Archive | 2021/09/11

Korzenie Al-Kaidy. Droga do zamachów z 11 września wiodła przez egipskie więzienia i amerykańskie kampusy

Przywódcy Al-Kaidy: Egipcjanin Ajman az-Zawahiri i Saudyjczyk Osama ben Laden na fotografii z 1998 r. Ben Ladena Amerykanie namierzyli i zabili w maju 2011 r. w pakistańskim mieście Abbottabad. Az-Zawahiri wciąż się ukrywa (Fot. AP)


Korzenie Al-Kaidy. Droga do zamachów z 11 września wiodła przez egipskie więzienia i amerykańskie kampusy

Robert Stefanicki


Osamę ben Ladena i Ajmana az-Zawahiriego z Al-Kaidy do ataku na World Trade Center 11 września 2001 r. natchnęły pisma pewnego Egipcjanina, zniesmaczonego rozwiązłością Amerykanek i zradykalizowanego zadanymi mu torturami.

.

Jesienią 1948 r. Sajjid Kutb – pisarz, nauczyciel i inspektor szkolny – przybył do Stanów Zjednoczonych, aby w Waszyngtonie i Kolorado studiować dzięki stypendium egipskiego ministerstwa oświaty. Miał w sobie wiele z człowieka Zachodu – ubiór, umiłowanie muzyki klasycznej, hollywoodzkiego kina i literatury francuskiej. Nie był przesadnie religijny – wyznawał żarliwie nacjonalizm i antykomunizm. Sprzeciwiał się brytyjskiej okupacji Egiptu i rządom króla Faruka I, martwiły go ekspansja cywilizacji zachodniej i wsparcie udzielane syjonistom. „Nienawidzę tych ludzi Zachodu i gardzę nimi!” – napisał, gdy Harry Truman zatwierdził przeniesienie do Palestyny żydowskich uchodźców.

Incel i rasista

Miał wtedy 40 lat. Utrzymywał bliskie relacje z siostrami, był pod silnym wpływem matki, ale seksualność go przerażała. Amerykanów miał za „nieopamiętane, żyjące ułudą stado nieznające nic oprócz żądzy i pieniędzy… Za każdym razem, gdy mąż lub żona zauważy jakąś nową nęcącą osobę, rzuca się na nią, jakby to był najnowszy krzyk mody w świecie żądz”.

We wspomnieniach przywołuje rozmowy z koleżankami ze studiów, które jego zdaniem nazbyt folgują swojej chuci. Jest zaszokowany swobodnymi wypowiedziami kobiet o seksie. On nie ulegał pokusom, choć za oceanem ich nie brakowało. Później też nie związał się z żadną kobietą. Był zwolennikiem bezwarunkowego podporządkowania kobiet woli mężczyzn. Dzisiaj Sajjida Kutba nazwano by incelem.

W Amerykanach potępiał też narcyzm i rasizm, od którego sam nie był wolny: „Jazz to typowo amerykańska muzyka, stworzona przez Murzynów, żeby zaspokoić ich prymitywne instynkty – zamiłowanie do jazgotu i pobudzony seksualny apetyt”.

Kutb straszył komunizmem, ale jego wizja była bliska leninizmowi, tyle że religijnemu. Nie widział dużej różnicy między systemem komunistycznym a kapitalistycznym – oba skupiają się na materialnych potrzebach, ignorując kwestie duchowe. Podejrzewał, że Ameryka w końcu zwróci się w stronę komunizmu, czemu chrześcijaństwo nie zdoła dać odporu, gdyż istnieje tylko w sferze duchowej. Islam tymczasem stanowi pełen system – ma własne prawa, reguły ekonomiczne, zasady sprawowania władzy. Dlatego tylko pobożne, nienowoczesne społeczeństwo islamskie może dać odpór komunizmowi.

.

Egipcjanin Sajjid Kutb, filozof, poeta, dziennikarz, przywódca Bractwa Muzułmańskiego. Stał się ojcem duchowym dla przywódców Al-KaidyEgipcjanin Sajjid Kutb, filozof, poeta, dziennikarz, przywódca Bractwa Muzułmańskiego. Stał się ojcem duchowym dla przywódców Al-Kaidy Fot. AP

Przywrócenie centralnej roli religii w życiu, prawodawstwie i w rządach powinno przywrócić cywilizacji muzułmańskiej pozycję dominującą. Dokonanie tego jest obowiązkiem muzułmanów – także wobec Boga.

Państwo braci

12 lutego 1949 r. Kutb dowiedział się, że w Kairze został zamordowany Hasan al-Banna, założyciel organizacji Braci Muzułmanów. Owo „stowarzyszenie religijne mające na celu wprowadzanie dobra i usuwanie zła” powstało w 1928 r., gdy podczas studiów Al-Banna nawiązał kontakty z salafitami, środowiskiem postulującym powrót islamu do źródeł. 20 lat później Bracia liczyli w samym Egipcie 2 mln członków i zyskiwali popularność w całym świecie islamu, szykując grunt pod rebelie.

