Archive | 2021/09/18

Roman Dmowski, szkodnik stulecia

Roman Dmowski, szkodnik stulecia

John Connelly Tłum. Sergiusz Kowalski


Popiersie Romana Dmowskiego podczas marszu nacjonalistów, 26 czerwca 2021 r., Warszawa (Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta)

Czczenie Romana Dmowskiego źle się kojarzy – to tak, jakby Włosi stawiali pomniki Mussoliniemu albo Niemcy Hitlerowi. Oburzonym umieszczeniem Dmowskiego w tym towarzystwie przypomnę, że on sam się w nim umieścił, otwarcie zapowiadając pójście drogą włoskich faszystów i niemieckich nazistów.

.

W filadelfijskich katolickich szkołach, do których uczęszczałem w latach 60. i 70., byli uczniowie różnych narodowości, ale najokrutniejsze dowcipy opowiadano o Polakach. Myślałem, że idąc na studia, porzucam na zawsze ten świat nietolerancji.

Byłem w błędzie.

Początek 1990 r., kolacja w Centrum Studiów Europejskich Uniwersytetu Harvarda. Mocarstwa negocjują z RFN i NRD zjednoczenie Niemiec, a Helmut Kohl kluczy w kwestii uznania granicy wschodniej. Podejmowaliśmy wtedy Christopha Bertrama z „Die Zeit”, wedle którego kanclerz zapewnił premiera Tadeusza Mazowieckiego, że załatwi sprawę po marcowych wyborach, bo musi ugłaskać prawicę. W tym momencie jeden z politologów „zażartował”: Mazowiecki jest Polakiem, więc trzeba było mówić do niego powoli.

Gdy zrelacjonowałem to jednemu z moich wykładowców, Stanisławowi Barańczakowi, był skonsternowany, ale nie zaskoczony. Przyznał, że Polska ma problem wizerunkowy i trudno oczekiwać, by to się kiedyś zmieniło. Barańczak grzeszył nadmiernym pesymizmem. Polska ma problemy z wizerunkiem, ale wizerunki ewoluują. Pytanie, w jakiej mierze historycy są w stanie stymulować te zmiany.

Państwo polskie zatrudnia setki historyków mających sprawić, żeby ludzie myśleli lepiej o Polsce.

Jednak historyk, który zakłada z góry, że w jego relacji naród A ma wypaść dobrze, a przywódca B źle, staje się zwykłym propagandzistą, partyjnym aparatczykiem. Historycy wybierają pytania, jakie zadają dziejom, ale nie wolno im wybierać odpowiedzi.

Jeszcze zanim polski Instytut Pamięci Narodowej został całkowicie upolityczniony pod rządami PiS, jego historycy stawiali sobie zadanie: wyłożyć polską „wizję historii”. Ale coś takiego nie istnieje. Są pytania, które podsuwa historia, jednak odpowiedzi nie zależą od naszej narodowości.

Polska jest miejscem, gdzie na dobre i złe realizował się właściwie każdy wyobrażalny plan. Jej dzieje są interesujące dla każdego, kto chciałby z przeszłości wyciągać nauki na przyszłość. Trudno wyobrazić sobie inną narodową historię, z której płynęłoby aż tyle nauk. Dlaczego u progu nowoczesności Polska była miejscem różnorodności, względnej tolerancji i wolności? Co sprawiło, że jako jedno z pierwszych europejskich społeczeństw rzuciła wyzwanie feudalnym monarchiom? Dlaczego była pierwszym państwem, które przeciwstawiło się Hitlerowi, i dlaczego najkonsekwentniej ze wszystkich rzucała raz po raz wyzwanie radzieckiemu totalitaryzmowi?

Ale polska historia ma też mroczne epizody, które też wiodą do pytań. Dlaczego jeden z oddziałów Armii Krajowej walczących z rasistowskim reżimem Hitlera zamknął swe szeregi przed główną ofiarą nazistów, jaką byli Żydzi, a nawet dopuścił się na nich mordu? Inne oddziały przełamywały uprzedzenia, czując solidarność z Żydami? Na trudne pytania i niosące otrzeźwienie i zawsze pouczające odpowiedzi niewiele jednak zostało miejsca w IPN-owskiej historii.

Wracając do wizerunku Polski w świecie, trzeba przyznać, że polski rząd na tym polu poniósł klęskę. Podczas kilku dyskusji dotyczących stawiania przez państwo zarzutów historykom, m.in. Janowi Grabowskiemu i Barbarze Engelking, często padały takie słowa:

skoro polskie władze chcą karać historyków wskazujących współsprawców ludobójstwa, prawda musi być gorsza od tego, co już wiemy.

Bardziej szokujące jest może to, że władze nie ograniczają się do ukrywania polskich sprawców, tylko ich jawnie wysławiają! Nie mam tu na myśli jakiegoś granatowego policjanta czy dowódcy NSZ, tylko twórcę toksycznej tradycji szowinizmu, dzięki której te zbrodnie wojenne były możliwe. Chodzi mi o Romana Dmowskiego.

Antysemita bez wątpienia rasistowski

Kolega z Gdańska przysyłał mi zdjęcie z okrojonego i ocenzurowanego Muzeum II Wojny Światowej. Zwiedzających wita tam specjalnie zamówiona drewniana rzeźba Dmowskiego, jak słyszymy – zasłużonego męża stanu. W sieci można też znaleźć fotograficzną dokumentację zeszłorocznej ceremonii na dworcu Warszawa-Wschodnia, podczas której ksiądz w liturgicznych szatach ogłosił jego „patronem” Dmowskiego. Do biblioteki uniwersyteckiej w Berkeley trafił wydany przez IPN kolorowy album o przywódcy Narodowej Demokracji, który przystoi jakiemuś prawdziwemu bohaterowi, Churchillowi czy de Gaulle’owi, a nie człowiekowi amoralnemu, jakim był Dmowski.

