Archive | 2020/09/05

Pakt z Hitlerem to absurd.

Pakt z Hitlerem to absurd. Polskie elity nie miały alternatywy dla sojuszu z Zachodem

Piotr M. Majewski


Minister spraw zagranicznych Polski Józef Beck (w środku) w towarzystwie ministra wojny Rzeszy Wernera von Blomberga (z prawej) i naczelnego dowódcy wojsk lądowych gen. Wernera von Fritscha przed Grobem Nieznanego Żołnierza na Unter den Linden w Berlinie, lipiec 1935 r. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)

Podporządkowanie się III Rzeszy oznaczałoby bankructwo wcześniejszej polityki piłsudczyków i stałoby w sprzeczności z ich systemem wartości. A kapitulacja bez walki przyniosłaby Polsce druzgocące skutki polityczne, wywołując prawdopodobnie potężne protesty społeczne. Wrzesień 1939 – największa polska klęska.

Niemiecka propaganda z upodobaniem przedstawiała kampanię przeciwko Polsce jako łatwe zwycięstwo. Slogan o wojnie osiemnastodniowej, który ukuła, nie tylko gloryfikował potęgę Wehrmachtu, ale także wyrażał pogardę dla pokonanego przeciwnika. Teza ta, często powtarzana bezrefleksyjnie przez innych, ukształtowała w dużej mierze dominujący do dziś na świecie obraz wojny polsko-niemieckiej 1939 r., co wywołuje wśród nas zrozumiałe rozczarowanie i irytację.

Należy oczywiście przypominać o tym, że Polska broniła się dwukrotnie dłużej, a jej pech polegał na tym, iż jako pierwsza stała się obiektem agresji III Rzeszy, kiedy światowa opinia publiczna nie miała jeszcze żadnego innego punktu odniesienia, aby prawidłowo ocenić przebieg walk, charakter i styl polskiej porażki. Nie powinno to jednak przesłaniać istoty sprawy: Wrzesień 1939 r. pozostaje jedną z najdotkliwszych klęsk militarnych w naszej historii, która tragicznie zaważyła na losach naszego państwa na kolejne pół wieku.

Cena oporu

W jej następstwie Polska została wymazana z mapy Europy i nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym już by na nią nie powróciła. Nawet jako wasal ZSRR, jak miało to miejsce w latach 1945-89. Wystarczyło np., aby premierem Wielkiej Brytanii został w 1940 r. nie Winston Churchill, lecz lord Edward Halifax, który w imię ratowania swojego kraju chciał dać Hitlerowi carte blanche na urządzenie wschodu Europy a la „Mein Kampf”. Można oczywiście zasadnie dowodzić, że polscy przywódcy nie zdawali sobie sprawy z tego, o jaką stawkę toczyła się gra, gdy w 1939 r. odrzucili żądania terytorialne niemieckiego dyktatora. Tym gorzej to jednak o nich świadczy.

Czechosłowacki prezydent Edvard Beneš (będę często odwoływać się do doświadczeń naszych południowych sąsiadów) dysponował przecież rok wcześniej z grubsza taką samą wiedzą na temat nazizmu jak minister Józef Beck czy marszałek Edward Rydz-Śmigły, ale lepiej niż oni rozumiał jego zbrodniczy charakter. Doszedł więc do wniosku, że rozjuszona stawionym jej oporem hitlerowska III Rzesza zgotuje Czechom krwawą łaźnię. Polacy natomiast albo w ogóle nie zastanawiali się, jak będzie wyglądała niemiecka okupacja, albo przyjmowali, iż nie będzie się ona zbytnio różnić od tej, którą pamiętali z I wojny światowej. Nierealistyczne wyobrażenia na temat przyszłości, która może czekać kraj w razie porażki, były najbardziej fundamentalnym błędem polskich kalkulacji, bo bez prawidłowego oszacowania ceny, jaką przyjdzie zapłacić za opór, nie dało się przecież racjonalnie ocenić ani poziomu ryzyka, ani sensowności własnych działań.

