Archive | 2021/06/29

Długi marsz radykałów. O książce Jaffa Schatza „Pokolenie”


Długi marsz radykałów. O książce Jaffa Schatza „Pokolenie”

Łukasz Bertram


Po 30 latach wreszcie ukazało się polskie wydanie klasycznej pracy o pokoleniu polsko-żydowskich komunistów, ich marzeniach, dylematach – i klęsce. Specjaliści znają ją doskonale, ale opowieść Jaffa Schatza to propozycja dla każdego, komu nie wystarczają stereotypy i klisze o polskiej historii.

.

Przez wiele lat chyba wszyscy badacze i badaczki zajmujący się polskim ruchem komunistycznym zachodzili w głowę, czemu wciąż nie ukazała się po polsku uważana powszechnie za fundamentalną i wydana w 1991 roku praca Jaffa Schatza „The Generation. The Rise and Fall of the Jewish Communists of Poland”. Od jesieni zeszłego roku ten dylemat wreszcie stracił na aktualności, przeskakując z dziedziny palących problemów polskiego rynku wydawniczego do królestwa jego historii. Oczywiście kwestie językowe nie przeszkadzały nadmiernie specjalistom, którzy pracę Schatza szeroko wykorzystywali w swoich analizach. Dla szerszej publiczności mogły one jednak stanowić barierę, a do tego dochodziła fizyczna niedostępność egzemplarzy. W odniesieniu do książki wydanej przed ćwierćwieczem w USA niespecjalnie można było liczyć na antykwariaty czy bukinistów, pozostawały jedynie akademickie biblioteki.

O szerszej publiczności nie piszę przypadkiem. Historykom „Pokolenia” przedstawiać nie trzeba, są natomiast powody, by również nie-specjaliści zainteresowali się tą pozycją, której tematem jest historia szczególnej formacji polskich komunistów. Łączyło ich żydowskie pochodzenie oraz przynależność do pokolenia urodzonych około 1910 roku i wchodzących w dorosłe życie – oraz w politykę – u progu lat 30., pośród Wielkiego Kryzysu, radykalizacji ideologicznej oraz narastającego antysemityzmu. Dlatego też w tej recenzji postaram się przyjąć jako punkt odniesienia właśnie tę grupę czytelników i czytelniczek.

Smaczna odtrutka

Pierwszy z tych powodów dotyczy znaczenia książki Schatza dla rozbijania szkodliwych i szeroko rozpowszechnionych w debacie publicznych klisz i uprzedzeń, które składają się na mit „żydokomuny”. W ich jądrze leży przekonanie, iż komunizm jako kierunek ideowy stanowił kreację żydowską, a Żydzi dominowali – ilościowo bądź pod względem pozycji politycznej – w ruchu komunistycznym oraz w tworzonym przezeń po drugiej wojnie światowej strukturach władzy, ze szczególnym uwzględnieniem aparatu bezpieczeństwa; że stanowili w ich obrębie osobną, zwartą grupę interesu o sprecyzowanych celach, których realizacja miała się odbyć kosztem nie-Żydów (czyli na przykład Polaków).

Nie istniał nigdy żydowski spisek komunistyczny, istniało natomiast szczególne żydowskie doświadczenie komunizmu.

Łukasz Bertram

Nie chodzi tylko o to, że wraz z tym mitem odbywa się wypchnięcie niegdysiejszego komunizmu i komunistów poza granice wyobrażonej wspólnoty narodowej, skategoryzowanie go jako schorzenia przywleczonego przez „obcych”. Przyczynia się to także do reprodukcji i wzmacniania dzisiejszych międzygrupowych uprzedzeń oraz instrumentalnego wykorzystywania szkodliwych uproszczeń i przekłamań historycznych dla bieżących celów politycznych. Wielu historyków od lat podejmuje wysiłek, by tę antysemicką mitologię rozbić, odwołując się zarówno do statystyk, jak i do tłumaczenia złożoności mechanizmów społeczno-politycznych. Przypominają chociażby, że co prawda osoby pochodzenia żydowskiego stanowiły około jednej czwartej członków Komunistycznej Partii Polski, dawało to jednak zaledwie nieco ponad promil całej społeczności żydowskiej w II RP, a największe poparcie komuniści mieli zapewne wśród wiejskiej, prawosławnej ludności Polesia. Polskie wydanie książki Schatza poprzedza tekst historyka Piotra Osęki, który w syntetyczny sposób dokonuje rekonstrukcji historii tego fałszywego fantazmatu, ukazując różne jego wcielenia: od przedwojennego dyskursu endeckiego przez ulotki podziemia lat 40., manifestacje wewnątrzpartyjnego antysemityzmu lat 50. i 60. (z marcowym apogeum) po komunistyczno-endecki amalgamat „Grunwaldu”. Sygnalizuje też, że dyskurs ten jest żywy i dziś – choć można wyrazić żal, że w tej konstatacji ogranicza się tylko do jednego przykładu.