Biskup warszawsko-praski ks. Romuald Kamiński, podczas uroczystości nadania imienia Romana Dmowskiego dworcowi PKP Warszawa WschodniaBiskup warszawsko-praski ks. Romuald Kamiński, podczas uroczystości nadania imienia Romana Dmowskiego dworcowi PKP Warszawa Wschodnia Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

Badaczom dziejów Europy czczenie tego skrajnie nacjonalistycznego polityka źle się kojarzy – to jakby rząd Francji upamiętnił Charles’a Maurrasa, a Włosi wystawili pomnik Mussoliniemu albo rząd Republiki Federalnej Niemiec kazał wmurować na Berlin Hauptbahnhof tablicę ku czci Adolfa Hitlera i Josepha Goebbelsa.

Oburzonym umieszczeniem Dmowskiego w tym towarzystwie przypominam, że on umieścił się w nim sam. W dziele „Przewrót” z 1934 r. pisał entuzjastycznie o narodowej rewolucji, która ogarnia Europę, a zwłaszcza Włochy i Niemcy, i wkrótce połączy się z jego ruchem w Polsce. Szczególnie ciepło pisał o Mussolinim: „Dokonał on ogromnego dzieła nie tylko dla Włoch, ale dla całego świata naszej cywilizacji”. Ale rasistowski światopogląd zbliżał go raczej do Hitlera, obaj bowiem tłumaczyli historię działaniami Żydów winnych wszelkiego zła, w Europie i gdzie indziej.

Myli się Tomasz Terlikowski, twierdząc, że antysemityzm Dmowskiego nie był rasistowski. Dmowski głosił typowo rasistowską tezę, że Żydzi są niezdolni do asymilacji – europejskie społeczeństwa przejawiają „zdolność szybkiego wchłaniania żywiołów obcych, które się wśród nich osiedlają”, w odróżnieniu od Żydów, którzy „zachowują swą odrębność nawet wtedy, gdy się formalnie asymilują”. Wedle Dmowskiego, tak jak wedle Hitlera, przejście na chrześcijaństwo nie zmieniało wywrotowej natury Żydów i jak Hitler uważał on „kwestię żydowską” za problem podówczas kluczowy, a nie jeden z wielu:

„Za czasów, kiedyśmy nie mieli swego państwa, kiedyśmy dopiero dążyli do jego odbudowania, ilekroć usiłowałem konkretnie sobie wyobrazić państwo polskie, jego granice, jego skład, źródła jego siły i słabości, zawsze ta trudność wysuwała się na pierwszy plan, w niej widziałem największą przeszkodę do zbudowania zdrowego, silnego państwa.

Ta trudność tkwiła i tkwi ciągle w potwornie wielkim odsetku ludności żydowskiej w Polsce. Pierwszym warunkiem zbudowania mocnego, opartego na zdrowiem i silnym społeczeństwie, zdolnego do odgrywania samoistnej roli w świecie państwa polskiego jest usuniecie tej trudności z naszego życia.

Dopóki Polska będzie miała to smutne pierwszeństwo w świecie, że jest krajem najbardziej żydowskim, dopóty nie ma mowy o tym, żeby mogła ona być państwem, zdrowo rozwijającym się na wewnątrz i zdolnym śmiało patrzeć w oczy niebezpieczeństwom zewnętrznym”.

To niezwykłe wyznanie. Ze wszystkich problemów stojących przed Polską – takich jak umacniające się Niemcy i silny Związek Radziecki, konieczność unifikacji dawnych zaborów, rozwój gospodarczy, szukanie zagranicznych sojuszników – Dmowski wysuwał na plan pierwszy kwestię żydowską. Nazwanie tego antysemityzmem nie wystarczy – to była totalna obsesja, ideologia wyjaśniająca niemal każdy problem ówczesnego świata. „Przewrót” czyta się bardzo podobnie jak „Mein Kampf”, z tą różnicą, że Hitler głosił nienawiść bardziej otwarcie niż chłodny, naukowy Dmowski.

„Rozwiązanie zagadnienia żydowskiego”

Dmowski, zrazu sceptycznie nastawiony do Hitlera, już latem 1933 r. uwierzył, że niemiecki przywódca rozwiązuje problem żydowski dla dobra Europy, uruchamiając proces, który w końcu uwolni ją od „żywiołu wybitnie obcego”, bowiem „rewolucja narodowa, na razie w Niemczech, rozpoczęła planową, konsekwentną akcję usuwania żydostwa ze społeczeństwa europejskiego, akcję, która się na Niemcach nie zatrzyma”.

Kluczowym słowem jest tu „żydostwo”, polski odpowiednik „das Judentum”. Jak naziści, Dmowski nie uważał Żydów za istoty ludzkie, którym przynależą dane od Boga prawa: „choćby Żydzi moralnie byli aniołami, a umysłowo geniuszami, choćby byli ludźmi o wiele wyższego od nas gatunku, sam fakt ich istnienia wśród nas i ich bliskiego udziału w naszym życiu, jest dla społeczeństwa naszego zabójczy i trzeba się ich pozbyć”. Myślał jak ktoś, kto kieruje się ideologią totalną. Usunięcie Żydów z Polski było historycznym obowiązkiem i nie dopuszczało wyjątków:

„Zagnieżdżenie się w kraju i silny udział w życiu społeczeństwa żywiołu wybitnie obcego, odrębne mającego instynkty, musi nieuchronnie działać rozkładowo na instynkty społeczeństwa, na jego uczucia, pojęcia, wierzenia, zasady moralne, na wszystkie tradycyjne podstawy bytu społeczeństwa i jego siły”.