Minister Joseph Goebbels (na pierwszym planie w jasnym płaszczu), wiceminister spraw zagranicznych Polski Jan Szembek (z lewej), dyrektor Biblioteki Jagiellońskiej Edward Kuntze (z prawej) i kierownik Biura Propagandy Krakowa Tadeusz Przypkowski (na prawo za ministrem) podczas zwiedzania Collegium Maius w Krakowie, 15-16 czerwca 1934 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Nie chcę przez to powiedzieć, że opór nie miał sensu; chodzi raczej o to, że należało się liczyć ze znacznie wyższymi kosztami odrzucenia niemieckich żądań, niż milcząco przyjęto, podejmując taką decyzję. Kosztami na tyle wysokimi, że uprawniały one, a wręcz zobowiązywały polityków do przeanalizowania na chłodno wszystkich, choćby najbardziej nieprzyjemnych scenariuszy alternatywnych. Wszystkie one leżały w 1939 r. na stole, nawet jeśli większości z nich w ogóle nie brano w Warszawie pod uwagę.

Wariant węgierski

Pierwszy z nich, najbardziej oczywisty, sprowadzał się do przyjęcia żądań Hitlera, i to na tyle szybko, aby zachować resztki godności i możliwie duży zakres suwerenności wewnętrznej. Nazwijmy ten scenariusz węgierskim, bo podobną politykę prowadziły w tym czasie Węgry pod przywództwem admirała Miklósa Horthy’ego; stanowi on dzisiaj przedmiot westchnień prawicowych publicystów i historyków amatorów marzących o polskich żołnierzach dumnie defilujących, ramię w ramię z Wehrmachtem, po zdobytej Moskwie. Rzeczpospolita stałaby się wówczas formalnie sojuszniczką Niemiec, ale w praktyce byłby to sojusz wybitnie nierównoprawny ze względu na ogromną dysproporcję sił partnerów. Co gorsza, status Polski ulegałby z upływem czasu nieuchronnej degradacji.

Trudno np. przypuszczać, aby przejście przez nasze terytorium kilku milionów niemieckich żołnierzy w drodze na podbój Związku Radzieckiego nie zaważyło na sytuacji wewnętrznej kraju.

Przed wybuchem wojny nikt w Warszawie nie umiał sobie z pewnością wyobrazić, że w takiej sytuacji mogłoby np. dojść do eksterminacji polskich Żydów, ale i bez tego wymuszony sojusz z Niemcami jawił się w ogólnym rozrachunku jako podróż w nieznane, i to bez biletu powrotnego.

Atutami tej opcji byłyby natomiast utrzymanie przez jakiś jeszcze czas własnej, choć kulawej, podmiotowości w europejskiej rozgrywce i, prawdopodobnie, mniejsze straty ludzkie (tak przynajmniej mieliby prawo sądzić Beck i Rydz-Śmigły).

Wariant czeski

Drugi wariant, to scenariusz czeski. Oznaczał kapitulację wobec niemieckich żądań, ale nie od razu, lecz po dłuższym okresie dyplomatycznej rozgrywki. Polska musiałaby pójść w jakimś momencie na ustępstwa, których domagał się Hitler – zapewne już nie tylko w kwestii uprawnień w Gdańsku i eksterytorialnych arterii komunikacyjnych przez Pomorze, ale także na Śląsku i gdzie indziej – w zamian za co uniknęłaby druzgocącego najazdu.

Należało liczyć się z tym, że okrojonej terytorialnie i upokorzonej Rzeczpospolitej Rzesza narzuciłaby jakąś formę protektoratu jak Czechom w marcu 1939 r. Docelowo niemal na pewno czekałaby nas okupacja, choć zapewne nie tak krwawa, jak miało to miejsce w rzeczywistości. Podstawowa zaleta takiego wariantu polegałaby na tym, że Polska nie poniosłaby strat ludzkich i materialnych w konfrontacji zbrojnej z Wehrmachtem, a jednocześnie nie przylgnęłaby do niej stygmatyzująca etykietka sojuszniczki Hitlera.

