Archive | 2021/03/07

Gorliwy pracownik firmy SS [LEKCJE Z EICHMANNA]

Adolf Eichmann w więzieniu w mieście Ramla w pobliżu Tel Awiwu,15 kwietnia 1961 r. Cztery dni wcześniej w Jerozolimie zaczął się jego proces (Fot. AP)


Gorliwy pracownik firmy SS [LEKCJE Z EICHMANNA]

Johann Chapoutot


Wyrzucanie katów poza nawias ludzkości zwalnia nas z zastanowienia się nad warunkami umożliwiającymi zbrodnię. Nad tym, co ułatwia produkcję Eichmannów. Z cyklu “Adam Michnik poleca”

.

Wielki ptak, nastroszony i wyblakły, w szklanej klatce. Pozornie nieśmiały, z łysiejącą czaszką i w zbyt dużych okularach, wygląda jak karykatura urzędnika, który zjawił się w budynku sądu w Jerozolimie 11 kwietnia 1961 r. Adolf Eichmann wstaje i siada na każde polecenie, zwraca się „Herr Präsident” do sędziego Landaua i uważnie przysłuchuje dyskusjom, o ile nie układa starannie swych papierów, spiętych w grube akta i leżących równo na stole.

Obraz jest rzeczywiście szokujący, tak w roku 1961, jak i pół wieku później: podczas gdy izraelska i światowa opinia publiczna spodziewa się potwora, modelowego „Herrenmenscha” z trupią czaszką, staje przed nią niepozorny gryzipiórek, szary, nieporadny człowiek, typowy urzędnik średniego stopnia bez charyzmy i bez wyrazu.

Wśród publiczności pewna filozofka jest pod szczególnym wrażeniem tego zjawiska: Hannah Arendt uczestniczy w kilku czerwcowych przesłuchaniach, po czym wraca do Stanów Zjednoczonych, by na podstawie zapisków z procesu zredagować artykuły dla „New Yorkera”, zebrane następnie w dziele, które na dziesięciolecia utrwali obraz Eichmanna.

Jej „Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła” przedstawia człowieka, który czyni zło, ponieważ nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Arendt dostrzegła w Eichmannie – lub w tym, co pokazywał – potwierdzenie swego odczytania współczesnego świata. Podobnie jak Heidegger, jej dawny profesor i przyjaciel, interpretuje aktualne zjawiska społeczne (rozwój publicznych i prywatnych biurokracji, niszczącego świat i ludzi kapitalizmu, techniki) jako dzieło ludzkości, która nie myśli, wprawdzie kalkuluje środki do osiągnięcia swoich celów (jak robić?), lecz nigdy nie zastanawia się nad samymi celami (po co robić?) – zatem ludzkości, która robi, nie wiedząc tak naprawdę, co robi.

***

Eichmann staje się niespodziewanym empirycznym potwierdzeniem tej tezy: największa zbrodnia w historii ludzkości, która wymagała zastosowania znacznych środków logistycznych i przemysłowych, przeznaczanych zazwyczaj na produkcję i wymianę handlową, która wymagała racjonalnego i bezbłędnego planowania i koordynacji, została popełniona przez ludzi takich jak Eichmann, naczelny zawiadowca Shoah.

Nie byli źli – byli obojętni. Formaliści i służbiści, którym obca była wszelka myśl, procedują, decydują, organizują, nie pytając o ostateczny cel ich działań, czyli zabójstwo milionów osób: któż nie rozpoznaje w nich dyrektora HR czy pracownika prefektury rozstrzygających o losie jednostki z kalkulatorem czy pieczątką w ręce i przeprowadzających programy społeczne lub zwolnienia z doskonałym chłodem, owym całkowitym „brakiem wyobraźni” wytykanym przez filozofkę?

Sposób myślenia Arendt bierze się ze szlachetnych pobudek: wbrew tendencji do demonizowania nazistowskich zbrodniarzy Arendt zachęca, by zobaczyć w nich ludzi. Zacofani barbarzyńcy, krwiożerczy, dzicy, wściekli szaleńcy lub śmiercionośni antychryści, anioły absolutnego zła, potwory, w każdym razie całkiem inni niż zwykli ludzie – takie obrazy wyrzucają katów poza nawias ludzkości, by ich potępić lub wysławiać. Nie służy to historycznemu zrozumieniu zjawiska, gdyż przyznanie ich zbrodniom nieludzkiego charakteru radykalnie oddziela ich od nas i zwalnia nas z zastanowienia się nad warunkami umożliwiającymi zbrodnię – nazistowscy oprawcy nie obchodzą nas, gdyż nie należą do naszej ludzkości.

