Archive | April 2021

Błąd w dyplomatycznej sztuce

Robert Malley, amerykański prawnik, który już w czasach Clintona opowiadał się za zbliżeniem USA z Hamasem i Bractwem Muzułmańskim. (Zdjęcie: Wikipedia)


Błąd w dyplomatycznej sztuce

Jonathan S. Tobin
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Kiedy na początku kwietnia rozeszła się wiadomość o eksplozji w irańskiej instalacji nuklearnej, Natanz, reakcją niektórych Demokratów był gniew. Senator Chris Murphy tweetował, że domaga się “informacji o bezpieczeństwie” w sprawie ostatnich wydarzeń w Iranie. Następnie napisał: “Powinno rozumieć się samo przez się, że nie ma realnej drogi militarnej do separacji Iranu od broni nuklearnej. Tylko droga dyplomatyczna. A teraz droga dyplomatyczna jest trudniejsza”.

Eksplozja, za którą powszechnie obwiniano Izrael, zdarzyła się po pierwszym formalnym spotkaniu przedstawicieli krajów P5+1, które to kraje zawarły w 2015 roku Wspólny Wszechstronny Plan Działania, popularnie znany jako umowa nuklearna z Iranem. Ci przedstawiciele spotkali się pod przewodem doświadczonego amerykańskiego dyplomaty, Roberta Malley’a, a rozmowy toczyły się poprzez europejskich wysłanników, którzy kursowali między Amerykanami a Irańczykami. Spotkanie tych dyplomatów w Wiedniu stanowi pierwszy krok ku wyznaczonemu przez administrację Bidena celowi, jakim jest  wskrzeszenia owego paktu. Sygnalizowało także głębokie oddanie Joego Bidena wobec tego procesu przez wskazanie, że prezydent jest już gotowy do rozpoczęcia znoszenia sankcji narzuconych na Iran przez byłego prezydenta, Donalda Trumpa, które były „niezgodne” z porozumieniem z 2015 roku.

Te kroki zostały radośnie powitane przez liberalne media. „New York Times” oznajmił, że starania Trumpa o wywieranie “maksymalnego nacisku” na Iran, były porażką i wychwalał Malley’a, którego reputacja jako apologety ludzi takich jak Jaser Arafat i irańscy ajatollahowie czyni z niego, zdaniem zwolenników Bidena, idealnego dyplomatę. (Mianowaniu Malley’a sprzeciwiało się wielu ekspertów, którzy normalnie nie wyrażają opinii o decyzjach w sprawie dyplomatycznego personelu, uważając w tym przypadku samo to jego mianowanie jako podarunek dla Teheranu.)

Jak będzie wyglądał “sukces” zespołu, który tak rozpaczliwie pragnie irańskiej aprobaty?

Dalece nie jest jasne, że wiara w dyplomatyczny proces skłoni Iran do powrotu do bardzo słabych warunków porozumienia, które uważano za koronne osiągnięcie polityki zagranicznej Baracka Obamy, nie mówiąc już o przybliżeniu Stanów Zjednoczonych do celu Trumpa czyli renegocjacji, która ograniczyłaby program rakietowy Iranu oraz jego wsparcie dla międzynarodowego terroryzmu. Biorąc pod uwagę fakt, że Iran żądał od USA ustępstw już za sam przywilej rozmawiania i przechwalał się, że może przyspieszyć program rozwoju własnej broni nuklearnej, nadzieje na zlikwidowanie klauzuli wygaśnięcia umowy nuklearnej, która wygasa pod koniec dziesięciolecia i pozwala na legalną drogę do bomby, wydają się mrzonką.

Niemniej dla klakierów Malley’a perspektywa dalszych negocjacji była sama w sobie podnosząca na duchu. Ta wiara w ustępstwa pozostaje w mocy nawet jeśli, podobnie jak samo porozumienie z 2015 roku, jakikolwiek “postęp” w tych rozmowach wydaje się być całkowicie odseparowany od osiągnięcia domniemanego celu, czyli niedopuszczenia, by reżim irański wszedł w posiadanie broni jądrowej.

