Archive | 2020/09/02

Polska naiwniakiem narodów. Wrzesień 1939 doprowadził do największej katastrofy w jej dziejach

Polska naiwniakiem narodów. Wrzesień 1939 doprowadził do największej katastrofy w jej dziejach

Bartłomiej Radziejewski


Wrzesień 1939. Członkowie gdańskich formacji policyjnych inscenizują wyłamanie szlabanu granicznego między Polską a Wolnym Miastem Gdańskiem w Kolibkach (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Wrzesień ’39 to największa klęska w naszej historii. Nie jest to ocena na wyrost, tylko najzwięźlejszy i najtrafniejszy opis tego, co się wtedy wydarzyło, a przede wszystkim skutków, jakie przegrana wojna przyniosła. Czy można było tej klapy uniknąć? Kto za nią odpowiada? Dziewięć grzechów głównych z okazji 81. rocznicy wybuchu II wojny światowej

Rozmowa o Wrześniu jest czymś więcej niż dyskusją o przeszłości. Jesień 1939 r. to jeden z najważniejszych momentów w historii Polski (lub w ogóle najważniejszy). To koniec dawnej Polski: tej, która od XIV w. parła na wschód i konkurowała o rolę lidera pomostu bałtycko-czarnomorskiego, i początek Polski nowej, pojałtańskiej. Rozmowy o tym momencie wzbudzają emocje, bo wciąż nie mamy jasności, jak należy go rozumieć. Spory o Wrzesień to spory o polskość – nie tylko przeszłą, ale przede wszystkim o tę teraźniejszą i przyszłą.

Bilans Września jest oczywisty. Polska, choć formalnie znalazła się po wojnie w gronie zwycięzców, była jej największym przegranym. Ponad 5 mln ofiar, wyrżnięte elity i zmasakrowany naród, trzy z pięciu najważniejszych miast (Warszawa, Lwów, Wilno, Kraków, Poznań) stracone lub zniszczone. Wielowiekowy rozwój na wschód cofnięty do granic piastowskich kosztem blisko połowy przedwojennego terytorium. I strukturalnie zablokowany konstrukcją Polski jałtańskiej: przesuniętej na chroniące imperium sowieckie granice na zachodzie, z przerzuceniem tam jak worka kartofli Polaków ze wschodu, z perwersyjnie realizującą endeckie postulaty jednoetnicznością, bez możliwości konkurowania o pozycję lidera Europy Środkowo-Wschodniej.

Kto za to odpowiada? Że architekci ładu jałtańsko-poczdamskiego, to oczywiste. Że totalitarni najeźdźcy – również. Że zdradzieccy sojusznicy – też. Czy także my sami? Czy w ówczesnej sytuacji nie było innego wyjścia? Jeśli nie, to racjonalny namysł nad błędami może zabezpieczyć przed ich powtarzaniem.

Dziesiątki błędów geostrategicznych popełnionych przez polskie przywództwo można pogrupować w dziewięć kategorii.

1. Konsekwencja ponad wszystko

Rządzący – zarówno sanacja, jak i przedwojenne kręgi opozycyjne tworzące potem rządy emigracyjne – wykazywali zdumiewającą skłonność do trzymania się raz obranej strategii mimo głębokich zmian sytuacji zasadniczo rzutującej na sens tej strategii. Konsekwencja jest wartością w polityce, ale przegrywa z interesami wyższej rangi. Politycy są często oceniani jako wiarołomni, dlatego że zmieniają strategie i sojusze w zależności od sytuacji, ale to oni mają rację: interes polityczny podlega nieustannej aktualizacji, a ślepo trzymający się wcześniejszych rozpoznań są jak generałowie toczący poprzednią wojnę. Sprzymierzone z Rzecząpospolitą przeciwko Rosji w dobie Konstytucji 3 maja Prusy natychmiast zwróciły się przeciwko Warszawie, gdy sytuacja się zmieniła wskutek absencji Wielkiej Brytanii. Antysowiecki Hitler w mgnieniu oka zbliżył się do Stalina, gdy okazało się, że nie może liczyć na Polskę, aby dwa lata później toczyć ludobójczą wojnę na wschodzie. Itd…

Polskie przywództwo pod koniec lat 30. ślepo trzymało się polityki równowagi (zwanej też mylnie polityką równego dystansu wobec Berlina i Moskwy) pomimo radykalnej zmiany sytuacji międzynarodowej. Pomiędzy marcem 1938 (Anschluss Austrii) a marcem 1939 r. (podporządkowanie III Rzeszy Czech i Słowacji) europejski układ sił radykalnie się zmienił.

