Archive | 2020/03/08

Antysemityzm nie był tylko zasłoną dymną. O roku 1968, Żydach i PiS-ie

Antysemityzm nie był tylko zasłoną dymną. O roku 1968, Żydach i PiS-ie

David Ost


David Ost amerykański politolog zajmujący się tematyką polskiej transformacji ustrojowej, profesor nauk politycznych w Hobart and William Smith Colleges w stanie Nowy Jork

8 marca, w dniu upamiętniającym 50. rocznicę protestów na Uniwersytecie Warszawskim, polski rząd przedstawił swoją oficjalną linię: wydarzenia z roku 1968 to „ogólnopolski ruch społeczny przeciwko komunizmowi”, który został zmiażdżony przez „komunistów”, odwołujących się do nagannego antysemityzmu.

Marcowi wichrzyciele

Warto odnotować, że decydenci nie stwierdzili ostatnio, iż naród polski (w imieniu którego ten rząd rzekomo zawsze występuje) ma być szczególnie wdzięczny swoim żydowskim przedstawicielom za to, że stanęli na czele marcowego buntu. A przecież bez tej wiodącej roli na to, co się działo, nie można by odpowiedzieć antysemityzmem. Oto dlaczego, rząd nie zainicjował w roku 1968 kampanii przeciwko Ukraińcom czy Niemcom. Wskazanie na te grupy jako na kozły ofiarne byłoby całkowicie niewłaściwe i nieczytelne dla społeczeństwa, które nie byłoby w stanie ani trochę zrozumieć, kim są „wichrzyciele”. Obwinianie Żydów miało jednak pewien sens, ponieważ wielu wichrzycieli rzeczywiście było Żydami.

Od czasu uchwalenia nowelizacji ustawy o IPN-ie w styczniu tego roku, Żydzi są prezentowani przez zwolenników rządu PiS-u jako ludzie, którzy obwiniają Polskę za Holokaust i nieustannie próbują odzyskać pieniądze za utracony majątek. W tym kontekście zdecydowane odrzucenie przez rząd antysemickiej narracji z 1968 roku to dobry znak. Jednak bez pozytywnej wzmianki o roli Żydów w tamtym czasie, oficjalna linia brzmi następująco: ówczesny antysemityzm to przykład tego, jak komuniści szkalowali naród polski, oskarżając Polaków o bycie Żydami. To niespecjalna poprawa.

Zamiast zaprzeczać roli Żydów w 1968 roku lub twierdzić, że byli oni sztucznie stworzonym wrogiem reżimu, powinniśmy pójść o krok dalej i powiedzieć, że żydowscy Polacy odegrali istotną rolę w protestach. Nie możemy odpowiadać na retorykę Gomułki, który twierdził, że za wszystkim stali Żydzi, twierdząc, że rok 1968 nie miał z Żydami nic wspólnego. Powinniśmy zwalczać zakorzeniony polski antysemityzm nie poprzez jego uznanie, ale przez stwierdzenie, że bycie Żydem było jednym z czynników przemieniających niektórych młodych Polaków w zaangażowanych opozycjonistów walczących o demokrację.

Ale co to może oznaczać w sytuacji, kiedy większość osób potępionych przez reżim jako syjoniści nawet nie uważała się za Żydów? Większość dyskusji oscyluje pomiędzy rozumieniem żydowskości jako religii lub narodu. Kiedy ci, którzy zostali potępieni przez reżim, twierdzili, że nie są Żydami, mieli na myśli to, że nie są religijni! Nie praktykowali judaistycznych rytuałów ani nie przestrzegali religijnych tradycji, a nawet nie wierzyli w Boga. Postrzegali siebie jako Polaków. Jednocześnie wiedzieli aż nazbyt dobrze, że dominujące teorie polskości pozwalają na poczuwanie się do polskości tylko katolikom, a oni na pewno nimi nie byli. Powiedzieli więc, że są „Polakami pochodzenia żydowskiego”, mimo że samo to sformułowanie przemyca pojęcie żydowskości jako „narodu” lub żydowskości rozumianej jako więzy krwi, z czym się nie zgadzali. Ale religia lub naród były jedynymi dwiema koncepcjami żydowskości, o identyfikowanie się z którymi ich „oskarżono”.

Powinniśmy zwalczać zakorzeniony polski antysemityzm nie poprzez jego uznanie, ale przez stwierdzenie, że bycie Żydem było jednym z czynników przemieniających niektórych młodych Polaków w zaangażowanych opozycjonistów walczących o demokrację.

Obie te koncepcje pomijają jednak ważniejszy wyznacznik, dzięki któremu stawali się wyraźnie żydowscy. Wyróżniał ich polityczny humanizm, wiara w tolerancję i otwarte społeczeństwo. Całe pokolenia politycznych obserwatorów były wstrząśnięte zaangażowaniem Żydów na rzecz liberalizmu politycznego i demokracji. Rządzące klasy na Wschodzie i Zachodzie zawsze miały kłopoty z Żydami, którzy nieustannie walczyli o bardziej wolne społeczeństwa. Teoretycy żydowscy przyczynili się w znacznym stopniu do dewaluacji twierdzeń o „naukowym rasizmie”, który stanowił podstawę imperializmu i kolonializmu na całym świecie. W Europie zawsze stawali po stronie bardziej demokratycznych oraz inkluzywnych partii politycznych. W Stanach Zjednoczonych Żydzi byli najbliższymi sojusznikami Afroamerykanów w ruchu na rzecz praw obywatelskich. To Żydzi byli najbardziej konsekwentnymi propagatorami klasycznego polskiego hasła „Za naszą i waszą wolność”.

Kim jest Żyd

Szlomo Carlebach, ikona chasydzkiej piosenki folkowej, wspomniał kiedyś swoje wizyty na amerykańskich uniwersytetach, gdzie pytał studentów, kim są. „Jeśli ktoś wstanie i powie: «jestem katolikiem», wiem, że to katolik. Jeśli ktoś mówi: «jestem protestantem», wiem, że to protestant. Jeśli ktoś wstanie i powie: «jestem tylko człowiekiem», wiem, że to Żyd”.

Niestety, typową polską antysemicką reakcją jest postrzeganie takich zachowań jako podstępu: Żyd mówi, że jest człowiekiem, tylko po to, by mógł lepiej manipulować ludźmi, aby przynosić korzyści Żydom. W rzeczywistości ten uniwersalny humanizm, to wewnętrzne przywiązanie do demokracji dla wszystkich, jest szczerym przekonaniem wielu wykształconych świeckich Żydów. Czas dostrzec ten fakt i głośno o nim mówić. Ta tradycja jest z pewnością jedną z przyczyn, dla których tak wielu „Polaków żydowskiego pochodzenia” odegrało ważną rolę w walce o demokrację.

Czy w zajmowaniu tego stanowiska Żydzi nie mają własnego interesu? Oczywiście, że tak, ponieważ demokracja i liberalizm były historycznie korzystne dla Żydów. Dla grupy postrzeganej jako odrębna, wyizolowana wspólnota, w świecie, który wpadał w objęcia nacjonalizmu, liberalna ochrona mniejszości chroniła także ich. Ale ta zasada jednocześnie chroni pozostałych i z tego powodu tak wielu studentów z żydowskimi korzeniami było aktywnych podczas antyrządowych protestów z 1968 roku. To jest żydowskość, której wspomnienia z tamtego czasu powinniśmy dziś świętować. Tak wielu działaczy w tym czasie było Żydami, nie ze względu na religię czy naród, ale przez demokratyczne przywiązanie do wolnego społeczeństwa. Ich aktywizm był oznaką żydowskości, dlatego upamiętnienie antyrządowych protestów w marcu 1968 roku, powinno pociągać za sobą upamiętnienie i uznanie roli Żydów.

Problem polega oczywiście na tym, że ci bohaterowie, którzy zostali wtedy potępieni jako Żydzi, dziś nie chcą być jako Żydzi upamiętniani. Większość z nich nadal nie chce się identyfikować jako Żydzi, ponieważ wiedzą o tym, że wciąż, jeżeli nimi będą, dla wielu Polaków nie mogą być współobywatelami (niektórzy nawet nawrócili się na katolicyzm, prawdopodobnie próbując przekonać samych siebie, że są „normalnymi” Polakami). Ale ta niechęć do uznania ich żydowskości jest jedynie oznaką utrzymującego się antysemityzmu, z którym można walczyć poprzez przyjęcie żydowskości jako jednej z przyczyn demokratycznego aktywizmu z 1968 roku. Dlatego opis Marca ‘68 jako „ruchu społecznego przeciw komunizmowi” powinien zawierać szczególne docenienie zasług żydowskich Polaków, a nie zaprzeczać, że było w nim cokolwiek żydowskiego.

Demokracja i liberalizm były historycznie korzystne dla Żydów. Dla grupy postrzeganej jako odrębna, wyizolowana wspólnota, w świecie, który wpadał w objęcia nacjonalizmu, liberalna ochrona mniejszości chroniła także ich.

