Archive | 2020/07/17

Cornelius Castoriadis: Socjalizm jest możliwy tylko w kapitalizmie. Walka o zaspokojenie potrzeb ustaje w dobrobycie

Cornelius Castoriadis: Socjalizm jest możliwy tylko w kapitalizmie. Walka o zaspokojenie potrzeb ustaje w dobrobycie

Marek Beylin


Cornelius Castoriadis (Fot. Getty Images)

Cornelius Castoriadis wierzył, że świat i każdy z nas jesteśmy zbyt różnorodni, by dać się bezpowrotnie przykroić do schematów ideologii czy życzeń władzy. Wierzmy razem z nim. Z cyklu “Adam Michnik poleca”

Cornelius Castoriadis zmarł ponad 20 lat temu, ale pozostaje gniewnym diagnostą naszych czasów. Mało kto bowiem z europejskich myślicieli zachowywał tak konsekwentną czujność wobec zagrożeń demokracji. Również wtedy, gdy srodze się mylił w diagnozach politycznych czy historiozoficznych.

Gdy czytam Castoriadisa, dociera do mnie, że współczesny kryzys demokracji dawał o sobie znać już kilka dekad temu, długo pełzał i narastał pod powierzchnią życia społecznego, niezauważany bądź lekceważony, by eksplodować w ostatnich kilku, kilkunastu latach. A Castoriadis był jednym z tych, którzy te podskórne niebezpieczne procesy dostrzegali i formułowali ostrzeżenia oraz rady, jak się bronić.

Tę czujność wzmacniała biografia autora. Urodzony w Grecji w 1922 r., doświadczył prawicowej dykatury, okupacji, a potem, podczas wojny domowej, sam komunista, opresji stalinowskiej wersji tej wiary. Niemało kopów losu jak na jedną młodość.

Gdy więc w latach 40. przybył do Francji, nie wierzył już ani w kapitalizm, ani w moskiewski komunizm, wciąż stawiał jednak na rewolucję, tyle że w wersji trockistowskiej: rewolucji wyzwolonej także od władzy partyjnej oligarchii czy biurokracji. Zresztą w trockizmie, nie mniej dogmatycznym niż stalinizm, też się nie zmieścił, był więc wiecznym dysydentem pozostającym na marginesach obozów politycznych, mód i wpływów.

Francuska prawica, w tym liberałowie, miała mu za złe, że wierzy w socjalizm i chce uspołeczniać kapitalistyczne demokracje.

Lewica niemal wszystkich odcieni uważała go za wyrzutka, bo nie miał względów nie tylko dla lewicowych dyktatur, lecz również dla opresywnych czy szkodliwych tradycji tej ideologii.

Co ciekawe, jego marginalna sytuacja nie zmieniła się po upadku komunizmu w Europie. Pozostawał, jak wcześniej, uznanym naukowcem, psychoanalitykiem i lekceważonym diagnostą współczesności. Francuska czy w ogóle zachodnia lewica nie wybaczyła mu kalania licznych lewicowych gniazd.

Więcej, niemała jej część obserwowała upadek komunizmu z mieszanymi uczuciami. Owszem, to, że wschodnioeuropejskie ludy powiedziały „nie” lewicowym dyktaturom, zmieniając historię, uwodziło i wzbudzało aprobatę. Niepokoiło jednak, że w miejsce upadłych reżimów instalowała się kapitalistyczna demokracja, przy czym słowo „kapitalizm” wysuwało się w takich diagnozach przed „demokrację”. A co do samego komunizmu – jeszcze w latach 90. zeszłego wieku rozmaite lewicowe kręgi żyły w cieniu nostalgii za piękną ideą wypaczoną przez złe praktyki. Ikoną takich postaw we Francji pozostawał Jean-Paul Sartre, ale z okresu zaangażowania w komunizm, a nie późniejszego, gdy tę swą wiarę w dużej mierze porzucił.

W efekcie zachodnie lewice częściej milczały o sąsiedzkim realnym socjalizmie niż go analizowały. Co tłumaczy np., dlaczego tak skromnie wypowiadał się o komunizmie czy PRL-u Zygmunt Bauman, ważna postać w tych kręgach.

