Archive | August 2020

Yankele.

Yankele.


Владимир Шамаров


The author is Mordechai Gebirtig, Jewish composer and poet. Translation into English by A.Shamarova (автор Мордехай Гебиртиг – еврейский композитор и поэт. Перевод А.Шамаровой):

Try to sleep, my Yankele, my dearest.
You just close tightly your black eyes.
Now that you’ve got your tiny baby teeth,
Yet listen to your mama’s lullabies.

The boy, who has his own tiny baby teeth
And who will go to his heder soon,
Who’ll learn Humash and the wisdom of Gemora,
Is crying while his mom is singing a song.

When you become an expert in Gemora,
Your father will be proud. He’ll be pleased.
I know, you will be a master of Torah,
But, now give your mom a little sleep.

The boy, who’ll be a real master of Torah,
And also a merchant with his wealth,
Will be a match for a brilliant girl, for sure,
But why’s this salt water on his face?

So, have a rest, my wisest baby.
While sleeping in your bed, be quiet and calm.
A lot of mama’s thoughts and tears is gonna be
To bring you up as a decent Jewish guy.

1. Транслитерация (идиш)

Шлоф же мир шойн, Янкеле, майн шейнер,
Ди эйгелех, ди шварцинке мах цу,
А ингеле, вос хот шойн але цейнделех,
Муз нох ди маме зинген ай-лю-лю?

А ингеле, вос хот шойн але ценделех,
Ун вет мит мазл балд ин хейдер гейн,
У лернен вет ер хумеш ун геморе,
Зол вейнен, вен ди маме вигт им айн?

А ингеле, вос лернен вет геморе,
От штейт дер тате, квелт ун херт зих цу,
А ингеле, вос вакст а талмид-хохем,
Лоцт ганце нехт ди маме ништ ру?

Ну, шлоф же мир, майн клугер хосен-бохер,
Дервайл лигсту ин вигеле бай мир.
С’вет костн нох фил ми ун мамес трерн,
Бизванен с’вет а менч аройс фун дир.

Перевод на русский язык:

Спи, усни, мой Янкеле, мой красавец,
Глазки черненькие закрывай,
Мальчику, у которого уже все зубки,
Мама должна петь ай-лю-лю.

Мальчик, у которого уже все зубки,
И который скоро, даст Бог, пойдет в хедер
И выучит “хумеш” и “геморе”
Еще плачет, если мама его качает?

Мальчик, который будет учить “геморе”,
(Твой папа тобой горд и доволен)
Мальчик, который станет талмудистом,
Не дает маме по ночам покоя.

Так усни же, мой мудрый жених.
Лежи в кроватке тихонько.
Мамочка прольет еще немало слез,
Пока из тебя получится человек.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek

Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek

Andrzej Koraszewski


Marksizm wraca i chociaż może się to wydawać dziwne, kusi swoimi nowymi szatami cesarza. Po trzydziestu latach od upadku muru berlińskiego pojawił się ponownie na zachodnich uniwersytetach i w redakcjach, w parlamentach i w rządowych gabinetach. Po upadku ZSRR, po odejściu Chin od centralnie sterowanej gospodarki i państwowej własności wszystkiego, wielu miało wrażenie, że są świadkami ostatecznego zwycięstwa liberalizmu. To zwycięstwo okazało się krótkotrwałe, a marksizm wraca nie na bagnetach zwycięskich armii, ale jako młodzieńcza romantyczna tęsknota do utopii świata bez wad, świata absolutnej wolności i absolutnej sprawiedliwości.

Izraelski badacz, Yoram Hazony, w obszernym eseju pod tytułem The Challenge of Marxism analizuje mechanikę tego zjawiska, twierdząc, że liberalizm jest obecnie na przegranej pozycji, a wielu tradycyjnych liberałów składa broń i przechodzi do szeregów wroga. 

Wyłania się nowa rzeczywistość, o której wiemy zaledwie tyle, że zamierza zburzyć stary świat. Co właściwie charakteryzuje ten nowy marksizm? Nie ma jednolitej teorii, nie stworzył własnej partii politycznej, przechwytuje stare ruchy, instytucje i organizacje. Posługuje się mętnym językiem i słabo zdefiniowanymi nazwami takimi jak „lewica”, „postępowość”, „społeczna sprawiedliwość”, „antyrasizm”, „antyfaszyzm”,„Black Life Matter”, „Critical Race Theory””, „Identity Politics”, „Political Correctness”, „Wokeness” i tym podobne. Czy rzeczywiście jest tak, jak twierdzi Yoram Hazony, że za tym wszystkim kryje się po prostu unowocześniona wersja marksizmu? Wersja odarta ze starego słownictwa, w której nie ma burżuazji, proletariatu, walki klas, fetyszyzmu towarowego. Ich żargon jest dopasowany do dzisiejszej rzeczywistości, ale cel jest ten sam — krytyka i dążenie do obalenia systemu kapitalistycznego.   

Karol Marks sprowadzał całą historię do walki klas, do konfliktu między wyzyskującymi i wyzyskiwanymi, między uciskanymi i uciskającymi. Prosta dychotomia, w której państwo i jego prawa stoją na straży wyzyskiwaczy. System wyzysku podtrzymuje fałszywa świadomość, która zamazuje rzeczywistość podziału na wyzyskujących i wyzyskiwanych. Postęp, złagodzenie położenia wyzyskiwanych dokonuje się zawsze na drodze rewolucyjnej, aż w końcu uciskani i wyzyskiwani przejmują władzę nad państwem.  

Nie trzeba wielkiej przenikliwości, żeby dostrzec naiwność założenia, że obalenie władzy wyzyskiwaczy zakończy wszelką opresję i przyniesie powszechne braterstwo i uczciwość we wzajemnych relacjach. Na etapie mobilizowania sił rewolucyjnych ważna jest prosta dychotomia i przekonanie, że trzeba obalić władzę uprzywilejowanych wyzyskiwaczy.

Atrakcyjność marksizmu wynika z faktu, że w każdym społeczeństwie ludzie mają poczucie krzywdy, bezradności i wyzysku, więc ten uproszczony obraz zarówno historii, jak i obecnej rzeczywistości trafia na podatny grunt.

Liberalizm z jego centralnymi wartościami takimi jak wolność, równość wobec prawa, kompromis i dążenie do społecznego konsensusu okazuje się niewystarczający.

Marksowska obserwacja jest o tyle prawdziwa, że w każdym społeczeństwie istnieją wyzyskujący, którzy organizują się, zabiegają o powiększenie swoich wpływów i dominacji na scenie politycznej. Hazony zauważa również, iż Marks miał rację twierdząc, że dominujące grupy nie tylko wpływają na kształt praw i politykę rządów, ale starają się przekonywać, że te prawa i ta polityka jest racjonalna, sprawiedliwa i gwarantująca wolność. Różne formy ograniczenia wolności i wyzysku są zamazywane.

W każdym społeczeństwie są duże grupy ludzi mających poczucie, że są wyzyskiwani i że ich prawa są ograniczane. Co więcej, to poczucie zazwyczaj nie jest całkiem bezpodstawne. Niezależnie jednak od tego, jak uzasadnione są te odczucia, powodują one, że ludzie są podatni  na marksistowską wizję świata.          