Na ogół się myśli, że już przed wojną Hitler nie krył pragnienia wymordowania Żydów, ale w praktyce, tak jak Dmowski, preferował eufemizmy. O ile Dmowski opisywał swoje plany wobec Żydów językiem okrągłym – „usunąć”, „pozbyć się” – naziści pisali, że Żydzi muszą „zniknąć”, że wymagają „specjalnego potraktowania”. Hitler i jego zwolennicy mówili o „Lösung der jüdischen Frage” (rozwiązaniu kwestii żydowskiej), Dmowski zaś o „rozwiązaniu zagadnienia żydowskiego”. Obrońcy Dmowskiego twierdzą, że on i jego ruch popierali demokrację, ale on sam wiedział dobrze, że rewolucji narodowej nie przeprowadzi się drogą parlamentarną, bo demokracja parlamentarna stała się „wszędzie” rządem Żydów i masonów. Tylko taki kraj jak Niemcy, który „obalił” ustrój parlamentarny, mógł prowadzić politykę antyżydowską i antymasońską („Szerzenie się ustroju parlamentarnego w świecie szło wszędzie równolegle z rozrostem masonerii i rozwojem potęgi Żydostwa”).

Naród nawet ponad dekalog

Kilka miesięcy przed uhonorowaniem Dmowskiego na dworcu Warszawa-Wschodnia biskup Romuald Kamiński poświęcił inną tablicę w pobliskim kościele katolickim pw. Matki Boskiej loretańskiej. Dziwne to, zważywszy na krytyczny stosunek Dmowskiego do moralności chrześcijańskiej. Wedle niego polityką narodów rządzą ich „interesy”, a celem ludzkiej egzystencji nie jest wieczne zbawienie, tylko służba narodowi, nawet jeśli wymagałoby to złamania dziesięciu przykazań. W „Myślach nowoczesnego Polaka” pisał o patriotyzmie:

Odsłonięcie tablicy upamiętniającej Romana Dmowskiego.Odsłonięcie tablicy upamiętniającej Romana Dmowskiego. www.facebook.com/ProfesorGlinski

„Jego główną podstawą jest niezależny od woli jednostki związek moralny z narodem, związek sprawiający, że jednostka zrośnięta przez pokolenia ze swym narodem, w pewnej, szerokiej sferze czynów, nie ma wolnej woli, ale musi być posłuszną zbiorowej woli narodu, wszystkich jego pokoleń, wyrażających się w odziedziczonych instynktach. Instynkty te, silniejsze nad wszelkie rozumowania i panujące częstokroć nad osobistym instynktem samozachowawczym, gdy nie są znieprawione lub wyrwane z korzeniem, zmuszają człowieka do działania nie tylko wbrew dekalogowi, ale wbrew sobie samemu, bo do oddania życia, do poświęcenia droższych od niego rzeczy, gdy idzie o dobro narodowej całości”.

Ten antychrześcijański materializm negujący nadprzyrodzone prawdy głoszone przez Kościół potępił Pius XI, a także jego sekretarz stanu Pacelli. Wiadomo, że Dmowski chciał pojednać się z Kościołem, ale tło tego pozostaje mało znane. W grudniu 1926 r. Watykan obłożył anatemą Action Française, francuski odpowiednik endecji, i ekskomunikował jej przywódców. Był zaniepokojony, bo Action Française chciała, by katolicy służyli sprawie, która głosi „ateizm i agnostycyzm”, jest „wroga katolicyzmowi, chrześcijaństwu i moralności jednostki i społeczeństwa”.

Takim ruchem była też endecja, by więc uniknąć kościelnego potępienia, Dmowski wydał broszurę „Kościół i naród polski”, oportunistycznie twierdząc w niej, że katolicyzm, a zwłaszcza jego nauczanie w kwestiach dobra i zła, „tkwi w istocie polskości”: „w okresie podziałów kościół polski był główną siłą, dążącą do zjednoczenia państwowego”, a teraz „upadek wiary” stanowi zagrożenie dla politycznego ładu, bo prowadzi do „rozkładu dyscypliny moralnej i upadku obyczajów”.

Jeden z polskich hierarchów, arcybiskup Edward Ropp, przejrzał jego cyniczną próbę wykorzystania Kościoła do politycznych celów. Wedle niego Dmowski potraktował religię w duchu XVIII-wiecznego materializmu, jako czynnik życia społecznego i politycznego pozbawiony nadprzyrodzonego charakteru: „Strącona jest przeto wiara ze swego górującego stanowiska Bożej prawdy – i [Dmowski] znajduje się na tym samym poziomie, co masoneria”. Dmowski jest jak wielu polskich inteligentów – pisał Ropp – katolikiem przez rozum i chrzest, ale nie zna katolickiej wiary, „nie rozumiejąc nadprzyrodzonego pierwiastka w religii i jej przeto obowiązkowości”.

Mimo to Dmowski miał wielu entuzjastycznych zwolenników wśród polskiego kleru, a kiedy zmarł w 1939 r., został pochowany z kościelnymi honorami.