Polski plan na Wrzesień 1939 r.

Trzeci scenariusz – odrzucenie niemieckich żądań i wojna w sojuszu z Francją i Wielką Brytanią – rozegrał się naprawdę, a jego plusy oraz minusy są powszechnie znane. W jego obrębie istniało jednak kilka różnych ewentualności, niekonieczne więc przebieg wydarzeń musiał przyjąć taki kierunek, jak się to stało. Może scenariusz taki dałoby się zrealizować lepiej, unikając tak ciężkich strat własnych i zadając większe przeciwnikowi, walcząc dłużej i bardziej planowo?

To, że nie da się pokonać Niemców, było dla polskich decydentów oczywiste. Mimo tromtadrackiej gadaniny o nieoddawaniu ani guzika od munduru i buńczucznych przechwałek o paradowaniu po Berlinie polski plan obrony, plan „Zachód”, opierał się na założeniu, że przewaga liczebna i techniczna Wehrmachtu wyklucza cokolwiek poza strategicznym odwrotem. Rozmieszczone wzdłuż całej długości granic z Rzeszą polskie armie miały przyjąć uderzenie nieprzyjaciela, a następnie stopniowo wycofywać się na wschód, aby ostatecznie się zatrzymać i ustabilizować front gdzieś w południowo-wschodnim narożniku kraju. Do tego czasu, jak przewidywano, niemiecki napór powinien zelżeć, ponieważ ofensywa Francji i Wielkiej Brytanii na zachodzie zmusi Wehrmacht do wycofania większości sił z Polski. A w przyszłości, dzięki alianckiej pomocy dostarczanej przez Rumunię, Wojsko Polskie miało przeprowadzić kontrofensywę i odzyskać utracone prowincje.

Plan ten miał mankamenty militarne, o których będzie jeszcze mowa, przede wszystkim jednak jego powodzenie zależało od jednoczesnego zajścia trzech okoliczności politycznych: zachodni sojusznicy musieli rozpocząć ofensywę nad Renem na tyle szybko, aby Wehrmacht nie zdążył do tego czasu unicestwić Wojska Polskiego; wschodni sąsiad, czyli Związek Radziecki, musiał pozostać neutralny przez cały okres trwania działań zbrojnych; Rumunia musiała wytrwać w sojuszu z Polską, przepuszczając przez swoje terytorium zaopatrzenie, sprzęt i ewentualne posiłki dla naszej armii. Bez spełnienia dwóch pierwszych przesłanek cała koncepcja brała tak czy inaczej w łeb; w przypadku, gdyby nie zaszła trzecia, nawet po udanym odwrocie na owo przedmoście rumuńskie, jak zaczęto je później nazywać, Wojsko Polskie czekałaby powolna agonia.

Jak wiadomo, nie został spełniony ani jeden warunek, na skutek czego wojna z Niemcami zakończyła się tragiczną katastrofą. Nie za dobrze świadczy to o jakości polskiego planowania.

Czy dałoby się jednak osiągnąć coś więcej, gdyby przyjęto inne, bardziej realistyczne założenia?

Inny sojusz byłby dziwny

Militarne współdziałanie z Zachodem na wypadek wojny stanowiło w dwudziestoleciu międzywojennym fundament polskiej racji stanu. Mimo polityki „wstawania z kolan”, którą uprawiał minister Beck, w Warszawie doskonale wiedziano, że pod koniec lat 30. Polska bez sojuszu z Francją nie mogłaby stawić czoła rosnącym w siłę Niemcom i albo musiałaby stać się ich wasalem jak Węgry, albo zostałaby przez nich zaszczuta na śmierć jak Czechosłowacja. Żaden z tych wariantów, jak się wydaje, nie mieścił się w głowie rządzącym krajem piłsudczykom.