Sam Schatz na wstępie do polskiej edycji swojego dzieła stwierdza, iż „żydokomuna” w powojennych strukturach władzy nie stanowi dla niego istotnego wątku. Jest to wybór słuszny. Nie istniał bowiem nigdy żydowski spisek komunistyczny, czy to w KPP, czy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego, istniało natomiast szczególne żydowskie doświadczenie komunizmu. I to właśnie doświadczenie ukazuje „Pokolenie”.

Ukazuje – i to jest drugim powodem jego radosnego powitania – w sposób wyjątkowo atrakcyjny również dla czytelnika, który nie będzie miał chęci ani potrzeby sięgnięcia po stereotypowe „akademickie cegły”. Rzecz jasna, przeciwstawienie „najeżonego przypisami” pisarstwa naukowego „potoczystym narracjom” bardziej popularnych ujęć jest pewną sztancą, ale oddaje też realne różnice. Walorem „Pokolenia” jest umiejętność autora przerzucenia mostu między tymi dwoma modelami opowiadania. Jest to bez wątpienia książka naukowa z licznymi odwołaniami do literatury przedmiotu i refleksji teoretycznej, a jednocześnie narracja przystępna i przyjazna.

Dzieje się tak w pewnym stopniu dlatego, że książka Schatza to jedna z nielicznych analiz na temat polskiego ruchu komunistycznego skupionych w mniejszym stopniu na komunizmie, a w większym – na komunistach i komunistkach; nie na strukturach, partiach, instytucjach, ale na ludziach. Autor snuje ją na podstawie kilkudziesięciu wywiadów biograficznych, które przeprowadził w latach 80., głównie w Danii i Szwecji, gdzie sam osiadł po „marcowej” emigracji. Nie jest to co prawda opowieść, w której historie mają imiona i nazwiska, autor bowiem nie podaje personaliów swoich rozmówców. Dość rzadko przytacza ich słowa w bezpośrednich cytatach, budując raczej na ich podstawie – i z podparciem innych źródeł – syntetyczną narrację autorską. Dotyczy ona, rzecz jasna wielu zakrętów Wielkiej Historii, sięga do wielu społeczno-kulturowych kontekstów, dostarczając czytelnikowi pigułek wiedzy chociażby na temat położenia ludności żydowskiej w II Rzeczpospolitej oraz historii polskiego ruchu komunistycznego. Wywód ten pozwala jednak, by wyłoniło się zeń bardzo ludzkie doświadczenie emocji, marzeń, dylematów, traum i przewin, które wiązały się z zaangażowaniem politycznym. Schatza interesuje zarówno to, co działo się w życiu jego bohaterów, jak i to, w jaki sposób zapamiętali oraz interpretowali załomy swojego życia. Tworzy dynamiczny, zbiorowy portret, rozpostarty między latami 20. i młodzieńczymi wyborami politycznymi – a traumą i szokiem roku 1968. Jest przy tym jednocześnie empatyczny, szukający tropów pozwalających mu na zrozumienie wyborów swoich bohaterów, jak i wnikliwy oraz dotrzymujący standardów obowiązujących badacza, który musi wiedzieć, że nie wolno wchodzić ani w rolę prokuratora, ani hagiografa.

Życie dla rewolucji

Nie będę tu, oczywiście, przystawiał lupy do wszystkich figur i scenografii skłębionych na tym obrazie, ograniczając się do krótkich zwiastunów poszczególnych rozdziałów książki. Skupię się przy tym na refleksjach autora wyprowadzonych z wywiadów, pominę zaś części skupione na skali makro.