Castoriadis nie przylegał ani do tej powściągliwości, ani do tych nostalgii. Bocznymi ścieżkami ewoluował w stronę osobnego lewicowego twardziela demokracji. Od przekonania: „socjalizm albo barbarzyństwo” – to tytuł jego eseju z 1949 r. – do szerszej formuły: lewicowa demokracja albo barbarzyństwo.

W owym eseju z 1949 r. pobrzmiewa jeszcze echo naiwnej – trockizm był wiarą tyleż dogmatyczną co infantylną – przepowiedni podwójnej rewolucji. Przeciw kapitalizmowi uosobianemu przez USA i sowieckiemu komunizmowi. Oceniał jednak, że ustrój ZSRR jest gorszy niż amerykański, ponieważ pod komunizmem, inaczej niż w USA, cały kapitał należy do państwa, a jedyny beneficjent wyzysku to partyjna biurokracja.

Co prowadzi go do przekonania, wciąż jeszcze w ramach doktryny, że „socjalizm nie jest idealnym systemem pomyślanym przez marzycieli, ale pozytywną perspektywą historyczną, której możliwość urzeczywistnienia opiera się na pomnażaniu bogactw w społeczeństwie kapitalistycznym”. Bo w dobrobycie ustaje „walka wszystkich ze wszystkimi o zaspokojenie potrzeb materialnych”.

Gdy brakuje silnej lewicy

Tyle że tu zaczynają się schody, na których rozmaite demokratyczne lewice obijały sobie kości przez dekady. A dziś są poobijane dotkliwiej niż niegdyś. Chodzi bowiem o wyznaczanie zawsze niepewnej granicy między godnym kompromisem kapitału i pracy, w którym zyskują niemal wszyscy, łącznie z samą demokracją, a uległością reprezentantów klas pracowniczych wobec presji na maksymalizację zysku i wyzysku, co sprawia, że traci większość społeczeństwa, a demokracje popadają w kryzys.

Pod tym kątem Castoriadis patrzy na II Międzynarodówkę, zrzeszającą socjalistyczne reprezentacje robotników, notując, jak I wojna światowa rozwiała związane z nią marzenia. Kiedy kapitalistyczna Europa pogrążyła się w rzezi, „robotnicy odkryli, że ich »przywódcy« są deputowanymi burżuazji i ministerstw rządu Świętej Unii i przekonują ich, że należy dać się zabić dla obrony i chwały socjalistycznej ojczyzny”.

Oczywiście, to tylko część prawdy, bo później świat pracy odzyskał lewicowo-demokratyczną reprezentację swych interesów – stąd wzięło się europejskie państwo opiekuńcze, nieznana wcześniej postać demokracji. Jednak w tamtym momencie dziejowym demokratyczny socjalizm uległ marginalizacji. Co przyczyniło się nie tylko, jak twierdzi Castoriadis, do rewolucji bolszewickiej, lecz także do rozkwitu nacjonalizmów i faszyzmu. Wtedy właśnie najdotkliwiej dała o sobie znać prawidłowość, która powtórzy się dekady później, w naszej współczesności, w łagodniejszych i wciąż mutujących formach. W miejsce osłabłej demokratycznej lewicy, która już nie potrafi zbierać gniewu społeczeństw i przekształcać go w projekty reform kapitalistycznych demokracji, gniewem tym żywią się autorytarne i nacjonalistyczne populizmy.

Castoriadis pół wieku później wróci do zagrożeń wynikłych z abdykacji lewicy oraz innych demokratycznych formacji. W eseju „Epoka powszechnego konformizmu” z 1996 r. pisze o zgubnym kulcie wszelkich „post”, jak określa ponowoczesność. Tę naszą epokę charakteryzuje „niezdolność do pozytywnego myślenia o sobie (…), może nawet do myślenia o sobie czegokolwiek”. Chodzi o niezdolność do budowania pozytywnych ideologii zmiany oraz utopii ustanawiających horyzonty naszej drogi.