Oczywiście, niektóre zastrzeżenia są zasadne. Liberalne, inkluzywne usposobienie było szczególnie rozpowszechnione wśród miejskich, wykształconych Żydów europejskich, którzy zorientowali się, że nowoczesny nacjonalizm marginalizuje ich bardziej niż tradycyjny antysemityzm o źródłach religijnych. W XIX wieku, gdy nacjonalizm się rozwijał, Żydzi byli jedyną mniejszością, która nie mogła liczyć na ochronę ze strony narodowego państwa, jeśli to państwo miało służyć określonemu w jego nazwie narodowi. Żyjący w miastach wykształceni Żydzi, którzy chcieli odnieść sukces, mogli to uczynić jedynie w systemie politycznym, który opierałby się na otwartości i równych szansach dla wszystkich.

Żydzi w „ogólnopolskim ruchu społecznym”

Żydzi nadal żyjący w tradycyjnych społecznościach nie mieli wystarczających motywacji do zaangażowania się w ruchy demokratyczne i rzadziej to robili. Obrona społeczności często w większym stopniu oznacza ochronę wyjątkowości niż naleganie na równość. W pewnym sensie prawdziwą trawestacją roku 1968 nie były represje skierowane przeciwko studentom „zdemaskowanym” jako Żydzi, ale prześladowania tych, którzy otwarcie przyznawali się do swojej wiary i pochodzenia. Żydów z Wrocławia, Legnicy i z innych miejsc, Żydów, których życie społeczne było zorganizowane nie przez uniwersyteckie kluby dyskusyjne, ale przez Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów finansowane w części przez żydowskie organizacje z zagranicy. Studenci aktywiści, którzy angażowali się w protesty, znali grożące im ryzyko. Jacek Kuroń i Karol Modzelewski, którzy nie byli Żydami, zostali wtrąceni do więzienia za samo propagowanie swoich idei, a również niebędący Żydem Leszek Kołakowski został wyrzucony z uniwersytetu. Antysemityzm nie był konieczny, aby prześladować „komandosów” (chociaż pomogło to w uzasadnianiu tych działań przed społeczeństwem), ale czystki z 1968 roku rozciągnęły się na tych, którzy byli religijni, którzy postępowali zgodnie z żydowskimi tradycjami, którzy studiowali w żydowskich szkołach i nadal często mówili w jidysz. Większość z nich nie miała nic wspólnego z polityką opozycji. Znaleźli się w środku politycznego cyklonu, którego efektem było mimowolne wygnanie, niesprowokowane niczym innym jak właśnie staroświeckim antysemityzmem.

Ironia polega oczywiście na tym, że wielu z tych Żydów mogło być fundamentem dla współczesnego konserwatyzmu. Religijni i nacjonalistyczni Żydzi nie są przecież typowymi liberalnymi demokratami. Ci, którzy koncentrują się na ochronie swojej wspólnoty religijnej lub państwa i nie aspirują do pełnego członkostwa we wrogim świecie, mogą być tak konserwatywni, jak każdy prawicowy nacjonalista. Wystarczy spojrzeć na współczesny Izrael, dla którego nieprzypadkowo taki szacunek i podziw wyraża PiS, a nawet taka osoba jak Rafał Ziemkiewicz.

Nie każda forma żydowskości sprzyja aktywizmowi demokratycznemu. Ale świecka tradycja żydowska zdecydowanie tak i to do niej w swoich działaniach nawiązywało wielu działaczy Marca ‘68.

Absurdem było określenie wykształconych świeckich żydowskich działaczy w 1968 roku mianem „syjonistów”. Byli oni nastawieni równie wrogo do syjonizmu jak Marek Edelman, a swoich tradycji dopatrywali się gdzie indziej: w Bundzie, PPS, Piłsudskim czy KPP/PPR/PZPR – ich zwolennicy wierzyli również, że walczą o wolność i sprawiedliwość dla wszystkich. Jak pisze Piotra Osęka w swoje książce „My, ludzie z Marca. Autoportret pokolenia ‘68”, niemal wszyscy rodzice protestujących w marcu 1968 roku studentów, którzy odznaczali się komunistycznymi poglądami, wspierali wtedy swoje dzieci, gdyż widzieli w nich kontynuację własnych demokratycznych nadziei, o które sami również chcieli walczyć.

Nie każda forma żydowskości sprzyja aktywizmowi demokratycznemu. Ale świecka tradycja żydowska zdecydowanie tak – i to do niej w swoich działaniach nawiązywało wielu działaczy Marca ‘68. Dlatego tradycji żydowskiej nie należy ignorować w rozmowach o tym okresie. Jeżeli rok 1968 ma zostać zapamiętany dla demokracji jako kluczowy element „ogólnopolskiego ruchu społecznego”, to należy docenić kluczową rolę Żydów w tym procesie. Potępiajmy antysemityzm, ale bijmy też brawo Żydom. Antysemityzm nie był przecież tylko zasłoną dymną.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Bunt studentów -1968 (1,2,3)

Bunt studentów

Piotr Osęka


Studencka rewolta w Marcu ’68. Jeszcze dziesięć lat wcześniej nic nie zapowiadało tego buntu

W Polsce młodzieżowa kontestacja przybrała postać studenckiej rewolty, której finałem stały się wydarzenia z marca 1968 r. Bunt ten był w równym stopniu intensywny, co krótkotrwały. Ale stał się zaczynem zorganizowanej opozycji późniejszych dekad.

Wiec na Uniwersytecie Warszawskim, 8 marca 1968 r

Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym „Rewolta 1968”, dostępnym od 28 lutego w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI.

Marzec ’68. W marcu 1968 r. ulice polskich miast stały się widownią najgwałtowniejszych starć od 1956 r. Milicja atakowała pokojowe manifestacje z ogromną brutalnością, rzucając do walki siły niewspółmierne do skali studenckich wystąpień. Oddziały rozpraszające demonstrantów biły na oślep, często wśród poturbowanych znajdowali się przypadkowi przechodnie – w tym dzieci i ludzie starsi. Używano nie tylko gazu, pałek i armatek wodnych, ale także szczuto manifestantów psami, co w oczywisty sposób nasuwało skojarzenia z czasami okupacji.

A jeszcze dziesięć lat wcześniej nic nie zapowiadało pokoleniowego buntu.

Mała stabilizacja młodzieży. W marcu 1957 r. Maria Dąbrowska zanotowała w swoich dziennikach: „Telefon ze »Sztandaru Młodych«. Rozpisali ankietę pt. »My, młodzież wieku atomowego« i chcą mi przysłać część wypowiedzi. Zgodziłam się, ale przeczytanie tego materiału wprawiło mnie w zakłopotanie. Wrażenie ogólne i pobieżne: młodzież bez młodości. Czytałam, jakby to oni byli starcami, a ja kimś młodym, kto ich czyta. Zupełna duchowa abnegacja, brak twórczego stosunku do istnienia, nawet niedomyślanie się, że coś takiego istnieje. Absolutna obojętność na przyrodę, sztukę, miłość, przyjaźń. Żądza ostrych, silnych doznań, jak u starców zblazowanych i nieczułych już na podstawowe pasje życia. Czy rzeczywiście wszystko to można zwalić na »okres błędów i wypaczeń«, na Stalina? Na Oświęcim, hitleryzm, których w dodatku sami wszak nie zaznali?”.

Badania socjologa Stefana Nowaka przeprowadzone wśród studentów Politechniki Warszawskiej w 1958 i 1961 r. wskazały na istnienie pewnej wyraźnej tendencji: kolejne pokolenia coraz lepiej oceniały skutki październikowej odwilży, a zarazem dystansowały się od ideologicznych sporów. Politykowanie, tak powszechne w 1956 r., z biegiem lat traciło na atrakcyjności. Ponad połowa studentów twierdziła, że dyskusje polityczne w ich środowisku zdarzają się rzadko lub wcale.

Przeprowadzony również w 1961 r. sondaż wśród 17–18-letnich uczniów szkół średnich dostarczył zbliżonych wyników. Blisko 70 proc. ankietowanych deklarowało zadowolenie z czasów, w jakich przyszło im żyć, zaś połowa uważała się wręcz za szczęśliwych. Dla licealistów ustrój PRL stał się przezroczysty: w ich widzeniu świata nie odgrywał żadnej roli ani jako czynnik dodatni, ani jako ujemny.

