Archive | 2020/11/11

XIX-WIECZNA WARSZAWA – MIASTO CZTERECH NARODÓW

Panorama Warszawy z kopuły kościoła ewangelickiego — widok w stronę Starego Miasta. Drzeworyt Feliksa Zabłockiego wykonany około 1870 według rysunku Adolfa Kozarskiego / Polona


XIX-WIECZNA WARSZAWA – MIASTO CZTERECH NARODÓW

DR PAWEŁ FIJAŁKOWSKI


Przez stulecia do Warszawy przybywali osadnicy z różnych zakątków Europy. Byli wśród nich kupcy, rzemieślnicy, lekarze, architekci i artyści. Wielonarodowość stolicy, w której żyli obok siebie Polacy, Żydzi, Niemcy, Rosjanie oraz przedstawiciele innych nacji, intrygowała obcokrajowców i wyróżniała Warszawę na tle wielkich miast kontynentu.


Początki różnorodności

Warszawa jest od swych średniowiecznych początków miastem tworzonym przez przybyszów z różnych stron Europy, reprezentujących różne narody i wyznania. Wprawdzie przez długi czas byli oni bardzo nieliczni, ale już w I połowie XVII w. stanowili 5–10% ogółu osadników. Dominowali wśród nich Niemcy, Włosi, Czesi i Szkoci, znacznie mniej liczni byli Holendrzy i Francuzi. Napływ cudzoziemców wzmógł się za panowania królów z saskiej dynastii Wettynów, przy czym coraz więcej było wśród nich chrześcijan wyznań niekatolickich, przede wszystkim ewangelików.

Kościół ewangelicko-augsburski wzniesiony w latach 1778-1781 według projektu Szymona Bogumiła Zuga. Rycina Adama Pilińskiego z 1839 r.
Polona

Wraz z rozwojem Warszawy jej kulturowe zróżnicowanie było coraz większe. W II połowie XVIII w., w czasach króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, nastąpił znaczący wzrost liczby mieszkańców. Do miasta napływali przybysze nie tylko z centralnej Polski i różnych zakątków Rzeczypospolitej, ale także z zagranicy. Toteż stolica stawała się organizmem skupiającym przedstawicieli coraz większej liczby narodów. Wbrew obowiązującym przepisom, zakazującym wyznawcom judaizmu osiedlania się w Warszawie, rozwijało się skupisko żydowskie. Do miasta napływało wielu Niemców, pochodzących – podobnie jak w czasach saskich – głównie z Saksonii, ale także z Prus oraz Austrii. Wśród przybyszów było wielu Francuzów, Rosjan i Włochów. W stolicy osiedlali się także Ormianie i Grecy oraz Czesi i Węgrzy. Co jakiś czas pojawiali się Romowie, którzy ze względu na swój wędrowny tryb życia traktowani byli przez ówczesne władze jako włóczędzy i usuwani z miasta.

Osadnicy byli bardzo zróżnicowani pod względem majątkowym i zawodowym. Żydzi utrzymywali się z rzemiosła (głównie krawiectwa i kuśnierstwa) oraz z handlu, przy czym byli wśród nich zarówno zamożni bankierzy i kupcy hurtownicy, jak i bardzo liczni drobni handlarze oraz pośrednicy. Niemcy zajmowali się głównie rzemiosłem i handlem, a także bankierstwem oraz przemysłem – prowadzili browary, gorzelnie i młyny. Wśród Francuzów byli bankierzy, kupcy, rzemieślnicy, restauratorzy, nauczyciele oraz drukarze i artyści. Z kolei Rosjanie utrzymywali się przeważnie z rzemiosła, szynkarstwa i kupiectwa, m.in. z dostaw dla wojska. Węgrzy i Grecy zajmowali się głównie handlem, m.in. winem, korzeniami oraz innymi towarami wschodnimi. Czesi uprawiali kupiectwo i rzemiosło. Wśród Włochów byli kupcy (importerzy wina i korzeni), bankierzy, lekarze, artyści, architekci i drukarze, cukiernicy i pasztetnicy.

Po trzecim rozbiorze Polski, w latach 1796–1806, Warszawa znajdowała się w Królestwie Prus, co zaowocowało napływem osadników z tego państwa, głównie urzędników i rzemieślników. Z kolei okres Księstwa Warszawskiego, państwa podporządkowanego cesarzowi Napoleonowi Bonaparte, sprzyjał napływowi Francuzów, z których wielu pozostało w stolicy. W 1815 r. cesarz Wszechrosji Aleksander I utworzył Królestwo Polskie. Wyniszczona wojnami Warszawa zaczęła się na powrót rozrastać jako centrum administracyjne i gospodarcze. W mieście rozwijał się handel, rzemiosło oraz przemysł, głównie tekstylny i spożywczy. Liczba mieszkańców wzrastała dzięki przyspieszającemu napływowi osadników z kraju i zagranicy. W 1815 r. Warszawa skupiała 81 020 osób, w 1862 r. aż 207 986 osób.

Podziały wyznaniowe

Stopniowa integracja Królestwa Polskiego z Cesarstwem Rosyjskim sprawiała, że do Warszawy przybywali nie tylko osadnicy z Europy zachodniej, ale także ze wschodniej i południowo-wschodniej części naszego kontynentu, a nawet z Azji. Kulturowa różnorodność Warszawy wzrastała, a na jej oblicze wyznaniowe składały się coraz to nowe elementy.

