Archive | 2020/10/29

Opowieść o prawdziwym człowieku

Opowieść o prawdziwym człowieku

Waldemar Piasecki


Gdyby nie Stanisław Jefgrafowicz Pietrow urodzony w przededniu II wojny, świat byłby już … 37 lat po atomowej III wojnie i pewnie nikt nie mógłby tego tekstu dziś czytać…

Pułkownik Stanisław Pietrow prywatnie

W literaturze wojennej wielkie dzieła epickie zdarzają się rzadko. Dość zgodnie wymienia się „złotą trójkę”: „Kaputt” Curzio Malaparte, „Komu bije dzwon” Ernesta Hemingwaya i „Opowieść o prawdziwym człowieku” Borysa Polewoja. W Nowym Jorku do dziś żyje pamięć prawdziwego człowieka, dzięki któremu nie wybuchła prawdziwa wojna atomowa. Jemu się należy powieść, którą ktoś powinien napisać. Na razie jest o nim film

Kim był ten człowiek?

Stanisław Jefgrafowicz Pietrow jest rówieśnikiem II wojny światowej. Od jednego z działaczy rosyjskiego „Memoriału” słyszałem, że imię Stanisław ma po swoim pradziadku, polskim zesłańcu-sybiraku. Nie udało mi się tego wątku w Nowym Jorku zweryfikować osobiście. Jakkolwiek potencjalnie miły, nie jest jednak najważniejszy.

 


Urodził się krótko przedtem, zanim Hitler ze Stalinem napadli na Polskę we wrześniu 1939 roku. Wychowywał się w tradycji Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i martyrologii 20-milionowej ofiary narodu radzieckiego. Było to tym oczywistsze, że w tej wojnie brał bohaterski udział jego ojciec. Poszedł do wojska w 1956 roku.

Potem była radiolokacyjna szkoła oficerska. Pozostał w armii na dobre.

Oficer wielkich nadziei…

W 1970 roku trafił do wojska rakietowych. Ostatnich 9 lat spędził w ściśle tajnym centrum Dowodzenia Systemu Ostrzegania przed Atakiem Rakietowym (SPRN). Znakomita kariera wojskowa (stopień majora w wieku 33 lat, podpułkownika –38) doprowadziła go do stanowiska dowodzenia SPRN. Na jego pulpicie dowodzenia finalizowała się analiza danych skomplikowanego satelitarnego systemu monitoringu aktywności rakietowej USA i NATO, zwanego „Oko”. Jej konkluzją zaś miało pozostać — w ekstremalnej sytuacji — rozstrzygnięcie o słuszności podjęciu rakietowego ataku atomowego na wroga i przekazaniu jej na Kreml. Do praktycznie „automatycznej” decyzji ataku przez I sekretarza KC KPZR.

Władza — rzec by można — niemal… boska, gdyby nie oczywisty paradoks ideologiczny tego stwierdzenia.

Przyszło mu zmierzyć się z odpowiedzialnością za nią.

Sierpuchowo-15

… zamknięte miasto, którego próżno szukać na mapie było supertajną kwaterą skąd spoglądało „Oko”. Zatrzymajmy się przy tej lokalizacji.

Sierpuchowo (bez numeracji) jest miastem odległym o 95 km od Kaługi i tyle samo od Moskwy. Kaługa ma swoje miejsce w historii litewskiej i polskiej. Tu w latach 1609-10 panował „kałuski carewicz” Dymitr II Samozwaniec ze swą wybranka Maryną Miniszchówną, znany z nieudanej próby opanowania Moskwy. W Tuszyńskim Borze w pobliżu miasta został on ostatecznie zarąbany przez Apasłuna Urusowa. Kaługa stała się historycznym miejsce zsyłek polskich, po czasy najnowsze, lata 40., kiedy więziono tu 5 tys. żołnierzy polskich. Podczas inwazji bolszewickiej na Polskę w Kałudze funkcjonowała ich kwatera główna.