Al-Banna niepowodzenia muzułmanów przypisywał dominacji Zachodu i odrzucał model świeckiego demokratycznego państwa.

„Naturą islamu nie jest uległość, lecz dominacja, narzucanie swoich praw wszystkim narodom i stopniowe obejmowanie swoją władzą całej planety” – pisał.

Obaj Egipcjanie byli rówieśnikami, chodzili do tej samej szkoły. Przez lata Kutb, może z powodów ambicjonalnych, dystansował się od niektórych tez stawianych przez Al-Bannę, lecz po jego śmierci wstąpił w szeregi Braci Muzułmanów.

W sierpniu 1950 r. wrócił do ojczyzny pogrążającej się w coraz radykalniejszym fermencie. Rząd był splamiony korupcją i zabójstwami politycznymi, skompromitowany przegraną wojną z Izraelem. Król Faruk I zajmował się rozpustą i kolekcjonowaniem czerwonych aut – miał ich 200, a w całym kraju nikt nie mógł posiadać samochód tego koloru.

Tymczasem Bracia Muzułmanie tworzyli alternatywne społeczeństwo: zakładali własne szpitale, szkoły, fabryki i towarzystwa dobroczynne, nawet armię, która wraz z innymi arabskimi formacjami walczyła w Palestynie. Nie stronili od przemocy. Zwykle skierowana była przeciwko Brytyjczykom oraz resztkom egipskich Żydów, ale zdarzały się też zamachy bombowe na kina, zabójstwa członków rządu i sędziów.

Wywołać bunt na ziemi

Żeby obalić monarchę, Bracia Muzułmanie zawarli sojusz z nacjonalistycznym ruchem Wolnych Oficerów. W 1952 r. na czele kraju stanął jego lider, Gamal Abdel Naser. Hołdował on wizji panarabskiego socjalizmu, która nijak nie przystawała do islamskiej teokracji propagowanej przez Kutba. Po dwóch latach kohabitacji animozje między Bractwem a wojskowymi przywódcami przeszły w jawną wrogość.

Manifestacja zwolenników Bractwa Muzułmańskiego, 14 listopada 1951 r. na ulice Kairu wyszły tysiące ludzi. Dwadzieścia lat później do Bractwa Muzułmańskiego w Arabii Saudyjskiej wstąpił 14-letni Osama ben Laden, późniejszy lider Al-KaidyManifestacja zwolenników Bractwa Muzułmańskiego, 14 listopada 1951 r. na ulice Kairu wyszły tysiące ludzi. Dwadzieścia lat później do Bractwa Muzułmańskiego w Arabii Saudyjskiej wstąpił 14-letni Osama ben Laden, późniejszy lider Al-Kaidy Fot. AP

Grupa Kutba – w kuriozalnym sojuszu z komunistami – podjęła nieudaną próbę zamordowania Nasera. Prezydent odpowiedział represjami: sześciu spiskowców powieszono, tysiące umieszczono w obozach koncentracyjnych. Kutb dostał zarzut udziału w zamachu. Na wiele godzin zamykano go z agresywnymi psami, a podczas długich przesłuchań dotkliwie bito. Stronniczy sąd skazał go na dożywocie. Gdy w celi zapadł na zdrowiu, karę obniżono do 15 lat.

Zza krat udało mu się przekazywać na zewnątrz kawałek po kawałku dzieło zatytułowane „Drogowskazy”. Żarliwy, apokaliptyczny wydźwięk tego manifestu można porównać z „Umową społeczną” Rousseau czy „Co robić?” Lenina. „Ludzkość stoi dziś nad krawędzią przepaści” – głosi Kutb na wstępie. Zachód stracił swoje siły witalne, marksizm się nie sprawdził. Odkupienie przynieść może tylko całkowite odrzucenie racjonalizmu i zachodniego systemu wartości. Dżihad powinien też rozprawić się z wszelkimi rządami islamskimi tylko z nazwy. „Musimy wywołać totalny bunt we wszystkich miejscach naszej ziemi i przepędzić uzurpatorów. Oznacza to zniszczenie królestwa człowieka na rzecz królestwa Boga na ziemi”.

Męczennik i jego uczniowie

W 1964 r. zwolniono go warunkowo. Nie zaprzestał spiskowania. Jego grupa dostawała pieniądze i broń od władców Arabii Saudyjskiej, obawiających się rewolucji Nasera. Po kilku miesiącach Kutba znów aresztowano. Wraz z 42 współpracownikami stanął przed sądem. Jedynym materiałem dowodowym były „Drogowskazy”. Dostał wyrok śmierci.

