Archive | 2020/06/16

Jak Józef Stalin wybił zęby Polskiemu Państwu Podziemnemu

Proces szesnastu, czyli jak Józef Stalin wybił zęby Polskiemu Państwu Podziemnemu

Paweł Smoleński


Leopold Okulicki po aresztowaniu przez NKWD w 1945 r. (Fot. domena publiczna)

Płk Konstantin Pimienow, zapraszając Polaków na spotkanie, dał słowo oficera, że będą bezpieczni. Kiedy już siedzieli i o tym fortelu dowiedział się Stalin, wpadł w szał. Uznał, że informacja o oszustwie nie może wypłynąć podczas procesu, a przełożonego Pimienowa – gen. Iwana Sierowa – nazwał gamoniem. 75 lat temu rozpoczął się proces przywódców Polskiego Państwa Podziemnego.

.

Bartłomiej Gajos – historyk, pracuje w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. W Instytucie Historii PAN przygotowuje pracę doktorską poświęconą polityce historycznej bolszewików 1917-20

.

Paweł Smoleński: Czy porwanie przez Sowietów przywódców Polskiego Państwa Podziemnego w marcu 1945 r. i urządzenie im pokazowego procesu w Moskwie już w czerwcu to ewenement, nawet jak na standardy stalinowskiego Związku Sowieckiego?

Bartłomiej Gajos: Zdecydowanie. Stalin potrzebował zaledwie 44 dni, by złamać postanowienia jałtańskiej konferencji. Krymskie ustalenia dotyczące Polski mówiły, by zainstalowany tam przez Kreml Rząd Tymczasowy rozszerzyć poprzez włączenie do niego „demokratycznych” polityków z kraju i emigracji. To właśnie w ramach realizacji uchwał jałtańskich Brytyjczycy przekazali Sowietom nazwiska czterech członków Krajowej Rady Ministrów, którzy wraz ze swoimi 12 kolegami zostali porwani do Moskwy. Było to nie tylko naruszeniem ustaleń jałtańskich, ale także złamaniem podstawowych zasad prawa międzynarodowego: nietykalności osobistej parlamentariuszy.

A i sowiecka bezpieka miała wcześniej pojęcie, kto jest ważny i wpływowy w polskim podziemiu. Znali ich miejsca zamieszkania, wiedzieli o kontaktach.

– Nie da się prowadzić prawdziwej i skutecznej konspiracji w Milanówku, maleńkim podwarszawskim mieście, gdzie wszyscy się znają, a sowieccy agenci mówili o nim „mały Londyn”. Tu sytuacja była akurat nadzwyczaj jasna. Delegat rządu Jan Stanisław Jankowski w jednej z depesz do premiera Tomasza Arciszewskiego wprost pisał: Penetracja NKWD jest tak intensywna, że niebezpieczeństwo dla nas i aparatu jest groźne.

Dzisiaj każdy się zastanawia, dlaczego ludzie z kraju, niektórzy znający Sowietów, jak generał Leopold Okulicki mający w krzyżach więzienie na Łubiance, przyjęli zaproszenie na negocjacje, które okazały się pułapką i kompletną fikcją.

– Krajowa, konspiracyjna reprezentacja największych partii politycznych Polskiego Państwa Podziemnego, czyli Rada Jedności Narodowej, zgodziła się na Jałtę, w przeciwieństwie do rządu londyńskiego. Kraj połknął tę żabę, mając świadomość, co się w Polsce dzieje. Sytuacja – przy zachowaniu wszelkich proporcji – przypominała tę z ograniczeniami wprowadzonymi z powodu epidemii COVID-19. Wszyscy byli zmęczeni latami wojny, co widać po przyroście członków Polskiej Partii Robotniczej, na samej górze ludzi zatwierdzanych przez Moskwę. Nowi, szeregowi członkowie to nie byli ideowi komuniści, a na wiosnę 1945 r. jest ich ok. 300 tys., lecz ludzie chcący włączyć się do odbudowy Polski po wojnie; może zbudują jakiś most, może gdzieś puszczą kolej, stworzą administrację z prawdziwego zdarzenia.

Szesnastka aresztowana i porwana przez Sowietów zdawała sobie z tego sprawę: przywódcy partii politycznych obawiali się, że jeśli nie wrócą do jawnej pracy, spóźnią się na polityczny wyścig.

Na dodatek są uchwały z Jałty, które RJN ze wstrętem, lecz z realizmu akceptuje, więc na ich podstawie chcą wyrwać Sowietom tak dużo, jak się da. Od zakończenia konferencji w Jałcie toczy się gra o interpretację i realizację tych zapisów.