Nie znaczy to oczywiście, że liberałowie nie reagują na krytykę społeczną. Nieustannie podejmuje się różne działania mające rozwiązać lub złagodzić różne problemy. Na przykład w Stanach Zjednoczonych US Civil Rights Act z 1964 r., zakazywał dyskryminacji  rasowej, religijnej, etnicznej i płciowej. To był ogromny postęp, ale życie ma tendencję do wracania cichcem w stare koleiny, podobnie jest z akcją afirmatywną, która nie przyniosła spodziewanych rezultatów (a niektórzy dowodzą, że miała więcej skutków negatywnych niż pozytywnych). Te wysiłki nie stworzyły i nie mogły stworzyć społeczeństwa bezklasowego, w którym zanika walka o dominację.        

Po stu pięćdziesięciu latach liberalizm nadal nie znalazł metody pozwalającej na stawienie czoła marksizmowi. 

Przypominanie o tym, że ta wizja hierarchicznego, dwubiegunowego podziału jest uproszczeniem graniczącym z absurdem, zwolenników rewolucji nie przekonuje. W dowolnym społeczeństwie bez trudu możemy wskazać na wyzysk i ograniczającą dominację, ale relacje są złożone, zależności wielostronne, a wzajemne zyski z tych relacji mogą być bardzo istotne dla obu (czy raczej wielu) stron.

Marksizm nie bierze pod uwagę kosztów rewolucji – towarzyszącej jej zazwyczaj wojny domowej, ofiar w ludziach, zniszczenia możliwości produkcyjnych, chaosu i prawdopodobieństwa obcej interwencji (a wreszcie wyłonienia się nowej klasy dominującej z mniejszą zdolnością organizacji życia społecznego). Nacisk na redukowanie możliwości wyzysku wydaje się po stokroć rozsądniejszy, ale jest zdecydowanie mniej romantyczny.            

Marksistowska wizja świata nie obejmuje wizji tego, co dalej po zdobyciu władzy. Wydaje się jej towarzyszyć proste założenie, że po obaleniu klasy wyzyskiwaczy wszelki wyzysk zaniknie. Nikt nie pyta, jak też marksiści zamierzają zlikwidować wszelkie antagonizmy. Tu widzimy sam fundament utopii – nie będzie  (dotychczasowych) wyzyskiwaczy, nie będzie ucisku ani wyzysku. Rewolucyjne masy są mobilizowane do zniszczenia tego, co mają, pustymi obietnicami. Na temat tego, jak osiągnąć to całkowite zniesienie wyzysku i ucisku, nie ma odpowiedzi ani w dziełach Marksa, ani w dziełach jego następców, ani (tym bardziej) w praktyce dotychczasowych rewolucji marksistowskich. Po zwycięstwie rewolucji pojawia się natychmiast nowa klasa lub grupa dominująca w aparacie władzy i wyzyskująca inne grupy społeczne. Mieszkańcom Rosji, Chin, Kuby czy Wenezueli nie trzeba tego nawet tłumaczyć.   

Yoram Hazony zastanawia się nad pytaniem, czy liberalizm i marksizm to przeciwieństwa, czy też liberalizm przeciera drogę marksizmowi? Zdaniem izraelskiego autora liberalizm uwalnia jednostkę od zniewolenia przez państwo, zaś marksizm dąży do powszechnego zniewolenia próbując zmienić naturę życia społecznego, liberalizm może być jednak pomostem dla marksizmu. Hazony jest zdecydowanym klasycznym konserwatystą i ku mojemu zdumieniu przywołuje w tym miejscu książkę Ryszarda Legutki — The Demon in Democracy: Totalitarian Temptations in Free Societies (2016). Jest to wydana w Polsce cztery lata wcześniej książka, której polski tytuł brzmiał: Triumf człowieka pospolitego

W tym miejscu polski czytelnik może mieć problem, ponieważ Legutko to akurat odpychająca postać z odrażającymi poglądami. Przywoływanie w tym miejscu tego Lenina pisowskiej kleptokracji może zakłócać odbiór niezwykle ciekawego eseju, pamiętajmy jednak, że Hazony patrzy głównie na Stany Zjednoczone i Europę Zachodnia, a jego wiedza o Polsce jest prawdopodobnie zbyt słaba, żeby mógł zrozumieć przewrotną obronę totalitaryzmu przez polskiego filozofa-polityka. Nie wiem, czy ten cytat został usunięty z angielskiego wydania, ale w polskiej wersji Legutko nie ukrywa swojego stosunku do demokracji pisząc m.in.:

Tocqueville wprost porównał człowieka demokratycznego do dziecka, sto lat później zaś Ortega pisał o mentalności nieznośnego bachora, jaką wytworzyły nowe czasy. Jest paradoksem, że okres rozwoju cywilizacyjnego i technologicznego, w którym umysły ludzkie popisały się wielką sprawnością i odkrywczością, pchnął także wielką część rodzaju ludzkiego w stronę przeciwną, czyli ku zdziecinnieniu.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że ten wielbiciel Platona na wpół otwarcie zgadza się z powiedzeniem Gabriela Lauba, że „władza wychodzi z ludu i  nigdy do  niego nie wraca”. Legutko szanuje demokratyczne instytucje tylko i wyłącznie jako pożyteczny mechanizm pozwalający na ich zniszczenie.

Wróćmy jednak do argumentacji Yorama Hazony’ego, który stwierdza, że wartości liberalizmu są nazbyt abstrakcyjne i oparte na rozumie, który lubi wszystko dość dowolnie interpretować.

Te wartości to przede wszystkim wolność, równość i sprawiedliwość. Jeśli jednak wszyscy ludzie są wolni i równi, to dlaczego nie każdy, kto ma na to ochotę, może sobie zamieszkać w Stanach Zjednoczonych? Jeśli ludzie są wolni i równi, to dlaczego nie każdy, kto ma na to ochotę, może studiować na Princeton University? Jeśli ludzie są wolni i równi, to dlaczego nie każdy, kto czuje się kobietą, może startować w zawodach sportowych jako kobieta?

Te pytania mogą się wydawać absurdalne, gdyby nie fakt, że takie pytania nagle stały się gorącymi pytaniami w amerykańskiej i w europejskiej polityce.                    

Okazuje się, że rozum nie prowadzi wszystkich do tego samego wniosku na temat tego, co mamy rozumieć przez wolność i równość. Tu Hazony wchodzi w głęboką koleinę klasycznego konserwatyzmu i obwinia Oświecenie o odrzucenie wszelkiej tradycji, a ponieważ w każdym społeczeństwie będą ludzie czujący się w jakimś aspekcie zniewoleni, więc otwiera to drogę do zapotrzebowania na ideologię zburzenia wszystkiego.