Arendt chce na powrót włączyć Eichmanna i jemu podobnych do wspólnoty ludzi po to właśnie, by zmusić ich do myślenia i zastanowienia się nad tym, co robi z normalnych, przeciętnych ludzi masowych zbrodniarzy. Hipoteza, jaką stawia, jest niezbyt pochlebna dla jej współczesnych: procesy edukacji i socjalizacji właściwe współczesnemu światu (przewaga kalkulacji nad myślą, nauk ścisłych i techniki nad wiedzą literacką, podział pracy i nadrzędność zysku…) produkują potencjalnych Eichmannów i skłaniają do zbrodni: oto Eichmann umieszczony w samym sercu nowoczesności urasta do symptomu, a nawet paradygmatu swojej (naszej) epoki i jej możliwości.

Ta paradoksalna teza stała się niemal obiegową prawdą, podtrzymywaną przez prace naukowe, np. Zygmunta Baumana („Nowoczesność i zagłada”), ilustrowaną przez filmy fabularne, jak „La Question humaine” Nicolasa Klotza (2007, w rolach głównych Mathieu Amalric i Michael Lonsdale), gdzie przeprowadza się analogię pomiędzy przemysłową zbrodnią nazistowską a zbrodniczym kapitalizmem programów społecznych, zwolnień i urzeczowienia człowieka, sprowadzonego do „zasobu” i podporządkowanego imperatywom zysku.

Wszystkie te refleksje są uprawnione i inspirujące, lecz w małym, zbyt małym stopniu dotyczą Eichmanna, którego obraz utrwalił się za sprawą sugestywnego tekstu Arendt: dokumenty telewizyjne i filmy takie jak „Specialista” Rony’ego Braumana i Eyala Sivana z 1999 r. posługują się nagraniami z procesu w Jerozolimie, montują je, pokazują i interpretują tak, by zobaczyć w nich to, co zobaczyła Arendt, powielając w nieskończoność, dla kolejnych pokoleń, obraz zbrodniarza z aktami. Ale jest to właśnie tylko obraz.

Adolf Eichmann wydaje się sprytnym reżyserem własnej przeciętności, dobrym aktorem, który potrafił odegrać wyświechtane stereotypy i wykorzystać we własnej obronie przerysowany obraz siebie jako ciężko pracującego, niegroźnego biedaka.

Niewykluczone, że szok spowodowany porwaniem go przez Mosad, więzieniem, przesłuchaniem, a następnie procesem, a także strach przed możliwym fatalnym końcem zmieniły charakter Eichmanna w momencie, kiedy zostaje postawiony przed sądem. Jednakże skromny, wycofany i uniżony człowiek stojący przed sędziami i kamerami w niczym nie przypomina – zakładając, że jego zmiana jest autentyczna – dosyć pewnego siebie, czasami porywczego mężczyzny, jakiego opisują świadkowie i dawni „Kameraden”.

Eichmann nie jest żałosnym introwertykiem, lecz dumnym oficerem, który w czasach świetności czerpał przyjemność ze sprawowania władzy: w poświęconej mu doskonałej biografii „Eichmann. Jego życie i zbrodnia” (wydanie polskie Replika, przeł. Jacek Lang) jej autor David Cesarani przypomina liczne epizody, w których Eichmann to wyniosły, pogardliwy, wybuchowy, z natury próżny karierowicz, gotowy piąć się po szczeblach hierarchii i służyć nazistowskiej sprawie, w którą wierzy. Jako emigrant w Argentynie zachowuje swój władczy ton i przy każdej okazji chwali się przeszłą działalnością i stanowiskami, chcąc prawdopodobnie zrekompensować sobie nieudany nowy start i deklasację społeczną, jakiej nie zaznała większość jego dawnych kolegów.

Dosłowne rozumienie tego, co mówi i pokazuje Eichmann w czasie przesłuchań i procesu, jest więc błędną perspektywą i metodą, gdyż w Jerozolimie oskarżony walczy o życie i broni się, jak może. Wobec oskarżeń najprościej przedstawić siebie jako trybik, podwładnego, pomocnika, w żadnym razie nie jako mózg; jako posłusznego urzędnika, w żadnym razie nie jako inicjatora; jako naśladowcę raczej biernego aniżeli czynnego. Nie może być mowy o przekonaniu czy motywacji – Eichmann był posłuszny.