Gdy na ulice wyszli ludzie protestujący przeciwko egzekucji, Naser zrozumiał, że po śmierci Kutb będzie groźniejszy niż za życia. Przekazał mu, że jeśli złoży apelację, zostanie przyjęta; Kutb miałby nawet dostać tekę ministra edukacji. Odmówił. Zawisł 29 sierpnia 1966 r. Ciało pogrzebano potajemnie, żeby grób nie stał się miejscem pielgrzymek.

Myśl Kutba i jego męczeństwo miały ogromny wpływ na pokolenia arabskich bojowników. Z ruchu Braci Muzułmanów wyszli m.in. Palestyńczyk z Jordanii Abd Allah Azzam, który jako pierwszy założył w Pakistanie armię salafickich mudżahedinów walczących z Sowietami, czy Egipcjanin Ajman az-Zawahiri, zastępca Osamy ben Ladena w Al-Kaidzie, a po jego śmierci szef tej organizacji.

Jednym z uczniów Kutba (w latach 30. nauczyciela arabskiego w jednej z kairskich szkół) był ukochany wuj Zawahiriego, Mahfuz Azzam. Obaj bardzo się zaprzyjaźnili. Azzam pisywał do pisma Bractwa Muzułmańskiego, następnie został osobistym prawnikiem Kutba. Młody Ajman az-Zawahiri wielokrotnie słyszał opowieści o czystości charakteru wizjonera i o cierpieniach doznanych przez niego w więzieniu. W tym samym roku, w którym Kutb trafił na szubienicę, 15-letni Zawahiri założył grupkę młodych spiskowców chcących obalić rząd i wprowadzić kalifat. W latach 70. dołączył do egipskiego Islamskiego Dżihadu – dwie dekady później zostanie emirem tej groźnej grupy.

W grudniu 1979 r. Sowieci wkroczyli do Afganistanu. Zawahiri, będąc chirurgiem w jednej z klinik Bractwa Muzułmańskiego, przyjął ofertę wyjazdu do Pakistanu, gdzie miał leczyć afgańskich uchodźców. Chciał sprawdzić, czy w tamtej okolicy nie znajdzie się miejsce na bazę zbrojnych radykałów, którzy w odpowiednim czasie będą mogli wrócić do Egiptu i przejąć władzę. Do Kairu wrócił jesienią 1980 r. Był pod wrażeniem męstwa mudżahedinów. Afgański dżihad nazwał później najważniejszym treningiem przygotowującym islamskich bojowników do rozpoczęcia długo oczekiwanego starcia z dominującym mocarstwem – Stanami Zjednoczonymi.

Atak na WTC 11 września 2001 r. Trauma rodzi zemstę

Tymczasem w Egipcie fundamentaliści gotowali się z oburzenia na traktat pokojowy zawarty przez prezydenta Anwara as-Sadata z Izraelem, a także na poszerzenie prawa kobiet do rozwodu i zakaz noszenia nikabu na uniwersytetach. Dekadę wcześniej, gdy Naser zmarł na zawał, jego następca, licząc na wsparcie Bractwa Muzułmańskiego w walce z lewicą, powypuszczał z więzień wielu radykałów, nie zdając sobie sprawy, że kręci sznur na własną szyję. 6 października 1981 r. zwerbowany przez Al-Dżihad oficer zabił Sadata podczas parady wojskowej w Kairze. Nowy rząd pod wodzą Hosniego Mubaraka aresztował tysiące podejrzanych o udział w spisku, w tym Zawahiriego. Z racji wysokiej pozycji w organizacji był on bity i poddawany innym okrutnym karom.

Istnieje pogląd, że to w egipskich więzieniach rozpoczął się proces, który doprowadził do zamachów z 11 września 2001 r. Tortury stosowane wobec Sajjida Kutba i kolejnych jego uczniów, w tym Zawahiriego, wzbudzały w nich żądzę zemsty na „niewiernych”. Ruch rewolucji islamskiej od początku był doktrynalnie podzielony: główny nurt w Bractwie głosił, że cele należy osiągnąć pracą polityczną, mniejszość – w tym Zawahiri – wybierała przemoc.

Ale według więzionego razem z nim adwokata Muntasira az-Zajjata dopiero trauma z więzienia przeobraziła dość umiarkowanego przywódcę Al-Dżihadu w nieprzejednanego ekstremistę.

Zawahiriego skazano na trzy lata więzienia za organizowanie przerzutów broni. Zanim sprawa się zakończyła, zdążył wyrok odsiedzieć. Pozostałe zarzuty wycofano, być może w zamian za zeznania obciążające jego towarzyszy. Wkrótce po wyjściu na wolność Zawahiri wyemigrował do saudyjskiej Dżuddy, gdzie również pracował jako lekarz. Według Az-Zajjata tam poznał Osamę ben Ladena.