W lesistych okolicach Sierpuchowa położone jest Prowino, ośrodek badań atomowych. Tam zainstalowano pierwszy na świecie akcelerator. Z kolei w Puszczynie znajduje się zespół trzech supernowoczesnych radioteleskopów służących do eksploracji przestrzeni kosmicznej. Co się dzieje w „numerowanych” Sierpuchowach już znacznie mniej wiadomo. Nawet, na którym numerze ten ciąg się kończy. W „Piętnastce” (na zdjęciu satelitarnym z Google Earth) znajdowało się newralgiczne centrum śledzenia rakietowych ruchów wroga i stosownego na nie reagowania.

Także osiedla mieszkalne rodzin personelu z pełną infrastrukturą: szkołami, sklepami, szpitalami etc. Tam na straży bezpieczeństwa ZSRR czuwał m.in. ppłk Stanisław Pietrow.

Rok 1983

… to był dziwny i groźny rok. Specyficznie w stosunkach USA i ZSRR. 10 listopada 1982 roku zmarł Leonid Breżniew, a schedę kremlowską odziedziczył po nim jego protegowany, od 1967 roku szef KGB, 68-letni Jurij Andropow. Jak pisze, piórem Davida Hoffmana, przytaczany na początku „Washington Post”, kreśląc polityczne tło służby Pietrowa: „Andropow owładnięty był obsesją zaskakującego ataku nuklearnego ze strony Zachodu i żądał od szpiegów rozlokowanych po całym świecie dowodów takich przygotowań”. CIA dysponowało na temat tej skłonności I sekretarza bogatą wiedzą. W ramach wojny psychologicznej prowadzono z ZSRR swoiste ćwiczenia testujące ich reakcje, m.in. z wykorzystanie manewrów floty amerykańskiej w rejonach strategicznych bastionów sowieckich i baz atomowych łodzi podwodnych na Morzu Barentsa.

23 marca 1983 roku po słynnym wystąpieniu Ronalda Reagana na temat „Gwiezdnych Wojen”, mających zadecydować o konfrontacji z sowieckim „Imperium Zła”, Andropow nabrał przekonania, że Ameryka zaatakuje ZSRR pierwsza. Z jego inicjatywy powstała koncepcja zmasowanej odpowiedzi rakietowej na „atak amerykański”. Obawiając się, że Amerykanie będą niszczyć rosyjskie rakiety wysoko nad ziemią, postanowił zasypać ich tysiącami pocisków, tak, aby odpowiednia ich liczba i tak dotarła na miejsce, do Nowego Jorku, Waszyngtonu, Chicago, Los Angeles oraz amerykańskich baz wojskowych. Aby mieć przewagę informacyjną, zalecił intensyfikację prac nad systemem wczesnego ostrzegania.

Krótko przed rozpoczęciem ćwiczeń wojskowych NATO o kryptonimie „Zręczny Łucznik” („Able Archer”), obejmujących m.in. stan podwyższonej gotowości sił nuklearnych USA w Europie, nastąpiła dramatyczna weryfikacja skuteczności działania „udoskonalonego” systemu. 1 września 1983 r. Rosjanie — zapewne myśląc, że „Łucznik” wysłał im „strzałę” — „zidentyfikowali” jako pocisk balistyczny „jumbo jeta” Korean Air Lines i zestrzelili go. Śmierć poniosło 269 pasażerów i członków załogi. Wybuchł międzynarodowy skandal. Moskwa paranoi nuklearnego zagrożenia jednak nie okiełznała. Odwrotnie. KGB do swych agentów na Zachodzie rozesłało rozkaz szykowania się do możliwej wojny atomowej.

