Archive | 2020/05/22

Armia Radziecka z tobą od dziecka. Układ Warszawski przygotowywał się do III wojny światowej

Armia Radziecka z tobą od dziecka. Układ Warszawski przygotowywał się do III wojny światowej

Piotr Osęka


Żołnierze Układu Warszawskiego z Bułgarii, NRD, Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, Czechosłowacji, Węgier Polski i ZSRR

W razie wybuchu III wojny światowej polskie wojska miały walczyć na północnym teatrze działań wojennych. Przez lata armia PRL-u ćwiczyła desanty na duńskie i niemieckie plaże. Przygotowane były nawet rozporządzenia dla władz okupacyjnych Kopenhagi i Hamburga. 65 lat temu powstał Układ Warszawski.

*

Jego pełna nazwa brzmiała Układ o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej, ale świat po obu stronach żelaznej kurtyny mówił w skrócie: Układ Warszawski. Został bowiem podpisany 14 maja 1955 r. w Warszawie, w ówczesnym pałacu Rady Ministrów przy Krakowskim Przedmieściu, dzisiejszej siedzibie prezydenta. Pretekstem do powołania go do życia było przyjęcie do NATO Republiki Federalnej Niemiec i plany jej remilitaryzacji.

Przez następne z górą trzy dekady zimnej wojny oba bloki przygotowywały się do wojny. Kilka razy świat stanął na jej krawędzi. Wyścig zbrojeń ostatecznie okazał się zabójczy dla Związku Radzieckiego i bloku państw socjalistycznych. Wydatki na armię w ogromnym stopniu przyczyniły się do upadku systemu, który Stalin narzucił po wojnie państwom, które „wyzwoliła” Armia Czerwona.

Najważniejszy członek

W Układzie Warszawskim znalazły się prawie wszystkie (oprócz Jugosławii) europejskie państwa socjalistyczne. O sile bloku decydował oczywiście potencjał militarny Związku Radzieckiego, ale Polska niewątpliwie była drugim najważniejszym jego członkiem. Nie tylko dlatego, że była największym, najludniejszym i najsilniejszym ekonomicznie państwem regionu, ale też ze względu na strategiczne położenie – nie można było prowadzić wojny z Zachodem, omijając jej obszar. W razie III wojny światowej przez PRL miały przemaszerować na zachód nawet 3 mln czerwonoarmistów – NATO mogło ich powstrzymać jedynie atakami jądrowymi…

Zaraz po II wojnie w Polsce stacjonowało pół miliona radzieckich żołnierzy i dopiero w 1953 r. ich liczba spadła do 60-70 tys. A do 17 września 1993 r., gdy zakończyła się operacja wycofywania z Polski tzw. Północnej Grupy Wojsk, najważniejszej i najsilniejszej części sił Układu Warszawskiego w Europie Środkowo-Wschodniej, wyjechało z naszego kraju 56 tys. radzieckich żołnierzy, setki czołgów, transporterów, dział i moździerzy, a także ponad 200 samolotów i śmigłowców. Ostatni radzieccy żołnierze opuścili Polskę w 1994 r. – były to liczące 7 tys. osób oddziały zabezpieczające tranzyt Zachodniej Grupy Wojsk z dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej.

8 kwietnia 1991 r., Borne Sulinowo – początek wycofywania się wojsk radzieckich z Polski. Z Bornego Sulinowa wyjeżdża brygada rakiet operacyjno-taktycznych S3AWOMIR SIERZPUTOWSKI

Sowieckie garnizony w Polsce znajdowały się daleko od miast i osiedli, najczęściej w gęsto zalesionych i trudno dostępnych obszarach. Były otoczone kilkoma rzędami zasieków, w tym ogrodzeniem pod napięciem. I naturalnie nie widniały na mapach – zbieraczy grzybów lub zabłąkanych turystów ostrzegały jedynie tablice z napisem: „Teren wojskowy, wstęp wzbroniony”.