Osama też czytał Kutba

Osama pochodził z bogatej i ustosunkowanej rodziny przedsiębiorcy budowlanego. W 1971 r. – miał wówczas 14 lat – doznał religijnego i politycznego przebudzenia. Wstąpił do Bractwa Muzułmańskiego, które w Arabii było tylko lichym cieniem egipskiego – organizacja zrzeszała głównie religijnych nastolatków nie śniących nawet o obalaniu rządu. „Czytaliśmy Sajjida Kutba. To on wywarł największy wpływ na nasze pokolenie”, pisał później Osama.

Arabia Saudyjska wsparła finansowo wojnę partyzancką z Sowietami w Afganistanie. Saudowie byli w szoku po zajęciu Wielkiego Meczetu w Mekce przez młodych sunnickich radykałów w czasie ramadanu 1979 r. (1,5 tys. ofiar śmiertelnych) i zdecydowali się sami organizować ruch fundamentalistyczny, aby go kontrolować. W afgańskiej misji uczestniczyły też inne bogate monarchie Zatoki Perskiej, starające się podnieść swój prestiż w świecie islamu.

W latach 80. około 20 tys. muzułmanów z Bliskiego Wschodu i Maghrebu wyjechało na pogranicze pakistańsko-afgańskie, aby zaciągnąć się na wojnę. Większość została zrekrutowana przez ponadnarodowe siatki fundamentalistyczne – jedną z nich kierował Zawahiri. Ben Ladena nie widziano tam aż do 1984 r., choć sam zapewniał, że wcześniej podróżował w tajemnicy i osobiście przekazywał Afgańczykom wsparcie finansowe od Saudyjczyków. Jego łącznikiem w Peszawarze – pakistańskim mieście, które stało się głównym ośrodkiem afgańskiego ruchu oporu – był palestyński teolog Abd Allah Azzam. Ten akolita Sajjida Kutba często bywał w Dżuddzie i w gościnnym apartamencie Osamy urządzał spotkania rekrutacyjne. Opowiadał młodym Saudyjczykom o cierpieniach uchodźców i odwadze mudżahedinów; o cudach, gdy bojownicy odkrywali w swoich ubraniach dziury po kulach, choć sami nie byli draśnięci; o ciałach poległych, które się nie rozkładają.

Baza świętej wojny

W 1984 r. ben Laden, po krótkiej wizycie u mudżahedinów walczących w Afganistanie, obiecał każdemu Saudyjczykowi skłonnemu zasilić partyzanckie szeregi bilet lotniczy, mieszkanie oraz pokrycie kosztów utrzymania dla niego i rodziny. Dwa lata później do Peszawaru przeniósł się Zawahiri. Założył własną klinikę przy finansowanym przez Kuwejt szpitalu Czerwonego Półksiężyca, który – jak większość instytucji dobroczynnych – zatrudniał głównie członków Bractwa Muzułmańskiego. Osama czasem wygłaszał mowy w tym szpitalu.

Egipcjanin był doświadczonym spiskowcem i wytrawnym propagandzistą, ale Afganistan interesował go w tym czasie wyłącznie jako etap rewolucji mającej się rozegrać w Egipcie. Saudyjczyk odwrotnie – nie sprzeciwiał się represyjnym rządom arabskim, interesowało go przede wszystkim przegnanie niewiernych z muzułmańskiej ziemi, do tego żywił pragnienie ukarania Ameryki i całego Zachodu za ich domniemane zbrodnie przeciwko islamowi. Ci dwaj zostali nie tyle przyjaciółmi, co sojusznikami. Bin Laden był idealistą poszukującym konkretnej drogi, a Zawahiri, w zamian za sponsoring, mógł mu tę drogę wskazać. Niemniej z perspektywy widać, że wpłynęli na siebie wzajemnie: ben Laden w końcu przeklął Saudów za goszczenie amerykańskich wojsk, a Zawahiri począł pleść globalną sieć.

Nim to nastąpiło, Egipcjanin zaproponował bin Ladenowi ochronę złożoną z doświadczonych i lojalnych egipskich dżihadystów: lekarzy, inżynierów i żołnierzy. To oni mieli stać się przywódcami Al-Kaidy. 11 sierpnia 1988 r. szejk Abd Allah Azzam zwołał w Peszawarze spotkanie, w którym uczestniczyli Osama ben Laden, Abu Hafs, Abu Ubajda, Abu Hadżir, Doktor Fadl oraz Wa’il Dżulajdan. W głosowaniu poparto stworzenie nowej organizacji mającej utrzymać dżihad przy życiu po wyjściu Sowietów z Afganistanu. Większość zebranych po raz pierwszy usłyszała wówczas nazwę „Al-Kaida”. W pełnej wersji: Al-Kaida al-Dżihad, czyli Baza Świętej Wojny. „Wspomniana wcześniej Al-Kaida jest zorganizowaną frakcją islamską, która ma na celu zbliżenie świata ku Bogu i spowodowanie, że Jego religia zwycięży” – zapisał w protokole sekretarz.

