Archive | 2021/10/03

Stalinowski Konkurs Chopinowski. “Zamiast bogatych snobów widzimy robotników”

Konkurs Chopinowski w 1949 r. Przed występem Bella Dawidowicz miała tak lodowate ręce, że poprosiła o miskę z gorącą wodą (Fot. PAP/CAF)


Stalinowski Konkurs Chopinowski. “Zamiast bogatych snobów widzimy robotników”

Anna S. Dębowska


IV Konkurs Chopinowski w 1949 r. odbył się w zrujnowanej stolicy, w klimacie politycznym, który miał przemożny wpływ na jego przebieg i wyniki. Zwycięstwo Polki i Rosjanki ukartowano w Moskwie.

Chopin lakierowany na czerwono

Rozpoczęła się 15 września 1949 r., gdy lewobrzeżna Warszawa wciąż leżała w gruzach, jej zabudowa została zniszczona aż w 84 proc. Pisarka Flora Bieńkowska w powieści „Południe wieku” wspominała „ceglastą w słońcu, fosforyzującą mgiełkę towarzyszącą przez lata mozolnej odbudowie Warszawy”. Pisała o „ruinach miasta, swądzie spalenizny, powietrzu nasyconym rudą zawiesiną z rozpylonej cegły, wdzierającą się do pomieszczeń – a może były w niej cząsteczki krwi?”.

Wspaniała niegdyś ulica Marszałkowska skarlała i zamieniła się w małomiasteczkowy trakt, wzdłuż którego ciągnęły się parterowe pawilony handlowe zaaranżowane w pozostałościach wielkomiejskich kamienic (gruz z tych okolic Służba Polsce wywoziła specjalną kolejką). Zdążono już oddać do użytku osiedle na Mariensztacie, most Śląsko-Dąbrowski, Wybrzeże Gdańskie i Trasę W-Z, która stała się wizytówką możliwości nowej władzy, ale Stare Miasto, Marszałkowska i Nowy Świat były jeszcze w odbudowie. Muranów pozostawał starty z powierzchni ziemi.

W tych warunkach nie doszłoby do zorganizowania Konkursu Chopinowskiego, gdyby nie wola polityczna. Na rok 1949 przypadała setna rocznica śmierci Fryderyka Chopina, którą komuniści chcieli wykorzystać propagandowo, również na arenie międzynarodowej. Do tego idealnie nadawał się międzynarodowy konkurs pianistyczny, który postanowili wskrzesić. Państwo przejęło stuprocentową kontrolę nad jego organizacją: „Specjalną uchwałą Rady Ministrów powołany został Komitet Honorowy, mający na czele premiera rządu, dwóch wicepremierów, czterech ministrów i prezydenta Warszawy, podczas gdy przewodził Komitetowi Wykonawczemu osobiście minister kultury i sztuki Stefan Dybowski” – wspominał Jerzy Waldorff we wznowionej właśnie przez wydawnictwo Znak książce „Wielka gra. Rzecz o Konkursach Chopinowskich”.

Już wcześniej władza zaczęła lakierować Chopina na czerwono. Komuniści posiłkowali się kompozytorem w propagandzie dla uwierzytelnienia swoich rządów, przedstawiali go jako twórcę wyrażającego interesy ludzi pracy – jak w socrealistycznym filmie Aleksandra Forda „Młodość Chopina” (1948-51), gdzie grany przez Czesława Wołłejkę Fryderyk legitymacji partyjnej nie ma tylko dlatego, że ok. roku 1830 nie było jeszcze PZPR.

.

Fragment filmu „Młodość Chopina” w reż. Aleksandra Forda

Muzyka Chopina, a raczej ten nurt jego twórczości, z której przebijają heroiczno-żałobne tony (niektóre polonezy) i luźna inspiracja polskimi tańcami ludowymi (mazurki) ilustrowała filmy fabularne i dokumentalne o tragedii zamordowanego miasta i skoku cywilizacyjnym wsi. Towarzyszyła audycjom sławiącym sojusz ludu pracującego miast i wsi. Utwory związane z kulturą mieszczańskiego salonu i wielkopańskiego romantyzmu, np. walce, scherza, ballady, w propagandzie oczywiście pomijano.