Niemiecki publicysta Carl Goehring, który przebywał w Warszawie wielokrotnie na przełomie lat 30. i 40. XIX w., pisał: „Z pewnością dość jest miast, w których obchodzone są święta religijne różnego pokroju i różnego rodzaju, ponieważ wszędzie zawirowania łączą ludzi różnych sekt religijnych i nawet w Warszawie widzi się, jak obchodzone są święta protestanckie, katolickie, żydowskie i mahometańskie“.

W połowie XIX w., podobnie jak w całej historii miasta, społecznością dominującą byli rzymscy katolicy, stanowiący około 2/3 ludności. W mieście działo 6 parafii i około 30 kościołów oraz kaplic rzymskokatolickich. Na drugim miejscu znajdowali się wyznawcy judaizmu. Według spisu z 1851 r. funkcjonowało 111 modlitewni w lewobrzeżnej Warszawie i 4 na Pradze. Jednakże wiemy, że poza synagogami działającymi legalnie, założonymi za pośrednictwem dozoru bóżniczego i zgodą policji, istniały modlitewnie nielegalne. Powstawaniu nowych modlitewni ortodoksyjnych towarzyszyło zakładanie coraz liczniejszych chasydzkich sztybli. Przedstawiciele obu tych nurtów judaizmu dzieliła od dawna niechęć, a odmienne pojmowanie zasad wyznania rodziło spory.

Chasydyzm, uważany przez ortodoksję za herezję, zrodził się z buntu przeciwko niej, pokazywał ludziom biednym i niewykształconym, że dzięki pobożnym uczynkom są w oczach Boga równi uczonym ortodoksom, nawet jeśli nie potrafią czytać po hebrajsku i słabo znają modlitwy. Ortodoksi zarzucali chasydom, że zaniedbują studiowanie Talmudu, zmieniają sposób przeprowadzania uboju rytualnego, tworzą odrębne modlitewnie, zmieniają czas odprawiania i treść nabożeństw, a w ich trakcie wykonują dziwne ruchy i wznoszą niezrozumiałe okrzyki. Natomiast chasydzi zarzucali ortodoksom zobojętnienie na sprawy religii i brak zainteresowania problemami trapiącymi społeczność żydowską, a szczególnie wielkie rzesze biedoty.

Kaznodzieja Izaak Kramsztyk / Z dziejów gminy starozakonnych w Warszawie w XIX stuleciu, t. 1. Szkolnictwo, Warszawa 1907

Centrum życia religijnego Żydów postępowych (maskilów), czyli zwolenników emancypacji i integracji, zerwania z tradycyjnymi wzorcami życia i przyjęcia kultury otoczenia, była przez długi czas synagoga przy ulicy Daniłowiczowskiej. Jednakże tamtejsi kaznodzieje wygłaszali kazania w języku niemieckim, w którym pierwotnie upowszechniano idee oświecenia żydowskiego. Nie odpowiadało to wielu zwolennikom judaizmu postępowego, którzy wkroczyli już na drogę akulturacji do polskości. W 1842 r. absolwenci Szkoły Rabinów założyli własną wspólnotę, która gromadziła się przy ulicy Nalewki, w modlitewni szkoły, a jej kaznodzieją został Izaak Kramsztyk. W kazaniu wygłoszonym z okazji założenia synagogi 10 kwietnia 1842 r. (czyli pierwszego dnia miesiąca ijar 5602) powiedział:

„My teraz słusznie się chlubimy, że jaśniej pojmowani bywamy przez braci naszych innowierców, słusznie to sobie liczymy za zasługę, że wzajemnie mieszkańcy innego wyznania przez nas lepiej rozumiani bywają, a to skutkiem otrząsania się z przyległej do nas od wieków cudzoziemszczyzny, przyjmowania języka współmieszkańców”.

Po wzniesieniu Wielkiej Synagogi na Tłomackiem (1876–1878) społeczność Żydów postępowych posiadała nowe, imponujące architektonicznie centrum swego życia religijnego. W synagodze działał chór, funkcje kantorów sprawowali wybitni śpiewacy, a w jednym z pomieszczeń założono bibliotekę judaistyczną. Tłomackie stało się ośrodkiem żydowskiego życia kulturalnego i naukowego, promieniującym na całe Królestwo Polskie.

Znaczącą grupę stanowili ewangelicy, wśród których dominowali wyznawcy kościoła ewangelicko-augsburskiego (luteranie). Parafia ewangelicko-augsburska, dysponująca okazałym, klasycystycznym kościołem św. Trójcy, skupiała głównie przybyszów z Niemiec, którzy szybko polonizowali się. Około 1860 r. konfirmacje, śluby i pogrzeby w języku polskim dominowały liczebnie nad odbywającymi się w języku niemieckim. Znacznie mniejsza parafia ewangelicko-reformowana miała mieszany skład narodowościowy, skupiała przybyszów ze Szwajcarii, Niemiec, Czech, Holandii i Francji. Stopień polonizacji członków parafii był wyższy niż w parafii luterańskiej.

Sobór Trójcy Świętej przy ulicy Długiej. Pocztówka z około 1900 r.

