Archive | 2021/10/10

“Ja ten krzyk pamiętam”. Jedwabne. Próba rekonstrukcji

Zawada k/Tomaszowa Mazowieckiego. Mieszkańcy okolicznych miejscowości przyglądają się płonącej stodole spalonej przez Rafała Betlejewskiego podczas happennigu ‘Płonie stodoła’ w 2010 r. (PACZOS/FOTONOVA / TOMASZ PACZOS/FOTONOVA)


“Ja ten krzyk pamiętam”. Jedwabne. Próba rekonstrukcji

Piotr Głuchowski


Powiedzieli, bym oddał stodołę na spalenie Żydów, więc zacząłem prosić, żeby mojej stodoły nie palili. Zgodzili się, tylko kazali pomóc zagonić Żydów do stodoły Śleszyńskiego.

.

Motyw płonącej stodoły i słowo „pogrom” wracają w polskiej kulturze jak bumerang. Karmią się nimi literatura, sztuka i publicystyka. Za chwilę zaskoczy nas Wojciech Smarzowski, który zaprasza na komedię pod markowym już tytułem „Wesele”, a faktycznie zaserwuje nam straszliwe rekolekcje.

Była dyrektorka Zachęty Anda Rottenberg mawia: „Ze sztuką jest tak, że widzisz to, co wiesz”. Ignoranta nie zachwyci arcydzieło, ponieważ go nie zrozumie. Dlatego proponuję: przed wizytą w kinie przeczytajcie „Próbę rekonstrukcji”.

Ten tekst odtwarza wydarzenia na podstawie zeznań złożonych przez polskich i żydowskich świadków w kilku śledztwach (także dziennikarskich) oraz w procesach, które toczyły się w latach 1949-2003. Część danych osobowych zanonimizował pion śledczy IPN. W kwadratowych nawiasach dopiski autora.

1. CHWILA ODDECHU (PRZED WSZYSTKIM)

** Przed wojną Jedwabne miało trzy tysiące ludności, z czego prawie połowę stanowili Żydzi. (Jan Kiełczewski, mieszk. Jedwabnego, rolnik, słuchany w prokuraturze w 1967)

** W Jedwabnym w tym czasie żyło do 900 osób narodowości żydowskiej. (Świadek S.B., ur. W 1928 w pow. Łomża, słuch. w prok. IPN w 2000)

** Ludność Jedwabnego liczyła około dwa tysiące osób, z czego 60 albo 70 procent było Żydów. (Czesław Strzelczyk, mieszk. Jedwabnego, rolnik, słuch. w prok. w 1967)

** W Jedwabnem do wybuchu wojny było 1600 Żydów, z których uratowało się tylko siedmioro przechowanych przez Polkę Wyrzykowską niedaleko miasteczka. (Szmul Wasersztejn w relacji złożonej przed Wojewódzką Żydowską Komisją Historyczną w Białymstoku 5 kwietnia 1945)

** [Siedem] osób narodowości żydowskiej wskazał Wasersztajn (…), otóż w rzeczywistości ocalało więcej Żydów z Jedwabnego, m.in. Mendel Sztajn i jego córeczka (…). Potem widziałem Sztajna przez siatkę ogradzającą getto w Łomży. Dałem mu wtedy chleb. (Świadek A.S., mieszk. Warszawy, ur. w 1923, pow. Łomża, adwokat, słuch. w prok. IPN w 2001)

** 11 lipca 1941 Niemcy utworzyli w Jedwabnem getto, [gdzie] zgromadzono jeszcze 100 ocalałych Żydów. (Ks. Edward Orłowski, proboszcz parafii w Jedwabnem, słuch. w prok. IPN w 2001)

** Jedwabne zamieszkiwały przed wojną trzy kategorie ludzi. Ludność pochodzenia żydowskiego, obywatele polscy, czyli osoby posiadające majątek, i [po trzecie] osoby, które służyły Żydom i polskim obywatelom (…). Rodzice mówili o tych, że „palili w piecach u Żydów”. (Świadek Ł.P., mieszk. i ur. w Jedwabnem, stomatolog, wykszt. wyższe, słuch. w prok. IPN w 2000)

[Według wydanego w 1937 „Przewodnika po województwie białostockim” w Jedwabnem mieszkało 2500 osób, w tym 40 proc. Żydów., według dokumentów NKWD w 1940 w Jedwabnem mieszkało 562 Żydów. Po 21 czerwca 1940 z pogranicza Prus Wschodnich, m.in. z Ostrołęki, przybyło do miasteczka wielu kolejnych.

Od 26 września 1939 Jedwabne znajdowało się pod okupacją sowiecką. Od czerwca 1941 – pod niemiecką. 29 czerwca szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Reinhard Heydrich wydał dyrektywę o prowadzeniu wojny na terenie ZSRR, a w niej nakaz inspirowania pogromów antyżydowskich z udziałem miejscowej ludności. W tym dniu w Jedwabnem i okolicznych miejscowościach trwały już samosądy na Żydach i sowieckich kolaborantach].

Jeszcze tu do was przyjedziemy

** (…) nienawiść między Polakami a Żydami w Jedwabnem była (…) od śmierci Piłsudskiego (…). Narodowcy nie wpuszczali ludzi do sklepów żydowskich, oblewali też naftą produkty żywnościowe w sklepach żydowskich (…), przewracali żydowskie stragany w trakcie jarmarków, [które] odbywały się w środę. (Świadek T.B., mieszk. Łomży, ur. w 1924 w Jedwabnem, emeryt, wykszt. średnie, słuch. w prok. IPN w 2002)

** (…) tu wtedy narodowcy byli, taka organizacja (…). „Nie kupuj u Żyda, tylko u Polaka” (…), który szedł do Żyda kupować Polak, to już chodzili, zara[z] mu szyby wybili, temu Polakowi, czy mu podstawili nogę. (Wywiad Marka Wałkuskiego z mieszkańcem Jedwabnego Józefem Klejną, stenogram w aktach IPN)

** Sowieci weszli, [a wtedy] wzdłuż ulicy Żydzi wywiesili czerwony transparent (…): „Witamy serdecznie wyzwolicieli z okupacji hitlerowskiej i opresji oraz okrucieństw”. To było napisane po polsku. (…) Transparent wieszali czterej młodzi Żydzi. (…) Na ulicy stał stół z chlebem i solą. Pod stołem butelki z bimbrem. To nie była wódka monopolowa. Rosjan witały rodziny Kupieckich i Krystowczyków oraz Żydzi. (Świadek T.L., ur. w 1928 w gm. Wizna, emeryt, wykszt. zawodowe, słuch. w prok. IPN w 2001)

** Jestem córką Bronisława Śleszyńskiego, w którego stodole spalono Żydów. Ja zgłosiłam się do prokuratury, bo chciałam sprostować kłamstwa. (…) Kiedy Sowieci napadli (…), witali ich Kazimierz Krystowczyk z żoną Bolesławą oraz Żyd Socher Lewinowicz z żoną. [Potem] utworzono kooperatywę. Mieściła się ona w domu Mariana Karolaka, [który] przed wojną siedział w więzieniu za jakieś defraudacje.

(…) do wojny w Jedwabnem żyło się zgodnie z Żydami, niesnaski zaczęły się za Sowietów (…), usunęli proboszcza z plebanii, zaraz zakwaterowały się tam dwie Żydówki (…), mieszkały na piętrze, na parterze urządzano zabawy (…). Bawili się tam tylko Żydzi i Sowieci (…), Polacy nie chodzili.

Naszą rodzinę ominęły wywózki (…), mogli za nami trzymać komuniści Żydzi Lewinowicze, [którzy] byli naszymi sąsiadami [i] bardzo dobrze z nimi żyliśmy. (Świadek J[anina] B[iedrzycka], mieszk. Jedwabnego, emerytka, wykszt. podstawowe, słuchana w prok. IPN w 2001)

** [Kwaterujący u nas w domu funkcjonariusz NKWD] Wania Cipienkow powiedział, że następnego dnia w jednym ze sklepów będzie dostawa cukierków. Ponieważ nie było cukru (…), zaraz ustawiła się kolejka, w której stali Polacy. Za niedługi czas zaczęli pojawiać się Żydzi (…), żądali, aby Polacy ustąpili im pierwszeństwa, [bo] skończyły się czasy, kiedy Polacy rządzili (…), teraz są czasy rządów żydowskich. Co zapamiętałem, to iż ze strony Żydów padały groźby: „Będziemy wam teraz ścinali głowy na żywo i na stojąco, a waszymi głowami będziemy brukowali ulice”. Innych incydentów między Żydami a Polakami nie widziałem. (Świadek T.L.)

** [Jedwabieńscy] Żydzi bardzo się cieszyli z (…) Armii Radzieckiej (…), napisali list do Stalina, aby ten przyszedł i przygarnął ich, jak ojciec (…). Rosjanie otworzyli sklepy, kooperatywy, były tam landrynki. Pewnego razu mama wysłała tam mojego brata (…), wrócił ze zmiażdżonym uchem i powiedział, że zrobił mu to Żyd Całko[a], zmiażdżył mu ucho butem. (Świadek K.K., mieszk. USA, ur. w 1931 w Jedwabnem, emerytowana nauczycielka, słuchana przez konsula w NY w 2002)

** (…) na zlecenie NKWD Żydzi (…) założyli niby-organizację podziemną, do której werbowano Polaków. Listy członków przekazywano NKWD. Zapisujący się sukcesywnie byli wyłapywani. Między innymi mój szwagier A.M. zapisał się do tej organizacji. Dlatego wraz z moją siostrą i córką Janiną zostali wywiezieni na Sybir. (Świadek J.R., mieszk. Warszawy, ur. w 1930 w pow. Łomża, wykszt. zawodowe, słuch. w prok. IPN w 2000)

** (…) na kolonii Grabnik koło Jedwabnego w nocy do domu mojego szwagra (…) przyszedł Żyd z kilkoma bojcami, czyli żołnierzami sowieckimi [i] aresztowali szwagra. [Moja] siostra Zofia i stryjenka Marianna ukrywały się dlatego, że były na liście osób przeznaczonych na Syberię. Ostrzegli ich jacyś znajomi Żydzi. (Świadek H.C., mieszk. Warszawy, ur. w 1928 w Kajetanowie k. Jedwabnego, emerytka, wykszt. wyższe, słuchana w prok. IPN w 2002)

** (…) na każdej furmance, którą wywozili ludzi siedział Żyd z karabinem i pilnował (…), NKWD-ziści siedzieli tylko na niektórych furmankach. (Ks. Edward Orłowski)

** Jak Ruskie przyszli, to zaczęli wywozić ludzi. (…) Kiedyś ojciec po przyjściu do domu powiedział matce, że jego kolega ze młyna Czesiek Kupiecki podał ojca do wywózki. Ojciec powiedział, że Żydzi go wybronili. (Świadek H.P., mieszk. Jedwabnego, ur. tamże w 1928, emerytka, wykszt. podstawowe, słuchana w prok. IPN w 2002)

** (…) za Sowietów [jedwabieński] Żyd był u nas w domu i mówił do ojca: „Franuś, zobaczysz, że w kościele zrobimy w nawach ubikacje, na środku kino, a organy będą grać przed seansami” (…), w dniu wkroczenia Niemców ten Żyd utopił się w swojej wolno stojącej ubikacji. (Świadek T.L.)