Dlatego też to, co zakłada się, że jest kolejnym udanym aktem izraelskiego sabotażu wobec nuklearnego program Iranu, a co spowodowało zniszczenie wielu centryfug w Natanz, było tak źle widziane przez zwolenników negocjacji w Wiedniu. Informował o tym zespół redakcyjny “New York Timesa”, a ta redakcja ma takie same uczucia w stosunku do listu podpisanego przez grupę 43 senatorów USA z obu partii, którzy ostrożnie wzywali administrację Bidena do utrzymania sankcji aż do osiągnięcia rzeczywistych celów negocjacji w sprawie pocisków balistycznych, terroryzmu i klauzuli wygaśnięcia. Ponieważ w ciągu ostatnich dziesięciu lat Irańczycy pokazali, że są nieustępliwymi negocjatorami, perspektywa dalszych nacisków, czy to w formie sankcji, czy militarnych opcji (ale nie wojny), takich jakie stosują Izraelczycy, była odrażająca dla zwolenników polityki administracji Bidena, ponieważ mogła powodować, że irańskie zaakceptowanie amerykańskiej uległości będzie mniej prawdopodobne.

Choć najnowszy rozdział trwającej od dziesięcioleci debaty o Iranie wydaje się na pozór dotyczyć negocjacyjnej taktyki lub tego, jaki rodzaj sankcji działa, albo konkretnych warunków umowy nuklearnej, prawdą jest, że prawdziwy podział w USA w sprawie Iranu ma niewiele wspólnego z tymi szczegółami.

Argumenty Izraela i jego zwolenników, jak również państw Zatoki, które równie lub jeszcze bardziej niż państwo żydowskie obawiają się Iranu i zaakceptowały Jerozolimę jako sojusznika, opierają się głównie na przekonaniu, że umowa irańska jest zagrożeniem ich bezpieczeństwa.

Ale amerykańskich zwolenników dyplomacji z Iranem nigdy specjalnie nie interesowały konkrety jego programu nuklearnego ani to, jak sankcje działają, i czy mogą powstrzymać islamistyczny reżim. Podobnie jak podczas negocjacji prowadzonych przez administrację Obamy, którego zespół polityki zagranicznej składał się w znacznej mierze z tych samych ludzi, którzy teraz wrócili, by pracować dla Bidena, celem było i jest podtrzymywanie rozmów, nie zaś taktyki zaprojektowane do zmuszenia Teheranu do rzeczywistej współpracy.

Od 2013 do 2015 roku, kiedy Kongres zmusił Obamę do wprowadzenia w życie surowych sankcji, w wyniku czego Irańczycy postanowili przystąpić do negocjacji, Amerykanie odpowiadali na każde irańskie „nie” rezygnacją i dalszymi ustępstwami. W ten sposób Obama, który w 2012 roku podczas debaty o polityce zagranicznej z Mittem Romneyem twierdził, że każde porozumienie z Iranem będzie znaczyło koniec jego programu nuklearnego, zgodził się na porozumienie, które nie tylko zatwierdzało dalsze istnienie tego programu, ale pozwalało na przejście do bardziej zaawansowanych badań i dawało prawo do posługiwania się wyposażeniem takim jak centryfugi. A „inspekcje wszędzie i w każdym momencie” przez Międzynarodową Agencję Energii Atomowej, zostały ograniczone do takich, na które zgadza się irański rząd.

Jednym z powodów, dla których Obama zgromadził tak wiele poparcia dla swojej umowy, było uczynienie z niej papierka lakmusowego poparcia dla Demokratów. Być może ułatwiło to zaproszenie przez Republikanów izraelskiego premiera, Benjamina Netanjahu, do wygłoszenia mowy przed wspólnym posiedzeniem Kongresu, w której przedstawiał argumenty przeciwko temu porozumieniu, ponieważ wielu Demokratów, a szczególnie członkowie Congressional Black Caucus potraktowali to jako zniewagę. Korzyści przyniosło mu także to, co jego doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Ben Rhodes, nazywał “jaskinią ech” administracji, gdyż dziennikarze tradycyjnych mediów ślepo powtarzali narrację Białego Domu na temat tej umowy. Szczególnie zaś, fałszywą narrację, że jedynym wyborem, przed jakim stoją Stany Zjednoczone, jest wybór między ugłaskaniem irańskiej dyktatury a wojną, jednak późniejsza polityka Trumpa “maksymalnego nacisku” dowiodła, że nie było to prawdą.

Te argumenty odpowiadały lewicy w znacznej mierze dlatego, że pasowały do mentalności, która uważa kontakty dyplomatyczne z cel sam w sobie.