Niemcy przestają być petentem potęg zachodnich, a stają się odrodzonym mocarstwem z wielką armią i ambicjami co najmniej dorównania Francji i Wielkiej Brytanii. Ład wersalski staje się martwy, a wiarygodność gwarantujących jego utrzymanie Londynu i (zwłaszcza) Paryża spada do okolic zera. Perspektywa nowej wojny światowej jest wysoce prawdopodobna – żadna poważna polityka nie może ignorować tej ewentualności.

Polityka równowagi traci więc sens, zgodnie zresztą ze znanym dictum jej twórcy Piłsudskiego, że na dwóch stołkach można siedzieć tylko przez jakiś czas.

Krucha niepodległość Rzeczypospolitej wymaga już, niestety, oparcia się na jednym z dwóch strasznych sąsiadów: III Rzeszy lub Związku Sowieckim. Zamiast tego Polska kontynuuje zbankrutowaną politykę równowagi, a następnie idzie nie mieszczący się w repertuarze realnej polityki antyniemiecki sojusz z Francją i Wielką Brytanią.

Minister spraw zagranicznych Józef Beck poświęcał niemało czasu na próby budowania wokół Polski bloku państw Europy Środkowej. Na zdjęciu zrobionym na lotnisku w Tallinnie w lipcu 1934 r. Beck i jego estoński kolega Julius Seljamaa. Polski minister starał się kontynuować politykę marszałka Józefa Piłsudskiego, który u zarania II RP zabiegał o stworzenie federacji państw, w której ważną rolę odgrywałaby niepodległa Ukraina. Fot. NAC

Widząc nieskuteczność „efektu odstraszania” sojuszu z mocarstwami, brnie w niemożliwą do wygrania wojnę. Widząc rozpad swoich złudzeń o wojnie na dwa fronty i pomocy mocarstw, trwa przy fikcyjnych już sojuszach, i to wręcz fanatycznie: przegrawszy wojnę, nie podpisuje wbrew uniwersalnej zasadzie kapitulacji, ale kontynuuje walkę z najeźdźcą (jednym z dwóch). Nie znajduje się też żaden polski Quisling ani polski Pétain, który mógłby obniżyć poziom brutalności okupacji.

Przywódcy nieistniejącej już II RP tworzą rząd emigracyjny i imponujące państwo podziemne, których cel jest jeden: dalej walczyć z Niemcami. Nie powstrzymują ich ani niedotrzymanie francuskich zobowiązań i mglistych brytyjskich obietnic np. o pancernikach w Gdyni, ani klęska Francji – nic. Polscy żołnierze walczą i giną w obronie papierowych sojuszników: znakomita 1. Dywizja Grenadierów bije się z Niemcami nad kanałem Marna-Ren zacieklej niż Francuzi, Samodzielna Brygada Strzelców Karpackich wsławia się walecznością w Afryce Północnej. Pod okupacją zaś trwa zbrojny opór, akcje sabotażowe, zabójstwa nazistów i kolaborantów. W odpowiedzi Niemcy wprowadzają regułę odwetowego mordowania 50 Polaków za jednego zabitego Niemca, co czyni zbrojny opór samobójczym.

Gdy w 1941 r. III Rzesza atakuje Związek Sowiecki, w tunelu pojawia się światełko: konflikt między najeźdźcami.

Jedyna szansa dla Polski to mniejsze lub większe powodzenie Niemiec w tej wojnie, w przeciwnym wypadku kraj znajdzie się pod władaniem Moskwy.

W scenariuszu minimum Hitler Sowiety osłabia, zanim przegra. W scenariuszu maksimum rozbija i podbija, by następnie ulec zachodnim potęgom – tak wśród naszych patriotów się kalkuluje, w finalne zwycięstwo Hitlera nie wierząc.

Jest więc jasne, że Polacy nie powinni mu przeszkadzać – gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Przywództwo z raz obranej linii jednak nie schodzi: sabotuje niemieckie tyły w wojnie wschodniej, pomagając Sowietom i przyśpieszając nadejście PRL. Nawet już po całkowitej utracie wszelkich złudzeń co do pomocy sojuszników, którą przyniosły konferencje w Moskwie i Teheranie, kontynuujemy wybraną strategię, dokładając powodów do niewdzięczności samobójczą hekatombą powstania warszawskiego i autodestrukcją podziemia w akcji „Burza”.

2. Gra va banque

Polityka jest w pewnym sensie hazardem – sztuką przewidywania przyszłości i wygrywania przez obstawianie takich, a nie innych scenariuszy. Umiejętnością priorytetową jest zdolność przewidywania różnych wariantów rozwoju sytuacji i dopasowywania się do prawdopodobieństwa ich realizacji. Jednowariantowa gra va banque bywa koniecznością, ale nie regułą, jaką zrobiło z niej polskie przywództwo przedwojenne i wojenne.

