Reunion 68

Archive | May 2020

Jerozolima 1948-1967- 2020

Jerozolima 1948-1967- 2020

Gerald Steinberg
Tłumaczenie: Andrzej Koraszewski


Żydzi uciekający z Dzielnicy Żydowskiej po arabskim pogromie w 1929 roku (Library of Congress)

Okropne lata, kiedy Jordania miała kontrolę nad Jerozolimą, kiedy Żydom zabraniano dostępu do ich świętych miejsc, są najlepszym dowodem na to, że wspólna administracja jest utopią.   

Dla mnie, mieszkańca Jerozolimy, to jak bardzo nowożytna historia naszego miasta jest maltretowana, zniekształcana i podrabiana przez dziennikarzy, zagranicznych polityków i dyplomatów oraz różnych niedbających o fakty badaczy, jest ciągłym źródłem frustracji, szczególnie w okolicach Dnia Jerozolimy.

W kółko powtarza się nam, że „Wschodnia Jerozolima” oraz „Stare Miasto” zostały zabrane Jordanii przez Izrael w 1967 roku. Oczywiście bez wspomnienia wszystkiego co działo się w tym mieście w latach między 1948 a 1967 rokiem. Poza Izraelem fałszywa narracja pokazująca  Palestyńczyków wyłącznie jako ofiary, a Izrael jako „okupanta” całkowicie wyparła prawdziwą historię i propaganda zastąpiła rzeczywistość.

Trwający wpływ jordańskiej okupacji z lat 1948-1967 jest kluczowy dla zrozumienia powszechnej odmowy akceptacji wspaniałych pokojowych pomysłów ponownego podziału miasta, obejmujących miraże „wspólnej administracji” i umiędzynarodowienia. Tego rodzaju kreatywna polityka może brzmieć dobrze dla ucha, jednak historia jordańskiej okupacji przypomina nam, że w praktyce, takie wizje prowadziłyby do powrotu okropnych praktyk.

Żydzi mieszkali w Jerozolimie zawsze i przed rokiem 1948 od wielu dziesiątków lat stanowili w tym mieście większość mieszkańców. Niszczenie i etniczna czystka starożytnej Dzielnicy Żydowskiej Starego Miasta zaczęło się wraz z rezolucją ONZ o podziale z 27 listopada 1947 roku. Siły arabskie zablokowały drogę z Tel Awiwu do Jerozolimy i izraelskie wysiłki przerwania tej blokady nie powiodły się, powodując ogromne straty w ludziach. Posiłki nie mogły dotrzeć i 28 maja 1948 armia jordańska (znana jako „Legion Arabski”) zdobyła Dzielnicę Żydowską.

Jordański dowódca, Abdallah el-Tal, chwalił się, że “Operacje zaplanowanej destrukcji rozpoczęły się… Zaledwie w cztery dni po naszym wejściu do Jerozolimy Żydowska Dzielnica Jerozolimy została cmentarzyskiem.” (Disaster of Palestine, Cairo 1959) Wszyscy żydowscy mieszkańcy zostali wygnani – czystka etniczna była całkowita. Żydom zabroniono dostępu do Wzgórza Świątynnego, zburzonego przez Rzymian w 70 roku naszej ery oraz do Zachodniej Ściany, która ocalała. (To były i są najświętsze miejsca dla wyznawców judaizmu).

Już po upadku Dzielnicy Żydowskiej zwycięzcy prowadzili systematyczną desekrację liczących 3000 tysiące lat pozostałości żydowskiej Jerozolimy. 57 starych synagog, bibliotek, i ośrodków studiów religijnych zostalo zdewastowanych, a 12 zburzono z premedytacją. Te, które pozostały, zostały zmienione w stajnie dla kóz, owiec i osłów. Prośby skierowane do ONZ i do międzynarodowej społeczności, aby zatrzymać zniszczenia i ogłosić Stare Miasto ”miastem otwartym” pozostały bez odpowiedzi.

Co więcej, tysiące nagrobków ze starożytnego cmentarza na Górze Oliwnej wykorzystano do budowy chodników i dróg oraz jako materiał budowlany w koszarach jordańskiej armii. Po wojnie 1967 roku Izraelczycy, którzy weszli na teren cmentarza na Górze Oliwnej, zobaczyli zniszczone groby, roztrzaskane kamienie nagrobne, dowiedzieli się ”że jordańscy żołnierze i lokalni mieszkańcy zabierali kamienie nagrobne do budowy”. Nagrobki były rozbijane lub w całości używane do budowy przystanków autobusowych, schodów itp. Wiele grobów było otwartych, ludzkie kości były rozrzucone. Część cmentarza zmieniono na parking, przecinała go asfaltowa droga. U szczytu cmentarza zbudowano hotel Intercontinental. Sadar Khalil, wyznaczony przez rząd jordańswki jako oficjalny opiekun cmentarza, zbudował na nim swój dom, używając do budowy zrabowane kamienie nagrobne.

W 1967, natychmiast po wojnie, opublikowano wiele zdjęć, żydowskich kamieni nagrobnych na terenie jordańskich koszar, takich jak El Azariya, w palestyńskiej dzielnicy, gdzie zrobiono z nich ścieżki, schody i chodniki.

Po zakończeniu wojny 1948 roku zaczęły się nogocjacje i przedstawiciele Izraela kładli nacisk na sprawę dostępu do Żydowskiej Jerozolimy. Artykuł VIII izraelsko-jordańskiego Porozumienia o Zawieszeniu Broni, podpisanego 3 kwietnia 1949 roku, wzywał do ustanowienia Specjalnego Komitetu, “składającego się z dwóch przedstawicieli każdej strony w celu sformułowania uzgodnionych planów” w tym ”swobodnego dostępu do miejsc świetych i instytucji kulturalnych  oraz korzystania z cmentarza na Górze Oliwnej”.

Przedstawiciele stron i międzynarodowi mediatorzy solennie zadeklarowali, ”że jest możliwość, iż drogi do Świętych Miejsce będą otwarte, tak aby Żydzi mogli dotrzeć do Ściany Płaczu jeszcze podczas najbliższego Pesach. Problem dostępu do Świętych Miejsc pozostawiono do rozwiązania lokalnym władzom wojskowym i wydawało się,  że ”jest dostatecznie dużo dobrej woli po obu stronach, aby było to możliwe”. Nic takiego się nie stało, ta klauzula nigdy nie była respektowana.