To rozumowanie ma jednak zasadniczą wadę. Rewizja tradycji nie oznacza całkowitego odrzucenia wszelkiej tradycji, myśl prawna, myśl etyczna, nauka to dziedziny, które są i muszą być kontynuacją opartą na ustawicznej rewizji. Konserwatyści mają tendencję mylenia odrzucenia tradycjonalizmu jako ideologii i krytycznej kontynuacji będącej nierewolucyjną drogą postępu. (Wielu konserwatystów zgadza się z Wolterem, że religia jest bzdurą, ale jest potrzebna, bo inaczej służba będzie kradła srebra stołowe).          

Hazony pisze o tańcu liberalizmu z marksizmem

– liberalizm zakłada, że rozumienie wolności i równości musi polegać na rozumie, a nie na tradycji i z abstrakcyjnej koncepcji wolności i równości wyprowadza prawa człowieka;
– marksiści opierają racje rozumu na pojęciach zniewolenia i nierówności w społeczeństwie i żądają nowych praw;
– liberałowie akceptują fakt, że różne formy zniewolenia i nierówności są faktem i akceptują żądania marksistów.

Ta gra powtarza się w nieskończoność, aż dochodzi do absurdu.        

Argumentacja zdeklarowanego konserwatysty, gloryfikującego tradycję jako wartość w sobie i dla siebie, może irytować, ale warto się jej uważnie przyjrzeć. Hazony uważa, że grzechem pierworodnym Oświecenia była nadmierna wiara w racjonalizm. Taniec liberalizmu z marksizmem jest tu zaledwie produktem ubocznym. Liberalizm czerpie z tradycji, ale przekonuje, że opiera się głównie, jeśli nie wyłącznie na rozumie. Dąży do zagwarantowania wolności i równości, ale jest ograniczony ludzką naturą, ustępuje wobec idących coraz dalej żądań marksizmu, ale te ustępstwa idą tylko w jedną stronę.    

Nie jestem pewien, czy to luki w wiedzy, czy ideologiczny zapał, ale historia opowiada nam co innego. Już w samych początkach marksistowskich i niemarksistowskich ruchów socjalistycznych w Anglii widzimy konflikt między dążeniem do zmian na drodze parlamentarnej i na drodze rewolucyjnej. Spór Plechanow-Kautsky pokazuje reakcje rewolucyjnego ruchu na narodziny socjaldemokracji. Bliżej naszych czasów widzieliśmy jak brytyjska „nowa lewica” podjęła próbę pogodzenia myśli lewicowej z thatcheryzmem. Skandynawska socjaldemokracja długo żyła w symbiozie z systemem kapitalistycznym rezygnując z dążenia do całkowitego zburzenia systemu kapitalistycznego, szukając możliwości jego cywilizowania metodą prób i błędów i rozumiejąc, że środki na poprawę położenia pracowników najemnych wypracowuje głównie prywatny kapitał. Prawdą jest natomiast, że parlamentarna lewica istotnie jest zawsze pod naciskiem „rewolucyjnego skrzydła”, ale siła tego nacisku jest zmienna. Obecnie widzimy jego nasilenie się, co skłoniło Hazony’ego do nieuprawnionego skrótu myślowego.                

Dlaczego liberalne społeczeństwa owocują gwałtownymi zwrotami w kierunku ruchów marksistowskich, a nie umacnianiem się wiary w liberalizm – pyta Hazony. Odpowiada na to pytanie stwierdzając, że liberałowie są przekonani, że ich wartości oparte są na rozumie i w związku z tym traktują je jako oczywiste, przy równoczesnym poszanowaniu odziedziczonych norm i realiów otaczającego nas świata. Marksiści natomiast są w pełni świadomi swojego celu, którym jest dążenie do zniszczenia intelektualnej  i kulturowej tradycji podtrzymującej liberalizm. 

Yoran Hazony przyznaje, że jeszcze niedawno większość mieszkańców wolnych społeczeństw była świadoma tego, że marksizm jest niekompatybilny z demokracją. Dziś jednak widzimy jak liberalne instytucje zachodu są przejmowane przez  dziwnych „antyrasistów”, „przebudzonych”, obłąkanych postmodernistów.   

Pod demokratycznymi rządami naznaczone przemocą starcia między rywalizującymi klasami i grupami zostały zatrzymane i zastąpione przez pokojową rywalizację między partiami politycznymi. Nie oznacza to, że walka o dominację między grupami dotarła do kresu. Nie oznacza to również, że skończyła się niesprawiedliwość i ucisk. Oznacza to tylko, że zamiast rozwiązywania sporów przez rozlew krwi, różne grupy, które składają się na społeczeństwo, tworzą partie polityczne, które próbują zdobyć władzę w procesie regularnie powtarzanych wyborów. W takim systemie partia otrzymuje władzę na określony czas, a jej rywale wiedzą, że będą mogli przejąć władzę, jeśli zdołają wygrać w kolejnych wyborach. Oznacza to możliwość przejęcia władzy i rządzenia krajem bez zabijania i destrukcji, co skłania wszystkie strony do odłożenia broni i wejścia w parlamentarną politykę.

Warunkiem tego systemu jest istnienie więcej niż jednej partii i powszechne uznaniem, że każda partia polityczna może starać się o zdobycie władzy i ma prawo rządzić po wygraniu wyborów.

To uznanie legalności dążenia do objęcia władzy przez politycznych konkurentów jest odrzucane przez marksizm, krytyka zmienia się w nagą żądzę zniszczenia. Tradycyjna koncepcja konstytucyjnego ładu jest odrzucana. Legitymacja do sprawowania władzy nie płynie już z wyborów, a z wyobrażeń o tym, kto jest uciśniony. Odmienne poglądy przestają być uprawnione.     

Latem 2020 roku ten zwrot ujawniał się w całej pełni. W Stanach Zjednoczonych zyskał wystarczającą siłę, by zażądać od liberałów podporządkowania się. Instytucje, które dotychczas były liberalne, uznały, że liberalny punkt widzenia przestał być akceptowalny. W redakcjach takich jak „New York Times” zaczęły się zwolnienia i rezygnacje liberalnych dziennikarzy, nazwisko Woodrowa Wilsona zostało usunięte z budynków Princeton University. Te zwolnienia i zmiany nazw są ekwiwalentem podniesienia flagi marksizmu nad uniwersytetami, redakcjami, korporacjami, jako znak, że stary liberalizm został odwołany.                  

Zdaniem Hazony’ego, zaczęło się to wraz z wyborem prezydenta Donalda Trumpa. Jednak wielu ludzi w Ameryce jest dziś przekonanych, że ta odmowa uznania legalności nie jest skierowana przeciw Trumpowi osobiście, że przekonanie, iż odejście Trumpa będzie oznaczało powrót do normalności, jest dla jednych świadomym kłamstwem, a dla innych złudzeniem.      

Wraz z przejęciem przez marksistów liberalnych instytucji rozpoczęła się nowa faza historii Ameryki, a w konsekwencji również historii pozostałych krajów demokratycznych.