Obrońcy polityki zagranicznej Józefa Becka argumentują często, że zachowywał się racjonalnie, gdy blefował i próbował odstraszyć Hitlera. To prawda, była to racjonalna strategia, obliczona na stłumienie zapędów agresora groźbą uruchomienia przeważających zasobów sojuszniczych i na uaktywnienie antywojennej frakcji w Niemczech. Problem w tym, że jej powodzenie było wątpliwe ze znanych już wtedy powodów: braku armii lądowej Wielkiej Brytanii, defensywnej i pacyfistycznej postawy Francji (straumatyzowanej po I wojnie), nadmiernego rozproszenia sił tych obu państw na świecie i wielu innych. Przekładało się to na niezdolność do efektywnego użycia wszystkich sił jednocześnie, a więc i do szybkiego otwarcia dwóch frontów. To oznaczało dla Polski zgubę, a dla Hitlera – możliwość oddzielania przeciwników od siebie i atakowania ich z osobna.

Rewers racjonalnego do pewnego stopnia (i momentu) blefu, co do którego powodzenia nie można było mieć pewności, to katastrofa niemożliwej do wygrania wojny. Po Monachium sytuacja Polski robi się niebezpieczna, a pięć miesięcy później – beznadziejna. Niemcy przejmują ogromny arsenał czeskiej broni pancernej i jeden z najlepszych przemysłów zbrojeniowych w Europie, okrążając Polskę z trzech stron. Zachód nie reaguje zbrojnie. Hitler karmi się asymetrią swojej zdolności i zachodniej niezdolności do wojny, a ponieważ ma imperialne ambicje, wiadomo, że to dopiero początek.

Wrzesień 1939Wrzesień 1939 Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Jednak Beck wciąż blefuje. Szczytem są brytyjskie gwarancje bezpieczeństwa z przełomu marca i kwietnia. Następuje autodemaskacja blefu: z sytuacji geostrategicznej jasno przecież wynika, ze ani Wielka Brytania nie może pomóc Polsce, ani Polska Brytanii. Obrazu dopełnia majowa umowa wojskowa z Francją. Abstrahując od niezdolności więdnącego mocarstwa znad Sekwany do działań agresywnych, pakt był nie tylko w ważnych punktach mętny, ale też uzależniony od umowy politycznej, która doszła do skutku… w czwartym dniu wojny.

Konsekwencją autodemaskacji blefu jest wypowiedzenie przez Hitlera paktu o nieagresji, wyciszenie retoryki antysowieckiej i obranie konfrontacyjnego kursu wobec Polski. Skutkiem papierowych sojuszy z Brytanią i Francją jest skierowanie niemieckiego ekspansjonizmu najpierw na Polskę, najsłabsze ogniwo sojuszu antyhitlerowskiego, oraz ryzyko powrotu do porozumienia niemiecko-sowieckiego. Beck odpowiada buńczucznym przemówieniem z 5 maja 1939 r., ze słynną puentą o bezcenności honoru w życiu narodów.

Polska rzuca się w sojusz z Brytania i Francją całkowicie, bez opamiętania. Nic nie jest w stanie skłonić polskich elit do zmiany strategii.

Trwały przy niej przed wojną, w kampanii wrześniowej i podczas okupacji, a potem w powstaniach wileńskim i warszawskim, w akcji „Burza”. Im bardziej nieskuteczna jest strategia, tym większe zasoby są przeznaczone na jej realizację. Na szalę rzuca się narodową substancję, życie i mienie cywilów, w końcu istnienie stolicy.

3. Licząc na sojuszników

Polskie elity przeceniały siły sojuszników, zarówno ich możliwości militarne, jak i ich zdolność do działania na rzecz Polski. Naiwność, z jaką wierzono w potęgę Francji, z jaką przekładano ogólną kategorię potęgi brytyjskiej na jej zdolności w konfrontacji z Hitlerem – zdumiewa. Podobnie wiara w to, że pozbawiona woli walki Francja ruszy lekceważonej przez siebie Polsce z odsieczą, wspierana przez brytyjski atak powietrzny.

Pomimo faktów przeczących tym złudzeniom internowany w Rumunii Beck stwierdził: „Polska jest rozbita, lecz honor jej ocaleje. Liczymy na naszych sojuszników, których szukałem i których znalazłem”. Po wypowiedzeniu przez aliantów wojny Niemcom 3 września był z siebie zadowolony: „Jak to dobrze, że w Londynie zawarłem przymierze z Anglią i że po powrocie stamtąd nie wdałem się w parszywe rozmowy z Niemcami. Może byśmy wybuch wojny oddalili, ale na wiosnę byśmy ją mieli. I bylibyśmy sami”. A zatem uważał, że antyniemieckim zwrotem wprawdzie przyśpieszył (zakładając, że tak czy inaczej jest nieuchronna) wojnę, ale dla tak wartościowych sojuszy – było warto. Wciąż nie rozumiał bankructwa swojej polityki.