Z tego samego powodu bardziej agresywna taktyka nacisków zastosowana przez Trumpa obrażała takich ludzi jak Murphy i zespół redakcyjny “New York Timesa”, nie dlatego, że uważali za mniej prawdopodobne zmuszenie Iranu tym sposobem do rezygnacji z programu nuklearnego, ale ponieważ był to nieakceptowalny wyraz amerykańskiej siły. To samo dotyczyło pokazania przez Trumpa fałszywości prognozy Obamy, że Europejczycy mogą postawić weto amerykańskiej próbie wycofania się z umowy i że następca Obamy nie będzie mógł skłonić ich do przestrzegania sankcji na Iran, którym byli przeciwni. Wiara w multilateralizm nadal nie jest kwestią przekonania, że działałby lepiej w powstrzymaniu nuklearnych ambicji Iranu niż bardziej stanowcza postawa. Jest tak, ponieważ spotkania, takie jak to obecne we Wiedniu, są rodzajem spektakli, w jakie wierzą liberałowie niezależnie od tego, czy przynoszą korzyści Ameryce.

Prawdą jest, że konserwatywni zwolennicy Trumpa nie lubili multilateralnej polityki Obamy, tak jak dziś nie lubią polityki Bidena, jest tak częściowo z tych samych powodów, dla których oklaskiwali ją liberałowie. Stanowcze podejście Trumpa do Iranu zaprzeczało założeniu, że jego polityka zagraniczna prowadzona pod hasłem “Ameryka przede wszystkim” była bardziej izolacjonistyczna niż tradycyjna strategia republikańska i to powodowało oklaski konserwatystów i przerażenie liberałów.

Istnieje szkoła myśli, która twierdzi, że celem Obamy było przesunięcie amerykańskiej polityki od sojuszu z Izraelem i umiarkowanymi państwami arabskimi do sojuszu z Iranem, a nie tylko (jak to powiedział ten były prezydent), by dać irańskiemu reżimowi możliwość  „dogadania się ze światem”. Widziana z tej perspektywy umowa, której konsekwencje nie tylko wzmocniły i wzbogaciły Teheran, ale także otwierały  mu drogę do broni nuklearnej, musi być wynikiem świadomego zamiaru. Zasadność tego twierdzenia nadal nie jest dowiedziona i to samo dotyczy niektórych założeń o intencjach Bidena.

Niemniej cicha zgoda Bidena na umowę gospodarczą Iranu z Chinami, którą nacisk USA na egzekwowanie sankcji mógł skutecznie storpedować, dostarcza kolejnego testu szczerości jego pragnienia powstrzymania nuklearnych działań islamistycznego reżimu. Jeśli USA pozwolą na jej realizację, będzie to sygnałem, że obecna administracja jest gotowa zrezygnować z sankcji jako realnej opcji na przyszłość.

Jednak dla większości amerykańskiego społeczeństwa zalety dalszych sankcji lub tego, co zakłada się, że jest działaniami Izraela, by opóźnić postępy nuklearne Iranu, nie są sednem sprawy. Raczej, jak widzieliśmy w reakcjach na politykę Obamy, potem Trumpa a teraz Bidena, linie są nakreślone nie w sprawie tego, jak najlepiej zatrzymać Iran w jego dążeniu do regionalnej hegemonii i broni jądrowej, ale są zakorzenione w uczuciach w sprawie tego, jak kraje powinny się zachowywać.

W równym stopniu, w jakim debata o Trumpie sprowadzała się do dyskusji o sposobach zachowania i osobistej odrazie do jego sposobu mówienia i podejścia do zarządzania, zamiast o jego polityce, tak narodowa dyskusja o tym, co wydaje się kolejną próbą ugłaskania Iranu, podzieli kraj wzdłuż podobnych linii.

Chris Murphy nie ma pojęcia, czy ograniczone działania militarne lub sankcje mogą powstrzymać Iran. Ani nie jest skłonny przyznać, że dyplomacja doprowadziła Iran bliżej bomby, zamiast go od niej oddalić. Ale Joe Biden może liczyć na poparcie jak długo rozmawia z Teheranem, niezależnie od tego, czy taki dialog ma choćby cień szansy na powstrzymanie reżimu.


Jonathan S. Tobin – Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Tragedy of Benjamin Netanyahu

The Tragedy of Benjamin Netanyahu

Benjamin Kerstein


Israeli Prime Minister Benjamin Netanyahu looks on as he arrives to a hearing in his corruption trial at Jerusalem’s District Court February 8, 2021. Photo: Reuben Castro/Pool via REUTERS

The ancient Greeks who invented the tragedy based it, in many ways, on an idea first articulated by the philosopher Heraclitus: ethos anthropo daimon — character is fate. What makes a man successful, they understood, is quite often what eventually destroys him. History has tended to bear this out, and at the moment, no public figure seems to embody it better than Benjamin Netanyahu.