Zresztą sowieckie zaproszenie na rozmowy było grzeczne i pełne obietnic. Płk Konstantin Pimienow, funkcjonariusz kontrwywiadu Smiersz i wówczas naczelnik grupy operacyjnej NKWD w Radomiu, daje słowo sowieckiego oficera, że Polacy będą całkowicie bezpieczni. Kiedy później o tym fortelu dowiaduje się Stalin, wpada w szał. Uznał, że informacja o tej obietnicy absolutnie nie może wypłynąć podczas procesu. Przełożonego Pimienowa, gen. Iwana Sierowa, nazwał gamoniem.

Najsłabiej wierzyli w intencje Sowietów gen. Leopold Okulicki i Kazimierz Pużak z Polskiej Partii Socjalistycznej.

– Jednak reszta w większości chciała się ujawnić, mając na uwadze uchwały jałtańskie. Zwłaszcza Stronnictwo Ludowe. Zadeklarowali, że od 2 kwietnia 1945 r. wychodzą z konspiracji. Do jawnej pracy chciała wrócić również PPS. Milanówek nie nadawał się do knucia, zwłaszcza że zjechała tam cała konspiracyjna Warszawa. Aresztowano ich w Pruszkowie, stamtąd przetransportowano na Okęcie, potem samolotami do Moskwy i tam Szesnastka znika.

Ława oskarżenia w procesie szesnastu – Moskwa, czerwiec 1945 roku Fot. domena puliczna

Na Łubiance, o czym Sowieci nikomu nie mówią.

– Nie mówią, bo wyczekują dalszego rozwoju sytuacji i reakcji Anglosasów. Zatajanie było i, niestety, jest nadal praktyką stosowaną przez rządzących na Kremlu. Przez lata po upadku komunizmu Rosjanie nie chcieli się przyznać, że mają ponad 60 tomów akt w sprawie Katynia. To, że te dokumenty istnieją, wyszło pośrednio i w sposób całkowicie przez nich niezamierzony przy okazji niedawnego demontażu tablicy w Twerze upamiętniającej rozstrzelanych polskich oficerów w 1940 r. Dlatego jestem pewien, że akta Szesnastki – ponad 30 tomów – znajdują się w rosyjskich archiwach.

O co toczyła się gra?

– O to, czy Polska znajdzie się w sowieckiej strefie wpływów, czemu zagrażała aresztowana Szesnastka ciesząca się autorytetem w społeczeństwie. Władysław Gomułka oraz Stalin wiedzieli doskonale, że uczciwa realizacja zapisów jałtańskich uniemożliwiałaby rządzenie Polską przez komunistów. Pierwszy z nich w maju 1945 r. na plenum KC PPR podkreślał, by w oczach polskiej opinii publicznej starać się kreować wizerunek „polskiej” partii, a nie moskiewskich agentów. W tym sensie bycie na pasku Sowietów bardzo mu ciążyło, bo czuł, że nie ma poparcia Polaków. Niebawem doda, że doskonale sobie zdaje sprawę z tego, iż w uczciwych wyborach komuniści polegną.

Aresztowanie Szesnastki jest więc próbą wyeliminowania działaczy Polski podziemnej z udziału w uczciwym procesie politycznym oraz skompromitowania Polski podziemnej i jej czołowych działaczy na arenie międzynarodowej.

Sowieci ogłosili: „Mamy w garści faszystów, a nie demokratów”, więc Szesnastka nie podpada pod ustalenia Jałty.

Przeglądałem sowiecką prasę relacjonującą proces Szesnastki. Oprócz stenogramów sądowych, oczywiście niepełnych, są też komentarze i felietony. W „Prawdzie” ukazał się tekst „Polsko-faszystowscy bandyci pod maską demokratów”. Mniejsza o tytuł i paskudną treść, ważna jest osoba autora. Napisał to niejaki Dawid Zasławski, podczas rewolucji bolszewickiej opozycyjny, mienszewicki publicysta, rugający Lenina, że daj Boże. Miał później z tego powodu problemy, ale w połowie lat 20., podobno z osobistym poparciem Stalina, uzyskał legitymację partyjną. Gdy w Sowietach trwa nagonka na poetę Osipa Mandelsztama, Zasławski jest jej twarzą. Gdy wykańczają kompozytora Dmitrija Szostakowicza, podobnie. Po wojnie podpadł pisarz Borys Pasternak, Zasławski jest pierwszy w awangardzie krytyków. Był moim zdaniem prasowymi ustami Stalina, najważniejszym propagandzistą.