Wyprzedziliśmy hitlerowców

Wolno jak najbardziej zastanawiać się nad skutkami myśli Dmowskiego dla wojny, która wybuchła tego roku. Polacy, którzy polowali na Żydów, mieli błogosławieństwo tego szanowanego uczonego i polityka, który uczył, że „duch czasu” wymaga usunięcia Żydów z Europy. Pisał wszak:

„Jeżeli dla żywiołów, prowadzących dziś państwo, z wiadomych przyczyn okazało się niemożliwym oparcie się na zasadzie narodowej – co je zmusiło do odgrzebania z archiwów zwietrzałej »racji stanu« – to tym bardziej z tychże przyczyn nie mogły one myśleć o zajęciu stanowiska narodowego w kwestii żydowskiej. Musiały pójść drogą całkiem przeciwną, drogą prowadzącą do wzmocnienia żywiołu żydowskiego w Polsce. I tu poszły one wbrew duchowi czasu, wbrew nowym tendencjom politycznym, które tak silnie wystąpiły w Niemczech i tak szybko rosną w innych krajach Środkowej Europy”.

Mordu zabraniała moralność chrześcijańska, ale Dmowski nauczał, że interesy narodu mieszczą się w innej płaszczyźnie, więc polscy łowcy Żydów mogli uwierzyć, że przemoc wobec starców, dzieci, młodych matek jest konieczna i słuszna, że robią to dla Polski.

Niemcy dostarczyli sposobności, ale nie pomysłu. Dmowski z dumą głosił, że antysemityzm jego obozu jest głębszy i bardziej autentyczny niż antysemityzm nazistów:

„To, co powierzchownym aferzystom politycznym, nie znającym nawet niedawnej przeszłości, wydaje się w polityce obozu narodowego jakimś fortelem, jakąś sztuczką polityczną, jakimś krokiem taktycznym, zastosowanym do przemijających okoliczności, jest akcją wynikającą z najgłębszych zasad ruchu narodowego, często mającą swe poważne już początki w latach dawniejszych, kiedy państwo polskie jeszcze nie istniało.

Pogrzeb Romana Dmowskiego w Warszawie. Kondukt żałobny w drodze z Dworca Wileńskiego do katedry św. Jana, 7 stycznia 1939 r.Pogrzeb Romana Dmowskiego w Warszawie. Kondukt żałobny w drodze z Dworca Wileńskiego do katedry św. Jana, 7 stycznia 1939 r. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Tak się rzecz ma m.in. z najważniejszym, najbardziej palącym zagadnieniem dzisiejszym, z kwestią żydowską. Zagadnienie to stało się polem do poważnej akcji już na parę lat przed wojną światową, tę akcję rozwinął obóz narodowy, a dzisiejsze stanowisko obozu jest tylko konsekwentnym rozwinięciem, w zastosowaniu do nowych warunków, stanowiska zajętego już przed wojną. Nie miał on niczego do nauczenia się od hitlerowców”.

Aleksander Hall uważa, że „prawda historyczna” wymaga, byśmy oceniali Dmowskiego nie według dzisiejszych standardów, tylko jako człowieka swoich czasów. Racja. Maurras, ojciec Tiso i Ante Pavelić, Ferenc Szálasi, generał Antonescu czy Vidkun Quisling – wszyscy oni byli ludźmi swoich czasów i jak Dmowski witali z uznaniem niemiecką narodową rewolucję. Rzecz w tym, że nikt nie nazywa dziś ich imieniem dworców kolejowych ani nie wmurowuje tablic pamiątkowych na ich cześć.

Roman Dmowski, „ojciec niepodległości”. Czyżby?

Wiemy o antysemityzmie Dmowskiego, ale spójrzmy na to, co zrobił dla Polski, a zwłaszcza na jego walkę o niepodległość. Argumenty zwolenników przywódcy endecji w tej kwestii nie wiążą Dmowskiego z żadnym konkretnym rezultatem. Ich język jest metaforyczny: Dmowski jest „ojcem niepodległości” i „architektem” odrodzonej Polski. Ale co właściwie dla niej zrobił? Endecja nie miała monopolu na niepodległość, gdyż idea ta kwitła we wszystkich warstwach społecznych i obozach politycznych. W 1918 r., gdy stała się realna, była już powszechna.

Powiada się, że endecja utorowała jej drogę, budząc polskiego ducha. Owszem, szerzyła ideę narodową, tyle że we własnym wydaniu, a politycy chłopscy i socjalistyczni też byli nacjonalistami, choć bez tak rasistowskiego zacięcia. Dbałość o przechowanie kultury narodowej nie była wymysłem endecji – tajne nauczanie istniało przed powołaniem w 1899 r. przez Ligę Narodową Towarzystwa Oświaty Narodowej i było efektem spontanicznej pracy tysięcy ludzi, którzy wykorzystywali też struktury polityczne. W latach 80. XIX w. Cecylia Śniegocka korzystała ze struktur PPS, a potem Ligi Narodowej (którą porzuciła ze względu na jej prorosyjską orientację). W zaborze pruskim endecja nie organizowała strajków szkolnych ani latających uniwersytetów. Dzieci i kobiety, które podtrzymywały polską kulturę, nie potrzebowały, by Dmowski mówił im, że mają „polskie obowiązki”.