Nadal składano obietnice, Glubb Pasha, brytyjski dowodca Legionu Arabskiego, zapowiadał, że ”arabska i żydowska populacja Jerozolimy będą w odrębnych  miastach z ’wolnym handlem i wymianą między nimi’. Arabowie będą gotowi, by pozwolić Żydom na dostęp do ich świętych miejsc, a szczególnie do Ściany Płaczu, znajdującej się obecnie w kontrolowanym przez Arabów Starym Mieście”. Aczkolwiek było wiele dyskusji na ten temat i skarg ze strony Izraela, strona jordańska nigdy nie  dotrzymała umów, a ONZ nie uchwaliła żadnej rezolucji potępiającej takie traktowanie żydowskich miejsc świętych.

W 1954 roku delegacja brytyjska poprosiła generała Vagna Bennike, dowódcę oddziałów pokojowych ONZ, aby przekazał prośbę o zezwolenie niewielkiej grupie Żydów (głównie obywateli amerykańskich i brytyjskich) ”na przejście na Stare Miasto, aby mogli się pomodlić przy Zachodniej Ścianie”. Podobne prośby były składane do przedstawicieli USA. W odpowiedzi na jedną z takich próśb amerykański Sekretarz Stanu, Henry A. Byroade, odpowiedział, że z powodu ”niefortunnych napięć” między Izraelem a Jordanią ”nie można wypracować praktycznych rozwiązań”.

W 1956, generał E. L. M. Burns, dowódca nadzorujących zawieszenie broni sił pokojowych ONZ, został również poproszony o podjęcie z Jordańczykami i ich brytyskimi mentorami sprawy pogwałceń Artykułu VIII – swobodnego dostępu do Zachodniej Ściany na Starym Mieście. Organizacja Narodów Zjednoczonych odmówiła pomocy w tej sprawie, ignorując dyskryminację i pogwałcenia Umowy o Zawieszeniu Broni. Mimo że prowadzono nadal dyskusję o umiędzynarodowieniu Jerozolimy, nie wspomniano nawet o odmowie dostępu do żydowskich Miejsc Świętych.

Równiez Watykan odmówił interwencji w sprawie pozwolenia Żydom na odwiedzanie ich świętych miejsc. Na forum ONZ, ambasador Izraela Abba Eban podkreślał, że chociaż chrześcijańskie i muzułmańskie miejsca święte w Jerozolimie są dostępne, ”Zachodnia Ściana, najświętsze sanktuarium judaizmu i najstarsze miejsce święte w Jerozolimie, mimo solennych obietnic i zapewnień, ma zamknięty dostęp dla wiernych”.  W Knesecie izraelscy politycy mówili, że ”ten odrażający fakt  nie szokuje świata, tak bardzo zatopionego w materializmie, że niebawem nie będzie miejsca dla żadnej świętej idei.” Zdarzało się, że Żydzi byli łapani i zatrzymywani, kiedy próbowali przekroczyć dzielącą miasto linię demarkacyjną, żeby dotrzeć do Zachodniej Ściany i tam się pomodlić.

Każdego roku w święto Tisza b’Av i podczas trzech świąt pielgrzymek, izraelska prasa i politycy oraz przywódcy religijni przypominali fakt, że Artykuł VIII Porozumienia jest systematycznie łamany i wzywali izraelski rząd „by okazał większą aktywność w tej sprawie”. Raz za razem różne grupy ponawiały apele do ONZ i do Stanów Zjednoczonych oraz do pozostałych „wielkich mocarstw” by podjęto interwencję i zmuszono Jordanię  do respektowania zobowiązań podpisanych w Porozumieniu i pozwoliły religijnym Żydom na dostęp do Zachodniej  Ściany – najbardziej świętego  miejsca w żydowskiej religii.

Minęły 53 lata od czasu kiedy Izraelska Armia Obronna zakończyła oblężenie i połączyła Jerozolimę z jej starożytnym dziedzictwem oraz kiedy zaczęto odbudowę budynków zniszczonych i zbezczeszczonych podczas jordańskiej okupacji. Dla nas Dzień Jerozolimy jest przypomnieniem o konieczności uczenia historii tego miasta  i pilnowania, aby propagandowe kampanie i zmyślone narracje  nie odniosły triumfu.


Gerald Steinberg  – Urodzony w Wielkiej Brytanii, studiował fizykę i równolegle historię Bliskiego Wschodu, ma doktoraty z fizyki i z teorii zarządzania, jest profesorem nauk politycznych na Bar Ilan University. Założyciel NGO Monitor, instytutu śledzącego działalność międzynarodowych NGO na Bliskim Wschodzie.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Things We Love

The Things We Love

Sarah Abrevaya Stein, Esmé Shapiro



THE LEVY FAMILY’S roots connect them to a place and a community that no longer exists. The place was the port city of Ottoman Salonica, present-day Thessaloniki, Greece, one of the few cities in modern Europe ever to claim a Jewish majority. The community was made up mostly of Ladino-speaking (or Judeo-Spanish) Jews — Sephardic families that traced their ancestry back to Sepharad, medieval Iberia, from which they were expelled in the 1490s, but who, for the next five centuries, called the Ottoman Empire, southeastern Europe, and Salonica home.

The Levys knew Salonica when one was more likely to hear Ladino on the street than any other language. As leading publishers and editors in the city, they helped chronicle and shape modernity as it was experienced by Sephardic Jews. Wars redrew borders around them, transforming them from Ottomans to Greeks. Family members moved across boundaries and hemispheres, with some leaving in optimism and others in shame. The Holocaust eviscerated their clan, destroying entire branches of the family tree. The losses that so devastated those left behind disrupted intimacies and led to new relationships among survivors driven together by grief, seeking solace in one another and, in some cases, cooperating to file reparation claims from Germany. Slowly, agonizingly, they rebuilt.

My 2019 book, Family Papers: A Sephardic Journey Through the Twentieth Century, explores the Levys’ fraught and fascinating history over the arc of a century, through seven generations, and across the reach of the globe. Here, I focus on a few compelling members of the family to answer an overarching question: Why do people love the things they do, and can a life be represented by a single thing a person held dear? The essay is illustrated with original watercolors by Esmé Shapiro.