Co pisze?

– Odwraca jałtańskiego kota ogonem. Z jego słów widać, że toczy się gra o interpretację ustaleń na Krymie, które w sowieckim rozumieniu są wypaczeniem. Zasławski staje na głowie, by pokazać, że Szesnastka to faszystowscy liderzy: Faszystowskie ludziki zostały zdemaskowane. Zdemaskowani zostali również ich inspiratorzy z polskiego emigracyjnego „rządu” w Londynie. To cały smaczek, gdyż w Jałcie ustalono, że w Polsce w wyborach mają prawo wziąć udział „wszystkie demokratyczne i antynazistowskie partie”.

Co mogą z tym zrobić Churchill i Roosevelt?

– Różnicę między nimi w stosunku do Stalina ilustruje sytuacja z 29 listopada 1943 r. Podczas kolacji wieńczącej dzień obrad na konferencji koalicji antyhitlerowskiej w Teheranie Stalin wzniósł toast za rozstrzelanie po wojnie 50 tys. oficerów niemieckich. Roosevelt potraktował to jako żart. Ale Churchill, zapewne mając w pamięci katyńską zbrodnię na polskich oficerach, odpowiedział Stalinowi, że brytyjska opinia publiczna nigdy tego nie zaakceptuje. Roosevelt dalej trzyma się konwencji wygłupu i dopowiada, że może nie 50 tys., ale 49 500. Churchill obrażony wychodzi z sali, a za nim Stalin, który próbuje go przeprosić.

Churchill doskonale wie, z kim ma do czynienia i czyje wojska stacjonują w Polsce. Zdaje jednak sobie sprawę z własnych ograniczeń: jedyny instrument, jakim dysponuje, to naleganie drogą dyplomatyczną na przestrzeganie Jałty. To stanowisko najtwardsze, do którego przekonuje Roosevelta, który już stoi nad grobem.

Za to Stalin musi postawić tamę, by w nowym polskim rządzie nie znalazł się Stanisław Mikołajczyk popierany przez Churchilla i cieszący się autorytetem w kraju i na arenie międzynarodowej. Wie doskonale, że ludowcy mają bardzo duże poparcie, więc ich rzeczywisty lider musi być zmarginalizowany. Dopiero w maju 1945 r., po naciskach ze strony Anglosasów i publicznej deklaracji Mikołajczyka, że akceptuje postanowienia krymskie, Mołotow przekazuje zgodę Moskwy na włączenie go do procesu jałtańskiego i formowania Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Dostanie w nim stanowisko wicepremiera. Równolegle do negocjacji dotyczących rządu w Polsce w Moskwie trwa proces Szesnastki. Mikołajczyk pod presją Anglosasów jakoś to akceptuje, chociaż przed wylotem do Warszawy prosi jeszcze Mołotowa o zwolnienie więźniów. Z tej porażki się nie pozbiera.

Od lewej: gen. Leopold Okulicki, ostatni dowódca Armii Krajowej (w okularach) i Józef Stemler, wiceszef Departamentu Informacji i Prasy Delegatury Rządu na Kraj Fot. NAC

Czy więziona na Łubiance Szesnastka jest bita, torturowana?

– Został wydany zakaz bicia. Stalin nie był strategiem politycznym z wielkimi wizjami, ale reagował na bieżące wydarzenia, miał intuicję i nos. To podpowiadało mu, że Szesnastka musi być wykorzystana, a więc nie wolno bić.

Jednak można torturować ludzi, nie bijąc ich. Od pierwszego dnia Polacy są przesłuchiwani – ponad sto razy na głowę w ciągu kilku miesięcy. Zbigniew Stypułkowski opowiada we wspomnieniach, że jest kilkukrotnie w ciągu doby wzywany na przesłuchania, dostaje za mało jedzenia, a jak pozwolą mu spać, to twarz musi być skierowana w kierunku ostro świecącej żarówki, widoczne ręce, nie wolno się przykryć, a temperatura w celi to 10 stopni. To generalnie byli starsi mężczyźni, a inaczej takie traktowanie znosi 30-latek, a inaczej pan 60 plus. Z tego powodu niektórzy się załamali.

Na dodatek aresztanci są konfrontowani z zeznaniami innych, ludzi spoza Łubianki.