Stosunkowo niewielka społeczność prawosławna przez bardzo długi czas skupiała się w jednej parafii, założonej przez Greków i Serbów przybyłych do Warszawy jeszcze w XVIII w. z Turcji. Dysponowała ona cerkwią pod wezwaniem św. Trójcy, znajdującą się przy ulicy Podwale. Jednakże dzięki wsparciu władz w latach 30. XIX w. prawosławne struktury organizacyjne zaczęły się szybko rozwijać. W 1834 r. Warszawa stała się siedzibą biskupstwa prawosławnego, w związku z czym władze Królestwa Polskiego wykupiły od zakonu pijarów kościół przy ulicy Długiej, który w latach 1835–1837 przebudowano na Sobór Trójcy Świętej. W 1834 r. założono także cmentarz prawosławny na Woli, rozciągający się wokół opustoszałego kościoła katolickiego św. Wawrzyńca. Sam kościół został w następnych latach zamieniony na cerkiew Matki Boskiej Włodzimierskiej.

W Warszawie istniała także niewielka wspólnota muzułmańska. Przez długi czas zmarłych tego wyznania grzebano na polach między Czerniakowem a Siekierkami. Dopiero w 1830 założono cmentarz muzułmański na Woli. W skład wspólnoty wchodzili żołnierze armii rosyjskiej pochodzących m.in. z Kaukazu oraz cywilni mieszkańcy stolicy.

Światy równoległe i przenikające się

Podziały narodowościowe przeplatały się w skomplikowany sposób z wyznaniowymi. Wspólnoty religijne były światami równoległymi, ale ich członkowie jednocześnie tworzyli wielkomiejską zbiorowość, rywalizowali ze sobą lub współpracowali w wielu dziedzinach ludzkiej aktywności. Rosła liczba rodzin mieszanych wyznaniowo, co było m.in. efektem przechodzenia wyznawców judaizmu na katolicyzm lub jedno z wyznań ewangelickich. Jednocześnie należący do parafii ewangelickich przybysze z Europy zachodniej integrowali się z polskimi mieszkańcami stolicy, przyjmowali ich język i kulturę, i w różnym stopniu ulegali polonizacji. Podobny proces zachodził w społeczności żydowskiej.

W warszawskim teatrzyku ogródkowym. Grafika Arkadiusza Mucharskiego z 1899 r. / Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa

Wielkomiejska integracja sprzyjała rozwojowi aktywności intelektualnej i pozostawiła trwały ślad w nauce. W 1838 r. Chaim Zelig Słonimski opublikował dzieło poświęcone astronomii i optyce „Toldot ha-szamajim” (hebr.: „Dzieje nieba”), które zostało zaopatrzone w przedmowę dwóch polskich astronomów: Franciszka Armińskiego i Jana Baranowskiego. Wśród odbiorców dzieła byli nie tylko Żydzi, lecz również chrześcijanie, m.in. prezydent Warszawy Aleksander Graybner. Dodajmy, że Słonimski pracował nad maszynami wykonującymi proste obliczenia matematyczne, a swe wynalazki prezentował w Królewcu, Berlinie i Petersburgu. W 1844 r. otrzymał nagrodę od króla pruskiego Fryderyka Wilhelma IV, a w 1845 r. od Cesarskiej Akademii Nauk w Petersburgu.

Jednym z owoców zaangażowania maskilów w działalność naukową i literacką było wydawane od 1847 r. przez Ludwika Natansona pierwsze polskie pismo medyczne „Tygodnik Lekarski”. Mathias Rosen i Leopold Kronenberg sponsorowali wydawaną od 1841 r. „Bibliotekę Warszawską. Pismo poświęcone naukom, sztukom i przemysłowi”. Oficyna wydawnicza Henryka Natansona, specjalizująca się w wydawaniu literatury medycznej i przyrodniczej, była w latach 50. i 60. XIX w. miejscem spotkań spolonizowanej inteligencji żydowskiej i centrum upowszechniania polskiej literatury emigracyjnej. Jan Jakub Glücksberg wydawał książki o Warszawie i historii Polski oraz pisma ilustrowane. Wydawnictwu Samuela Orgelbranda kultura polska zawdzięcza monumentalną 28-tomową „Encyklopedyję powszechną” (1859–1868), a społeczność żydowska edycję Talmudu babilońskiego (1860–1864).

Wielonarodowość i wielowyznaniowość były zjawiskami wyraźnie widocznymi w życiu ówczesnej Warszawy, które wyróżniały ją spośród wielu innych miast i budziły zainteresowanie obserwatorów z zagranicy. Niemiecki publicysta Fritz Wernick, korespondent „Danziger Zeitung” i „Schlesische Zeitung”, pisał w 1876 r.:

„Zróżnicowanie narodowościowe mieszkańców czyni z Warszawy jedno z najbardziej osobliwych i interesujących miast w Europie. Cztery narodowości egzystują tu w ścisłym związku wzajemnym, każda przestrzega równocześnie odrębności życia kulturalnego, obyczajowego i materialnego, każda zachowuje własne przekonania religijne, wykazując silne do nich przywiązanie. Polacy, Rosjanie, Żydzi i Niemcy, mimo pozorów zewnętrznej izolacji i występujących między nimi antagonizmów, są elementem najbardziej prężnym, nadającym ton dzisiejszemu obliczu miasta (…)”.

Wernick zauważał, że w życiu towarzyskim „uczestniczą przedstawiciele różnych narodowości, lecz prym wiodą bezsprzecznie Polacy”. Co więcej, nawet w kontaktach gospodarczych „środowiska niemieckie i żydowskie posługują się językiem polskim, mimo, iż niewątpliwie oba te języki w znacznym są użyciu”. Następnie autor przeszedł do analizy życia kulturalnego, omówił pozycję i rolę każdej z nacji oraz ponownie podkreślił dominację Polaków:

„Bardziej jeszcze niż stosunki towarzyskie uzależnione jest życie kulturalne miasta od wzajemnego układu różnych zamieszkałych tu narodowości. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że i w tej dziedzinie pierwszeństwo należy do Polaków. Sprawa to całkowicie oczywista, bowiem świeżo zaszczepiona kultura rosyjska nie miała jeszcze czasu zapuścić tu korzeni i wydać owoców, a także dowieść swej wyższości i zdolności do wyparcia kultury miejscowej”.