Zabierając nas w podróż przez doświadczenia, które kształtowały komunistów, Schatz pokazuje najpierw złożoną mozaikę czynników składających się na „drogi do komunizmu” – aczkolwiek osobiście preferowałbym termin „drogi dojścia do wyboru komunizmu” jako silniej akcentujący podmiotowość jednostek, tak inteligentów, jak i proletariuszy. Problematyzuje zarówno kwestię pochodzenia społecznego oraz subiektywnego przeżywania związanych z nim ograniczeń, deprywacji i trudności, jak i kluczową rolę znaczących innych, bliskich osób – rodzeństwa, przyjaciół – odgrywających rolę ideowych przewodników, pośredników między ruchem a młodym człowiekiem. Pisze o pęknięciach między światem zakorzenionych w tradycji rodziców a światem nowoczesnej polityki przeżywanym przez ich dzieci, a także o formacyjnym wpływie lektur.

W dalszych częściach książki rozmówcy Schatza są już komunistami. To znaczy – należą do organizacji. Nielegalnej, konspiracyjnej, represjonowanej. Autor pokazuje, w jaki sposób ulegali oni wpływom uniformizującym, które wielość różnorodnie meandrujących strumyków – indywidualnych motywacji związania się z ruchem – starały się skierować w uregulowane koryto zdyscyplinowanej organizacji, gdzie nie wystarczało być tylko buntownikiem – trzeba było być „świadomym” rewolucjonistą, walczącym o konkretną drogę ku Wielkiej Zmianie. Sygnalizuje bardzo różne elementy komunistycznego doświadczenia: naukę specyficznego kodu językowego, wyrabianie sobie stosunku do kluczowej figury „wroga”, uwewnętrznianie wymogów konspiracji. Pokazuje z jednej strony „deetnizację” polskich komunistów pochodzenia żydowskiego odchodzących i odcinających się od tradycji przodków, z drugiej zaś aktywność na „żydowskiej ulicy”, gdzie funkcjonowali oni praktycznie wyłącznie w żydowskim środowisku, rywalizując z syjonistami i Bundem, czyli żydowską partią socjalistyczną. Cały wreszcie osobny rozdział poświęcony jest jednemu z najważniejszych etapów komunistycznej ścieżki, jakim był krótszy lub dłuższy pobyt w więzieniu, gdzie młody rewolucjonista formował się ideowo i charakterologicznie, ulegał skondensowanej w celi normie partyjnej dyscypliny, a także poświęcał samokształceniu.

Następnie zaś – wojna. Bohaterowie Schatza trafiają do Związku Radzieckiego, gdzie przeżywają czas dysonansów wynikających z konfrontowania marzeń i mitów z rzeczywistością władzy, która im nie ufa (bo dopiero co rozwiązała ich partię i wymordowała przywódców pod fałszywymi zarzutami), jest prostacka i brutalna, deprecjonuje dotychczasowe zasługi i wyrzeczenia. „Pokolenie” ukazuje też przeżycia komunistów, których deportowano w głąb ZSRR podczas fal masowych wywózek. Wszystko to daje obraz, w którym gorliwość miesza się z lekcją ostrożności i przystosowania.

Pod koniec wojny rany dysonansów goiły się, wracało poczucie własnej wartości. Dawni pariasi wracali do kraju jako zwycięzcy.

Łukasz Bertram

A potem – następuje Wielka Zmiana, również w wymiarze osobistym. W 1943 roku, bohaterowie Schatza zostają funkcjonariuszami Związku Patriotów Polskich oraz oficerami armii Berlinga. Jak pisze autor, „byli kiedyś rewolucyjnymi outsiderami żyjącymi na marginesie przedwojennego społeczeństwa, a potem bezimiennymi uchodźcami; teraz zaś żołnierzami armii, która będzie współdecydować w sojuszu z ZSRR o kształcie Polski, Europy i świata” [s. 227]. Rany dysonansów goiły się, wracała godność i poczucie własnej wartości. Autor stawia wręcz tezę, że to właśnie doświadczenia radzieckie były drugim, obok więzienia w II RP, decydującym doświadczeniem pokoleniowym tej grupy, którego logika polegała na zepchnięciu na margines własnych emocji i rozczarowań w imię wierności idei oraz jej radzieckiemu ucieleśnieniu, wyrobieniu sobie umiejętności racjonalizowania przed samym sobą wszelkich negatywnych obserwacji – ale też pielęgnowania uczucia, że w nowej Polsce komunizm zostanie zbudowany w lepszy sposób.