W Roku Chopinowskim 1949 w Muzeum Narodowym w Warszawie otwarto też rocznicową „Wystawę chopinowską”. Jedna z trzech części tej ekspozycji nosiła tytuł „Muzyka Chopina dociera do mas”. Dyrektor placówki Stanisław Lorentz nakreślił ramy interpretacyjne: „Wystawa ta ma ukazać Chopina jako twórcę i człowieka, któremu bliskie są idee równości i sprawiedliwości społecznej”.

„Jak głęboko narodową była twórczość Chopina, dowodzi m.in. strach hitlerowskiego okupanta przed tą rewolucyjną i narodową muzyką. Była zakazana! Siła tej muzyki wynikała z tego samego, z czego wynika siła narodu – z ludu. Trzeba było wielkiego przewrotu rewolucyjnego, by wielcy twórcy kultury narodowej stali się własnością całego narodu” – przemawiał z kolei Józef Cyrankiewicz, autoryzowany przez Moskwę premier polskiego rządu.

A wszystko to w roku stopniowego wprowadzania w Polsce doktryny socrealizmu w kulturze, sztuce i architekturze.

Miasto bez fortepianów

Sprawę zorganizowania konkursu rząd potraktował poważnie. Już kilka lat wcześniej zaczęto przygotowania. Do wyniszczonej Warszawy trzeba było sprowadzić fortepiany, mnóstwo fortepianów, bo konkurs miał się odbywać w mieście niemal całkowicie pozbawionym tych instrumentów. Zaopatrzeniem zajął się Zdzisław Śliwiński, późniejszy dyrektor naczelny Filharmonii Narodowej i Teatru Wielkiego w Warszawie.

Wiele osób dobrej woli zgłosiło swoje prywatne instrumenty, ale nie wszystkie nadawały się do gry profesjonalnej. Przywożono je więc jako mienie niczyje, tj. poniemieckie, z Ziem Odzyskanych, głównie z Dolnego Śląska i Wybrzeża, np. z Sopotu, ściągano też z praskiej strony Wisły.

„Zaanektowałem – oczywiście za zgodą ministra – instrumenty Wyższej Szkoły Muzycznej, także tych szkół muzycznych, które były w Śródmieściu i które miały jakie takie instrumenty, wiele jednak znalazłem prywatnie” – wspominał Śliwiński.

W czerwcu 1948 r. organizatorzy przeprowadzili turniej eliminacyjny dla polskich pianistów, w którym wybrano najzdolniejszych kandydatów do konkursu międzynarodowego. Przyznano im stypendia w wysokości 25 tys. złotych i dostęp do dobrych fortepianów ćwiczeniowych. Na koszt państwa mogli zaopatrzyć się w stroje koncertowe. Zdzisław Śliwiński zajął się też zorganizowaniem dla nich letniego kursu w Łagowie Lubuskim i serii koncertów z orkiestrą Filharmonii Poznańskiej. Nic więc dziwnego, że byli naprawdę świetnie przygotowani.

15 września wszystko się zaczęło. Do Warszawy przyjechało 41 uczestników z 13 krajów. Przesłuchania rozłożone na trzy etapy odbywały się w budynku Romy na Nowogrodzkiej. To była jedyna ocalała sala w ponadmilionowym do niedawna mieście. Filharmonia Warszawska – przed wojną elegancki gmach w stylu eklektycznym – zamieniła się w gruzowisko już w 1939 r. Nie było innej sali koncertowej, w której konkurs mógłby się odbyć (Roma stała się zresztą tymczasową siedzibą Filharmonii i Opery Warszawskiej).

Teatr Roma (Opera) przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, 1948 r.Teatr Roma (Opera) przy ul. Nowogrodzkiej w Warszawie, 1948 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Z pożogi uratowały się tylko dwa reprezentacyjne hotele – Bristol i Polonia. W tym pierwszym zameldowano jurorów, którzy taksówkami jeździli z Krakowskiego Przedmieścia na Nowogrodzką. 23 polskim uczestnikom zapewniono mieszkania prywatne, zagranicznych umieszczono w Polonii na rogu Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. „Mieszkałam w hotelu położonym blisko dworca kolejowego, szum był tam straszny” – wspominała w 2014 r. Bella Dawidowicz, wówczas reprezentantka Związku Radzieckiego.