Nadeszła…

Niedziela, 25 września

Christopher Reeve na swym ranczo obchodził 31 urodziny, w Belgii zmarł eksmonarcha Leopold III. Do Pekinu przybył sekretarz obrony Caspar Weinberger, aby prowadzić rozmowy na temat współpracy wojskowej Chin i USA. Rosjanie z kolei na poligonie na Nowej Ziemi dokonali kolejnej podziemnej próby nuklearnej.

W Sierpuchowie-15, w bunkrze gotowym na przyjęcie ataku atomowego, na głębokości 50 metrów pod ziemią, za pulpitem dowodzenia zasiadał od dwóch godzin ppłk Pietrow. Jego stanowisko mieściło się na antresoli. Pod sobą miał obszerną salę operacyjną, w której na ogromnych ekranach monitorowana była przestrzeń nad dosłownie całą kulą ziemską. Szczególnie dokładnie nad USA. A już z drobiazgową precyzją nad Montaną i miejscowością Malstrom, główną bazą amerykańskich rakiet balistycznych. Dane z satelitów i radarów analizowane były przez sieć komputerów i przekazywane do komputera centralnego. Na swoich stanowiskach pozostawało kilkudziesięciu oficerów i podoficerów. Zapowiadał się kolejny rutynowy dyżur, podczas którego głównym problem jest walka ze sennością. Pietrow zaparzył kolejną szklankę mocnej kawy i osłodził dwoma łyżeczkami cukru. Mieszał automatycznie. Mijała północ.

Zaczął się poniedziałek 26 września…

Krótko po wpół do pierwszej w nocy postanowiłem zejść do sali operacyjnej na obchód. Nagle ekran mojego monitora zaczął pulsować intensywnym światłem. Otrzymałem sygnał z komputera centralnego, iż w naszym kierunku została wystrzelona, a następnie polecenie „START”.

Ponieważ taki sam stan alarmowy został zasygnalizowany na dole wszyscy zerwali się od swoich stanowisk i z zadartymi głowami zaczęli się wpatrywać we mnie oczekując reakcji. Po chwili zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego. Wkrótce system pokazał następną rakietą, potem trzecią, czwarta i wreszcie piątą. Pulsujące światło „START” sugerowało mi naciśniecie przycisku z tym samym napisem i uruchomienie ciągu nieodwracalnych reakcji systemu kontruderzenia rakietowego, bez możliwości wpływu nań człowieka.

Główny komputer nawet nie pytał mnie co ma robić. Był tak skonstruowany, by nawet nie mógł pytać. Było to zamierzone rozwiązanie wykluczające możliwość wpływania na system operacyjny. Wszystko, co do mnie należało i wszystko, co mogłem zrobić, to albo uznać alarm za fałszywy, albo pozwolić komputerowi przejść do kolejnego etapu działania… – wspominał Pietrow.

Nogi miał jak z waty. Na ekranie wyświetlającej kontur mapy, pięć punktów sunęło z zachodu na wschód. Personel panikował, a telefony na biurku dzwoniły. Bluzgając najgorszymi wyzwiskami, pułkownik zmusił załogę do powrotu na swoje miejsca.

– Wszystko było jakieś dziwne – wiódł relację. – Na wielu ćwiczeniach wariantów amerykańskiego ataku nigdy nie było sytuacji, by agresor zdecydował się na uderzenie tylko pięcioma pociskami balistycznymi. To byłoby nonsensowne, skutek ataku byłby ograniczony, za to uruchomił masowy odwet paru tysięcy rakiet. O wszystko można było podejrzewać Amerykanów, ale nie aż taką głupotę…

Stanisław Pietrow ocenił, że znacznie bardziej prawdopodobna niż atak jest awaria systemu.

– Rozwój sytuacji mogłem sobie łatwo wyobrazić, bo znałem to z niezliczonych symulacji. Byłby to początek III wojny. Gdybym potwierdził rozpoznanie komputera Andropowowi, ministrowi obrony i sztabowi generalnemu odwrotu już by nie było. Na nasze rakiety Ameryka naturalnie odpowiedziałaby swoimi. Takiego ryzyka, w zgodzie ze sobą, podjąć nie mogłem… – uzasadniał.