W 1944/1945 roku bohaterowie książki wracali do kraju jako pełni rewolucyjnego zapału zwycięzcy, a ich polityczny kapitał otwierał ścieżki do mniejszych lub większych karier. Wywrotowcy zmieniali się w budowniczych – w aparacie partyjnym, przemyśle, wojsku, urzędach bezpieczeństwa i na „froncie kulturalnym”. Schatz zastanawia się nad specyfiką tych poszczególnych przydziałów, rozważa również, jakie znaczenie miały ich korzenie etniczne, czy też raczej ich postrzeganie przez „czynniki decyzyjne”. Jeśli chodzi o subiektywną stronę ich doświadczenia, autor nieco prześlizguje się po pierwszych latach powojennych, skupiając się raczej na okresie stalinowskim: na mistycznym postrzeganiu planu sześcioletniego (jako wcieleniu idei świadomego i woluntarystycznego przekształcania rzeczywistości, które obiecywał komunizm), na czujności i gotowości do zwalczania „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”, a jednocześnie na strachu przed kolejną czystką – tym razem o ostrzu antysemickim. Na paranoi życia w środowisku, w którym nieustannie poszukiwano „wroga wewnętrznego”.

Ostatnie części książki to wreszcie dylematy czasu postalinowskiej odwilży: ustanie strachu komunistów przed sobą nawzajem, ale jednocześnie często narastające poczucie rozczarowania i bycia wykorzystanym. Jak pokazuje Schatz, strategie radzenia sobie z tym kryzysem były różne: od przyjęcia postawy oportunistycznej po próby wewnętrznej rewizji dotychczasowych przekonań i publicznego działania w tym duchu. I wreszcie lata 60.: wchodzenie w wiek dojrzały, wypalanie się rewolucyjnego żaru, coraz więcej wątpliwości. Oraz narastający wewnątrzpartyjny antysemityzm połączony z pragnieniem zmiany pokoleniowej w aparacie PZPR – które wspólnie znalazły ujście w Marcu ’68..

Dziury w płótnie 

Gdybym pisał recenzję bardziej „naukową”, zapewne więcej miejsca poświęciłbym wynajdywaniu niedostatków tego obrazu czy polemikom z poszczególnymi tezami. Przyczepiłbym się do błędów rzeczowych w tłumaczeniu – na przykład w omówieniu struktury organizacyjnej Komunistycznej Partii Polski [s. 148–149]. Zauważyłbym na przykład, że z dzisiejszej perspektywy, znacznie wrażliwszej na kwestie genderowe, doskwiera brak informacji, czy wśród rozmówców Schatza były kobiety i czy ich doświadczenie komunizmu posiadało – w oczach autora oraz ich samych – jakąś specyfikę. Narzekałbym też na brak historycznego konkretu w refleksji nad przedwojenną działalnością: nie wiemy, z jakich rejonów kraju pochodzili i gdzie działali ci ludzie albo czy odbywało się to w ramach „dorosłej” KPP czy mamy tu raczej do czynienia z pokoleniem Komunistycznego Związku Młodzieży Polski, skądinąd prawie zupełnie zapoznanego przez historiografię jako kluczowa agenda politycznej socjalizacji komunistów. Niewiele też wiemy chociażby o ich wykształceniu oraz znaczeniu szkoły i uczelni jako przestrzeni uprawiania polityki. Brakuje mi również dostrzeżenia przez Schatza, że inne było doświadczenie komunizmu „zawodowego rewolucjonisty” głęboko zanurzonego w konspiracji, a inne – studenta łączącego polityczne knucie z robieniem dyplomu.