Pałacu Kultury i Nauki jeszcze nie było, jeśli więc okna jej pokoju wychodziły na północ, Dawidowicz miała widok na 50 hektarów gruzów, z których wystawały nieliczne ostańce, zmiecione później pod budowę „daru Stalina”. Zapamiętała tylko, że Warszawa była „straszliwie zniszczona, brak słów, by to opisać”.

Zimne dłonie Belli

W trakcie przesłuchań pojawiła się pewna nierówność w traktowaniu – polska ekipa miała lepszy dostęp do fortepianów ćwiczeniowych. Pianistów zakwaterowano u rodzin i przyjaciół w mieszkaniach z fortepianami, gdzie mogli ćwiczyć do woli, natomiast zagraniczni uczestnicy instrumenty mieli do dyspozycji jedynie w określonych godzinach. Nie znając miasta, musieli ponadto dotrzeć do miejsc, gdzie instrumenty te stacjonowały. Był to lokal Komitetu Roku Chopinowskiego przy ulicy Zgoda 15, kilka prywatnych mieszkań oraz ówczesna siedziba Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej, wówczas prawdopodobnie na Górnośląskiej lub Profesorskiej, bo na ulicę Okólnik uczelnia wróciła dopiero w 1966 r.

„Jednego zazdroszczą polskim uczestnikom goście zagraniczni: własnych fortepianów do ćwiczeń. »Mogą grać choćby przez cały dzień« – mówi żałośnie młodziutka Węgierka” – pisało nie bez pewnej satysfakcji „Życie Warszawy”.

Jak wynika ze wspomnień uczestników, nawet te instrumenty, które udało się zorganizować na przesłuchania, a musiały to być przecież najlepsze egzemplarze, były podniszczone. Opowiadała o tym Bella Dawidowicz w internetowej Medici.tv. Przed pierwszym występem miała niewiele czasu na wybór fortepianu, a dostała do dyspozycji dwa: marki Steinway, którego klawiatura wydała jej się za ciężka, i marki Blüthner, w którym brakowało lakieru na obudowie oraz niektórych części. Była przerażona perspektywą grania na takim instrumencie, jednak obecny tam wtedy stroiciel („bardzo młody i miły człowiek”) obiecał, że wszystko przygotuje jak należy dla „pani Belli”. I tak się stało.

Dawidowicz grała jako pierwsza z radzieckiej delegacji. Pamięta, że miała lodowate ręce, więc poprosiła o miskę z gorącą wodą. Już po występie zagadnął ją prof. Jerzy Lefeld, mąż zaufania jurorów, który stał za kulisami i słuchał: „Czy wszyscy z waszej ekipy tak pięknie wydobywają dźwięk z fortepianu jak pani?”.

XVII Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej w Krakowie. Grupa polskich uczestników festiwalu podczas pobytu w Teatrze Starym. Widoczni od lewej: wiolonczelista Stanisław Jastrzębski, śpiewaczka Janina Hupert i pianista Jerzy Lefeld, 18 kwietnia 1939 r.XVII Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej w Krakowie. Grupa polskich uczestników festiwalu podczas pobytu w Teatrze Starym. Widoczni od lewej: wiolonczelista Stanisław Jastrzębski, śpiewaczka Janina Hupert i pianista Jerzy Lefeld, 18 kwietnia 1939 r. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe

Pochodząca z Baku Dawidowicz Chopina uwielbiała od dziecka. Podkreśla, że jako pianistka „urodziła się” właśnie w Warszawie.

Konkurs Chopinowski w epoce strachu

W sali Romy każdego dnia zjawiały się tłumy, żeby śledzić zmagania pianistów. Przed budynkiem setki ludzi stały w długim szeregu, czekając na bilety.

„Zamiast bogatych snobów i zamożnego mieszczaństwa na sali koncertowej widzimy ludzi pracy. Jest wśród nich wielu robotników i urzędników, w ciżbie ludzkiej często migają czapki uczniowskie i studenckie” – referowała „Polska Zbrojna”.

