Archive | 2019/11/29

ŻYDZI W NIEMIECKICH OBOZACH PRACY PRZYMUSOWEJ NA TERENIE WARSZAWY I OKOLIC (1940–1943)

ŻYDZI W NIEMIECKICH OBOZACH PRACY PRZYMUSOWEJ NA TERENIE WARSZAWY I OKOLIC (1940–1943)

MARTA JANCZEWSKA


W dniu 27 listopada 2019 r. o godz. 11.00 w Parku przy ul. Picassa odbyła się uroczystość upamiętnienia więźniów niemieckiego obozu pracy przymusowej w „Piekiełku”. Z tej okazji publikujemy tekst wykładu, który podczas uroczystości wygłosiła Marta Janczewska z działu naukowego ŻIH. Odsłonięcie tablicy pamiątkowej jest wspólnym projektem Żydowskiego Instytutu Historycznego i Urzędu Dzielnicy Białołęka.

Robotnicy żydowscy z obozu w Buchniku lub Piekiełku. Zdjęcie wykonane prawdopodobnie podczas inspekcji obozów pracy przeprowadzonej w 1941 roku, mające wyjaśnić niską wydajność pracy pracowników z getta warszawskiego. / Źródło: Archiwum Państwowe w Warszawie

Już na drugi dzień po utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa Hans Frank wydał dwa rozporządzenia dotyczące pracy Polaków i Żydów (oba datowane 26 października 1939 r.). Pierwsze z nich wprowadzało obowiązek pracy dla Polaków w wieku 18–60 lat, rozszerzone rozporządzeniem Franka z 14 grudnia 1939 r. na młodzież w wieku 14–18 lat. Na mocy drugiego rozporządzenia przymusowi pracy podlegali wszyscy Żydzi od 14. do 60. roku życia, z zastrzeżeniem, że granice wieku mogą zostać w razie potrzeby rozszerzone. Te dwa akty prawne stały się podstawą tworzenia wszystkich obozów pracy powstających na terenie Generalnej Guberni.

Niemcy korzystali z darmowej (lub prawie darmowej) żydowskiej siły roboczej już od pierwszych dni okupacji, wraz z upływem czasu zmieniały się jedynie formy jej organizacji. Stałym elementem pozostawał terror, który temu towarzyszył oraz prymat ideologii nad rachunkiem ekonomicznym. Od wiosny 1940 r. poszczególne Rady Żydowskie zostały zobowiązane do dostarczania codziennie stałej liczby robotników żydowskich, którzy byli zatrudniani na licznych placówkach pracy (czyli w warsztatach, fabrykach, urzędach itp. znajdujących się w miejscu zamieszkania robotników, w miejscach, gdzie istniały społeczności żydowskie). Ponadto musiały one dostarczać robotników do obozów pracy, czyli zamkniętych miejsc pracy przymusowej w miejscowościach odległych, do których pracownicy byli przewożeni z miejsc stałego pobytu (często robotników do obozu dowożono z kilku miejscowości jednocześnie). Obozy takie zaczęły powstawać od maja 1940 r. i były podporządkowane SS (pierwsze w dystrykcie lubelskim, potem w innych dystryktach). Od lipca 1940 r. do czerwca 1942 r. wszelkie kwestie związane z dysponowaniem pracą Żydów zostały podporządkowane niemieckim władzom cywilnym. Wydział Pracy przy Urzędzie Generalnego Gubernatora oraz sieć podległych mu urzędów pracy zarządzały odtąd tysiącami żydowskich robotników. W tym właśnie okresie nastąpił gwałtowny rozwój sieci obozów pracy (Arbeitslager), w których zostali przymusowo zatrudnieni żydowscy robotnicy zwerbowani za pośrednictwem Judenratów. Jednocześnie istniała stale pewna liczba obozów podległych nadal SS i policji (Zwangsarbeitslager). Rozwój sieci obozów na terenie Generalnego Gubernatorstwa wiązał się z trzema kwestiami: chęcią gospodarczego wykorzystania podbitych terenów (obozy melioracyjne, rolne, w fabrykach i kopalniach), a także przygotowaniami do wojny z ZSRR (obozy budowy dróg) oraz wzmacnianiem potencjału zbrojeniowego Rzeszy (obozy w fabrykach zbrojeniowych). Ogółem w różnym okresie na terenie Polski działało ok. 450 obozów pracy przymusowej dla Żydów. Większość z nich funkcjonowała krótko, a jedynie nieliczne przetrwały do 1944 r.