Al-Kaida. Zmiana koncepcji

Zakończenie sowieckiej okupacji Afganistanu nie wstrzymało napływu arabskich ochotników. O nowych rekrutów agresywnie rywalizowały konkurencyjne grupy islamistów, a najzacieklejsze spory toczyły się między Egipcjanami. Ich dwie główne organizacje – Grupa Islamska, której przewodził szejk Omar Abd ar-Rahman, oraz Al-Dżihad Zawahiriego – zaczęły nawet wydawać pisma i ulotki szkalujące konkurencję. Pragnęli w ten sposób zdobyć przychylność najbardziej pożądanego ze sponsorów, Osamy ben Ladena. Ten w końcu przyznał Al-Dżihadowi 100 tys. dol. na stworzenie międzynarodowej armii dżihadu. Ci Arabowie poczęli wspierać islamistycznych bojowników w Bośni, Kaszmirze, Czeczenii, Algierii.

W marcu 1992 r. Osama ben Laden ponownie przybył do Peszawaru. Powstała wtedy nowa wizja Al-Kaidy. Jeden z jej założycieli, Abu Hadżir, wydał dwie fatwy – aprobującą ataki na amerykańskich żołnierzy i pozwalającą zabijać niewinnych ludzi. Wcześniejsza koncepcja, wedle której Al-Kaida miała być zrzeszeniem mudżahedinów broniących islamskiej ziemi wszędzie tam, gdzie była ona zagrożona, została odrzucona. W jej miejsce przyjęto politykę uderzenia w USA – jedyną potęgę zdolną powstrzymać odbudowę islamskiego kalifatu.


Wykorzystałem książki „Wyniosłe Wieże” Lawrence’a Wrighta (Czarne 2018) i „Historia terroryzmu” Gerarda Chalianda i Arnauda Blina (PIW 2020)


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


September 11, 2021: Twenty Years of Failure

September 11, 2021: Twenty Years of Failure

Robert Spencer


.

On Friday, September 10, 2021, the Philadelphia chapter of the Hamas-linked Council on American-Islamic Relations (CAIR) is presenting a panel discussion entitled “Remember Pearl Harbor to Never Forget 9/11: Teaching Japanese American and Muslim American Histories.” There in a nutshell is much of what has gone wrong in our nation’s response to the 9/11 jihad attacks, and why we are so drastically on the wrong path now.

The CAIR panel is as noteworthy for what it is not about than for what it is about. It is not about the victims of 9/11, the lives lost, the lives destroyed, the magnitude of human suffering that was inflicted. It is most certainly not about the ongoing global jihad: a useful panel could be held on groups that still exist around the world that hold to the same belief system, ideology and goals that the 9/11 plotters and hijackers held, and which are an ongoing threat to Americans and to all free people. Hamas-linked CAIR is never going to hold such a panel, and neither is anyone else.

Instead, CAIR, predictably enough, focuses on the people who hold the same beliefs as the jihad attackers of 9/11 and have, CAIR claims, been victimized and discriminated against in the United States as a result. Statistically speaking, such claims are wildly exaggerated. FBI hate crime statistics show that anti-Semitic hate crimes are far more common than attacks on Muslims, which actually dropped 42% in the last year. No hate crime is justified, but the idea that Muslims are living in fear of MAGA-hat-wearing redneck vigilantes in America is Leftist fantasy.

Nonetheless, that is not just the focus of this unsavory Hamas-linked group, but of the establishment media as well. The Los Angeles Times on Friday published a lengthy weeper entitled “Muslim youth in America: A generation shadowed by the aftermath of 9/11,” all about how some people say rude things to innocent Muslims just because some people did something way back two decades ago. The article begins: “On a rainy day during her sophomore year of high school, as Aissata Ba studied in the library, a photo popped into her phone. It showed a beheading by Islamic State militants, along with a caption in red letters: ‘Go back to your country.’” In the big bad, “Islamophobic” USA, the perpetrator of this horror got off scot-free: “Ba reported the incident. Administrators never tracked down the person who sent it.”

The Times explained how Muslims are the true victims of the 9/11 attacks: “Asked when they thought such incidents became common, the Ba family didn’t hesitate. ‘It started with 9/11,’ said Ba’s mom, Zeinebou, who immigrated to Chicago in 1999. That day in 2001 caused a chain of tragedies — for the nearly 3,000 people who perished during the attacks in New York, at the Pentagon and in Pennsylvania; for the young men and women who died serving their country in the wars that followed; and for Muslims, and those perceived as Muslim, who became targets of hate.”

It would be much easier to sympathize with all this if not for the fact that since 9/11, CAIR and its allied groups, with eager help from the establishment media, have insisted that any honest investigation of the motivating ideology behind the attacks, and jihad terror in general, constituted “hate.” Then there are the numerous fake anti-Muslim hate crimes, fabricated apparently in order to buttress the claim that Muslims are uniquely harassed and victimized in the United States. The facts don’t bear out this claim.