„Atmosfera była wspaniała, panowało ogólne wielkie zainteresowanie muzyką Chopina. Cały kraj słuchał radiowych relacji” – wspominała po latach polska zwyciężczyni Halina Czerny-Stefańska.

Ale to przecież tylko jedna strona medalu, z pewnością prawdziwa, ale wyreżyserowana przez sowiecką propagandę. W tym samym czasie w kraju trwała tzw. bitwa o handelWładza dążyła do scentralizowania gospodarki, walczyła z handlem prywatnym, a potem spółdzielczym, np. poprzez obciążenie kupców ogromnymi podatkami, nieposłusznych osadzała w obozach pracy. Sąsiadujące z relacjami z konkursu artykuły prasowe informowały o kolejnych wyrokach śmierci na „wrogach ludu” i „szkodnikach gospodarczych”.

W przestrzeni publicznej i oficjalnym dyskursie dominowały strach, nienawiść, pogarda, natomiast na rynku brakowało wszystkiego. Zaledwie dwa lata wcześniej rząd zniósł sprzedaż na kartki, ale wciąż były kłopoty z aprowizacją. Nie można było dostać nie tylko mięsa, ale także jabłek i ziemniaków. A jednak, jak donosiła prasa, obradującym jurorom IV Konkursu Chopinowskiego nie brakowało niczego, opływali zwłaszcza w ciastka, których wciąż było im mało.

Jury za żaluzją

„W tych latach bezpośrednio po wojnie, głębokiego kryzysu moralnego, co przejawiało się też brakiem zaufania człowieka do człowieka, także i IV Konkurs podszyty został nieufnością o bardzo dziwnych przejawach” – ironizował Waldorff w „Wielkiej grze”, uznając za kuriozalne wprowadzone przez państwo specjalne zabezpieczenia, które miały uchronić konkurs przed nieuczciwością i kumoterstwem.

Dwóch pierwszych etapów jury wysłuchało np. siedząc za drewnianą żaluzją, oddzielone od estrady i publiczności. W żaluzji tej „deszczułki ustawione były w taki sposób, że słychać przez nie doskonale każdy najlżejszy choćby ton, ale nie widać nic” – pisała „Stolica”. Nie wiedzieli więc, kto akurat gra. Ponadto uczestnicy I i II etapu występowali anonimowo, podawano tylko numer katalogowy pianisty czy pianistki. Przypominające papiery wartościowe karty do głosowania codziennie umieszczano w zapieczętowanych lakiem kopertach, które deponowano w specjalnie skonstruowanej kasie pancernej, do której klucze miał wyłącznie „mąż zaufania” prof. Jerzy Lefeld. Po każdym z etapów, w obecności komisji skrutacyjnej otwierał kolejne koperty z głosami, odczytywał przyznane punkty (oceniano w skali od 1 do 25) i unieważniał głosy pochodzące od profesorów kandydata (np. Regina Smendzianka była studentką zasiadającego w jury Henryka Sztompki). Punkty sumowano na trzech różnych maszynach liczących. W III etapie zniesiono żaluzjeę pozostawiając jednak kotarę zasłanianą na czas przerw i obrad.

Konkurs Chopinowski w 1949 r. Jury przysłuchiwało się grze pianistów oddzielone widoczną po prawej stronie drewnianą żaluzjąKonkurs Chopinowski w 1949 r. Jury przysłuchiwało się grze pianistów oddzielone widoczną po prawej stronie drewnianą żaluzją Fot. PAP/CAF

„Trybuna Ludu” się rozpływa

Biorąc pod uwagę fakty, które wyszły na jaw po 50 latach, organizatorzy, dmuchając na zimne, wyraźnie działali na zasadzie „na złodzieju czapka gore”. Konkurs wygrały ex aequo przedstawicielki Polski i ZSRR – Halina Czerny-Stefańska (1922–2001) i Bella Dawidowicz (ur. 1928). Co więcej, wszystkie 12 nagród rozdzielili między sobą reprezentanci Polski (osiem osób) i ZSRR (pięć).