Sa’adi Besalel a-Levi (1820–1903)

By vocation Sa’adi was a printer and editor, by avocation an accomplished composer, singer, and virtuoso of Ottoman Jewish music. Sa’adi entered the publishing world at 13, when he inherited a ramshackle printing press from his father, Besalel a-Levi Ashkenazi. Sa’adi’s father, 36 at the time of his death, had inherited the press from his own grandfather. Over the course of 65 years, Sa’adi and his sons would produce a staggering quantity and range of printed works in Ladino, Hebrew, and French — everything from gilded wedding invitations to rabbinical commentary, the Zohar (a compendium of Jewish mystical writing), and Salonica’s most popular fin-de-siècle Ladino- and French-language newspapers. A freethinker, Sa’adi used these papers to condemn Salonica’s rabbis as corrupt and fearful leaders threatened by modernity. The rabbinical establishment excommunicated Sa’adi for his radicalism. It was a trauma that stayed with him all his life.

Rachel a-Levi Carmona (1862–1948)

If Sa’adi’s publishing legacy passed from father to son, the family’s indomitable and sometimes headstrong spirit passed equally from mother to daughter. For decades, Sa’adi’s daughter Rachel served as a teacher for the Alliance Israélite Universelle, a Franco-Jewish philanthropic organization that provided hundreds of young Mediterranean and Middle Eastern Jewish women and men with a secular education and an entrée into the formal workforce. With her husband, Elie, Rachel taught in Morocco and Ottoman-ruled Anatolia, Bulgaria, Macedonia, and Syria. Education liberated Rachel from restrictions that had bound her mother’s generation, releasing her also from the rabbis who had challenged her father. Nevertheless, Rachel was now under a new, equally patriarchal authority: the Alliance, and with it, the ideals of the Western European Jewish bourgeoisie. Despite the distance Sa’adi’s daughter would travel, her path was determined by her superiors, and she often chafed at this. Her dilemma was the need to struggle with the force that purported to free her.

Daout Effendi Levy (David a-Levi) (1863–1943)

As a young man, Rachel’s brother David a-Levi left the family business of printing to become a student of law, a high-ranking official in the Ottoman bureaucracy, and, in time, interwar head of Salonica’s Jewish Community. These prestigious positions earned him a new name, Daout Effendi, Daout being a Turkish version of his given name, David, and Effendi being an Ottoman honorific for a distinguished, well-educated man. Daout Effendi represented the Ottoman Passport Office as Sultan Abdülhamid II reimagined the empire as a modern state. Later, Daout Effendi presided over the Jewish Community of Salonica when the Balkan Wars of 1912–’13 resulted in the Ottomans’ loss of Salonica — territory the empire had held for centuries. Sa’adi’s gifted son helped the Jewish community meet the new demands of state and, in time, manage the chaos of World War I and the population exchanges between Turkey and Greece that followed. Salonica’s refugee population burgeoned and poverty became the norm. “Each day the poor knock on the door of the Community,” Daout Effendi wrote his son, “and it is I alone who must respond and comfort them.”

Vida Levy (1866–1940)

Among the voluminous Levy papers, one figure is all but missing: that of Vida, wife of Daout Effendi and mother to Leon, Emmanuel, and Eleanor. It is possible Vida’s letters were not preserved, or that she rarely wrote, but most likely she was illiterate, which was unusual for a woman of her class. If Vida refrained from writing, she was nonetheless expressive in showing her love. After the birth of her grandson Sadi Sylvain in 1920, Vida had a kemeá prepared for the child. A Jewish amulet containing a strip of parchment with blessings meant to ward off the evil eye, a kemeá was a kind of all-purpose spiritual panacea. Vida sent this talisman from Salonica to the German spa town of Wiesbaden, where her son Leon and his wife had traveled for the birth of their first child. Thirteen years later, when the same grandchild became a bar mitzvah, Vida readied three boxes of fruit preserves for the family, since relocated to Rio de Janeiro.

Eleanor Levy (1887–1943)

In the Levy family, it was Eleanor who remained in Salonica with her aging parents, Daout Effendi and Vida, feeling abandoned by her émigré brothers and burdened by constraint. Though Eleanor was vivacious and creative, she was always the one who filled the void left by her absent siblings. Eleanor’s husband, Abram, struggled to hold down a job, and to transcend his physical problems and low morale. The couple’s daughters, Etty and Allegra, were, in their mother’s words, “fancy,” and liked to dress well. And when Etty did at last marry, Eleanor was overwhelmed by the expense. In a letter to her émigré brother, she confessed that “[t]o marry a girl is to build a temple.” Eleanor’s son was conscripted into the Greek army in 1932, and she took on work as a seamstress to make ends meet. As her grandmother (Sa’adi’s mother) had offered mid-19th-century Salonicans their first taste of European fashion, Eleanor now made Salonica’s interwar women their first trousers.

Karsa Salem (1902–1968)

Eleanor’s first cousin, Karsa, studied engineering at the University of Manchester and then in Germany, where the young man — smart, likable, charismatic, and a tremendous raconteur — made fast friends. Karsa found work with Allgemeine Elektricitäts-Gesellschaft AG (AEG), a company that produced electrical equipment. In the summer of 1936, Karsa represented AEG in Berlin, his beloved Leica camera at hand to capture the moment. The city was draped in swastikas in anticipation of the Olympics. Adolf Hitler, führer of the Nazi party, chancellor, and self-proclaimed president of Germany, presided over the games’ opening, and the newly built Olympic stadium was filled to capacity with an international roster of athletes and a mostly German public. The equipment used to directly transmit the competitions to the world — a first in Olympics history — was contracted to AEG, which meant that Karsa’s employer was responsible for delivering images of Hitler at his most triumphant. When the audience of thousands rose to “Sieg Heil,” their arms soaring upward in unison in a terrifying fascist salute, at least two people in the audience remained defiantly seated: Karsa Salem and his future wife, Pearl Russel Payne.