** Po obserwacji mych zapatrywań NKWD w Jedwabnem pozwało mię do wspólnej pracy w likwidowaniu zła antyradzieckiego. Wtenczas nawiązałem kontakt z NKWD w Jedwabnem, pseudonimu piśmiennie nie podaję. (Zygmunt Laudański, mieszk. pow. Pisz, ekspedient, pięć klas powszechnej, z więzienia do władz PRL)

** [W 1940 r.] do Jedwabnego przyjechały dwa osobowe, czarne samochody z jakąś starszyzną niemiecką (…) oszacować majątki pozostawione przez [jedwabieńskich] Niemców (…), wówczas zeszła się gromada Żydów i zaczęli obrzucać pośniegowym błotem samochody (…), obrzucali obelgami. Żydzi nie lubili Niemców, wiedzieli, że oni ich niszczą. (Zygmunt Laudański słuch. w prok. IPN w 2000)

** Po dogoworze sowiecko-niemieckim przyjechało dwóch umundurowanych Niemców. Oni przyjechali w takiej mniejszej ciężarówce [i] do tej ciężarówki wyskoczyło sporo takich młodych Żydziaków, po około 16-17 lat. Oni zaczęli w tą ciężarówkę rzucać kamieniami, a kijami bili w plandekę. Samochód zatrzymał się, a jeden z Niemców (…), powiedział po polsku: „Jeszcze tu do was przyjedziemy”. (Świadek J.B.)

Ze strachu na samo słowo “Hitler”

** (…) uciekali Ruscy, aż się zatykało. (…) Niemcy przyjechali w niedzielę (…), wyszli do nich kobiety i dzieci z kwiatami. Tak, prawdę powiedziawszy wyszli z kwiatami do Niemców. Oni przynieśli chwilę oddechu po tych Ruskich, co wywozili naród. (Świadek F.K., mieszk. Jedwabnego, ur. w 1929, emeryt, wykszt. niepełne podstawowe, słuch. w prok. IPN w 2001)

** (…) po wkroczeniu Niemców zaobserwowałem wśród ludności żydowskiej takie uczucie lęku. Żydówki biadoliły na ulicach miedzy sobą (…), Polacy odczuli taką jakby ulgę z powodu przyjścia Niemców i ucieczki bolszewików. [Wcześniej] wielu Żydów współpracowało z najeźdźcami. Liczni Żydzi pomagali Rosjanom w prześladowaniu Polaków (…). Chodzili z czerwonymi opaskami i karabinami. Przy czym chodziło tu o stosunkowo młodych (…), starsi Żydowie zachowywali się z rezerwą. Nawet pamiętam, że po aresztowaniu mego ojca [przez Sowietów] starsi sąsiedzi żydowscy oferowali matce pomoc. (Świadek S.B.)

** Do tragicznego dnia (…) nie było żadnych ataków na Żydów w Jedwabnem. Słyszałam tylko, że faktycznie jedna Żydówka utopiła się sama w sadzawce (…) ze strachu przed Niemcami, na słowo „Hitler”. (Świadek J.K., mieszk. Jedwabnego, emerytka, trzy klasy gimnazjum kupieckiego, słuchana w prok. IPN w 2000)

** (…) odrębną sprawą była zbrodnia (…) 10 lipca 1941 r., a inną – zbrodnia linczu na kolaborantach sowieckich. Ten lincz miał miejsce w czerwcu 1941 (…), Żyd Katz – rymarz za okupacji sowieckiej pod drzwiami kościoła publicznie zrobił kupę, [więc po wejściu Niemców] zlinczował go tłum, a ciało wrzucono do wychodka. (Kazimierz Laudański, mieszk. Pisza, ur. w 1917 w Moskwie, emeryt, wykszt. średnie bez matury, słuch. w prok. IPN w 2001)

** Już 25 [czerwca] przystąpili swojscy bandyci, z polskiej ludności, do pogromu Żydów. Dwóch z tych bandytów (…), chodząc po Żydowskich mieszkaniach, grali na harmonii i klarnecie, aby zagłuszyć krzyki żydowskich kobiet i dzieci. Ja własnymi oczami widziałem, jak niżej wymienieni mordercy (…) Jakuba Kaca ukamienowali cegłami, a Krawieckiego zakłuli nożami, później wydłubali mu oczy i obcięli język. (Szmul Wasersztejn, którego relacja posłużyła za kanwę książki „Sąsiedzi”)

** Co do książki Grossa, to najbardziej mnie zabolało, że pisze nieprawdę o tym wydłubywaniu oczu, obcinaniu języków (…), że grano w piłkę nożną obciętymi głowami i przygrywano przy tym na klarnetach. Co to klarnet, nikt wtedy nie wiedział w Jedwabnem. Była tam ochotnicza straż pożarna, ale bez orkiestry. (Świadek L.B., ur. w 1930 w Jedwabnem, rencistka II grupy, wykszt. średnie, słuchana w prok. IPN w 2001, autorka artykułu „Nie pozwolę oczerniać Jedwabnego” w „Naszym Dzienniku”)

** (…) utworzył się zarząd miejski i na czele tego zarządu stanął burmistrz Karolak Marian, a Sobuta [Józef] został wiceburmistrzem. W końcu czerwca Karolak i Sobuta poprosili żandarmerię niemiecką i gestapo, aby pozwolono ludności miejscowej rozprawić się z Żydami. (Stanisław Danowski, mieszk. Jedwabnego, robotnik, trzy klasy gimnazjum, słuch. w prok. w 1953)

** (…) na kilka dni przed egzekucją w magistracie m. Jedwabne odbyła się narada, na której byli obecni żandarmi i zarząd magistratu (…), uchwalili, aby wszystkich Żydów m. Jedwabne wymordować. Nawet Niemcy chcieli, aby fachowców pozostawić, lecz Śleszyński Bronisław (obecnie nie żyje) powiedział, że nie trzeba zostawiać, bo są fachowcy Polacy. (Józef Grądowski, mieszk. Jedwabnego, stolarz, wychrzczony Żyd, słuch. przez UB w 1953)

** Niemcy chcieli kupić stodołę. Na pewno chodziło o zakup, nie o przekazanie. (Świadek Ł.P.)

** (…) kilka dni przedtem niemieccy żandarmi (…) mówili, że dla Żydów w Jedwabnem wybrano stodołę (…), polecili burmistrzowi usunąć z tej stodoły wszystkie rzeczy (…). Za rozniesienie [tej wiadomości] groziła śmierć. Ojciec mimo tego rozmawiał z Żydem Kuropatwą i proponował jego rodzinie ukrycie się tymczasowo u nas. On jednak odmówił, powiedział, że pójdzie za swoim rabinem. (Świadek T.L.)

** (…) wieczoru 9 lipca przyszła na nasze podwórze koleżanka mojej kuzynki Dworki Pecynowicz, Polka, Zalewska (…), i powiedziała jej: „Jutro pozabijają was wszystkich” i poszła. (…) zwołana została narada rodzinna, na której obecni byli: ja w imieniu mojej rodziny (…), ponieważ rodzice pojechali do Wizny (…) ściągnąć długi od znajomych Polaków i mieli wrócić w czwartek nad ranem i [dwójka] przedstawicieli rodziny Pecynowiczów. Ja wyraziłem zdanie, że ponieważ zabiorą nas do pracy, co było pretekstem, jaki zazwyczaj słyszało się w Wiźnie, po czym nas mordowano, proponuję, żeby cała młodzież i mężczyźni uciekli w pole.

[Masakra Żydów z Wizny i rabunek ich majątków nastąpiły między 23 a 30 czerwca].

(…) Powiedziałem, żeby kobiety nie szły z nami, bo dotychczas nie robili krzywdy kobietom. Udało mi się przekonać jeszcze trzy osoby (…), wszyscy byli młodzi, poniżej 20 lat, żeby uciekli ze mną w pole. Inni, jak Eliahu Pecynowicz twierdzili (…), że biskup wydał polecenie, aby chronić Żydów (…), tego wieczora był z delegacją przedstawicieli miasta Jedwabne u tegoż biskupa w Łomży (…). Żydzi przynieśli cenne przedmioty takie, jak judaica, biżuterię, świeczniki i przekazali je biskupowi i dostali za nie pieniądze na zapłacenie kontrybucji, jaką Niemcy nałożyli (…), uzyskali przy tej okazji zapewnienie, że Żydom nie stanie się krzywda. (Awigdor Kochaw, mieszk. Izraela, słuchany przez tamt. policję w Yehud w 2002)

** (…) w przeddzień spalenia Żydów ojciec wrócił ze młyna i powiedział do matki, że jutro mają Żydów palić (…). Tego dnia widziałam, jak w bożnicy żydowskiej (…) bili Żydów i niszczyli różne rzeczy. Robili to Polacy, nie tylko z Jedwabnego, [ale i] z okolic. (Świadek H.P.)

** Żydzi (…) proponowali, że może by się zastosowało jakieś przekupstwo wobec Niemców (…), jakieś kosztowności i złoto za ocalenie. Myśleli, żeby to zrobić przez księdza Kęblińskiego. Ksiądz nawet o tym wspomniał (…) żandarmowi. Ten jednak powiedział, [że] przyszedł rozkaz z góry i Żydzi muszą być zniszczeni (Ks. Edward Orłowski)

2. DZIEŃ ZAPISANY W KSIĘGACH (RANEK)

** (…) ja z samego rana dowiedziałem się od Niemców, którzy nadzorowali w piekarni, że dziś będą zabijać Żydów. Wówczas powiedziałem Żydom, którzy byli w piekarni, tj. Grądowskiemu Józefowi i Bursztyjnowi, aby ci schowali się, co też oni i uczynili. (Edward Śleszyński, mieszk. Jedwabnego, piekarz, trzy klasy powszechnej, słuch. przez UB w 1949)

** (…) zamiatałem ulicę i w tym czasie [nad ranem] przechodził Karolak i z takim zadowoleniem powiedział do mnie, że dzisiaj Niemcy albo spalą, albo wystrzelają Żydów. (…) Po tej wypowiedzi burmistrz poszedł w kierunku piwiarni. Po skończeniu zamiatania również i ja [tam] poszedłem, żeby powiedzieć jednemu z pracowników – Józefowi Pajce, (…) żebyśmy pojechali po piwo do Drozdowa, to przez to unikniemy przyglądania się mordowaniu Żydów. (Czesław Strzelczyk)

** (…) pędziłem krowę na pastwisko miejskie za Jedwabnem. Było to około czwartej rano. Przy ulicy był stawek. Przy jego rogu siedziały dwie młode Żydówki. Miały one dwoje malutkich dzieci na rękach. Było już jasno. Jak zobaczyłem te dwie zapłakane (…), zauważyłem, iż od strony Łomży nadjeżdżają samochody. Pierwszy był odkryty łazik, w nim siedziało pięć osób. Zapamiętałem kolory ich mundurów (…). Za tym łazikiem jechało osiem samochodów ciężarowych z plandekami. Jestem tego pewny, bo je liczyłem [i] zobaczyłem od tyłu, że pod plandekami są umundurowani mężczyźni z karabinami (…), zapytałem [Żydówki], co tutaj robią. One nie odpowiedziały, płakały. Nagle rzuciły swoje dzieci do wody (…). Moment po nich do wody wskoczyły obie. Jedna głową w wodę i zaraz poszła na dno. Druga skoczyła na nogi i przewróciła się na wznak [twarzą] do góry. Ja, jak to zobaczyłem, to krzyknąłem: „co ty robisz?”. Ona jakby coś odpowiedziała pod nosem (…) i poszła pod wodę. (Świadek T.L.)