W latach 1940–1942 większość obozów pracy przymusowej w dziedzinie gospodarki wodnej, rolnictwa oraz budowy dróg była związana z wielkimi niemieckimi planami zagospodarowania podbitych terenów – w tych rozważaniach skupię się na obozach gospodarki wodnej, z uwagi na specyfikę obozu w Piekiełku.

Wiosną 1940 r. rząd Generalnego Gubernatorstwa rozpoczął zakrojone na ogromną skalę roboty melioracyjne i regulacyjne mające na celu uporządkowanie stosunków wodnych w dystryktach. Czteroletni program (opracowany zimą 1940 r.) zakładał prace melioracyjne, regulowanie potoków górskich i niespławnych rzek, zakończenie budowy zapory w Rożnowie, rekultywację nieużytków itp. Należy podkreślić, że w dużej części były one realizacją przedwojennych polskich planów gospodarczych. Równolegle z tym programem opracowano drugi projekt regulacji Wisły (aby połączyć Rzeszę z Generalnym Gubernatorstwem oraz Białorusią i Ukrainą).  Nadzorowaniem robót w terenie zajmowało się 12 inspekcji gospodarki wodnej (Wasserwirtschaftsinspektion). W urzędach tych pracowali polscy inżynierowie oraz polskie kadry administracyjne. Największe prace tego typu prowadzono na terenie dystryktu lubelskiego (powiaty Biała Podlaska, Chełm, Hrubieszów, Zamość, Radzyń), a na drugim miejscu — warszawskiego i krakowskiego. W okolicach Warszawy największe przedsięwzięcie związane były z budową i umacnianiem wałów przeciwpowodziowych na brzegach Wisły. Od 1940 roku powstawały kolejne obozy pracy, w których żydowscy robotnicy pracowali przy budowie wału Moczydłów (w obozach w powiecie grójeckim, na Kępie Zawadowskiej i w Wilanowie), wzmacniali Wał Golędzinowski, Potocki i Miedzeszyński. Piekiełko, które dziś w sposób szczególny wspominamy, było jednym z kilkunastu obozów pracy przymusowej zorganizowanych nad brzegami Wisły w okolicach Warszawy.

Żydzi stanowili główną siłę roboczą w wymienionych projektach. W całym  Generalnym Gubernatorstwie na 175 obozów gospodarki wodnej (pełnej i dokładnej listy nie sposób ustalić) 118 było obozami pracy przymusowej dla Żydów. Przeszło przez nie ok. 60 000 robotników żydowskich. W dystrykcie warszawskim obozów takich było 48, w tym opartych tylko na żydowskiej sile roboczej — 38.

Jak w praktyce zorganizowane była organizacja obozów? Po pierwsze, odpowiednia instytucja niemiecka (np. inspekcja wodna) ogłaszała przetarg na wykonanie konkretnego zadania. Zwycięska firma inżynierska, melioracyjna czy budowlana (niemiecka lub polska – w przypadku Piekiełka była to polska firma Contraktor) zgłaszała zapotrzebowanie do miejscowego urzędu pracy, który z kolei wydawał nakaz dostarczenia robotników Radom Żydowskim. W naturalny sposób najwięcej robotników pochodziło z warszawskiego getta, ponieważ było to największe skupisko żydowskie nie tylko w Generalnym Gubernatorstwie, ale w ogóle w Europie. Od drugiej połowy 1941 roku Niemcy chętniej zatrudniali robotników z mniejszych miejscowości, bo byli oni w lepszej kondycji fizycznej – z powodu panującego w Warszawie głodu tamtejsi Żydzi przestali nadawać się do pracy (i tak w Piekiełku w latach 1940–41 pracowali Żydzi z getta warszawskiego, a w 1942 — około 350 robotników pochodziło z getta w Legionowie, 40 to byli policjanci żydowscy z Otwocka, przywiezieni po likwidacji getta otwockiego). Rekrutacja do obozów pracy w gettach wiązała się z ogromnymi problemami – nikt nie chciał stawić się dobrowolnie, a przymusowo wyznaczani uciekali lub – gdy tylko mogli — wykupywali się ogromnymi łapówkami. W praktyce do pracy trafiali najubożsi mieszkańcy gett.