Yoram Hazony jest przekonany, że nie ma już odwrotu i że rozpoczęła się walka o zmianę całego systemu politycznego. Wielu liberałów jest dziś rozdartych. Wielu jest przekonanych, że nadal jest alternatywa i że ta antyliberalna fala związana jest tylko z obecnym prezydentem. Hazony jest przekonany, że to nie jest prawdą, że Ameryka znalazła się w punkcie, w którym istniejące jeszcze kilka lat temu opcje przestały istnieć. Liberałowie mają już tylko dwie możliwości — pisze w ostatnich zdaniach swojego eseju Hazony — albo poddadzą się marksistowskiej fali pomagając w ostatecznym zniszczeniu amerykańskiej demokracji, albo wejdą w sojusz na rzecz demokracji z konserwatystami.

Wydaje się to zbyt proste, co do mnie obawiam się, że sojusz na rzecz liberalnej demokracji musi uwzględniać fakt, że radykalizm jest po obu stronach i wzajemnie się napędza. Dziś widzimy coraz więcej głosów ludzi ze świata akademickiego szukających drogi do tego, aby uniwersytet był ponownie miejscem nauczania, debaty i rozwijania nauki, a nie miejscem politycznej indoktrynacji i agitacji, widzimy również jak na scenie politycznej coraz częściej w obronie wartości liberalnych występują imigranci, którzy sami udzieli z dyktatur, widzimy czasem polityków z lewej i z prawej buntujących się przeciw niszczeniu konstytucyjnego ładu.

Czy można mieć nadzieję na powstanie silnego i skutecznego sojuszu umiarkowanych? Chwilowo sytuacja w krajach demokratycznych nie skłania do optymizmu. Trudno się czepiać pojedynczych głosów rozsądku. Warto je jednak zauważać. Ot, chociażby sprzed kilku dni wystąpienie demokratycznego reprezentanta z Tennessy, Johna Deberry:

Odzyskanie wiarygodności przez klasę polityczną nie będzie łatwe, w szczególności, że nawet jeśli będziemy świadkami prób budowania jakiegoś sojuszu umiarkowanych na rzecz demokracji, najmniej zainteresowane takim zwrotem będą media, które dziś pławią się w „dziennikarstwie zaangażowanym”, czyli mówiąc wprost w politycznej agitacji i dezinformacji.

P.S. Obraz tego zagrożenia liberalnego porządku przez obóz rewolucyjny prezentują również często ludzie tradycyjnej lewicy. Niedawno ukazała się szalenie interesująca książka pary autorów – Helen Pluckrose i Jamesa Lindsay’a Cynical Theories: How Activist Scholarship Made Everything about Race, Gender, and Identity―and Why This Harms Everybody. Ta książka mówi więcej niż esej Yorama Hazony’ego, dostarcza również materiału, który wydaje się potwierdzać jego wnioski.


Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”.

Więcej w Wikipedii


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


What’s it like to be blind? Israeli program shows by experience

What’s it like to be blind? Israeli program shows by experience

Abigail Klein Leichman


In unique workshop, blind young adults lead participants in walking with a white cane, reading braille and doing tasks while unable to see.

Children in a Seeing Differently workshop try to pour water while blindfolded. Photo courtesy of Ofek Liyladenu

“Hello, my name is Guy, and I am legally blind. I am here today to facilitate this workshop with you on visual impairments. Before I tell you my story, I will give you a blindfold to put on your eyes. Please keep it on while you listen to my story.”

This is how Guy Maman begins interactive workshops in Israeli schools and workplaces through the program Roim Acheret (Seeing Differently).

One blind and one visually impaired workshop leader invite participants to try walking with a white cane, reading braille or small print, using a smartphone, locating one another, or pouring water from one cup to another — all while blindfolded or wearing special glasses to simulate degrees and forms of visual impairment.

“In Ofek Liyladenu we believe in the power of the children. From an early age we give them a toolbox of emotional and physical skills and knowledge, equipping them with self-confidence and support,” says Ofek Liyladenu Executive Director Yael Weisz-Rind.

“When they are young, the parents represent them but when the children grow up they want to represent themselves. They want to change minds and hearts about how people perceive people with visual impairment or blindness.”

Seeing Different workshop participants feeling a braille book. Photo courtesy of Ofek Liyladenu

.

Based on conversations at meetings of the International Council for Education of People with Visual Impairment (ICEVI), Weisz-Rind believes Seeing Differently is unique.

She was invited to present a paper about Seeing Differently at a June 10 joint conference of the ICEVI and the World Blind Union. Because of the pandemic, the conference was postponed to next year.

“We hope to inspire organizations in other countries to adopt our [Seeing Differently] model. We’ve already had informal conversations with other organizations about it,” Weisz-Rind tells ISRAEL21c.

From bullied child to accomplished musician

One of about a dozen active volunteers in Seeing Differently, Guy Maman is a vocalist and keyboardist with the Shalva Band, a group of talented musicians with disabilities.

The band captured hearts worldwide in the leadup to the 2019 Eurovision Song Contest in Tel Aviv.

During his childhood, Maman was bullied because of his visual impairment, says Weisz-Rind. When he was a teen, his family got involved with Ofek Liyladenu and life started to change for the better.

Dreaming of being a musician, Maman took the entrance exam for the Jerusalem Academy of Music and Dance. He failed but didn’t give up.

“One of our graduates, singer and pianist Nili Seidel, has an MA in music and is completely blind. She prepared Guy to take the entrance exam again and he passed it,” says Weisz-Rind. “Today, he is very active in our Musical Dreams program.”

Seeing Differently volunteers also include university students, a social worker, translator and lawyer in training, among others.

Under the guidance of an Ofek Liyladenu social worker, the volunteers practice presenting their workshop with humor and polish.

Children in a Seeing Differently workshop experience different kinds of vision impairment. Photo courtesy of Ofek Liyladenu

“The motive was to do outreach in the wider society, but in the process they realized they need more training and better skills,” says Weisz-Rind.

“This led us to invest resources in developing, with the group, a training program including CV writing, public speaking, body language and appearance, how to plan and moderate workshops, how to market and publicize the program on social media. All those skills help them in the workplace too.”

Each new member undergoes training and mentoring for the first couple of months with regular peer evaluation and support.

Transforming schools and workplaces

Weisz-Rind says that since 2007, Seeing Differently has touched the lives of almost 10,000 Israelis from all walks of life. The team adapts each workshop to the specific audience: children, teachers, corporate employees, youth movement members, soldiers, medical students and even prisoners.

Judging by feedback forms, Seeing Differently has a powerful impact on audiences that translates into positive changes.

Teens in a community center experiencing a Seeing Differently workshop. Photo courtesy of Ofek Liyladenu

“Every year we encourage parents of children in Ofek Liyladenu to organize workshops in their children’s school. We find that the whole attitude of the school changes,” reports Weisz-Rind. “The program triggers immense improvements even in social relationships.”

The father of a legally blind nine-year-old son said the workshop had “an amazing impact” on his son’s school. “He told me that for the first time he feels that the other children understand him and the teachers make an effort to include him in activities.”

A 10-year-old sighted pupil commented, “The workshop was friendly and interesting, and we could ask any question. It was not frightening at all. If I see a blind person now, I will never make fun of him because I truly understand now what it’s like to be blind.”