A chodzi o to, by wymusić przyznanie się do winy, iż Szesnastka chciała wystąpić razem z Niemcami przeciwko Sowietom. Albo – jak sformułował to Zasławski w swoim felietonie – “pokazać duchowe podobieństwo między polskimi a niemieckimi hitlerowcami”.

Po co było ich przesłuchiwać? Przecież można było oświadczyć, że się przyznali do winy. Sowieci robili nie takie sztuczki i świat się na to nabierał albo zamykał oczy.

– To pytanie również o to, dlaczego we Lwowie w 1940 r. zrobiono proces przywódców Związku Walki Zbrojnej, poprzednika AK. W przesłuchaniach chodziło tylko o rozpracowanie polskiego podziemia. Tak wygląda praca wywiadowcza.

Poza tym musiały być zachowane pozory. Proces pokazowy ma to do siebie, że ma być edukacyjny dla ludności sowieckiej i pokazać sprawczość władzy.

Wszystko odbyło się błyskawicznie – porwanie w marcu, proces w czerwcu. Stypułkowski był prawnikiem, więc rozumiał treść sowieckich przepisów karnych. W kodeksie postępowania karnego jasno stało, że na zapoznanie się z aktami ma 62 godziny. Dostał dobę dlatego, że Mikołajczyk był już w Moskwie, więc trzeba było błyskawicznie ten proces sklecić. W końcu Mikołajczyk musiał poczuć presję ze strony Stalina, połknąć żabę, skoro decydował się na udział w tej grze, i zapłacić.

To także był proces adresowany do Zachodu. Trzeba było więc udawać, że w Sowietach obowiązuje kultura prawna.

Parę osób z Szesnastki się posypało.

– Tak. Między innymi schorowany Franciszek Urbański ze Stronnictwa Pracy. Przyznawano się także do czegoś, co było absurdalne, np. Kazimierz Pużak powiedział, że używał radiostacji do kontaktów z londyńskim rządem. Sowieccy oskarżyciele uznali, że robił to w strefie przyfrontowej. To ważna kategoria, gdyż Sowieci tłumaczyli się Zachodowi, że Szesnastka prowadziła działania właśnie w strefie przyfrontowej, a tam, zgodnie z umową z PKWN, w ich rękach znajdowała się administracja. Szkopuł w tym, że wedle porozumienia strefa przyfrontowa rozciągała się na kilkadziesiąt kilometrów, zaś w czasie aresztowania front przebiegał 500 km na zachód od Milanówka.

Ponadto, kiedy dzisiaj czytamy stenogramy z procesu, musimy mieć świadomość, że tam nie ma wszystkiego. Porównując je ze wspomnieniami podsądnych, okazuje się, że brakuje 10-15 proc. zeznań. A to sprawa absolutnie kluczowa i byłbym bardzo zdziwiony, gdyby w rosyjskich archiwach nie było pełnego, rzeczywistego stenogramu procesu.

Za to wiemy z pewnością, że energia poświęcona przez Sowietów na zorganizowanie tego procesu, nazwiska, które były weń zaangażowane, pokazują wagę tego przedsięwzięcia dla Stalina, żeby przekonać Zachód do sowieckiej interpretacji Jałty, a polskich polityków – że nie mają żadnych instrumentów, by cokolwiek zdziałać.

Czy Szesnastka była ważna dla Sowietów jako drużyna?

– Patrząc po wyrokach, wiemy, kto w ich oczach był bardziej niebezpieczny. Z pewnością gen. Leopold Okulicki. Sowieci znali go wcześniej, siedział na Łubiance w 1941 r. Poza tym miał opinię zdeterminowanego oficera z zasadami, który wiedział, co grozi ze Wschodu, oraz trochę postrzeleńca. Okulicki był potrzebny w grze z Zachodem. Niektórzy dyplomaci ulegli sugestiom Moskwy i meldowali, że generał pasuje charakterologicznie do człowieka, który mógłby szykować antysowiecką dywersję. Dostał 10 lat.

Delegat Rządu na Kraj Stanisław Jankowski został skazany na osiem lat. Endek Stanisław Jasiukowicz – na pięć. Cała trójka zmarła w łagrach i do dziś nie wiemy, czy była to zwyczajna łagierna śmierć z wyczerpania i głodu, a może ktoś im pomógł. Ale już Kazimierz Pużak dostał półtora roku, a kolejny endek Zbigniew Stypułkowski – cztery miesiące. Trzech podsądnych uniewinniono.