** Mężowie tych dwóch Żydówek uciekli z Sowietami. One skoczyły do stawu z dziećmi (…) ludzie chcieli ratować Żydówki, ale był tam jakiś Niemiec, który tego zabronił. (Świadek J.B.)

**(…) siostra mojej mamy (…) opowiadała, że ktoś kazał się utopić trzem Żydówkom i trzem malutkim dzieciom żydowskim w stawie przy pałacu dworskim. [One] tych, co się kazali topić, znały, bo ciotka mówiła, że utopiły dzieci, a same się nie mogły utopić. Krzyczały do tych, co im kazali się topić, żeby im pomogli w tym utopieniu. (Świadek H.P.)

…aby pobrali drągów i spędzili Żydów

** O świcie w kierunku miasteczka zaczęły jechać wozy (…), zastanawialiśmy się, co oznaczają, przecież dzień targowy był wczoraj, a dziś jest czwartek i nie ma powodu (…). Wozy zajechały na rynek, usłyszeliśmy tłuczenie szyb w oknach (…). Wtedy postanowiłem zostawić moich kuzynów [w zbożu], gdzie byliśmy, i spróbować wyjść naprzeciw moim rodzicom, którzy akurat mieli nadejść polami z Wizny (…), wyszedłem na łąkę i zobaczyłem w niedalekiej odległości grupę chłopców polskich, [którzy mnie] złapali i zaczęli morderczo bić i chcieli zabrać do miasteczka. (Awigdor Kochaw)

** (…) żandarmi zaangażowali mnie do pracy w charakterze kucharki. Przygotowywałam im co dnia osiem obiadów. 10 lipca rankiem komendant posterunku o nieznanym mnie nazwisku (…) powiedział, że mam przygotować 240 obiadów (…), tego dnia przyjechało wielu żandarmów z innych posterunków. Łącznie z miejscowymi było ich chyba 240 osób. Byli to żandarmi z Łomży, z Kolna i chyba ze Stawisk. (Julia Sokołowska, mieszk. gm. Jedwabne, gospodyni domowa, trzy klasy gimnazjum, słuchana przez UB w 1952)

** Zeznanie Sokołowskiej (…) jest mylne lub z namowy winnych, że gotowała obiad dla biorących udział w masowym mordzie 60 gestapowców, bo [była tam] mała kuchnia, naczynia kuchennego takiego nie było, naczynia stołowego tyle nie było – a gdzie stoły? (Karol Bardoń w życiorysie spisanym w więzieniu w Goleniowie w 1952)

** (…) przyjechało taksówką czterech, czy też pięciu gestapowców i zaczęli w magistracie rozmawiać, lecz co oni tam rozmawiali, tego ja nie wiem. Po niejakimś czasie Karolak Marian powiedział do nas, Polaków, żeby zawezwać ob. polskich (…), nakazali nam zaganiać Żydów na rynek pod hasłem do pracy. (Jerzy Laudański, mieszk. powiatu Pisz, magazynier, siedem klas powszechnej, słuch. przez UB w 1949)

** (…) zarząd magistratu wydał [rankiem] polecenie, aby ludziom dać wódki, co też i uczyniono. Po tej biesiadzie burmistrz Karolak (…) oraz cały zarząd, w którego składzie był Sobuta Józef, wydali zarządzenie tym ludziom, aby pobrali drągów i spędzili wszystkich Żydów (…). Kto był z ludzi chętny, a dużo takich się znalazło, chodzili po mieszkaniach żydowskich. (Stanisław Danowski, słuch. w prok. w 1974)

** Do domu weszli Karol Bardon z umundurowanym Niemcem. Bardon wołał: Chłopy na ulicę! (…) Matka, znając Bardona, spytała go, o co chodzi. Bardon odpowiedział, że dzisiaj będzie uroczysty pogrzeb Lenina. Żydzi będą chować Lenina na kirkucie i muszą posprzątać ulice i rynek (…), powiedział, że który Polak nie będzie chciał wyjść pilnować Żydów to „kula w łeb”. (…) Zaraz ja poszłam na rynek. Było tam dużo dzieci. [Żydzi] zamiatali szczotkami bruk i wyrywali chwasty (…), było bardzo gorąco (…). Na chodnikach dookoła chodzili umundurowani Niemcy i jacyś cywile, których nie znałam (…), mieli w rękach takie pejcze czarne z cieńszymi końcami. (…) Widziałam, jak jakiś Niemiec umundurowany chodził po rynku z tubą. Mówił przez nią po polsku: „Nie wolno wchodzić do żydowskich mieszkań, bo za wejście grozi kara śmierci”. (Świadek L.B.)

Cienki kij, którego podniosłem po drodze

** (…) przychodzili do domów żydowskich nieznani mi mężczyźni ubrani po cywilnemu i w maskach, którzy mówili do nas po polsku i kazali nam, to jest Żydom, stawić się na rynek. Gdy stawiliśmy się na rynku, to wszystkich mężczyzn oddzielono od kobiet i dzieci. (Józef Grądowski, słuch. przez sąd w Łomży w 1967)

** (…) w szkole [powszechnej] w Jedwabnem zaprzyjaźniłam się z dziewczyną żydowską o imieniu Fela. To była córka chazana, czyli rzezaka (…), była ładną dziewczyną o długich, kasztanowych, pięknych włosach. W dniu zagłady (…) sąsiad powiadomił moich rodziców, że do Jedwabnego przyjechały samochody ciężarowe z Niemcami [a] wiadomo było, że trzy dni wcześniej spalono Żydów w Radziłowie (…), kiedy dotarłam do domu chazana, to (…) on i Fela niczego nie wiedzieli (…). Ja powiedziałam, że ich ukryję w piwnicy, albo na strychu. Byłam naiwna i sądziłam, że ich ocalę (…), chazan popatrzył na Felę. Ona powiedziała: „Gdzie wszyscy Żydzi, tam i my” i przytuliła się do ojca. (Świadek H.K., zamieszk. w Piszu, ur. w Jedwabnem w 1921, emertyka, wykszt. Studium Nauczycielskie, słuchana w prok. IPN w 2001)

** Rano przyszła do mnie żona (…) i kazała mnie wstać i powiedziała, że się niedobrze robi, gdyż blisko mego domu bili pałkami Żydów. Wtenczas ja wstałem i wyszedłem na dwór z mieszkania, [po czym ujrzałem] czterech trupów żydowskich. (Wincenty Gościcki, mieszk. Jedwabnego, rolnik, trzy klasy powszechnej, słuch. przez UB w 1949)

** W drodze do warsztatu spotkałem dwóch mi nieznanych młodych mężczyzn (…), dalej stał mieszkaniec miasta Jedwabne Wiśniewski, zwany „Kaczuchną”. [On] wskazując na obok leżącego zmasakrowanego zabitego młodego człowieka lat około 21-22, nazwiskiem Lewin, wyznania mojżeszowego, mówił do mnie: „Patrz pan, tego skurwysyna zabiliśmy kamieniami”. (Karol Bardoń w życiorysie)

** (…) w dniu, kiedy spalili Żydów, to do mojego ojca przyszedł chyba sąsiad Masłowski (…) namawiał ojca, żeby iść na rynek i obcinać brody Żydom. Ojciec nie poszedł. (Świadek H.P.)y

** (…) kosiłem siano i do mnie na łąkę przyszedł burmistrz Karolak i powiedział, żeby iść zganiać wszystkich Żydów (…), to było po drodze do młyna, gdzie pracował jeden Żyd. Myśmy weszli i Żyda zastaliśmy przy pracy. Wówczas powiedziałem mu: „chodź, pójdziesz z nami” i Żyd nas posłuchał. Ja poprowadziłem sam tego Żyda na rynek (…), miałem w ręku cienki kij, którego podniosłem idąc po drodze. (Józef Żyluk, mieszk. Jedwabnego, pracownik dorywczy, pięć klas powszechnej, słuch. przez UB w 1949)

** (…) ojciec dostał zawiadomienie od Karolaka, żeby natychmiast stawić się (…) na rynku (…). Mimo że groziła kara, postanowił nie iść (…) i wie pan – nie był potem ukarany. Rodzice zaraz po zawiadomieniu posłali mnie do [sąsiadów] Cynamonów, żebym ich ostrzegł, że coś się może szykować (…), żeby uciekali. Oni mi podziękowali. Powiedzieli, że nie będą uciekać. Powiedzieli, że w ich jakichś księgach żydowskich jest podane, że przyjdzie dzień, kiedy Żydzi będą musieli umrzeć. (Świadek T.B.)

3. PEŁNE MORDY ZŁOTA (PRZEDPOŁUDNIE)

** (…) na młynie ze mną pracowało dwóch Żydów (…), przyszedł Żyluk Józef z gumą i zabrał ode mnie jednego Żyda, który się schował we młynie przed mordowaniem, lecz Żyluk Józef go znalazł i zabrał. (Roman Zawadzki, mieszk. Jedwabnego, rolnik, niepiśmienny, słuch. przez UB w 1949)

** Nieznany mi osobnik zabrał mnie na rynek wraz z całą moją rodziną (…), zostałem zabrany do magistratu, tam zauważyłem Józefa Żyluka, który bronił mnie i nie pozwolił nieznanemu osobnikowi zabierać mnie na rynek. (Józef Grądowski słuch. w prok. w 1949)

** W łapance brali udział (…) przeważnie młodzieńcy, którzy cieszyli się łapanką i znęcali się nad ludnością żydowską. (Władysław Miciura, mieszk. Jedwabnego, stolarz, jedna klasa powszechnej, słuch. przez UB w 1949)

** Zabrałem z warsztatu mi potrzebne części i w drodze powrotnej w spotkałem tych samych dwóch mężczyzn, [jak] prowadzili drugiego człowieka wyz[nania] mojż[eszowego], nazwiskiem Zdrojewicz Hersz (…). Prowadzili go pod ręce, z głowy Zdrojewicza ciekła krew jemu po szyi na piersi. Zdrojewicz odezwał się do mnie: „Panie Bardoń, niech mnie pan ratuje”. Ja, bojąc się sam tych morderców, odpowiedziałem: „Nie, ja panu nie mogę pomóc” i minąłem ich. (Karol Bardoń w życiorysie)

** Ci Żydzi szli spokojnie na rynek. Ja widziałem, iż niektórych jednak (…) bito tymi kijami, orczykami (…). Inni z tych Polaków wymyślali Żydom, wyzywali od parchów (…). W wojsku służyłem w jednostce, gdzie na apelach było 1100 żołnierzy. Mogę zatem przypuszczać, że (…) było na rynku 500-600 Żydów. (Świadek H.W., zamieszk. w Piszu, ur. w 1931, emeryt, wykszt. średnie, słuch. w prok. IPN w 2002)