Sowieci nie ufali przedstawicielom Ludowego Wojska Polskiego. Dowództwo okręgów wojskowych, na terenie których stacjonowały jednostki radzieckie, nie miało możliwości wglądu w ich garnizony – wspominał gen. Tadeusz Pióro: W latach 60., kiedy byłem szefem sztabu Pomorskiego Okręgu Wojskowego, owszem, zaproszono mnie jeden raz (w ciągu pięciu lat) do Bornego Sulinowa, największego w Polsce garnizonu radzieckiego. Dowódca stacjonującej tam 6. Witebsko-Nowogrodzkiej Dywizji Gwardii pokazał mi koszary jednego batalionu, wypucowane na tę okazję i obwieszone hasłami o przyjaźni polsko-radzieckiej. A potem podjął obiadem, na którym ilość jadła i alkoholu wielokrotnie przekraczała możliwości największych obżartuchów i pijaków. Ale ilu żołnierzy znajduje się w tym garnizonie, ile czołgów, co zawierają nowo pobudowane i otoczone drutem kolczastym składy – tego mi nie powiedziano i nie wiedział tego również pełnomocnik rządu do spraw pobytu wojsk radzieckich w Polsce.

To właśnie w Bornem Sulinowie rozpoczął się proces oficjalnego wychodzenia wojsk radzieckich z Polski. 9 kwietnia 1991 r. z garnizonu wyjechał eszelon transportujący w kilkudziesięciu wagonach jednostkę rakietową. Fot. Sławomir Sierzputowski / AG

Przyjaciele okupanci

W początkowym okresie stacjonująca w Polsce Północna Grupa Wojsk miała de facto charakter armii okupacyjnej – jej obecność sankcjonował jedynie rozkaz Józefa Stalina. Zmiana nastąpiła dopiero z październikową odwilżą, już po utworzeniu Układu Warszawskiego. 18 listopada 1956 r. polska delegacja z Władysławem Gomułką na czele podpisała w Moskwie umowę „O statusie prawnym wojsk radzieckich czasowo stacjonujących na terytorium Polski”. Ustalono w niej, że w kwestii przebywania radzieckich jednostek w Polsce oraz ich liczebności i składu strony będą się konsultować stosownie do rozwoju sytuacji międzynarodowej.

W rzeczywistości władze PRL-u miały niewiele do powiedzenia – to Moskwa decydowała, gdzie i w jakiej liczbie będą rozlokowane oddziały Północnej Grupy. Były to jednostki doborowe: w kilkudziesięciu garnizonach stacjonowało ponad 600 nowoczesnych czołgów; z ukrytych w lesie lotnisk w każdej chwili mogło się wzbić w powietrze kilkaset myśliwców i bombowców.

W skład Północnej Grupy wchodziła także jedna z najlepszych w całym ZSRR brygad specnazu. Sowieccy żołnierze mieli w Polsce stacje radarowe, składy paliw, własne szpitale, szkoły i kina.

Dowództwo i sztab wojsk radzieckich w Polsce od lutego 1945 r. mieściły się w Legnicy nazywanej małą Moskwą. Sowieci zajmowali w mieście blisko 400 budynków; w tzw. kwadracie, czyli wydzielonej i ogrodzonej części Legnicy, były m.in. dwa sklepy, trzy hotele, osiem klubów oficerskich i dziewięć szpitali (na wypadek wojny). W 1984 r. znaczenie Legnicy jeszcze wzrosło, ponieważ do miasta przeniesiono siedzibę dowództwa Układu Warszawskiego (tzw. Zachodniego Kierunku Strategicznego) – stąd miały iść rozkazy dla sił uderzających na Europę Zachodnią.

Okupacja w imię sojuszu. Armia Radziecka w Polsce 1956-1993. Źródło: Mariusz Lesław Krogulski

Najważniejsza była jednak rola polityczna – doraźnym zadaniem sił Północnej Grupy była nie tyle obrona kraju przed imperialistyczną agresją, ile przypominanie polskim towarzyszom o ich zobowiązaniach sojuszniczych. Radzieckie dywizje były gwarantem, że sytuacja wewnętrzna nie wymknie się spod kontroli, a rządzący PRL-em pozostaną całkowicie lojalni wobec Moskwy.

Wyjścia z koszar

Sowieci dwukrotnie wprowadzili swe wojska do akcji w Polsce. Pierwszy raz w październiku 1956 r., kiedy w Warszawie zbierał się Komitet Centralny PZPR, żeby bez zgody radzieckiego przywódcy Nikity Chruszczowa wybrać nowe władze partii.

Radzieckie czołgi z garnizonów w Bornem Sulinowie i Bolesławcu pokonały wówczas kilkaset kilometrów, zrywając asfalt z szos, i zatrzymały się kilkadziesiąt kilometrów przed Warszawą.

