Archive | 2020/05/27

MIĘDZY PRAWDĄ A FIKCJĄ

MIĘDZY PRAWDĄ A FIKCJĄ

GRZEGORZ JANKOWICZ


Najważniejsza książka na temat epidemii powstała najprawdopodobniej na zlecenie władz. Jej autor był szpiegiem, nie doświadczył zarazy na własnej skórze, część wydarzeń zmyślił, a dzieło wydał anonimowo.

Zaraza w Londynie, 1665 r. Autor i data powstania ilustracji nieznana, reprodukcja z początku XX w. HISTORICAL IMAGES ARCHIVE / ALAMY / BEW

Co łączy następujące utwory: „Dżumę” Alberta Camusa, „Mur zarazy” André Brinka, „Mszę za miasto Arras” Andrzeja Szczypiorskiego, „Zarazę” Jerzego Ambroziewicza, „Dżumę w Neapolu” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego oraz „Miasto ślepców” José Saramago? Wszystkie powstały w XX w. i opowiadają o różnych epidemiach, to oczywiste. Ale posiadają jeszcze jedną – mniej lub bardziej jawną – cechę wspólną. Przedstawione w nich zdarzenia nawiązują do wydanego w 1722 r. „Dziennika roku zarazy” Daniela Defoe. W zasadzie każde nowoczesne dzieło poświęcone epidemii – nawet nieoczywista w tym zestawieniu „Wojna światów” Herberta George’a Wellsa – zawiera jakiś element, który przez jego autora został zaczerpnięty z „Dziennika…”.

Dlaczego akurat ta książka z taką mocą oddziałała na literaturę i zawładnęła wyobraźnią zachodnich społeczeństw? Nie jest przecież „tekstem zero” (na wzór „pacjenta zero”), od którego wszystko się zaczęło. Wcześniej był choćby Giovanni Boccaccio z „Dekameronem” czy Ben Jonson z „Alchemikiem”, były liczne traktaty poświęcone dżumie i kroniki świadków epidemii. Defoe nigdy nie zetknął się z zarazą bezpośrednio, na dodatek część przedstawionych wypadków sfabrykował, a jednak to właśnie do jego opowieści wciąż warto powracać. Nie tylko z literackich powodów.

Szpieg

Defoe urodził się około 1660 r. w rodzinie londyńskiego rzeźnika Jamesa Foe (pisarz zmienił później nazwisko, by nie brzmiało pospolicie). Odebrał przyzwoitą edukację, choć początkowo nie wyróżniał się ani talentem, ani pracowitością. Nie brakowało mu jednak zacięcia polemicznego, które dość wcześnie zaczął wykorzystywać w celu zjednania sobie wpływowych ludzi, w tym przedstawicieli dworu, na czele z samym królem. Publikował pamflety i teksty propagandowe, stronnictwa zaś zmieniał w zależności od politycznej koniunktury.

Na początku walczył po stronie wigów, zajadle atakując torysów, zwłaszcza ich frakcję kościelną, za co został skazany na pręgierz. Gdy doszło do zmiany na szczytach władzy, Defoe zaoferował swe usługi dawnym wrogom. Wigowie nie mogli mu tej zniewagi wybaczyć, ale po kolejnym politycznym przetasowaniu postanowili jeszcze raz skorzystać z jego perswazyjnych umiejętności. Jawna współpraca nie wchodziła w grę, gdyż w wyniku kolejnych wolt Defoe miał doszczętnie zszarganą reputację. Powierzono mu zatem rolę szpiega. Miał działać pod przykrywką, dyskretnie realizując propagandowe zamówienia.

Czynił to m.in. na łamach wydawanej przez siebie gazety „Review”. Komentował aktualne wydarzenia polityczne, pisał też o zjawiskach naturalnych i cywilizacyjnych, m.in. plagach nawiedzających Europę. Dżuma rzadko atakowała znienacka, a jednak w czasach, o których mowa, trudno było zatrzymać jej ekspansję. Gdy Defoe był dzieckiem, epidemia wybuchła w samym Londynie (bakcyl przybył z Holandii na statkach kupieckich). Ojciec Daniela postanowił wówczas schronić się z rodziną na wsi. Przyszły pisarz nie miał więc okazji zobaczyć skutków epidemii na własne oczy. Ale zaraza miała przemożny wpływ na mieszkańców Europy – temat powracał więc w rozmowach dorosłych.