As Israel’s longest serving prime minister, Netanyahu has been in many ways an extraordinary success. Among his achievements are normalization agreements with a series of Arab and Muslim states, a still-booming economy, a COVID-19 vaccination campaign that leads the world, spectacular covert operations against Iran, and a security policy that has, with one exception, avoided major conflict. Yet Netanyahu is now facing imminent defeat. With a deadlocked election result that leaves him unable to form a governing coalition, he appears to be, at long last, on his way out.

The most remarkable thing about this has been little commented upon: with all of Netanyahu’s accomplishments, why is it happening at all? Logically, Netanyahu should have won the elections running away. The fact that he hasn’t, and indeed stands on the edge of political oblivion, is almost incomprehensible.

The answer to this question, in classic Greek fashion, is that Netanyahu has been defeated by his own talents. It is not an exaggeration to say that Netanyahu is, if nothing else, a political genius. As he himself has reportedly said: everyone else plays checkers, while he plays chess. With a preternatural understanding of Israel’s convoluted political system, Netanyahu is a dancer, constantly maneuvering between friends and enemies, allies and rivals, shifting when necessary and holding fast at others, all in the service of his desire to remain, somehow, in power; and there are very few things he will not do, and few principles he will not abandon, to achieve victory.

The laundry list of these maneuvers is long, and goes back to the beginning of Netanyahu’s political career: his failure to condemn incitement against the late Yitzhak Rabin; his deliberate torpedoing of a unity government with obviously false claims of a cabinet conspiracy against him by then-ministers Tzipi Livni and Yair Lapid; his infamous claim that “the Arabs are flowing to the polls”; his assertion that Lapid and Benny Gantz were collaborating with terror supporters; his recent betrayal of a rotation agreement with Gantz, and so on — it is a dark, but effective, legacy.

Netanyahu’s unscrupulous brilliance has worked for a long time, but the bill appears to have come due — and it is precisely that brilliance that has proved to be his Achilles’ Heel. With his endless machinations over a decade in power, Netanyahu has survived; but he has also alienated almost everyone, including his natural allies. Indeed, the “anti-Netanyahu bloc” that formed in the last elections included many right-wingers who in other circumstances would almost automatically join a Netanyahu-led government, such as Gideon Sa’ar, Naftali Bennett, and Avigdor Lieberman. Even Gantz and Lapid, who are firmly in the center, are not that far from Netanyahu on most policy questions, and could easily be included in a unity coalition were it not for their intense antipathy toward the prime minister himself.

One could view all of this as simple opportunism or shallow personal animosity on the part of Netanyahu’s enemies, and there is some truth in that. But it is not the primary cause. Opportunism can be finessed and personal animosity put aside in the world of politics. What cannot be finessed and put aside is total lack of faith. Put simply, Netanyahu’s political enemies don’t believe a word he says, don’t believe he will live up to his promises, and see no reason whatsoever to ally themselves with someone who will betray them at the first possible opportunity.

And they have good reason for thinking this, because Netanyahu has indeed lied to and betrayed almost everybody in Israeli politics. It is possible that he has done so because he feels has to, that he is the only one who can successfully lead Israel, and thus principles must be compromised and disreputable things done in the name of a greater good. That this greater good has also been very good for Netanyahu, however, has not been lost on his victims.

Netanyahu has been an extremely good prime minister on his own terms. He may even be a great man. At the very least, as was once said of Napoleon, he is as great as a man can be without virtue. But Netanyahu is also a tragically flawed human being. In Sophocles’ masterpiece Oedipus Rex, it is Oedipus’ noble, selfless desire to save his subjects from a plague that proves to be his undoing. In Aeschylus’ Oresteia, it is Orestes’ filial loyalty to his murdered father that condemns him to be pursued by the Furies. It is possible that, like them, Netanyahu’s character will be his fate. It will be his own extraordinary gifts, and the sometimes terrible measures he has taken to serve them, that will prove to be his downfall.


Benjamin Kerstein is a columnist and the Israel Correspondent for the Algemeiner. His website can be viewed here and his books purchased at Amazon.com. Following him on Twitter @benj_kerstein.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


News Israel – Apr. 29, 2021

News Israel – Apr. 29, 2021

ILTV Israel News


Defense minister Gantz becomes justice minister as well, as prime minister Netanyahu gives in to demands from legal authorities.

Israel and Lebanon resume diplomatic talks with respect to our shared maritime borders

hundreds of personal case files dumped in full on the side of the road in central Israel


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


We Francji burza: generałowie przestrzegają przed “rozkładem państwa i wojną domową”

Prezydent Macron odbiera ubiegłoroczną defiladę z okazji 14 lipca, Paryż (Fot. Francois Mori / AP Photo)


We Francji burza: generałowie przestrzegają przed “rozkładem państwa i wojną domową”

Piotr Moszyński


W liście otwartym do prezydenta, rządu i parlamentu dwudziestu francuskich generałów w stanie spoczynku wzywa do wykazania się “odwagą” i “honorem” w celu “wytrzebienia” niebezpieczeństw, które grożą Francji. Co mają na myśli?