Do ataku nie doszło dzięki porozumieniu zawartemu w ostatniej chwili między polskim i radzieckim kierownictwem.

Przywódcy partii, generał Wojciech Jaruzelski i Stanisław Kania, na 1-majowej manifestacji na Placu Teatralnym, 1980r. Fot. Anna Brzezińska

Czołgi i transportery z czerwoną gwiazdą ruszyły ponownie w 1981 r. Marszałek Wiktor Kulikow od początku tamtego roku w tajemnicy przed polskimi władzami rozpoczął serię spotkań z dowódcami Ludowego Wojska Polskiego, podczas których przekonywał ich, że rządzący Polską tandem Stanisław Kania – Wojciech Jaruzelski powinien zostać zastąpiony przez pewniejszych towarzyszy.

Kontrwywiad LWP zaobserwował wzmożoną aktywność radzieckich żołnierzy, którzy opuścili koszary i rozpoczęli koncentrację w pobliżu strategicznych szlaków komunikacyjnych, a także przystąpili do budowy polowych ośrodków łączności.

Jak raportował CIA płk Ryszard Kukliński, marszałek Kulikow nie krył nadziei, że odbywające się na początku czerwca plenum KC PZPR dokona zmiany rządzącej ekipy. Gotowe były samoloty transportowe z komandosami, które miały wystartować z baz w Legnicy i Bornem Sulinowie do Warszawy, by wesprzeć nową ekipę po spodziewanym wyborze Tadeusza Grabskiego na I sekretarza PZPR. Ostatecznie jednak rokoszanie przegrali głosowanie i wydane rozkazy trzeba było odwołać.

Ryszard Kukliński w mundurze oficera LWP Fot. Maciej Swierczynski / AG

Niebezpieczni sołdaci…

Północna Grupa była kłopotliwym gościem – w latach 40. sowieccy żołnierze dopuszczali się rabunków na taką skalę, że groziło to ucieczką z ziem zachodnich większości świeżo tam przybyłych polskich osadników. Pijani żołnierze gwałcili i napadali, a kierowcy sowieckich ciężarówek stale powodowali wypadki drogowe.

Ale największe zagrożenie dla ludności stanowiły manewry i ćwiczenia, podczas których zdarzało się, że radzieccy oficerowie wyprowadzali czołgi poza granice poligonów, tratując lasy i pola, naddźwiękowe samoloty latały tuż nad dachami domów, a źle prowadzony ostrzał artyleryjski wywoływał pożary lasu.

Niekiedy konsekwencje lekkomyślności bywały bardziej dramatyczne.

Siły radzieckie pilnowały w Polsce politycznych interesów Moskwy, ale także miały odegrać kluczową rolę na wypadek wybuchu III wojny światowej.

W planach Układu Warszawskiego wojna z NATO podzielona została na dwa etapy. Na początku z zachodnimi wojskami miały się zetrzeć sowieckie dywizje stacjonujące w NRD i stanowiące tak zwany pierwszy rzut strategiczny. Ich zadaniem było związanie przeciwnika walką do czasu nadejścia odsieczy ze wschodu, czyli wojsk drugiego rzutu. Blisko 3 mln żołnierzy, głównie z radzieckich okręgów wojskowych: bałtyckiego, białoruskiego, kijowskiego i karpackiego, miało błyskawicznie pokonać ponad 1 tys. km dzielących ich od linii frontu, a następnie wedrzeć się w głąb Niemiec Zachodnich, Francji i krajów Beneluksu.

Polskim wojskom przydzielono północną część teatru działań wojennych – przez lata armia PRL-u ćwiczyła desanty na duńskie i niemieckie plaże. Przygotowane były nawet rozporządzenia dla władz okupacyjnych Kopenhagi i Hamburga.

Centralny odcinek natarcia sztabowcy zarezerwowali dla trzech potężnych armii radzieckich, które miały wtargnąć w głąb Francji i zepchnąć dywizje NATO do Atlantyku. A flanka południowa została powierzona armiom: czechosłowackiej, bułgarskiej i węgierskiej. Zaplanowane równolegle uderzenie nuklearne stanowiło raczej uzupełnienie ofensywy lądowej – to czołgi miały rozstrzygnąć przyszłą wojnę.