***

Oskarżony wspaniale odgrywa wygodne dla siebie stereotypy. Poczynając od wyglądu wielkiego, nieporadnego intelektualisty, który nie ma w sobie nic z fanatycznego i okrutnego zbrodniarza, a w tym pierwszym w historii transmitowanym przez telewizję procesie wygląd się liczy. Poza tym Eichmann uparcie wykorzystuje obiegowe żarty na temat Niemców, wszystkie te komunały o pruskim militaryzmie, ślepym posłuszeństwie, „Jawohl!” wykrzykiwanym ze stuknięciem obcasów. Eichmann wie, że te przesądy wpisują się w oczekiwania publiczności, i chce być ich archetypicznym potwierdzeniem, by otworzyć sobie drogę do innego niż kara śmierci końca.

Eichmann utrzymuje, że niegdyś był maszyną do przyjmowania i wykonywania rozkazów, lecz wyciągnął z tego wnioski i w przyszłości nie popełni już podobnego błędu. Zeznaje więc we wstępnym przesłuchaniu prowadzonym przez izraelskiego policjanta,Awnera Lessa, do którego zawsze zwraca się „Herr Hauptmann”, jakby podkreślał swój habitus wiecznego podwładnego:

„Byłem posłuszny, to wszystko. Byłbym posłuszny każdemu rozkazowi. Byłem posłuszny, to prawda, no tak, byłem posłuszny (…). Przysięga to przysięga. [Eichmann mówi tutaj o przysiędze bezwarunkowego posłuszeństwa wymaganej od każdego, kto wstępował do SS]. Wtedy byłem ślepo posłuszny przysiędze. Dzisiaj to skończone, nie złożyłbym już przysięgi (…). Odmówiłbym z powodów moralnych. Bo już wiem, co to przysięga” (Jochen von Lang, „Das Eichmann-Protokoll. Tonbandaufzeichnungen der israelischen Verhöre”, Berlin 1982).

Podczas procesu Eichmann trzyma się, bez odstępstw, tej linii, schlebiając przesądom publiczności i starając się jak najlepiej wcielić w model niemieckiego „Unteroffiziera”: „Przez całe życie byłem przyzwyczajony do posłuszeństwa, od kolebki do 8 maja 1945 r.”. Odmawia przyznania się do jakiejkolwiek aktywnej motywacji ideologicznej – to wyłącznie autorytarna kultura, w której był zanurzony, uczyniła z niego bierny przedmiot czegoś, co go przerastało. Sugeruje więc, że jego ideologia nie była motywem, wręcz przeciwnie, to alibi, a przynajmniej okoliczność łagodząca. Podczas procesu odpowiada zatem sędziemu Halewiemu:

„To kwestia ludzkiego postępowania… Jest to też związane z epoką, jak mi się wydaje, z epoką, z edukacją, to znaczy z edukacją ideologiczną, z autorytarnym wychowaniem i z tym wszystkim”.

Eichmann nie wyjaśnia „tego wszystkiego”, a szkoda, bo gdy izraelski policjant Awner Less we wstępnym przesłuchaniu przypomina mu jego wypowiedź z 1945 r., która padła w momencie klęski, że „pójdzie do grobu ze śmiechem, bo myśl, że ma na sumieniu 5 milionów zabitych, niezmiernie go cieszy”, Eichmann wpada w panikę i udziela urywanej, nieskładnej i mało przekonującej odpowiedzi: „Ależ nie, nie, ależ nie, Herr Hauptmann”.

(Awner zacytował wypowiedź przytoczoną przez Dietera Wisliceny’ego, Hauptsturmführera SS, asystenta Eichmanna i świadka w procesach norymberskich, do jego egzekucji w 1948 r.).

To fakt: Eichmann zaprzecza wszelkiemu ideowemu zaangażowaniu, wszelkiemu udziałowi z przekonania w zadaniu, jakim była realizacja Shoah, wszelkiej aprobacie dla projektu. Czy czytał „Mein Kampf”? – pyta go Less. „Nie w całości i niezbyt uważnie”. W każdym razie nie jest antysemitą, a w nazizmie interesowały go „praca i chleb, i koniec niewolnictwa” Niemiec. Jednak mówiąc o „niewolnictwie”, Eichmann posługuje się bezkrytycznie nazistowskim terminem („Knechtschaft”,), który określa międzynarodową sytuację Niemiec zniewolonych przez „Diktat” wersalski, przygniecionych reparacjami i pozbawionych równych praw („Gleichberechtigung”) z powodu statusu wiecznego pokonanego. Pomimo samokontroli, którą sobie narzuca, nazistowski język jest wciąż jeszcze żywy w dawnym esesmanie, jak np. wtedy, gdy mówi o „Reichsführerze-SS, to znaczy, chciałem powiedzieć, Himmlerze – ciągle używam starej formuły »Reichsführer«, chociaż od dawna jej nie uznaję”.