W 1704 r. epidemia zaczęła rozprzestrzeniać się na Bałkanach. Przesuwała się najpierw na wschód, a potem w stronę portów bałtyckich. Co roku o mniej więcej 150 km. Defoe pisał o niej, streszczając doniesienia kupców oraz posłańców, którzy przekazywali wieści za pośrednictwem listów. Przez jego teksty przebija strach – o własne życie, losy miasta i kraju – oraz bezsilność. Epidemię wyobrażał sobie na podobieństwo diabelskiego wojska dokonującego inwazji na kolejne terytoria. 6 września 1712 r. napisał, że przygotowuje się na sądny dzień, który wedle jego obserwacji zbliża się wielkimi krokami. Przed plagą, konkludował, nie ma ucieczki.

Jednak temat zarazy pojawiał się w jego pismach również z innego powodu. Jako tajny współpracownik władz Defoe miał za zadanie wpływać na opinię publiczną. Gdy w 1720 r. dżuma pojawiła się w Marsylii, londyński rząd postanowił wprowadzić zapobiegawcze obostrzenia. Prowadzenie działań prewencyjnych było uzasadnione, ale – jak zawsze w takich przypadkach – spotkało się z oporem ze strony części społeczeństwa, przede wszystkim kupców oraz tych przedsiębiorców, których interesy były uzależnione od rozwoju międzynarodowego handlu. W lipcu 1721 r. Defoe opublikował materiał, w którym krytykował kupców sprzeciwiających się ustawie o obowiązkowej kwarantannie. W lutym 1722 r. ukazała się jego książka zatytułowana „O przygotowaniach na zarazę, tak duchowych, jak i cielesnych”, w której dzielił się przemyśleniami na temat niezbędnych środków zapobiegawczych.

Fikcyjna autobiografia

Nieco ponad miesiąc później wyszedł „Dziennik roku zarazy” z długim podtytułem: „Oparty na obserwacjach lub zapiskach najważniejszych wydarzeń zarówno publicznych, jak prywatnych, które zaszły w Londynie podczas wielkiego nawiedzenia w 1665 r.”. Dopisek informował, że autorstwo tekstu należy przypisać obywatelowi, który w czasie epidemii przebywał w mieście. Na końcu książki widniały inicjały „H. F.”.

Przez kilkadziesiąt lat czytelnicy „Dziennika…” byli przekonani, że jest to relacja świadka tamtych wydarzeń. Dopiero w 1780 r. w „British Topography” Richarda Gougha pojawiła się oficjalna wzmianka, że prawdziwym autorem jest Daniel Defoe.

Dlaczego pisarz postanowił wydać w tym samym niemal czasie dwie książki poświęcone zarazie? Być może chciał zrealizować zamówienie, które przyszło ze strony władz. Najpierw przedłożył czytelnikom publikację zawierającą instrukcje postępowania na wypadek wybuchu epidemii, później zaś wystylizowaną na autentyk opowieść o jej katastrofalnych skutkach, która miała poruszyć mieszkańców Londynu i skłonić ich do zaakceptowania obostrzeń narzuconych przez rząd. Może kierował się też pobudkami merkantylnymi. Wydarzenia marsylskie, o których obficie informowały gazety, wykreowały popyt na książki o dżumie.

Pseudoautentyk był jego ulubioną formą literacką. Pracując przez lata jako propagandzista, nauczył się przedstawiać cudze poglądy w sugestywny sposób. Wcielał się w różne postaci, zmieniał styl i argumenty. Granicę oddzielającą prawdę od fikcji postrzegał jako umowną. Nieustannie ją przekraczał, dbając jednak o to, by końcowy efekt był przekonujący dla odbiorcy. Do mistrzostwa opanował sztukę posługiwania się źródłami stworzonymi przez innych. Żonglował nimi z wielką wprawą, nigdy nie pozwalając sobie na całkowitą dezynwolturę. Jeden z krytyków nazwał ten rodzaj pisania „literacką aeronautyką”.

Pierwsze wydanie jego doskonale znanej powieści „Przypadki Robinsona Crusoe” (ukazała się trzy lata przed „Dziennikiem…”) również zostało zaprezentowane jako autentyczna relacja marynarza, który trafił na bezludną wyspę. Fikcyjna autobiografia – takim mianem można by określić gatunek uprawiany często przez Defoe.