Zastrzeżenia można wysunąć również do konstrukcji i rozłożenia w książce akcentów między historia w skali makro a osobistym doświadczeniem. W części powojennej ta pierwsza zaczyna rozczarowująco przytłaczać to drugie. Bohaterowie nagle giną w cieniu ogólnych rozważań. Doskwiera tu również brak pytań o to, jaki stosunek mieli ci ludzie do społeczeństwa, którym przyszło im rządzić. Jakie były ich poglądy i emocje względem państwowej przemocy i rewolucyjnego terroru, w których brali udział albo które aprobowali? Jakie mieli poczucie osobistej odpowiedzialności i sprawczości? Wydaje się też, że narracji mimo wszystko dobrze zrobiłoby wprowadzenie większej liczby cytatów z wywiadów, bezpośrednio ukazujących koloryt osobistego doświadczenia politycznego i upodmiotawiających respondentów Schatza.

Tego typu wyrzekania nie mają jednak w tym miejscu większego sensu o tyle, że większość z nich nie będzie zbyt istotna dla czytelników niezajmujących się zawodowo historią. A każdego nie-specjalistę i nie-specjalistkę można do książki tylko zachęcić jako do wysyconej, przystępnej, zniuansowanej, empatycznej i refleksyjnej opowieści o pewnej frapującej formacji politycznej – czy raczej jej części – która przeszła drogę od zwalczanej mniejszości do autorytarnych kreatorów rzeczywistości społecznej. Ponadto, o ile dla kogoś, kto zjadł zęby na badaniu komunizmu, ustalenia Schatza mogą wydawać się dziś dość oczywiste, o tyle dla młodszych badaczy: studentów i doktorantów, stanowią one doskonały czy wręcz obowiązkowy punkt startowy. Wiele ze zjawisk, które pojawiają się na obrazie, jest raczej muśniętych – ale te lekkie pociągnięcia pędzla pokazują, w którą stronę iść dalej i gdzie szukać ważnych pytań.

Czyj radykalizm, czyj komunizm?

Chciałbym jednak zatrzymać się przy jednym z dylematów, który nasunął mi się, gdy teraz – po dłuższym czasie – do Schatza wróciłem. Odnotować należy, że polskie wydanie jest tak naprawdę, poza wstępem Osęki i króciutką przedmową autora, tłumaczeniem tekstu z przełomu lat 80. i 90. Dzieło Schatza pozostaje więc zamrożone w miejscu, gdzie zatrzymał się oryginał. Nie idzie tu o to, by autor i wydawca, przygotowując „Pokolenie” do druku po polsku, dokonywali rewolucyjnego przewrotu w jego treści. Być może jednak sięgnięcie po nowsze źródła i tropy interpretacyjne pozwoliłyby na zniuansowanie czy wzbogacenie pewnych tez na temat polskiego komunizmu i zaangażowania weń osób pochodzenia żydowskiego. Odnoszę się tu chociażby do prac Karen Auerbach, Eryka Krasuckiego, Joanny Nalewajko-Kulikov czy Marci Shore, a przede wszystkim do opartej na przedwojennych autobiografiach konkursowych książki „Dzieci modernizmu” Kamila Kijka i jego koncepcji „radykalnego habitusu” łączącego przedstawicieli różnych, także antagonistycznych kierunków politycznych.

W tym samym czasie, kiedy młodzi bohaterowie Schatza szli do organizacji komunistycznych, ich koledzy i koleżanki podążali za odpowiedziami na wyzwania epoki wyhaftowanymi na innych sztandarach, wiążąc się z różnymi nurtami syjonizmu, wśród których nie brakowało również takich z potężnym ładunkiem radykalizmu, zarówno socjalnego, jak i nacjonalistycznego. Autor deklaruje zainteresowanie „żydowskim radykalizmem” i słusznie zauważa, że wspólne ramy kulturowo-społeczne były tak dla komunistów, jak i syjonistów czy bundowców „punktem wyjścia do dalszego rozwoju tkwiącego w nich radykalnego potencjału […] i podziału na rywalizujące pokolenia polityczne” [s. 54]. Prezentuje następnie ważne obserwacje na temat położenia i kultury Żydów polskich w pierwszych dekadach XX wieku, jednak w sposób bardzo zdawkowy mapuje żydowskie (i ogólnokrajowe) życie polityczne; brakuje też refleksji nad fundamentalnym znaczeniem Wielkiego Kryzysu oraz dynamiką antysemityzmu w II RP. Giną gdzieś punkty i procesy rozchodzenia się młodych komunistów z rówieśnikami, dylematy „gdzie iść?” – szczególnie że – jak pokazuje chociażby Kijek – granice bywały tu bardzo rozmyte.