4. Przecenianie własnych sił

Trudno powiedzieć, w jakim stopniu polskie przywództwo dało się zahipnotyzować współtworzonym przez siebie nastrojom mocarstwowym (i antyniemieckim jednocześnie). Powtarzane w prasie i w radio zaklęcia o potędze, przyszłych koloniach, a pod koniec – o pojeniu koni w Szprewie – niewątpliwie kształtowały narodową wyobraźnię.

Polska poszła na frontalne starcie z najbardziej wówczas morderczą machiną wojenną świata, w rytm propagandy o nieuchronnym zwycięstwie. Wystawiła do niej armię poniżej swoich i tak nieprzystających do tego zadania możliwości, liczącą około 1 mln zamiast planowanego 1,35 mln żołnierzy, bo m.in. mobilizację czasowo zawieszono na prośbę Brytanii i Francji, liczących na odwleczenie wojny. Zaopatrzoną poniżej możliwości, ponieważ wiele fabryk nie wykorzystywało swych mocy, jednocześnie produkując… na eksport. Nie zrezygnowano też z restrykcyjnej polityki gospodarczej, wzbraniając się przed psuciem waluty i wzrostem zadłużenia nawet w obliczu katastrofy.

Wojsko polskie zostało błyskawicznie pobite, a kampania ujawniła katastrofalny stan dowodzenia i łączności. Naczelny wódz nie został z żołnierzami, lecz rzucił się do chaotycznego exodusu w kierunku przedmościa rumuńskiego. Zabrał ze sobą nie tylko cały rząd i prezydenta, ale też administrację, aż po – nie wiedzieć czemu – kierownictwo powiatów.Był to rozkład państwa wcale nie tak słabego, ale tak źle rządzonego w przeddzień i w chwili próby.

Jeśli według klasycznej definicji Georga Jellinka państwo to władza nad terytorium i ludnością, to sanacja utraciła ją już po kilku dniach wojny. Przegrała zarówno z agresorem, jak i z własną nieudolnością.

5. Nikt nam nie zrobi nic

W Polsce nie doceniano Hitlera. Naśmiewano się z jego chaplinowskiego wąsika, egzaltowanych przemówień i nerwowych gestów. Nie byłoby to warte wspominania, gdyby nie to, że zlekceważono również odbudowaną przez niego potęgę wojskową i morderczo-ludobójcze skłonności totalitarnego ustroju, który stworzył.

Wrzesień 1939 Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

„Ten nieprzyjaciel jest czynnikiem kłopotliwym, gdyż wydaje się tracić umiar myślenia i postępowania. Może ten umiar odzyskać, kiedy napotka zdecydowaną postawę, co mu się dotychczas nie zdarzyło. Możni byli wobec niego pokorni, a słabi kapitulowali z góry. Za pomocą dziewięciu dywizji Niemcy promenują się dziś po całej Europie. Z tą siłą nikt Polski nie weźmie” – oceniał Beck pięć miesięcy przed wojną. Hitler miał 1 września ponad 80 dywizji.

6. Zlekceważenie Sowietów

„Taki cios nieoczekiwany. Przecież mamy z Sowietami pakt o nieagresji z 1932 r., poparty umową z końca zeszłego roku i traktatem handlowym. To coś potwornego” – pisał o 17 września premier Sławoj Składkowski. Zaskoczeni sojuszem sowiecko-niemieckim polscy przywódcy wpadli w panikę i pogrążyli państwo w jeszcze głębszej dezorganizacji.

Sowietom nie wypowiedziano wojny ani w żaden inny sposób nie stwierdzono faktu, że toczy się też ona z drugim najeźdźcą. Oznaczało to bezpowrotną utratę argumentów prawnomiędzynarodowych i propagandowych przeciwko zaborowi wschodniej części II RP. A także utratę narzędzia presji na zachodnich sojuszników w sprawie (rozważanego krótko) wypowiedzenia wojny ZSRS, a później – w sprawie przynależności zajętych ziem. Oznaczało to legitymizację sowieckiej narracji: „państwo polskie przestało istnieć, więc Kreml jedynie bierze w opiekę ludność zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy”. Pozostałych tam Polaków nie chroniło już nic.

Absurdalna „dyrektywa ogólna” Rydza zakazywała strzelać do Sowietów, o ile nie strzelają pierwsi lub nie próbują rozbrajać polskich oddziałów, pogłębiła dezorientację i przyczyniła się do tego, że większość wojsk dostała się bez walki w niewolę.

To tragiczne pogubienie przywódców było skutkiem nie tylko braku wyobraźni, ale też prowadzenia polityki tak, jakby zagrożenia sowieckiego, a więc także ryzyka współdziałania Moskwy z Berlinem, w ogóle nie było.