Pod tę kategorię podpada również „Dziennik roku zarazy”. Jego narratorem jest bezdzietny rymarz. Gdy pojawiają się pierwsze informacje na temat epidemii, brat namawia go na wspólny wyjazd. H. F. waha się, ale ostatecznie odrzuca propozycję, tłumacząc, że musi pozostać na miejscu, by zadbać o swoje sprawy, poza tym zdaje się na wolę Boga. Przede wszystkim jednak kieruje nim ciekawość. Za wszelką cenę, często wbrew zdrowemu rozsądkowi, z narażeniem życia spaceruje po mieście, by gromadzić obserwacje. Przyjmuje rolę świadka, zakładając, że ktoś musi spisać historię nawiedzenia. Wierzy, a wiarą tą dzieli się z czytelnikiem, że tylko w ten sposób możliwa będzie w przyszłości skuteczna walka z epidemią.

rekomendował: Leon Rozenbaum

Historycy uważają, że H. F. to najprawdopodobniej Henry Foe, wuj Daniela, który cały okres zarazy z 1665 r. spędził w Londynie. Na początku XIX w. pojawiły się w Anglii głosy, że Henry był autorem zapisków na temat plagi, które Daniel przejął, a następnie zredagował, uzupełnił i podał do druku. Nie ma na to żadnych dowodów, ale narratora kroniki rzeczywiście możemy utożsamić z wujem pisarza. Autentyczna postać, być może wciąż pamiętana przez starszych londyńczyków, była wygodną maską literacką.

Metoda pisarska autora „Dziennika…” polegała na analizie pisanych i mówionych źródeł, które następnie czynił podstawą swej opowieści. Zadbał o wszystko. Narracja jest prowadzona konsekwentnie, choć ma chaotyczny charakter, tak jak przystało na zapiski dziennikowe. Obserwacje przeplatane są komentarzami, które nie przesłaniają warstwy „faktograficznej”. Posługuję się tym słowem ostrożnie, gdyż niektóre wypadki przedstawione w kronice zostały sfabrykowane.

Nie znaczy to, że są czystym wymysłem. Przeciwnie, najczęściej mają źródło w rzeczywistości, tak jak ona została zaprezentowana przez świadków, ale na kartach „Dziennika…” pojawiają się – by tak rzec – w modelowej formie. Pisarzowi zależało na tym, by uchwycić „logikę” zarazy, czyli powtarzające się zdarzenia i najczęstsze reakcje ludzi. W taki sposób rozumiał prawdę wydarzenia. Właśnie dlatego jego dzieło cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem pisarzy i czytelników. Ci pierwsi szukają w nim inspiracji, gdyż jest gotową matrycą fabularną. Ci drudzy zaś mogą na jego stronach spotkać samych siebie, znaleźć własne lęki, uprzedzenia i odruchy.

Lekcje zarazy

Czego zatem uczy nas Daniel Defoe w tym osobliwym dziele? Wybrałem kilka zagadnień, które wydają mi się najważniejsze.

Przede wszystkim zaraza zmienia sposób, w jaki zazwyczaj wyobrażamy sobie upływ czasu. Nagle dalekosiężne plany zostają unieważnione, co sprawia, że horyzont czasowy, w którym funkcjonujemy, zostaje maksymalnie zawężony. Epidemia ustanawia swój własny czas, w którym wszystko dzieje się z chwili na chwilę, z dnia na dzień. Nawet jeśli spodziewamy się pewnych wydarzeń, nawet jeśli zmiany nie są całkowicie nieprzewidywalne, to jednak zachodzą gwałtownie, a to sprawia, że podstawową miarą czasu staje się chwila.

Daniel Defoe

Pierwszą reakcją społeczności na doniesienia o nadciągającym niebezpieczeństwie jest obojętność. Londyńczycy, którzy już w grudniu 1664 r. wiedzieli, że na obrzeżach miasta wystąpiły pierwsze przypadki dżumy, reagują opieszale, jakby ich to nie dotyczyło. Zakładają, że zagrożenie nie jest aż tak wielkie, i zamiast przygotować się na konfrontację z chorobą, wiodą beztroskie życie. Postawa ta jest według autora konsekwencją dwóch czynników: ignorancji oraz dezinformacji. Pierwsze przypadki, mimo że rozpoznane przez lekarzy, są ukrywane zarówno przez dotkniętych chorobą mieszkańców, którzy obawiają się ostracyzmu ze strony sąsiadów, jak i przez niektórych przedstawicieli władz, którzy – z różnych powodów – nie chcą niepokoić społeczności.