Awner Less, niemiecki Żyd świetnie obeznany z nazizmem, nie daje się nabrać. Wiedząc, czym była nazistowska kultura żywiona lękiem i eschatologiczną nadzieją, rzuca brutalnie Eichmannowi:

„Less: A więc musiał pan uważać, że uratowanie narodu niemieckiego wymagało eksterminacji Żydów.

Eichmann: Herr Hauptmann, nigdy nie mieliśmy tego rodzaju myśli, naprawdę nigdy. Wydawano nam rozkazy, a my te rozkazy wykonywaliśmy. Kiedy dostaję rozkaz, nie mogę go interpretować, a kiedy wydaję rozkaz, mam zakaz uzasadniania go. Dostaję rozkaz i jestem mu posłuszny”.

Eichmann zasłania się swoją ulubioną wymówką i rozwodzi nad ideą rozkazu i zasadą podporządkowania. Nie wychodząc do końca ze swej roli, posuwa się nawet do stwierdzenia, że gdyby rozkazano mu zabić własnego ojca, zrobiłby to. Horyzont umysłowy Eichmanna jest wyznaczony, jeśli mu wierzyć, przez daszek jego czapki: „Jedyne, co znaliśmy, to posłuszeństwo rozkazom; byliśmy związani przysięgą”. Nieposłuszeństwo było nie do pomyślenia: jedynym możliwym wyborem byłoby „wyciągnięcie pistoletu i samobójstwo”.

Oto jak przedstawia się Eichmann sędziom, którzy go przesłuchują, i publiczności: grając stereotypami, stara się dostosować do wyobrażeń odmiennych od nazistowskiego potwora, twierdząc, że był tylko ograniczonym oficerem o zmyśle krytycznym stępionym przez autorytarne wychowanie i przymus dotrzymania przysięgi posłuszeństwa. Cliché posłusznego Niemca, mieszanki ograniczonego adiutanta ze sztywnym pruskim urzędnikiem, czyni tę obronę wiarygodną i pozwala mu wykreować swój image.

***

Niemniej Eichmann wypowiada się w ten sposób i zachowuje w niesprzyjających okolicznościach, gdy musi grać o życie. W innych kontekstach jawi się jako zupełnie inna osoba. David Cesarani interesuje się np. notatkami na marginesach książek czytanych przez Eichmanna na argentyńskim wygnaniu, z których dowiadujemy się, że „pozostał nieprzejednanym faszystą”. Zaatakował niemieckiego antyfaszystę, grzmiąc, że „przez takie świnie przegrana w wojnie była nieuchronna”.

Cesarani wspomina o innym źródle, z którego jednak nie korzysta i którego nie komentuje: o rozmowach Eichmanna z Willemem Sassenem, byłym holenderskim wolontariuszem Waffen-SS, przedstawionym mu przez przyjaciela Ottona Skorzeny’ego. Sassen zamierzał zebrać świadectwa odpowiedzialnych za Shoah, by opublikować je w książce o „ostatecznym rozwiązaniu”, która, jak liczył, przyniosłaby mu mnóstwo pieniędzy. Stąd w Buenos Aires między 1956 a 1957 r. przeprowadzone zostały wielogodzinne rozmowy zarejestrowane na 67 taśmach magnetofonowych, przepisanych na 695 stronach.

Historycy, oprócz nielicznych wyjątków, nie interesowali się tymi taśmami, tymczasem dają one doskonały wgląd w umysłowe uniwersum SS Eichmanna. Niemiecka telewizja ARD poświęciła im wybitny film „Eichmanns Ende”, z Ulrichem Tukurem w roli Sassena i zdumiewającym Herbertem Knaupem jako Eichmannem (2010, w reżyserii Raymonda Leya).

Słuchając tych taśm, dochodzimy do wniosku, że krzepiąca, przyjacielska zażyłość pozwala odkryć zupełnie innego Eichmanna niż ten, który gra o życie w Jerozolimie: w towarzystwie dawnego „Kamerad”, przy dobrym winie, najczęściej w domu Willema Sassena, Eichmann rozluźnia się i otwiera, nie siląc się na jakąkolwiek rolę. Są pewne punkty wspólne między tym, co mówi w Jerozolimie i w Buenos Aires: w obu przypadkach wyznaje, że konfrontacja z fizyczną rzeczywistością zbrodni była dla niego wstrząsem.