Nie należy mieć złudzeń, jaką decyzję podjąłby Andropow.

Miał na rozstrzygnięcie trzy minuty i po ich upływie wykrzyczał do słuchawki: „To kompletna bzdura! Błąd komputera. Nie ma żadnego ataku!”

Pułkownik był mokry od potu, fotel palił go ogniem. Śledził ekrany i czekał. Gdyby istotnie rakiety leciał po kwadransie powinny zostać wychwycone przez inne systemy radarowe, a po 25 minutach powinny nastąpić pierwsze eksplozje. To były najdłuższe minuty w życiu Pietrowa…

Nu, mołodiec…

– powiedział następnego dnia Stanisławowi Pietrowowi generał. To była jedyna nagroda, jaką otrzymał, kiedy rano w centrum zaroiło się od dowódców różnych szczebli, służb specjalnych i technicznych. Wszyscy starali się ustalić, co było przyczyną awarii systemu. Na razie zapadła decyzja: „Morda w kubeł!”. Wszyscy świadkowie wydarzeń minionej nocy otrzymali absolutny zakaz opowiadania o nich.

Bohatera nocy miast awansować przesunięto na niższe stanowisko i wstrzymano awans na pełnego pułkownika. Pytany dlaczego, odpowiada, że gdyby jego nagrodzono, kogoś należałoby ukarać. A to nie byłaby tylko jedna persona, ale cały serial generałów, może nawet zahaczyłoby o jakiegoś marszałka. Lepiej było więc „zgasić” Pietrowa.

Przy okazji ustalono, że przyczyną ogłupienia systemu „Oko” były odbicia światła słonecznego od pokrywy chmur nad Montaną. Szansa takiego zjawiska była poniżej jednego do miliona, ale przy odpowiednim położeniu Ziemi, konfiguracji chmur i koncie padania promieni – możliwa. Objaśnił to dowództwu dwudziestoparoletni, lecz naukowo oczytany porucznik. System skorygowano.

Zgaszony

Pietrow jesienią 1984 roku odszedł po ukończeniu 45 lat w stan spoczynku. Na odchodne dostał pułkownika. Wcześniej, 9 lutego tegoż roku na wieczny odpoczynek odszedł Jurij Andropow…

– Gdy mi proponowali, abym jeszcze został w wojsku, odpowiedziałem, że jedyne czego pragnę, to żeby się ode mnie odpieprzyli… – mówił Pietrow.

Na wojskowej emeryturze zaczął pracować w biurze konstrukcyjnym. To nie był jednak jego świat. Popadł w depresję. Żona miała wylew krwi do mózgu. Na operację neurochirurgiczną nie było pieniędzy. Kiedy żona umarła, musiał pożyczyć nawet na pomnik…

Pytany, czy żona kiedykolwiek dowiedziała się o tym, co zrobił, Pietrow odpowiada: „Tak, ale nie ode mnie”. On milczał. Chyba nawet przestał wierzyć, że mu się coś takiego przytrafiło. Nie milczał jednak generał Jurij Wotincew, bezpośredni przełożony pułkownika. Już na emeryturze,

w 1993 roku udzielił „Prawdzie” wywiadu, w którym opowiedział o bohaterstwie Pietrowa. Zrobiło się o nim głośno. Żona dowiedziała się z gazet. Nie chciała wierzyć. Potem była przerażona. Było nie było — jej mąż „skompromitował potęgę obronną Związku Radzieckiego”. Związku jednak już nie było, a i czasy nie takie, żeby pułkownikowi coś się mogło przytrafić.

Bohater świata

Na wieść o wyczynie Stanisława Pietrowa zainteresowały się nim zachodnie media. Trafił na lamy encyklopedii i podręczników w akademiach wojennych na całym świecie.