Na początku pojawia się zatem zaniechanie, które bardzo szybko – gdy epidemia się rozwija i nie da się jej już ukryć – przechodzi w panikę i chaos. Władze wkraczają wówczas do gry, wydając rozporządzenia. Próbują opanować sytuację. Właśnie w tym momencie ujawnia się pewien mechanizm, który determinuje los ludzi dotkniętych zarazą. Epidemia ujawnia wszystkie podziały społeczne. Owszem, w pewnym sensie podziały te zostają wywrócone do góry nogami, gdyż chorują i umierają zarówno bogaci, jak i biedni, jednak ostatecznie zamożni zawsze są w uprzywilejowanej pozycji. Dzięki posiadanym środkom finansowym mogą np. błyskawicznie zorganizować wyjazd z miasta. Tak podczas epidemii z 1665 r. postąpił m.in. dwór królewski, który – jak pisze Defoe – nie był w wydarzenia związane z zarazą w żaden sposób zaangażowany. Usunął się w cień i zaszył w bezpiecznym Oksfordzie.

Większość ciężkich prac związanych z epidemią wykonują ludzie najbiedniejsi. Oni pielęgnują chorych (niezwykła postawa pielęgniarek, które zajmowały się zarażonymi nawet wtedy, gdy nie chciała tego robić – w obawie przed zarażeniem – najbliższa rodzina), grzebią zmarłych, dostarczają do miasta niezbędne towary. Chwytają się każdej pracy, gdyż przetrwać mogą tylko wtedy, gdy zdobędą pieniądze. Gdyby postanowili się przed zarazą skryć, rezygnując z interakcji społecznych, i tak groziłaby im śmierć. Zajmując się chorymi, narażają się jednak na niebezpieczeństwo. Jeden z najbardziej porażających fragmentów „Dziennika…” to ten, w którym Defoe ubolewa nad sytuacją najbiedniejszych, a zarazem zauważa, że gdyby nie pomarli w trakcie nawiedzenia, ich późniejszy los okazałby się jeszcze gorszy, gdyż władze, mimo że łożyły spore kwoty na przeciwdziałanie skutkom epidemii, nie byłyby w stanie się nimi zaopiekować.

Ludzie dotknięci zarazą próbują skanalizować swoje skrajne emocje, próbują sobie z tymi emocjami poradzić, wybierając kozła ofiarnego, wskazując jednostkę lub grupę, która jest odpowiedzialna za rozprzestrzenianie się choroby. Napiętnowani zazwyczaj są niewinni. Defoe pisze, że nikt tak naprawdę nie wiedział, skąd przyszła zaraza, ale wszyscy chcieli to wiedzieć, wszyscy chcieli poznać winowajców, choć do walki z epidemią nie mogło im się to przydać.

Walec zarazy zagarnia nie tylko ludzi, ale też zwierzęta. Władze wydają dekret, na mocy którego wszystkie koty i psy oraz inne zwierzęta domowe mają zostać zabite, by nie roznosić dżumy. Ale nawet bez tego rozporządzenia ludność Londynu natychmiast zaczyna pozbywać się swoich pupili.

Defoe nie ma najmniejszych wątpliwości, że konsekwencją epidemii jest przynajmniej czasowy rozpad więzi społecznych. Władze zarządzają kwarantannę chorych i ich rodzin, których członkowie mogą być nosicielami śmiercionośnego bakcyla. Przed każdym z zamkniętych domów zostaje postawiony strażnik, który ma pilnować przebywających w nim osób, uniemożliwiając im ucieczkę, ale też pomagając im w codziennych działaniach, np. dostarczając prowiant. Skuteczność tego systemu jest ograniczona, ale z założenia ma on funkcjonować przez cały okres trwania zarazy.

Ci, którzy mogą się swobodnie poruszać po mieście, też ograniczają kontakty z innymi. Pojawia się nieufność i potężne napięcie. Defoe prezentuje całą gamę ludzkich reakcji: od poświęcenia i pełnego zaangażowania, przez wyrastające ze strachu niepewność i szaleństwo, aż po lekkomyślność, egoizm i nikczemność. Wszystkie one występują w postaciach skrajnych, dlatego rujnują relacje międzyludzkie.