Rewersem tej utraty jest inny dojmujący brak: epoka nowoczesności stworzyła wielką pulę narzędzi krytycznych, pozwalających ruszać z posad bryłę świata. Choćby krytyczną wyobraźnię, ideologie zmiany, ruchy i instytucje polityczne. Ponowoczesność te narzędzia zdemolowała, stawiając przed trybunałem podejrzliwości społeczną autonomię i sprawczość ludzi. Co często owocuje tym, że zamiast dążyć do zmian, skupiamy się na myśleniu, dlaczego takie dążenia są niemożliwe.

Cornelius Castoriadis. Rozum ekonomii ponad wszystko

Toteż z tamtego dziedzictwa ostał się na naszym placu głównie Rozum, zwłaszcza „Rozum ekonomii”, traktowany bezkrytycznie. Zgodnie z nim „jedynym celem ekonomii jest produkować więcej mniejszym nakładem (…), nic nie powinno stać na przeszkodzie maksymalizacji: ani fizyczna czy ludzka »natura«, ani tradycja, ani inne »wartości«. Wszystko przywołuje się przed trybunał (produktywnego Rozumu) i zobowiązuje do udowadniania własnego prawa do istnienia ze względu na kryterium bezgranicznej ekspansji »racjonalnego zarządzania«”.

Innymi słowy, moje prawa wynikające z tego, że jestem człowiekiem i obywatelem, są wtórne wobec mojej produktywnej przydatności. Czego dobrym przykładem jest choćby to, jak bardzo ów „Rozum ekonomii”, czyli twardy liberalizm, uważa państwo socjalne za zagrożenie. I dla swych dogmatów, i dla pożądanego ładu, który powinien się ziścić, gdy w końcu wszyscy podzielą tę słuszną wiarę.

W efekcie, pisze Castoriadis, „kapitalizm staje się wiecznym ruchem samoustanawiania-się-na-nowo społeczeństwa uznanego za racjonalne, jednak dogłębnie zaślepionego przez nieograniczone posługiwanie się (pseudo-)racjonalnymi środkami mającymi pomóc mu osiągać jeden (pseudo-)cel”. I nie napotyka już żadnej wewnętrznej opozycji, która mogłaby go zmieniać. A to oznacza kurs ku katastrofom społecznym i politycznym.

Populizm kontra radykalny demokratyzm

Taką katastrofą, nastałą dwie dekady po przestrogach Castoriadisa, jest eksplozja populizmów rozsadzających demokrację. A dziś, gdy żyjemy pod rządami epidemii i narastających lęków o przyszłość, nic nie zapowiada zmiany na lepsze. Raczej przeciwnie, społeczeństwa biedniejące wskutek nieuchronnego kryzysu, zszokowane tym, jak nagle zmieniło się ich życie, mogą jeszcze łatwiej i liczniej rzucać się w objęcia politycznych szamanów-gangsterów. Jest więc nader prawdopodobne, że czeka nas potężniejsza, druga fala ekspansji populizmu.

A europejskie elity polityczne i intelektualne będą na nią równie nieprzygotowane, jak były na pierwszą.

Choć sygnały, że nadchodzi, dało się zobaczyć już w latach 90., m.in. w tekstach Castoriadisa.

Jednak Castoriadis nie jest zasklepionym pesymistą, który czerpie intelektualną wiarygodność z ustawicznego prorokowania upadku. Przyświeca mu przekonanie, wzięte z Hannah Arendt, że niezbywalną cechą ludzi jest zdolność do tworzenia w społeczeństwach czegoś nowego. To podstawa radykalnego demokratyzmu obojga myślicieli oraz, powiedziałbym, sprawnej demokracji, która może trwać tylko wtedy, gdy nadąża za zmianami świata, ludzkich potrzeb i aspiracji oraz świadomości naszych uprawnień. Toteż, według Castoriadisa, władają nami trzy wielkie moce: ciągłości, społecznych zamrażarek, czyli instytucji utrzymujących to, co jest, oraz krytycznej wyobraźni pchającej nas do przodu. I wszystkie te moce są potrzebne, by społeczeństwo mogło istnieć, trzymać się razem oraz zmieniać.