** (…) grupka [chłopców polskich] zapędziła mnie biciem na rynek, gdzie, jak zobaczyłem, zgromadzono setki Żydów. Polacy zaczęli znęcać się nad nami i uganiali się wokół z kijami i białą bronią (…), ja się przepchnąłem do środka, żeby uniknąć ciosów, które spadały na tych, co stali po bokach. W tym czasie Polacy krążyli wokół z drewnianymi kłonicami wyjętymi z wozów. (Awigdor Kochaw)

** Po spędzeniu Żydów kazano im najpierw wyrywać trawę na bruku, zaś później pognali ich w stronę pomnika Lenina, gdzie (…) pod przymusem zaczęli rozbierać (…). Po rozrzuceniu tegoż pomnika magistrat nakazał wszystkim Żydom wziąć części na drągi i obnieśli go dookoła rynku. (Stanisław Danowski)

** (…) mężczyzn wybrali do zniszczenia pomnika Lenina przy ul. Dwornej. Podczas tego Polacy, jak na przykład Kowalewski, nie żyje, Kubrzyniecki [Kobrzyniecki] nie żyje i inni, których nie przypominam, znęcali się nad ludnością żydowską. To wszystko fotografowali żandarmi, których było kilku. [Ja] zostałem wyprowadzony z rynku przez jednego Polaka, którego nie znałem, a który mnie ukrył. (Józef Grądowski)

Nie było tam porządnych obywateli

** (…) mój ojciec i stryj tamtego dnia rankiem udali się na targ do Jedwabnego (…), przy wjeździe widzieli dwa, czy trzy patrole (…) żołnierzy niemieckich. [Gdy] chcieli opuścić Jedwabne (…), Niemcy żadnych furmanek nie wypuszczali (…), żandarmi niemieccy nakazali pilnować Żydów (…), jak powiedzieli, że nie będą, to dostali od jakiegoś Niemca kolbą po plecach.

(…) stryj Franek (…) przyznał, że z tej złości, że musi pilnować i nie może opuścić Jedwabnego, uderzył jakiegoś z Żydów dwa-trzy razy kijem w plecy.

Stryj Franek opowiadał jeszcze, że w tamtym dniu w Jedwabnem byli Niemcy w cywilu mówiący po polsku. (Świadek T.S., zamieszk. w Łomży, emeryt, wykszt. wyższe, słuch. w prok. IPN w 2001)

** (…) chodziłem do szkoły z Filaberem, który był synem niemieckich kolonistów (…), opowiadał, że on, jak i inni koloniści niemieccy z terenu gmin Ojżeń, Glinojeck, Młock (…) uczestniczyli jako Polacy w akcji (…) w Jedwabnem (…). Przekazuję dokładnie słowa Filabera: „Skurwysyny [Żydzi] mieli pełne mordy złota” (Świadek H.P. ur. w 1927 w pow. Ciechanów, rencista górniczy, słuch. w prok. IPN w 2002)

** W sprawę zbrodni zamieszany był Waldemar Marcholl, [który] wcześniej nazywał się Maczpałowski i był Żydem z Suwałk (…) podniesiony[m] do rangi kapitana Gestapo (…). On był w Jedwabnem w dniu zbrodni (…), wachmistrz niemiecki Richard Fritz osobiście rozstrzeliwał ludzi w Jedwabnem w dniu zbrodni. (Ks. Edward Orłowski)

** (…) do warsztatu [kowalskiego ojca] przyszli dwaj Niemcy z dwoma Żydami. Jeden w czarnym, [a] drugi Niemiec miał mundur ceglany oraz czerwoną opaskę na rękawie. Zażądali od ojca, aby dał dwa ciężkie młoty. Ojciec dał im młot 10-kilowy i drugi 5-kilowy. Te młoty Niemcy kazali wziąć obu Żydom [pod] pomnik Lenina (…). Jakiś Żyd wszedł na drabinę z młotem, długo walił, [aż figura] pękła w poprzek [i] popiersie zwaliło się na ziemię. (Świadek T.L.)

** (…) tam, gdzie rozbierali tego Lenina pomnik, tam widziałam Jerzyka Tarnackiego i wydaje mi się, że poza nim nie było nikogo z Polaków. Było tam z nim ze pięciu młodych Żydów, gdzieś po 16 lat (…). Tarnacki strasznie ich bił gumą, takim rzemieniem. Jak oni strasznie krzyczeli, ci bici… (Świadek H.P.)

** (…) moi rodzice byli obserwatorami zdarzenia w dniu 10 lipca, kiedy to kowal F.L. przed swoją kuźnią złapał jakiegoś Żyda, notabene swojego sąsiada. F.L. zaczął bić tego Żyda jakimś metalowym przedmiotem (…), dosłownie zmasakrował (…), zabił go na oczach wielu gapiów (Świadek S.P., mieszk. Łomży, ur. w Jedwabnem, dyrektor, wykszt. wyższe prawnicze, słuch. w prok. IPN w 2001)

** [Potem] poniosło mnie na rynek, [gdzie] nie widziałam żadnych mundurowych Niemców. Nie, tam ich nie było. Stałam może ze 20 minut i patrzyłam na tych Żydów (…). Siedzieli cicho, żadnego płaczu, żadnego krzyku. W tym słońcu nie można im było podać ani kropli wody (…), jak jeden stary Żyd podszedł do studni (…), to taki może 12-letni chłopak czymś go uderzył (…). Wyjścia z rynku były obstawione. Pilnowali cywile. (Świadek H.P.)

** Na rynku było czterech umundurowanych Niemców (…). Widziałam, że Żydzi próbowali uciekać. Niemcy do nich strzelali. Ja to widziałam. Widziałam, jak ludzie przewracali się na ziemię (…). Widziałam, jak zastrzelili jakąś Żydówkę i jej może dwuletnie dziecko. Ja zaczęłam ryczeć i z mamą uciekliśmy z rynku. (Świadek J.K., mieszk. Grodziska, ur. w 1932, rencistka, wykszt. średnie, słuchana w prok. IPN w 2001)

** Pod to zwalone popiersie Żydzi włożyli dwie belki i dźwignęli je. (…) Popiersie zostało zaniesione na czoło kolumny na rynku (…) ustawili się za starym rabinem. Tego rabina podtrzymywali pod ręce dwaj rzezacy. Wiem, że tylko oni mogą tak prowadzić rabina. Rabin miał w ręku kij, na którego końcu wisiała jego krymka. (Świadek T.L.)

** (…) spostrzegłam gromadę młodych Żydów, którzy nieśli na ramionach, na belkach, olbrzymią bryłę betonu (…). Byli zmęczeni, spoceni. Zaznaczam, że nie widziałam nikogo zranionego, skatowanego (…). A na przedzie szedł rabin i śpiewał, cytuję „Przez nas ta wojna i za nas ta wojna”. (…) Zaznaczam, że nie było tam porządnych obywateli, byli to chuligani, męty. (Świadek J.K., emerytka)

** (…) koło naszego domu przechodzili (…) N[iebrzydowski], imienia nie pamiętam, i drugi starszy człowiek z Jedwabnego (…), nieśli dwa kanistry, każdy tak po 20 litrów (…), mówili, że tą benzyną mają oblać stodołę. (Świadek T.B.)

Esterka powiedziała, że zginie jak Żydówka

** Polacy zmusili nas do śpiewania (…) „Przez nas Żydów wojna, myśmy wojny chcieli, przyszedł Hitler złoty i dał Żydom roboty” i inne piosenki. (Awigdor Kochaw)

** Widziałam, jak z obu stron pochodu po chodnikach szli Niemcy i cywile pilnujący pochodu. Szli oni na przemian: Niemiec z karabinem, cywil z pejczem albo rózgą. [Rabin] szedł na końcu pochodu. Miał skrzyżowane na piersiach ręce (…). Prowadziły go dwie Żydówki w średnim wieku. (Świadek L.B.)

** (…) ktoś prosił o wodę i ja pobiegłam do sąsiadów z mojej ulicy, państwa Łojewskich. Wzięłam kubek wody i chciałam dać tej osobie proszącej. Wtedy ktoś mnie uderzył po ręce kijem z tyłu. Nawet nie wiem, kto. Upuściłam ten kubek z wodą. (Świadek J.K., emerytka)

** (…) koło dziesiątej rano (…) trafiłyśmy na trzy dziewczynki żydowskie. Esterka, druga [C]hajcia, trzecia Gitla. (…) powiedziałam, żeby one uciekały i chowały się. Esterka powiedziała, że jest dumna z tego, że jest Żydówką i zginie jako Żydówka (…), popłakaliśmy się. [Potem] myśmy poszły jeszcze do domu zjeść obiad (Świadek H.I.-B., mieszk. Krakowa, ur. w 1924 w Jedwabnem, rencistka, wykszt. niepełne wyższe, słuchana w prok. w 2021)

** (…) piekarz Trzaska z Jedwabnego (…) chwalił się, iż w trakcie tego pochodu niejednemu Żydowi przyłożył kijem „po karku”. Mówił przy tym, że bił tych Żydów, którzy przysłużyli się do wywózki jego rodziny na Sybir (…), znał tych i miał do nich złość, nie bił natomiast innych (…). Uważał, że [niektórzy] Polacy zachowywali się nie po ludzku, skoro bili Żydów, do których nie mieli żalu. (Świadek J.R.)

** (…) na ulicy Łomżyńskiej w Jedwabnem jeden chłopak z Polski mi powiedział: słuchaj, to będzie, oni spalą wszystkich Żydów. To ja widziałem, jak przyjechał ten wóz, te Niemcy, było ich sześć (…), uciekłem i się schowałem w zbożu koło kościoła. (Transkrypt wywiadu reżysera Sławomira Grunberga z rodziną Olszewiczów w Buenos Aires, 2001)

4. SPONTANICZNY POCHÓD (OKOŁO POŁUDNIA)

** (…) spotkał mnie Wasilewski Józef i Sobuta (…), oni mnie powiedzieli, żebym ja oddał swoją stodołę na spalenie Żydów, więc ja zacząłem prosić, żeby mojej stodoły nie palili, wtedy oni zgodzili się na to i moją stodołę zostawili, tylko mnie kazali, żeby im pomóc zagonić Żydów do stodoły Śleszyńskiego Bronisława. (Józef Chrzanowski, mieszk. Jedwabnego, rolnik, wykszt.: szkoła domowa, słuch. przez UB w 1949)

** Widziałem na własne oczy, jak Sobuta, Karolak i jeden Niemiec pędzili Chrzanowskiego Józefa (…), żądali od niego stodoły, w której mieli palić Żydów, a on prawdopodobnie nie chciał dać tej stodoły (…), zdołał on zbiec w żyto. (Marianna Supińska, mieszk. wsi Witenie, gospodyni domowa, analfabetka, słuchana przez UB w 1953)

** Mnie bardzo boli, jak się plecie, że mój ojciec dał tę stodołę na spalenie. Mój ojciec tego dnia był chory i leżał (…), do naszego domu przyszedł Marian Karolak wraz z jakimś umundurowanym Niemcem. Karolak powiedział do ojca, żeby dał klucze od stodoły. Co ojciec miał zrobić? Samemu Karolakowi by nie dał, ale odmówić Niemcowi?