Wybór robotników i koszty ich transportu leżały całkowicie po stronie Rad Żydowskich, natomiast przygotowanie infrastruktury – po stronie firmy.  W obozach robotnicy byli pilnowani przez straż. Do pewnego momentu w wielu obozach (choć nie we wszystkich) straż pełnili policjanci żydowscy, zawsze byli też strażnicy niemieccy lub ukraińscy. Samą pracę zaś nadzorowali inżynierowie czy majstrowie z danej firmy. Calek Perechodnik, więzień Piekiełka wspominał:

Nadzór mieliśmy polski, polskich inżynierów, techników oraz stójkowych. Była to firma „Contractor”, która prowadziła roboty na odcinku Żerań, nad Wisłą. Stójkowy Gródek, chłop śląski, któremu bezpośrednio podlegaliśmy, był niezłym człowiekiem, robił wielki szum, dużo krzyczał, dużo przeklinał: „Ty tyfusie, chodzący…”, ale w gruncie rzeczy specjalnie nas nie naganiał do roboty. Gorzej było, jak nadzorował nas technik Nowak, niski, podły człowiek o sadystycznych skłonnościach. Poganiał nas wciąż witką, jak bydło, krzycząc i przedrzeźniając niby nas: „Ny, ny, ny.

Z uwagi na rodzaj prac obozy melioracyjne miały charakter efemeryczny – tzn. powstawały na krótko, w naprędce przystosowywanych pomieszczeniach gospodarczych, a następnie – po wykonaniu prac – robotnicy byli przenoszeni w kolejne miejsce lub odsyłani do getta (były to najczęściej obozy niewielkie, prowizoryczne – i z tego powodu nie zachowała się po nich najczęściej żadna dokumentacja, dlatego też świadectwa takie jak Calka Perechodnika mają szczególne znaczenie.

Praca w obozach gospodarki wodnej była niezwykle ciężka – robotnicy stali często godzinami w lodowatej wodzie, bez odzieży ochronnej – np. w obozach w Kampinosie, gdzie więźniowie pogłębiali kanał – istniejący do dziś. Na tym tle praca w Piekiełku była stosunkowo nieuciążliwa, choć ciężka fizycznie. Oddajmy znów głos Perechodnikowi:

Codziennie o piątej rano szliśmy do roboty sypać nowy wał nad Wisłą. Obóz nasz był oddalony o jakieś trzy kilometry od miejsca pracy. Tam pracowaliśmy początkowo na dwie zmiany, od szóstej rano do pierwszej po południu i od pierwszej do siódmej wieczorem. Później, jak dni zrobiły się krótsze, pracowaliśmy na jedną zmianę od ósmej rano do czwartej. To już byłą cała tragedia; wychodziliśmy z rana, jak było jeszcze ciemno, wracaliśmy jak już był zmrok. Czasu na umycie się, oporządzenie się nie było, trzeba było czekać z umyciem, z ogoleniem od niedzieli do drugiej niedzieli. [warto wspomnieć, że w obozie nie było elektryczności]. Praca była bardzo ciężka – sypanie piasku do specjalnych wagonetek, pchanie tych wagonetek i tak dalej. Praca ta wymagała zarówno siły fizycznej, jak i większej wprawy. Byłem z natury dość słaby, nigdy w życiu nie pracowałem fizycznie – było mi bardzo trudno na początku przystosować się do warunków pracy. – pisał Perechodnik.

Za wyżywienie robotników odpowiadały firmy prowadzące roboty, które z reguły nie wywiązywały się z tego zadania, oszczędzając na tym wydatku. Robotnicy po prostu głodowali, a ich całodzienne wyżywienie składało się najczęściej z kubka gorzkiej kawy z kromką razowego chleba oraz talerza wodnistej zupy. I tak np. w obozie w Piekle (tj. w Kampinosie, nie mylić z Piekiełkiem) całodzienne wyżywienie dla 360 robotników stanowiło zaledwie 290 kg kartofli. W Roztoce – całodzienny wikt to 18 dag chleba i 1 kg kartofli na osobę. Wygłodzeni robotnicy ratowali się handlem z Polakami z okolicznych miejscowości, choć niosło to ze sobą dla obu stron duże niebezpieczeństwo śmierci (jak wiemy ze wspomnień Perechodnika proceder handlu z Polakami był w Piekiełku bardzo rozpowszechniony).