„Nie pytajcie, jak to się dzieje, że ludzie ciągle głosują na taką czy inną partię, mimo że tyle razy się zawiedli. (…) Zapytajcie raczej: jaka część waszego myślenia i całego waszego sposobu postrzegania i robienia rzeczy nie jest w stopniu decydującym warunkowana i współdeterminowana przez strukturę i znaczenia waszego ojczystego języka, porządkowanie świata, jakie ten język ze sobą niesie, przez wasze pierwsze środowisko rodzinne, szkołę, przez te wszystkie »rób« i »nie rób«, które bezustannie was atakowały za pośrednictwem przyjaciół, krążących opinii, sposobów bycia narzucanych wam przez niezliczone artefakty.

Jeśli potraficie odpowiedzieć z pełną szczerością: niemal jeden procent, to znaczy, że jesteście najbardziej oryginalnymi myślicielami, jacy kiedykolwiek żyli na świecie. (…) Wszyscy jesteśmy przede wszystkim mobilnymi fragmentami instytucji naszego społeczeństwa – fragmentami komplementarnymi. (…) Nawet w sytuacjach kryzysu, w wojnach bratobójczych społeczeństwo pozostaje wciąż tym samym społeczeństwem; gdyby takie nie było, nie byłoby walki o przedmioty wspólne”.

Z czego wynika, że żaden system nie jest w stanie zniszczyć społeczeństwa. Nie udało się to nawet Stalinowi.

Bo jeśli totalitaryzm trwa dłużej, popada w chaotyczną fikcję „niezdolną do wyreżyserowania pompatycznego i paranoicznie szczelnego świata”. Wyzbywa się też przy tym ideologicznych uzasadnień własnego istnienia; zostają nagie kłamstwo i naga siła.

Cornelius Castoriadis: nacjonalizm do przeceny

Według Castoriadisa również nacjonalizm nie podtrzymuje takich reżimów. Staje się on bowiem tylko reaktywny, jeśli pozbawi się go instrumentów władzy politycznej. Sam z siebie nie porusza mas ani nie mobilizuje ich wokół rządzących. To ważne spostrzeżenie dla nas, współczesnych. Nader często bowiem uważamy nacjonalizm za napęd populistycznych reżimów, utrzymujący je przy władzy bądź wspomagający przejęcie rządów. Wolę jednak rozpoznanie Castoriadisa.

Spójrzmy choćby na Polskę z jej nacjonalizmem przekształconym w doktrynę państwową. Czy kogokolwiek poza garstką mobilizuje kult „żołnierzy wyklętych” lub Narodowych Sił Zbrojnych? Czy ktokolwiek byłby gotów poświęcić dla budowania wielkiej mocarstwowej Polski już nawet nie zdrowie czy życie, lecz choćby 200 zł? Jakoś nie widzę tłumu chętnych; Orkiestra Owsiaka bardziej przemawia do Polaków niż nacjonalistyczna mobilizacja. Wszystkie te kulty rozsypałyby się bez finansowego i propagandowego wsparcia władzy. Więcej, bez takiego zasilania ze strony PiS-u osłabłyby również powiązane z nacjonalizmem ksenofobia czy homofobia.

Nacjonalizm zatem to pozorny filar władzy. A jakie są filary realne? Zostawmy na boku trafne, lecz oczywiste diagnozy Castoriadisa o wytwarzaniu „subspołeczeństwa” beneficjentów. Castoriadis pisze wprawdzie o totalitaryzmach, lecz te jego uwagi da się również odnieść do populistycznych pół-dyktatur. One też obrastają warstwami biurokracji, własnego aparatu pasożytującego na zasobach państwowych oraz grup społecznych przekonanych i przekonywanych, że pod inną władzą będzie gorzej.

Niech wielka narracja powali ich na kolana

Znacznie ciekawsze od tych analiz są jednak te o przejmowaniu władzy nad znaczeniami. „Pan znaczeń tronuje nad Panem przemocy; by przemoc mogła się objawić, konieczne jest jeszcze, by słowo pilnowało jej władztwa” – pisał Castoriadis w eseju „Władza, polityka, autonomia” z 1996 r.

Czyli jeśli chcesz, populisto, czy, niegdyś, komunisto, rządzić, musisz nie tylko narzucić społeczeństwu, służbom lub, by wrócić do Polski, sędziom wyobrażenie własnej prawomocności.