(…) mama powiedziała, żebyśmy zobaczyły, czego oni chcą od naszej stodoły. Staliśmy pod takim dużym kasztanem. Widziałam stamtąd, że przy stodole stała gromadka cywilów, [a] obok Niemcy w zielonych mundurach (…), cywile zaczęli wyciągać maszyny na pole w przeciwną stronę od [żydowskich] mogiłek. Jak to zobaczyłyśmy, to zaraz z matką wróciłyśmy do domu i powiedziałyśmy ojcu. On nic nie mówił. (Świadek J.B.)

** W pilnowaniu brali udział: Rogalski, Łojewski, Żyluk (…), Laudański Jerzy i Zygmunt byli z gumami w ręku i bili Żydów, obecnie wyjechali na Ziemie Odzyskane (…). Zaznaczam, że kiedy my Żydów pilnowaliśmy (…), oni bardzo płakali. (Antoni Niebrzydowski, mieszk. Jedwabnego, ślusarz, słuch. przez UB w 1949)

** (…) żandarmi pomagali gonić Żydów tylko w mieście, a koło stodoły byli tylko przeważnie sami Polacy (…). Pamiętam, jak podczas pędzenia Żydów ob. Sobuta dał swój kij rabinowi i kazał mu włożyć na kij nakrycie głowy i krzyczeć: „przez nas wojna, za nas wojna”. (Julian Sokołowski, mieszk. Jedwabnego, członek PZPR, siedem klas szkoły powszechnej, słuch. przez Informację Wojskową w 1953)

** Ja udziału w mordowaniu Żydów nie brałem, tylko w pilnowaniu na rynku, gdzie ich było ponad półtora tysiąca, których to nazganiała ludność polska (…). Zadaniem moim było pilnować, żeby ani jeden Żyd nie wyszedł za linię, co i ja uczyniłem. Otrzymałem ja taki rozkaz od Karolaka, Sobuty i jednego Niemca (…). Sobuta (…) latał z kijem i znęcał się nad Żydami. (Władysław Dąbrowski, mieszk. Jedwabnego, szewc, analfabeta, słuch. przez UB w 1949)

** W dniu mordowania byłem w domu Torże[wi]ków, w którym mieszkałem przy rynku. Widziałem, jak na rynek najechało dużo Niemców. Nie wychodziłem z podwórka. [Tego miejsca] gdzie spalili Żydów – nie widziałem. (Józef Sobuta na jednym ze swoim procesów przed sądem w Białymstoku, 1954)

Dorywczo wyrywałem się do okna

** Laudański Czesław stał przy ul. Przytulskiej z Niemcem i kazał do mnie (…), że idź do domu, bo jak nie, to będziesz razem z Żydami (…). Później jeszcze widziałam, jak Laudański Jerzy, Kalinowski Jurek i jeden Ruski bili Żyda Elunia (…), po pobiciu w.w. Żyd leżał przez dwa tygodnie, nie mógł wstać. Powyższy fakt ja widziałam na własne oczy. (Stanisława Sielawa, mieszk. Jedwabnego, gospodyni domowa, analfabetka, słuchana przez UB w 1949)

** (…) ja nie widziałam, żeby Niemcy bili Żydów. Jeszcze trzy Żydówki Niemcy przyprowadzili na posterunek żandarmerii i kazali mnie, żeby [Polacy] nie zamordowali tych Żydówek, więc zamknęłam na zamek. (Julia Sokołowska, słuchana przez UB w 1949)

** (…) musiałem pilnować wypieku, a tylko dorywczo wyrywałem się do okna, skąd patrzyłem na rynek (…), widziałem, jak stara Żydówka na chodniku przechodziła, to akurat dwóch Niemców (…) zaczęli kopać tą Żydówkę, aż upadła. Zaczęła krzyczeć, a oni ją jeszcze więcej kopali. (Świadek J.R., ur. w pow. Łomża, emeryt, wykszt. podstawowe, słuch. w prok. w 2002)

** Zapamiętałem takiego grubego Żyda ponad 50 lat (…), lekarz[a] z Jedwabnego (…), na tym rynku to było coś [jakby] sortowanie tych Żydów. Ten lekarz gruby był takim grupowym, on nawet po niemiecku rozmawiał z [oficerem]. Nie widziałem żadnych uzbrojonych Polaków w kije. Tam Polacy się ukrywali, nikt nie wychodził (…). Jakoś około południa od strony Łomży na rynek wjechały dwa samochody niemieckie (…). Na nich było pełno siedzących żandarmów w hełmach i uzbrojonych w karabiny (…), ludzie mówili (…), że to plutony śmierci. (Świadek J.D., mieszk. Gdańska, ur. w 1928, emeryt, wykszt. podstawowe, słuch. w prok. IPN w 2001)

** Karolak Marian (…) wydał nam rozkaz wszystkich Żydów znajdujących się na rynku zagnać do stodoły ob. Śleszyńskiego, co i my uczyniliśmy. (Jerzy Laudański)

** W czasie sprawy zarzucano, że Polacy bili Żydów kijami, gumami, lecz to nieprawda. Żydzi byli spokojni przecież, po co miano by ich bić? [Do stodoły] szli spokojnie. To był taki spontaniczny pochód. (Jerzy Laudański)

** (…) ludzie zachowywali się, jak motłoch. Oni wyciągali po kolei z domu ludzi żydowskich (…), wyciąganych bito. Żydzi rozpierzchli się, więc grupki tych z motłochu wyłapywali tych (…). Pełno było krzyków, płaczu (…), uzbrojeni ludzie zachowywali się, jakby oszaleli, stracili rozum. Krzyczeli: „Bij, zabij Żyda!”. (Świadek R.S., mieszk. Łomży, rencista, wykszt. wyższe, słuch. w prok. IPN w 2001)

5. MOŻNA BYŁO RATOWAĆ (POPOŁUDNIE)

** Około 14.00 Polacy zaczęli nas ustawiać w szereg i wyprowadzać trójkami, czwórkami poza miasto. Zrozumiałem, że nas zamordują i nie mam nic do stracenia. Widziałem wokół siebie Polaków, a nie Niemców (…), myślałem, że na koniec spotkamy Niemców, którzy nas rozstrzelają albo obrzucą granatami (…), zacząłem uciekać z kolumny w pole żyta (…), około 20 osób wyskoczyło z różnych miejsc w kolumnie w pole (…). Słyszałem, że koło mnie Polakom udało się złapać część uciekinierów i zatłukli ich na śmierć. (Awigdor Kochaw)

** (…) mogła być godzina może 14 (…), zaobserwowałem liczne grupki osób narodowości żydowskiej (…), mieli oni jakieś tobołki (…), zawsze przy tych grupkach byli umundurowani Niemcy (…), widziałem także Polaków [m.in.] pana Niebrzydowskiego o imieniu, bodajże, Antoni (…), poszedłem do składu aptecznego, gdzie załatwiłem sprawunki. Następnie udaliśmy [się z kolegą] na duży rynek, [który] był otoczony przez Niemców (…). Wydaje mi się, że Polaków było na obrzeżach rynku 20 do 30 osób. Byli to mieszkańcy Jedwabnego, których znałem. Widziałem Tarnackiego (…). Był tam także Aleksander Janowski (…), stał tam także Stanisław Zejer (…). Potem się dowiedziałem, iż ten nie brał udziału w mordowaniu (…), na rynku chodził także Karol Bardoń, który był tłumaczem Niemców. Potem on został żandarmem. (…) W tym czasie na rynku słychać było krzyk, hałas, lament, płacz (…). To nie było przyjemne (…), podszedłem do pana Niebrzydowskiego i pytałem, co się dzieje. On mi powiedział, że zgromadzonych Żydów mieli Niemcy rejestrować do pracy (…) w jednej z grupek, ale innej, niż ta, przy której był Niebrzydowski, to jakiś mężczyzna narodowości żydowskiej miał zakrwawioną twarz (…), jakaś Żydówka obejmowała za nogi jednego z Niemców (…). Obok niej było jakieś dziecko. Ten Niemiec, którego obejmowała za nogi, kopał ją. Ona bardzo krzyczała. [Potem] wydaje mi się, że bili tych ludzi także Polacy, jednak nie mogę sprecyzować (…) osób.

Moim zdaniem Żydzi nie wiedzieli, jaki los postanowili im zgotować Niemcy. Gdyby było inaczej, to nie poszliby spokojnie. (…) Było ich 700-800 (…), ja cały czas towarzyszyłem idącym i ich konwojentom (…), w grupie prowadzonej do stodoły niektóre osoby miały krew na twarzy. (Świadek S.B.)

** Później wybrali zdrowszych mężczyzn i zaprowadzili na cmentarz, wykopali rów i tam ich pozabijali, kto czym, kto nożem, kto kijem, kto bagnetem, a resztę zaprowadzili do stodoły (…). Brali czynny udział w mordowaniu Żydków: Łojewski (…), Piechowski (…), Śleszyński Edward (…), Nacewicz Czesław (…), Mierzejewski Czesław, [który] dokonał gwałtu na Ibramównie Judes i na Kajlanowicz (…). Zaznaczam, że Niemcy udziału w mordowaniu Żydów nie brali (…), stali z boku i to wszystko fotografowali. (Eliasz Grądowski, mieszk. Wałbrzycha, ślusarz, wychrzczony Żyd, sześć klas powszechnej, słuch. przez UB w 1949)

** Co do Eliasza Grądowskiego wyjaśniam, że on w czasie okupacji niemieckiej zupełnie nie mieszkał w Jedwabnem, ponieważ został wywieziony do Rosji w roku 1940. (Józef Grądowski)

** (…) że rzekomo mój ojciec Czesław Mierzejewski miał zgwałcić i zamordować jakąś Żydówkę (…), nie było niczego słychać. Matka nigdy nie miała powodu, żeby lubić ojca, który nas zostawił w trudnej sytuacji materialnej, lecz nigdy nie mówiła o takim fakcie. (Świadek K.R., ur. i mieszk. w Jedwabnem, urzędniczka, wykszt. średnie, słuch w prok. IPN w 2002)

** Ten pomnik nosili około czterech godzin, a Polacy pilnowali, żeby nie uciekali (…). Dowódcą wspomnianej akcji był Karolak, [zaś] Bardoń (…) najgorzej znęcał się nad Żydami oraz jak widziałam, brał dużo zegarków i różnych rzeczy narabowanych podczas mordowania Żydów. (Julia Sokołowska)

** (…) burmistrz Karolak powiedział, żebym ja pilnował, żeby Żydzi nie uciekali z rynku i ja pilnowałem (…). Zaznaczam, że jak powróciłem do domu, to jeszcze Żydzi byli w odległości około 250 metry od stodoły. (Zygmunt Laudański, słuch. przez UB w 1949)

** Będąc schowany na strychu, widziałem, jak gnano Żydów. W tłumie tym Niemców nie widziałem. (Wincenty Gościcki)

** Masarz, który mieszkał przy Nowym Rynku, Kozłowski, to była postać powszechnie szanowana. [On] wyciągnął małą dziewczynkę żydowską z pochodu ludzi prowadzonych na spalenie (…) i wyprowadził. Nikt się temu nie sprzeciwił. To wskazuje, że można było ratować. (Świadek S.P.)