Skądinąd wiemy, że warszawska społeczność rosyjska była nadal niewielka. W 1875 r. w mieście żyło zaledwie około 9 800 prawosławnych, stanowiących 3,3 % mieszkańców. Już choćby z tego względu nie mogli oni zajmować znaczącej pozycji w życiu Warszawy. Jednakże – jak zaznaczał Wernick – z przyczyn politycznych odgrywali rolę większą niż mogłoby to wynikać z liczebności. Jednocześnie podkreślał, że polityka rusyfikacyjna była zjawiskiem stosunkowo nowym:

„Myli się jednak ten, kto mniema, iż energiczne usiłowania, które podjęto dziś celem zastąpienia kultury polskiej wykształceniem i kulturą rosyjską, sięgają tak dawno, jak samo panowanie tego narodu w Warszawie”.

W dalszej części reportażu Fritz Wernick odnotował silną pozycję Niemców w przemyśle i rzemiośle, stwierdzał, że „przyszłość gospodarcza kraju należy do Niemców i Żydów”, ale jednocześnie zauważał, że niemieccy mieszkańcy Warszawy mają niewielki wpływ na życie umysłowe. Nie wiemy, ilu dokładnie Niemców mieszkało wówczas w stolicy. Ich liczebność możemy oszacować na około 8 tysięcy, tj. około 2,7 % mieszkańców. Wernick odnotował, że członkowie tej społeczności intensywnie polonizowali się, a ich potomkowie zasilali polskie elity intelektualne:

„Na życie umysłowe w Warszawie kupiec niemiecki nie wywiera żadnego lub nieznaczny wpływ. Odkąd zamknięto niemieckie gimnazjum, kolonia niemiecka składa się prawie wyłącznie z kupców, którzy myślą tylko o zarobku i nie mają czasu i ochoty na inne uboczne zajęcia. A jeśli już który z nich zagnieździ się tu na stałe, gdy urzekną go ogniste i głębokie oczy jakiejś Polki, dopiero wtedy on lub syn jego wrasta na zawsze w społeczeństwo polskie, zżywa się z tutejszym życiem duchowym i towarzyskim, ulega polonizacji. Często spotkać można ludzi noszących nazwiska niemieckie, którzy wszak jeszcze mówią i rozumieją po niemiecku, lecz myślą i czują już po polsku. We wszystkich zakładach naukowych spotkać można znakomitych niemieckich pedagogów, jak i słynnych lekarzy i fizjologów, i to nie tylko o niemieckich nazwiskach, lecz także o niemieckim wykształceniu i kulturze (…). Jednak środowisko niemieckie w Warszawie nie jest związane tak mocno jakby się wydawało ze swą ojczyzną i kulturą, jak nasze kolonie emigracyjne w innych obcych krajach”.

Wiele uwagi poświęcił Fritz Wernick społeczności żydowskiej, liczącej w 1875 r. około 98 700 osób i stanowiącej niemal 33,3 % mieszkańców Warszawy. Przede wszystkim opisał rolę starozakonnych w życiu gospodarczym:

„Handel jest po większej części w rękach Żydów i to nie tylko wielki handel obracający milionami, lecz także drobny i najdrobniejszy jest przez nich opanowany (…). Życie, praca, podróż byłyby w Polsce niezmiernie utrudnione, gdyby nie działalność starozakonnych, których można spotkać wszędzie zawsze gotowych do wszelkich usług w dziedzinach zaniedbanych przez Polaków. Żyd śpieszy wszędzie z pomocą w kłopotach, zawsze praktyczny, usłużny, znający język, obrotny, stanowi element pośredniczący między poszczególnymi grupami narodowościowymi”.

Wernick odnotował deklarowane przez Żydów przywiązanie do kraju zamieszkania, ale jednocześnie wskazywał w sposób stereotypowy na czynniki utrudniające ich integrację z polskim otoczeniem:

„Wśród Żydów panuje przekonanie, iż znaleźli w Polsce swą ziemię obiecaną, gdzie umożliwiono im swobodę i udział w życiu politycznym (…). Ludność żydowska ulega znacznie trudniej procesom polonizacji niż niemiecka mniejszość narodowa. Jest to sprawa religii, która stawia Żydowi na tej drodze potężne zapory, jednak jest on wierny Polakom i czuje się jednym z nich”.

Rzecz jasna w Warszawie było wielu Żydów, którzy uważali się za Polaków wyznania mojżeszowego i już około 1860 r. określali się jako „Żydzi Polacy” lub „Polacy Izraelici”. Liczni starozakonni deklarowali przywiązanie do nadwiślańskiej ojczyzny, nawet jeśli byli słabo zintegrowani z polskim otoczeniem. Z drugiej strony, głównym czynnikiem izolującym Żydów była nie religia, lecz dyskryminujące przepisy, zamykające Żydów w rewirach, ograniczające możliwość kształcenia się i wykonywania zawodu, zniesione dopiero w 1862 r. przez ukaz cesarza Rosji i króla polskiego Aleksandra II.