Najbardziej charakterystycznym rysem politycznej konstrukcji Dmowskiego była prorosyjska orientacja. Lecz skoro sam nalegał, by przywódców oceniać podług osiągnięć, w tej kwestii osiągnął niewiele. Mimo wielkich nadziei współpraca z caratem niewiele dała polskiej kulturze i niepodległości. Jednak przysłużyła się interesom Narodowej Demokracji. Jak pisał szkocki dziennikarz i historyk Neal Ascherson:

„(…) endecja umiała wykorzystać pozycję głównej partii »oficjalnej« w zaborze rosyjskim do budowania zaplecza w każdej legalnej organizacji społecznej, w tym w klasie chłopskiej i w przemysłowej klasie robotniczej. Gdziekolwiek zapuściła korzenie, szerzyła swoje doktryny biologicznej wyższości Polaków, niższości obcokrajowców, zagrożenia dla »polskiego stylu życia«, jakim jest socjalizm i zdradzieckiej obcości Żydów”.

W 1915 r. fiasko orientacji prorosyjskiej polityki było oczywiste, lecz niestrudzony Dmowski kierował już wzrok ku Anglii i Francji, rugując wysłanników swojego rywala Józefa Piłsudskiego (doniósł na Augusta Zaleskiego do Scotland Yardu), by dzięki wytrwałości, charyzmie i zmysłowi organizacyjnemu stanąć na czele Komitetu Narodowego Polskiego. Co jednak zdziałał dla niepodległości, czego by bez tego nie udało się osiągnąć? Niewiele.

Drogę do niepodległości Polski utorowała wojna. Nie tylko upadek zaborców, lecz także wola zwycięskich mocarstw odbudowy polskiej państwowości, zapowiedziana przez Woodrowa Wilsona w styczniu 1917 r. Jakiś wpływ na to miał Ignacy Paderewski, ale nie Dmowski. Owszem, zabiegał on uporczywie o „wielką Polskę” (m.in. w podziwianym przemówieniu w Paryżu w 1919 r.), ale wobec upadku Rosji w interesie nowej Polski leżało też nawiązanie silnych sojuszów z zachodnioeuropejskimi mocarstwami.

Według wnikliwych badań Piotra Wandycza na przeszkodzie stanął obsesyjny antysemityzm Dmowskiego, jego niechęć do wysłuchania cudzych poglądów i wiara, że wszyscy podzielą jego słuszne stanowisko (nie tylko w polskich sprawach), czym ostatecznie zraził sobie elitę polityczną Wielkiej Brytanii.

Podziela tę opinię Norman Davies:

„Największym nieszczęściem było to, że pierwszy polski przywódca znany brytyjskiej opinii publicznej był zagorzałym antysemitą, a niektórzy w jego otoczeniu praktykowali małostkową dyskryminację. Odbiło się to na postawie Brytyjczyków wobec Polski nie tylko na konferencji pokojowej i w krytycznych dniach wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., ale na stałe”.

10.11.2006. Odsłonięcie pomnika Romana Dmowskiego w Warszawie10.11.2006. Odsłonięcie pomnika Romana Dmowskiego w Warszawie Fot. Jacek Łagowski / AG

Dmowski zraził też sobie potencjalnych sojuszników w USA. Jego podróż w 1918 r. nie przyniosła Polsce spodziewanych korzyści – jak pisał Paderewski, „jego postawa jakkolwiek dumna i prawdziwie patriotyczna, wyrządziła naszej sprawie ogromną szkodę”.

Niespełnione sny o „Wielkiej Polsce”

Jeśli spytamy o granice odrodzonego państwa i tu wpływ Dmowskiego wydaje się znikomy. Podobnie jak przed wojną podczas nieplanowanych, masowych i spontanicznych działań w obszarze kultury od 1918 r. Polacy, bez względu na polityczne afiliacje, chwytali za broń w Chełmie, na Śląsku, w Poznaniu i na rozległych Kresach Wschodnich. Budowanie państwowości wymagało przywództwa – wojskowego i politycznego – ale zapewnił je kto inny. Federalistyczne idee Piłsudskiego bazujące na współpracy regionalnej okazały się na dłuższą metę lepiej służyć narodowym interesom niż „wielka Polska” Dmowskiego, zwłaszcza że zachodnie mocarstwa nie zapewniły Polsce bezpieczeństwa, kiedy go rozpaczliwie potrzebowała.

Jak pisze Wandycz, Dmowski nie urzeczywistnił swej wizji „wielkiej Polski”. Nie włączył do niej Górnego Śląska, Olsztyna ani Gdańska, a strasząc za granicą Żydów i innych, spowodował, że Polska musiała podpisać tzw. mały traktat wersalski gwarantujący prawa mniejszości. Warto jednak zastanowić się, co by było, gdyby Dmowski zdobył wszystkie te ziemie i stał się prawdziwym architektem ustroju państwa, i co, gdyby okazał się skutecznym dyplomatą? Czy te sukcesy osłabiłyby działanie trucizny nienawistnej ideologii, którą – jak Hitler – kusił miliony? Jeśli wierzymy, że polityka musi też bronić elementarnych praw człowieka, odpowiedź brzmi „nie”.

Jednak na polskiej prawicy Dmowski cieszy się nadal ogromną popularnością. Trochę to niepojęte. W Austrii, Niemczech, Francji i we Włoszech działają partie konserwatywne, ale tylko skrajny margines ośmiela się gloryfikować takie osoby jak Georg von Schönerer [zmarły w 1921 r. austriacki nacjonalista i antysemita, nazywany przez wyznawców „führerem”, któremu przypisuje się autorstwo pozdrowienia „heil”] czy Maurras, nie mówiąc już o Hitlerze. Dlaczego ich polski odpowiednik jest kimś, kogo nawet umiarkowani Polacy czują się w obowiązku szanować? Dlaczego tablica upamiętniająca w Wiedniu nauczyciela Hitlera lub w Rzymie jego sojusznika Mussoliniego wydaje się absurdalna, a pomnik Dmowskiego w Warszawie nie?