„Ekipa radziecka święciła prawdziwe triumfy. Zajaśniała doskonałością techniczną, znakomitym pianem, śpiewnym tonem, szeroką liryką. Pianiści radzieccy to talenty muzyczne najwyższej jakości. Ekipa polska posiadała również wyraźnie określone oblicze” – zapluwała się ochoczo „Trybuna Ludu”. 

Polska pianistka Halina Czerny-Stefańska, zwyciężczyni (ex aequo z Bellą Dawidowicz z ZSRR), w pierwszym powojennym Konkursie im. Fryderyka Chopina zorganizowanym we wrześniu 1949 r. w WarszawiePolska pianistka Halina Czerny-Stefańska, zwyciężczyni (ex aequo z Bellą Dawidowicz z ZSRR), w pierwszym powojennym Konkursie im. Fryderyka Chopina zorganizowanym we wrześniu 1949 r. w Warszawie Fot. PAP/CAF/Stanisław Dąbrowiecki

Gwoli sprawiedliwości Rosjanie prezentowali bardzo wysoki poziom również w przedwojennych konkursach. Pierwszym zwycięzcą w historii był przecież Lew Oborin (1927), a 10 lat później wygrał Jakow Zak, a drugie miejsce zajęła Roza Tamarkina.

Tym razem pomogła jednak protekcja Stalina i jego polskich sługusów. Wyniki konkursu były aktem politycznym. Ale też wasalnym ukłonem w pas, ponieważ najwyższą punktację jurorów miała Halina Czarny-Stefańska (taką informację podał w książce „Laureaci konkursów chopinowskich w Warszawie” Stanisław Dybowski).

Sokorski ustala z Moskwą

Z dokumentów odkrytych pół wieku później w Moskwie wynika, że przed rozpoczęciem konkursu Włodzimierz Sokorski, ówczesny wiceminister kultury i sztuki, obiecał Rosjanom przyznanie dwóch nagród ex aequo Polce i pianistce ZSRR. Podkreślał, że chodzi o zademonstrowanie wyższości pianistów polskich i radzieckich nad uczestnikami innych nacji, oraz wymienił z nazwiska obie przyszłe zwyciężczynie. Wystarczyła niewielka przychylność jurorów z obu „bratnich krajów”, przeważających liczebnie nad reprezentantami krajów zachodnich w proporcji 16:13.

Ekipa radzieckich pianistów po przylocie do Warszawy na Konkurs Chopinowski w 1949 r., od lewej: Bella Dawidowicz, Tamara Gusiewa, Jewgienij Malinin, Wiktor Mierżanow, prof. Paweł Serebriakow (członek jury), Gieorgij Murawlew i prof. Lew Oborin (członek jury)Ekipa radzieckich pianistów po przylocie do Warszawy na Konkurs Chopinowski w 1949 r., od lewej: Bella Dawidowicz, Tamara Gusiewa, Jewgienij Malinin, Wiktor Mierżanow, prof. Paweł Serebriakow (członek jury), Gieorgij Murawlew i prof. Lew Oborin (członek jury) Fot. PAP/CAF

„Jedyni w ekipie prawdziwi chopiniści”, jak uważali niezależni specjaliści – Ryszard Bakst i Tadeusz Kerner – zostali zmarginalizowani. Bakst musiał się zadowolić VI nagrodą, Kerner nie znalazł się nawet wśród laureatów. Bakst wyemigrował z Polski do Anglii po Marcu 1968 r., Kerner dwa lata wcześniej do Stanów Zjednoczonych, a potem Izraela.

A jednak po latach Bella Dawidowicz udowodniła, że nie była tylko laureatką „malowaną”. Gdy odbierała w Warszawie złoty medal, miała zaledwie 21 lat. Wróciła do ZSRR i żelazna kurtyna zatrzasnęła się za nią na dobre trzy dekady.