Rozważania o radykalizmie żydowskim i radykalizmie żydowskich komunistów są przy tym niepełne, jeśli nie odniesiemy do radykalnych potencjałów poza światem żydowskim. Nie chodzi tu, rzecz jasna, by poświęcać im tyle samo miejsca – w końcu tematem książki Schatza są komuniści żydowscy i nie ma powodu, by było inaczej. Zasygnalizowanie jednak chociażby kilku pytań, jak radykalizm żydowski tamtej epoki miał się do radykalizmu polskiego czy ukraińskiego, wydaje się tu kluczowe – podobnie pytanie o to, na ile podobni, a na ile różni byli komuniści pochodzenia żydowskiego względem innych w swoim doświadczeniu sprawowania władzy po wojnie. Lektura tej książki uzmysławia bowiem, jak bardzo doskwiera brak tego typu opracowań, które dotyczyłyby doświadczeń równolatków Schatzowskiego pokolenia pochodzących chociażby z biednych rodzin małorolnych chłopów albo robotników rolnych, szukających swojej drogi w radykalizującym się Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici” – ale też w lokalnych kołach Komunistycznego Związku Młodzieży Polski. Jak pisałem bowiem na początku, dziś niektórym wciąż bardzo wygodnie jest tropić spiski „żydokomuny” i szukać obcych jadów w polskiej duszy. Może już jednak czas, byśmy zastanowili się również nad doświadczeniem „chłopokomuny”, od której antykomunistycznej prawicy trudniej będzie się zdystansować. Chociaż, niestety, zapewne i na to znajdzie ona sposób.


Książka:

Jaff Schatz, „Pokolenie. Wzlot i upadek polskich Żydów komunistów”, przeł. Sergiusz Kowalski; z przedmową Piotra Osęki, Żydowski Instytut Historyczny, Warszawa 2020.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


It’s Not Anti-Israel, It’s Antisemitic

It’s Not Anti-Israel, It’s Antisemitic

Sean Culley


Six-year-old Ido Avigal, who was killed by a Hamas rocket. Photo: Screenshot

In May 2021, the world witnessed a sharp escalation in the Palestinian-Israeli conflict that was partly triggered by a property dispute in Sheikh Jarrah. While Hamas launched over 4,000 rockets at Israel from the Gaza Strip, activists from all over the world began a wave of protests against Israel and its right to defend itself from terror.

Instead of targeting the actions of the Israeli government, self-proclaimed “activists” started incorporating antisemitic tropes into their anti-Zionist messaging, which indicts Jews across the world. Many celebrities, including model Bella Hadid — who has more followers than Jews in the world — label the Israelis (and Jews who have lived there for centuries) as active agents of “colonization.” Other Instagram pages such as Impact, which has nearly two million followers, push similar lies and toxicity. Legitimate criticism of the Israeli government should be encouraged in any healthy democracy, but calls for the “Palestinian minority to become a Palestinian majority of what is today called Israel” by BDS leader Omar Barghouti, is advocating for the destruction of the State of Israel.

In the same vein, so-called “Mason expert” Ambassador Richard Kazularich framing the right of Israel to defend itself from terror as an “extremist act” is an irresponsible moral equivalency between a state and a terrorist organization. This line of thinking ignores the hostility and radicalization exhibited by Hamas, which contributes to Palestinian suffering.

In Lod, an Arab father and daughter had their lives taken due to a barrage of rockets fired by Hamas at Israel. Additionally, hundreds of the rockets fired at Israel fell short and landed within the Gaza Strip, killing numerous Palestinians.

Situating the actions of the terrorist organization Hamas as morally equivalent to the state of Israel, which took measures to protect its citizens, contributes to lies spread about Israel — and antisemitism — throughout the world. And the impact of this rhetoric is deadly.