21 maja 2004 roku w Moskwie odbyła się uroczystość wręczenia mu tytułu „Bohatera Naszych Czasów i Obywatela Świata” przyznanego przez międzynarodową organizację Association of World Citizens (AWC) mającą siedzibę w San Francisco, przedstawicielstwa w 30 krajach i akredytowaną przy ONZ. Tytułowi towarzyszyła premia w wysokości… tysiąca dolarów.

19 stycznia 2006 roku w audytorium Daga Hammerskjolda w nowojorskiej siedzibie ONZ Stanisław Pietrow otrzymał World Citizens Award („dla człowieka, który powstrzymał wojnę nuklearną”) z rąk prezydenta organizacji Douglasa Matterna. Jest to szklana statuetka przedstawiająca dłoń trzymającą opiekuńczo kulę ziemską. Obdarowany był szczęśliwy. Nie kryl łez.

24 lutego 2012 roku otrzymał Niemiecką Nagrodę Mediów (Deutscher Medienpreis). 17 lutego 2013 roku uhonorowany w Operze Sempera w Dreźnie Nagrodą Pokojową „Dresden-Preis”

Znów znalazł się w centrum medialnego zainteresowania. W pamięci społeczności międzynarodowej ma go uwiecznić duński film dokumentalny.

Puenta do Polewoja

Bohaterem „Opowieści o prawdziwym człowieku” jest pilot myśliwski Aleksiej Mieriesjew. Dokonywał cudów waleczności na niebie, dopóki w kwietniu 1942 roku nie zestrzelili go Niemcy. Ranny wyskoczył ze spadochronem. Przez 18 dni przedzierał się do swoich, gubił pościg. Niestety rany nóg zainfekowanych gangreną spowodowały konieczność ich amputacji poniżej kolan. Nie poddał się. Ze specjalnymi protezami wrócił do służby i znów walczył w powietrzu. W sierpniu 1943 roku podczas jednej walki zestrzelił trzy myśliwce niemieckie. Ogółem odbył 86 lotów bojowych odnotowując 11 zestrzeleń. Stał się narodowym bohaterem. Posiadaczem wszelkich najwyższych orderów i tytułów. W 1949 roku Borys Polewoj napisał o nim „Opowieść”. W 1960 roku wystawiono o nim operę z muzyka Siergieja Prokofiewa. Generał Mieriesjew zmarł 19 maja 2001 roku otoczony powszechnym kultem i dostatkiem. Stał się ikoną swego narodu.

Pułkownik Stanisław Pietrow, kiedy spotkałem go w siedzibie ONZ miał 76 lat. Wyglądał jak amerykański dziewięćdziesięciolatek. Był schorowany, zmęczony życiem, gorzki. Równocześnie dumny i wolny od cienia postawy roszczeniowej. Ot, zrobił swoje. Uratował świat od atomowej zagłady. Niech świat ma. W swojej ojczyźnie honorów nie doczekał i nie doczeka.

Ratując ludzkość ocalał ją bowiem przed… kompromitującymi skutkami rodzimego snu o potędze i jego dyletanckiej realizacji. Za to się orderów nie daje. W Rosji.

Dlaczego jednak świat i międzynarodowa społeczność nie potrafiły o Stanisława Pietrowa zadbać, jak o pierwszego z pierwszych – pojąć nie sposób. Mieszka w biednym dwupokojowym mieszkaniu w podmoskiewskim Friazinie. Na życie musiała mu wystarczyć emerytura równowartości… 700 złotych. Wegetował dumnie. Był prawdziwym człowiekiem. Równocześnie prawdziwi zbrodniarze w rodzaju Arafata przekupowani byli pokojowymi Nagrodami Nobla. Tę samą nagrodę dostał też Gorbaczow, bo rozmontował ZSRR.

W 2013 roku poprawiło mu się, kiedy dostał Dresden Award, bo towarzyszyło jej 25 tysięcy euro.