Prawdopodobnie był to w wielkiej mierze skutek penetracji agenturalnej polskiego państwa przez Kreml, a także sowieckiej dezinformacji strategicznej: umiejętnego, wieloletniego wyciszenia zarówno działalności dywersyjnej w Polsce, jak i groźnych aktywności na arenie międzynarodowej.

Na Kremlu analizowano sytuację nad Wisłą, przygotowywano plany wojen agresywnych i obronnych, ale po cichu, by nie budzić polskiej czujności. To przekierowało uwagę Warszawy w sferze wykrywania zagrożeń na Niemcy.

Wrzesień 1939. Adolf Hitler Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Dezinformacja ZSRS była majstersztykiem, ale nie zwalniała z obowiązku myślenia i przetwarzania ogólnie dostępnych informacji. Potęgi ZSRS trudno było nie zauważyć. Podobnie jak sowiecko-niemieckiego paktu o nieagresji z 22 sierpnia 1939 r., publicznie dostępnego dowodu bankructwa polityki Becka. On sam ocenił jednak to wydarzenie jako pozbawione większego znaczenia. Nie wzbudziła podejrzeń nawet opisywana przez media sowiecka mobilizacja z 7-9 września – według „Daily Telegraph” przybliżająca do granic Polski 80 dywizji i 4 miliony żołnierzy.

7. Furda gepolityka!

Polskie przywództwo cechowała ignorancja geopolityczna. Pomimo znakomitych prac Eugeniusza Romera, Włodzimierza Wakara czy Adolfa Bocheńskiego, mimo brutalnych lekcji, jakie dała nam historia 300 poprzednich lat. Zamknięcie oczu na Heartland, niezrozumienie natury potęgi zarówno morskiej (Wielka Brytania), jak i lądowej (Niemcy, ZSRS), ignorowanie siły poszczególnych aktorów, a zwłaszcza: kruchości polskiego bytu politycznego w „strefie zgniotu”. Po raz kolejny zemściła się na nas geografia od wieków podpowiadająca, że mając potencjał mniejszy od potężnych sąsiadów, musimy zapobiec ich antypolskiemu porozumieniu, a w sytuacji ich antagonizmu sprzyjać temu, który dąży do konfliktu przeciwko temu, który dąży do porozumienia (Bocheński).

Polscy przywódcy postąpili odwrotnie: skłonili wrogie Sowietom Niemcy do antypolskiego porozumienia z nimi, a przeciwko Berlinowi zawiązali papierowe sojusze z odległymi potęgami.

8. Odmowa wiedzy

Zarówno sanacja, jak i rządy emigracyjne konsekwentnie odmawiały przyjmowania do wiadomości analiz, prognoz i faktów świadczących o zmieniających sens prowadzonej polityki przeobrażeniach sytuacji międzynarodowej oraz oceny potencjałów głównych aktorów – gdy były sprzeczne z ich wyobrażeniami. Ta odmowa wiedzy (pojęcie Leszka Kołakowskiego) była sprzeczna z podstawowymi zasadami prowadzenia nowoczesnej (tj. datowanej od pokoju westfalskiego z 1648 r.) polityki kierującej się chłodno kalkulowaną racją stanu. Jej sens najtrafniej ujął wybitny angielski polityk Henry Temple: „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii i obowiązek ich ochrony”. Dbanie o interesy państwa wymaga ich rozpoznania i zrozumienia, to zaś – utrzymywania kontaktu ze zmieniającą się rzeczywistością, w tym z faktami niewygodnymi i głosami krytyki.

Sanacja ignorowała trudne prawdy o pogarszającym się położeniu Polski. Zignorowała przestrogi o groźbie paktu Hitler-Stalin polskiego posła w Oslo Władysława Neumana i attaché wojskowego w Berlinie Antoniego Szymańskiego. Ignorowała przestrogi Władysława Studnickiego, krytyki Stanisława Mackiewicza, analizy Adolfa Bocheńskiego. Nie doceniła nawet prorządowych intelektualistów i analityków, których wokół „Buntu Młodych” i „Polityki” zgromadził Jerzy Giedroyć – kisili się w swoim sosie jako pozbawiony wpływu klub dyskusyjny.

9. Duch pyszny poprzedza upadek

Przebija z tego wszystkiego tyleż wielka, co bezpodstawna pycha. Uderza podobieństwo, z jakim lekceważono mądre głosy spoza i z obrzeży własnego obozu politycznego w kraju, z lekceważeniem zagrożenia niemieckiego i – zupełnym już – sowieckiego.

Wrzesień 1939 Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Podobnie zachowywał się emigracyjny rząd gen. Sikorskiego. Jedną z pierwszy trosk tej grupy okazało się stworzenie Berezy Kartuskiej a rebours, najpierw w Cerizay, potem na szkockiej Wyspie Węży (Bute).