.

Autorzy listu musieli zdawać sobie sprawę, że data i miejsce jego publikacji nadaje mu od razu silne zabarwienie polityczne. Miejscem jest związany ze skrajną prawicą tygodnik „Valeurs Actuelles” (Dzisiejsze Wartości), a moment publikacji to 60. rocznica wybuchu puczu innych generałów, służących w Algierii, przeciwko polityce dekolonizacyjnej gen. de Gaulle’a.

Sygnatariusze listu należą do specyficznej kategorii oficerów. To „generałowie drugiej klasy” – przeszli na emeryturę, ale mogą być w każdej chwili zmobilizowani i przywróceni do czynnej służby. Ich związki z wojskiem pozostają więc dość bliskie. Wśród nich są byli dowódcy wielu rodzajów wojsk, w tym także Legii Cudzoziemskiej.

Z jednej strony podpisy pod listem złożyła także setka oficerów i ok. tysiąca innych żołnierzy służby czynnej. Z drugiej – w mediach społecznościowych można zobaczyć pojedyncze wypowiedzi innych wojskowych, którzy przestrzegają opinię publiczną przed ludźmi, którzy prowadzą do pogłębienia podziałów, choć usta mają pełne haseł o jedności Francuzów.

Co wojskowi zarzucają rządowi?

Nie podoba im się bezczynność lub nieskuteczność w obliczu zjawisk, które w ich mniemaniu grożą rozkładem państwa. Zagrożenia te przedstawiają w trzech punktach.

Przede wszystkim ostro krytykują „pewien typ antyrasizmu”. Ich zdaniem jego „nienawistni i fanatyczni zwolennicy” pragną skłócić różne społeczności i doprowadzić do „wojny rasowej”. Zarzucają tym ludziom także „pogardę dla naszego kraju, jego tradycji, kultury” i zamiar doprowadzenia do ich rozwodnienia poprzez “pozbawienie Francji jej przeszłości i historii”.

Kim są “antyrasiści”? W skrócie: ludzie, którzy chcą doprowadzić do sytuacji, w której jakakolwiek krytyka społeczności arabskiej czy szerzej muzułmańskiej, nawet najbardziej zradykalizowanej, będzie automatycznie interpretowana jako przejaw rasizmu.

Następnie generałowie zwracają uwagę, że „islamizm i hordy z przedmieść” przekształcają część kraju w „terytoria podlegające dogmatom sprzecznym z naszą konstytucją”. Tymczasem – podkreślają – „każdy Francuz, bez względu na wyznanie lub brak wyznania, jest tu wszędzie u siebie; nie może i nie powinno istnieć żadne miasto czy dzielnica, gdzie nie stosuję się praw Republiki”.

Wreszcie – co nieco zaskakujące – biorą w obronę „żółte kamizelki”, które w sensie politycznym kojarzy się przede wszystkim z radykalizmem lewicowym. Generałowie piszą więc, że „nienawiść bierze górę nad braterstwem podczas manifestacji, w czasie których władze używają sił porządkowych wobec Francuzów wyrażających swoją rozpacz”.

Wojskowi wzywają polityków, zgłasza się Le Pen

Zdaniem autorów listu „zagrożenia rosną, przemoc nasila się z każdym dniem”. Dlatego „ci, którzy kierują naszym krajem, muszą koniecznie zdobyć się na odwagę niezbędną do wykorzenienia tych niebezpieczeństw”.

„Nie traćcie czasu – czytamy w liście – i wiedzcie, że jesteśmy gotowi poprzeć polityków, którzy wezmą pod uwagę konieczność trwania narodu”.

Nic dziwnego, że natychmiast zgłosiła się polityk, która dostrzegła w tym zdaniu siebie. Szefowa skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (RN) Marine Le Pen szybko opublikowała na łamach tego samego pisma tekst, w którym popiera autorów i sygnatariuszy listu. A sondaże wskazują, że może ona być ponownie główną rywalką Emmanuela Macrona w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.

Generałowie grożą interwencją

Po sformułowaniu diagnozy sytuacji we Francji w liście następuje seria ostrzeżeń, brzmiących wręcz jak pogróżki.