Przed sądem w Moskwie zeznaje Stanisław Jasiukowicz, wiceprezes Stronnictwa Narodowego, zastępca delegata rządu na kraj. Został skazany na pięć lat, zmarł w więzieniu w 1946 r. Fot. Kolekcja Stanislawa Jankowskiego/East News

Na sowieckie warunki wysokość kar była po prostu śmieszna.

– To gra pozorów względem Anglosasów. Stalin miał intuicję, że musi dać Amerykanom i Anglikom gorzką pigułkę, ale do przełknięcia. Upór na poziomie dyplomatycznym przekonał Moskwę, że wyższe wyroki nie przejdą. Poza tym Sowieci dbali, by antyhitlerowska koalicja nie rozpadła się przez jakąś Polskę. Nie zasądzono wyroków śmierci, co pod koniec procesu wyjaśnia skład sędziowski, że w warunkach wojennych byłaby kula w łeb, ale wojna się już skończyła.

Proces moskiewski gromadzi bardzo ważne sowieckie nazwiska.

– Rozpracowaniem polskiego podziemia zajmował się gen. Iwan Sierow znany z czasów okupacji wschodnich terenów Polski po 17 września ’39. Ale meldunki wysyłają Stalinowi również Ławrientij Beria i jego zastępca Wsiewołod Mierkułow. Skład sądu to sowiecka pierwsza liga: Wasilij Ulrich, sprawdzony w czystkach lat 30., kiedy prowadził wiele procesów pokazowych, Nikołaj Afanasjew, oskarżający w tych samych czasach, Roman Rudenko, który potem zrobi karierę w procesie norymberskim. Propagandę prowadził Dawid Zasławski. Na łamach „Izwiestii” proces opisywał Wsiewołod Iwanow – późniejszy korespondent z procesu norymberskiego. Lepszego zespołu Sowieci nie mieli.

Co dało Moskwie skazanie przywódców Polskiego Państwa Podziemnego?

– Mikołajczyk, którego Stalin po prostu nie znosił i za każdą cenę chciał umniejszyć jego pozycję oraz autorytet, jednak rozmawiał z politykami sowieckimi podczas procesu. Poniósł za to gigantyczny koszt polityczny. Na emigracji był spalony, czego bardzo chciał Stalin, a i w kraju spotkał się z ogromnymi pretensjami; w Moskwie sądzą liderów, a w Polsce cały czas trwają aresztowania ludzi z podziemia.

Stalin wyeliminował najgroźniejszych przeciwników polskich komunistów. Oczyszczono przedpole do sowietyzacji Polski.

Gomułka mówił już w 1945 r., że PPR przegra wybory, a nawet dwa lata później wybory trzeba było sfałszować. Proces Szesnastu spełnił więc swoje zadanie w 100 proc.

Jakie były po procesie nastroje w kraju?

– Fatalne. Główne partie polityczne straciły swoich przywódców. Mikołajczyk musiał przekonywać, że np. ujawnianie się ma sens, że trzeba odbudowywać Polskę i mimo złamania umów jałtańskich przez Stalina porozumienie z komunistami jest jedyną drogą, by ocalić kraj przed sowietyzacją. Potwierdzał to niejako Gomułka, który wskazywał, że represje bezpieki są zbyt dotkliwe, co prowadzi donikąd. A i rabunek ziem zachodnich przez Sowietów też jakoś go uwierał.

Zachód wszystko przyklepał.

– 21 czerwca, kiedy Wasilij Ulrich odczytał wyroki, Komisja Trzech – nadzorująca proces formowania się nowego rządu w Polsce i składająca się z Mołotowa, Archibalda Clarka Kerra i Averella Harrimana – zaakceptowała skład Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej, który oficjalnie powołano siedem dni później. 5 lipca został uznany przez Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Niespełna dwa tygodnie później liderzy obu tych państw spotkali się ze Stalinem w Poczdamie. W ten sposób milcząco zaakceptowali wyroki procesu i politykę faktów dokonanych Stalina, dla którego nie liczyły się żadne zobowiązania międzynarodowe.

Najważniejsze były zakończenie wojny, a po wojnie – powstająca Organizacja Narodów Zjednoczonych.

Gdy szykuje się spotkanie założycielskie ONZ w San Francisco, Moskwa informuje, że nie pojawi się na nim Wiaczesław Mołotow, tylko Andriej Gromyko, ambasador w Waszyngtonie. To jasny sygnał dla Zachodu: musicie nam coś dać, bo nici ze wspólnych planów. W tym sensie akceptowanie procesu Szesnastu było właśnie takim datkiem. Teoretycznie można było huknąć mocno w stół, ale liczyć na obowiązywanie umowy jałtańskiej i próbować coś uszczknąć Stalinowi. Jednak Stalin nawet Jałtę miał w głębokim poważaniu, więc skończyło się, jak się skończyło.