„Przed porażką – wyniosłość, duch pyszny poprzedza upadek” – ta starotestamentowa mądrość opisuje koniec zarówno I Rzeczypospolitej, jak i II.

Myślenie antypolityczne

Podsumujmy: nasi przywódcy, chcąc zachować pokój, wprowadzili Rzeczpospolitą jako pierwszą do wojny, zignorowawszy przestrogi i prognozy oraz sygnały samej rzeczywistości. Wojny, do której nie zdołali kraju należycie przygotować, która była nie do wygrania i która groziła bezprecedensowymi konsekwencjami. Opierali się w tym na życzeniowym myśleniu co do możliwości własnych, siły przeciwników i mocy sojuszników.

Z raz obranej drogi nie zeszli choćby o krok, tak samo ich następcy na emigracji. Ich odpowiedzią na kolejne klęski strategii frontalnej konfrontacji (z Niemcami, z Sowietami już nie) i totalnego oporu, tak odmiennej od postaw elit innych krajów, było jeszcze więcej tego samego w nadziei na inny tym razem efekt. W praktyce oznaczało to coraz więcej ofiar i zniszczeń. Ich odpowiedzią na porażki stawiania wszystkiego na jedną kartę było ponowne stawianie wszystkiego na jedną kartę.

Myśleli nieelastycznie, dogmatycznie, ignorowali bieżącą zmienność geostrategiczną i prawidła geopolityczne wynikające z trudnej polskiej historii, znane i opisane, wielokrotnie podsuwane im pod nos przez przenikliwsze od nich umysły. Pobrzmiewały w ich mentalności relikty przednowoczesnej mentalności rycersko-szlacheckiej, z jej przywiązaniem do honoru, logiką grupową zamiast państwowej, z przywiązaniem do chrześcijańsko-mesjanistycznej eschatologii (walka dobra ze złem, wolności z tyranią). Było to myślenie antypolityczne w nowoczesnym tego słowa znaczeniu.

Wrzesień 1939 – problem z wyobraźnią

Wrzesień doprowadził Polskę do największej katastrofy w jej dziejach. W wojnie wystąpiła w roli naiwniaka narodów, ochoczo krwawiącego w imię własnych złudzeń i cudzych interesów. Nie tylko interesów aliantów, lecz także – a właściwie przede wszystkim – sowieckiego okupanta, który wkrótce został nowym hegemonem.

Bezmiar przelanej krwi i materialnego zniszczenia, o energii milionów patriotów nie wspominając, poszedł w pustkę. Nie przyniósł nic poza brzmiącymi jak drwiny frazesami przywódców mocarstw wychwalających polskie męstwo.

Zrujnowana i okaleczona Polska w epokę zimnej wojny weszła z uszkodzonym mózgiem i przetrąconym kręgosłupem. Jej elity zostały przetrzebione i zastąpione sługami nowego ustroju. Jej heroiczny duch oporu został złamany i – tak jak we Francji po masakrze I wojny – ustąpił miejsca znikczemnieniu: tchórzliwości, oportunizmowi, cwaniactwu oraz zastraszeniu. Jej rozwój terytorialno-państwowy został cofnięty do czasów piastowskich, czyniąc ją niegroźną dla Moskwy – jako potencjalna konkurentka na pomoście bałtycko-czarnomorskim. Był to kolejny majstersztyk geopolityczny Stalina, którego złowrogi geniusz jest potwierdzany przez fakt, że po dziś dzień wielu polskich patriotów uważa jałtańskie granice za lepsze od wersalskich – i nie ma wokół tego większych sporów.

Wrzesień 1939. Adolf Hitler Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Nie znaczy to, że Polska postawa nie odegrała roli w historii Europy i świata. Odegrała dużą. Spowolniliśmy pochód Hitlera. Kto wie, czy nie zaważyliśmy na wyniku wojny na Wschodzie. Może bez kilkunastu procent polskich zestrzeleń samolotów Luftwaffe Wielka Brytania nie obroniłaby się w bitwie o Anglię. Radykalnie ułatwiliśmy też Stalinowi sowietyzację Polski.

Jednak odegraliśmy tę rolę w służbie cudzych interesów.

Byliśmy Winkelriedem koalicji antyhitlerowskiej mimo tego, że racje stanu Polski i mocarstw zachodnich były pod wieloma względami sprzeczne, a Polski i Sowietów – sprzeczne niemal pod każdym względem.