Fritz Wernick w sposób bardzo barwny opisał wzajemne uzupełnianie się światów chrześcijańskiego i żydowskiego, dzięki któremu Warszawa była miejscem naprzemiennego świętowania i nieustannej aktywności gospodarczej. Zauważał przy tym, że zupełnie jawnie handlowano towarami niewiadomego pochodzenia, często kradzionymi:

„W niedzielę tłum wiernych podąża do kościołów. Ale kiedy dzień ten jest powszechnym świętem, to w żydowskich dzielnicach Warszawy panuje ożywiony ruch handlowy (…). Tam, gdzie krzyżuje się ulica Franciszkańska i Nalewki (…) rozkłada się pośrodku jezdni w niedzielne przedpołudnia ożywiony targ wszystkimi rodzajami towarów. Wystawia się wstydliwie na sprzedaż zegarki, srebra i inne kosztowności aż do towarów o małej wartości i znaczeniu, jak stara odzież i obuwie (…). Nikt tu nie zapyta o ich pochodzenie, wytwórcę lub o poprzednich właścicieli. Jakakolwiek zguba z poprzedniego tygodnia ma szansę wrócić ponownie do prawowitego właściciela, który może ją tu nabyć z cudzych rąk za minimalną cenę. Jednak błędem byłoby przypuszczać przy tym, że większość oferowanych na targu do sprzedaży towarów pochodzi z nielegalnych transakcji. Można nabyć wszystko czego dusza zapragnie, a sprzedawca korzystnie i szybko chciałby się pozbyć (…).

2. tom Talmudu babilońskiego
Bayerische Staatsbibliothek, München

Żydzi w Warszawie są podobnie jak katolicy pobożni i bogobojni. W sobotę Nalewki i ulica Franciszkańska oraz ich przecznice sprawiają wrażenie głuchych, jakby wymarłych i zamkniętych (…). Spotykamy natomiast jaskrawo ubrane kobiety w krzykliwych strojach, przystrojone nadto w sztuczne i mocno naoliwione peruki i warkocze nakryte podobnymi do turbanów czepkami, w które wkomponowują barwne wstążki. Spacerują one tu i tam po ulicy (…), a w godzinach popołudniowych przenikają nawet do wytwornych dzielnic aż do samego Krakowskiego Przedmieścia”.

Różnorodność i integracyjny potencjał polskości

Wielokulturowość Warszawy była dla Fritza Wernicka zjawiskiem fascynującym, aczkolwiek analizując ją, stwierdzał niejednokrotnie ewidentną przewagę społeczności polskiej, decydującej o charakterze miasta i posiadającej silne zdolności asymilacyjne:

„Mimo barwnej i interesującej mieszaniny narodowościowej Warszawa pozostała nadal miastem rdzennie polskim, manifestującym się polskim językiem, polską kulturą i polskimi formami życia codziennego. Słowiańskie plemię wykazuje tu niezwykły talent asymilowania innych narodowości, siłę żywotną, świeżość i elastyczność duchową – przymioty, którym nie można odmówić szacunku, ponieważ prezentują prawdziwe bogactwo elementów czysto ludzkich i wrażliwość na radość życia”.

Zróżnicowanie narodowościowe oraz asymilacyjne odziaływanie kultury polskiej były zjawiskami charakterystycznymi dla Warszawy zarówno w czasach Wernicka, jak i w późniejszym okresie. Choć II wojna światowa zubożyła i odmieniła kulturowe oblicze stolicy, wieloetniczność pozostaje ważną cechą charakterystyczną miasta. Obok mniejszości starych, zasiedziałych od stuleci, pojawiają się nieustannie nowe mniejszości, dopiero wrastające w krajobraz miejski.

W II połowie XIX w. czterema narodami decydującymi o obliczu Warszawy byli Polacy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Dziś wymienilibyśmy inne narody wyraźnie widoczne w życiu Warszawy, po Polakach wyliczając Ukraińców, Wietnamczyków i Hindusów. Podobnie jak we wcześniejszych okresach, różnorodność splata się z integracją, kształtując nowy wizerunek stolicy.


Źródła:

Eleonora Bergman, „Nie masz bożnicy powszechnej”. Synagogi i domy modlitwy w Warszawie od końca XVIII do początku XXI wieku, Warszawa 2007;

Maria Bogucka, Rozwój demograficzno-przestrzenny, w: Dzieje Warszawy, t. 2. Warszawa w latach 1526–1795; praca zbior. pod red. A. Zahorskiego, Warszawa 1984.

Artur Eisenbach, Emancypacja Żydów na ziemiach polskich 1785–1870 na tle europejskim, Warszawa 1988;

Artur Eisenbach, Kwestia równouprawnienia Żydów w Królestwie Polskim, Warszawa 1972;

Paweł Fijałkowski, Warszawa i warszawscy Żydzi w niemieckich opisach miasta z 1844 i 1876 r., „Miasteczko Poznań”, 2020, nr 1;

Paweł Fijałkowski, Warszawska społeczność żydowska w okresie stanisławowskim. 1764–1795. Rozwój w dobie wielkich zmian, Warszawa 2016;

Carl Goehring, Warschau. Eine russische Hauptstadt, t. 1–2, Lipsk 1844;

Irena i Jan Kosimowie, Fritza Wernicka opis Warszawy z 1876 r. Część I, w: Warszawa XIX wieku. 1795–1918; praca zbior. pod red. Ryszarda Kołodziejczyka, Jana Kosima, Janiny Leskiewiczowej, zeszyt 1, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1970; Część II, w: Warszawa XIX wieku…, zeszyt 2, Warszawa 1971;