The consequences of chanting “from the river to the sea” in Brooklyn and vandalizing synagogues with “Free Palestine” are obvious when Jewish diners in Los Angeles are assaulted by those waving Palestinian flags proudly proclaiming “Death to Jews,” or when Jews in New York’s Diamond District are bombed by protesters shouting “F***ing Zionists.”

These recent events prove Ambassador Kazularich’s statement correct that “if the violence were to escalate again, the [Arab-Israeli conflict] threatens to become a U.S. domestic issue.” Indeed it already has — with the Anti-Defamation League reporting a 75% “surge” in antisemitic attacks recently. Implicating Jewish people around the world to express your hatred against Israel is nothing short of antisemitism.

When social media influencers spread these dangerous messages to their young followers, it reinforces a one-sided narrative that slanders Israel, and put Jews in danger across the world. The infographics that oversimplify the conflict in the Middle East frame Israelis as the “settler-colonial oppressors” and the Palestinians as the “oppressed,” which allows Hamas to brand itself as a “resistance movement,” despite the fact that the international community considers it a terrorist organization due to its long history of suicide bombingsshootings, and stabbing attacks against Jewish — and American — civilians.

Whitewashing Hamas is generally meant to undermine Israel’s right to defend itself — and so is spreading lies that Israel practices apartheid and ethnic cleansing.

Jews and Palestinians should honestly critique the actions of the Israeli government, but one must be skeptical about the true intentions that underlie this so-called activism from those with no stake in the conflict, especially as antisemitism rises with spikes in anti-Israel rhetoric. The danger that Jews are facing across the world highlights the relevance and need for Zionism, as there is only one nation that will ever be able to adequately protect the Jewish people — Israel.


Sean Culley is a rising senior studying Government and International Politics, and 2020-2021 Fellow for the Committee on Accuracy in Middle East Reporting and Analysis (CAMERA).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Tom Friedman’s Latest Stratagem Is Having US Taxpayers Subsidize Syria’s Assad

Tom Friedman’s Latest Stratagem Is Having US Taxpayers Subsidize Syria’s Assad

Ira Stoll


New York Times columnist Thomas Friedman. Photo: Charles Haynes via Wikimedia Commons.

New York Times columnist Thomas L. Friedman floats an unconventional idea in his latest article: having the US pay the Syrian dictator, Bashar al-Assad, to kick Iran out of Syria.

Here’s how Friedman frames it: “I have an idea: One way to defuse the tension between the US and Israel would be for Biden to attempt a radical new diplomatic initiative — a leveraged buyout of the Iranian presence in Syria.”

The Times columnist writes that “Biden and the gulf Arab states could go to the Russians and Assad with this offer: Kick out the Iranian forces from Syria and we will triple whatever financial aid Iran was giving Syria, and we’ll tacitly agree that Assad (though a war criminal) can stay in power for the near term.”

Friedman acknowledges that the idea would be “cynical,” but contends, “Israel’s military would back this deal, because breaking the Syrian land bridge that Iran uses to keep Hezbollah supplied with rockets would be a game-changer.”

Friedman’s column doesn’t give a dollar amount, but a May 2021 report from the Atlantic Council said, “Experts place the Islamic Republic’s annual support for Assad’s war at $15 billion per year.” Triple that would be $45 billion a year, or more than 11 times annual US aid to Israel. That would indeed be a “game changer,” though perhaps not exactly in the way Friedman means it.

Just how bad an idea is it to drop $45 billion a year on Bashar Assad’s Syria? Let us count the ways.

First, Syria has a history of breaking its promises. The US government says the Syrian regime has used chemical weapons such as sarin and chlorine 50 times since Damascus joined the Chemical Weapons Convention in 2013. There’s no reason to believe Syria would keep any promises it makes to kick Iran out.

Second, it contradicts the stated Biden policy of emphasizing human rights. As Elliott Abrams recently wrote in a different context, “Recall what Secretary of State Blinken said when he announced this year’s State Department Country Reports on Human Rights Practices: ‘President Biden has committed to putting human rights back at the center of American foreign policy, and that’s a commitment that I and the entire Department of State take very seriously.  We will bring to bear all the tools of our diplomacy to defend human rights and hold accountable perpetrators of abuse.’”