Minister Joachim von Ribbentrop (z lewej) w towarzystwie ministra spraw zagranicznych Polski Józefa Becka opuszcza dworzec w Warszawie. Widoczne flagi ze swastykami, którymi udekorowano dworzec, 25 stycznia 1939 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Podporządkowanie się Hitlerowi oznaczałoby kompromitujące bankructwo całej ich wcześniejszej polityki i stałoby w głębokiej sprzeczności z wyznawanym przez nich systemem wartości. Kapitulacja bez walki przyniosłaby tak samo druzgocące skutki polityczne, wywołując na dodatek prawdopodobnie potężne protesty społeczne – po latach pobrzękiwania szabelką i podbijania bębenka mocarstwowych mrzonek trudno byłoby przecież wytłumaczyć ludziom przygnębiającą prawdę o własnej słabości. Przyjmijmy więc dla uproszczenia, że w realiach panujących w przededniu wybuchu II wojny światowej polskie elity nie miały w istocie wyboru i musiały utrzymywać sojusz z Zachodem.

Warianty węgierski ani czeski – czy się to komuś dzisiaj podoba czy nie – nie wchodziły w grę z przyczyn psychologicznych i wewnątrzpolitycznych.

W teorii polski system sojuszy opierał się na bardzo solidnych podstawach. Polskę łączyła z Francją nie tylko umowa o przyjaźni i współpracy, ale również szczegółowa konwencja wojskowa. To właśnie ona określała, że 15. dnia od ogłoszenia przez Paryż mobilizacji powszechnej armia francuska osiągnie gotowość do przeprowadzenia generalnej ofensywy przeciwko Rzeszy. Wielka Brytania stała się formalnie sojuszniczką Polski dopiero 25 sierpnia 1939 r. i konkretny zakres jej pomocy wojskowej nie został uzgodniony, ale pozycja imperium brytyjskiego była wówczas mniej więcej taka jak dzisiaj Stanów Zjednoczonych: państwo to uchodziło za największą światową potęgę i głównego gwaranta globalnego ładu politycznego, Polsce mogło się więc wydawać, że chwyciła właśnie Pana Boga za nogi.

Polsko, licz na siebie

Nie można winić polskich przywódców za to, że we wrześniu 1939 r. Zachód nie udzielił nam w jakiejkolwiek efektywnej pomocy. Nie mieli na to realnego wpływu. Jak dowodzi przykład czechosłowacki, nawet gdyby minister Beck prowadził wcześniej wobec Francji najbardziej lojalną politykę, Paryż i Londyn i tak postąpiłyby wobec Polski egoistycznie, bo ich przywódcy uważali, że nie są gotowi do konfrontacji militarnej z Niemcami.

Można natomiast mieć pretensje do polskich władz, że nie zastanawiały się, co się stanie, jeśli Zachód nie zaatakuje Niemiec.

W sztabie generalnym zdawano sobie przecież sprawę z wpływu linii Maginota na skostnienie francuskiej doktryny wojennej. A mogło się przecież zdarzyć też tak, że aliancka ofensywa nastąpiłaby później, niż przewidywano, mogła się nie powieść albo byłaby słabsza, niż zakładano, a tym samym nie odciągnęłaby na czas wystarczającej liczby niemieckich dywizji z Polski. Żadnej z takich ewentualności nasze dowództwo nie uwzględniło, niestety, w swoich planach.