I nie wystarczy, byś demolował język wartości, np. nazywając antyfaszyzmem faszystowskie treści, jak to robili komuniści. Czy budując opresję pod hasłami emancypacji lub demokracji, jak robią to dziś populiści. Musisz jeszcze domykać społeczeństwo za pomocą tradycji bądź religii. Bo wiara religijna i tradycja mają to do siebie, że na ich gruncie pewne pytania nie mogą być zadane – zauważa Castoriadis. Chodzi zwłaszcza o pytania o sens i funkcje tych wierzeń oraz konstrukcji przeszłości. I dopiero wtedy, gdy zastosujesz, populisto, cały pakiet tych operacji, zyskasz szanse na domknięcie społeczeństwa.

Stąd takie parcie reżimów populistycznych na zawłaszczanie mowy, kultury, religii i przeszłości. Stąd ustawiczne próby stworzenia tej jednej wielkiej narracji, która powali nas na kolana lub wpędzi w bezradność. Castoriadis był w awangardzie tych politycznych diagnostów współczesności, który zrozumiał, że w naszych czasach narracja jest ważniejsza niż policja.

Opanowywanie społeczeństw za pomocą przekręcania i zawłaszczania mowy i wartości wydaje się tym łatwiejsze, że każde społeczeństwo dąży tego, by stworzyć spójny zasób znaczeń, który pokryłby „siecią wszystko, co może się nadarzyć”. Jednak ta sieć znaczeń jest ustawicznie zagrożona, ponieważ świat to „niewyczerpany zasób inności”. A destrukcja owego spójnego systemu znaczeń niesie ryzyko wstrząśnięcia społecznym ładem. Ponieważ społeczeństwo to tylko konstrukcja, a jego tożsamość to „system interpretacji świata”.

Populiści, dziś jako jedyni w europejskiej polityce, korzystają z tej skłonności społeczeństw do chronienia się w spójnym gmachu znaczeń. Co zbliża ich do dyktatur, które, zauważa Castoriadis, przedstawiają się jako wieczne i niezmienne. A ten swój pseudouniwersalizm oferują jako rodzaj „naturalnego” bytu społecznego.

Jednak to, czy populiści mają szanse na sukces, czy też czeka ich porażka, zależy od tego, na ile społeczeństwa potrafią wykorzystać zasób inności, jaki oferuje świat. W przeszłości potrafiły, porywając się na nowe dzieła.

„Jeśli Grecy mogli tworzyć politykę, demokrację, filozofię, to dlatego, że nie mieli świętej Księgi ani proroków. Mieli poetów, filozofów, legislatorów. Polityka ustanowiona przez Greków była jawnym zakwestionowaniem ustanowionej instytucji społeczeństwa” – pisał Castoriadis. I dodawał: „to nie przypadek, że renesansowi życia politycznego w Europie Zachodniej towarzyszy dość wcześnie pojawienie się radykalnych utopii”. Ich rozkwit świadczy o świadomości, że „ustanowienie jest dziełem człowieka”.

Bo Castoriadis wierzył w siłę społeczeństw i w to, że tak świat, jak każdy z nas jesteśmy zbyt różnorodni, by dać się bezpowrotnie przykroić do schematów ideologii czy życzeń władzy. Nawet w Polsce stanu wojennego dostrzegał, że ciężar życia nie obezwładnia zbiorowości. „Tam zapomnienie siebie nie jest możliwe. Jest się zmuszanym do (…) zbierania się w sobie oraz z innymi – w solidarności”.

Jednak dziś, my, społeczeństwa, jak i demokraci wszystkich krajów, jesteśmy pogrążeni w kryzysie wiary we własną sprawczość, w to, że dane nam jest ustanawiać świat. Najprostszym tego przejawem jest pustka po utopiach, nie ma dziś znaczących, popularnych opowieści o dobrych światach, w zamian królują dystopie o społecznych horrorach. Nie mamy nawet projektów dobrego ładu, które by przekonały więcej niż garstkę.

Spójrzmy zresztą, jak pomysły ratowania klimatu szybko obrastają królestwem niewiary i obojętności. Na rozpaczliwe apele mniejszości, by działać już, szybko i zdecydowanie, większość odpowiada niby aprobującym, lecz bardziej demobilizującym słowotokiem frazesów. I odsuwa trudne decyzje w daleką przyszłość. Obawiam się też, że obecna pandemia jedynie pogłębi tę niewiarę w naszą sprawczość, ułatwiając „domykanie” społeczeństw.