Wspaniała Bella, świetna Halina

Władza radziecka nie pozwalała jej na występy za granicą, koncertowała więc po ZSRR w duecie z mężem, fenomenalnym skrzypkiem Julianem Sitkowieckim. Coś zmieniło się dopiero w 1977 r., gdy pianistkę wypuszczono na serię koncertów we Włoszech. W tym czasie jej syn, wirtuoz skrzypiec Dmitry Sitkovetsky, uciekł do Europy Zachodniej, a stamtąd do Nowego Jorku, w związku z tym władze znów chciały zakazać Dawidowicz występów, tym razem w Holandii. Jednak jej zachodni menedżer nagłośnił sprawę w holenderskiej prasie („Związek Radziecki więzi swoich artystów”) i pianistka z wyjechała. Nie widząc przed sobą przyszłości w ZSRR, postanowiła dołączyć do syna i w wieku 51 lat wylądowała na Manhattanie. Drzwi do międzynarodowej kariery otworzył jej wspaniały występ w nowojorskiej Carnegie Hall w październiku 1979 r., uznany za wydarzenie sezonu. Przez 10 lat Dawidowicz koncertowała na świecie i uczyła w prestiżowej nowojorskiej Juilliard School of Music, ale gdy tylko Gorbaczow ogłosił pierestrojkę, natychmiast wróciła do Rosji i zaczęła uczyć w rodzinnym Baku. W 2010 r. zasiadała w jury 16. Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie.

Kariera Haliny Czerny-Stefańskiej nie ułożyła się tak spektakularnie. Ale i tak bardzo dużo koncertowała na wszystkich kontynentach, cały czas na walizkach, w pociągach, samolotach i hotelach. I z poczuciem tego, że artysta musi się doskonalić non stop.

„Granie dla publiczności było sensem jej życia; niektórzy mówili, że urodziła się dla estrady. Twierdziła, że w dążeniu do ideału wykonawczego nigdy nie można spocząć, lecz trzeba każdego dnia szlifować repertuar” – pisał Stanisław Dybowski. Po latach stała się niemal symbolem konserwatyzmu estetycznego polskiej szkoły pianistycznej.


Korzystałam z książki „Chopinowskie igrzysko. Historia Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, 1927 – 2015″ Ady Arendt, Marcina Boguckiego, Pawła Majewskiego i Kornelii Sobczak (Wydawnictwo Uniwersytetu Warszawskiego, 2020)


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Character of Nations and Failed Leadership


The Character of Nations and Failed Leadership

Lawrence Kadish


If anyone in the White House or its circling Obama attendants were conscious of history, they would recognize that political will, courage, and integrity forever define the character of nations. Consider the actions of British Prime Minister Winston Churchill who, when faced with a devastating military defeat in France, gave his military his full support in accomplishing the miracle of Dunkirk. Pictured: Churchill (left) in June 1940. (Photo by Central Press/Archive Photos/Getty Images)

  • If anyone in the White House or its circling Obama attendants were conscious of history, they would recognize that political will, courage, and integrity forever define the character of nations. Consider the actions of British Prime Minister Winston Churchill who, when faced with a devastating military defeat in France, gave his military his full support in accomplishing the miracle of Dunkirk.
  • And what is less known is that of the 338,000 men evacuated by British ships of all sizes were 100,000 French allies…. One can just imagine how America’s leading military men would have responded to Biden’s directives to abandon allies and weapons to the sworn enemies of democracy and freedom.
  • This President will have much to answer for as history records his catastrophic failure in how we left Afghanistan. The coming summary executions, the destruction of women’s rights, where even the joy of dancing is forbidden, will be as much part of the Biden legacy as the billions in sophisticated American military equipment now part of the Taliban arsenal.

Perhaps not since 1939, when this nation turned away over 900 German Jews seeking refuge from Nazi terror and certain death, has an American president acted as shamelessly as we approach President Biden’s unilateral deadline for evacuating our Afghan allies.

On the eve of World War II, the German transatlantic liner, the St. Louis, sought entry in the United States as well as Canada, and Cuba, its manifest filled with the names of German Jews who knew full well their fate if they were forced to return to the port city of Hamburg and the Third Reich. While the other two nations also denied its passengers entry visas, it was the moral authority of the United States that had collapsed, giving others the cover they needed to act accordingly. It has remained among the most shameful abdication of presidential leadership in our history.

Until now.

If anyone in the White House or its circling Obama attendants were conscious of history, they would recognize that political will, courage, and integrity forever define the character of nations. Consider the actions of British Prime Minister Winston Churchill who, when faced with a devastating military defeat in France, gave his military his full support in accomplishing the miracle of Dunkirk. And what is less known is that of the 338,000 men evacuated by British ships of all sizes were 100,000 French allies. They would not be allowed to be left on the beach to face the deprivations of the victorious Nazis. They should consider themselves fortunate that they were not allies of Joe Biden and his circle of advisors, lobbyists, and consultants.