„Jeśli nie zostaną podjęte żadne działania – piszą – a leseferyzm nadal będzie nieuchronnie rozprzestrzeniać się w społeczeństwie, dojdzie w końcu do eksplozji”, co musi doprowadzić do “interwencji naszych kolegów z czynnej służby w ramach misji obrony naszych cywilizacyjnych wartości i naszych rodaków na terytorium narodowym”.

Konkluzja listu brzmi zaś tak: „Jak widać, nie ma już czasu na wahania, bo w przeciwnym wypadku jutro kres temu chaosowi położy wojna domowa, a zabitych, za których śmierć to wy będziecie ponosić odpowiedzialność, będziemy liczyć w tysiącach”.

Rząd reaguje ostro

Na takie sformułowania wysokich oficerów władze nie mogły pozostać obojętne.

Premier Jean Castex ostro potępił list generałów, wytykając im celową zbieżność czasu publikacji ich listu z okrągłą rocznicą puczu generałów w Algierze. Szefowa resortu obrony Florence Parly stanowczo przypomniała zaś generałom, że nawet w stanie spoczynku mają „obowiązek powściągliwości” w zabieraniu głosu na tematy polityczne, nie mówiąc już o żołnierzach służby czynnej, którzy mają po prostu zakaz mieszania się do polityki.

Minister Parly zapowiedziała sankcje dla sygnatariuszy listu pełniących służbę czynną i podkreśliła, że prawo przewiduje wyciągnięcie konsekwencji także wobec wojskowych w stanie spoczynku.

Cała sprawa wywołała gorącą dyskusję w mediach. Francuzi stanęli znowu twarzą w twarz z pytaniami o to, czym jest patriotyzm i tolerancja, a czym nacjonalizm i ksenofobia.

Można się było spodziewać, że przy silnej pozycji skrajnej prawicy w sondażach ta tematyka, wraz z zagadnieniem bezpieczeństwa państwa i obywateli, będzie kluczowa w prezydenckiej kampanii wyborczej. Mało kto jednak się spodziewał, że kampania zacznie się tak wcześnie i tak ostro.

Media od lewa do prawa roztrząsają, czy generałowie mieli prawo zabrać głos w taki sposób i co powinien teraz zrobić rząd.

Na pierwsze z tych pytań lewica odpowiada, że wojskowi zupełnie i szokująco wyszli ze swojej roli. Z prawicy dochodzą natomiast przede wszystkim opinie, że generałowie to przecież obywatele jak wszyscy inni, a więc mają prawo do zabierania publicznie głosu. Stąd namowy konserwatystów, aby rząd wyciągnął z tego wnioski, bo “podobne niepokoje odczuwa także sporo cywilów”.

Pałac Elizejski na razie milczy. Prezydent Macron szykuje się do piątkowego ogłoszenia harmonogramu wycofywania rygorów epidemicznych, a ponadto zapewne nie chce sprawić wrażenia, że pozwala Le Pen narzucić sobie rytm i tematykę kampanii wyborczej.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


A Fierce, Brief Book About the Holocaust

A Fierce, Brief Book About the Holocaust

DAVID MIKICS


One day in 2009, Wendy Lower, historian of Nazism and the Shoah, was hard at work in the archives of the U.S. Holocaust Museum when a librarian handed her a photograph dated Oct. 13, 1941, depicting the deaths of Jews in Miropol, Ukraine, a shtetl near Kiev.

The photo Lower saw that day is shocking. A woman in a polka dot dress is leaning over from the waist, her head wreathed in smoke from the rifle blasts that are killing her. She is holding the hand of a small boy, who leans backward, his face turned slightly away from her, as if he can’t bear to look into her dying face. The woman grasps his hand tightly. She cannot calm his terror, but she won’t ever let go of him. She is pulling the boy forward with her into the mass grave, along with another child hidden in her lap.

We may feel guilty about looking at an image like this, worried that our gaze strips the victims of their humanity. But we are not guilty: It is our duty to look. The photograph that spurred Lower’s search is not mere “atrocity porn,” satisfying an appetite for horrors. Instead, such a photograph wants us to be troubled by the terror it depicts, and to inquire further. The crumpled bodies bend away from the viewer, their pain hidden along with their faces.

The shooters in the photo are a German and a Ukrainian—we can see this from their uniforms—and the Ukrainian’s rifle is just a few inches from the woman’s head. Another Ukrainian in the foreground has a rifle in his hands, and there is another German in the back. There is someone else too. “A civilian onlooker in a wool cap stands alert, ready to assist,” Lower notes in The Ravine, the book she has written about the photo and her efforts to find the story behind it.