Vital Hasson (d. 1948)

I expected to discover victims in the Levy family papers, as no Jewish family in Salonica eluded the Holocaust. What I did not expect to unearth was the tormenting story of a great-grandson of Sa’adi, who was a documented perpetrator, said to carry a whip and wear an SS uniform. Recollections of Vital’s actions, which swirl through Greek-, Hebrew-, Ladino-, and English-language survivor testimony, are nightmarish. He was said to prowl Salonica’s Baron Hirsch ghetto “like a lion let out of a cage.” He was said to have raped and sexually humiliated hundreds of women, and to have painted the backs, faces, and eyes of men in the midst of deportation, as well as the train cars on which they were herded, to mark them for annihilation. He was said to have reserved particular cruelty for Jewish veterans of the Greco-Italian War, killing children in front of mothers and mothers in front of children. His own wife called him a sadist. Later, at his trial, he laughed at his accusers. Vital Hasson, known as “the Jews’ nightmare,” was the only Jew in Europe tried as a war criminal and killed by a state, Greece, at the behest of its Jewish community.

Julie Hasson Sarfatti Confortés (1914–1997)

Julie’s home was immaculate. She soaked cotton balls in jasmine oil and positioned them in bowls that would disperse the scent through her apartment. She loved beautiful crepe-de-chine nightgowns and wore gloves so that her hands would remain soft and white and her nails pristine. She served peaches cut in half, stripped of their fuzzy peel, filled with brandy and whipped cream, and topped with a cherry. Modeling herself on Grace Kelly, she posed for photographs like a starlet leaning casually against a wall, wearing a string of pearls, nails lacquered, eyebrows arched, and boudoir slippers tufted with marabou feathers. This was before the war, and again later, much later, when the trauma of the war began to fade, even if it never wholly disappeared. In the war’s immediate aftermath, Julie was demonized because of the crimes of her brother Vital, and because she was deported not to Auschwitz, with the majority of Salonica’s Jews, but to Bergen-Belsen as a family member of a Salonican wartime official. When Julie returned to Salonica from Bergen-Belsen at the end of the war, she and her father were among two thousand Jews from their city who had survived. Salonica was unrecognizable. Entire neighborhoods had been purged of their residents. The roads were impassable. Nearly all of Salonica’s synagogues had been gutted and ransacked. Julie stayed in Salonica, remarried, rebuilt. Hers was the home to which all of the visiting family returned.

Leon Levy (1891–1978)

Leon was the most prodigious letter writer of his generation, and also the person who tried hardest to keep the extended Levy family whole. He left Salonica as a young man, newly married to his wife Estherina. The pair lived a peripatetic life across Europe before moving to Rio de Janeiro, and they would live apart for most of their unhappy marriage. Over six decades, Leon wrote a dizzying number of letters to his relatives, at times chastising them when their own correspondence did not keep pace. His letters tethered the family to one another, binding them together with news, gossip, and confession. More than one relative claimed that Leon was the one they held most dear. Yet he could be difficult, even on the page. Leon berated his relatives for neglecting him, for taking him for granted, and for falling short of his expectations. Once, Leon chided a cousin for sending postcards, a medium he found superficial and unworthy of him. Leon could let entire months pass without word: nonetheless, when he wrote, he thirsted for an immediate reply. He was stubborn, and he could drive an issue — whatever it may have been — very hard. These were qualities Leon displayed before the war, and they intensified as he aged, especially in the postwar decades. Leon and his cousins, all grandchildren of Sa’adi Besalel Ashkenazi a-Levi, had lived under Ottoman, Greek, German, French, Spanish, Portuguese, British, Indian, and Brazilian rule; they had witnessed the 1917 fire in Salonica, the Balkan Wars, the First and Second World Wars; and they had emigrated in multiple directions, some more than once. When Sa’adi died in 1903, Leon and his cousins were mostly old enough to carry memories of this old-world figure into the late 20th century. Their own children grew up in a global diaspora, with no one speaking Ladino, the family’s historic mother tongue.

¤

The Levys were strivers, seekers, writers, survivors, heroes and anti-heroes. They were citizens of the world; they were family. They loved the things they did because they were quirky individuals who lived intimate histories. In this, they were very much like us all.


recomended by: Leon Rozenbaum
Sarah Abrevaya Stein is a professor of history at UCLA, where she holds the Viterbi Family Chair in Mediterranen Jewish Studies and directs the Alan D. Leve Center for Jewish Studies. She is the author or editor of numerous books, including Family Papers: A Sephardic Journey Through the Twentieth Century(2019).

Esmé Shapiro is an award-winning author and illustrator of books for children. She has exhibited at The Society of Illustrators, and her work has been featured in Taproot, Quill and Quire, and Plansponsor. Her first book, OOKO, was nominated for a Governor General’s Literary Award.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Happy Nigun, mazal tov

Let’s Be Happy – famous Jewish Klezmer Music – jewish culture songs

  The Soul of Jewish Music


Jewish culture songs: The Happy Nigun, mazal tov : Let’s Be Happy – Jewish Klezmer Music Taken from the Album: The Klezmer – Clarinet & Violin Best Famous Jewish Music.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Między legendą a historią. Esterka, domniemana kochanka Kazimierza Wielkiego

Między legendą a historią. Esterka, domniemana kochanka Kazimierza Wielkiego

Marek Teler


Kazimierz Wielki u Esterki na obrazie Władysława Łuszczkiewicza / Źródło: Wikimedia Commons / domena publiczna

Esterka, żydowska kochanka Kazimierza III Wielkiego, od wielu lat budzi dyskusję wśród badaczy. Postać pięknej Żydówki nie pojawia się w XIV-wiecznych dokumentach, lecz pamięć o niej żywa jest w legendach i tradycjach wielu polskich miast.

Żadna postać z kręgu króla Polski Kazimierza III Wielkiego tak nie pobudzała wyobraźni artystów i literatów jak jego domniemana żydowska kochanka Estera. Ignacy Krasicki wspominał o niej w X pieśni Myszeidy. Zdanie „Kazimierz – wielki! a przecie kwaterką / Łykał miód smaczny w Łobzowie z Esterką” z czasem przeszło w popularne powiedzonko: „Kazimierz Wielki pijał miód u Esterki”. Józef Ignacy Kraszewski poświęcił jej księgę szóstą powieści Król chłopów, a Aleksander Bronikowski dwutomową powieść Kazimierz Wielki i Esterka. W 1870 roku Władysław Łuszczkiewicz namalował obraz Kazimierz Wielki u Esterki. Uwiecznili tę parę też między innymi Aleksander Lesser i Franciszek Żmurko.