Socjolog Zygmunt Bauman, podsumowując sondaż OBOP z 1960 r., przeprowadzony wśród młodzieży warszawskiej między 18. i 24. rokiem życia, pisał: „Proszeni o przedstawienie w paru zdaniach życia takiego, jakie pragnęliby sobie ułożyć, gdyby wszystko poszło po ich myśli, młodzi warszawiacy podkreślali z uporem ciekawą pracę i szczęście rodzinne: pragną najczęściej i najmocniej stałej pracy o umiarkowanych, ale dostatnich zarobkach, wyrozumiałych przełożonych i życzliwych kolegów, niekłótliwej, kochającej żony, niewścibskich sąsiadów i dwojga, trojga udanych dzieci. Poza tym łakną dóbr konsumpcyjnych w wymiarze umiarkowanego dostatku: wygodnego mieszkania lub domku, motocykla lub samochodu, przyjemnych urlopów, rozmaitych materialnych drobiazgów w miarę ułatwiających i uprzyjemniających życie. Wyłania się z tych pragnień obraz młodzieńca »nad wiek dorosłego«, gotowego podporządkować się normom zastanego społeczeństwa i w ich ramach budować własne życie, nieskłonnego do fantazji i rojeń nierealnych, trzeźwego i umiarkowanego nie tylko w swych działaniach, lecz i marzeniach”.

Klub dyskusyjny Kuronia i Modzelewskiego. Władze z niepokojem śledziły narastający w kolejnych pokoleniach marazm i tendencję do zasklepiania się w życiu prywatnym. Na konferencjach partyjnych oskarżano młodych ludzi o „brak ideowości”, zaś publicyści pomstowali na „egoizm młodego pokolenia”. W takiej atmosferze w 1962 r. zarząd Związku Młodzieży Socjalistycznej ochoczo przystał na propozycję założenia Politycznego Klubu Dyskusyjnego, złożoną przez Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego.

Kuroń, doktorant na Wydziale Pedagogiki Uniwersytetu Warszawskiego, miał wtedy 28 lat, a Modzelewski, asystent w Instytucie Historycznym – 25. Obaj należeli do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i czuli się mocno związani z tradycją lewicową. W okresie Października 1956 r. wspólnie działali w Rewolucyjnym Związku Młodzieży zrzeszającym studentów i robotników, walczących o demokratyzację systemu. Wcześniej, w 1955 r., Kuroń został założycielem i opiekunem drużyn harcerskich, od imienia patrona gen. Karola Świerczewskiego nazywanych walterowcami lub czerwonym harcerstwem. Jego działalność wychowawcza, nastawiona na uczenie samorządności i niezależnego myślenia, początkowo popierana jako przeciwwaga dla „reakcyjnego” skautingu, z czasem stała się przyczyną konfliktów z hierarchią partyjną.

W klubie dyskutowano o pracach Marksa i Trockiego, ale także spotykano się z autorami głośnych wówczas książek o socjologii oraz gospodarce, rozmawiano o nowych ideach społecznych. W ferworze dyskusji jej uczestnicy zapominali o zasadach językowego tabu i krytykowali ustrój w sposób bezpośredni, a czasami dosadny. Wieść o nowej inicjatywie rozchodziła się na uniwersytecie – a wkrótce też wśród warszawskiej inteligencji – i budziła coraz większe zainteresowanie.

Klub Poszukiwaczy Sprzeczności. W tym samym 1962 r. z podobną inicjatywą wystąpiła grupa warszawskich licealistów, wśród nich m.in. Adam Michnik i Paula Sawicka. Młodzi nazwali się Klubem Poszukiwaczy Sprzeczności. Początkowo spotkania odbywały się na Wydziale Filozoficznym UW, gdzie nastolatkowie znaleźli sojusznika w osobie prof. Leszka Kołakowskiego. Wkrótce klub otrzymał lokal od ZMS – była to ta sama sala, w której jeszcze kilka miesięcy wcześniej obradował Klub Krzywego Koła, legendarne miejsce spotkań warszawskiej inteligencji.

Formuła spotkań polegała na prowadzeniu dyskusji wokół referatu – jako prelegentów zapraszano najczęściej znanych intelektualistów, profesorów Uniwersytetu Warszawskiego. Po latach klubowicze wspominali, że debaty były pasjonujące: dotyczyły zagadnień współczesnej cywilizacji, mówiono o polityce, o przemianach społecznych, procesach historycznych, krytycznie analizowano kształt ustroju. Co najważniejsze, działalność klubu była autentyczna, nie stał za nią żaden scenariusz napisany przez partyjnych urzędników.

Większość klubowiczów wywodziła się z rodzin inteligenckich, chodziła do renomowanych śródmiejsko-żoliborskich liceów: Reja, Batorego, Słowackiego, Żmichowskiej. Michnik tak kreślił portret tego kręgu: „Grupa młodzieży licealnej, w której było sporo osób z domów komunistycznych, jak byśmy dziś powiedzieli: prominenckich. To była grupa koleżeńska. Znaliśmy się głównie z prywatek. Z Jankiem Lityńskim poznaliśmy się na mistrzostwach Warszawy w lekkiej atletyce. Janek Kofman był moim sąsiadem. Janek Gross chodził ze mną do szkoły. Wystartowaliśmy w kilkanaście osób. A potem byliśmy już jak magnes, który przyciąga opiłki żelaza, albo jak lep na muchy. Ciągnęło do nas różnych młodych ludzi, których interesowała polityka, historia, ideologia. (…) Język naszych debat był krytyczny wobec rzeczywistości, ale odwoływał się do ideologii socjalistycznej czy nawet komunistycznej, do symboliki i systemu wartości rewolucyjnej lewicy. To przyciągało specyficzny typ ludzi, który wyrastał w komunistycznym środowisku”.

Dzieci polityków razem z dziećmi urzędników i dziennikarzy szukały recepty na uczynienie Polski lepszą. Nieprzypadkowo większość członków Klubu Poszukiwaczy Sprzeczności urodziła się w tym samym 1946 r. „Myśmy byli pierwszym pokoleniem PRL – tłumaczył Seweryn Blumsztajn. – Pokoleniem pierwszego roku po wojnie – to budowało coś specyficznego. Dawało nam to poczucie bezpieczeństwa i sprawiało, że utożsamialiśmy się z tym państwem – ono było nasze, bo w nim wyrastaliśmy, a dojrzewaliśmy po październiku, gdy to państwo było już nieporównanie mniej represyjne”.

Młodzi nie nosili w sobie pamięci o stalinowskim terrorze: nie znali strachu, że można wyjść z domu i już nie wrócić. Stąd przekonanie, że władza – nawet otwarcie krytykowana – nie skrzywdzi ich. Dopiero z czasem nauczyli się konspirować, gubić esbeckie ogony, odmawiać zeznań w śledztwie.

Po roku oba kluby – zarówno Michnika, jak i Kuronia oraz Modzelewskiego – znalazły się pod baczną obserwacją SB. Alarmistyczne raporty, przedstawiające dyskusje jako zalążek antypaństwowego spisku, trafiały na najważniejsze biurka w KC PZPR. Jesienią 1963 r. Komitet Warszawski zakazał spotkań Politycznego Klubu Dyskusyjnego, pół roku wcześniej ten sam los spotkał Klub Poszukiwaczy Sprzeczności.

Wiec na Uniwersytecie Warszawskim, 8 marca 1968 r. ©Forum

Seweryn Blumsztajn, Barbara Toruńczyk, Grażyna Borucka-Kuroń, Jacek Kuroń i Adam Michnik w warszawskich Łazienkach, 1967 r.Fotonova: Seweryn Blumsztajn, Barbara Toruńczyk, Grażyna Borucka-Kuroń, Jacek Kuroń i Adam Michnik w warszawskich Łazienkach, 1967 r.

Prof. Leszek Kołakowski (z filiżanką) wsród socjologów UW, ok. 1957 r.Forum Prof. Leszek Kołakowski (z filiżanką) wsród socjologów UW, ok. 1957 r.

Ulotki z marca 1968 r.
Ulotki z marca 1968 r.
Karol Modzelewski w 1969 r.

AN Karol Modzelewski w 1969 r.

Jan Lityński w 1967 r.

Archiwum Włodzimierza Kofmana  Jan Lityński w 1967 r.

Autokary z tzw. aktywem robotniczym do rozpędzania wiecu na UW, 8 marca 1968 r.
EAST NEWS Autokary z tzw. aktywem robotniczym do rozpędzania wiecu na UW, 8 marca 1968 r.

Pod pomnikiem Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu.EAST NEWS  Pod pomnikiem Mickiewicza na Krakowskim Przedmieściu.

Irena Lasota w II poł. lat 60.

AN Irena Lasota w II poł. lat 60.

Józef Dajczgewand w II poł. lat 60.

AN Józef Dajczgewand w II poł. lat 60.

Krakowskie Przedmieście w pobliżu bramy Uniwersytetu Warszawskiego, 8 marca 1968 r.EAST NEWS Krakowskie Przedmieście w pobliżu bramy Uniwersytetu Warszawskiego, 8 marca 1968 r.

Na ul. Traugutta (w kierunku Kredytowej).EAST NEWS Na ul. Traugutta (w kierunku Kredytowej).

Pacyfikacja wiecu pod Politechniką Warszawską, 9 marca 1968 r.Forum Pacyfikacja wiecu pod Politechniką Warszawską, 9 marca 1968 r.