Fatalne warunki mieszkaniowe były drugim po głodzie źródłem codziennej udręki robotników. Baraki wybudowane pospiesznie z myślą o miesiącach letnich nie były ogrzewane. Więźniowie cierpieli z powodu przeciekającego dachu i nieszczelnych ścian. W budynkach nie było możliwości osuszenia ubrań, w związku z czym po całym dniu pracy w wodzie robotnicy kładli się spać w mokrej odzieży. Z powodu fatalnych warunków sanitarnych w zastraszającym tempie rosło zawszenie, a z nim niebezpieczeństwo tyfusu (przenoszonego przez wszy) – to właśnie na wszy najbardziej skarży się Perechodnik, pisząc o Piekiełku.

A tak wyglądał sam obóz, widziany jego oczami: 

Duży plac nie zalesiony, ogrodzony wysokim drutem kolczastym, dwa duże baraki dla robotników, jeden mniejszy barak, w którym mieści się wartownia policji żydowskiej, magazyn żywnościowy oraz pokój komendanta. Studnia na placu, z daleka widać duży dół służący za ubikację, ogrodzony deskami. Po placu kręcą się robotnicy, przeważnie odziani w łachmany. Na drucie kolczastym od strony wewnętrznej jak chorągwie wiszą mokre koszule, kalesony i inne łachy, prane przez robotników w balii pod studnią. Obóz znajduje się na dużej polanie, w promieniu jednego kilometra nie widać żadnych zabudowań; tylko tuż przy samym obozie stoją trzy małe chatki, zamieszkiwane przez Polaków.

Głodowe racje żywnościowe, fatalne warunki sanitarne, zimno, wilgoć i ciężka praca powodowały, ze więźniowie masowo zapadali na choroby. W obozach melioracyjnych szerzyła się np. nieznana z nazwy choroba, objawiająca się obrzmieniem stóp i pękaniem naskórka, co uniemożliwiało chodzenie. Nagminnie zdarzały się zapalenia płuc, biegunki, choroby kardiologiczne, odnawiała się gruźlica. W obozach nie było praktycznie żadnych możliwości leczenia – nie tylko nie było lekarzy czy medykamentów, ale nawet często zwykłych sienników. Niemcy uciekali się do takich rozwiązań, jak to w obozie Narty (grupa Kampinos) — po wybuchu tyfusu wśród więźniów zostało w ramach „akcji sanitarnej” zastrzelonych przez niemiecką żandarmerię 50 chorych.

Z powodu skrajnego wyczerpania wydajność pracy robotników żydowskich była bardzo niska: przeciętnie w ciągu dnia pracy byli w stanie przekopać około 1 m sześciennego ziemi, podczas gdy norma wynosi 4–5 metrów sześciennych.  Praca w obozach melioracyjnych (i innych tego typu) była według niemieckich rozporządzeń płatna – ale pozostawało to najczęściej jedynie teorią. Płacić miały firmy organizujące pracę, a z wypłacanych pieniędzy potrącać kwotę za wyżywienie robotników. Najczęściej jednak firmy odmawiały płacenia robotnikom. I tak np. polska firma „Ferszt”, która prowadziła prace w jednym z obozów kampinoskich tłumaczyła, że nie może płacić robotnikom, gdyż po potrąceniu z przyjętej stawki dziennej (wyznaczonej przez Niemców) 2 zł za wyżywienie robotnika, 50 groszy na zakwaterowanie i 20 groszy na opłacenie straży, to pracujący robotnicy po kilku tygodniach pracy są winni firmie 2 tysiące złotych!

 Jednym z największych niebezpieczeństw dla robotników była straż obozowa, która dawała upust swoim sadystycznym skłonnościom, bijąc i szykanując robotników. Straż ta pochodziła z werbunku, który ogłosił gubernator dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer w lutym 1941 roku. W wyniku tego werbunku, skierowanego głównie do Polaków i Ukraińców, stworzono jednostki straży obozowej, które nadzorowały obozy w dystrykcie warszawskim. Zwykłą praktyką strażników było wymuszanie pieniędzy, katowanie robotników, budzenie w nocy i organizowanie karnych ćwiczeń itp. W czasie pracy nienadający się do pracy robotnicy byli bici do nieprzytomności i wrzucani do wody, co najczęściej kończyło się śmiercią.