Skąd te hołdy?

Prostą odpowiedzią jest zimna wojna. Na Zachodzie wolna gra sił politycznych, zrazu pod czujnym okiem alianckich sił okupacyjnych, zapewniła, że tworząca się prawica została oczyszczona z rasizmu i skrajnego nacjonalizmu. W efekcie w Niemczech, Austrii, Włoszech i Holandii powstała chadecja, będąca ofertą dla wyborców konserwatywnych i chrześcijańskich, dla umiarkowanych nacjonalistów.

Z kolei w Polsce i Europie Wschodniej prawica wraz z innymi niezależnymi siłami politycznymi została wyeliminowana, co zaprzepaściło szanse na samooczyszczenie, na denazyfikację. Co gorsza, w Polsce komunistyczni władcy podjęli radykalne wątki endeckiej spuścizny, by wykorzystać je do własnych celów. Wymownym przykładem była działalność faszysty Bolesława Piaseckiego, a także frakcji „partyzantów” w PZPR, która rzuciła wyzwanie Władysławowi Gomułce, głosząc hasła podobne do endeckich: precz z liberalizmem, Polska dla Polaków, przyjaźń z Rosją.

O Dmowskim nie wolno było oczywiście w PRL wspominać, nie mówiąc o jego celebracji. Zamiast więc rozrachunku z jego dziedzictwem – jak było z nazizmem w Niemczech – polski protofaszysta został wymazany, stracił tożsamość, przestał istnieć. A niewiedza jest doskonałą pożywką dla mitologii. Wbrew historycznemu faktowi, że Dmowski kolaborował z okupantem zniewolonej Polski, publiczne milczenie na jego temat w PRL pozwalało uznać go za bezkompromisowego przeciwnika reżimu – on był prawicą, a reżim „lewicą”.

Stracona szansa na zreformowanie prawicy – ba, jej degeneracja – jest jednym z najtrwalszych, zarazem najsłabiej dostrzeganych, fatalnych skutków komunizmu. Widać to także w dawnej NRD, gdzie lata komunistycznej dyktatury uniemożliwiły przepracowanie dziedzictwa faszyzmu, dając wschodnim landom w spadku wielką radykalną prawicę.

W swoim długim życiu (1864-1939) Dmowski wykonał ideowo-polityczną pracę dwóch pokoleń prawicowych radykałów, od von Schönerera po Hitlera, od Georges’a Sorela [francuski socjolog, teoretyk państwa narodowego] po Mussoliniego, od Édouarda  Drumonta [francuski publicysta nacjonalistyczny, założyciel Francuskiej Ligi Antysemickiej] i Maurras’a po Pierre’a Lavala [premier kolaborującego z Niemcami francuskiego rządy Vichy]. Można śledzić jego troski i obsesje na punkcie dyscypliny i czystości od wczesnych prac aż po „Przewrót” – rozkwit idei zasianych w latach 90. XIX w. Szkody, jakie wyrządził, są nieobliczalne, ale nie wykraczają poza nasze zrozumienie, poddają się leczeniu, procesowi deendekizacji.

Historia należy do wszystkich

Często kojarzymy powojenną denazyfikację w Niemczech z dyktatem aliantów, procesami norymberskimi, czystkami, egzekucjami i zakazami, ale w rzeczywistości to był ledwie początek. Potem, w toku trwającej dziesięciolecia debaty publicznej, analizowano nieludzką, w istocie, z chrześcijańskiego punktu widzenia, pogańską ideologię nazizmu, by z czasem przymierzyć się do zrozumienia tego, w jaki sposób ideologia nienawiści mogła stać się tak atrakcyjna dla tylu zwykłych ludzi. Nie była to dyskusja z samymi Niemcami czy między Niemcami – wzięli w niej udział naukowcy z całego świata. Młody amerykański doktorant William Sheridan Allen zbadał, jakimi drogami nazizm pobudza wyobraźnię mieszkańców małego miasteczka. Potem brytyjscy historycy zapoczątkowali głębokie studia o Hitlerze. Historia żadnego narodu nie jest jego wyłączną własnością.

Polska nie stworzyła ruchu politycznego, który sięgnął po władzę, by rządzić światem i unicestwić inne narody. Państwo polskie nigdy nie zainicjowało masowych mordów. Pierwsze powiedziało Hitlerowi „nie”, stając się ofiarą nazistowskiego ludobójstwa.

Niemcy i Polskę dzielą niezliczone różnice. Ale jak wszystkie europejskie kraje w dwudziestoleciu międzywojennym i Polska, i Niemcy zrodziły potężny ruch szowinistycznej prawicy. W tej mierze Polska może uczyć się od swego sąsiada.

Popiersie Romana Dmowskiego podczas marszu nacjonalistów, 26 czerwca 2021 r., WarszawaPopiersie Romana Dmowskiego podczas marszu nacjonalistów, 26 czerwca 2021 r., Warszawa Fot. Kuba Atys / Agencja Gazeta

Niemcy wydają więcej niż Polska na promocję swego wizerunku za granicą. Poza instytutami Goethego rząd powołał niemieckie instytuty historyczne na całym świecie – w Londynie, Rzymie, Paryżu, Tokio, Moskwie, Pekinie, a nawet w Berkeley i oczywiście w Warszawie. Celem nie jest jednak promowanie konkretnego obrazu Niemiec – raczej pobudzanie zainteresowania tematami historycznymi, które ich dotyczą. Efekty nie mówią – nie mogą powiedzieć – nic rozstrzygającego o niemieckiej przeszłości, ale mówią wiele o niemieckiej teraźniejszości – o państwie, które jest pewne siebie i nie boi się pytań o swoją historię, chyba najtrudniejszą ze wszystkich narodowych historii.