Strajk okupacyjny studentów Politechniki Warszawskiej, marzec 1968 r.Forum Strajk okupacyjny studentów Politechniki Warszawskiej, marzec 1968 r.

Teresa Bogucka w II poł. lat 60.
AN Teresa Bogucka w II poł. lat 60.

Henryk Szlajfer w II poł. lat 60.
AN Henryk Szlajfer w II poł. lat 60.

Blokada ulic w okolicach Rynku Głównego po wydarzeniach na Uniwersytecie Jagiellońskim, 15 marca 1968 r.

Reporter Blokada ulic w okolicach Rynku Głównego po wydarzeniach na Uniwersytecie Jagiellońskim, 15 marca 1968 r.

Odezwa rektora UW do studentów z 16 marca 1968 r.

Forum Odezwa rektora UW do studentów z 16 marca 1968 r.

Mural z epoki (fotografia dokładniej nieopisana).

EAST NEWS Mural z epoki (fotografia dokładniej nieopisana).

W hallu Politechniki Gdańskiej po wiecu, marzec 1968 r.EAST NEWS W hallu Politechniki Gdańskiej po wiecu, marzec 1968 r.

Rocznik 1946 na studiach. Komandosi.W październiku 1963 r. rocznik 1946 rozpoczął studia. Dawni poszukiwacze sprzeczności wybierali różne kierunki – historię, socjologię, filozofię, ekonomię, ale też matematykę i fizykę – jednak ich przyjaźnie przetrwały. Przetrwała również chęć wspólnego działania. „Weszliśmy na Uniwersytet [Warszawski] napaleni. Chcieliśmy coś robić. Dość ostro opozycyjni…” – mówił Blumsztajn dwadzieścia lat później.

Być może wtedy właśnie do środowiska przylgnęła nazwa komandosi – nikt właściwie nie wie, przez kogo wymyślona. Wielu kontestatorów zapisało się do ZMS, później wszyscy przychodzili na spotkania Studenckich Ośrodków Dyskusyjnych, działających pod egidą tej organizacji. Chodziło o to, żeby skierować dyskusję na tory polityczne, wykorzystać zebranie do legalnego wyrażenia swojej opinii. „Ludzie przychodzili jak komandosi zrzucani ze spadochronów i wygłaszali różne obrazoburcze teksty, zgłaszali propozycje uchwał” – wspominał Mirosław Sawicki.

„Byliśmy dziećmi Października” – niezależnie od siebie Blumsztajn i Lityński używają tego samego zwrotu. Rok 1956 stanowił dla ich środowiska symbol socjalizmu takiego, jakim być powinien – wolnego od terroru, szanującego wolność jednostki. Bliska im była wizja październikowych rewolucjonistów, by partyjną biurokrację zastąpić siecią samorządów.

Krąg znajomych z okresu licealnego poszerzał się o nowe postacie. „Ludzi, którzy podobnie myśleli, się wyłapywało” – wyjaśnia Lityński. W ten sposób do grona kontestatorów dołączyła grupa młodzieży spoza Warszawy, mieszkająca w akademiku przy ul. Kickiego, wśród nich m.in. studenci filozofii Józef Dajczgewand, Irena Lasota i Teresa Bogucka. Wielu z nich ze znajomymi Michnika miało już wspólny rys w biografii – służbę w walterowcach.Na terenie akademika działała też grupa zwana wietnamską, której nieformalnym liderem był Henryk Szlajfer.

Młodzi starali się naśladować antywojenne protesty młodzieży na Zachodzie. Urządzali manifestacje przed ambasadą amerykańską, wznosili okrzyki podczas pochodów pierwszomajowych, pisali petycje do władz, żądające zwiększenia pomocy dla „walczącego Wietnamu”. Chociaż inicjatywa pozornie współgrała z oficjalną propagandą, budziła duży niepokój wśród władz partyjnych jako zbyt spontaniczna i nieokiełznana.Wbrew obrazowi, jaki tworzyli w swoich raportach funkcjonariusze SB, komandosi nie byli jednolitą organizacją, z wyraźną hierarchią i członkostwem.

O atrakcyjności środowiska decydowały nie tylko racje ideowe. Komandosi imponowali rówieśnikom odwagą, poczuciem humoru, elokwencją. Flirty i miłości przyciągały do grupy nowych ludzi, którzy pod wpływem otoczenia zaczynali kształtować swój światopogląd.

Na pewno nie wszyscy studenci darzyli kontestatorów sympatią. Ich pewność siebie, powodzenie u płci przeciwnej nieraz budziły zawiść. Zwłaszcza krąg Michnika uważano za wyobcowanych zarozumialców, którym łatwo bujać w obłokach i popisywać się na zebraniach, bo rodzice zapewniają im dostatnie życie i protekcję w razie kłopotów. Kilka lat później SB będzie umiejętnie wygrywać te antagonizmy.Dziesięciolecie Października. Najważniejszymi autorytetami dla kręgu Michnika, Dajczgewanda i Szlajfera byli Kuroń i Modzelewski.

Gdy w 1965 r. zostali aresztowani za nielegalny kolportaż „Listu otwartego do partii”, komandosi – chociaż w większości nie utożsamiali się z radykalnie lewicową wymową dokumentu – uznali, że pomoc przyjaciołom uwięzionym za poglądy jest ich obowiązkiem. Studenci zainicjowali wiele akcji w obronie Kuronia i Modzelewskiego, m.in. zbiórkę pieniędzy dla rodzin, a także manifestację na korytarzu sądowym podczas procesu, połączoną z odśpiewaniem „Międzynarodówki”.

Tymczasem zbliżała się dziesiąta rocznica objęcia władzy przez Władysława Gomułkę – dla większości kontestatorów data symboliczna i znacząca, wyznaczająca przełomowy moment tzw. październikowej odwilży. 21 października 1966 r. komandosi zorganizowali – pod auspicjami ZMS – spotkanie poświęcone bilansowi przemian politycznych po 1956 r. Odczyt Leszka Kołakowskiego, inaugurujący debatę, przyciągnął tłumy i stał się przyczyną politycznego skandalu. Znany wykładowca mówił rzeczy, których nikt nie odważył się dotąd wypowiedzieć publicznie: oskarżył rządzącą ekipę o zapędy dyktatorskie i nieudolność w kierowaniu gospodarką.

Zarzucił też ekipie Gomułki powrót do stalinowskich metod sprawowania władzy:

„Panuje dalej absurdalna doktryna, wedle której socjalizm z natury samej jest brakiem swobód politycznych, brakiem możliwości krytyki, brakiem udziału społeczeństwa w rządzeniu”.

Treść wykładu, a także burzliwa dyskusja, która po nim nastąpiła, nie uszły uwagi władz. Kołakowskiego, a także drugiego z prelegentów Krzysztofa Pomiana usunięto z PZPR. Represje miały spaść również na środowisko studenckie. KC domagał się, aby wszyscy komandosi zabierający głos podczas spotkania z Kołakowskim zostali relegowani lub otrzymali kary dyscyplinarne. Władze uniwersyteckie stawiły jednak nieoczekiwany i dość stanowczy opór tym żądaniom.

Komisje dyscyplinarne wymierzały kary najniższe z możliwych. Udzielano upomnień rektorskich, których ani dziekani, ani studenci nie traktowali poważnie. W tej sytuacji postępowania dyscyplinarne raczej wzmocniły, niż przytłumiły nastroje opozycyjne – pod petycją w obronie Michnika (któremu początkowo groziła najpoważniejsza kara) zebrano blisko 1500 popisów, zarówno studentów, jak i młodszych pracowników naukowych.

Rok akademicki 1967/68. Na tle kraju, pogrążonego w gomułkowskiej szarzyźnie, Uniwersytet Warszawski pozostawał enklawą swobód intelektualnych. Ten stan rzeczy coraz bardziej drażnił władze, a zwłaszcza funkcjonariuszy SB i działaczy Komitetu Warszawskiego PZPR. Uważali, że kluby dyskusyjne to przykrywka dla szpiegów i wywrotowców, więc nieposłusznym studentom trzeba dać nauczkę raz na zawsze. Na razie gromadzili donosy i raporty, jednak ich czas miał wkrótce nadejść.

„Rok akademicki 1967/1968 rozpoczynał się w atmosferze dyskusji. Studenci i asystenci Uniwersytetu Warszawskiego spotykali się i rozmawiali o sprawach teoretycznych i o aktualnej sytuacji” – napisał związany ze środowiskiem komandosów Jakub Karpiński. Dyskusje polityczne przeniesiono na grunt prywatny i zamiast w salach uniwersyteckich spotykano się w mieszkaniach (być może obawiano się narastającej inwigilacji ze strony SB). Inicjatorami nowej formy działania byli Michnik, student socjologii Jan Gross i doktorant na Wydziale Polonistyki Andrzej Mencwel.