The LA Times was not alone, of course. The Associated Press came out with its own Muslims-Are-Victims 9/11 story on Tuesday: “Two decades after 9/11, Muslim Americans still fighting bias.” It opened with another unsubstantiated anecdote that, as all such anecdotes do, revealed more than it intended: “A car passed, the driver’s window rolled down and the man spat an epithet at two little girls wearing their hijabs: ‘Terrorist!’ It was 2001, mere weeks after the twin towers at the World Trade Center fell, and 10-year-old Shahana Hanif and her younger sister were walking to the local mosque from their Brooklyn home. Unsure, afraid, the girls ran. As the 20th anniversary of the Sept. 11 terror attacks approaches, Hanif can still recall the shock of the moment, her confusion over how anyone could look at her, a child, and see a threat. ‘It’s not a nice, kind word. It means violence, it means dangerous. It is meant to shock whoever … is on the receiving end of it,’ she says.”

If that really happened, it’s a shame, but the fact that both the LA Times and AP had to lead with stories of people saying rude things to Muslims unwittingly reveals that they didn’t have anything worse to head up their stories: no stories of Muslims being attacked, of mosques being burnt down, of laws targeting Muslims in the United States and denying them basic rights. Nor should there be such stories. But the fact that there aren’t any gives the lie to the entire establishment narrative.

Meanwhile, SiriusXM host and frequent CNN contributor Dean Obeidallah wrote at CNN on Monday: “On September 10, 2001, I went to sleep a White guy. On September 11, I woke up an Arab.” This happened, you see, because after 9/11, people began to regard poor Dean as a member of a group that he says has been “demonized and hated by many of our fellow Americans — simply because we shared the same ethnic background, and in some cases religion, as the 9/11 terrorists.” The irony of his writing this for one of the world’s foremost media outlets, which frequently showcases his work, appears to have been lost on him.

The reality is much different from what these stories suggest. Newsweek recently noted that “as the 20th anniversary of September 11 approaches, the recent rise of many Muslim Americans to positions of power and influence—in Washington and in statehouses, on big screens and small ones, across playing fields and news desks—is a development that few in the U.S. would have predicted two decades ago, Muslims included.”

Meanwhile, opponents of jihad violence and Sharia oppression of women have genuinely experienced the marginalization that Obeidallah claims to have suffered. They have been defamed by the Southern Poverty Law Center, targeted by the social media giants’ Global Internet Forum to Counter Terrorism, and shunned by the establishment media.

In all this I haven’t even mentioned the misbegotten misadventures in Iraq and Afghanistan, or the U.S. government’s adamantine determination to ignore and deny the ideological wellsprings of the global jihad. But it all works together: the lesson most Americans will be told on Saturday is that twenty years ago, some “extremists,” akin to the January 6 “insurrectionists,” hijacked the peaceful religion of Islam, and since then Muslims have been victimized. The moral of the story? We must end all remaining counterterror measures directed at stopping jihadis. They’re “Islamophobic,” and the real problem is “white supremacists,” anyway. What could possibly go wrong? Go back to sleep.


Robert Spencer is the director of Jihad Watch and a Shillman Fellow at the David Horowitz Freedom Center. He is author of 23 books including many bestsellers, such as The Politically Incorrect Guide to Islam (and the Crusades)The Truth About Muhammad and The History of Jihad. His latest book is The Critical Qur’an. Follow him on Twitter here. Like him on Facebook here.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Pamięć i nauki z zamachu 9/11


Pamięć i nauki z zamachu 9/11
Liat Collins
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Strażacy Nowego Jorku oddają hołd ofiarom podczas uroczystości w 19. rocznicę ataków 9/11 / (zdjęcie: SHANNON STAPLETON / REUTERS)

Wystarcza podanie dnia i miesiąca. 11 Września lub  9/11. Wszyscy wiemy, o czym mowa. Wydaje się niewiarygodne, że minęło już 20 lat od tej daty, która wbiła się w kolektywną pamięć. Możemy mieć kłopot z przypomnieniem sobie, co robiliśmy tydzień temu o tej samej porze, ale trudno zapomnieć, gdzie byliśmy dwadzieścia lat temu, kiedy usłyszeliśmy tę wiadomość.

Jak wielu zauważało, Amerykanie w pewnym wieku zawsze będą pamiętać, gdzie byli, kiedy usłyszeli o postrzeleniu prezydenta Kennedy’ego, a Izraelczycy nigdy nie zapomną, co robili tego wieczoru, kiedy dowiedzieli się o zabójstwie Icchaka Rabina, ale 9/11 dotknęło wszystkich, wszędzie.