Syria is a major human rights abuser. According to the State Department:

Significant human rights issues included: unlawful or arbitrary killings by the regime; forced disappearances by the regime; torture, including torture involving sexual violence; harsh and life-threatening prison conditions, including denial of medical care; prolonged arbitrary detention; political prisoners and detainees; serious problems with the independence of the judiciary; arbitrary or unlawful interference with privacy; serious abuses in internal conflict, including aerial and ground attacks impacting civilians and civilian infrastructure including schools, markets, and hospitals; serious restrictions on free expression, including restrictions on the press and access to the internet, censorship, and site blocking; substantial suppression of the rights of peaceful assembly and freedom of association; undue restrictions on freedom of movement; inability of citizens to change their government peacefully through free and fair elections, including severe restrictions on political participation; high-level and widespread corruption; lack of investigation of and accountability for violence against women; coerced abortion; unlawful recruitment and use of child soldiers by the regime and other armed actors; trafficking in persons; violence and severe discrimination targeting lesbian, gay, bisexual, transgender, and intersex persons; existence and use of laws criminalizing consensual same-sex sexual conduct between adults; and severe restrictions on workers’ rights.

American policy should punish or change this sort of behavior, not reward it.

Third, it’s legally difficult. Syria is designated under American law as a state sponsor of terrorism. Section 620A of the Foreign Assistance Act of 1961 as amended forbids the US government from providing foreign aid “to any country if the Secretary of State determines that the government of that country has repeatedly provided support for acts of international terrorism.” There’s a provision for the president to waive that restriction if “national security interests” justify it, but it’s not at all clear that in this case such a waiver would be legally justified.

Fourth, tripling Iranian aid to Syria might create a bidding war. What’s to stop China from coming along and offering Syria four times what Iran was paying to achieve whatever its local goals are? It just sets up an auction.

Fifth, Syria would get rewarded yet another time for fulfilling obligations it or its proxies are already bound to under various previous agreements, such as the Taif Accords and United Nations Security Council Resolution 1559.

Sixth, the key issue is less the Iranian forces in Syria than in Lebanon. They can be resupplied by other, non-Syrian means, or manufacture their own missiles. The recent Gaza example shows that an Iranian-backed terrorist force can rain rockets down on Israel without a land bridge. Remember, Gaza is “blockaded.” If not even Israel and Egypt can prevent Gaza terrorists from building missiles and rockets, why would Friedman expect that Syria can or would prevent terrorists in neighboring Lebanon from building rockets?

Seventh, the Friedman-Bribe-Syria plan extends the logic of rewarding terrorist bad behavior from the Iran nuclear deal to Syria, again in exchange for minimal promises. Would Syria make peace with Israel? Cede its claim to the Golan Heights or to Shebaa Farms? Become a democracy? Cease harboring terrorists not only from Hezbollah but also from other terrorist groups such as the PKK, Al Qaeda, and ISIS? Stop using chemical weapons on its own population? Release US hostages such as Austin Tice? Or does Assad claim the $45 billion a year cash bonanza up front merely by promising to cut off Iranian land bridge, and does the US only then begin negotiating on the “longer, stronger” front, on the model of the Iran nuclear deal, where the US front-loads all its concessions in exchange for imaginary future progress?

Eighth, Friedman’s unsubstantiated claim that “Israel’s military would back this deal” is an odd one. Israel’s military is under civilian democratic control. This is a foreign policy question. What matters is not whether Israel’s military would back the deal but whether the Israeli public would. Nowhere in the new Israeli coalition agreement is it written that the parties are going to support $45 billion in financial aid to the Assad regime.

Finally, short of unleashing his full chemical weapons arsenal in a way that would make the “only children” of Gaza look like small potatoes in terms of collateral damage, it’s not even clear that Assad has the capacity to kick the Iranian forces out of Syria. Maybe with $45 billion of US taxpayer dollars he would. More likely, though, he’d use the ammunition and weapons purchased with those funds not on fighting or deterring Iran but rather on attacking Israel or his own internal political rivals. For the US and Israel, the Friedman-Bribe-Syria plan would be a bad risk.


Ira Stoll was managing editor of The Forward and North American editor of The Jerusalem Post. His media critique, a regular Algemeiner feature, can be found here.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com