A bez takiej wiary niemożliwe są momenty „kreacji inaugurujące inny typ społeczeństwa i inny typ jednostek”. Nie ma autonomii, przekonania, że możemy sami nadawać sobie prawa. Bez wiary w sprawczość więdnie też refleksja, czyli sytuacja, „gdy myślenie zapytuje o swoje przesłanki i podstawy”, dostarczane przez instytucje społeczne. Refleksja zatem to kwestionowanie tych instytucji – pisze Castoriadis. Stąd kluczowa rola paidei, czyli edukacji i kultury. Paidei permanentnej, bo kanały manifestowania się krytycznej wyobraźni i refleksji muszą być zawsze otwarte szeroko. Tylko wtedy można przestawiać świat i społeczeństwa na nowe tory.

My jednak nie tylko w Polsce, lecz w ogóle w Europie, zaniedbujemy edukację, a kulturę uważamy przede wszystkim za szansę na azyl od świata i wytchnienie. To nie paideia, to rozrywka. Większość lewicy nie odróżnia się tu od większości liberałów. To więc, że Castoriadis doceniał rolę kultury w budowaniu krytycznych narzędzi społeczeństwa, też sytuuje go na marginesie mód politycznych. Tych, które nie chronią ludzkości przed barbarzyństwem.


Cornelius Castoriadis
„Socjalizm albo barbarzyństwo i inne eseje”
przekład zbiorowy, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej 2019

Cornelius Castoriadis, ‘Socjalizm albo barbarzyństwo i inne eseje’, przekład zbiorowy, Wydawnictwo Naukowe Dolnośląskiej Szkoły Wyższej 2019


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Muslim civil liberties group to represent inmate denied kosher food

Muslim civil liberties group to represent inmate denied kosher food
JTA / MARCY OSTERV

The new jail denied the request because Resch did not have the ability to write to a rabbi and obtain a “letter of good standing” proving that he is a member of the Jewish faith.

ALCATRAZ PRISON cells / (photo credit: FLICKR)

An Islamic civil liberties and advocacy organization will represent a man who has been denied kosher food in a Michigan jail.

The Michigan chapter of the Council on American Islamic Relations, or CAIR, said in a statement issued Monday that it would appear as legal representative for Brandon Resch, an inmate in the Macomb County Jail, in his lawsuit against the Michigan Department of Corrections.

In November 2017, Resch was transferred from Oakland County Jail, where he was receiving a kosher diet. He requested a kosher diet in Macomb and had an interview with its chaplain.

The new jail denied the request because Resch did not have the ability to write to a rabbi and obtain a “letter of good standing” proving that he is a member of the Jewish faith, according to the CAIR statement.
“Under no circumstances do a person’s religious rights depend on whether or not they are a member in good standing of a religious organization,” Amy Doukoure, a CAIR attorney, said in the statement.

The organization views the case as important to both the Muslim and Jewish communities, as they observe dietary restrictions as part of their religious beliefs.

Rabbi Boruch Zelouf, a Michigan advocate for the Aleph Institute, a nonprofit organization that assists Jewish prisoners, told the Jewish Telegraphic Agency that according to Resch’s grandmother, Resch self-proclaimed as Jewish after entering prison, and that the group therefore does not consider him Jewish. Some local Michigan Jewish organizations contacted by JTA said they were not aware of the lawsuit.

In January, a federal judge in Detroit approved the settlement of a class-action lawsuit against the Michigan Department of Corrections filed by kosher-keeping inmates. Under the settlement, the department must provide a certified kosher lunch and dinner each day and may ask its chaplains to confirm a prisoner’s “sincerely held religious belief.”

The Detroit Jewish News reported in February that there were 600 Jewish prisoners in Michigan prisons among some 33,000 inmates. Of the 600, between 85 and 193 in 16 prisons were approved for kosher meals.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Alabina – Israeli Hebrew – Music Eden Ben Zaken – 2017

Alabina – Israeli Hebrew – Music Eden Ben Zaken – 2017


wanderleysadim


 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com