Przed II wojną światową Kopiec Esterki, usypany jakoby na rozkaz piastowskiego monarchy na cześć zmarłej ukochanej, stanowił największą atrakcję turystyczną Łobzowa. Oprócz tej miejscowości do Esterki przyznawały się także między innymi Opoczno, Niepołomice, Radom, Sandomierz czy Kazimierz Dolny. Postać ta stała się symbolem polsko-żydowskiej przyjaźni. Była kobietą, dzięki której Kazimierz przeszedł do historii nie tylko jako ten, który „zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną”, ale też jako przyjaciel narodu żydowskiego. Tymczasem okazuje się, że piękną Żydówkę wprowadzono do historiografii w zupełnie odwrotnym celu.

Owoc Długoszowego antyjudaizmu?

Pierwsza informacja na temat Estery i jej romansu z królem Polski pochodzi z XV-wiecznej kroniki Jana Długosza. Pod 1356 rokiem dziejopis notował, że władca, znudziwszy się Krystyną Rokiczaną:

„wziął sobie za nałożnicę kobietę żydowskiego pochodzenia Esterę, z powodu jej niezwykłej urody. Miał z nią dwu synów: Niemierzę i Pełkę. Również na prośby wspomnianej nałożnicy Estery dokumentem królewskim przyznał wszystkim Żydom mieszkającym w Królestwie Polskim nadzwyczajne przywileje i wolności (wysuwano podejrzenia, że dokument ten został przez pewnych ludzi sfałszowany), które ciężko obrażają Majestat Boży. Ich cuchnący odór trwa aż do dnia dzisiejszego”.

Długosz na temat partnerek Kazimierza III nie miał zbyt dokładnych informacji. Jego drugą małżonkę Adelajdę „uśmiercił” w 1357 roku, chociaż żyła jeszcze w 1371 roku. Ślub z Jadwigą żagańską datował na 1357 rok, a odbył się on 25 lutego 1365 roku. Również przekaz o Esterze budzi wątpliwości natury chronologicznej. Związek Kazimierza z Krystyną Rokiczaną zaczął się w 1356 roku i trwał kilka lat, zatem z informacji Długosza wynikałoby, że romans z Żydówką przypadał na początek lat 60. XIV wieku. Tymczasem na podstawie testamentu Kazimierza III z 3 listopada 1370 roku można stwierdzić, że Niemierza, syn króla i rzekomo Estery, był już wówczas dorosły. Badacze uznający żydowską kochankę za postać historyczną przyjęli zatem, że romans ten miał miejsce na przełomie lat 40. i 50. XIV wieku, przed związkiem z Rokiczaną.

Chronologia nie jest jednak jedyną rzeczą, która budzi wątpliwości w przekazie XV-wiecznego historyka. Wbrew informacji Jana Długosza król Kazimierz III wcale nie nadał Żydom nowych przywilejów, a jedynie w latach 1334, 1364 i 1367 potwierdził i rozszerzył na całe Królestwo Polskie i Ruś te, które już w 1264 roku nadał Żydom wielkopolskim książę Bolesław Pobożny. Warto też zwrócić uwagę na sposób, w jaki wypowiada się dziejopis na temat tych dokumentów przychylnych religii żydowskiej. Mówienie o przywilejach, które „ciężko obrażają Majestat Boży”, i ich „cuchnącym odorze” wyraźnie pokazuje nienawiść Długosza do wyznawców judaizmu. Dalej w swoim opisie związku króla z Esterą podaje również:

„Jest też rzeczą ohydną i godną potępienia, że córki zrodzone z tej Żydówki, Estery, pozwolił wychować w religii żydowskiej”.

Tolerancja monarchy wobec Żydów i nadanie im przywilejów stanowiły dla historyka coś zupełnie niezrozumiałego czy wręcz niedopuszczalnego. Wydaje się więc dosyć prawdopodobne, że wprowadził do swej narracji postać pięknej Esterki, aby pokazać, że czyn króla nie był podyktowany racjonalnymi pobudkami, lecz podszeptami i intrygami jego nałożnicy.

Kolejni nowożytni historycy podchodzili jednak bezkrytycznie do przekazu Długosza, przez co postać Estery zakorzeniła się w kolejnych przekazach źródłowych. W wydanej w 1551 roku w Krakowie Kronice wszytkiego świata Marcin Bielski napisał o królu Kazimierzu, że kiedy porzucił Rokiczanę „Hester żydówkę na jej miejsce wziął, dla której wiele wolności żydom nadał”. W podobnym tonie pisał Marcin Kromer w swojej kronice z 1555 roku:

„Za tejże to Hesterki sprawą i przyczynami, wielkich wolności w Polscze naród żydowski dostąpił, tak starych, których mu był niekiedy Bolesław książę kaliski w swojej dzierżawie postąpił, jako i wiele inszych od Kazimierza króla nowo nadanych”.

Informacja wkrótce przeniknęła też do historiografii żydowskiej. Już w 1595 roku Dawid Gans w dziele Potomstwo Dawida pisał:

„Casimirus, król Polski, wziął sobie za kochankę Żydówkę imieniem Ester, dziewicę, której urodą nikt nie mógł w całym kraju dorównać. I była jego niewiastą przez wiele lat i przez wzgląd na nią król nadał wielkie przywileje Żydom, a ona otrzymała od króla pisma o łaskach i wolności dla Żydów”.

O prawach nadanych przez Kazimierza III Żydom za namową Esterki pisał też XVII-wieczny Latopis hustyński będący kompilacją polskich i ruskich kronik. Aż do XIX wieku nie kwestionowano historyczności żydowskiej kochanki, uznając przekaz Długosza za autentyczny oraz oparty na żywej jeszcze za jego czasów tradycji ustnej. Uczeni zaczęli nawet dołączać do dziejów romansu Kazimierza i pięknej Żydówki nowe elementy, a także dopisywać nowe informacje.