Kiedy redaktorka magazynu “Jerusalem Post”, Erica Schachne, poprosiła personel gazety o spisanie wspomnień z tego wydarzenia, wywołało to powódź tekstów – każdy osobisty, zależnie od wieku i miejsca, ale każdy mówiący o wstrząsie.

Ja zajmowałam się moim nowonarodzonym synem. Miał tylko 10 dni – obiecałam sobie, że nigdy nie będę oglądać wiadomości podczas karmienia dziecka. Siedziałam w fotelu w pokoju w moim jerozolimskim mieszkaniu i patrzyłam jak horyzont Nowego Jorku – i geopolityczna mapa świata – były brutalnie rysowane od nowa.

Mój obecnie już nieżyjący ojciec zadzwonił do mojej matki i jej reakcja także wryła mi się w pamięć. Kiedy oglądałyśmy zdjęcia padających Bliźniaczych Wież, co wyglądało, jak gdyby przez pomyłkę do wiadomości wstawiono sekwencję z filmu-horroru, instynktownie zrozumiała coś, czego wielu ekspertów jeszcze nie pojmowało: to jest wojna.

“Jutro pójdę odebrać maskę gazową dla niemowlęcia” – oznajmiła.

Patrząc wstecz rozumiem teraz, jak znaczące było to, że jeszcze przed 9/11 Izrael wyposażał całą populację w maski gazowe. Kiedy wysyłano nas do domu z porodówek, dostawałyśmy medyczne notatki, punkty APGAR i niezbędne papiery, by pobrać zestaw do użycia w przypadku wojny biologicznej. 

Widok Statuy Wolności i One World Trade Center, kiedy Hołd Światła zapalono na Manhattanie, by upamiętnić 19. rocznicę  ataków z 11 września 2001 roku na  World Trade Center. Z 9/11 Memorial & Museum na Manhattanie w Nowym Jorku (zdjęcie: REUTERS)Widok Statuy Wolności i One World Trade Center, kiedy Hołd Światła zapalono na Manhattanie, by upamiętnić 19. rocznicę  ataków z 11 września 2001 roku na  World Trade Center. Z 9/11 Memorial & Museum na Manhattanie w Nowym Jorku (zdjęcie: REUTERS)

Było to dziesięć lat po wojnie w Zatoce, podczas której Saddam Hussein wystrzelił pociski Scud na Izrael – kolejne wydarzenie, które dało niezatarte wspomnienia wszystkim Izraelczykom nakładającym maski w uszczelnionych pokojach. We wrześniu 2001 roku Izrael był w stanie wojny z terroryzmem. To był szczyt drugiej intifady. Gilo, dzielnica Jerozolimy niedaleko od mojego mieszkania, była pod ostrzałem moździerzowym z Betlejem i Beit Dżala – miejsc, które Izrael przekazał Palestyńczykom zgodnie z Porozumieniami z Oslo. Były terrorystyczne zasadzki. A przede wszystkim był to czas, kiedy morderczy zamachowcy wysadzali się w powietrze zabierając ze sobą tak wiele niewinnych ofiar, jak to możliwe. Te wspomnienia także są niezatarte – nieustające opowieści o osobistym otarciu się o śmierć i o straszliwych stratach. Było tak wielu zabitych, że martwi tracili swoją indywidualną tożsamość i stali się znani kolektywnie jako ofiary potworności takich jak wybuch w pizzerii Sbarro (w którym zginęło 15 ludzi) lub wybuch w dyskotece Dolphinarium z jego śmiertelnym żniwem 21 osób, w większości nastolatków.

Nagłówki gazet, które czytałam na szpitalnym łóżku, donosiły o pierwszej konferencji w Durban, sponsorowanym przez ONZ zgromadzeniu, które zamieniło się w antyizraelski festiwal nienawiści. Jak na ironię, oficjalnym tytułem tej konferencji było: Światowa Konferencja przeciwko Rasizmowi, Dyskryminacji Rasowej  Ksenofobii i Pokrewnym Formom Nietolerancji. Najwyraźniej rasizm i pokrewne formy nietolerancji były akceptowalne, jak długo były skierowane przeciwko Żydom, nazywanym “syjonistami”.

Dwadzieścia lat później ONZ zaplanowała na ten miesiąc specjalną konferencję Durban IV, by świętować oryginalne wydarzenie sprzed 20 lat – jak gdyby jedno nie było wystarczającą farsą. Z dobrych wiadomości, kilkanaście krajów – włącznie z Kanadą, Wielką Brytanią, Austrią, Niemcami, Republiką Czeską, Australią, Holandią, Francją i USA – zadeklarowało, że nie chce brać udziału w powtórce tego odrażającego przedstawienia.