– Wszyscy oni byli ludźmi wychowanymi na II wojnie światowej – mówił o radzieckich generałach jeden z polskich dowódców. Dlatego też nie potrafili myśleć w kategoriach współczesnych. – U nich było uderzenie, czołgi, przełamanie, przygotowanie artyleryjskie i poszli! To, że zginęło tysiąc ludzi, to nic nie znaczyło. Człowiek się nie liczył.

Północna Grupa miała odegrać decydującą rolę w globalnym konflikcie. Zgodnie z planem operacyjnym Układu Warszawskiego sowieckie dywizje rozlokowane w zachodniej części Polski ruszyłyby na odsiecz jednostkom w NRD, pilnując jednocześnie tras przemarszu drugiego rzutu.

Przez Polskę miały przejść miliony żołnierzy i przejechać dziesiątki tysięcy czołgów, co dla władz PRL-u oznaczało kolosalne wyzwanie logistyczne – koordynację ruchu dziesiątków dywizji, zapewnienie łączności, wody, zaplecza sanitarnego, szpitali. Latami infrastrukturę kraju budowano z myślą o wojnie.

Atomowa perspektywa

Ze strategicznego znaczenia Polski świetnie zdawali sobie sprawę planiści NATO, którzy wiedzieli, że jedyną szansą na zatrzymanie radzieckiej ofensywy pancernej było przerwanie szlaków komunikacyjnych wiodących przez Wisłę i Odrę. Mosty (a więc i miasta) leżące nad tymi rzekami stanowiły zatem najważniejszy cel strategicznych ataków nuklearnych.

Uderzenie byłoby również wymierzone w znajdujące się na terenie Polski arsenały jądrowe – ich istnienie przez lata stanowiło jedną z pilnie strzeżonych tajemnic PRL-u, niemniej jest mało prawdopodobne, aby Sowieci zdołali je ukryć przed zachodnimi wywiadami.

W sztabowych sejfach okręgów wojskowych LWP przechowywano koperty oznaczone kryptonimem „Wisła”. Była w nich dokładna lokalizacja magazynów z głowicami nuklearnymi zarządzanymi przez Północną Grupę Wojsk. Takich obiektów, czyli zamaskowanych podziemnych bunkrów, było co najmniej cztery: w Templewie, Brzeźnicy-Kolonii, Podborsku i na terenie wojskowego lotniska pod Szprotawą. W połowie lat 80. znajdowało się w nich 178 ładunków jądrowych – od taktycznych głowic o sile rażenia 0,5 kilotony aż po półmegatonowe ładunki strategiczne.

W razie wybuchu wojny nuklearnej polskim siłom przypadała rola kuriera.

Na rozkaz Naczelnego Dowództwa Układu Warszawskiego należało odebrać głowice z punktów składowania i przetransportować je do jednostek rakietowych stacjonujących częściowo w Polsce, a częściowo w NRD. Kontrola nad tymi ładunkami jądrowymi, a także kody niezbędne do uzbrojenia głowic cały czas były w rękach radzieckich oficerów.

Symulacje dotyczące III wojny światowej prowadzone przez sztabowców Układu Warszawskiego raziły naiwnością i brakiem realizmu. Zakładano, że wojska Układu Warszawskiego będą codziennie wdzierać się na 100 km w głąb pozycji nieprzyjaciela, a zaopatrzenie – mimo zniszczeń nuklearnych – będzie funkcjonować bez zakłóceń.

W gruncie rzeczy radzieccy planiści mieli mgliste pojęcie o tym, dokąd skierować armię po przekroczeniu Renu. Niekiedy zawodziła ich znajomość geografii. Podczas pierwszych wspólnych ćwiczeń Paktu w 1961 r. dowodzący manewrami marszałek Iwan Jakubowski polecił zdobycie Luksemburga, uważając, że to stolica Belgii.

Możemy dostać w kuper

Jak się wydaje, polscy oficerowie zachowali większe poczucie realizmu i niespecjalnie wierzyli w możliwość konfliktu. Powszechne też było przekonanie, że zwycięstwo w wojnie nuklearnej jest nieosiągalne, a dewastacja wywołana użyciem broni nuklearnej wstrzyma ruchy wojsk.