** (…) rzezak Mendel miał córkę, która miała 17 lat i była ona bardzo ładna i chodziła do szkoły razem z Polakiem, który nazywał się Kujawski. [On] chciał uratować córkę rzezaka i zaproponował jej, żeby wyszła za niego za mąż i w ten sposób uratowała się od śmierci, ale ona odmówiła i powiedziała, że zgodzi się tylko wtedy, kiedy on uratuje wszystkich Żydów. (Chaim Sroszko, mieszk. Izraela, słuch. przez policję izraelską w 2002)

Drewniana synagoga w Jedwabnem, ok. 1913 r.Drewniana synagoga w Jedwabnem, ok. 1913 r. / Alamy Stock Photo

** Żydów ustawili w czwórki i my, Polacy, obstawiliśmy z jednej strony i z drugiej, żeby Żydzi nie pouciekali (…). Gnać Żydów od Niemców rozkazu nie miałem. Dowódcami tej akcji (…) byli niżej zapodane osoby: Karolak, obecnie w Jedwabnem [go] nie ma, Sobuta, imienia nie znam, wyjechał, Wasilewski Józef, nie zamieszkuje obecnie w Jedwabnem. (Józef Chrzanowski)

** (…) maszerowała kolumna Żydów, matki trzymały dzieci za rączkę, pamiętam piękną kobietę w ciąży. (…) Szli pokornie, przejęci, zupełnie jak baranki na rzeź. Za kolumną jechał mały samochód z żandarmami. (…) Był tam w tej grupie pan Zimny, lokator z naszego domu. Jak szli, to on przechodząc żalił się do mamy: „Pani (…) co ja winien?” Myśmy truchlały (…) wśród prowadzonych widziałam koleżanki z klasy: Chajkę Brzozowską, Perlę Norymberg, wnuczkę rabina i córkę rzezaka Chazana. Dobre to były koleżanki. (Świadek J.K., emerytka)

Powiedział: co nam dziś, to wam jutro

** Ja pilnowałem Żydów od godz. 12 do godz. 16, [po czym] kazali mi wganiać Żydów do stodoły, co ja też uczyniłem i byłem tam aż do podpalenia. W podpaleniu stodoły brał udział Kobrzyniecki Józef, już nie żyje. (Władysław Minciura)

** Widziałam, jak znajoma mi Jadwiga (…) podawała wodę jednemu Żydowi z orszaku. Cała grupa Żydów zaczęła krzyczeć, że chcą pić. Wtedy Niemcy krzyczeli coś po niemiecku. Ktoś przetłumaczył, że nie wolno Żydom nic podawać (…), jakiś nieznany mi Polak taki cienkim kijem uderzył Jadwigę w rękę, wytrącając jej kubek z wodą.

Na wysokości domu państwa Wąsowskich [ja i koleżanka] odłączyłyśmy się, [a] Niemcy zaczęli krzyczeć. Wtedy grupka ludzi stojących przy domu powiedziała, że nie jesteśmy Żydówkami (…), to musieli przetłumaczyć Niemcom, [a] orszak skręcił w polną ścieżkę do stodoły (…). Kiedy doszłyśmy do cmentarza katolickiego, zobaczyłyśmy uciekającego Żyda (…), chciał przeskoczyć przez ogrodzenie cmentarza, [ale] ono było dość wysokie. Myśmy mu doradziły, żeby poszedł w dół, gdzie mur jest niższy, (…) chwilę po tym pojawił się biegnący Polak (…). On nie miał żadnej broni (…), wyglądał, jakby nie wiedział, co się z nim dzieje. Powiedział, czy widzieliśmy Żyda (…), powiedziałyśmy, że nie widziałyśmy, [a on] żalił się, że nie ma po co wracać, bo Niemcy go zabiją, że nie złapał. Doradziłyśmy temu Polakowi, żeby się ukrył gdzieś (…), po odejściu Polaka usłyszałyśmy strzały. To były strzały pojedyncze, nie z karabinu maszynowego. (…) Myśmy wskoczyły do takiego dołu przy drodze, bo nie wiadomo, do kogo strzelano. (Świadek H.C.)

** (…) stałam z matką i sąsiadkami [koło rynku]. Oczekiwałyśmy na powrót tych Żydów po pogrzebie Lenina. (Świadek L.B.)

** Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy, to był mundurowy Niemiec. (…) Szedł on koło grupy ludzi. Był w hełmie i miał na ramieniu karabin (…), za grupą ludzi też widziałam sterczące końce karabinów, lecz ludzie ci przesłaniali tych, co nieśli karabiny. (Świadek M.M., mieszk. Warszawy, ur. w 1926, Stupy, pow. Łomża, emerytka, wykszt. średnie, słuchana w prok. IPN w 2001)

** Na przedzie szedł rabin (…), odwracał się i prosił o pozwolenie powiedzenia kilku słów skierowanych do tych, którzy ich pędzili. I powiedział prawdopodobnie wtedy: „co nam dziś, to wam jutro”. (Świadek K.K.)

** Była to nowa stodoła, olbrzymia. Miała dwie wierzeje (…), po dojściu kobiety i dzieci zaczęły wchodzić przez jedne wierzeje, a mężczyźni przez drugie. (…) po zamknięciu nadjechały drogą polną 2-3 samochody niemieckie w typie półciężarówek. Nie powiedziałam, że poza tymi 20-30 osobami, które konwojowały (…), zgromadziła się gawiedź, może ze sto osób – Polaków (…). Kiedy samochody te zatrzymały się na wysokości stodoły, to zaczęto stamtąd wynosić kanistry. W pewnym momencie ze stodoły buchnął wielki ogień, a następnie kłęby ciemnego dymu. Wszyscy zgromadzeni gapie zaczęli szybko odchodzić w stronę Jedwabnego (…). Dodaję, że kiedy buchnęły płomienie, to ze stodoły rozległ się rozpaczliwy, straszny krzyk. Ten krzyk towarzyszył nam, kiedy biegliśmy do rynku [i] trwał dłużej, niż 2-3 minuty. (Świadek S.B.)

** (…) Kiedy schowałyśmy się w krzaki koło kirkutu, to czuć było wyraźnie zapach jakby benzyny, smoły (…), przygnali Żydów (…), widziałam, jak ich wpychano do stodoły (…), nie widziałam samochodów ciężarowych (…), słyszałam kilkanaście strzałów (…). Zapalono bańki po rogach stodoły i rozległ się wielki krzyk (…), straciłam przytomność. (Świadek H.I.-B.)

Bałem się, że mogę być wzięty

** W morderstwie Żydów brała udział ludność cywilna m. Jedwabne, jak również z okolicznych wiosek. (Jerzy Laudański, mieszk. pow. Pisz, siedem klas szkoły powszechnej, słuch. przez UB w 1953)

** (…) kazali Niemcy Śleszyńskiemu opróżnić stodołę (…). Dali mu za to gdzieś podobnież lepszy plac i drzewo z tartaku (…). Jak tam przybiegłem, to na parkanie cmentarza żydowskiego było pełno ludzi, co tam przyszli z ciekawości (…), jak wchodzący [do stodoły] Żyd był młodszy, to Niemcy go bili po twarzy. Polaki z tego motłochu stali (…) i pilnowali. (…) jacyś z tych szumowin polskich podparli drągami wierzeje.

Nie widziałem, żeby strzelano (…), ten naród ledwo żywy ciągnął do stodoły, a jeszcze go bili tymi gumowcami. Nikt tam nie strzelał, bo nie było po co do ledwo żyjących ludzi. (Świadek J.R.)

** Było dużo narodu (…). Nie widziałam żadnych Niemców tam. (…) Zaraz, jak zamknęli tą stodołę, to jakiś tam latał i oblewał ją benzyną z czterech stron, ale nie rozpoznałam, kto to. Jakiś drugi leciał z takim kijem z ogniem na końcu. (Świadek H.P.)

** Kazali, żebym ja dał nafty na polanie stodoły, do której pognali Żydów, dla Kalinowskiego Eugeniusza i Niebrzydowskiego Jerzego. Kalinowski nie żyje, a Niebrzydowski [Jerzy] uciekł za granicę na stronę angielską. Wyżej wymienieni zanieśli tą naftę, którą ja wydałem, osiem litrów, obleli stodołę (…) i podpalili. (Antoni Niebrzydowski)

** Przygnaliśmy Żydów pod stodołę i kazali wchodzić (…), kto podpalał, tego ja nie widziałem. Po podpaleniu ja poszedłem do domu, a Żydzi spalili się w stodole. Wszystkich Żydów było więcej, jak tysiąc. (Jerzy Laudański)

** Samego momentu wpędzenia Żydów do tej stodoły nie widziałam, żandarmi przyprowadzili do mnie, do kuchni, trzy młode dziewczęta żydowskie i kazali je pilnować. (…) Do czego one służyły, nie wiem, ale zajmował się nimi komendant (…). Jedna z nich nazywała się Judyta Ibramówna, druga Ismanówna, trzecia – nie wiem jak. Miały one po 18-20 lat. (Julia Sokołowska)

** Widziałem na własne oczy, jak Karolak i Sobuta z batami w ręku zapędzali zgromadzonych Żydów do stodoły (…). Po tym wszystkim na polecenie Karolaka wezwani mężczyźni, których nazwisk nie pamiętam, oblali benzyną całą stodołę, która miała dach słomiany i później podpalili (…), patrzyłem własnymi oczyma. (Stanisław Danowski)

** W czasie palenia Żydów nie było mnie w Jedwabnem, gdyż ukrywałem się przed Niemcami, gdyż byłem posądzany o komunizm. (Danowski na rozprawie Sobuty w Białymstoku w 1953)

** Po wpędzeniu Żydów, kobiet i dzieci do stodoły drzwi zostały zamknięte, podparte kołkami, stodołę poleli naftą, czy też benzyną Polacy na czele z Sobutą i podpalili. Widziałem, jak z palącej się stodoły wydostało się kilka osób, w tym mała dziewczynka około 7-8 lat, która uciekała, to jeden z Polaków złapał ją i wrzucił do ognia. (Julian Sokołowski)

** Podczas palenia Żydów wymknęło się z szopy jedno żydowskie dziecko, jakiś Polak to zauważył, złapał i wrzucił w ogień, to był taki podły człowiek. (Józef Grądowski)

** Jeszcze, jak trwał ten jęk, skądś z dołu, z dziury, po odskoczeniu deski ściany stodoły, wyskoczył mały Żydziak. Miał on 7-8 lat. Niemiec w czarnym mundurze złapał tego chłopaka (…) za nogi, podniósł i okręcił dookoła swojej głowy. Potem cisnął dziecko na palącą się strzechę. Ludzie dookoła stodoły aż jęknęli. (Świadek T.L.)

** (…) ci pilnujący wrzucali w ogień małe dzieci (…), sam widziałem, jak dwoje dzieci wrzucono (…), małe 3-, 4-letnie dzieci (…), ja nawet bałem się, że mogę być wzięty za żydowskie dziecko i wepchnięty do ognia.