Świat zestarzał się nieco przez te 20 lat i odrobinę zmądrzał. Jest to mądrość zrodzona z bólu. Kiedy Izrael ostrzegał przez wszystkie te lata przed globalnym dżihadem muzułmańskich ekstremistów, informacja nie docierała do większości zachodnich stolic. Po dwudziestu latach mamy całą listę dużych miast na świecie, które zrozumiały jakie spustoszenia mogą spowodować terroryści z nożami, bombami lub pojazdami wjeżdżającymi w tłum ludzi.

Początek tysiąclecia był dekadą Al-Kaidy. Potem uwaga przesunęła się na ISIS, ale ich dążenie było takie samo – jak również ich gotowość do używania męczenników za sprawę. Jedną ze zmian, jaką pokazały wydarzenia 9/11 było to, że każdy mógł zostać ofiarą.

Kiedy urodził się mój syn, było kilku cudownie naiwnych życzliwych osób, które przewidywały, że kiedy dorośnie, nie będzie więcej wojen ani terroryzmu – że nie będzie musiał służyć w armii. Fakt, że w dniu jego brit – 9 września 2001 – były trzy ataki na Izrael, powinien być wskazówką, że nie wszystko na świecie jest w porządku.

Kiedy obchodzimy 20. rocznicę ataków 9/11, nie można (lub co najmniej jest niemądre) ignorowanie niedawnego pospiesznego wycofania się z Afganistanu sił USA i Zachodu. Powodem obecności USA było tam przecież to, że Afganistan pod rządami talibów gościł terrorystów Al-Kaidy. W jakiś sposób mamy teraz uwierzyć, że Taliban jest umiarkowany, że jest potencjalnym sojusznikiem sił dobra.

Innym niezatartym wspomnieniem jest chwila, kiedy trzymałam w ramionach mojego już kilkumiesięcznego syna, kiedy przyszła wiadomość o zamordowaniu dziennikarza Daniela Pearla. Zabiła go Al-Kaida w Pakistanie, a jednymi z jego ostatnich słów było: „Jestem Żydem”. Jego ścięcie było zapowiedzią tego, co stało się stałym sposobem działania ISIS. Zaprojektowany do wywoływania panicznego przerażenia, jest to terroryzm w najbardziej dosłownym sensie.

Później znaleziono i zabito Osamę bin Ladena w Pakistanie, niezbyt stabilnym mocarstwie nuklearnym. Jest oczywiste, że Pakistan często grał na dwa fronty, goszcząc terrorystów, podczas gdy nominalnie jest sojusznikiem USA.

Kiedy Afganistan rozpada się pod rządami plemiennego Talibanu, muszę zastanawiać się (i bać), co się zdarzy, jeśli niekonwencjonalna broń dostanie się w ręce terrorystów, dla których kult męczeństwa jest – perwersyjnie – sposobem życia.

Izrael jest bezpośrednim celem, ale żaden kraj nie jest bezpieczny. Iran i inni, którzy dostarczają broń Hamasowi i Palestyńskiemu Islamskiemu Dżihadowi w Gazie oraz Hezbollahowi w Libanie, nie żywią żadnej sympatii dla Zachodu. Palestyńczycy, co dobrze pamiętam, świętowali ataki 9/11 w ten sam sposób, w jaki przyjmowali wiwatami Scudy Saddama o dziesięciolecie wcześniej. Porozumienia Abrahamowe z Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, Bahrajnem, Sudanem i Marokiem zrodziły się częściowo ze zrozumienia potrzeby zajęcia się islamistycznym ekstremizmem – czy to sunnickim, czy szyickim – wspólnie z Izraelem, który z powodu smutnej konieczności wyspecjalizował się w walce z tym zagrożeniem.

Dwadzieścia lat po 9/11, w epoce mediów społecznościowych, jest obciążające dla świata, że próbuje odwracać wzrok, kiedy islamiści z rozmaitych ruchów dżihadystycznych popełniają koszmarne masakry w Afryce i w wielu częściach Azji. Ignorowanie terroryzmu nie spowoduje, że zniknie. Z pewnością świat powinien był się tego dawno nauczyć. Potępianie islamistycznego ekstremizmu nie jest “islamofobią”. Odmowa zobaczenie i nazwania dżihadystycznego terroryzmu naraża na niebezpieczeństwo wszystkich, z wszystkich wyznań: muzułmanów, chrześcijan, Żydów, hindusów buddystów i innych.

Jesteśmy winni tym niemal 3000 ofiar wieczną pamięć o tym, co zdarzyło się w atakach na USA owego dnia. 11 września 2001 roku był nie tylko dniem w historii. Był początkiem nowej ery, która jeszcze się nie skończyła.


Liat Collins – Urodzona w Wielkiej Brytanii, osiadła w Izraelu w 1979 roku i hebrajskiego uczyła się już w mundurze IDF, studiowała sinologię i stosunki międzynarodowe. Pracuje w redakcji “Jerusalem Post” od 1988 roku. Obecnie kieruje The International Jerusalem Post.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com