Jako pierwszy wiarygodność przekazu Jana Długosza o romansie króla z Esterką w pełni odrzucił Jacob Caro w 1863 roku. Badacz zwrócił uwagę na fakt, że milczy o niej Jan z Czarnkowa, który należał do bliskiego otoczenia monarchy i cytował w swej kronice jego testament. Zauważył też analogię między kochanką Kazimierza III a bohaterką Księgi Estery – ona również występowała w obronie uciemiężonego narodu żydowskiego. Podobieństwo między tymi dwiema historiami zauważył już w 1743 roku Menahem Amelander, który pisał o królewskiej kochance: „Zbawiła ona swój lud, tak jak pierwsza Ester uczyniła to dla ludu Izraela w czasach Hamana”. Bezpodstawne jest jednak stwierdzenie Caro, że informacja o pochodzeniu nieślubnych synów Kazimierza ze związku z Żydówką została sfabrykowana, aby pozbawić ich majątku po ojcu. Między bajki włożył też przekaz Długosza o Esterze Ernest Świeżawski, przypisując go rzekomej „erotycznej manii literackiej” kronikarza. Praca tego autora jest jednak w wielu miejscach pełna nieścisłości i nadinterpretacji, które obniżają jej wartość badawczą.

Wcześniej tezę o autentyczności historii o Esterze umocnił swoim autorytetem Joachim Lelewel. Nie tylko uznał ją za matkę Niemierzy (utożsamianego przez badacza z Niemierzą z Nowego Dworu) i Pełki, ale też dodał do listy jej potomków z królem Abrahama z Nowego Dworu, znanego z dokumentu króla Władysława II Jagiełły z 1393 roku. Późniejsi badacze (m.in. Oswald Balzer) zakwestionowali jednak możliwość, że bracia Nowodworscy (Niemierza i Abraham) mogli być synami króla, a co za tym idzie i Estery, chociaż Balzer wyraził w swej Genealogii Piastów pogląd, że tradycja o żydowskiej kochance króla dotyczyła osoby rzeczywiście istniejącej. Badacze Józef Śliwiński, Jerzy Wyrozumski oraz Kazimierz Jasiński, zajmujący się życiem prywatnym Kazimierza III Wielkiego, nie byli w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy nałożnica ta istniała, czy stanowiła jedynie wymysł Jana Długosza. Do samego przekazu historyka mieli jednak poważne zastrzeżenia. Przede wszystkim kwestionowali fakt, jakoby Esterka urodziła synów króla Niemierzę i Pełkę. Wyrozumski uznał, że Jan z Czarnkowa raczej nie pominąłby wiadomości o potomstwie władcy ze związku z Żydówką. Jasiński stwierdził, że równie prawdopodobne jest istnienie, jak i nieistnienie żydowskiej kochanki Kazimierza III Wielkiego, gdyż Jan Długosz mógł korzystać ze źródeł, które nie przetrwały do dzisiejszych czasów.

Nie można też całkowicie wykluczyć jeszcze jednej ewentualności. Być może król faktycznie miał kochankę imieniem Estera, lecz nie o żydowskich korzeniach. Wspomniany wyżej przykład Abrahama z Nowego Dworu pokazuje, że imiona starotestamentowe nie były zarezerwowane tylko dla Żydów. Chociaż po raz pierwszy imię Ester pojawia się w źródłach w 1431 roku, prawdopodobnie używano go na ziemiach polskich już w XIV wieku. Dokumenty nie wymieniają jednak nałożnicy króla o tym imieniu. Wiele wskazuje na to, że piękna Esterka była jedynie wytworem wyobraźni Długosza próbującego uzasadnić życzliwość monarchy dla Żydów, których kronikarz darzył ewidentną niechęcią.

Esterka w tradycji i literaturze

Niezależnie od wątpliwości na temat istnienia bądź nieistnienia Esterki, historia żydowskiej kochanki zakorzeniła się w tradycji oraz w legendach zarówno wśród Polaków, jak i Żydów. Jej postać cieszyła się szczególnym szacunkiem w Łobzowie, gdzie wedle informacji Marcina Bielskiego miała zamieszkać po oddaleniu przez króla Krystyny Rokiczany. Tamtejsi mieszkańcy twierdzili, że to właśnie w tym mieście została pochowana, a w miejscu jej pochówku monarcha zlecił usypać kopiec zwany Kopcem Esterki. Lokalną legendą zainteresował się nawet Stanisław August Poniatowski w 1787 roku, kiedy po letniej wizycie w Łobzowie polecił rozkopać kopiec celem odnalezienia szczątków królewskiej kochanki. Rzekomy grobowiec okazał się jednak pusty. Najprawdopodobniej powstał dopiero za panowania króla Stefana Batorego i stanowił jedną z atrakcji parku wokół Pałacu Królewskiego w Łobzowie zaprojektowanego przez Santiego Gucciego.

Z Esterką co najmniej od XVIII wieku związane było też Opoczno, w którym pokazywano turystom dom kochanki monarchy. Do powiązania miejscowości z postacią pięknej Żydówki przyczynił się zapewne przekaz Jana Długosza mówiący o tym, że Kazimierz III porozmieszczał swoje nałożnice między innymi w Opocznie, Czchowie i Krzeczowie. W czasopiśmie „Kłosy” z 1865 roku zamieszczono ilustrację przedstawiającą dom Esterki z informacją, jak wyglądał na początku XIX wieku:

„Dom ten prawie cały był jeszcze zamieszkany, nad główną bramą tylko dach zniszczał, ale sklepienia opierały się czasowi. Budynek ten zachował w sobie charakterystykę XIII-go wieku”.

Badacze uważają jednak, że budynek pochodzi najprawdopodobniej z XVI wieku, chociaż wiadomo, że w czasach króla Kazimierza w Opocznie faktycznie istniało skupisko mniejszości żydowskiej. Podobne domy Esterki i inne poświęcone jej miejsca pamięci znajdują się również w Krakowie, Radomiu, Rzeszowie, Bochotnicy, Kazimierzu Dolnym, Sandomierzu oraz Wiślicy. Czyli zazwyczaj w miejscach zamieszkiwanych swego czasu przez gminy żydowskie.