Awnerowi Lessowi zwierza się ze swojego uwrażliwienia na widok krwi i niedobrego samopoczucia zawsze, gdy przyglądał się mordowaniu: „Zwalało [mnie] to z nóg”. Swoim kompanom w Argentynie mówi podobnie: nadzorując masakrę w terenie, wzrusza się zabiciem dziecka, którego mózg zaplamił mu płaszcz. Ucieka do samochodu, żeby się upić: „Piłem. Musiałem się upić. Myślałem o moich własnych dzieciach. Wtedy miałem dwójkę. I myślałem o absurdalności życia”.

Bezpośrednie doświadczenie morderstwa, lecz na pewno także zmęczenie akcją budzą w nim empatię: żydowskie dziecko zabite na jego oczach przypomina mu własne dzieci. Eichmann powie Awnerowi Lessowi, że nie ma nic przeciwko Żydom jako osobom i że jest w stanie poczuć się wzruszony ich indywidualnym losem. O ile w mikroskali jednostki może okazać empatię i pozwolić sobie na współczucie wypływające z identyfikacji, o tyle w makroskali narodu i wielkich liczb z przekonaniem wykonuje swoje ludobójcze zadanie: w istocie, wywiady Sassena odkrywają ni mniej, ni więcej tylko masowego zabójcę z przekonania, który w pełni uwewnętrznił nazistowskie cele i ich uzasadnienie.

Powtarzając to, co według Dietera Wisliceny’ego powiedział swoim podwładnym w 1945 r., Eichmann oświadcza w 1957: „Umrę z radością, zabierając ze sobą 5 milionów wrogów Rzeszy”. Sassenowi, który pyta go, dlaczego mówi o „wrogach Rzeszy”, Eichmann odpowiada, nie odpowiadając; do tego stopnia słowa „Żyd” i „wróg” wydają mu się tożsame: „Tak, powiedziałem »wrogów Rzeszy«. Słowa »wrogowie Rzeszy« były dla mnie tym, czym słowo »diabeł” dla księdza lub pastora”.

Interesujące, wręcz przerażające w tym, co odsłania z podwalin czy wzorców kulturowych nazizmu, porównanie między Żydem a diabłem i między esesmanem a księdzem powinno stać się przedmiotem pogłębionego komentarza, ale zostańmy przy terminie „wróg”, który wskazuje, że Eichmann nie MORDUJE, lecz ZWALCZA, że SS nie jest związkiem MORDERCÓW, lecz armią złożoną z ŻOŁNIERZY. Esesman zabijający dziecko byłby więc regularnym bojownikiem? Obiektywnie – zewnętrzny obserwator protestuje, lecz subiektywnie – Eichmann nalega i dowodzi dalej: 5 milionów zabitych to zbyt mało, bo wciąż są Żydzi. Misja nie została wypełniona:

„Gdyby na 10 milionów 300 tysięcy Żydów policzonych przez Korherra [Richard, statystyk SS] udało nam się zabić 10 milionów 300 tysięcy, byłbym zadowolony i dzisiaj powiedziałbym: »Brawo, zniszczyliśmy wroga«„ (wywiady Sassena, 1957).

Tylko zabicie wszystkich Żydów ujętych w statystykach SS zadowoliłoby Eichmanna, dałoby mu satysfakcję z wypełnionej „misji” („Aufgabe”): „Spełnilibyśmy misję wobec naszej krwi i naszego narodu”. To, co gnębi go w 1957 r., to żal, że nie doprowadził do końca tego zadania: „Mogłem zrobić więcej, powinienem był zrobić więcej”. Jak nie wierzyć Eichmannowi, kiedy mówi: „Byłem sumiennym biurokratą, z pewnością (…). Lecz tego sumiennego biurokraty nie da się oddzielić od fanatycznego bojownika za wolność swojej krwi i rasy”?

Zatem żołnierz, i to żołnierz „fanatyczny”, jak precyzuje, posługując się przymiotnikiem drogim nazistom i w ich ustach pozytywnym, gdyż oznacza niczym niezachwiane przekonanie ideologiczne, żarliwą wiarę w zasady i cele Rzeszy, która od 1941 r. utrzymuje, że prowadzi ostatnią z wojen, wojnę eksterminacyjną mającą na zawsze uwolnić rasę nordycko-germańską od zagrożenia, jakie od tysięcy lat stwarza dla niej żydowski wróg.