Rola

Stanisław Pietrow za udaremnianie demontażu świata i naszej – pożal się Boże – cywilizacji nagrodzony został rolą w filmie z udziałem Kevina Costnera


Można filozoficznie dywagować czy taki świat i taka cywilizacja zasługiwały, Stachu, na to, abyś je ratował w 1983 roku. Politycznie pewne jest jednak, że wtedy „reżyser” Andropow ci uwierzył. Dlatego odegrałeś swoją rolę. Czy dziś Putin pozwoliłby ci ją odegrać nie dowiemy się. Odszedłeś trzy lata temu. Podały o tym media na całym świecie.

Pozostaniesz w naszej pamięci o wiele dłużej niż trwa telewizyjny news.

Waldemar Piasecki
Nowy Jork


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Arab-Israeli Politicians Against Peace

Arab-Israeli Politicians Against Peace

Ruthie Blum / JNS.org


Khalida Jarrar (left), who was arrested by Israel’s Shin Bet security service for her ties with the Popular Front for the Liberation of Palestinian (PFLP) terror group, is pictured with Israeli-Arab Knesset member Ayman Odeh, who heads the Joint Arab List. Photo: Wikimedia Commons.

– An overwhelming majority of Israeli parliamentarians, including those in the opposition, voted on Thursday to ratify the US-brokered Abraham Accords. With 80 members of 120-seat Knesset in favor of the treaty with the United Arab Emirates and 27 in absentia, the remaining 13 lawmakers were unable to block the historic peace agreement that was approved unanimously by the Israeli Cabinet on October 12.

Though the quantity of MKs nixing the deal was negligible, their identity is not. All of the more than dozen legislators who reject Israel’s peacemaking — not only with the UAE, but with Bahrain as well — are Arab citizens of the Jewish state, belonging to the Joint List party.

The Joint List is a bloc of disparate communist, socialist, Islamist, and Arab-nationalist parties Balad, Hadash, Ta’al, and the United Arab List, supported by an increasing number of radical Jews disillusioned with the Zionist left.

It is headed by MK Ayman Odeh, who said last week that Israel’s normalization with the Gulf states is based on “twisted logic” that [the Joint List] cannot accept … either morally or nationally.”

He was referring to Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu’s long-standing view that a lack of peace with the Palestinians is not at the root — or even a blip on the radar screen — of Middle East strife in general or of traditional regional hostility to Israel in particular. It is this position that the Israeli left, obsessed with the failed “land for peace” paradigm, cannot tolerate.

The Palestinian Authority (PA) and its apologists have had an interest in keeping this false idea alive. The notion has been the basis for inverting culprit and victim where Palestinian intransigence is concerned. It also has served as the perfect fund-raising pitch for Ramallah and the Hamas-run Gaza Strip from deep-pocketed benefactors in Europe.

The administration of former President George W. Bush made a feeble attempt at placing the onus on the Palestinian Authority to undergo internal reform and reach an agreement with Israel. But it wasn’t until Donald Trump entered the White House that concrete demands to shape up or lose out on a great opportunity for the Palestinian people were made clear to PA chief Mahmoud Abbas.

Abbas realized that Washington meant business. His response was to snub its envoys. For the first time in his career, his behavior was met with an apathetic shrug, rather than another wave of appeasement.

As if that weren’t sufficient cause for almost 85-year-old to feel frustrated, the mild reaction on the part of the “Palestinian street” and neighboring Arab leaders to America’s recognition of Jerusalem as Israel’s capital — and the move of the US embassy there from Tel Aviv — was too much for him to bear. That this was followed by a host of additional moves aimed at holding the Palestinians accountable for terrorist activities, while furthering other Israeli interests, only made matters worse for the aging despot.

He was slightly encouraged by the Arab League’s declaration on February 1 that Trump’s “Peace to Prosperity” plan, unveiled at the White House on January 28, “does not meet the minimum rights and aspirations of Palestinian people.”