One teacher commented after a Seeing Differently workshop, “The personal stories and the way the facilitators presented the subject made me realize that visual impairment is an integral part of life. It doesn’t ‘disable’ the aptitude to become functioning adults and much more!”

Often, after Seeing Differently corporate workshops, Ofek Liyladenu is asked to help the host companies make their space and culture more accessible to employees with visual disabilities.

Those requests are handled by consultants at Migdal Or (Lighthouse), a multi-service center dedicated to advancing people with blindness or visual impairment towards independent functioning and inclusion in the workplace.

“The unique model of Roim Acheret started as modest initiative. A group of youngsters with visual impairments who wanted to make a contribution to the association that supported them in earlier years while outreaching to the wider society,” says Weisz-Rind.

“In the process, they became proactive ambassadors of their community, social activists who change minds and hearts, empowered, self-confident and with a sense of pride.”

The non-profit Ofek Liyladenu depends on donations for its programs supporting 4,000 Jewish, Muslim and Christian children and their families. Click here for more information.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Ultimate JERUSALEM FOOD TOUR

The Ultimate JERUSALEM FOOD TOUR + Attractions – Palestinian Food and Israeli Food in Old Jerusalem!


Mark Wiens


There are few cities in the world that can compare to Jerusalem in terms of ancient history and religious significance. It’s one of the most fascinating cities in the world, and it’s a city that I’ve wanted to visit my entire life. Finally, along with my friend David (https://www.instagram.com/the.hungry….) and Rafram, we explored Jerusalem to discover the food treasures the city has to offer – and let me tell you, you’ll find some incredibly delicious food in Jerusalem!

We started off the Jerusalem food tour by first walking around East Jerusalem and starting with the best plate of hummus I’ve ever had. We then toured around Old Jerusalem, and enjoyed some incredible Palestinian food kebabs cooked by an incredible man who cooked with serious love and passion. Another highlight in Jerusalem was the mutabak, a thin pastry stuffed with cheese and baked.

After eating our way through Old Jerusalem, we then headed into West Jerusalem and went to lunch at an Israeli Jewish restaurant serving a mix of amazing dishes. The food was home-cooked in style, and absolutely sensation. A few more snacks and sightseeing throughout the afternoon, and that brought us all the way to dinner where David had made reservations to eat at one of the hottest restaurants in Jerusalem, Machneyuda Restaurant. It was quite an experience, and an amazing meal and lively atmosphere to wrap up this ultimate Jerusalem food tour.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com

 


Pomogli tysiącom Żydów, w nagrodę mają obniżone emerytury

Pomogli tysiącom Żydów, w nagrodę mają obniżone emerytury


Tajna akcja przerzutu rosyjskich Żydów do Izraela trwała od połowy 1990 r. przez ponad dwa lata. W tym czasie przerzucono przez Polskę ponad 40 tys. ludzi. Cały czas obawiano się o bezpieczeństwo – nie tylko pasażerów, ale i naszych obywateli. Nie bez powodu.

Marzec 1990, wizyta Tadeusza Mazowieckiego w USA. To wówczas premier zapowiedział pomoc w operacji przerzucenia tysięcy Żydów z ZSRR do Izraela. Na zdjęciu z wiceprezydentem USA Danem Quayle

  • Już cztery dni po deklaracji pomocy do attaché handlowego polskiej ambasady w Libanie otworzono ogień z kałasznikowów. Attaché i jego żona zostali ciężko ranni. Inna grupa terrorystyczna, pod nazwą Islamski Front Militarny, zapowiedziała ataki na polskie placówki, biura LOT i polskich dyplomatów
  • Na Okęciu na słupach z reflektorami siedzieli snajperzy, a na wieży kontrolnej przebywał za każdym razem izraelski oficer. Zawsze przygotowany też był do działania oddział antyterrorystów. Podczas startu boeinga wznosił się też śmigłowiec wojskowy. W razie ataku miał przyjąć na siebie uderzenie pocisku. Wszystko działo się późną nocą lub nad ranem
  • Dzieckiem operacji “Most” jest w pewnym sensie GROM, który był odpowiedzią na zagrożenie, które przyniosła na przełomie lat 80. i 90. zmiana sojuszy. Polska nawiązała relacje dyplomatyczne z Izraelem, co w naturalny sposób obróciło przeciwko nam państwa arabskie
  • Wielu pracujących przy operacji “Most” objęła ustawa dezubekizacyjna obniżająca znacząco emerytury byłych funkcjonariuszy

Obrazy były wręcz bliźniacze. Albo dworzec Warszawa Gdańska, albo lotnisko Okęcie. Przyjeżdżał pociąg Moskwa-Paryż albo lądował samolot z Moskwy. I wysypywał się tłum ludzi. Niepewnych siebie, dźwigających wielkie zielone worki. Szybko zajmowali się nimi ludzie w cywilnych ubraniach i kierowali do autokarów.

Piotr Niemczyk, wówczas zastępca szefa wywiadu, a potem szef „białego wywiadu”, jeden taki przylot obserwował. „Zabrał mnie na lotnisko Wojtek Brochwicz (zastępca szefa kontrwywiadu), żebym zobaczył, jak to wygląda. I rzeczywiście – scena jak z filmu. Świt, ludzie wysypujący się z samolotu, z tymi workami. I każdy coś niesie. Jego zdaniem – cennego. To było lato, a były kobiety w futrach”.

Autokary, eskortowane przez policyjne radiowozy, odwoziły ich do hotelu na warszawskim Bemowie albo na Mokotowie. Stamtąd, najczęściej następnego dnia, przewożeni byli na lotnisko. Niektóre grupy, te, które przyleciały z Rosji samolotem, nawet w Warszawie nie nocowały, tylko po krótkiej przerwie przesiadały się do jumbo jeta linii El Al. Wszystko odbywało się pod okiem służb. Polskich i izraelskich.

Jerzy Dziewulski, którego jednostka ochraniała Okęcie, tak opisuje to w swojej książce, której podtytuł brzmi „O kulisach III RP”: „Dwie godziny przed przylotem moje transportery opancerzone plus radiowozy z załogą polsko-izraelską patrolują płytę lotniska. Do tego antyterroryści obstawiający lotnisko. Poza tym ciągle w gotowości są jeepy i helikopter Mi-2. Kiedy izraelska maszyna ląduje, przejmujemy ją na głównym pasie lądowania, dalej UAZ-ami jedziemy obok i za samolotem, kontrolujemy, by nikt nie wykręcił jakiegoś numeru. (…) Maszyny były stawiane na uboczu, chodziło o to, żeby zawsze były z każdej strony osłonięte, przesłonięte hangarem czy innym samolotem. (…) W samolocie otwierały się drzwi, opuszczały się schody, wychodziło kilku oficerów ochrony z jednostki Sajjeret Matkal. Ich zadaniem było pilnować samolotu. Jeden siedział z przodu samolotu, drugi pilnował ogona. Do samolotu nie można było podejść, był jakby eksterytorialny… Jego bezpośrednią ochroną zajmowały się izraelskie służby specjalne”.

Most. Największa operacja w historii polskich służb specjalnych

Drugi krąg ochrony tworzyły jednostki polskie.