Wyroki szesnastu
    • Gen. Leopold Okulicki, ostatni dowódca AK – 10 lat, zmarł w więzieniu w Moskwie w 1946 r., być może zamordowany.
    • Jan Stanisław Jankowski, delegat rządu na kraj – 8 lat, zmarł w więzieniu we Włodzimierzu w 1953 r.
    • Adam Bień, działacz Stronnictwa Ludowego „Roch” – 5 lat, zwolniony w 1949 r., zmarł w 1998 r. w Warszawie.
    • Stanisław Jasiukowicz, wiceprezes Stronnictwa Narodowego – 5 lat, zmarł w więzieniu w Moskwie w 1946 r.
    • Kazimierz Pużak, przewodniczący Rady Jedności Narodowej, współtwórca Polskiej Partii Socjalistycznej – Wolność, Równość, Niepodległość – 1,5 roku. Po powrocie do Polski skazany na 10 lat, zmarł w więzieniu w Rawiczu w 1950 r.
    • Kazimierz Bagiński, wiceprzewodniczący Stronnictwa Ludowego – 1 rok. Zmuszony do emigracji, zmarł w 1966 r. w Phoenix.
    • Aleksander Zwierzyński, prezes zarządu SN – 8 miesięcy, zmarł w Łodzi w 1958 r.
    • Kpt. Eugeniusz Czarnowski, żołnierz AK, prezes Zjednoczenia Demokratycznego – 6 miesięcy, zmarł w 1947 r. w Warszawie.
    • Józef Chaciński, prezes Stronnictwa Pracy – 4 miesiące, zmarł w 1954 r. w Górze Kalwarii.
    • Stanisław Mierzwa, działacz SL – 4 miesiące. Po powrocie z ZSRR skazany na 10 lat za działalność w PSL, wyszedł na wolność w 1953 r., zmarł w 1985 r. w Krakowie.
    • Zbigniew Stypułkowski, działacz SN – 4 miesiące. Po powrocie emigrował, zmarł w 1979 r. w Londynie.
    • Franciszek Urbański, działacz SP – 4 miesiące, zmarł w 1949 r. w Warszawie.
    • Stanisław Michałowski, wiceprezes ZD – uniewinniony, po powrocie skazany na 9 lat. Wyszedł w 1953 r., zmarł w Kórniku w 1984 r.
    • Kazimierz Kobylański, przedstawiciel SN – uniewinniony. W 1947 r. skazany w Polsce na 8 lat, wyszedł w 1954 r., zmarł w 1978 r. w Warszawie.
    • Józef Stemler, wiceszef Departamentu Informacji i Prasy Delegatury Rządu na Kraj – uniewinniony. W 1955 r. skazany na 6 lat (po amnestii na trzy), zmarł w 1966 r.
    • Antoni Pajdak, działacz PPS-WRN, nie przyznał się do winy, sądzony w odrębnym procesie – 5 lat. Po odbyciu kary zesłany na Syberię, gdzie pracował jako drwal. Wrócił w 1955 r., w PRL działacz KOR.

Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


I’m an Israeli-American: Let’s Talk About It

I’m an Israeli-American: Let’s Talk About It

Zohar Levy


The main quadrangle at Stanford University. Photo: King of Hearts / Wikimedia Commons.

Does the United States have a right to exist? Do the statements and actions of President Donald Trump unilaterally dictate US values or intentions? Is the US military a terrorist organization?

Most Americans would reject these questions as unreasonable and unfair. Many would feel attacked at the very core of their national identity. Even the few who might argue that the US does not have a right to exist virtually never argue for its dissolution. Yet the Stanford University community widely accepts these questions as justifiable when “US” is replaced with “Israel.”

In the face of rising antisemitism, including violence against Jews and Jewish community centers — and outlandish accusations that Jews started COVID-19 — one might expect Stanford’s student body to stand up against these injustices rather than contribute to them.

Nevertheless, as an Israeli-American student, I’m constantly asked to defend my nationality. On my first day of freshman fall, after my classmate and I exchanged our names and their etymologies, they asked my opinion on the Israeli-Palestinian conflict in the brief moments before class started.