During the emergency meeting of the League, convened at Abbas’ behest, members vowed not to cooperate with the US. Ironically, the UAE and Bahrain were among the countries making this promise, despite having sent representatives to Trump’s joint press conference with Netanyahu three days earlier to reveal the plan.

To explain this seeming contradiction, an anonymous Arab diplomat told the left-wing Israeli daily Haaretz that the Gulf states had been misled by Washington with a document stating that Trump’s plan included the establishment of a Palestinian state — with Jerusalem as its capital — as the basis for peace negotiations.

This was nonsense, of course. The only bone thrown to the UAE and Bahrain on behalf of the Palestinians was Washington’s request that Netanyahu agree to put on hold his government’s plan to extend Israeli sovereignty to the Jordan Valley, and Jewish communities in Judea and Samaria.

The Palestinians weren’t interested, however. Nor did their temporary sense that the Arab League still had their back last for long. Months later, in August, when the UAE and Bahrain announced that they would be normalizing ties with Israel, Ramallah’s attempt to dissuade them from doing so — and to persuade the rest of the Arab League to condemn them — was unsuccessful.

In a typical huff, the Palestinians quit its slated six-month chairmanship of the Arab League council of foreign ministers. Lo and behold, nobody cared. The Arab League, like Netanyahu, has been focused on the threat from Tehran and on entering a coalition of nations that share a fear of a nuclear Iran.

This brings us to the Knesset representatives of Israel’s Arabs. Odeh not only voted against the Abraham Accords, but told the Hezbollah-affiliated Lebanese TV station al-Mayadeen that they are based on a “flawed assumption” about Iran being the “fundamental issue.”

Pooh-poohing the Iranian threat — to a network whose sponsors are Iranian proxies — he said, “The Israeli occupation is the fundamental problem.” Al-Mayadeen is used to and regularly promotes Israel-bashing. Having help from an Arab Knesset member who isn’t even as radical as some of the others on his list must have been especially welcome.

Speaking of which, Joint List MK Abbas Mansour, chairman of the United Arab List Party, explained to Israel’s Kan Radio on Monday why he couldn’t unequivocally condemn the beheading of a history teacher by a Chechen Islamist in a suburb of Paris on Friday.

Mansour said that the teacher should not have shown his students caricatures of the Prophet Muhammad, even in the context of a lesson on freedom of expression, since such depictions are offensive to Muslims. Try as they might, the interviewers did not manage to get him to concede that in this case, the cartoons were part of an educational exercise or that democracy involves free speech.

Instead, he ranted about the pluralism of Islam and its respect for all people and religions to prove his point that causing offense to Muslims goes against such values. In his eyes, apparently, decapitation does not.

Given the Palestinian honchos’ unwillingness to coexist with Israelis at the expense of their own people’s well-being, it is logical for the likes of Odeh and Mansour to be on their side against the Abraham Accords. What makes no sense at all, however, is that the Joint List — the third-largest faction in the Knesset — is more hostile to Zionists than the sheikhs of Abu Dhabi and Manama.


Ruthie Blum is an Israel-based journalist and author of To Hell in a Handbasket: Carter, Obama, and the ‘Arab Spring’.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Israel to thwart Iranian entrenchment in Syria

Israel to thwart Iranian entrenchment in Syria;

TV7 Israel News


1) Israeli Foreign Minister Gabi Ashkenazi reiterates to his Russian counterpart Sergei Lavrov Jerusalem’s resolve to thwart Iran’s military entrenchment in Syria.

2) Moscow offers to broker a negotiated solution between Ankara and Athens on all that pertains to the East Mediterranean dispute.

3) Tensions are rapidly increasing between Turkey and Europe; and separately, between Ankara and Washington – with President Recep Tayyip Erdogan warning US and European leaders to remember who they are speaking to.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com