Zaraza jest czasem walki, którą prowadzi się na wielu polach. Zdrowy rozsądek walczy z zabobonami i nieprawdziwymi informacjami, które – mimo zaniku relacji – błyskawicznie roznoszą się wśród mieszkańców. Pojawiają się fałszywe doniesienia o rozwoju epidemii, o środkach (także medycznych), za pomocą których można zneutralizować chorobę, o dodatkowych zagrożeniach etc. Przerażeni i zdesperowani ludzie zaczynają robić zapasy, by móc się na dłuższy czas odizolować. I choć izolacja rzeczywiście jest potrzebna, to jednak nadmierne gromadzenie różnych produktów, mimo że zdaje się racjonalne, ma na celu przede wszystkim przeciwdziałanie poczuciu bezsilności.

Defoe był człowiekiem wierzącym i uważał, że choć choroba roznosi się poprzez bezpośredni kontakt z zarażonymi, to jednak wyłącznie wola Boga może zahamować jej rozwój, podobnie jak wola Boga zesłała ją na ludność Londynu w postaci kary za grzechy. A jednak udaje mu się pokazać zjawiska, które świadczą o jego krytycznym dystansie. Przede wszystkim ma świadomość, że wierni, gromadzący się w kościołach i szukający tam pociechy, zarażają się nawzajem. Podkreśla, że zaufanie do władz, które nie jest powszechne, to klucz do walki z epidemią, zwłaszcza w obliczu bezradności medycyny.

Z czasem dana społeczność zaczyna się przyzwyczajać do sytuacji zagrożenia, nawet jeśli zaraza przyjmuje najstraszniejszą postać. Skutkuje to przede wszystkim zanikiem instynktów, które mogą nas ochronić przed chorobą. Pojawiają się ryzykowne zachowania. Przedwcześnie uznaje się, że niebezpieczeństwo minęło, wywołując w ten sposób drugą falę epidemii. Ale – przekonuje Defoe – jest to nieuchronne, gdyż ludzie są w stanie oswoić każde, nawet największe niebezpieczeństwo, a robią to dlatego, że chcą jak najszybciej powrócić do naturalnej dla nich społecznej formy życia.

Historia naturalna plagi

Od publikacji „Dziennika roku zarazy” upłynęło bez mała trzysta lat, a jednak czytając go, mamy wrażenie, że autor wie coś na temat naszych przeżyć. Defoe kilka razy wspomina, że jego celem jest spisanie kroniki, a nie zwykłej opowieści, dlatego musi trzymać się faktów, być blisko zdarzeń, nie może odsunąć się od rzeczywistości, bo jeśli to zrobi, umknie mu coś ważnego, a jego przyszli odbiorcy nie pojmą istoty tego doświadczenia.

Relacjonując reakcje na wygasanie epidemii, pisze tak oto: „Gdybym powiedział, że był to widomy znak wzywający nas do głębokiej wdzięczności, nas zwłaszcza, którzy przeżyliśmy grozę wzrastającego niebezpieczeństwa, mogłoby to być uważane przez niejednych, kiedy już najgorsze minęło, za moralizatorskie ględzenie świętoszka, za wygłaszanie kazań zamiast pisania historii, robienie z siebie mentora zamiast dzielenia się obserwacjami, i to hamuje moje wywody, od których bym się w przeciwnym razie nie powstrzymał” (tłum. Jadwiga Dmochowska).

W.G. Sebald, który Danielowi Defoe zawdzięcza bardzo wiele, choć o tym długu nie zawsze się pamięta, powiedziałby, że „Dziennik roku zarazy” to fragment historii naturalnej zniszczenia. Fragment poświęcony pladze, a napisany beznamiętnie i rzeczowo nie dlatego, że jego autor pozostaje obojętny wobec ludzkiej krzywdy, lecz właśnie dlatego, iż owa krzywda jest tak przytłaczająca i domaga się przedstawienia w najprecyzyjniejszy z możliwych sposobów, w czym – jak się okazuje – istotną rolę odgrywa również fikcja. ©℗


GRZEGORZ JANKOWICZ


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Maimonides on Jewish humiliation under Islamic rule

Maimonides on Jewish humiliation under Islamic rule

ELI KAVON


The myth that historians have propagated is that Jewish life under the Muslims was safer and more successful than the life of Jews in Christendom.