Tam nie było strzelania. Tamtego dnia nie padł ani jeden strzał nigdzie w Jedwabnem. (Świadek H.W.)

Nie żaden margines, ale przeciętni

** Pracowałam na polu (…), przed zachodem słońca usłyszałam krzyk dochodzący od cmentarza żydowskiego. Byłam oddalona około dwa kilometry. Krzyk (…) był przerażający. Krzyczała większa ilość ludzi w sposób rozpaczliwy. Za chwilę zobaczyłam kłęby czarnego dymu. Dym szedł w kierunku miasta (…), czuć było swąd spalonych ciał. (Alina Żukowska, mieszk. Jedwabnego, gospodyni domowa, cztery klasy szkoły powszechnej, słuchana w prok. w 1974)

** (…) leżałem i czułem rozchodzący się zapach palonego mięsa i zacząłem słyszeć jakby szum fal morskich (…). Kiedy zapadł zmrok postanowiłem wstać i przekraść się do domu mego wujostwa (…), nagle poczułem, że ktoś czołga się w przeciwnym kierunku (…), okazało się, że to piekarz, 18-letni chłopak z Jedwabnego, który pracował w Wiźnie (…), opowiedział mi (…), że spalono wszystkich Żydów z Jedwabnego, stąd ten smród, który czułem. Opowiedziałem mu o szumie fal, a on powiedział, że to była ostatnia modlitwa (…), to znaczy, Żydzi płonąc, zmawiali ostatnią modlitwę.

Powiedziałem mu, że chcę wrócić do domu mego wuja w Jedwabnem, a on powiedział: „Chyba całkiem oszalałeś, twój wuj jest bogaty, na pewno Polacy krążą po domu wuja” (…). Zaproponował mi [marsz] w kierunku Łomży (…), spotkaliśmy jeszcze około siódemki Żydów. (Awigdor Kochaw)

** Ja ten krzyk pamiętam. To było takie cichnące: „Aaaaaa…” (…). Według mnie ten krzyk był gdzieś około 17, (…) ulicą szedł jakiś cywil z umundurowanym Niemcem. Ten cywil przestrzegał, żeby nie spać w nocy, bo Żydzi mogą podpalić domy albo zatruć studnie. (Świadek L.B.)

** (…) zagładzie ulegli prawie wszyscy Żydzi zamieszkujący w naszym miasteczku. Było ich około 1000 osób. (Alina Żukowska)

[Na powojennym pomniku ofiar widniała liczba 1600. Powtórzył ją Jan Tomasz Gross w „Sąsiadach”. W informatorze Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich z 1979 r. liczbę obniżono do 900. IPN po częściowej ekshumacji w 2001 r. ocenił ją na „nie mniej niż 340 osób”].

** (…) jak ludzie opowiadali, to najwięcej Żydów zabił ob. Kobrzyniecki, imię nie wiem, który miał osobiście zabić 18 Żydów i największy brał udział w (…) paleniu. (Edward Śleszyński)

** (…) słyszałam, że Kobrzyniecki Józef zam. Jedwabne zarżnął nożem 18 Żydów, mówił on to w moim mieszkaniu, kiedy stawiał piec. (Aleksandra Karwowska, mieszk. Jedwabnego, gospodyni domowa, cztery klasy szkoły powszechnej, słuchana przez UB w 1949)

** Z tych, co brali udział [w paleniu], to ja jedynie znałem K[obrzynieckiego]. To był przedwojenny rzezimieszek (…), chwalił się, że chodził po polach wokół Jedwabnego [i] wyłapywał ukrywających się (…). Zabijał ich bagnetem i pokazywał potem ludziom zakrwawione narzędzie zbrodni. [Potem jego] znaleziono gdzieś na polu w zbożu zabitego. (Świadek H.W.)

** Ramotowski, szklarz (…), Piechowski [i] trzeci, którego nie mogę sobie przypomnieć, oni mieli ze sobą kociuby, czyli laski (…) okute blachą (…), ci polscy oprawcy, bo inaczej nie mogę nazwać, doganiali ukrywających się Żydów. Jak którego złapali (…), jeden nóż ofierze wbijał między nogi, to znaczy w brzuch i ciągnął w górę [do] szyi. Potem drugi lał lachą w głowę i spychał ofiarę (…). Stanisław Sielawa to ten, co bił w głowy (…), jeden z główniejszych oprawców. (Świadek L.D., mieszk. gm. Jedwabne, ur. w 1926, Łomża, emeryt rolniczy, wykszt. trzy klasy szkoły powszechnej, słuch. w prok. IPN w 2000)

** Przez cały dzień w podwórzu posterunku żandarmerii pracowali przy rżnięciu drzewa trzech ludzi wyznania mojżeszowego i teraz wieczór, gdy się paliła ta stodoła (…), wpadli trzech mi nieznajomych cywilów, młode chłopy, jeden zabrał jednego rębacza drzewa i uprowadził, drugich dwóch morderców usiłowali zabrać następnych dwóch rębaczy. Na podniesiony krzyk na podwórzu wybiegł komendant posterunku żandarmerii Hauptwachtmeister (…), mówiąc te słowa do tych opryszków: „Co – mało wam było osiem godzin załatwiać się z Żydami, toście teraz jeszcze tutaj przyszli? Won stąd!”. (Karol Bardoń w życiorysie)

** Zrozumiałam, że tych ludzi spalili (…), przez kilka dni nie mogłam jeść. Długo mi się wydawało, że czuję ten okropny swąd. Na pytanie przesłuchującego: Czy słyszała pani [przed wybuchem ognia] jakieś odgłosy wystrzałów karabinowych? Nie słyszałam. (Świadek M.M.)

** Późno wieczorem zostałem przez Niemców wzięty do roboty zakopywać tych popalonych trupów. Lecz ja nie mogłem tego czynić, gdyż jak to zobaczyłem, brało mnie na wymioty. (Wincenty Gościcki)

** (…) tego samego dnia, wiem, że ludzie grabili domy żydowskie, ale nie wiem kto. Ksiądz później w niedzielę mówił z ambony: „A kto po was będzie grabił?”. Słyszałam pogłoski, że przy tej stodole stała okoliczna szumowina, chuligani, podrostki ze wsi. Nikt mądry z Polaków tam nie był. (Świadek J.K., emerytka)

** (…) wymieniano nazwisko starej Polkowskiej jako osoby czynnie uczestniczącej w rabowaniu mienia pożydowskiego jeszcze w dniu zbrodni. Generalnie zresztą (…) sprawcy zbrodni to nie był żaden „margines”, jak się podaje w mediach. To byli przeciętni ludzie. (Świadek S.P.)

6. PUDEŁKA Z DZIESIĘCIORGIEM PRZYKAZAŃ (PO WSZYSTKIM)

** Noc była straszna. Śmierdziało w mieście, psy wyły. Następnego dnia rano poszłyśmy [z koleżanką] zobaczyć, jak wyglądają ludzie spaleni. (…) Kiedy przyszłyśmy, to w tym popiele z brzegu jacyś trzej ludzie grzebali jakimiś motyczkami (…) wybierali z popiołów złoto (…), od strony miasta przyjechało na motocyklu dwóch umundurowanych żandarmów (…). Kazali podejść tym trzem Polakom mówiąc: „Komm”. Zaraz ich zastrzelili. (Świadek H.I.-B.)

** U nas w domu taki zapanował strach z powodu tej zbrodni, że całą noc spędziliśmy w piwnicy. (…) Za jakieś dwa dni ja przechodziłem koło tej spalonej stodoły (…), widziałem na własne oczy, jak na klepisku stał ten Lenin (…), tułów i głowa w jednym kawałku. Tylko oczy w pomniku były podziobane. Obok niego było z pięć, sześć szkieletów. One stały bez żadnego podparcia, takie kości bez mięsa (…). Kiedy trąciłem szkielet, to on rozsypał się. (Świadek T.B.)

** Na drugi dzień (…) już więcej Żydów nie palono, kto pozostał, tego już nie zniszczono. (Józef Grądowski przed sądem w Białymstoku, 1954)

** Spalono tylko tych Żydów, którzy wcześniej współpracowali z Ruskimi i ich rodziny (…), wydali ich polscy komuniści, którzy z nimi wysługiwali się Ruskim (…). Bogatszych Żydów nie ruszono (…). Kiedy [po 10 lipca] byłyśmy z mamą u żydowskiego lekarza, to on sam powiedział, że ci spaleni Żydzi komuniści zasłużyli na swój los, [bo] za Ruskich wybijali szyby w bożnicy żydowskiej, która stała na środku rynku, i robili tam kupy. (Świadek J.K., rencistka)

** (…) otrzymałem wezwanie celem stawienia się do policji w Jedwabnem z łopatą (…). Z posterunku Niemcy zaprowadzili nas do stodoły, [której] wschodnia część była zupełnie spalona i na miejscu spaleniska widać było szczątki spalonych kości ludzkich. Natomiast z drugiej części stodoły [widziałem] spalone ciała ludzkie (…), polecono nam wrzucać do dołu, co uczyniliśmy (…). Według mnie w stodole tej mogło być spalone około 500 Żydów. W czasie ładowania do dołu ciał żydowskich pilnowali nas Niemcy. (Leon Dziedzic, mieszk. pow. Łomża, rolnik, słuch. w prok. w 1968)

** Następnego dnia przejeżdżałem obok tej stodoły i widziałem (…) częściowo spalone zwłoki ludzkie (…) w pozycji stojącej zbite w jedną masę i niektórzy sprawiali wrażenie, że ogień w ogóle do nich nie doszedł, a po prostu udusili się (…). Niemcy za pośrednictwem burmistrza kazali przenieść te zwłoki na cmentarz żydowski i tam je pochować, co zostało wykonane. (Czesław Strzelczyk)

** (…) w zachodnim zasieku [sąsieku] stała cała góra ludzi, masa zbitego narodu (…), małe, duże, pokrzyżowane (…), nie dało się rozerwać. My powiedzieliśmy to żandarmom, oni kazali ludziom z Jedwabnego przynieść widły i kulasy, takie z zakrzywionymi zębami. Zaczęliśmy widły i kulasy wbijać w to kłębowisko i rwać nogi, głowy, jak popadło. Jak wspomnę, to aż mnie serce boli. (Świadek L.D. Zapis przesłuchującego: świadek płacze)

** 11 lipca okazało się, że w studni (…) na naszej posesji przy rynku są ciała dwóch Żydówek (…), ojciec wyciągnął te ciała. (Świadek S.P.)

** Ze znajomych mnie Żydów uratowali się Bajkowski [z] córką nazwiskiem Holzmann i Kuropatwina [z] pięciorgiem dzieci. W kilka dni po spaleniu Żydów (…) Niemcy utworzyli w Jedwabnem getto, w którym znalazło się około kilkuset odnalezionych w mieście i połapanych w okolicy. Getto było utrzymywane około miesiąca czasu, po czym wszyscy Żydzi zostali wywiezieni. (Czesław Strzelczyk)

** Nie było żadnego getta. Nie było przecież żadnych Żydów, oprócz rodziny Józefa Grądowskiego, jego żony i dwóch, trzech synów, którzy się przechrzcili. Mieli w oknie figurkę Matki Boskiej. (Świadek J.K., emerytka)

** Rodzina Kuropatwów została spalona (…), z opowiadań wiem, że chcieli ci, co pilnowali stodoły, Kuropatwę uwolnić. Przechowywał podobno za okupacji radzieckiej jakiegoś polskiego oficera. On jednak odmówił. (Świadek L.B.)