Tak przebiegała operacja “Most” tajna akcja przerzutu rosyjskich Żydów do Izraela.

Prawo powrotu

Wszyscy Żydzi są obywatelami Izraela. Tak głosi Prawo Powrotu, co oznacza, że każdy Żyd ma prawo przyjechać i zamieszkać w Izraelu. A także jego dzieci, wnuki i nieżydowscy małżonkowie.

Na podstawie Prawa Powrotu ściągano do Izraela Żydów z Etiopii, z Ameryki Łacińskiej, z Europy. Ale najważniejsza okazała się operacja powrotu Żydów ze Związku Radzieckiego.

Poważne starania w tej sprawie zaczęły się w drugiej połowie lat 80. Pierestrojka Gorbaczowa okazała się operacją trudniejszą, niż zakładano, Związek Radziecki popadał w coraz większe kłopoty. Dlatego rząd premiera Icchaka Szamira z pomocą USA zaczął coraz mocniej naciskać Gorbaczowa, by pozwolił na wyjazd rosyjskich Żydów. Doszło do ugody. W zamian za złagodzenie sankcji gospodarczych i za nowe kredyty Gorbaczow zgodził się na ich wyjazd. Pod warunkiem że emigranci pozostawią swoje majątki bez prawa roszczeń.

Wyjazdy zaczęły się w roku 1988. Początkowo rosyjscy Żydzi wyjeżdżali przez Wiedeń, Budapeszt i Bukareszt. To były główne kierunki tranzytu. Jednak Wiedeń okazał się za dużym, za bardzo wyeksponowanym portem lotniczym, by taką operację prowadzić. Rumunia zrezygnowała z przerzutu. Zrezygnowali też Węgrzy. W Budapeszcie przestraszono się gróźb organizacji arabskich, które zapowiedziały zamachy na grupy przerzucanych Żydów i na obywateli węgierskich.

Nagle okazało się, że nawet jeśli jest zgoda Gorbaczowa, to nie za bardzo wiadomo, jak te setki tysięcy Żydów przenieść z Rosji do Izraela.

Operacja “Most”. Kluczowe słowa Mazowieckiego

Polska aydawała się naturalną drogą tranzytu. On zresztą już trwał, od roku 1988 za zgodą gen. Jaruzelskiego małe grupy rosyjskich Żydów były przerzucane przez Warszawę via Dworzec Gdański. Odbywało się to bez większych kłopotów. Ale to była kropla w morzu potrzeb.

Zaczęto więc sondować możliwość rozszerzenia współpracy. 8 marca 1990 r. ambasada Izraela przesłała do naszego MSZ notę: „Wraz ze zwiększeniem liczby emigrantów, powyższe drogi [Bukareszt i Budapeszt] okazują się niewystarczające i władze izraelskie szukają dróg alternatywnych (…). Ambasada Izraela zwraca się zatem do władz Rzeczpospolitej Polskiej z prośbą o pomoc”.

Za datę kluczową w historii operacji Most uważa się 26 marca 1990 r. Było to dwa miesiące po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych z Izraelem, podczas wizyty premiera Tadeusza Mazowieckiego w USA. Premier podejmowany był też przez Amerykański Kongres Żydów. Spotkanie odbyło się w hotelu Plaza w Nowym Jorku. I tam padło pytanie, czy Polska zamierza pomóc żydowskim uchodźcom z ZSRR. Sprawa była ważna, bo po decyzji Węgrów tranzyt Żydów się zatrzymał.

I Mazowiecki powiedział tak. „Polska nie uchyli się od humanitarnej pomocy emigrantom ze Związku Radzieckiego”, zadeklarował. I za te słowa otrzymał owację na stojąco. „Uważałem, że naszym moralnym obowiązkiem jest wyrazić zgodę”, mówił, pytany po latach o tamten dzień.

Ale ten gest niósł ze sobą jasno określone następstwa. Już cztery dni po spotkaniu w Nowym Jorku i deklaracji Mazowieckiego, 30 marca 1990 r., do attaché handlowego polskiej ambasady w Libanie Bogdana Serkisa otworzono ogień z kałasznikowów. Attaché i jego żona zostali ciężko ranni. Inna grupa terrorystyczna, pod nazwą Islamski Front Militarny, zapowiedziała ataki na polskie placówki, biura LOT i polskich dyplomatów, jeśli nasz kraj nie wycofa się z obietnicy tranzytu.

Przed szefem MSW Krzysztofem Kozłowskim zarysował się realny scenariusz – że polskie placówki za granicą będą atakowane, że możemy się spodziewać ataków na Okęcie, zwłaszcza na odlatujące do Izraela samoloty. „Okęcie nie było żadnym portem lotniczym, to był kurnik. Czekaliśmy na nieszczęście. Wydawało się nam, że zmierzamy nieuchronnie do dramatycznego wydarzenia”, mówił, wspominając tamte dni.

Rzeczywiście, z punktu widzenia ochrony przed zamachem Okęcie jest portem lotniczym wręcz odsłoniętym. Leży praktycznie w środku aglomeracji, jest otoczone domami i ulicami. Jedna z głównych arterii Warszawy, aleja Krakowska, prowadzi wręcz przy lotniskowym ogrodzeniu, a z leżącej przy niej górki można podziwiać startujące tuż nad głowami samoloty.

„Byliśmy kompletnie nieprzygotowani – mówi Brochwicz. – W strukturze państwa nie było żadnych sił antyterrorystycznych. Była tylko jednostka Dziewulskiego na Okęciu”.

Trzeba więc było szybko zbudować dobrze działające struktury, które zabezpieczyłyby lotnisko i zapewniły bezpieczeństwo przewożonym Żydom. Struktury, które by zneutralizowały potencjalnych zamachowców, mieszkających w Polsce, i wzmocniłyby ochronę polskich placówek w świecie.

Z perspektywy lat widać, że to się udało. „Nie doszło do żadnego zamachu. Włożono w to ogromną pracę. I tylko tyle mogę powiedzieć” – to słowa Brochwicza. „To się nie wzięło z nieba – mówi. – Dzięki temu, że w służbach przeprowadzono weryfikację, a nie opcję zerową, mieliśmy doświadczonych oficerów, z ich agenturą krajową i zagraniczną. Oni odegrali ogromną rolę. Neutralizowali wrogie operacje wobec Polski. Pamiętajmy, w kraju mieliśmy ponad 12 tys. osób pochodzenia bliskowschodniego. Wielu z nich przeszło przez obozy szkoleniowe OWP.

Do roku 1990 nikomu to nie przeszkadzało, ale gromadzono informacje na ich temat. Prowadzono rozpoznanie i werbunek. Dzięki temu mieliśmy w tych środowiskach dobre rozeznanie”.

I dodaje: „Nadzorowałem operację ochrony kontrwywiadowczej operacji Most. Istniało centrum koordynacji w Komendzie Głównej Policji. Współpracowaliśmy ze służbami polskimi, z policją, strażą graniczną, wojskami nadwiślańskimi i z Mossadem. To był pierwszy epizod intensywnej z nimi współpracy”.