One can just imagine how America’s leading military men would have responded to Biden’s directives to abandon allies and weapons to the sworn enemies of democracy and freedom. Recognizing the ruthless nature of Stalin’s bloodthirsty regime, at the end of World War II General Patton mused he was prepared to march on Moscow. U.S. Air Force General Curtis LeMay was in charge of the Strategic Air Command during the height of the Cold War and he too was prepared to do whatever was necessary to defend not just our nation but those Western European nations who stood with us in facing down the Communist Iron Curtain.

This President will have much to answer for as history records his catastrophic failure in how we left Afghanistan. The coming summary executions, the destruction of women’s rights, where even the joy of dancing is forbidden, will be as much part of the Biden legacy as the billions in sophisticated American military equipment now part of the Taliban arsenal.

But Biden will not stand alone in that coming judgment. His circle of apologists and enablers, including Vice President Harris, Washington’s shadow figures who are close to power but avoid disclosure, and the Progressive/socialists now strangely quiet in Congress will likely be viewed by historians as co-conspirators in allowing a global cancer to metastasize once more in Afghanistan, becoming far more powerful, more malignant and more deadly than before.

Patton would weep on LeMay’s shoulder.


Lawrence Kadish serves on the Board of Governors of Gatestone Institute.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Iran could have a nuclear weapon in 1 month – report

Iran could have a nuclear weapon in 1 month – report

ERUSALEM POST STAFF


Iran has reportedly not been this close to nuclear capability since before the nuclear accord in 2015.

.
AN IRANIAN FLAG is pictured near in a missile during a military drill, with the participation of Iran’s air defense units in October. (West Asia News Agency/Reuters) / (photo credit: WEST ASIA NEWS AGENCY/REUTERS)

Iran could have enough enriched uranium for a nuclear bomb within one month, according to a report published on Monday by the Institute for Science and International Security.

The institute estimated, in a worst-case scenario, that in as little as a month Iran could produce enough weapons-grade uranium for one nuclear weapon. In three months it could produce enough weapons-grade uranium for a second weapon and in five months a third.

Iran already has 200 grams of enriched uranium metal, which is a key element for the production of nuclear weapons.

The late Wednesday report by ISIS – also known as the “good ISIS” – would not mean the Islamic Republic could fire a nuclear weapon, as this requires additional tasks relating to detonation and delivery, but if correct, it would mean Tehran is at a new nuclear threshold where all that is needed is the political decision.

This dire prediction by the think tank came with criticism of the IAEA’S latest deal with Iran on Sunday in which a new dialogue was opened with Iran’s new government over nuclear issues, but without Tehran stopping its 60% enrichment violation of the 2015 JCPOA nuclear deal.
Since April, the Islamic Republic jumped its enrichment from 5% and 20% to the 60% level, which is considered only one level down from the 90% weaponized level.

At lower levels, Iran has in fact had sufficient quantity for multiple nuclear bombs for several months.

However, what was most significant about the report was that it was laid out in quantitative scientific terms based on IAEA reports itself, as opposed to the sometimes more vague statements by Israeli or other politicians.

RALLYING AGAINST the Iran nuclear deal on Capitol Hill in Washington, 2015. (credit: JONATHAN ERNST / REUTERS)

Critics will note that the think tank’s founder David Albright is a hawk on Iran issues, but the report is based on IAEA data.

The report concluded that all Iranian moves are designed to pressure the US into concessions in the nuclear negotiations which broke down between May-June and have been totally frozen since new Iranian President Ebrahim Raisi was elected.

The current and former Israeli governments both oppose a return to the JCPOA without massive changes to fill holes whereas the Biden administration has moved aggressively to return to the deal.

To date, Biden administration officials have vaguely threatened that their patience for Iran to return to the negotiating table was not limitless, but have avoided any actual deadline.

Defense Minister Benny Gantz stated back in August that Iran was two months away from acquiring a nuclear weapon.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com