W zebraniach tych – często połączonych z obchodami urodzin lub imienin – brali udział Modzelewski i Kuroń, od połowy 1967 r. znajdujący się już na wolności, a także grupa młodych wykładowców: socjologowie Aleksander Smolar, Jadwiga Staniszkis, Jakub Karpiński, Marcin Król, historycy Jan Kofman i Robert Mroziewicz. Większość już wcześniej znała się z komandosami i wspierała ich podczas postępowań dyscyplinarnych.Polityczne „Dziady”. 

Okazją do zademonstrowania buntowniczej postawy stał się dla młodych skandal wokół inscenizacji „Dziadów” Adama Mickiewicza. Sztuka, wyreżyserowana przez Kazimierza Dejmka i wystawiona na deskach Teatru Narodowego, miała być częścią obchodów 50. rocznicy rewolucji październikowej (bolszewickiej) i początkowo nic nie wskazywało, że może zostać potraktowana jako symbol sprzeciwu wobec polityki partii. Jednak premiera, zaplanowana na 25 listopada, zbiegła się z wybuchem protestów studenckich w Pradze. Być może to właśnie wydarzenia w Czechosłowacji zrewoltowały nastroje i sprawiły, że publiczność stała się szczególnie wyczulona na warstwę polityczną spektaklu.

Kolejnym przedstawieniom towarzyszyły coraz gorętsze reakcje widowni – przeciągłe, burzliwe oklaski zrywały się zwłaszcza po aktorskich kwestiach oskarżających carską dyktaturę.Władze patrzyły na te manifestacje z coraz większym gniewem i zaniepokojeniem.

W połowie stycznia 1968 r. Dejmkowi zakomunikowano ostateczną decyzję KC: do końca miesiąca „Dziady” zagrane zostaną jeszcze tylko dwa razy, po czym schodzą z afisza. Młodzież z kręgu komandosów wraz z grupą studentów Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej postanowiła zorganizować demonstrację na ostatnim spektaklu, 30 stycznia 1968 r. Podczas przedstawienia na widowni panowała atmosfera rewolucyjna, skandowano wymyślone przez Modzelewskiego hasło „Niepodległość bez cenzury”. Następnie dwustuosobowy pochód ruszył spod teatru w stronę pomnika Mickiewicza. Demonstranci złożyli kwiaty pod monumentem, na żelaznym ogrodzeniu zawieszono transparent z żądaniem dalszych przedstawień. W chwilę później do akcji przystąpiła milicja. Zatrzymano kilkadziesiąt osób, spośród których dziewięć stanęło przed kolegium. Chociaż ciężar postawionych zarzutów był niewielki – „zakłócanie porządku publicznego” – kilkutysięczne grzywny stanowiły dotkliwą karę.

W następnych dniach na terenie UW, a także innych stołecznych uczelni komandosi (których grono rozrastało się w coraz szybszym tempie) rozpoczęli zbieranie podpisów pod petycją do Sejmu w sprawie przywrócenia „Dziadów” – łącznie uzyskano poparcie blisko 3 tys. studentów. Zbierano także datki na opłacenie grzywny uczestników styczniowej manifestacji. Akcje wzorowane na warszawskiej podejmowano również w innych ośrodkach akademickich, m.in. we Wrocławiu i Krakowie.

W obronie Michnika, Szlajfera i swobód demokratycznych. Tym razem miarka się przebrała. Władze zdecydowały się raz na zawsze ukrócić buntownicze zapędy młodzieży. Postanowiono dla przykładu ukarać relegowaniem z uczelni Michnika i Szlajfera, jako pretekst wykorzystując wcześniejsze spotkanie obu studentów z zachodnim korespondentem. Decyzję podjęto bezprawnie: na szczeblu ministerstwa, z ominięciem uniwersyteckiej Komisji Dyscyplinarnej.

Dla komandosów stało się oczywiste, że muszą wystąpić w obronie kolegów. Zdawano sobie sprawę, że nowa polityka władz oznacza rychłą likwidację jakichkolwiek swobód na uniwersytecie. 3 marca kontestatorzy spotkali się na urodzinach Kuronia, gdzie po długiej dyskusji ustalono, że wobec skali represji konieczne jest zorganizowanie manifestacji na uniwersytecie. Następnego dnia zaczęto rozklejać na terenie warszawskich uczelni obwieszczenia: „Wiec w obronie swobód demokratycznych. Piątek godz. 12.

Dziedziniec UW. Precz z represjami! Autonomia Uniwersytetu zagrożona!”. Noc z 7 na 8 marca większość komandosów starała się spędzić poza domem lub ukryć się w akademikach. Teresa Bogucka i Irena Lasota od rana schowały się w budynku Instytutu Historycznego. O świcie zaczęły się już zresztą pierwsze zatrzymania: SB zabrała z domów Blumsztajna, Szlajfera, Lityńskiego, w ciągu nadchodzącej doby aresztowani zostali także Kuroń, Modzelewski i Michnik. Wkrótce niemal wszyscy komandosi znaleźli się w więzieniu.

Brutalna pacyfikacja wiecu 8 marca. 8 marca w południe na placu przed Biblioteką Uniwersytecką pojawili się nie tylko kontestatorzy, ale też studenci zaintrygowani ulotkami z poprzednich dni. Osoby śpieszące na zajęcia zatrzymywały się, widząc zbiegowisko.

Niektórzy przyłączali się do wiecu, inni stawali w pewnej odległości, wybierając rolę obserwatorów. Tłum na początku liczył ok. 500 osób, by po gorących wydarzeniach następnych godzin urosnąć do kilku tysięcy.O dwunastej Lasota odczytała zgromadzonym projekt rezolucji, w której domagano się przywrócenia Michnikowi i Szlajferowi praw studenta, a także umorzenia postępowania dyscyplinarnego wobec innych protestujących. Postulaty przyjęto oklaskami.

Odśpiewano hymn narodowy i zebranie zdawało się mieć ku końcowi.Wtedy otworzyła się główna brama i od strony Krakowskiego Przedmieścia zaczęły wjeżdżać autobusy wypełnione mężczyznami w średnim wieku. Był to – jak głosiła później propaganda – „aktyw robotniczy”. Dziwaczna bojówka miała imitować głos oburzonego społeczeństwa – oto zdrowy trzon narodu przybył ukrócić inteligenckie fanaberie. Mężczyźni byli agresywni i – jak twierdzili świadkowie – podpici. Otoczyli uczestników wiecu szpalerem i zaczęli wyciągać z tłumu pojedynczych studentów, którym odbierali dokumenty i zamykali w autokarach. Rozpoczęła się szarpanina.Po dwóch godzinach nastąpił atak milicji.

Kompania ZOMO wkroczyła od strony Krakowskiego Przedmieścia, a grupa ORMO – cywili z biało-czerwonymi opaskami na rękawach – natarła od strony ul. Oboźnej. Studenci znaleźli się w potrzasku. Wyjątkowo groźną bronią okazały się krótkie pałki używane przez bojówkarzy – pocięte na kawałki kable średniego napięcia, które z czasem wyginały się od bicia. A bito wyjątkowo mocno, z furią, chociaż studenci nie stawiali oporu. Świadkowie zapamiętali, że dojrzali mężczyźni o nalanych twarzach ze szczególnym upodobaniem atakowali studentki. Wielokrotnie widziano też, jak grupy milicjantów otaczają pojedynczych manifestantów i zasypują gradem ciosów, aż ofiara pada skulona na ziemię.

Miesiąc szybkiego dojrzewania.  To było przełomowe doświadczenie dla młodych inteligentów – obywateli PRL u progu dorosłego życia. Ogromna większość dorastała w przekonaniu, że ustrój, chociaż dalece niedoskonały, w ogólnym rachunku jest racjonalny i sprawiedliwy. To złudzenie miało runąć w jednej chwili, a komunistyczne państwo będzie odtąd kojarzyć się młodym z przemocą i kłamstwem. Wydarzenia 8 marca uderzyły w fundament ich wyobrażeń o świecie – w którym zamierzali robić kariery, realizować pasje, zakładać rodziny, wychowywać dzieci i cieszyć się życiem.

„Ludzie bardzo szybko dojrzewali – napisał u schyłku lat 80. jeden z komandosów Aleksander Perski. – Nagle nabierali pewności, że istnieje ogromna sprzeczność pomiędzy tym, co chcieli robić w swoim życiu, w swojej nauce czy późniejszej pracy, a tym, co wolno i na co im się będzie pozwalało. Ja to już wtedy w zasadzie wiedziałem. To przecież był powód, dla którego zaangażowałem się politycznie, ale przypuszczam, że duża grupa ludzi wtedy właśnie na własnej skórze odczuła, z czym ma do czynienia. Przecież żyli niby normalnie, studiowali i naraz okazało się, że to wszystko tak łatwo się wali ”.Brutalna napaść sprawiła, że ideały wąskiego kręgu komandosów stały się naraz wspólną sprawą społeczności akademickiej. Opowieści o spacyfikowaniu wiecu w ciągu najbliższych godzin obiegły cały kraj, wzniecając protesty i manifestacje. Milczały za to oficjalne media.