Z obozów do rodzin robotników dochodziły dramatyczne listy, jak ten, wysłany przez nieznanego z nazwiska robotnika z obozu w Wildze (gdzie Żydzi przekopywali i zabezpieczali łożysko rzeki) do rodziców w getcie warszawskim w maju 1941 roku:

Kochani rodzice! W obozie jesteśmy już dziewiąty dzień. Wyobraźcie sobie, co przeżywamy, skoro prawie nic nie jemy, jeszcze się nie rozebraliśmy. Biją nas strasznie, a praca jest bardzo ciężka. Wyobraźcie sobie naszą sytuację, kiedy widzi się śmierć przed oczami. Ratujcie nas, jak możecie, abyśmy mogli się stąd wydostać. Jeśli nie, to nie wiem, czy jeszcze się zobaczymy. Kilo chleba kosztuje tu 16 złotych. I tak za pieniądze nie można go dostać, zabrali nam pieniądze i zostaliśmy kompletnie bez grosza przy duszy. Kochani rodzice! Ratujcie nas, abyśmy jeszcze się zobaczyli, aby moje dziecko nie zostało sierotą, a wy, moi kochani rodzice, bez żadnej pomocy w życiu.

Nic dziwnego, że strach przed obozami wzrastał, a wysyłka do nich stawała się najgorszą karą. Kronikarz warszawskiego getta – Emanuel Ringelblum — zapisuje wymowną scenę, kiedy to w warszawskim getcie zgromadzeni do wyjazdu robotnicy w gmachu urzędu pracy widzieli przez okno wóz, wiozący skatowanych powracających robotników: 

Zobaczywszy, w jakim stanie powrócili [ich poprzednicy], zbuntowali się i krzyczeli: «Zabijcie nas, ale tam nie pojedziemy!» I zaczęli wyskakiwać przez okna.

Izrael Lang z Miedzeszyna przed wyjazdem do obozu rozważał samobójstwo, które dawałoby jego rodzinie pewność, co do okoliczności jego śmierci, gdyż był pewien, że z obozu pracy nie wróci żywy.  

Sytuacja zmieniła się, gdy rozpoczęła się masowa eksterminacja bezpośrednia (od wiosny 1942 roku) – Niemcy getto po getcie, miasteczko po miasteczku wywozili do obozów zagłady, gdzie całe społeczności były uśmiercane w komorach gazowych. Obozy pracy – miejsce zsyłki, które wysyłani tam robotnicy odbierali jako wyrok – podczas likwidacji żydowskich gett wydawały się oazą bezpieczeństwa i jedynym ratunkiem. Według podobnego scenariusza ocaleńcy z akcji likwidacyjnych próbowali znaleźć bezpieczne schronienie w najbliższym obozie, który wydawał się dawać gwarancję nietykalności. Powszechnie wierzono, że Żydzi pracujący, „produktywni” unikną śmierci. Właśnie Piekiełko stało się sceną dramatycznych wydarzeń, kiedy po zlikwidowaniu getta legionowskiego w październiku 1942 roku ostatni ocaleni Żydzi szukali tu pomocy. Coraz to nowi Żydzi, uciekinierzy z Legionowa, zjawiają się pod naszymi drutami, jedno mają przy sobie małe dzieci, drudzy ciężkie tobołki, plecaki. […] Wszyscy oblegli druty, proszą o gorącą kawę czy tez o talerz zupy. Mężczyźni, którzy płacili przedtem po 50 kg kartofli tygodniowo, żeby nie iść do obozu, teraz ze łzami w oczach proszą, żeby ich przyjęto do obozu – pisał Perechodnik. Ostatecznie wszyscy zgromadzeni pod drutami Piekiełka zostali wyłapani i rozstrzelani przez oddział pijanych żandarmów. Inne mieszkanki getta w Legionowie szukały ocalenia w pobliskim obozie na Żeraniu. Zachowało się świadectwo Chany Ruty Magied, mówiące o ich losie: 

Tam w Żeraniu zebrało się kilkadziesiąt kobiet z dziećmi – matki, żony, siostry i dzieci tych, którzy pracowali w tym obozie żerańskim. […] Kobiety te kręciły się tam, rozmawiały przez druty ze swoimi, gdy szli do pracy lub wracali z niej. W dzień chowały się w pobliżu, w ubikacji, w polu, w krzakach. A gdy ukazywali się Niemcy, przypadały plackiem do ziemi.[…] Przed wieczorem tego dnia przyjechali Niemcy. Zebrali 68 kobiet wraz z dziećmi. Wzięli jednego z lagru, który akurat nie pracował, żeby tymczasem kopał grób. Policja żydowska miała pilnować, żeby nikt z tych nieszczęśliwych skazańców nie uciekł, za każdą osobę mieli odpowiadać własnym życiem. […] Niemcy zebrali wszystkie kobiety i dzieci nagie nad samym dołem w szeregu i strzelali po kolei. Na samym końcu zastrzelili i tego, który kopał grób dla wszystkich.