Eichmann bez reszty przynależy do psychotycznej, pełnej lęku kultury, którą naziści propagują, by nadać sens swym ludobójczym działaniom: wojna eksterminacyjna prowadzona przez nazistów jest wojną eschatologiczną, która położy kres „6 tysiącom lat wojny rasowej”, jak można przeczytać w ideologicznych broszurach SS.

***

W nazistowskim dyskursie zarówno tocząca się, jak i poprzednia wojna są dziełem Żydów, rasy kłótliwej, nomadycznej, destrukcyjnej, która dąży do zniszczenia Niemiec i unicestwienia rasy nordyckiej. W przemówieniu wygłoszonym w Reichstagu 30 stycznia 1939 r., w rocznicę swojego dojścia do władzy, Hitler publicznie podaje obowiązującą interpretację przyszłych wydarzeń:

„Gdyby międzynarodowe żydostwo z całego świata zdołało raz jeszcze pogrążyć nasze narody w wojnie światowej, skutkiem nie byłaby bolszewizacja globu i zwycięstwo Żydów, lecz eksterminacja rasy żydowskiej w Europie”.

Eichmann w latach 1956-57 nie odstępuje od tego przekonania i nie odwraca się od tej kultury: jest żołnierzem, który walczył za zbawienie Niemiec. Konieczność całkowitego fizycznego wyeliminowania Żydów uzmysłowił sobie dopiero wtedy, gdy wypowiedziano Niemcom wojnę. Czego dowodem, mówi Sassenowi, jest to, że przedtem zajmował się wyłącznie wysyłaniem Żydów na emigrację poza Europę: „W 1937 r. nasz naród i nasze Państwo nie znajdowały się jeszcze w stanie klęski”, zagrożenia życia, jakie niesie otwarta wojna. Potem wszystko się zmieniło, przyszła wojna, a wojna ta była dziełem Żydów.

Niektóre pytania o zasadność całkowitej eksterminacji wprawiają go w złość: „Walczyłeś pan kiedyś na froncie, sukinsynu?”, jak gdyby on sam był zasłużonym weteranem – chyba żeby uznać za czyn wojenny jego własną działalność, cokolwiek robił. Kiedy pyta się go, co np. mieli z tym wszystkim wspólnego greccy Żydzi, deportowani i zamordowani co do jednego, Eichmann w rozmowie nalega:

„Oni [Żydzi] wypowiedzieli nam wojnę. Wypowiedzieli nam wojnę totalną (…). Każdy wróg, który wypowiedział wojnę mnie, mojemu narodowi, musiał być zniszczony. Niech pan spyta starożytnego Germanina, niech pan spyta Fryderyka Wielkiego. To w ten sposób Niemcy osiągnęły wielkość”.

Można by pomyśleć, że są to teksty z ideologicznych materiałów szkoleniowych („Weltanschauliche Schulung”) SS: od zarania dziejów Niemcy prowadzą śmiertelną walkę z wrogiem rasowym, który nie zmienił się od germańskiej prehistorii, poprzez Prusy Fryderyka II, aż do Hitlera. Najwyższy czas, by skończyć z tym zagrożeniem ciążącym nad życiem rasy, zwłaszcza że, jak dowiodła Wielka Wojna, Żydzi przeszli do „wojny totalnej”, wojny eksterminacyjnej przeciwko narodowi niemieckiemu. Dowodem na to, mówi Eichmann, są bombardowania niewinnych cywilów, jakich dokonują w niemieckich miastach alianci, instrumentalizowani przez Żydów:

„Po bombardowaniach Berlina powiedziałem sobie: »Führer miał rację, zabijając te psy«. Gdyby widział pan ten koszmar! [Mordowano] naszą krew, nasze dzieci, mnie samego!” (wywiady Sassena).

Można by pomyśleć, że te wypowiedzi to próba uzasadnienia a posteriori, ale nie: nazistowska kultura to kultura wojny rasowej i alianckie bombardowania niemieckich miast potwierdzają, w nazistowskiej optyce, ideologiczne uprzedzenia, które dyktują odczytanie historii w dłuższej perspektywie i wywody Eichmanna o „wojnie żydowskiej”.