Lower writes that during each interview she conducted with Miropol’s elderly Ukrainian citizens she showed them Škrovina’s photograph of the mother being shot. Did they recognize anyone? Every time, she says, when she “presented the photograph at the end of an interview, the subject looked and, with a shake of the head, turned away.”

The photograph depicts only the instant of death. Soon neighbors will come to strip the corpses, carrying away clothes, gold teeth, and other valuables. They will cart away furniture from the Jews’ houses. Some will remember how the Germans came looking for Ukrainian volunteers; how the Jews screamed when they were marched off to the killing site; how the shots rang out for hours. Others will pretend that the Jews simply disappeared one day, and that the lives and deaths of Jews and Ukrainians had nothing at all to do with each other.

Surprisingly, only a handful of photos from the Holocaust show Jews being murdered. There are many images of skeletal corpses in the death camps, emaciated prisoners, and humiliated ghetto Jews. But very few reveal the Nazis and their local collaborators pulling the trigger on their victims.

There were four more photos in the portfolio that Lower saw that day in 2009, all of them showing the massacre in Miropol. Here was a visual record of the so-called Holocaust by bullets that reigned across Eastern Europe in 1941 and 1942. The most lethal two days of that slaughter were in Kiev on Sept. 29 and 30, 1941, when 33,771 Jews were murdered at the ravine of Babi Yar. Mass killing also occurred day after day at Ponary, near Vilna, and many other places in the Baltic states and Belarus, around the same time that the Nazis were trying to perfect a new, better means of extermination by poison gas.

Lower traveled to Slovakia, Israel, and America looking for clues to the family in the photograph she found. While she still isn’t sure who they are (she has a hunch), she learned much about what happened in Miropol in October 1941. In 2014 and 2016 she interviewed 16 of Miropol’s Ukrainian citizens who remembered the October pogrom from their childhood 75 years earlier. Some recalled peeking through their windows at the Jews being rounded up; others, who were gathering wood in the forest, witnessed the Jews standing at the edge of the pit and being shot from behind.

Lower tells us that two Miropol women born in 1926 “remembered the names of their Jewish classmates and friends who had invited them for Passover meals and treats.” Others recalled “playing hopscotch and hide-and-seek with their Jewish friends.” A few, she adds, “openly displayed their anti-Semitism, scoffing at the rich Jews and Bolshevik Jews from those days.”

The biggest surprise in The Ravine is the identity of the photographer behind the image. “I had assumed that anyone who took such close-up action shots of a murder must be complicit,” Lower said in an interview. In fact the photographer, Lubomir Škrovina—a soldier in the Slovakian army, allied with Germany—was a member of an anti-Nazi resistance group from 1942 on. His photographs were intended to expose Nazi barbarity. Before he came to Miropol, he had taken snapshots of Jews lying in the streets covered in blood while German and Slovakian soldiers posed over them.

Škrovina’s letters to his wife from the front are full of despair. “If I described to you some of the other grotesque images in my mind, you would be horrified,” he wrote to her in August 1941. “My thoughts are quite black.” After Škrovina returned home in December 1941, he hid Jews in his house and helped them escape to the woods. Škrovina was anti-Soviet as well as anti-Nazi, a man without an ideological home. Instead he had the capacity for humane response and, much more rare, the courage to act.

Lower’s earlier book Hitler’s Furies, about women Nazis, explored the mystery of human motivation. The same person, she found, could both help Jews and murder them. In The Ravine there is no mystery. Lower simply describes the range of roles needed to kill a town’s Jews. Some will volunteer to commit murder, others will rape and hound the victims, one or two will shelter, at great personal risk, the tiny handful of Jews who manage to escape death for a few more days or weeks.

Lower’s book is called The Ravine after the place where the remainder of Miropol’s Jews were murdered in early 1942. Those killed were “specialists” who were still needed by the Germans, like cobblers, carpenters, and the town dentist, months after the massacre depicted in the photo. Lower’s title also suggests the ravine at Babi Yar, the most notorious Ukrainian killing site. The ravine is an emblem, too, of the enormous absence that still haunts us.

The Holocaust is the best-documented genocide in history, but vast gaps remain. Half of the Jews murdered in Ukraine, some 500,000 people, remain unidentified. Holocaust research is a losing race against time, as memories fade and death claims more witnesses every year. Soon there will be none left. So the detective work is urgent, but the chances of closing any given case are few. Every detail wrested from the past becomes a statement against the genocidal killers, and a way to honor the dead.