Zaczęła się ona już niespełna miesiąc po deklaracji premiera Mazowieckiego. W kwietniu 1990 r. do Warszawy przyjechało dwóch pułkowników Mossadu. Przywieźli informacje na temat ugrupowań terrorystycznych i zagranicznych agentur, które mogłyby zagrozić planowanej operacji.

Jak chronić Okęcie?

W polskich planach dowódcą odpowiedzialnym za fizyczne zabezpieczenie Mostu został mjr Jerzy Dziewulski, szef jedynej polskiej jednostki, która była przygotowana do działań antyterrorystycznych.

Procedury lądowań i startu samolotów z emigrantami były ściśle określone. Opisał to zresztą Dziewulski w swojej książce. Było więc tak, że samoloty do Izraela kołowały specjalnie na bok płyty lotniska. Nie można było do nich się zbliżać. „Zaznaczaliśmy pracownikom LOT-u, że strefa jest ok. 30-50 m, żeby jej, broń Boże, nie przekraczać. Nikt nie mógł wejść do samolotu. Nikt nie mógł podjechać, powiedzieć, że ma jakiś transport. Nikt nie mógł powiedzieć, że chce coś tu sprawdzić albo naprawić. Każdy ruch był kontrolowany”, wspomina Dziewulski. Na jego rozkaz akcję przeprowadzano w osłonie innych maszyn – choćby autobusów – tak by nikt spoza lotniska nie dostrzegł, co się dzieje.

Początkowo odprawy pasażerów odbywały się w zamkniętym na ten czas terminalu lotniska. Potem przeniesiono je do hotelu, w którym nocowali emigranci. Przeprowadzała je specjalnie przeszkolona przez Izraelczyków polska ekipa. Autokar z przewożonymi ludźmi mógł więc podjeżdżać bezpośrednio pod samolot. W asyście radiowozów policji oraz transporterów opancerzonych.

Transportery patrolowały też drogę kołowania. Na słupach z reflektorami siedzieli snajperzy, a na wieży kontrolnej przebywał za każdym razem izraelski oficer. Zawsze przygotowany też był do działania oddział antyterrorystów. Podczas startu boeinga wznosił się też śmigłowiec wojskowy. W razie ataku miał przyjąć na siebie uderzenie pocisku. Wszystko działo się późną nocą lub nad ranem. Terenu wokół lotniska pilnowali zwykli policjanci. Ale byli oni przeszkoleni i uczuleni, na co zwracać uwagę.

Mobilizacja służb przyniosła rezultaty. Policja na bieżąco informowała o podejrzanych sprawach, m.in. o podłożonych ładunkach wybuchowych. Dwa z nich osobiście rozbroił Dziewulski. Nie chwalono go za to, bo to nie było jego zadaniem, ale zawodowego sapera.

Nie mogło też być żadnych przykrych niespodzianek ze strony mieszkających w Polsce Arabów. „Siatka arabska w Polsce była na tyle słaba i rozpoznana, że łatwo ich przekonano, by nie angażowali się w niebezpieczne przedsięwzięcia”, opowiada gen. Gromosław Czempiński, który przez parę miesięcy koordynował pracę MSZ i polskich służb.

Kolejni nasi rozmówcy mówią praktycznie jednym tonem – to był czas absolutnej mobilizacji wszystkich służb i ich sprawnego współdziałania. Nawiasem mówiąc, ta gorliwość kończyła się różnie. „Policjanci mieli zwracać uwagę na samochody zaparkowane w zacisznych miejscach koło lotniska – opowiada Piotr Niemczyk. – I zwracali. Z reguły w tych samochodach natykali się na pary oddające się miłosnym porywom”.

Ale też pod Okęcie podjeżdżały limuzyny na dyplomatycznych rejestracjach i parkowały tak, by mieć jak najlepszą możliwość obserwacji i nagrywania obrazu z płyty lotniska. To byli różni attaché państw arabskich. Póki nie wysiadali z samochodów, chronił ich immunitet. Jedyną na nich metodą był radiowóz lub pojazd techniczny, który parkował obok lub zasłaniał widok.

Zainteresowanie szczegółami całej operacji nie ograniczało się jedynie do filmowania. Mówi o tym Dziewulski: „Jeden z moich funkcjonariuszy, który m.in. zabezpieczał pomieszczenie arabskich linii lotniczych, otrzymał propozycję finansową za udzielenie informacji o czasie i miejscu lądowania samolotu izraelskiego. Otrzymał jak na owe czasy propozycję naprawdę bardzo dobrą, kilku tysięcy dolarów za przekazanie tego typu informacji”.

Nie tylko GROM

Operacja Most niosła nie tylko zagrożenie dla Okęcia i startujących z lotniska samolotów. Zmiana sojuszy oznaczała, że dawni sprzymierzeńcy mogą zwrócić się przeciwko Polsce. Informacje na ten temat przychodziły z różnych źródeł. Między innymi KGB przekazało Polakom informację, że pod koniec 1989 r. odbyło się spotkanie przedstawicieli radykalnych ugrupowań arabskich, na którym ustalono, że w odpowiedzi na nawiązanie relacji dyplomatycznych z Izraelem dojdzie do akcji terrorystycznych na sieć komunikacyjną.

W marcu 1990 r. mieliśmy z kolei sygnał ze służb Izraela, że „istnieje duże prawdopodobieństwo prób zamachów ze strony arabskich grup terrorystycznych”. Sygnał potwierdził zamach w Bejrucie.

Te wszystkie elementy wskazywały, że Polska musi zbudować strukturę, która zdolna byłaby podjąć działania antyterrorystyczne. Myślał o tym m.in. ppłk Sławomir Petelicki, wówczas naczelnik Wydziału Ochrony Polskich Placówek za Granicą. Między innymi po rozmowach z przedstawicielami służb amerykańskich Petelicki przygotował projekt wojskowej jednostki antyterrorystycznej. Miała być wzorowana na brytyjskim SAS oraz amerykańskiej Delta Force i służyć do ewentualnego odbijania zakładników oraz zajętych przez terrorystów ambasad. Petelicki przedstawił swój plan Krzysztofowi Kozłowskiemu. Po paru tygodniach projekt został zatwierdzony. 13 lipca 1990 r. szef MSW podpisał rozkaz o sformowaniu jednostki GROM. Można więc rzec, że GROM jest „dzieckiem” operacji Most, zresztą tak niektórzy tłumaczą jego skrót, jako Grupa Realizacji Operacji Most. W rzeczywistości GROM osiągnął zdolność bojową, gdy operacja Most została już zakończona. Nie brał więc w niej udziału.

Oprócz jednostki GROM w MSW powołano strukturę, która na bieżąco monitorowała stan zagrożenia polskich placówek i polskich obywateli. Szefem zespołu został szef wywiadu gen. Zdzisław Sarewicz, w jego skład wchodził też Gromosław Czempiński. „Zespół miał za zadanie, poprzez nasze rezydentury, rozpoznawać zagrożenia dla Polski – mówi Czempiński. – Dostaliśmy w tym czasie wiele sygnałów, że istnieje potencjalne zagrożenie zamachami na placówki i na naszych obywateli. Na szczęście sygnały okazały się mało groźne”.