The Rambam / (photo credit: Wikimedia Commons)

In the words of Maimonides, who is seen as the most successful synthesizer of medieval Judaism and the Islamic world, “God has entangled us with this people, the nation of Ishmael, who treat us so prejudicially and who legislate our harm and hatred…. No nation has ever arisen more harmful than they, nor has anyone done more to humiliate us, degrade us, and consolidate hatred against us.”

The myth that historians have propagated is that Jewish life under the Muslims was safer and more successful than the life of Jews in Christendom. Perhaps there is a kernel of truth in this proposition; “Golden Ages” in Baghdad, Andalusia, and the Ottoman Empire highlight periods of tolerance and the powerful status of court Jews.

Maimonides was a court physician under the Fatimids and Saladin’s Ayyubids in Old Cairo and was not the subject of persecution in this period of his life. But he would never forget the Berber Almohades and their invasion of southern Spain in 1145. Maimonides, then a boy, faced death under the Almohades if he did not embrace Islam. Not long after the invasion of the fanatics, the great philosopher and legal mind settled in North Africa. But it was controlled by the same Almohades Muslims, and it is likely that his family was forced to convert to Islam but practiced Judaism in secret.

This offers insights into Maimonides’s later responsa in which he was sympathetic to Jews forced to convert to Islam to rejoin the Jewish community. This was despite the rejection of rabbis in Fez who refused to take back into the Jewish fold those Jews who converted.

Maimonides had more to say about Jewish life under Islamic rule: “We bear the inhumane burden of their humiliation, lies and absurdities, being as the prophet said, ‘like a deaf man who does not hear or a dumb man who does not open his mouth’…. Our sages disciplined us to bear Ishmael’s lies and absurdities, listening in silence, and we have trained ourselves, old and young, to endure their humiliation, as Isaiah said, ‘I have given my back to the smiters, and my cheek to the beard pullers.’”

The institutional humiliation of Jews under Islam was enshrined in the Pact of Umar, dating back to the ninth century. The Muslims forbade Jews converting Muslims to Judaism, building new synagogues, making a display of their rituals, living in houses higher than those of Muslims, carrying weapons, and they were forbidden to ride horses. Jews under these dhimmi rules had to wear distinctive clothing and pay a substantial poll tax and a land tax.

While these restrictions were not always enforced – Samuel Hanagid, the Jewish Prime Minister of Berber Granada in the 11th century, obviously did not lead his Muslim troops into battle riding a donkey – the dhimmi rules of a dependent people were enforced for both Jew and Christian. Massacres of Jews were a reality in Muhammad’s lifetime, and the Arabs and Berbers carried out a pogrom against the Jewish Quarter of Granada in December 1066.

Treatment of Jews under Islam depended on the agenda of a particular caliph or sultan. Most of the time, the dhimmi rules were in full force. There were some exceptions. But we should not idealize Jewish life under the Muslims which, in some cases, was just as bad as life in Christian lands.
Maimonides’ harsh criticisms of Islamn quoted above are to be found in The Epistle to Yemen (1172).

The Muslims in Yemen forced the Jews to convert to Islam. This was compounded by a Jewish messianic pretender who arose, providing the Jewish community with false hope. In the words of Maimonides biographer Joel L. Kraemer: “The acerbity of Maimonides’ condemnation is startling, and historians have been puzzled by its bitterness. We have seen him living among Muslims, within the embrace of Islamic civilization, assimilating its cultural legacy.” However, the situation of forced conversion in Yemen must have brought back memories of the Almohades forced conversion in Muslim Spain that Maimonides had to endure.

There is no need to expunge from the historical record the cooperation between Muslims and Jews. The Golden Age of Andalusia was a reality and Jewish life was good. But apologists for Islam focus on the positive, and negate much that was negative for Jews living under Muslim authority. The dhimmi humiliation was in force most of the time and the Muslims despised Judaism as a false faith.

Once Jews sought independence and sovereignty in the Land of Israel in the modern period, a dependent people became an independent people. That was the end of Jewish life in Muslim lands. Maimonides’s harsh censure of Islam should come as no surprise for those who have studied the history of Jews under Islam since the epoch of Muhammad.


