the end of three years they divorced. Even now Adiv claims that their connection was based on ideology. “I identified with the Palestinian national struggle, with the Palestine Liberation Organization and the idea of a Palestinian state. She supported the National Front for the Liberation of Palestine, and refused any compromise with Israel,” he said.

Later she left for Paris to pursue a master’s degree in sociology and philosophy. At the university she met lecturer Alain Brossat, a non-Jewish intellectual. Sylvia worked as an English to French translator at a scientific research institute in France. Their son Ian is now the deputy mayor of Paris representing the Communist Party.

And then, in 1983, she received a phone call that changed her life beyond recognition: Her parents had been arrested under unclear circumstances. In the end, her mother was released while her father was accused of treason and sentenced to life imprisonment. She wasn’t angry at her father, but admired the fact that he had spied for ideological reasons rather than for money.

“He was part of a group of scientists who were opposed to the idea that the nuclear monopoly in particular and the scientific monopoly in general would be on one side, the American one. The ideology was that if there wasn’t a balance of powers no peace could prevail in the world,” she explained to herself and to the media. “My feeling is that after World War II he developed a sense of gratitude toward the Soviet Union, because by giving him refuge it not only saved his life and enabled him to study, but also enabled him to fight the Nazis,” said Sylvia later.

She devoted the following years to worldwide efforts to ease her father’s prison conditions and to get him released. In 1998 her father was released and left for Paris, where she tended to him in his final years. After his death in 2015 at the age of 97, she fell ill with cancer. “She coped with the illness alone, although she was surrounded by people who would have wanted to be in her company,” said Adiv.


Ofer Aderet


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Upcoming Netflix Docuseries Focuses on Story of Nazi Guard John Demjanjuk

Upcoming Netflix Docuseries Focuses on Story of Nazi Guard John Demjanjuk

by JNS.org


John Demjanjuk in Israel’s Supreme Court in Jerusalem. Photo: Flash 90.

– A new Netflix docuseries centers on the story of a retired Ukrainian-American autoworker in Cleveland who was accused of being “Ivan the Terrible,” one of the Holocaust’s most notorious SS guards.

In the 1980s, a group of Holocaust survivors claimed that John Demjanjuk, a family man and respected member of his community, had allegedly tortured and killed nearly 1 million Jewish prisoners as a Nazi death-camp guard in the Treblinka extermination camp during World War II. While he did serve as a guard, it remained questionable as to whether he was that guard.

He was arrested and extradited to Israel, where he stood trial for crimes against humanity.

He died at a senior home in Germany on March 17, 2012 at the age of 91.

The docuseries, “The Devil Next Door” examines whether Demjanjuk really was “Ivan the Terrible” or if it was a case of mistaken identity, as well as covers the media frenzy around his case. The series includes raw footage from Demjanjuk’s trial, in which he claimed he was innocent, and shows Holocaust survivors testifying on the stand.

The trailer was released on Wednesday. Its five episodes hit Netflix on Nov. 4.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com