Dlaczego udało nam się przejść przez ten okres suchą nogą?
Gen. Czempiński wskazuje, że pomogła w tym dobra współpraca ze służbami zachodnimi, CIA, Mossadem, francuską DGSE… „Po operacji w Iraku (operacja Samum – ewakuacja oficerów CIA z Iraku w czasie wojny w 1990 r., przeprowadzona przez grupę oficerów UOP – przyp. aut.) naszym było łatwiej rozmawiać z przedstawicielami zachodnich służb – mówi. – Oni uznali już nas za swoich”. Bezpieczeństwo Polski było więc wspólnym bezpieczeństwem Zachodu.

Swoją rolę odegrało też Ministerstwo Spraw Zagranicznych, choć dowiedziało się o całej operacji stosunkowo późno. Krzysztof Płomiński był wówczas wicedyrektorem Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu i jak sam mówi, o operacji Most został poinformowany krótko przed jej rozpoczęciem. Było to pewnie mniej więcej w tym samym czasie, kiedy ambasador Egiptu wyraził w imieniu szefów placówek państw arabskich zaniepokojenie pogłoskami dotyczącymi tranzytu rosyjskich Żydów do Izraela.

A jak nasze MSZ próbowało złagodzić to odwrócenie sojuszy? Przecież w tym czasie tysiące Polaków realizowało kontrakty w krajach arabskich, w Iraku, w Libii… Rzecz w tym, że kraje te pogrążone były w finansowym kryzysie. A był to okres spadku cen ropy naftowej. Więc i ich możliwości były coraz mniejsze.

„Przedstawiciele krajów arabskich zdawali sobie sprawę, że coś zasadniczego zmienia się na świecie – tłumaczy Płomiński. – I że nie można temu zapobiec. My z kolei tłumaczyliśmy, że jesteśmy tylko krajem tranzytowym. Że to Związek Radziecki, Rosja, zadecydował, że wypuszcza swoich obywateli. Żeby pretensje tam kierować. A my – to tylko tranzyt”.

Mit założycielski

Wojciech Brochwicz o operacji Most mówi z dumą. „Dwie operacje – operacja Samum i operacja Most – to mit założycielski nowych służb i GROM-u. One pokazały, jak Polacy potrafią współpracować, ci ze starego zaciągu i z nowego. Ale one pokazały też Zachodowi, że jesteśmy partnerem szczerym i sprawnym. Że można na nas liczyć”.

Oczywiście, były to różne operacje. Samum to dzieło niewielkiej grupy, na obcym terenie. W efekcie operacja przyniosła Polsce umorzenie miliardów dolarów długów. Most z kolei żadnych pieniędzy Polsce nie przyniósł. Ba! Polski nie było stać na finansowanie operacji, więc część funduszy wyłożyła spółka Art-B. – Poproszono nas, MON nas poprosił – mówiili jej właściciele, Bogusław Bagsik i Andrzej Gąsiorowski. Poza tym to była operacja długa i angażująca bardzo wiele osób. – Oceniam, że w operację Most zaangażowanych było w sumie około 1000 oficerów, w różnych służbach – mówi Brochwicz. Ale obydwie wymagały profesjonalizmu, dyscypliny i zaangażowania.

Podobnie mówi Gromosław Czempiński – po operacjach Samum i Most pozycja polskich służb na Zachodzie bardzo wzrosła. Rozszerzono współpracę, szkolenia, możliwość kupowania sprzętu. Zmieniło się też miejsce Polski w światowej polityce. Byliśmy ważnym partnerem USA, dług wdzięczności miał też Izrael.

Komentarz Roberta Walenciaka, redaktora naczelnego “Przeglądu”

Dziś to już w dużej mierze przeszłość. A symbolem tego jest ustawa zabierająca oficerom MSW emerytury. Gen. Czempiński otrzymuje miesięcznie 1800 zł. To i tak, na tle innych funkcjonariuszy, dużo – bo niektórzy otrzymują 1200 zł.

Przyjął na swoje ciało sześć kul. Po latach PiS objęło go ustawą dezubekizacyjną

Pisowska ustawa represyjna obejmuje 42 tys. byłych funkcjonariuszy. Czy raczej osób, bo na skutek nieprzemyślanych zapisów dotknęła ona także tych, którzy nigdy nie przekroczyli progu komendy. Na przykład byłych sportowców, którzy trenując w klubie gwardyjskim, byli „zaczepieni” na etacie w SB, bo akurat takim etatem klub dysponował. Jedną z takich spraw – Leszka Snopkowskiego z Wisły Kraków – opisywaliśmy na Onecie.

Ustawa ma też swoją szaloną logikę. Gdy likwidowano Wojska Ochrony Pogranicza i tworzono Straż Graniczną, mniej więcej połowa z 12 tys. wopistów trafiła do SG. Ci, którzy w tamtym czasie przeszli na wojskową emeryturę, nadal ją pobierają. Ci, którzy podjęli pracę w Straży Granicznej, dziś mają emerytury obniżone, bo ustawa represyjna stawia Zarząd Zwiadu WOP obok Wojskowej Służby Wewnętrznej, Służby Bezpieczeństwa itd. Tymczasem struktura WOP była taka, że 70% żołnierzy tam służących było na etacie ZZ WOP, o czym twórcy ustawy represyjnej najwyraźniej nie wiedzieli.

Podobnie było z Biurem Ochrony Rządu. BOR powstał w 1954 r. jako komórka Służby Bezpieczeństwa. Potem raz był w MSW, innym razem w MON. Jeżeli ktoś przeszedł na emeryturę, gdy BOR był w MON – pobiera emeryturę wojskową. Jeżeli w czasie, gdy BOR był w strukturze MSW – ma resztki.

Ustawa brutalnie traktuje wszystkich tych funkcjonariuszy, którzy po upadku Polski Ludowej pracowali dla III RP. Ostatni dwaj żyjący oficerowie, którzy prowadzili akcję Samum, Gromosław Czempiński i Andrzej Maronde, mimo że ich działania pozwoliły na umorzenie Polsce 16,5 mld dol., są traktowani jak „komunistyczni oprawcy”.

Trudno nazwać to inaczej niż zemstą. Zresztą udokumentowana jest śmierć 60 oficerów, którzy – gdy otrzymali informację o obniżeniu emerytury – albo dostali zawału czy wylewu krwi do mózgu, albo popełnili samobójstwo.

Czy ustawę, która mija się z zasadami państwa prawa, lekceważy prawa nabyte, wprowadza odpowiedzialność zbiorową, po raz drugi karze za to samo (bo pierwszą ustawą represyjną była ta uchwalona przez koalicję PO-PSL), można uchylić? 18 sierpnia Trybunał Konstytucyjny kolejny raz odroczył planowane na ten dzień posiedzenie w tej sprawie.

Wcześniej sędzia Julia Przyłębska przekładała je czterokrotnie. Po wyroku Trybunału Konstytucyjnego sądy mogłyby zacząć procedować 15 435 spraw, które czekają w zawieszeniu na rozstrzygnięcie.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com