Attache wojskowy Ambasady Niemiec w Polsce ppłk. von Gerstenberg (drugi z lewej) w asyście polskich wojskowych na tle Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie, 17 kwietnia 1938 r.Attache wojskowy Ambasady Niemiec w Polsce ppłk. von Gerstenberg (drugi z lewej) w asyście polskich wojskowych na tle Grobu Nieznanego Żołnierza w Warszawie, 17 kwietnia 1938 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Tymczasem należało się przygotowywać nie na najbardziej optymistyczny, lecz na najbardziej realistyczny wariant rozwoju wydarzeń i przyjąć, że Zachód nie zdąży nam efektywnie pomóc wcześniej niż za kilka miesięcy. Skoro zaś Francja i Wielka Brytania nie były w stanie natychmiast odciążyć walczącej Polski, należało zacząć liczyć wyłącznie na siebie. To oznaczało, że władze II RP nie powinny były słuchać sojuszników, którzy doradzali wstrzymywanie się z ogłoszeniem mobilizacji powszechnej, ale przeprowadzić ją tak szybko, jak tylko się dało, jeszcze przed rozpoczęciem niemieckiego najazdu. Wojsko Polskie dysponowałoby kilkunastoma dywizjami więcej, a przede wszystkim uniknęło destrukcyjnego chaosu koncentracji odbywającej się już pod bombami Luftwaffe.

Plan „B” tylko na papierze

Progressive Academics Voice Support for Jewish USC Student Over Anti-Zionist Harassment

Progressive Academics Voice Support for Jewish USC Student Over Anti-Zionist Harassment

Algemeiner Staff


The University of Southern California campus. Photo: Padsquad19 via Wikimedia Commons.

A group of progressive American scholars have come to the defense of a Jewish student whose experience of antisemitism led to her resignation as University of Southern California student vice president earlier this month.

In a statement published this week under the title “Are you now or have you ever been a Zionist?” — a deliberate nod to the McCarthy-era harassment of leftists in the 1950s — the Alliance for Academic Freedom (AAF) said that it “condemns the treatment of Rose Ritch … following a campaign that featured denunciations of her support for Israel, including some with antisemitic overtones.”

In an open letter published on Aug. 6, Ritch said that she was stepping down because she had been “harassed and pressured for weeks by my fellow students because they opposed one of my identities.”

She explained: “It is not because I am a woman, nor because I identify as queer, femme, or cisgender. All of these identities qualified me as electable when the student body voted last February. But because I also openly identify as a Zionist, a supporter of Israel’s right to exist as a Jewish state, I have been accused by a group of students of being unsuitable as a student leader. I have been told that my support for Israel has made me complicit in racism, and that, by association, I am racist. Students launched an aggressive social media campaign to ‘impeach [my] Zionist a**.’ This is antisemitism, and cannot be tolerated at a University that proclaims to ‘nurture an environment of mutual respect and tolerance.’”

Ritch’s letter drew a supportive note from USC President Carol Folt, who told students in an email that she condemned “the antisemitic attacks on her character and the online harassment she endured because of her Jewish and Zionist identities.”

In its statement, the AAF said that while Folt’s statement was welcome, “the administration and faculty [of USC] failed to speak out forcefully and early enough.”

The group noted that “Ritch is far from the only college student who has been harassed in recent years for their pro-Israel politics.”

The statement observed: “Her story is an important reminder that educational institutions should actively promote discussion about contentious issues like the Middle East. They should encourage students to become informed about the history and nature of Zionism, which, according to standard definitions, is the movement of the Jewish people for self-determination in a land or state of their own. Rather than hurling the term as an epithet, or falsely equating Zionism with a parade of horribles, students should be able to appreciate its origins, meaning, and complexity.”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Hachnosas Sefer Torah – Raleigh Hotel | הכנסת ספר תורה לביהמ”ד במלון ‘ראלי’ שבהרי הקעטסקילס ניו יורק

Hachnosas Sefer Torah To The New Shul In The Raleigh Hotel In South Fallsburg, NY.

*****


Hachnosas Sefer Torah – Raleigh Hotel | הכנסת ספר תורה לביהמ”ד במלון ‘ראלי’ שבהרי הקעטסקילס ניו יורק

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com