My peer demonstrated that mentioning Israel, or even Hebrew, on campus immediately eliminates any of the social norms that empower us to spend time respectfully engaged in intricate and vulnerable conversations. Instead, students seem to feel entitled to demand my nuanced opinion in a 10-second soundbite.

Moreover, the term “Zionism” has lost the conversation it deserves, as many are quick to categorically condemn it.

I do not believe that anti-Zionism is always antisemitic, and I do not insist that Israel is flawless. As in the US, many Israelis also criticize their government and its policies. It is everyone’s civic duty to encourage all nations to work toward peace, prosperity, and equality. Like any other country, the State of Israel has work to do. But questioning the legitimacy of Israel’s very existence is antisemitic. Jews have a right to self-determination and national aspirations, just like all other people. Zionism is not as simple as people make it out to be.

Zionism is the Jewish national aspiration to establish a homeland (preferably in Zion, the land of Israel, but not necessarily so). It does not define the borders of such a state. It does not necessitate removing people from their homes. It does not propose an exclusively Jewish nation, nor does it deny the right of Palestinians to have their own state. Zionism is simply a movement to establish a state for a people that has been persecuted around the world for millennia.

Jewish nationalism stems from the constant marginalization and forced migration Jews have faced. My family is a patchwork of Jewish histories. I am a Zionist because my Mizrahi grandfather, like millions of other Arab Jews, deserved a safe home after he was forced to flee Iraq in 1936. I am a Zionist because my Ashkenazi grandmother needed security after escaping Nazi-controlled Austria. I am a Zionist because I believe that my Sephardic grandmother has the right to continue her ninth-generation lineage of living in Jerusalem. I am a proud Zionist because my father was born in Israel, the only land where my family has been welcomed.

Because of my own family history, and the larger history of widespread persecution of Jewish people, I am also intensely sensitive to how my Israeli identity affects others. I know that many people have strong feelings about Israel. At the same time, many people at Stanford are unfamiliar with the complexities of the Middle East, just as I am less familiar with any number of complex international conflicts in other regions. However, the increasingly common belief that Zionism fundamentally denies Palestinians humanity or a homeland is both inaccurate and antisemitic.

As a Jewish student at Stanford with a strong commitment to human rights, I often feel excluded from discourse intended to protect minorities. Even on this campus, I have been told by peers and professors that all Jews are privileged, all Jews are rich and cheap, all Jews are white, and all Jews have big noses. The new wave of anti-Judaism includes a new trope: All Jews who support Israel hate Muslims and Arabs. Normalizing these antisemitic assumptions has allowed students to freely express aggression and hatred toward Israel and Israelis. If this slander or abhorrent language were directed toward any other nationality, it would never be tolerated. While Stanford students are quick to say they support all communities, commonplace anti-Israel rhetoric on our campus is clear, repeated hypocrisy.

Two years ago, a Stanford student posted that he would “physically fight Zionists on campus.” He soon resigned from his role as a dorm’s resident assistant and apologized for his language in a statement to The Daily. The university responded by saying it was investigating the situation. Suffice it to say, as an Israeli-American and incoming Jewish frosh that summer, I did not feel safe on my new campus. Ironically, that student continues to lead the Faces of Community initiative, which aims to support minority experiences and make all new frosh feel safe and welcome on campus.

Recent, past tweets of an incumbent student senator running for reelection conveyed similarly violent rhetoric, as she said supporters of Israel should “choke.”

I was horrified by her anger toward my identity, and soon realized her tweets were far more dangerous than a physical threat.

By her standards, not only did being pro-Israel mean compromising my progressive values, but I was alarmed to see that she even went so far as to compare supporters of Israel to sexual predators. Although she apologized to the Stanford community with a statement titled, “My Freedom of Speech Does Not Stop as a Senator,” she insinuated her statements had been misunderstood and taken out of context. She has since been reelected. As a member of the Jewish and Israeli communities at Stanford, I do not feel that this apology is sufficient to exonerate her. I am disappointed that someone who publicly threatened me and my community was still allowed to re-run and win office as my representative.

I do recognize my own biases when talking about Israel; I recognize that even after a lifetime of research and discussion, I will still be a stranger to the Palestinian experience. This does not mean, however, that I don’t actively pursue means for mutual understanding and aspire for peace and prosperity for both Israelis and Palestinians.

In high school and at Stanford, I’ve not only engaged in worthwhile dialogue, but also developed friendships with Arab and Muslim friends. In line with my passion for language, studying Arabic these past two years at Stanford has given me the tools to engage directly with Arabic-speaking people in their own tongue. Within the Arabic department, the meaningful relationships we’ve cherished have established linguistic and personal foundations that I look forward to building upon. I intend to study the Palestinian dialect in the coming years in Israel, where I can personally cultivate relationships with people in the Arab-Israeli and Palestinian communities.