The writer is rabbi of Congregation Anshei Sholom in West Palm Beach, Florida.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


What the New Evidence on Pope Pius XII and the Holocaust Means

What the New Evidence on Pope Pius XII and the Holocaust Means

Rafael Medoff


Researchers combing through recently-opened wartime records of the Vatican have discovered that a senior papal adviser, Angelo Dell’Acqua, told Pius XII in 1942 that reports of the slaughter of European Jews were unreliable because Jews “easily exaggerate.” Despite numerous other reports that Pius XII had received, which amply documented the atrocities, he chose to embrace Dell’Acqua’s perspective.

This new evidence dovetails with an episode that emerged from declassified U.S. government files many years ago. Those documents revealed that in January 1943, the American ambassador to the Vatican, Harold Tittman Jr., asked the Pope why his recent Christmas message, in which he mentioned the persecution of innocent people in Europe, did not mention either the Jews or the Nazis.

Tittman reported back to Washington that Pius XII replied “that he ‘feared’ that there was foundation for the atrocity reports of the Allies [about the Jews] but led me to believe that he felt that there had been some exaggeration for purpose of propaganda.”

Some government officials in London and Washington likewise were inclined to doubt reports about Jewish suffering—especially if the reports came from Jews. Regarding German atrocities against Jews in occupied Poland in 1940, Reginald Leeper, the chief of the British government’s Political Intelligence Department, wrote to a colleague: “As a general rule Jews are inclined to magnify their persecutions.”

“Sources of information [about anti-Jewish atrocities] are nearly always Jewish whose accounts are only sometimes reliable and not seldom highly colored,” Foreign Office staff member I. L. Henderson insisted. “One notable tendency in Jewish reports on this problem is to exaggerate the numbers of deportations and deaths.” He wrote those words in early 1945, nearly six months after the liberation of the Majdanek death camp.

A State Department memorandum to the Office of Strategic Services in August 1942, summarizing the latest reports it had received on the Nazis’ plans to annihilate European Jewry, asserted that the information seemed to be nothing more than a “wild rumor inspired by Jewish fears.”

There is no record that President Franklin D. Roosevelt disbelieved the reports concerning the Nazi mass murder. But his characterizations of Jewish suffering sometimes bordered on dismissive.

Consider, for example, Roosevelt’s response in October 1940, when refugee advocate James G. McDonald clashed with Assistant Secretary of State Breckinridge Long, who was in charge of refugee affairs for the State Department and vehemently opposed more immigration. Each of them took their case to the president. Long wrote in his diary afterwards that Roosevelt was “100% in accord with my ideas.” FDR also told Long that when McDonald came to the White House, the president “told him not to ‘pull any sob stuff’ on him” regarding the plight of refugees seeking a haven.

Walter Kirschner, a longtime family friend of the Roosevelts, encountered a somewhat similar attitude when he approached the president regarding the plight of European Jewry, in 1944. According to Kirschner, FDR replied: “I haven’t time to listen to any Jewish wailing.”

Why did Pope Pius XII view reports of anti-Jewish atrocities as “exaggerations”? What prompted President Roosevelt to dismiss “Jewish wailing” and “sob stuff”?

There is no way to know if either man was personally influenced by the centuries-old stereotypes of Jews as incorrigible liars who fabricate claims in order to advance their interests.

However, there can be no doubt there were practical considerations at stake. In the case of the Pope, the “Concordat” which the Vatican signed with Hitler in 1933 pledged that German Catholic clergy would refrain from political activities in exchange for the regime’s non-interference in German Catholic religious life. Despite the Nazis’ many violations of the agreement, Pius XII insisted on keeping his end, even to the point of not raising questions about the mass murder of the Jews.

President Roosevelt, for his part, had a practical consideration of his own. Fully acknowledging the extent of the Jews’ plight and drawing attention to it could have policy implications. Senior State Department official R. Borden Reams candidly noted in a 1942 memo to a colleague that if the administration publicized the mass murder, “the way will then be opened for further pressure from interest groups” for steps such as admitting more refugees to the United States—something FDR and his administration strongly opposed.

In the end, whatever their respective reasons, the Pope and the president both opted to look away from the greatest humanitarian crisis of our time.


Dr. Medoff is founding director of The David S. Wyman Institute for Holocaust Studies and author of more than 20 books about Jewish history and the Holocaust.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com