Nazajutrz tylko dwie gazety w krótkich, niepodpisanych notkach doniosły o ataku milicji na studentów i manifestacjach. (Komunikat o zajściach w Warszawie nadało też w sobotę rano Polskie Radio). Przedstawiona informacja była tendencyjna, a protestującą młodzież nazwano „elementem chuligańskim”. W odpowiedzi już od rana na ulicach Warszawy zaczęli gromadzić się studenci. Skandowano „Cała Polska czeka na swego Dubčeka”. W południe słuchacze politechniki uchwalili rezolucję, w której protestowali m.in. „przeciwko stalinowskim metodom traktowania studentów”. Wznoszono okrzyki „Prasa kłamie”, darto i palono gazety.

Fale buntu. Manifestacje ze wzmożoną siłą wybuchły w poniedziałek 11 marca. W czasie gdy w Adutorium Maximum odbywał się wiec zapowiedziany podczas piątkowej manifestacji, przed bramą uniwersytetu gromadził się tłum młodzieży. Po południu dołączyli do nich studenci opuszczający uczelnię po uchwaleniu kolejnej w tych dniach rezolucji. Gęstniejący tłum ruszył Krakowskim Przedmieściem w stronę Świętokrzyskiej. Skandowano: „Prasa kłamie”, „Wolność”, „Demokracja”, „Warszawa z nami”, „Robotnicy z nami”. Pochód dotarł aż do skrzyżowania z Alejami Jerozolimskimi, pod gmach KC. Dopiero tam skoncentrowanym siłom ZOMO udało się zatrzymać i rozproszyć manifestację. Milicja polewała demonstrantów z armatek wodnych (przy temperaturze bliskiej zeru), a cały rejon walk spowił gęsty dym gazów łzawiących.

Tymczasem bunt rozlewał się na cały kraj. Ważnym nośnikiem protestu okazały się prywatne listy. Korespondencję z opisami piątkowej pacyfikacji na UW pokazywano w kręgach znajomych. Już 9 marca na falach Radia Wolna Europa pojawiły się relacje z zamieszek na stołecznych ulicach. Napływ wiadomości ze źródeł nieoficjalnych w zestawieniu z milczeniem lub kłamstwami prasy dawały efekt piorunujący.

Mechanizm protestu. Mechanizm narodzin lokalnego ruchu studenckiego plastycznie ukazuje przykład krakowski. Już w niedzielę rano, 10 marca, w Domu Studenckim Żaczek zawisły plakaty z poparciem dla protestujących studentów Warszawy. Potem w budynkach Uniwersytetu Jagiellońskiego pojawiły się ulotki wzywające do przybycia na wiec w poniedziałek o godz. 12 na Rynku Głównym. Początkowo na miejsce przybyło nie więcej niż 500 studentów; większość uczestników stanowili stojący w pewnej odległości gapie. Z czasem tłum zaczął gęstnieć: zgromadzeni przysuwali się, chcąc słyszeć przemówienia studentów wzywające do solidarności z młodzieżą UW, mówiące o wolności słowa, autonomii uniwersytetów i potrzebie demokratyzowania ustroju.

Przebieg manifestacji był całkowicie żywiołowy – każdy, kto chciał, mógł zabrać głos. W pewnym momencie do zebranych przemówił przewodniczący Rady Okręgowej Zrzeszenia Studentów Polskich, któremu mimo gwizdów i protestów udało się skłonić uczestników, by przenieśli zgromadzenie do budynków uniwersyteckich. Blisko tysiącosobowy tłum po odśpiewaniu hymnu ruszył w stronę Collegium Novum. Tam odbyło się spotkanie z rektorem Mieczysławem Klimaszewskim. Starał się on studzić nastroje i początkowo jego słowa spotykały się z życzliwym przyjęciem, sytuacja zmieniła się jednak gwałtownie, gdy rektor zaczął usprawiedliwiać działania władz. Sala gwizdała, rozległy się okrzyki: „Bzdura”.

Ktoś odczytał rzekomy list studentów warszawskich do studentów całej Polski, zawierający żądanie likwidacji ZMS jako organizacji, która „zdradziła studentów”. Ktoś inny domagał się natychmiastowej likwidacji tzw. Małego Kodeksu Karnego. Zabierający głos automatycznie stawali się reprezentantami społeczności studenckiej, ruch nie przyoblekł się jeszcze w formalne kształty. Propozycje i hasła przyjmowano oklaskami lub odrzucano, gwiżdżąc. Kolejni mówcy żądali proklamowania strajku okupacyjnego, co spotkało się z oporem części zgromadzonych, przychylających się do zdania, że należy zaczekać, aż protest ogarnie wszystkie uczelnie Krakowa.

Ostatecznie po długich debatach zdecydowano się ograniczyć do uchwalenia rezolucji. Dokument powtarzał hasła rzucone podczas wiecu na Rynku, został jednak wzbogacony o katalog najważniejszych postulatów rodzącego się ruchu studenckiego: „Potępiamy tendencyjność prasy, a szczególnie »Życia Warszawy« i jednocześnie żądamy podania całości dzisiejszych wydarzeń oraz deklaracji w prasie w niewypaczonej formie. Żądamy przestrzegania Konstytucji PRL. Żądamy uwolnienia aresztowanych pracowników nauki i studentów oraz przywrócenia im praw studenckich. Żądamy otwartego informowania o wszystkich sprawach publicznych, które przecież bezpośrednio nas dotyczą. Żądamy powołana specjalnej komisji, w celu zbadania faktów i podania ich do publicznej wiadomości. Żądamy zagwarantowania autonomii wyższych uczelni w Polsce. Żądamy od prasy, radia i telewizji opublikowania niniejszej rezolucji w ciągu 48 godzin”.

Studenckie komitety. Mechanizm buntu powtarzał się we wszystkich ośrodkach akademickich. W początkowym stadium protestu działacze oficjalnych organizacji młodzieżowych próbowali przejąć kontrolę nad spontanicznymi reakcjami studenckimi. Osiągnęli połowiczny sukces: zgromadzeni nie pozwalali, by mówiono za nich, godzili się za to przenieść wiec do sal uniwersyteckich. Taki przebieg wypadków był po myśli zarówno władz uczelni, jak i lokalnych instancji partyjnych. Studenci nie zostaną pobici przez milicję (czego pragnęli uniknąć profesorowie), a w mieście nie wybuchną zamieszki, do których mogliby dołączyć mieszkańcy lub – czego najbardziej obawiali się sekretarze Komitetów Wojewódzkich – pracownicy wielkich zakładów. Jednak w aulach akademickich żywiołowy wiec, ów amalgamat kontestatorów i widzów, krzepł.

Pojawiały się zalążki organizacji, a w następstwie – próby wyartykułowania postulatów politycznych. Pierwszym etapem było wyłonienie przywódców. Manifestanci wybierali swoich reprezentantów przez aklamację. W gorącej, rewolucyjnej atmosferze wiecu wystarczył impuls – ktoś wskazał kandydata, kilka osób wyraziło głośno aprobatę, tłum podchwytywał. Najwyżej cenioną kompetencją była umiejętność publicznego zabrania głosu, zwłaszcza jeśli wypowiadało się myśl podzielaną przez większość zgromadzonych – np. atakując przedstawicieli władzy.

Kolejnym etapem, po przekształceniu spontanicznych zgromadzeń w uniwersyteckie wiece, były wybory komitetów studenckich. Ciała te pełniły zarówno role prezydium wieców, jak też kolegialnego kierownictwa strajków. Zasiadali w nich reprezentanci studentów i wykładowcy. W historii Marca ’68 na szczególne podkreślenie zasługuje postawa rektora Uniwersytetu Wrocławskiego prof. Alfreda Jahna. Jako jedyny zwierzchnik szkoły wyższej opowiedział się wówczas po stronie studentów, co przypłacił później utratą stanowiska. Nawet jeśli jednak władze uczelni były wrogo nastawione do protestujących (jak np. na UW), profesorowie i adiunkci z reguły solidaryzowali się ze studentami. Wielu z nich podejmowało dialog z reprezentantami strajkujących w nadziei, że uda się zmitygować ich żądania i nadać uchwalanym rezolucjom brzmienie akceptowalne (jak przypuszczano) dla partii. Wśród kadry dydaktycznej żywy był lęk przed cofnięciem swobód akademickich, wywalczonych w Październiku ’56.

W niektórych miastach dochodziło do zawiązywania się reprezentacji na poziomie ponaduczelnianym. Np. we Wrocławiu 14 marca utworzono Komisję Organizacyjną Wieców Uczelni, ciało odpowiedzialne za zredagowanie wspólnej rezolucji wszystkich studentów miasta.