Na Wrzesień można więc też spojrzeć jak na brutalną lekcję nowoczesnej polityki udzieloną niedorosłym do niej polskim elitom przez innych aktorów międzynarodowej gry. Lekcję wciąż nieodrobioną. Po 80 latach podnoszenie oczywistej kwestii historycznej odpowiedzialności za ewidentne i katastrofalne błędy tamtego czasu spotyka się z hurrapatriotycznym wrzaskiem i opluwaniem. Obecna tak zwana biało-czerwona drużyna wraca zaś do ówczesnych wzorców patriotyzmu i postaw politycznych w nieprzepracowanej wersji, widząc w niej najwyraźniej antidotum na kosmopolityczny nihilizm wyrastający z peerelowsko-postkomunistycznego znikczemnienia. Wszystko to prowadzi do wniosku o zasadniczym defekcie polskiej wyobraźni narodowej, który zarówno wtedy, jak i teraz – choć na różne sposoby – nie pozwala objąć umysłowo fundamentalnych aspektów rzeczywistości zewnętrznej i wewnętrznej. Diagnoza tego defektu jest warunkiem jego wyleczenia, a jego wyleczenie – warunkiem koniecznym uchronienia Polski przed powtarzaniem błędów przeszłości.


Od redakcji. Mimo upływu czasu dyskusja o Wrześniu ’39 trwa i zapewne szybko się nie skończy. Jej uczestnicy spierają się dziś już nie o to, czy militarnie byliśmy w stanie przeciwstawić się Wehrmachtowi i Armii Czerwonej, bo to oczywiste, że nie byliśmy, ale raczej o politykę zagraniczną II RP, o fundamentalne decyzje geostrategiczne oraz o jednostkowe działania, które wpłynęły na przebieg głównych wydarzeń. A w końcu o kompetencje ludzi, którzy stali na czele państwa.

O opinię na ten temat poprosiliśmy trzech publicystów z różnych pokoleń i środowisk. Niektóre przedstawione poglądy mogą prowokować do gwałtownych protestów, ale są od dawna obecne w dyskusji o Wrześniu, więc nie sposób ich przemilczać.

Rozpoczyna Bartłomiej Radziejewski – politolog, eseista, analityk i publicysta, założyciel i dyrektor „Nowej Konfederacji”, thinkzine’u (think tanku i magazynu idei) o tematyce politycznej. Współtwórca centrum analiz Klubu Jagiellońskiego, publicysta m.in. „Rzeczpospolitej”, „Znaku”, „Arcanów”, „Dziennika Gazety Prawnej”.

Następne będą głosy historyków: Leszka Moczulskiego i Piotra M. Majewskiego.

Dr hab. Piotr M. Majewski  historyk, wykładowca Uniwersytetu Warszawskiego, specjalizujący się w dziejach międzywojnia, szczególnie historii Czechosłowacji. W latach 2009-2017 był zastępcą dyrektora Muzeum II Wojny Światowej. Jego książka „Kiedy wybuchnie wojna. 1938 Studium kryzysu” (Wyd. Krytyki Politycznej 2019) o kulisach zawarcia układu monachijskiego, została nominowana do tegorocznej nagrody Nike.

Dr hab. Leszek Moczulski – w czasach PRL-u opozycjonista (lider Konfederacji Polski Niepodległej, współtwórca Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela) i więzień polityczny. W III RP poseł na Sejm, historyk i publicysta. Jest profesorem w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Komunikacji Społecznej, autorem monografii o kampanii wrześniowej „Wojna polska” 1939”.  


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Frankfurt’s new Jewish museum reclaims Anne Frank’s forgotten roots

Frankfurt’s new Jewish museum reclaims Anne Frank’s forgotten roots

CNAAN LIPHSHIZ / JTA


A new $58 million Jewish museum is preparing to showcase the Frank family’s deep attachment to a city they left in 1933, when Anne was 4 years old.

Mirjam Wenzel is the director of the new Jewish Museum of Frankfurt, Aug. 25, 2020 / (photo credit: CNAAN LIPHSHIZ/JTA)

Although she was born in this city, Anne Frank is mainly associated with Amsterdam, where she hid during the Holocaust and wrote her famous diaries.

Now a new $58 million Jewish museum in the heart of Frankfurt is preparing to showcase the Frank family’s deep attachment to a city they left for the Dutch capital in 1933, when Anne was 4 years old.

The Frank Family Center will be a key element within the core exhibition at the Jewish Museum of Frankfurt, which is scheduled to open to the public on Oct. 21. The center features artifacts belonging to the Frank family that have never been publicly exhibited, including silverware, porcelain and artworks that surviving family members in Basel, Switzerland, kept throughout World War II.

“In a way, they kept the family heritage alive,” Mirjam Wenzel, the museum director, told the Jewish Telegraphic Agency at a media event on Tuesday. “They tried to keep alive certain traditions from when they lived here, and owned a huge house and a private bank.”

Wenzel said she was particularly moved by how well cared for the silverware was.