Doskonale zgadza się on z jednym ze swych kolegów z SS, komendantem Auschwitz-Birkenau Rudolfem Hössem. W tekście napisanym w więzieniu, w którym w pełni potwierdza swoją wierność narodowemu socjalizmowi, Höss relacjonuje takie samo traumatyczne przeżycie ze schronu przeciwlotniczego, to nagromadzenie ciał i twarzy zniekształconych strachem, ten lęk ludzi skulonych, przerażonych śmiercią, trzęsących się wraz ze ścianami w rytmie bomb: Höss „obserwował twarze i zachowanie się w publicznych schronach przeciwlotniczych, w indywidualnych schronach domowych”, widział, jak kobiety „cisnęły się do siebie, szukały pomocy u mężczyzn, gdy cały budynek się chwiał” od bomb.

Te stłoczone ciała, to poddanie się przerażeniu przypominają coś innego: coś, co Lagerkommandant Höss i sam Eichmann mogli zobaczyć przez wizjer komór gazowych w Birkenau.

(„Autobiografia Rudolfa Hössa, komendanta obozu oświęcimskiego”, przeł. Wiesław Grzymski, Wydawnictwo Prawnicze, Warszawa 1990).

Porównanie jednego traumatycznego przeżycia z drugim, strachu niemieckich cywilów z przerażeniem ofiar mordowanych gazem, jest oczywiste. W obu przypadkach, jak przekonuje się Höss, chodzi o wojnę: nie, SS nie jest zwykłą „bojówką”, lecz „takimi samymi żołnierzami jak trzy pozostałe części składowe Wehrmachtu”.

Zrównanie pilota zrzucającego bomby na niemiecką ludność cywilną i esesmana uczestniczącego w masowym mordzie jest całkowite: czy „dowódca eskadry”, który ma zbombardować miasto, mógłby nie wykonać rozkazu, argumentując, że „bomby będą zabijać głównie kobiety i dzieci? Z pewnością postawiono by go przed sądem wojennym (…). Jestem jednak zdania, że obie sytuacje można ze sobą porównać. Byłem tak samo żołnierzem, oficerem jak ów lotnik” („Autobiografia…”).

***

Po jerozolimskim procesie z 1961 r. pozostała kategoria, której Eichmann wydawał się skończonym ucieleśnieniem: „Schreibtischtäter”, biurowy przestępca, odgrodzony od konsekwencji swych decyzji, a zatem nieświadomy zbrodni, którą popełnia. Sam Eichmann starał się tak przedstawiać, myśląc przez jakiś czas, że uda mu się uniknąć kary śmierci.

Jednak źródła inne niż procesowe odkrywają Eichmanna jako „Weltanschaungstäter” lub „Überzeugungstäter”, przestępcę z przekonania ideologicznego, bojownika w wojnie ras, z której Niemcy muszą wyjść zwycięskie. To, co mówi jako wolny człowiek w Buenos Aires, jest bardziej wiarygodne niż to, co stara się wmówić jako więzień w Jerozolimie: „skrupulatny biurokrata” był po prostu, jak sam twierdzi, „fanatycznym bojownikiem”, „walczącym za wolność swojej krwi i rasy”.


Johann Chapoutot – ur. w 1978 r., historyk francuski. Zajmuje się przede wszystkim najnowszą historią Niemiec i historią narodowego socjalizmu. Tekst to rozdział jego książki „Nazistowska rewolucja kulturalna”, wyd. polskie w przekładzie Urszuli Kropiwiec: Universitas, seria „Poleca Adam Michnik”, Kraków 2020. Tytuł – „Wyborcza”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Latest IHRA Antisemitism Scandal Is a Warning to UK Jews

The Latest IHRA Antisemitism Scandal Is a Warning to UK Jews

Joseph Mintz


University College London School of Slavonic and East European Studies. Photo: Ethan Doyle White via Wikimedia Commons.

British Jews are not traditionally known for their activism. They usually keep their heads down, and avoid making too much of a fuss in public on issues of concern to the community.

But there was a marked and well-known departure from that approach, when it became clear that Jeremy Corbyn’s election as leader of the Labour Party had led to that great party being infected by the antisemitism so long associated with the hard left.

One of the high points in the community raising its head “above the parapet” was an unprecedented mass demonstration in parliament square in 2018, which was attended by over 1,500 people. This activism was associated with real fear, particularly as we approached the 2019 general election and the possibility that Corbyn would lead the country. I remember feeling this visceral dread myself — that a country that had always been a safe haven for Jewish life might change to one where antisemitism would be ensconced in the heart of government.

But Corbyn was defeated, and the mainstream Jewish community breathed a sigh of relief.

Then, in late 2020, came the publication of the report by the Equality and Human Rights Commission (EHRC) about antisemitism in the Labour Party. It set out for everyone, in black and white, how Labour had permitted anti-Jewish racism to run rife, including the left’s hatred of Israel as a representation of Jews in general.