Podobne sceny rozegrały się w obozie w Wildze i w wielu innych.

Obozy pracy przymusowej dla Żydów, mimo że organizowane były dla osiągnięcia celu zagospodarowania podbitych terenów, to jednak stały się przede wszystkim miejscem kaźni żydowskiej społeczności i miejscem triumfu hitlerowskiej ideologii. Dziś gdy mijamy efekty pracy żydowskich robotników, takie jak wiślany wał, powinniśmy o tej ofierze żydowskich więźniów pamiętać.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Marilyn Monroe’s Menorah Predicted to Sell For Up to $150,000 at New York Auction

Marilyn Monroe’s Menorah Predicted to Sell For Up to $150,000 at New York Auction

Shiryn Ghermezian


Marilyn Monroe. Photo: Wikimedia Commons.

A menorah that belonged to the late Hollywood icon Marilyn Monroe is expected to sell for up to $150,000 when it gets auctioned off next week in New York, The Jewish News reported.

A private collector who purchased the menorah in 1999 at a Christie’s auction of Monroe’s personal belongings asked Kestenbaum & Company to sell the religious item on November 7.

“Marilyn Monroe’s spellbinding magnetism knows no bounds. We are thrilled to be able to offer Marilyn’s personal Menorah at auction next week,” Kestenbaum & Company director Daniel Kestenbaum said. “The market for memorabilia from the Golden Age of Hollywood goes from strength to strength, as does Fine Judaica, and as such this extraordinary item has remarkable provenance. We anticipate substantial interest from competing collectors.”

The menorah, which features a wind-up mechanism that plays Israel’s national anthem, was a gift to the American actress from the parents of her third husband, famous playwright Arthur Miller, after she decided to convert to Judaism when the couple married in June 1956.

Monroe, who was 30 at the time, studied Jewish texts with the Miller family’s rabbi, Robert E Goldburg, before converting. The menorah was found among her possessions when she died in 1962, at the age of 36.

The menorah was briefly displayed at The Jewish Museum of New York as part of the exhibition, “Becoming Jewish: Warhol’s Liz and Marilyn,” as well as at the Museum of American Jewish History in Philadelphia.

A Jewish prayer book owned by Monroe was auctioned by J. Greenstein & Company last year.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Film star Seth Rogen to be honored for promoting Jewish identity, Yiddish

Film star Seth Rogen to be honored for promoting Jewish identity, Yiddish

CNAAN LIPHSHIZ


Growing up in Vancouver, British Columbia, Rogen went to a Habonim Dror summer camp and a Talmud Torah elementary school, which provided the material for his first standup sets.

Seth Rogen / (photo credit: REUTERS)

Seth Rogen, a Jewish-American/Canadian Hollywood actor and filmmaker who is studying Yiddish for a role, will be honored by a group devoted to promoting that language.

The Workmen’s Circle, a group whose mission is to strengthen Jewish identity based on social justice and Yiddish language, will honor Rogen, 37, in a ceremony Monday in Manhattan, the New Jersey Jewish News reported Wednesday

“It’s something that’s always been just a very big part of my life,” the actor said of his Jewish identity in an interview with NJJN. “The first jokes I ever wrote were about it; it was a very inherent part of who I was.”

Rogen is studying Yiddish for his role in “American Pickle,” a film based on a short story by Simon Rich, in which the main character, Herschel Greenbaum, a Yiddish-speaker who immigrated in 1918 to the United States, emerges fully preserved from a pickle barrel a century later, to meet his great-grandson in Brooklyn.

Rogen, 37, and his father, Mark, who worked for the organization in Los Angeles in the early 2000s, will receive the Generation to Generation Activism award during the ceremony.

Growing up in Vancouver, British Columbia, Canada, Rogen went to a Habonim Dror summer camp and a Talmud Torah elementary school, which provided the material for his first standup sets. He headlined a Workmen’s Circle event in Los Angeles when his father worked there.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com