W końcowej fazie strajków pojawiły się próby powołania ogólnopolskiego komitetu studenckiego. Zamiar taki – oceniany przez rządzących jako realne zagrożenie dla stabilności ustroju – został udaremniony przez SB. „25 marca br. odbyło się we Wrocławiu nielegalne spotkanie tzw. przedstawicieli następujących ośrodków akademickich w kraju: wrocławskiego, warszawskiego, lubelskiego, łódzkiego, gliwickiego, krakowskiego, poznańskiego, szczecińskiego, toruńskiego – czytamy w Biuletynie Dziennym MSW. – Spotkanie przygotowała grupa wrocławska, która, dysponując 10 tys. zł, zabezpieczyła delegatom utrzymanie i zwrot kosztów podróży. Uczestnicy spotkania składali informacje o aktualnej sytuacji wśród studentów w reprezentowanych przez siebie ośrodkach akademickich. Dyskutowano na temat perspektyw »ruchu studenckiego« oraz konieczności ujednolicenia kierunków działania. Eksponowano przede wszystkim potrzebę rozpoznawania komitetów wojewódzkich partii w celu ustalenia możliwości zdobycia poparcia działaczy i pracowników tych instancji pozytywnie ustosunkowanych do opozycyjnej działalności środowisk studenckich”.

Język kontestacji. Studencki protest w ciągu trzech tygodni marca przeszedł ewolucję nie tylko pod względem organizacji, ale i w zakresie języka. Pierwsze rezolucje stanowiły w istocie zlepek haseł z demonstracji: żądano ukarania winnych, pisania prawdy w gazetach, przestrzegania konstytucji. Jednocześnie dokumenty studenckiego protestu były pisane językiem współgrającym z oficjalną propagandą. Po części było to działanie z premedytacją, mające przekonać partię o czystych intencjach studenckiego ruchu, ale odzwierciedlało także stan świadomości młodych ludzi. Innego języka po prostu nie znali. Np. rezolucja wrocławskiej Komisji Organizacyjnej Wieców Uczelni zaczynała się następującą frazą: „My córki, synowie robotników, chłopów i inteligencji pracującej, studenci Wyższych Uczelni m. Wrocławia, odzyskanego dla macierzy po latach niewoli i germanizacji – zdecydowanie i świadomie stojący na pozycjach socjalizmu, powodowani głęboką troską o dobro Państwa i Narodu występujemy z niniejszym programem”.

Studencki język zaczął dojrzewać dopiero u schyłku protestów. Uchwalona 28 marca na UW Deklaracja Ruchu Studenckiego była już zarysem spójnego programu reform politycznych, z podziałem na rozdziały: „Polityka ekonomiczna”, „Organizacja społeczna i informacja”, „Prawo i praworządność”. Domagano się m.in. „utworzenia legalnej organizacji młodzieżowej”, „zniesienia cenzury”, a także „powołania Trybunału Konstytucyjnego, kontrolującego zgodność rozporządzeń i szczegółowych aktów władzy z Konstytucją i obowiązującymi ustawami”. Były to już postulaty jawnie antysystemowe, kwestionujące uprzywilejowaną pozycję PZPR i pośrednio żądające zalegalizowania opozycji politycznej.

Uczestnicy i sympatycy. Udział w strajku był wielkim przeżyciem i ważną lekcją również dla szeregowych studentów. Wielu zapamiętało te dni jako najpiękniejsze chwile w życiu. „Na mieście było ponuro, wszędzie patrole milicyjne, zapach gazu łzawiącego… – czytamy w anonimowej relacji z Warszawy spisanej w 1988 r. – Wszedłem na teren Uniwersytetu, a tu panowała zupełnie inna atmosfera. Atmosfera święta. Pito nawet alkohol, co zresztą było zabronione, grano na gitarach, śpiewano, trwały długie nocne rozmowy. To było wspaniałe przeżycie. Niezwykle głębokie doznanie, które już nigdy się nie powtórzyło. Mieliśmy poczucie, że jesteśmy silni, fajni, uczciwi, że chcemy, żeby było dobrze i pięknie”.

Wokół strajkujących, oflagowanych i oplakatowanych uczelni gromadzili się mieszkańcy miast. Panowała atmosfera solidarności ze studentami. „Na Politechnice na górze napis: »Strajk okupacyjny« – zanotował teatrolog Zbigniew Raszewski 22 marca. – Po lewej syrena i wezwanie »Warszawo, prosimy Cię o poparcie«. Po prawej »Robotnicy, wasza sprawa jest naszą«. (…) Tłum duży, podaje studentom żywność, papierosy, kwiaty. Wszystko to od razu w prowizorycznych windach jedzie na górę. Publiczność rozmaita: od robotników do eleganckich pań i panów. Prości ludzie podchodzą ze swymi podarunkami do sztachet, wołając »Trzymajcie, chłopaki«. Damy z kwiatami »Panowie, proszę«. Na kwiaty studenci klaszczą. Od czasu do czasu skandują »Warszawa z nami«. Wówczas publiczność klaszcze. Jakaś zażywna niewiasta podaje ponad sztachetami wielki sagan z dymiącą zupą. Na to wszyscy klaszczą. Co chwila straż studencka podaje przez sztachety ulotki odbite na kserografie: informacje, wezwania do poparcia, kopie rezolucji. Publiczność rozchwytuje te karteczki, czyta w małych gromadach, chowa do kieszeni”.

Protestujący studenci podejmowali wiele wysiłków, by pozyskać załogi fabryk. Hasła „Robotnicy z nami” wybrzmiewały na niejednym wiecu i manifestacji. Chociaż sporo młodych robotników przyłączało się do ulicznych manifestacji, żadna fabryka nie ogłosiła solidarnościowego strajku, a delegacji studenckich nie wpuszczano do zakładów pracy.

Zimny prysznic Gomułki. Apogeum wystąpień akademickich przypadło na pierwsze dwa tygodnie po piątkowym wiecu na UW. Największymi i najbardziej znaczącymi protestami były strajk okupacyjny na uczelniach wrocławskich (14–16 marca), bojkot zajęć na uczelniach Krakowa, połączony z okupacją akademików (14–20 marca), strajk w Studium Pedagogicznym w Opolu (18 marca), wreszcie strajki okupacyjne na Politechnice Warszawskiej i UW (21–23 marca). W tym czasie we wszystkich miastach akademickich miały też miejsce wiece i pochody studenckie, brutalnie rozbijane przez ZOMO – do najgwałtowniejszych starć doszło w Krakowie, Poznaniu, Łodzi, Gdańsku, Katowicach, Wrocławiu. Tysiące osób zatrzymano, setki znalazły się w areszcie.

Transmitowane w całym kraju przemówienie I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki z 19 marca zadziałało jak zimny prysznic i pozbawiło młodzież złudzeń co do rzeczywistych intencji kierownictwa partii oraz zburzyło wiarę w możliwość wynegocjowania demokratycznych reform. Ostatnia dekada marca to etap wygasania protestów i zamierania ruchu studenckiego, chociaż do pojedynczych wystąpień i manifestacji dochodziło jeszcze w kwietniu i na początku maja.

Opowieści o nadziei i rozczarowaniu. Większość studenckich wspomnień z Marca to opowieści o wielkiej nadziei i wielkim rozczarowaniu, w których pobrzmiewają insurekcyjne mity. Marzenie o sojuszu studentów z robotnikami jest inspirowane bez wątpienia pamięcią Października, ale w dalszym planie widzimy topos powstania styczniowego: sen o wspólnym zrywie szlachty i chłopów przeciwko zaborcom. Protestujący mieli świadomość, że bunt uniwersytetów nie ma szans, jeśli nie dołączą do niego fabryki. I jednocześnie czuli, że przegrywają z partią walkę o robotnicze poparcie. Kiedy się okazało, że z fabryk nie nadchodzi odsiecz, do studentów dotarła świadomość klęski. Entuzjazm zamienił się w rozgoryczenie. To doświadczenie zaciążyło na późniejszej strategii opozycji – zarówno powstanie Komitetu Obrony Robotników, jak i udział marcowych kontestatorów w rewolucji Solidarności był formą wyciągnięcia wniosków z 1968 r.

Marcowy bunt był w równym stopniu intensywny, co krótkotrwały. Uczestników czekała teraz ciężka próba: setki osób zostało zatrzymanych, dziesiątki otrzymały sankcje prokuratorskie. Tysiące słuchaczy skreślono z list studentów, wielu otrzymało zakaz powrotu na studia i zostało objętych karnym poborem do wojska. Najsurowiej władze potraktowały inicjatorów całej rewolty – środowisko komandosów. Między listopadem 1968 a kwietniem 1969 r. na podstawie przepisów Małego Kodeksu Karnego (głównie artykułu o „udziale w tajnym związku”) na więzienie skazano czternaście osób, wyroki wahały się od półtora do trzech i pół roku.