Nie zasługuje na szacunek

Dzisiejsza Polska emanuje czymś, co zdaje się destrukcyjnym przeciwieństwem zaufania – strachem. Bardziej niż członka wspólnoty europejskiej przypomina dawny Związek Radziecki. Boi się, że dociekliwe pytania zniweczą wizerunek, którego nie da się utrzymać – np. kraju bez kolaborantów. Filozofowie i duchowni potępią ten rząd za to, co zrobił z publiczną moralnością. Jako historyk Polski cierpię, bo polityka strachu zamyka umysły na fascynującą historię tego kraju – na Polskę Barańczaka, czas strajków szkolnych i tajnej edukacji, kiedy uczniowie z narażeniem życia studiowali poezję i historię. To dopiero początek. A jest jeszcze historia KOR-u, „Solidarności” i teraz Strajku Kobiet.

Nikt teraz bądź w przeszłości nie zaszkodził bardziej wizerunkowi Polski, zniechęcając do tego bożego igrzyska, niż Roman Dmowski. Jego duchowymi dziedzicami są rządzący dziś wrogowie liberalnej demokracji, którzy ograniczają swobodę badań naukowych. Dmowski był człowiekiem swoich czasów, który w naszych czasach nie zasługuje na szacunek – nobilitowanie go cementuje tę fatalną spuściznę, jawnie sprzeczną z interesami Polski jako państwa i narodu. Odwiedzający gdańskie muzeum, widząc na honorowym miejscu pomnik polskiego adoratora faszyzmu, zdziwią się niepomiernie. Ojciec polskiej niepodległości? To po co ta niepodległość? Może to być ostatnie pytanie o Polskę, jakie kiedykolwiek zadadzą. Złe stereotypy przetrwają. Nie można wiarygodnie wypromować wizerunku kraju, można jednak sprawić, że nikt nie zakwestionuje jego czarnej wersji.

Dmowskiego nie da się wymazać ani „skasować”. Ma miejsce w historii wraz z innymi ludźmi jego czasu, faszystami, których tak podziwiał.


Prof. John Connelly, historyk, pracuje na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, zajmuje się historią Europy Wschodniej.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Blundering Into the Sukkah

Blundering Into the Sukkah


ROKHL KAFRISSEN


Rokhl’s Golden City: The connection between a magnificent Temple and a humble hut.

TABLET MAGAZINE

This is one of my favorite Yiddish idioms: Arayngefaln vi a yovn in a suke.

Meaning “blundered like a Greek into a sukkah,” it has the same general meaning as describing someone as a “bull in a china shop.” But the yovn in the suke also brings to my mind the yevanim, the Greeks, of Hanukkah’s “Maoz Tsur.” The villains of the khanike story are formidable:

The Greeks gathered against me, in days of the Hasmoneans
They broke down the walls of my towers, and defiled all the oils.

The yovn in suke, on the other hand, is arayngefaln; he has, quite literally, fallen into a temporary hut, a rustic “booth” made of twigs and held together by construction paper rings. He is more fool than foe. And he reminds us that while our enemies oppress us now, all enemies, and all oppressions, are ultimately temporary.

Of course, this is my own personal interpretation, a folk etymology of one. There’s a more prosaic, and depressing, explanation for the curious presence of the yovn in suke. As Michael Wex tells us, the yovn in the expression is interchangeable with a kozak, a Cossack. Both had the general meaning of “soldier.” Yovn sounded like Ivan to Yiddish speakers, lending it the connotation of what Wex calls “a Czarist GI Joe.”

Still, it’s a satisfyingly ironic expression. And it calls attention to some of the other intriguing ironies of the festival of Sukes (Sukkot). Take, for instance, the haftore we read on the second day of the festival, from I Kings. Shloyme Hameylekh, King Solomon, has finished building the beys hamigdesh, the Temple. He gathers the Children of Israel to celebrate the festival of Sukes, and to bring the Ark of the Covenant to the newly built Temple. (The dedication of the Temple and the festival of Sukes are actually two overlapping, mutually reinforcing festivals in the story.)

That moment of dedication is preceded by a lengthy recounting of the custom fixtures and exquisite detailing on both Shloyme Hameylekh’s palace, as well as the new Temple. Upon the installation of the ark in the inner sanctum, the glory of Hashem appears as a “cloud,” filling the Temple. This is the shkhine, the divine presence.

In Yehoyash’s Yiddish translation, Shloyme declares:

Got hot gezogt in volkn tsu ruen
Hob ikh boyen geboyt dir a hoyz far a voynung
An ort dir tsu zitsn af eybik

Hashem said that He would dwell in the thick cloud.
I have surely built a house of habitation for You,
the foundation for Your dwelling forever.
(Artscroll, Stone edition translation)

The appearance of this thick cloud is the continuation (or fulfillment) of the Lord’s instructions to Moses and Aaron, that He would appear at the ark, inside the Holy of Holies, as a cloud. It is now proof that Shloyme Hameylekh has done as divinely commanded.

Any encounter with the Lord is dangerously serious business. Aaron was told that should he enter the Holy of Holies at the wrong time, he would surely die, for that is where He appears in the cloud, above the ark.