So when Keir Starmer, the new Labour leader, started putting his party back on the road to respectability (although, of course, we never forgot how he campaigned to help make Corbyn leader), the hard left started leaving.

Where did they go? Well, many went back to where they came from: academia.

Universities in the UK and the US have for many decades been one of the strongholds of the far left, featuring a regular exchange of ideas, theories, and activists with hard left politics. In particular, the University and College Union (UCU), the dominant trade union in UK academia, has had a long history of deep and ingrained anti-Zionism.

Of course, when it had become clear how Labour was tolerating anti-Jewish prejudice, there were no voices of concern from the academy (and certainly none from the union). No one started a campaign or added pithy expressions of anti-racist concern about Jews to their email signature. There was just silence — followed by more silence when the EHRC report was published.

It’s not difficult to see why this happened. It goes like this: Jews are rich and look white, and as such, in a worldview predicated on a hierarchy of identity, Jews can’t really be the object of persecution and instead must be oppressors themselves. The state of Israel, which has the impudence to have a strong army and to protect itself, must be a force of white colonialism, rather than the result of a downtrodden people’s reaching for national self-determination.

It is through this warped prism of a hierarchy of oppression, that it becomes so easy for the elision of the hard left’s anti-Zionism with anti-Jewish racism to occur.

This is the background to the call by my university’s academic board at University College London (UCL) — which consists mostly of the professoriate across UCL, and whose role is to advise the UCL Council, the key decision-making body, on academic affairs — in February 2021 to retract the original adoption, in 2019, of the IHRA definition of antisemitism.

This reversal occurred after extensive lobbying by the UCL UCU, and by some academics in the UCL Department of Hebrew and Jewish Studies with strongly anti-Zionist perspectives. I looked at those documents from the UCU, marveled at the hours and hours of work they must have taken, and pondered why no other issue, say the persecution of Uighur Muslims by the Chinese Communist Party, provoked their wrath to the same vast extent.

Reading it, I also shuddered with an echo of the fear I had felt when Corbyn came close to power. He too had Jews on the hard left cheerleading for him. But their minority posturing did not assuage the fears of the mainstream Jewish community. Of course, many of those same Jews were and are to be found in the academy, and they are entitled to their views as they continue to join with their hard left brethren in presenting us with their claims of pristine anti-racist credentials.

They claim that this controversy is all just a plot to silence criticism of Israel. But tell that to the Jewish students on campus who wonder why their university might become the first UK institution to retract the IHRA definition. And then ask them if they feel the fear, within the four walls of UCL, that we all felt when the hard left came within shouting distance of taking over the country.


Joseph Mintz is an Associate Professor (and not a member of the academic board, but currently a member of UCU) at UCL Institute of Education.  


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Report: Security Officials Expect More Iranian Attacks on Israeli Ships, Believe IRGC Wants to Avenge Soleimani

Report: Security Officials Expect More Iranian Attacks on Israeli Ships, Believe IRGC Wants to Avenge Soleimani

Benjamin Kerstein


A computer animated reconstruction of the attack on the Israeli-owned vessel Helios Ray. Photo: Reuters Marketplace – StockANI Video.

Israel’s security establishment believes Iran will attempt more attacks like Friday’s explosion on an Israeli-owned ship in the Gulf of Oman, and that Israel will have to retaliate.

Israeli news site Walla reported Sunday that security officials have concluded that Friday’s attack was intended as a warning. The attackers “did not intend to sink” the ship, one said, “but rather to tell Israel about their future intentions.” Further attacks are expected to be attempted in the Red Sea and Persian Gulf.

The security establishment now believes that Iran’s Islamic Revolutionary Guards Corps (IRGC)’s naval force attacked the ship in order to avenge the US assassination of the late IRGC head Qassem Soleimani, as well as the killing of top nuclear scientist Mohsen Fakhrizadeh, in what is believed to have been an Israeli operation. The ranks of the IRGC are apparently in a state of ferment due to Soleimani’s assassination.

The security establishment is apparently determined to respond if its assessment proves correct.

“Israel cannot be restrained over the incident,” a senior official said. “This is a very serious operation.”

Also on Sunday, IDF Chief of Staff Aviv Kochavi addressed the attack, saying it demonstrated the extent of the Iranian threat.

“Just this past weekend,” he said, “we received a reminder … of one of the biggest threats in the region, Iran.”

“We received a reminder that Iran not only poses a nuclear threat, but spreads terrorism and conducts terrorist attacks against civilian targets,” Kochavi asserted.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com