“It’s still very clean,” she said.
The Franks were among thousands of German Jews who fled their native country as the Nazis rose to power. Like the Franks, many were ultimately killed as the Nazis swept through much of Western Europe.

Highlighting the Franks’ connection to Frankfurt certainly makes sense from a marketing perspective. Anne, who was murdered as a teenager along with her mother and sister after the family hiding place was discovered in 1944, is probably the world’s best-known Holocaust victim. Her diary, published in 1947, was edited by her father, Otto, the only member of the immediate family to survive the war. It became a best-seller, translated into dozens of languages and adapted numerous times for films, operas and musicals.

But according to Wenzel, the artifacts in the Frank center tell an important and often overlooked part of the story — not just of Anne Frank, but of German Jewry. To her, the items illustrate all that the Franks lost because of the Holocaust.

One such item is a 19th-century porcelain set with an inscription commemorating the wedding of Anne’s great-grandmother, Cornelia Stern. Cornelia’s daughter, Alice Stern, fled Frankfurt for Switzerland in 1933, where she kept many family heirlooms until her death in 1953.

The new museum, which has been five years in the making and was funded largely by the Frankfurt municipality, has more than 21,000 square feet of space and is capable of welcoming thousands of visitors daily. It features dramatic asymmetric architecture with multiple rhombus-shaped windows and an advanced website that will incorporate virtual viewing technology developed at some of Europe’s leading museums.

Wenzel said the new museum, which the municipality will operate, will function as “an educational center for the promotion of democratic ideas and of tolerance.”

Sara Soussan, the museum’s curator of contemporary Jewish cultures, said the Frank center will be the only place in Germany with its own exhibit on the family, and that she hopes it will “shine a light” on an oft-forgotten part of the Anne Frank story.

The opening is the first of multiple events that will celebrate 1,700 years of Jewish life in Germany. The events are funded by the government and coordinated by an association called 321-2021.

The celebration comes amid one of the most challenging times for German Jewry since World War II, with rising levels of Muslim and far-right anti-Semitism. Last year, a far-right gunman tried to break into a synagogue in Halle on Yom Kippur and wound up killing two people nearby after failing to gain entry to the building. In recent years, multiple cases of anti-Semitic violence by people of Muslim background have also been documented in Germany.

“I’m very ambivalent about the question of celebration,” Wenzel said. “I feel it’s a time of insecurities in which, on the one hand, there are Jewish voices, especially young ones, that are more self confident, outstanding, demanding their place, rediscovering the traditions that had been cut. And there is a majority, probably, in the community that is insecure as to where this might lead, and that brings up fears and memories.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Yiddish Song – Belz, Mayn Shtetele Belz

Yiddish Song – Belz, Mayn Shtetele Belz


iurisant


1.
When I recall my childhood,
I feel like I am having a dream.
how does the little house look,
which used to sparkle with lights?
Does the little tree grow which I planted long ago?

Refrain:
Beltz, my little town! The little house where I spent my
childhood!
The poor little room where I used to laugh with other
children!
Every Shabes I would run to the river bank to play with
other children under a little green tree.
Belz, my little town!
My little town where I had so many fine dreams!

2.
The little house is old and overgrown wit moss.
The old roof collapsed and the windows are without glass.
The attic is crooked, the walls bent.
I would never recognize it…

Refrain.

Az ikh tu mir dermonen
Mayne kindershe yorn,
Punkt vi a kholem
Zet dos mir oys.
Vi zet oys dos hayzele,
Vos hot amol geglantzt,
Tzi vakst nokh dos beymele,
Vos ikh hob farflantzt?

Oy, oy, oy Belts, mayn shtetele Belts,
Mayn heymele, vu ikh hob
Mayne kindershe yorn farbrakht.
Belts, mayn shtetele Belts,
In ormen shtibele,
Mit ale kinderlekh dort gelakht.
Oy, eden Shabes fleg ikh loyfn
Mit ale inglekh tzuglaykh
Tzu zitzn unter dem grinem beymele,
Leynen bay dem taikh
Oy oy oy Belts,
Mayn shtetele Belts,
Mayn heymele, vu kh’hob gehat
Di sheyne khaloymes a sakh.

Dos shtibl is alt,
Bavaksn mit mokh
Dos shtibl is alt,
In fentzter keyn gloz
Dos shtibl is alt,
Tzeboygn di vent,
Ikh volt shoyn zikher
Dos vider nit derkent
Musik i den här videon
Läs mer
Lyssna annonsfritt med YouTube Premium
Låt
Belz
Artist
Talila, Ensemble de Kol Aviv
Album
Chants Yddish
Licensierad till YouTube av
Believe Music (på uppdrag av Arion); PEDL, Muserk Rights Management och 10 musikupphovsrättsorganisationer

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com