Izaak Kramsztyk, Kazania, Kraków 1892;

Leopold Otto, Beitrag zur Geschichte der evangelisch-Augsburgischen Gemeinde zu Warschau in den Jahren 1650–1781, Warszawa 1882;

Karol Mórawski, Przewodnik historyczny po cmentarzach warszawskich, Warszawa 1989;

Piotr Paszkiewicz, Pod berłem Romanowów. Sztuka rosyjska w Warszawie 1815–1915, Warszawa 1991;

Witold Pruss, Skład wyznaniowo-narodowościowy ludności Warszawy w XIX i początkach XX w., w: Społeczeństwo Warszawy w rozwoju historycznym; red. Józef Kazimierski, Warszawa 1977;

Rocznik Religijny Wyznań Chrześcijańskich w Królestwie Polskiem na Rok 1847; wyd. K. Moycho, Warszawa 1847;

Edward Strzelecki, Studia nad przekształceniami ludności Warszawy 1754–1865, Warszawa 2011;

Eugeniusz Szulc, Jadwiga Szulc, Cmentarz ewangelicko-reformowany w Warszawie. Zmarli i ich rodziny, Warszawa 1989.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Remembering Chief Rabbi Jonathan Sacks

Remembering Chief Rabbi Jonathan Sacks

Pini Dunner


The late Lord Rabbi Jonathan Sacks seen in 2016 at the ceremony awarding him Britain’s prestigious Templeton Prize. Photo: Reuters/Paul Hackett.

This week, we all grieve the loss of a very great man, scholar, and teacher, Rabbi Lord Jonathan Sacks, Zeicher Tzadik Livracha.

Many have spoken and will speak about Rabbi Sacks’ great scholarship as well as his inspirational leadership; I was especially moved by the hespeidim recorded at the funeral and by the very special tribute given by Rabbi Sacks’ daughter Gila. As a non-family member, I would like to pick up where she left off, and to talk about Rabbi Sacks — the man — and Rabbi Sacks — the mensch. And I’m going to do it via the medium that he was a master at — storytelling.

Twenty-nine years ago, in 1991, Rabbi Sacks started out as the chief rabbi of the United Kingdom and spent his first Yom Kippur at St. Johns Wood Synagogue in Northwest London. At that time, I was a novice, young, aspiring rabbi (with, I have to admit, a lot more hair). That year, I was hired to run the kids’ program at St. Johns Wood Synagogue for the High Holiday, and so I heard Rabbi Sacks give his first Kol Nidre drosho as chief rabbi.

“My friends,” he said, “you’ve all heard of lightbulb jokes. You know what I mean, how many of this kind of person or that kind of person does it take to change a lightbulb. And you have all definitely heard this lightbulb joke — how many therapists does it take to change a lightbulb? Come on, you can all recite the answer along with me — one, but the lightbulb has got to want to change!”

Everyone laughed. His message that night was that on Yom Kippur you can change, but you have to want to change. But that very first line of his Kol Nidre sermon was actually a description of Rabbi Sacks himself. He started as a traditional, but not particularly Orthodox, Jewish boy in North London; after witnessing the Six-Day War in 1967 and meeting the Lubavitcher Rebbe, Sacks wanted to change. And he did change.

Throughout his rabbinic career, Rabbi Sacks faced public challenges on many occasions that undermined his ability to navigate the complexities of his job. Any lesser man would have given up and thrown in the towel. But that wasn’t Rabbi Sacks — he was made of stronger stuff. He drew from an inner strength, discovered what changes he needed to make to correct the situation, and he went ahead and made those changes. He rebuilt bridges that had been burnt, and went through the hard slog of making sure that all those changes were done and dusted.

That, my friends, is not because he was a great philosopher, or a great Talmudic scholar, or a great public speaker, or a great writer — all of which he undoubtedly was. No. It was because he knew that when change needed to happen, only he could make it happen — and that kind of human strength, that kind of superlative character, is the product of someone who knows that a therapist can never change a lightbulb if the lightbulb does not want to change itself.

In 2002, Rabbi Sacks wrote a book called The Dignity of Difference. In the book, he wrote that all faiths have truths, and he seemed to imply that each faith community may actually have truths that other faith communities don’t have. My late grandfather, Rabbi Joseph Dunner, who was the presiding rabbi of the Haredi community in London — as well as the rabbi of Gateshead, the yeshiva town in the north of England — publicly decried the implication of his words.

After hearing of their criticism, Rabbi Sacks immediately withdrew the initial version of the book, reedited it, and reissued it — at great expense. The new version did not mislead readers into thinking he was heterodox or fuzzy on the limits of Jewish theology. But that was not all. Rabbi Sacks arranged for all the rabbis of London to attend a series of personal meetings so that he could explain to them what he had meant, and why it had been misunderstood.

I was in my early thirties and a rabbi in London by then; I attended one of those meetings at his home. I remember thinking at the time: Wow! This is amazing! What an incredible person! Rabbi Sacks could have stubbornly and arrogantly sat on his high horse and dismissed any criticism as unworthy of his attention. But he didn’t. And he could have let others defend him or address those who had criticized him. But he didn’t.

Why did Rabbi Sacks hold those meetings? Because he knew that change was needed, and the change needed to come from him. And that was because he knew that when change needed to happen, only he could make it happen.