Pokolenie ’68. Udział w protestach 1968 r. uformował pewne pokolenie. Dziesiątki tysięcy studentów skandowało antyrządowe hasła, uciekało przed milicją, uczyło się wybierać swoich przedstawicieli, formułować żądania i budować polityczne programy. Wspólnie przeżywane emocje – oburzenie, nadzieja, euforia, strach – stały się doświadczeniem formacyjnym, determinującym podobieństwo politycznych wyborów w przyszłości. Podczas uniwersyteckich wieców i w obliczu policyjnych represji kształtowała się młoda polska inteligencja, dla której Marzec był nauką polityki i demokracji.

Rok 1968 miał dla historii Polski konsekwencje trudne do przecenienia. „Inteligencja bardziej wierzy słowu niż pracujący fizycznie, więc boleśniej odczuwa zdradę słowa – pisał socjolog Jacek Kurczewski. – Z tego zawodu wyrosło pokolenie dysydentów, konspiratorów i buntowników choćby potencjalnych. Ziarno Marca wschodzi przecież i w Sierpniu”. Uniwersyteckie wiece i rezolucje z 1968 r. stały się zaczynem zorganizowanej opozycji późniejszych dekad.


Tekst ukazał się w nowym Pomocniku Historycznym „Rewolta 1968”, dostępnym od 28 lutego w kioskach i w internetowym sklepie POLITYKI.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Marzec 1968 [ 1. archiwa webmastera ]

Niepublikowana kronika marca68

autor nieznany


foto: Gazeta Wyborcza Wrocław

Opublikowane w  http://www1.gazeta.pl/wroclaw/

Niepublikowana kronika marca68 – not.aa 13-03-2003, ostatnia aktualizacja 13-03-2003 14:35

– Ciarki mnie przeszły, gdy na nią trafiłam – mówi pracownica Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego

Teczka z roboczym tytułem “Znalezisko”. Niewiele o niej wiemy. Kilkanaście kartek maszynopisu i drugie tyle pisane odręcznie. I kilka ulotek sprzed 35 lat. Kto wystukał na maszynie skrupulatną chronologię wydarzeń marcowych we Wrocławiu?

– Mamy niewiele materiałów z Marca ’68. Fatalnie jest ze zdjęciami – ani jednego. Wtedy każdy z aparatem był podejrzany. To poczucie zagrożenia sprawiało, że mało kto fotografował tamte zajścia – mówi dr Teresa Suleja, dyrektor Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego. – Na tę teczkę trafiliśmy niedawno, zupełnie przypadkiem. Była schowana w pracy magisterskiej z Wydziału Nauk Przyrodniczych. Kto ją tam ukrył? Dotąd nie rozszyfrowaliśmy. Na pewno był to ktoś z aparatu, świetnie poinformowany.

Oto fragmenty oficjalnie dotąd niepublikowanych materiałów:

08.03 /piątek/

W godzinach wieczornych, około 21 otrzymano telefon od tow. Adamczaka z KW informujący o zajściach w Warszawie.

09.03 /sobota/

Zwrócono szczególną uwagę na nastroje w DS. Tow. Smoleń za pomocą swego aparatu urzędniczego i kierowniczego w DS badała nastroje wśród studentów. O godz. 12 w KW narada I sekretarzy KU i rektorów. Obecni na niej prof. dr A.Jahn i tow. A.Kordik. Otrzymano informację o wypadkach warszawskich. Usiłowano w KU skupić aktyw. (…)

10.03 /niedziela/

Zaczynają pojawiać się pierwsze ulotki nawołujące do solidarności ze studentami Warszawy. W tym dniu oraz w następnych dniach wywieszano na gmachach dydaktycznych i w DS następujące krótkie hasła:

  1. Nie wart będziesz funta kłaków gdy nie poprzesz Warszawiaków
  2. Jednoczcie się ze studentami Warszawy
  3. Nie bij bandyto bo stracisz koryto
  4. W Warszawie iskra – zróbmy z niej płomień
  5. Zamiast walczyć z Wietnamem bij się ze swym własnym chamem
  6. Studenci miasta Wrocławia zamanifestujmy swoja solidarność z ZLP w Warszawie
  7. Protestujemy przeciwko płatnym najemnikom ZSRR
  8. Protestujemy przeciwko brutalnemu pobiciu studentów Warszawy
  9. Solidaryzujemy się z patriotami Warszawy
  10. Tylko świnia byle jaka nie popiera Warszawiaka
  11. Prasa kłamie
  12. Tylko szmata nie popiera Warszawiaka
  13. Solidaryzujemy się ze studentami Warszawy
  14. Studenci Warszawy nie jesteście osamotnieni
  15. Haseł tych było znacznie więcej. Przybywało ich szczególnie w dniach 11, 12, 13 marca. Najwięcej haseł zauważono w DS Parawanowiec, XX latka, pl.Teatralny, Pocztowa.

11.03 /poniedziałek/

Ukazują się ulotki nawołujące do organizowania wiecu. Od rana w Komitecie grupuje się aktyw partyjny – studencki i pracowniczy.

12.03 /wtorek/

Od rana wywieszane były ulotki zawierające dłuższą treść. (…) Nasila się atmosfera wiecowania.(…)

O godzinie 16 spontaniczny wiec w Auli Leopoldina. Burzliwa dyskusja. W dyskusji biorą też udział towarzysze partyjni – pracownicy, oraz bezpartyjni – usiłując opanować narastające wrzenie.

Uchwalono rezolucję. Domaga się ona uwolnienia aresztowanych w Warszawie, ukarania winnych brutalnego potraktowania studentów w Warszawie, opublikowania tej rezolucji w prasie. Po wiecu, którym uczestniczył rektor – studenci rozeszli się do domów.

13.03 /środa/

Narasta napięcie. (…) Ulotki przyklejane są nie tylko w budynkach uniwersyteckich i DS, ale i w bramach domów oraz w ruchliwszych punktach miasta. (…) Wśród studentów panuje powszechne przekonanie, że jeżeli prasa nie opublikuje pełnego tekstu uchwały podjętej w dniu poprzednim, to jutro studenci wyjdą na ulicę z manifestacją. Ustnie podają informację, że jutro o godzinie 16 odbędzie się wiec koło gmachu politechniki obok pomnika profesorów wymordowanych we Lwowie. Po wiecu studenci mają przejść ulicami na uniwersytet, gdzie na godzinę 18 został proklamowany wiec przez studentów. Cały wysiłek organizacji partyjnej i władz uczelni skupia się na tym, aby nie dopuścić do zorganizowania manifestacji ulicznej. Dąży się do rozładowania atmosfery. (…) Po godzinie 20 we wszystkich DS spotkania dziekanów i sekretarzy organizacji wydziałowych. (…) Wieczorem (23 godz) przyłapano w RU ZSP piszących ulotki.

14.03 /czwartek/

(…) Przed godziną 14 na terenie uniwersytetu zaczęła gromadzić się młodzież studencka. Wielu z nich miało przygotowane transparenty. O godzinie 14 rozpoczyna się wiec. Udział w nim bierze cały senat. Po blisko 3 godzinnej dyskusji uchwalono rezolucję oraz proklamowano 48 godzinny wiec okupacyjny. (…) W oknach uniwersytetu pojawiają się napisy w formie plakatowej.

  1. Koledzy: klasa robotnicza jest z nami
  2. ZMS i Partia robią krecią robotę
  3. Niech żyje Słonimski
  4. Precz z Partią
  5. Towarzysz Wiesław gwarantem naszych praw(…)
  6. Rehabilitacji literatów(..)
  7. Najnowszy środek piorący ORMO w pałeczkach
  8. Uważajcie PaFaWag przygotował 750 prętów stalowych do bicia studentów na dzisiaj (…)
  9. Dlaczego użyto psów na studentów w Gliwicach
  10. Również i w mieście rozklejano hasła i ulotki, np.”Przeżyliśmy potop szwedzki, przeżyjemy i radziecki”, “Myśmy wam zbudowali komunizm, my go wam rozpieprzymy”.

(…) Uniwersytet okupuje około 2 tysiące studentów.

15.03 /piątek/

Studenci wiecują. Narasta atmosfera niepokoju i obawy przed interwencją MO. (…) Około godziny 17-18 interwencja MO-ZOM. Używali pałek – po uprzednich bezskutecznych apelach o rozejście się publiczności spod uniwersytetu. Grupę tych ludzi można ocenić na około 200 osób. Rośnie napięcie, chwilami można go określić mianrm stresu.

Czy ktoś z Was ma w domu pamiątki z Marca’68: fotografie, ulotki, przedmioty? Czy ktoś był wtedy na strajkach, wiecach? Wspólnie z Archiwum Uniwersytetu Wrocławskiego prosimy: udostępnijcie nam swoje pamiątki. Prosimy o kontakt pod nr 37 17 289, 0605 066 954


twoje uwagi, linki, wlasne artykuly, lub wiadomosci przeslij do: webmaster@reunion68.com