– Przygotowywaliśmy się, że możemy dostać w kuper – przyznał w rozmowie z historykami gen. Tadeusz Tuczapski, główny inspektor Obrony Terytorialnej w latach 70. – Kiedyś na odprawie szkoleniowej w Sztabie Generalnym nie wytrzymałem, (…) wstałem i do Jaruzelskiego powiedziałem: „Panie generale, trzeba dać więcej na Obronę Cywilną, żeby można było wybudować dobry, porządny bunkier, zamknąć w tym bunkrze stu Polaków, takich je…ków z prawdziwego zdarzenia, i dwieście kobiet, żeby mogły odbudować naród polski. Dajcie pieniądze na to”. Oczywiście Jaruzelski się obraził.

“Złoty chłopiec”. Tak o Kuklińskim miał mówić Wojciech Jaruzelski. Na zdjęciu: Moskwa, luty 1980 r., posiedzenie Układu Warszawskiego. Płk Ryszard Kukliński stoi przy gen. Jaruzelskim Archiwum prof.Józefa Szaniawskiego

Przeciwdziałanie skutkom ataku nuklearnego i walka z amerykańskimi spadochroniarzami nie wyczerpywały listy zadań wojsk Obrony Terytorialnej – miały one także bronić kraju przed wojskami drugiego rzutu i siłami Północnej Grupy.

– Uważaliśmy, że jak wejdą tu wojska radzieckie, to będą robiły, co zechcą – wyjaśniał Tuczapski. – I że trzeba mieć w ręku jakąś siłę, która będzie się mogła w jakimś sensie przeciwstawić. Żeby zdawali sobie sprawę, że nie mogą hulać, jak chcą.

Pohandlować? Czemu nie

Żołnierze Północnej Grupy różnie zapisali się w pamięci ludności polskiej mieszkającej w pobliżu baz radzieckich, ale nie wszyscy traktowali ich jak okupantów. Zdarzało się, że jednostki z pobliskich garnizonów pomagały budować szkoły lub obiekty sportowe.

Pod koniec lat 80., kiedy wśród radzieckich żołnierzy osłabł strach przed kontaktami z okoliczną ludnością, zaczęły się rozwijać kontakty handlowe: za jedzenie i dolary można było kupić od nich benzynę, materiały budowlane, kable, transformatory, a nawet – jeśli ktoś chciał – kałasznikowa z wiadrem naboi.

Chociaż na początku lat 90. Północna Grupa była już bezzębnym tygrysem, jej ostateczne wycofanie w symboliczny sposób przypieczętowało odzyskanie przez Polskę niepodległości. Prześmiewcze hasło Pomarańczowej Alternatywy z lat 80.: „Armia Radziecka z tobą od dziecka”, wreszcie przestało być aktualne.

1 lipca 1991 r. Układ Warszawski został oficjalnie rozwiązany.


Korzystałem m.in. z książek Mariusza Lesława Krogulskiego “Okupacja w imię sojuszu. Armia radziecka w Polsce 1956-1993” oraz Vojtecha Mastny’ego “The Cardboard Castle? An Inside History of the Warsaw Pact, 1955-1991”, a także z dokumentów i relacji zebranych przez polskich historyków w ramach “The Parallel History Project on NATO and the Warsaw Pact”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israelis and Palestinians work together against coronavirus

Israelis and Palestinians work together against coronavirus

JASON GREENBLATT, BISHARA A. BAHBAH


Perhaps President Reuven Rivlin expressed it properly when he called PA President Mahmoud Abbas and declared that “[t]he world is dealing with a crisis that does not distinguish between people.”

COGAT coordinates WHO delivery of coronavirus detection kits and protective masks to Palestinian Authority / (photo credit: COGAT SPOKESPERSON’S OFFICE)

Israelis and Palestinians share a trench in their fight against a common enemy – the spread of the coronavirus. Other than a few ugly exceptions, each society understands that this deadly, silent enemy must be confronted together, without politics or propaganda.

The pandemic reminds Palestinians and Israelis how intertwined their fate is. The border between Israel and what some call the West Bank and others call Judea and Samaria is porous, with tens of thousands of people crossing daily from one side to the other. The dangers posed to Israelis are the same dangers posed to Palestinians in the West Bank and Gaza. If they are not vigilant, and if they do not fight this virus diligently together, they will both suffer.

The response to the pandemic by both Israel and the Palestinian Authority is an indication that Israelis and Palestinians are capable of overcoming some of the seemingly insurmountable impasses that have characterized their relationship over the past decades. We are mindful that much of this cooperation is due to the recognition that their collective health, economic well-being and security could be undermined without such cooperation. Nevertheless, this cooperation is a good start and should not be taken lightly or ignored.