And yet, there is something slightly absurd about the juxtaposition of the two things: on the one hand, the tricked out, gilded glory of the Temple in all its precise measurements, and on the other, the ancient, spooky simplicity of a holy cloud rolling in to remind everyone whose house it really is. But why even does a cloud need a place to live? And such a fancy one, at that?

As I write these very words, I notice a footnote in the Artscroll translation already rebuking me for such a silly thought. “The purpose of this Temple was not to serve as a ‘residence’ for God; that would be absurd. Rather, the Temple would be a conduit to God for the prayers of Israel—and all of mankind.” Yet, such an “absurd” idea would not need rebuttal if it hadn’t been so heavily implied by the text, right?

Shloyme Hameylekh’s Temple is dedicated at the same time the Israelites are celebrating the Festival of Booths. There is some disagreement about what exactly the booths are supposed to symbolize. We are commanded by God to commemorate the dwellings of the Israelites when He took them out of Egypt. But, the booths are probably also connected to the temporary dwellings used by those laboring at the final harvest of the year. Both meanings of the suke lead inevitably to a meditation on fragility, and the temporary nature of human life, sustained as it is by God’s miracles. The two types of structure at play in the text, magnificent Temple and humble hut, could not be more different. Both are, indeed, dwellings of tangible holiness.

The magnificent fragility of the suke can be found in the Yiddish song “A sikele a kleyne” (A Little Sukkah, a Humble One). It’s based on a poem by Avrom Reisen, subsequently folklorized by various singers. You can hear it performed by the also magnificent Beyle Schaechter-Gottesman, z’’l.

A sikele a kleyne
mit breytelekh gemeyne

hob ikh mir mit tsures tsunoyfgeklopt.
Tsigedekt deym dakh,
mit a bisele skhakh.
un ikh zits mir in sikele un trakht.

A little sukkah
with simple boards,
I barely put together.
I covered the roof
with a little skhakh,
and I sit in the little sukkah and think.

In the Temple, nothing less than the cloud of the shkhine can be found a-dwelling. In golus, we are at 2,000 years’ distance from the Second Temple, and the shkhine itself is in exile. Our humble suke is visited only by a gust of cold wind.

Der vint der kalter,
bluzt derekh di shpalter
in lesht mir di lekhtelekh shir oys.
Herts nor a khidesh,
kom makh ikh nor kidish.
Der vint lesht di lekhtelekh oys.

The cold wind
blows through the cracks
and almost blows the candles out.
Listen to this wonder—
only when I finish saying the kiddush,
then the candles blow out.

The longing for a rebuilt Temple, and with it a new home for the shkhine, is part of the fabric of day-to-day Jewish life. Blessings for the reestablishment of the Temple are central to the Amidah, for example. We are constantly turning our hearts to a future when we will be redeemed, as well as the architecture through which that redemption will come.

But it is not simply messianic hopes that sustain the Jewish people through exile. A sikele a kleyne reassures a weary people that the humble suke, the dwelling of right now, is far sturdier than it first appears. We merely have to have the faith to build it ourselves.

Gey zay nisht keyn nar,
un hob nisht keyn tsar,
un loz dir der vint nisht ongeyn.
vifl vintn s‘veln brimen,
vifl doyres s‘veln kimen,
dos sikele vet eybik shteyn.

Don’t be a fool,
and don’t have any grief,
and don’t worry about the wind.
No matter how many winds will roar
No matter how many generations will come,
the sukkah will always remain standing.

ALSO: Golden City fave Ira Temple is teaching a 15-week Community Klezmer Band class at the Brooklyn Conservatory of Music for intermediate-level instrumentalists, no background in klezmer required … Join Zoë Aqua and Adah Hetko for a conversation and performance program, “Contemporary Klezmer Music and Yiddish Song.” Professor Yonatan Malin of Colorado University will interview Aqua and Hetko about their own work as creators in the klezmer scene, as well as exploring the historical context of today’s klezmer music. Sept. 20, register here … SOAS University of London commissioned my friend Polina Shepherd to write new settings for the Yiddish poems of A.N. Stencl. “Singing Stencl” will premiere those new songs in concert, Sept. 24 … Marek Web was a prominent Yiddishist in postwar Poland, writing and teaching in Yiddish. He left in 1969, and came to New York, where he joined the staff at YIVO, ultimately becoming its chief archivist. Web passed away in May of this year. YIVO will honor his memory with a program on Sept. 24 at 1 p.m. Register here … Interested in genealogy? Check out the upcoming class “All in the Mishpocheh: Intro to Jewish Genealogy” at the Center for Jewish History. The 10-session class begins Wednesday, Oct. 6 at 4:30 p.m., via Zoom. Register here … Live theater has returned to London! Indecent tells the story of the theater troupe that brought Sholem Asch’s God of Vengeance around the world, and ended up on trial in New York. Through September, tickets are available for the scandalously low price of 15 pounds … Still looking for an online beginner’s Yiddish class this fall? The Yiddish Book Center is offering a number of sections of their six-week beginners course, using the wonderful new In eynem textbook. Classes run November-December 2021.

Rokhl Kafrissen is a New York-based cultural critic and playwright.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Żydzi w Imperium Rosyjskim – skąd się wzięli, czego nie było im wolno?

Żydzi w Imperium Rosyjskim – skąd się wzięli, czego nie było im wolno?

Marcin Strzyżewski


Skąd Żydzi wzięli się w Imperium Rosyjskim? Jak żyli, czego im nie było wolno i jak na nich wpłynęły rewolucje 1917 roku?


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com