Ukochana króla inspirowała też licznych polskich i żydowskich artystów oraz literatów – zarówno filosemitów, jak i zagorzałych antysemitów. W 1650 roku Krzysztof Opaliński w Satyrach zarzucił Esterze, że ludność wyznania mojżeszowego przez przywileje, jakie wyjednała dla nich u monarchy, zaczęła wyniszczać gospodarczo polskie miasta. W powieści Aleksandra Bronikowskiego Kazimierz Wielki i Esterka z 1828 roku piękna Żydówka jest przedmiotem intryg swego dziadka Mordechaja, który chce otruć Rokiczanę, inną kochankę króla, by jego wnuczka zajęła jej miejsce. Spisek zostaje jednak wykryty. Esterka i tak staje się nałożnicą Kazimierza, ale po to, by uratować dziadka od śmierci. Często zresztą mylono ze sobą obie kobiety – błędnie pisano, że to Esterka, a nie Rokiczana cierpiała na świerzb (wspomniał o tym m.in. ks. Florian Jaroszewicz w Matce świętych Polsce z 1762 roku). W powieści Nałęcz Feliksa Bernatowicza Esterka jest wnuczką kupca Jonasza z Opoczna, która swą wiedzą medyczną (otrzymaną od zmarłego ojca) ratuje życie królowi Kazimierzowi i się w nim zakochuje.

Józef Ignacy Kraszewski w Królu chłopów przedstawił ją w bardzo pozytywnym świetle jako dobrą, oddaną i wykształconą kobietę, perfekcyjnie posługującą się językiem polskim. W dramacie Heszla Eppelberga Esterka z 1890 roku tytułowa bohaterka zostaje polską królową i wstawia się za swym żydowskim ludem. W poemacie Esterke Samuela J. Imbera postać ta jest z kolei córką kowala, która po porzuceniu przez Kazimierza sprowadza nieszczęście na swą rodzinę, a następnie popełnia samobójstwo. Po wojnie tradycja o żydowskiej kochance króla dotarła też do Izraela. W latach 70. XX wieku żyła tam kobieta, która utrzymywała, że jest potomkinią polskiego monarchy i pięknej Żydówki.

W ciągu wieków Esterka doczekała się ogromnej ilości literackich i malarskich przedstawień. W oczach antysemitów to właśnie ona pozwoliła narodowi żydowskiemu zapuścić korzenie na polskich ziemiach i wzbogacić się kosztem chrześcijan. Dla Żydów i filosemitów stała się symbolem polsko-żydowskiego pojednania, kobietą, dzięki której Polska mogła być dla wyznawców judaizmu drugim domem i bezpiecznym azylem. Być może nigdy się nie dowiemy, czy Estera faktycznie zagościła w królewskim łożu, czy wymyślił ją Jan Długosz na potrzeby swej kroniki. Jednak ta aura tajemnicy wokół pięknej Żydówki rozpala wyobraźnię kolejnych pokoleń artystów i literatów oraz sprawia, że pojawiają się kolejne elementy w funkcjonującej już od lat legendzie.


Autor: Marek Teler
Tagi: Artykuły, Historia kultury i sztuki, Historia kobiet, Judaistyka, Sylwetki i biografie, Późne średniowiecze, Polska
Opublikowany: 2018-09-12 18:29
Licencja: wolna licencja
Czytaj więcej: https://histmag.org/Esterka-miedzy-legenda-a-prawda-historyczna-17409/

Esterka: między legendą a prawdą historyczną
Esterka, żydowska kochanka Kazimierza III Wielkiego, od wielu lat budzi dyskusję wśród badaczy. Postać pięknej Żydówki nie pojawia się w XIV-wiecznych dokumentach, lecz pamięć o niej żywa jest w legendach i tradycjach wielu polskich miast.
Czytaj więcej: https://histmag.org/Esterka-miedzy-legenda-a-prawda-historyczna-17409/


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Netanyahu is running scared

Netanyahu is running scared

EHUD OLMERT


None of the ministers, members of Knesset or partners I had during my years in politics, were part of my decision to resign from my role as prime minister.

A PROTEST against Prime Minister Benjamin Netanyahu in Jerusalem. / (photo credit: REUTERS)

The picture of a mask-free Prime Minister Benjamin Netanyahu standing behind the speaker’s podium, surrounded by leading cabinet ministers who are all donning masks, is surprisingly similar to the picture of Al Capone as he stands surrounded by his associates, assistants and mercenaries just before his trial is about to begin. Of course, this resemblance is misleading as Netanyahu is no Al Capone and his band of ministers is not a group of violent mercenaries who were connected with an organized crime boss like Al Capone.

But the resemblance of the two images is uncanny. It was something about the combination of incitement, victimization, accusations, threats and intimidation that was so dominant in Netanyahu’s appearance before the opening of his trial this week inside the Jerusalem District Court, next to the Ministry of Justice.

I was asked: Could I feel what was going through his mind or what Netanyahu was feeling in those moments before he strode into the Jerusalem courtroom? And in particular, did I have an inkling what he was feeling when the court clerk announced the entry of the judges and Netanyahu stood next to the defendant’s chair, so close (maybe too close for comfort?) to Noni Mozes and Shaul Elovitch and showed respect to the judges who would determine his fate in the near future.

I can’t answer this question, for I am not Netanyahu. There’s no similarity between us at all. Indeed, I, too, had my time in court, and I admit it was not pleasant or easy. I stood up respectfully when the judges entered, offering them my respect. With the help of my attorneys, I attempted to present to the court and the public my arguments, answers and positions regarding my complex web of activity I engaged in over many years in the roles of minister, mayor of Jerusalem and prime minister.

There was not one moment that brought me pleasure or nachas or a feeling of satisfaction during any of those many long days I spent in that very same courtroom in the Jerusalem District Court. I did experience one moment of relief when the verdict was read out acquitting me of the main charges, which were the main focus of the public and media attention. Naturally, there was much discussion of the investigations during the period preceding the trial, including my resignation from the post of prime minister, of course.

One would imagine that I experienced moments of pain, discomfort, uneasiness and intense anger directed at the former state prosecutors (Eran Shender, Moshe Lador, Shai Nitzan), some of the police investigators, former attorney general Manny Mazuz, a few print and electronic journalists who were not too kind to me, and did not, in my opinion, display the correct amount of tolerance and restraint that I expected and for which I had longed.

Of course, there were also public figures, politicians, ministers, members of Knesset and other people I came across whose reactions, conduct, criticism and judgment of me seemed unfair, hasty and baseless.