I, as a Zionist, am proud that Israel is both the historical and present homeland for Jewish and non-Jewish citizens. I wish no harm toward Palestinians living in the West Bank, Gaza, or abroad. On the contrary, I believe in a future of celebrating both an Israeli state and a Palestinian state. I am disappointed that for many, “pro-Israeli” and “pro-Palestinian” are mutually exclusive. More distressingly, “pro-Israel” is too often interpreted as “anti-Palestine” or “anti-Muslim” — which is plainly false. 

Each and every one of us is entitled to opinions crafted from our own experiences. I look forward to engaging in conversation with people who broaden my own perspectives. But I can only do so if we all agree to respect the other as humans equally worthy of human rights and empathy.

I do not shy away from tough and vulnerable discussions or stories from my Palestinian neighbors. Through the Stanford Israel Association this year, I helped bring Comedy for Peace and leaders of the Israeli Jewish-Israeli Muslim village Wahat al-Salam Neve Shalom to promote dialogue and remind ourselves of our shared cultures, values, and humanity — and I hope other organizations at Stanford and beyond will join me in this mission to promote respectful and productive discussion and friendship.

Stanford’s administration, professors, and students have failed to support the Israeli community and students who support Israel. The pervasive, anti-Israel commentary rarely comes with intentions for respectful dialogue. It promotes the misperception that one cannot support both Israel and Palestine, and that supporting Israel is inherently “anti-Palestine.”

Denying me, an Israeli citizen, protection from harassment and ignorance at Stanford is a tremendous oversight on the part of a community that prides itself on diversity, tolerance, and open scholarly discourse. Quite simply, these ignorant and hateful comments have no place on our campus. I ask that you treat me with the same humanity in this conversation as you would peers from any other political, religious, ethnic, or racial background.


Zohar Levy is a rising junior at Stanford University, studying Linguistics, Spanish and Arabic. Contact her at zlevy ‘at’ stanford.eduA version of this article was originally published by The Stanford Daily.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Emotionally, KISS Frontman Simmons Discovers Mother’s Past During Holocaust

Emotionally, KISS Frontman Simmons Discovers Mother’s Past During Holocaust

by JNS.org


Gene Simmons, right, with his son, Nick. Photo: Wikimedia Commons.

Rock legend and KISS frontman Gene Simmons got teary-eyed when reading over historical documents about his late Jewish mother’s experiences in the Holocaust and liberation from the Mauthausen concentration camp during a recent interview with Bild.

Simmons’s mother, Flora Klein—her maiden name—was born in Hungary in 1925 and died in December 2018 in the United States at age 93. She survived living in a ghetto in Budapest and three Nazi concentration camps. Klein was 19 when she was liberated from Mauthausen 75 years ago on May 5, 1945.

In the interview, Bild presented Simmons, 70, with approximately 100 historical papers about his mother’s life that he had never seen. The documents included lists from concentration camps, file cards from the International Red Cross and records about the liberation of the Mauthausen concentration camp by US soldiers.

The rocker was also given files of the former Restitution Office in Koblenz that showed that Klein (who later married and took the surname Witz) applied for financial compensation for the suffering she experienced during the Holocaust. She described in the paperwork as having to wear a yellow Star of David in public while living in Budapest, her experiences living in a ghetto and time in the Ravensbrück concentration camp, in addition to the Venusberg subcamp of the Flossenbürg concentration camp.

Simmons, who was born in Israel and whose given name is Chaim (Hebrew for “life”) Weitz after his murdered grandfather, was apparently moved to tears after reading the documents. He said his mother hardly ever talked about her past, noting, “I knew almost nothing.”

“My children simply cannot understand all of this. They cannot believe it. The things that happened back then. How many people became victims. Not only Jewish people. Homosexuals, political dissidents, Sinti and Roma. Millions and millions … ,” he said.

Simmons also had to fight back tears when he saw his grandmother’s name on the documents. He recalled his mother telling him about the last interaction she had with her mother before the elder woman was sent to the gas chambers.

“It can happen again and again. That’s why you have to talk about everything. … As long as you talk about things, there is a chance,” Simmons was reported as saying after the interview. “When you see cockroaches in the kitchen, you must point the light at them so you can see them clearly. And you must drive them out of the light.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com