Perhaps President Reuven Rivlin expressed it properly when he called PA President Mahmoud Abbas and declared that “[t]he world is dealing with a crisis that does not distinguish between people or where they live” and when he emphasized that “cooperation between us is vital to ensure the health of both Israelis and Palestinians.” In return, Abbas offered his full cooperation in the fight against this deadly disease.

The Palestinian taboo of dealing with Israelis was lifted (other than with some exceptions from a few Palestinian so-called leaders and influencers) and Palestinian and Israeli officials coordinated activities to confront the pandemic. Both sides have been working productively side by side. According to Yotam Shefer, the head of the international department of Israel’s Civil Administration of Judea and Samaria, coordination between Israel and the Palestinians is “very tight and very strong.”

Among other things, Israel has provided training to Palestinian healthcare professionals in Israeli hospitals and has sponsored joint workshops. Israeli labs have analyzed Palestinian COVID-19 diagnostic tests, doctors on both sides have exchanged and analyzed information, thousands of COVID-19 testing kits were given to the Palestinian health ministry and protective gear was given to Palestinian healthcare workers and security personnel. In a rare, but important move, Israel also permitted the entry of critical supplies and equipment into Gaza from the PA, Israel and other international donors and allowed the movement of critical personnel.

Normally, as many as 145,000 West Bank Palestinians work in Israel daily. Their income is vital to the Palestinian West Bank economy. Palestinian workers are provided with appropriate housing and proper sanitary conditions while working in Israel. In an unprecedented move, the Israeli government has allowed 45,000 Palestinian workers to work and sleep in Israel for at least one or two months during this crisis. These workers are generally not allowed to go back and forth to minimize the possibility of transmitting the virus. The movement of laborers is coordinated by both the Israeli and Palestinian governments to reduce the transfer of the virus from one area to the other.

The pandemic highlights how interconnected the Israeli and Palestinian economies are. This crisis validates the theory that it is more realistic and economical for Israel to use Palestinian labor than to import labor from the Far East or Eastern Europe. Ultimately, it would be beneficial for Palestinians to work with Israel in the hi-tech sector as well. Instead of significant portions of the Israeli hi-tech sector being offshored to parts of Eastern Europe and elsewhere, Palestinians can be trained up to work in the Israeli tech scene and continue to grow the Palestinian nascent hi-tech sector.

Out of the COVID-19 pandemic springs the hope that Palestinians and Israelis can cooperate and work together and set aside politics as usual, at least for the duration of this crisis, and hopefully well beyond it. Thus far, other than with some notable exceptions, both sides have shown that with goodwill and honorable intentions, they can indeed work together. Whether this newfound cooperation leads to good-faith negotiations of a comprehensive peace agreement remains to be seen. We are not suggesting that this cooperation is the key to resolve the significant issues that must be resolved to achieve a peace agreement that works for both sides. No one can predict what will happen when life returns to whatever the new normal will be when the immediate danger of the pandemic passes, or what happens if (most would say when) there is a recurrence of some sort. But the two societies have been separate and distrustful of one another for far too long. Breaking this cycle can only help in any peace effort.

It is our hope that the lessons learned from this pandemic and the spirit of respect and cooperation will continue, so that movement toward a peace agreement can be built on similar goodwill, respect and cooperation. It is time for a new Israeli-Palestinian dynamic. It is time for a new future for Israelis and Palestinians and the region around them.

God bless all of humanity.


Jason D. Greenblatt is a former assistant to the president and special representative for international negotiations in US President Donald Trump’s administration. He is now a partner at OurCrowd, the world’s largest equity crowdfunding platform. Follow him on Twitter at @GreenblattJD.
Bishara A. Bahbah is a former member of the Palestinian delegation to the multilateral peace talks. He taught at Harvard University and was associate director of its Middle East Institute.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Psalms 104 sung in ancient Hebrew | ברכי נפשי את ה’ – תהלים ק”ד

Psalms 104 sung in ancient Hebrew | ברכי נפשי את ה’ – תהלים ק”ד

  Yamma Ensemble – יאמה – يمة


Yamma Ensemble – Global Hebrew & Jewish music: traditional & original
Lyrics & music sheets, support https://www.patreon.com/yammaensemble


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com