AS I detailed in my book that I wrote many years after I’d served as prime minister, after my trial was over, and after I finished serving the time I’d been given – contrary to allegations – none of the ministers, members of Knesset or partners I had during my years in politics, were part of my decision to resign from my role as prime minister.

I resigned from a position that I loved so much in order to deal with the wave that threatened to drown me. I renounced the protection the status as prime minister could offer me. Surely, there were many people who yearned for me to resign, some of whom even said so publicly. But, under no circumstances did anyone have the ability or the will to bring about my resignation or to topple the government that would, no doubt, have led to a political crisis the results of which would be impossible to predict.

I took this step that was in complete contradiction to what I knew was true – that I had not failed and that I was not guilty of what had been attributed to me. I deliberated and consulted with my family members, who provided me with emotional support and worried together with me, which was so very important to me.

In the end, it was clear to me that it was not a formal question. The problem wasn’t how flexible the law can be to allow a prime minister to continue to fulfill his role. The crucial question is: What is the public and moral significance of a prime minister continuing to function as prime minister, while at the same time, fighting to keep his personal and political lives intact? This is very much a conflict of interest.

How can we maintain a feeling of national solidarity in fateful matters that require decision-making of the most sensitive matters of state, which sometimes involve danger for individuals and perhaps even large numbers? When this behavior is accompanied by a feeling that, perhaps, the decisions might be affected, not by matter-of-fact, sober responsible national interest, but heaven forbid, by an effort to strengthen the status of a prime minister in his fight for survival. How can one maintain proper and correct governance in such a troubled reality?

This is not an objective question. It’s impossible to measure these feelings with exact figures. At the end of the day, it’s a conscientious, moral decision that no one can make unless one has been in this specific situation: the prime minister.

In my case, the decision was mine to make, and I did not reach this decision easily or happily. I did not make my decision following threats made by the defense minister, warnings from the foreign minister, pressure from newspaper articles or TV broadcasts. Neither did I belittle my role in the mistakes I made. The decisive reasoning behind my decision was the feeling that if I try to postpone making a decision, in the end I might find myself in a position similar to the one we’re currently experiencing.

WHAT’S CURRENTLY happening is the inevitable result of the prime minister’s decision to do everything, without a moment’s rest, with no restriction or restraint, in order to remain in power. As a result, the country has been dragged into holding three elections, which created an atmosphere of direct, almost violent, threat, initially on the prime minister’s political opponents, and later on the gatekeepers, the police chief, the prosecutor’s office and in the end, when left with no choice, on the judges, too.

When a defendant does this – any defendant – it is naturally and somewhat indifferently accepted, even if uncomfortably. When the defendant is a civil servant, the rules of game are different.

For many years now, I’ve felt rage and anger burning inside of me directed toward some of the people who were responsible for making the decisions that I knew were wrong and harmful for me. I’ve harbored this anger inside of me during the entire time I served as prime minister. I knew that the use of my position, authority and power that came from my position, might be understood in a such a way as to cause a schism within the public and within the state, as well.

I waited many years until giving expression to some of these experiences, which I finally did in an autobiographical book that I published in March 2018, nine years after I left the position of prime minister.

All of this is the exact opposite of what’s taking place at the present time. Netanyahu is behaving like an elephant in a china shop. He walks around like a cowboy with two loaded pistols, and shoots in all directions, not caring that innocent bystanders are getting caught in the crossfire.

When a prime minister stands in a courtroom and declares that the chief of police and the attorney general, who he himself appointed, set him up, and then proceeds to declare them as enemies of the state, he is inciting, causing division and disputes, and threatening the basis of the solidarity that anchors and maintains the social stability of the State of Israel.

The prime minister is not trying to defend himself in court. What he’s trying to do is make sure that his political power, combined with the rebellion against the police, the prosecutor’s office and the courts, will eventually lead to the collapse of all of these institutions, without which the country will fall apart and anarchy will take over our lives. He is not the first leader of a democratic country willing to endanger its citizens’ democratic way of life in order to protect himself and his family’s personal interests. He’s just Israel’s first prime minister to do this.

The conduct of the prime minister, the argumentative language, the threats on the “left-wing court” and on his political opponents, puts the Israeli public to a serious test. We are so proud that Israel, as Ehud Barak said when he was prime minister, is a “villa in a jungle.” In other words, we are the only democracy in a crowded region made up of undemocratic countries. These past few months have brought us closer – at a dizzying speed – to a reality that is different from anything Israel has ever before experienced.

WE’VE SURVIVED periods of internal conflict within our public institutions. We got through a period in which our prime minister – who declared the establishment of the State of Israel – also declared an unbearable political boycott of the Herut and Maki political parties. We’ve experienced election campaigns that were saturated with negative emotions that sometimes bordered on violence. The climax was the assassination of Israel’s former prime minister Yitzhak Rabin, who paid with his life for the efforts he made to advance a peace agreement with the Palestinians, even in the face of incitement that spread like wildfire and in the end led to his murder.

Netanyahu himself made a significant contribution to the incitement that led in the end to that terrible tragedy. It probably never occurred to him, though, that such a tragic could result from the parades in which people carried pictures of Rabin wearing an SS uniform, or a coffin on their shoulders as they protested loudly against the government and its leader while he was the main speaker at these rallies.

Netanyahu must have learned a lesson from what happened; the incitement for which he was responsible in the past and in the present is the main cause of the current situation, which could also end in tragedy.

The targets this time around are the prosecutor’s office and the courts. It’s okay to express your disapproval of the way certain people are handling affairs. I, too, have done so in the past, although only as a private citizen, and never when I was prime minister. Everyone makes mistakes – none of us is perfect – and we all sometimes misunderstand the various components of the complicated governmental structure and the person who stands at its head.

It’s permissible for the prime minister and the ministers and members of Knesset who support him to think that certain people have made a mistake, but to incite against them is unacceptable. To send the senior ministers who are under his authority to say that the attorney general is a crook, is tantamount to declaring war on democracy, which is the base our country’s existence depends upon.

What Netanyahu did, and for what he’s being tried, will be decided in the court. Until that moment, he must be presumed innocent.
What Netanyahu, his family and the group of servants that he keeps around him are doing outside of the court are crimes that are potentially worse than the crimes with which he’s being charged inside the Jerusalem courthouse.


The writer was the 12th prime minister of Israel.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com