There was another aspect of Rabbi Sacks that you might not see written about in the obituaries: Rabbi Sacks was an absolute mensch. Here’s how I know:

Soon after I became involved in the creation of the Saatchi Synagogue in London — an experimental community for young postgraduates in their 20s and 30s — I met Rabbi Sacks at a community function. “When are you going to invite me to speak to your community?” he asked me. I was shocked. Our shul was independent and was not a part of the United Synagogue, the organization over which he presided.

“Will you really come?” I replied. “Of course I will,” he answered, “just call my office, and I’ll make sure it happens.” I called his office the next day, and was totally amazed. Can you believe it? They were expecting my call! He had already told them!

We fixed a Shabbat for his shul visit a couple of months later. I agreed with his office that he would speak before mussaf, and that after davening, he would come to our home for lunch. After the basic details of the arrangements were made, the director of his office got on the phone.

“There are three things you need to know,” she said. “The first is, whatever time davening starts, make sure you are at the front entrance of the shul building five minutes earlier, so you can greet the chief rabbi and walk him into shul.” “Sure,” I said.

“Second,” she continued, “when you introduce the chief rabbi to speak make sure that you thank him and Elaine for coming to the shul.” “Of course,” I replied.

“And finally, when he comes to you for lunch, you need to make sure that he has vegetarian food — he is a vegetarian,” she noted. “No problem,” I said, “that’s totally fine.”

A week before his visit, I got a call from the chief rabbi’s office to go over everything, and again the director of his office got on the line — don’t forget the three things, she warned me: meet him at the entrance. Yes, yes. Thank him and Elaine. Yes, I know. Vegetarian food. Of course, we’ve got it covered. Then on Friday — another call. You’ll remember the three things!! Yes – meet him, thank them, vegetarian – consider it done.

Shabbat morning arrived. Shul started at 9:30. I was there at 9:00. At 9:20, I trotted toward the entrance, well in time for 9:25 to meet the chief rabbi. But before I got to the entrance of the shul, there he was, walking toward me.

“But Chief Rabbi Sacks! I was on my way to meet you at the entrance!” I exclaimed.

He smiled. “Pini! It’s fine! Here I am! We’re going to have a great morning!” And we went into the shul.

When the time came for the chief rabbi to speak, I got up to introduce him. “Ladies and gentlemen,” I began, “the Office of the chief rabbi was very insistent that I thank the Chief Rabbi and Elaine for joining us this morning. So you need to know, that had the director of his office not told me to thank him and Elaine, I would not have thanked him and Elaine — and therefore, I’m so grateful that they told me, not once, not twice – but three times, that I need to thank him and Elaine. And that’s why, from the bottom of my heart, Chief Rabbi Sacks and Elaine — thank you so much for gracing us with your presence at the Saatchi Synagogue this morning.”

Everyone laughed, and no one laughed more heartily than the Chief Rabbi himself. I winked at him, and he gave me a thumbs up.

After davening, we all walked back to my house on Abbey Road and sat down to lunch. My wife Sabine had carefully prepared vegetarian food, as we had been instructed, and she served it to Rabbi Sacks.

“Is there no chulent today?” he asked, looking perplexed. Sabine hesitated, “It’s not vegetarian.” He paused, and then said “Sabine, Sabine, how could I come to your house and not eat your chulent?” And so he ate a bowl of non-vegetarian chulent.

Because despite all the pomp and ceremony associated with his role, Rabbi Sacks was a mensch. He didn’t want to project his position onto others, even if those around him insisted that he did. No. He wanted anyone and everyone to feel comfortable around him. And he knew that he needed to make a conscious effort so that he didn’t intimidate, despite his position and towering intellect. What an amazing trait. Rather than reveling in the spotlight of his fame, he wanted to make others feel totally comfortable in his presence.

That brings me to the subject of his drosho that morning at the Saatchi Synagogue. The story begins many years before, with Desert Island Discs, a weekly BBC radio program that was first broadcast in 1942. On each broadcast, a celebrity guest is asked to choose eight pieces of music, a book, and a luxury item that they would take with them if they were to be cast away on a desert island. In between each choice, the celebrities talk about their lives and the reasons for their choices.

Very soon after he was appointed to be the chief rabbi in 1991, Rabbi Sacks was invited to be on Desert Island Discs. One moment that really stuck out during the interview was when Rabbi Sacks told Sue Lawley, the interviewer: “My great ambition in life was to become an accountant.” Of course, the irony was completely lost on the largely gentile audience. But we Jews all knew what he was saying: which Jewish parent wants their son to become a rabbi? They don’t. They want them to become doctors, lawyers, and accountants! But he became a rabbi.

For his musical pieces on Desert Island Discs, Rabbi Sacks chose Mahler, Beethoven, and Brahms. He also chose “Kol Nidre” as sung by Naftali Herstik, and the Lubavitcher classic “Tzomo Lecho Nafshi” — no doubt quite a culture shock for listeners in places like Scunthorpe and Swansea.

But the song that particularly caught my attention was “Od Avinu Chai, Am Yisrael Chai,” a song composed and sung by the great Jewish singer Rabbi Shlomo Carlebach. I was lucky enough to be very friendly with Rabbi Carlebach. I called him up in New York and asked him if he had ever heard of a man called Rabbi Jonathan Sacks. “No,” he said. So I told him that Rabbi Sacks was the United Kingdom’s new chief rabbi, and that he had chosen one of his songs for Desert Island Discs to be broadcast to millions of listeners across Britain.