Ludmilla Blekhman was, as far as we know, the only survivor of the Oct. 13 massacre in Miropol. She crawled out of the pit, from beneath the dead bodies of her family, ran into the woods, and found shelter with the Ukrainian forester. The 14-year-old girl spent more than two years, Lower writes, “living like an animal in the woods, hiding in fields and forests, fending off rats.” Blekhman was tortured by the Gestapo, and survived by swearing she was a Ukrainian peasant girl. In 1944 she returned to Miropol to see that her house had been physically torn apart by Ukrainian neighbors, who had used its wooden planks for firewood.

Blekhman died in Israel before Lower could interview her, but her video testimony reveals many details of the Miropol pogrom. Blekhman recalled that the night before the massacre (as Lower writes),

The Jewish elders gathered to devise a plan of escape. They determined that “the children must survive!” Each family was asked to identify a sympathetic and bribable Ukrainian who might hide the children. The adults would then attack the police and go down fighting. They attempted this during the Aktion, but nearly all their Ukrainian neighbors betrayed them.

The Ravine is an elegantly structured book, as strange as it may be to use these words about a study of genocide. This compact book implies that the Miropol pogrom can stand for the whole of the Shoah, even though there is nothing here about gas chambers and sealed railroad cars. The mechanisms of mass death are secondary to the point of the genocide, as Lower sees it: the decimation of the Jewish family.

The Nazis were intent, above all, on murdering Jewish women and children. In towns like Miropol, most adult Jewish men had fled to the East with the Red Army before the Nazis arrived. Imagining themselves to be useful to the Soviet war effort, they never thought that their families would be slaughtered in their absence. In similar circumstances, the great Yiddish novelist Chaim Grade left Vilna before the German assault, and returned after the war to find his wife and mother dead, as described in his memoir, My Mother’s Sabbath Days.

The Germans did not waste bullets on children. They were most often smothered to death, covered in blood, dead bodies, and dirt. Lower notes that Jewish babies and toddlers in wartime Eastern Europe had less than a 1% chance of survival; Jewish children born after 1930 throughout Europe had less than a 2% chance. These are the lowest survival rates in history.

Most Jewish children died alongside their parents or other relatives. At Treblinka mothers gripped the hands of their shaking, naked children, whose feet froze to the ground on the way to the gas chamber—the Himmelstrasse (path to heaven), the Nazis jokingly called it.

“Nazi policy was two-pronged: family welfare and family destruction,” Lower notes. Nazi sentimental kitsch centered on the Aryan family, the wholesome pillar of the nation. But the Jewish family had to be exterminated. The Germans wanted to erase every vestige of Jewish memory, and children are memory bearers.

There was another reason, too. In the case of the Jews, the most tender human bond, the one between mother and child, had to be denied. Jewish women and children were killed together without pity to prove that Jewish families had nothing at all in common with Aryan ones.

The most heart-stopping of Lower’s chapters is “The Aktion,” which describes the pogrom in Miropol. First, the Germans commanded teenage Ukrainian peasant girls to dig a pit. Elderly Jewish men then continued the digging until the pit was one and a half meters deep, at which point they were shot and tossed into it. Then the Nazis recruited volunteers from the German customs guards in town to do the killing. Two men stepped forward, Erich Kuska and Hans Vogt.

Twenty Ukrainian policemen sealed off Miropol to prevent Jews from escaping. Ukrainians then rounded up the Jews, clubbing and chasing them and raping the Jewish women. After spending the night in the marketplace, the Jews were led to the pit and murdered. Later, Lower writes, “The Ukrainian girls who had assisted as gravediggers were ordered to cover up the mass grave with soil and lime. The ground was moving.”

Two years and two months after the murders in Miropol, Russia retook Ukraine, driving the German army back to the Polish border. The Red Army arrived in Miropol in January 1944, shortly after the bloody battle of Kiev. A number of the Nazis’ Ukrainian henchmen—the ones who had not fled or changed their identities—were executed on the spot. “A makeshift gallows was erected, and the police were noosed and made to stand on top of a truck, which then moved slowly away as a Soviet official pronounced the men ‘traitors to the homeland,’” Lower writes.

During a Soviet trial in the 1980s headed by a KGB investigator, Mikola Makareyvych, three more Ukrainian killers were tried and sentenced, and two of them were given the death penalty. Erich Kuska, one of the German customs men who had volunteered to murder Jews, was interrogated in Bremen in 1969, but he denied his guilt, and the German police dropped the charges. The other German shooter, Hans Vogt, was never found.


David Mikics is the author, most recently, of Stanley Kubrick (Yale Jewish Lives). He lives in Brooklyn and Houston, where he is John and Rebecca Moores Professor of English at the University of Houston.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com