“Next time you come to London,” I told Rabbi Carlebach, “I’ll introduce you to Rabbi Sacks!” thinking that it would be easy to arrange a meeting. After all, I had known Rabbi Sacks since childhood, when our families were neighbors in Golders Green. But little did I know that layer upon layer of bureaucracy and minders made arranging meetings with Chief Rabbi Sacks very difficult. I soon discovered that this was a promise that would be very hard for me to fulfill.

I called people here and there, but no one seemed to be able to help me — or was even vaguely interested in helping me — arrange the meeting. But I was young and full of chutzpah, so I decided to take the law into my own hands. I knew that Rabbi Sacks davened every morning at the 7:30 minyan at St. John’s Wood Synagogue. On the second morning of Rabbi Carlebach’s visit, I picked him up from his hotel and drove him to St. John’s Wood Synagogue — after all, anyone can pray at a synagogue, and then they can talk to anyone there — right?

I must confess that Rabbi Carlebach had no idea this was an ambush; if he would have known, he’d never have agreed to go. But there we were, and after the prayers were over, I strode up to the front of the shul –Rabbi Carlebach traipsing behind me — to the place where Chief Rabbi Sacks was standing.

“Good morning, chief rabbi!” I said loudly. “Oh, hello, Pini,” he replied, looking surprised to see me. I smiled gingerly. “Er, chief rabbi, I’ve brought someone to meet you.” He looked over my shoulder and bunched up his eyebrows as he always did — and then, suddenly, his eyes lit up. “Gosh, it’s Shlomo Carlebach! How amazing to meet you! We sing your songs all the time. I love your music!” He shook Rabbi Carlebach’s hand, who beamed at him in response. They chatted for two or three minutes, and then we left. This was the only time these two inspirational great Jewish heroes ever met.

Seven years later, on that Shabbat morning at Saatchi Synagogue, Rabbi Sacks began his speech by telling of meeting Shlomo Carlebach at morning minyan. And then he added something that I will never forget for the rest of my life. “Pini,” he said, “I never thanked you for what you did, for making sure I met one of my heroes. Boy, did I get it in the neck when I got to my office that day — ‘what a chutzpah, that Dunner boy ambushed you in shul.’ But I told them, ‘nonsense, in fact — why didn’t you arrange the meeting?’”

“Pini, I really must apologize to you. Because I never thanked you for doing what you did. It must have been a bit daunting to do that, but you went with your heart, and you did the right thing. So, here I am today, to say thank you.” Everyone applauded. And I felt like a million dollars.

That was Rabbi Jonathan Sacks. That was a side of him that the obituaries won’t even mention. Not the philosopher or the scholar side. Not the great speaker side or the fantastic writer side. It was the side of Rabbi Sacks that encouraged the next generation of rabbis — and not only rabbis — with his scholarship and his brilliance, as well as with his kind words to help them feel good about themselves and inspire them to be the best that they could be.

I have been thinking about that story these past few days since he passed away, and I have realized something very important. We all should have thanked Rabbi Sacks more than we ever did when we had the chance. Not a “yasher koach” thank you for one of his droshos, but a thank you for his kindness, for being a mensch, and for being a human face, even though he was this elevated celebrated personality.

Truthfully, I know what he would have said. He would responded, “Don’t be silly, that’s just me being me!” — and it would have been absolutely true. In any event, perhaps the biggest thank you we can give him, and all the “thank you”s he ever really wanted, is to read his brilliant books and articles, listen to his thought-provoking podcasts, and watch his inspirational videos.

How lucky we are that he left behind such an astounding collection of his sensible yet wise views of life and Judaism. The biggest “thank you” we could ever give him is to make sure that even though he may have died, his legacy and message will never die. That is up to us.

Before I end, I want to say something personal to the Sacks family. Anyone who had anything to do with Rabbi Sacks knew how much he loved Elaine, his wife. Elaine: in truth, no thanks would or could ever do justice to the incredible support you gave him, and I absolutely know that he truly appreciated it. Josh and Eve, Sina, Gila and Elliot, and all the grandchildren — you were beyond special to him; you were the blood coursing through his veins and the oxygen that gave him life. We are grateful to you all, because without you, we would never have had him. No doubt (and I’m a rabbi, so I know) it took its toll. But we who were on the outside saw the love that he had for you, and how much his loss, far too early, must be so painful for you. May the almighty comfort you among the mourners of Zion and Jerusalem.

In the words of the prophet Isaiah (25:8): “Bila hamavet lanetzach” — may the Almighty destroy death forevermore. “Umacha hashem dima me’al kol panim” — and may the Almighty wipe away the tears from every face.

This week, all our faces are wet with tears at the loss of Rabbi Sacks. But may the sadness caused by the passing of Moreinu Harav Yaakov Tzvi ben Dovid Aryeh, Harav Lord Jonathan Sacks, zeicher tzaddik livracha, soon be replaced by the joy of “techiyat hameitim,” the resurrection of the dead — and may we all merit “biat goel tzedek,” the coming of Moshiach, “bimehera beyameinu,” speedily in our days — Amen ve’Amen.


Rabbi Pini Dunner is the senior spiritual leader of the Beverly Hills Synagogue.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


News From Israel- Nov. 10,

News From Israel- Nov. 10,

ILTV Israel News


Coronavirus infections are back on the rise, Prime Minister Netanyahu saying the lockdown exit strategy may have to wait as the government talks to Pfizer about its new vaccine.

The Israeli government works to address the growing violence in Arab Israeli communities.

And, Israeli antiquities authorities strike gold in the old city as they make way for a new western wall elevator.

 


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com