** Znam Sobutę, mieszkał w domu moich rodziców i w dniu krytycznym był na podwórku. Po spaleniu Żydów przeprowadził się do domu pożydowskiego, bo tam mu było wygodniej (…). Gdy przeprowadził się do Szterna, to ten jeszcze mieszkał, bo nie wszystkich Żydów spalono. (Irena Torżewik przed sądem w Białymstoku, 1954)

** Sobuta, imienia nie znam, zamieszkały [potem] w Łodzi, wymordował i zabrał wszystkie rzeczy rodzinie Szternów i po wymordowaniu mieszkał w ich mieszkaniu (…). Laudański Jerzy, Czesław i Zygmunt [oraz] Śleszyńska Rozalia zam. Jedwabne przy kościele, rabowała wszystkie rzeczy pożydowskie (…), ma [je] do dnia dzisiejszego. (Eliasz Grądowski)

** Po zakończeniu akcji z Żydami ob. Sobuta żył w domu bardzo dobrze. Kontaktował się z Niemcami i był częstym gościem Niemca Krawca, który był dziedzicem majątku w Jedwabnem. (Julian Sokołowski)

** (…) ja udziału w tym morderstwie nie brałem (…), zacząłem mieszkać w pożydowskim mieszkaniu, ponieważ swego własnego nie miałem. (Józef Sobuta, mieszk. Łodzi, zajęcie: handel, rymarz tapicer, samouk, słuch. przez UB w 1953)

** Moi rodzice nie chcieli wymieniać żadnych nazwisk, lecz mówili, że charakterystyczna pościel żydowska zmieniała właścicieli po spaleniu ludności (…). Rodzice widzieli tę pościel u Polaków z tej trzeciej kategorii mieszkańców. (Świadek Ł.P.)

** Tamtego dnia dokonywano wielu pojedynczych zabójstw w różnych miejscach w miasteczku. Między innymi topiono Żydów ukrywających się w zbożu przy dworskim stawie (…). Podkreślam, że kiedy słyszałem [od rodziców] o tych zbrodniach, nigdy nie mówiło się o jakimkolwiek uczestnictwie czynnym Niemców. (Świadek S.P.)

W rozmowach padały nazwiska Polaków

** Jestem Żydem z pochodzenia, obecnie przyjąłem wiarę katolicką (…), mnie pewien dobry człowiek zabrał z rynku i całą moją rodzinę. Ten mój wybawca pochodził ze Szczuczyna, skąd pochodzi moja żona, on znał moją żonę, a ja go nie znałem. (…) Zabrał on nas z rynku podczas zamieszania (…), żonę, syna i synową, reszta mojej rodziny została wymordowana. Ja leżałem pod gnojem dwa lata i trzy miesiące i już dzisiaj zupełnie nie mam zdrowia (…), z rynku oprócz mnie kilku innych się wyratowało. (Józef Grądowski)

** W dniu 11 lipca nawet ukryłem Żydówkę z małą dziewczynką w swoim chlewie. Rano Żydówka ta opuściła mój chlew i udała się w niewiadomym kierunku. (Jan Kiełczewski)

** Do mojego mieszkania schronił się znany mnie Żyd Rubin Kosacki z synem. Przez jakiś czas przebywali oni u mnie i dopiero, gdy żandarmi niemieccy założyli getto w pobliżu kościoła, Kosacki z synem (…) poszli na rytualne modły i już nie wrócili. (Bolesław Olszewski, mieszk. Jedwabnego, sklepowy, siedem klas szkoły powszechnej, słuch. w prok. w 1974)

** Żandarmi w następnych dniach jeździli samochodami i zabierali wartościowe rzeczy – futra, kredensy (…), ja poszłam do stodoły (…), na klepisku leżał zwęglony, żółty mężczyzna, a lewa strona stodoły była pusta. [Z prawej] widziałam kolumnę [martwych] ludzi, leżeli na sobie, stali, zadeptali się, podnosili się, brnąc ku powietrzu. (…) wyglądało tak, jakby chcieli uciec górą, przez dach. (…) Potem w rozmowach padały nazwiska Polaków. Nie pamiętam już, to była chuliganeria (…). Bardoń, Karolak, Kobrzyniecki, Landyński [Laudański], Niebrzydowski. Kobrzyniecki to był bandyta, zawodowy. (…) Podobno za parę tygodni ktoś próbował rozkopywać mogiłę spalonych Żydów w poszukiwaniu kosztowności. (Świadek J.K., emerytka)

** Żydzi w Jedwabnem byli jeszcze gdzieś do września-października (…), moja mama im woziła jeszcze żywność, bo oni już nie mieli jedzenia. Żydzi też przychodzili na wieś i sprzedawali różne rzeczy, za które kupowali [jedzenie]. Potem przyjechały samochody niemieckie i zabrano Żydów do Łomży do lagru. (Świadek J.K., rencistka)

** W tym czasie Żydówka w ciąży o nazwisku Marchewka siedziała na poddaszu u nas w domu, gdyż moja matka na jej prośbę pozwoliła (…). Po pogromie wiem, że przyszedł rozkaz, żeby zgłaszać osoby narodowości żydowskiej do magistratu, to dostanie się pozwolenie na przechowanie takiej osoby do czasu kolejnego rozkazu władz. Mój tato uzyskał takie pozwolenie, ale ta Żydówka po pobycie około tygodnia wróciła do swojej rodziny w Grajewie. (Świadek I.C., mieszk. Białegostoku, ur. w 1924, wykszt. średnie, słuchana w prok. IPN w 2001)

** (…) chodziłem, jak inni, po opuszczonych domach żydowskich (…), nie rabować, tylko z ciekawości. Interesowało mnie to, w szczególności takie blaszane pudełka, które były przybijane na futrynach (…). W środku znajdowały się zwoje, jak potem dowiedziałem się, z tekstem dziesięciorga przykazań.

Mojego ojca wzięto (…) do zakopywania spalonych (…), niektórzy z tych, co przy tym pracowali, to nawet rozbierali zwłoki, wyciągali spod ubrań złote monety i złote zegarki oraz banknoty dolarowe, w których tylko były nadpalone rogi. (Świadek H.W.)

** Te łachudrowstwo, co mordowało z Niemcami (…), to balowali potem i przepijali to, co zagrabili. (Świadek J.R.)

** (…) wkrótce po zbrodni człowiek [z Jedwabnego] miał powiedzieć do mojego ojca: „Panie inżynierze, teraz to dopiero będę dobrze żył, tyle mam złota”. Wynikało z relacji ojca, że chodziło o złoto zrabowane Żydom. Jednak zaraz, za dwa-trzy miesiące ten człowiek umarł, podobno z powodu nadużywania wódki. (Świadek L.Ś., zamieszk. we Wrocławiu, emeryt, wykszt. wyższe, słuch. w prok. IPN w 2001)

** Jades Abram [Ibram] była długi czas na żandarmerii już po spaleniu Żydów. A gdy przyszedł rozkaz, że wszystkich Żydów, co ocaleli w Jedwabnem, trzeba przesłać do getta w Łomży, to Judyta [Jades] przybiegła do naszego domu, do Kajetanowa. Ukrywaliśmy ją kilkanaście tygodni (…), a potem, pod jesień, przeprowadziliśmy ją nad oborę, gdzie było ciepło. (…) Kiedy jednak przyszli Niemcy na kwaterę, musiała odejść. (Świadek H.C.)

** Później w getcie łomżyńskim spotkałem (…) jeszcze dwóch kuzynów – Beniamina i Mosze Arie Pecynowiczów, którzy pracowali w Jedwabnem na żandarmerii i zostali uratowani przez Niemców wraz z (…) innymi Żydami, których Polacy chcieli spalić (…), ale Niemcy się nie zgodzili. (Awigdor Kochaw)

Mówili, że to za krzywdę Żydów

** W 1945 ukrywający się [w moim gospodarstwie] Żydzi wyszli z ukrycia. Grądowski został w Jedwabnem, a pozostali uciekli aż do Austrii. Bali się, że ich zabiją. Ja też z nimi uciekłam, bo na mój dom przyszli bandyci i pobili mnie za przechowywanie Żydów. Obrabowali też mnie (…). Po powrocie z Austrii (…) kupiliśmy gospodarstwo w Bielsku Podlaskim [i] też nie mieliśmy spokoju, bo rozeszło się, że ukrywaliśmy w wojnę Żydów. (Antonina Wyrzykowska, ur. w 1916, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata, wykszt. trzy klasy szkoły powszechnej, słuchana w prok. IPN w 2001)

** Jestem najstarszą córką Józefa Ż[yluka]. Mój ojciec był aresztowany za rzekomy udział w spaleniu Żydów (…), został uniewinniony (…), mówił, że w śledztwie to go na UB bito w pięty tak, że przytomność tracił (…), na sprawie mojego ojca świadczył na jego korzyść Józef Grądowski, stolarz z Jedwabnego. (Świadek J.B. mieszk. Wrocławia, ur. 12.06.1932 w Jeziorku, woj. podlaskie, emerytka, wykszt. podstawowe, słuchana w prok. IPN w 2001)

** [Kiedy w Jedwabnem] jakaś tam osoba zachorowała i była ciężko chora. Ludzie wówczas mówili, że to za krzywdę Żydów, że pomagała ich palić, to teraz cierpi. (Świadek M.T., mieszk. Warszawy, ur. w 1932 w Kuczach, pow. Łomża, emerytka, wykszt. średnie, słuchana w prok. w 2002)

** Polacy nie mieli, byli ogrodniki [rolnicy] wszystkie Polaki, oni nie mieli roboty takich: szewcy, krawcy… to wszystko było w ręce Żydów (…), no to zrobili: zabić Żydów i usiedli, jakby to było ich, bo było to takie biedne, co nie mają, nie mieli domów, nic.

(…) jak przeżył tę wojnę, jak przyszedł do jednego w te Jedwabne (…), to ja widziałem, że on ma te maszyny mojego ojca (…), dzisiaj też mają te domy. (Olszewiczowie, Argentyna)

** 7 lipca 1941 zostałem aresztowany przez Gestapo i osadzony w Suwałkach (…), do celi jako papier toaletowy trafiały niemieckie gazety [„Suwalska”, „Pruska” i „Volkischer Beobachter”]. Pamiętam, że w tych gazetach były zdjęcia palącej się stodoły i napisy wskazujące [na Jedwabne] obok zdjęć z pogromów żydowskich były zdjęcia z mordów dokonanych przez NKWD (…), komentarze sprowadzały się do tego (…), że na jednych zdjęciach przedstawione są zbrodnie żydokomuny, a inne zdjęcia przedstawiają odwet. (Świadek A.O., mieszk. Białegostoku, emeryt, wykszt. wyższe, słuch. w prok. IPN w 2001)

** Chciałbym jeszcze powiedzieć, jaki jest mój stosunek do książki Grossa „Sąsiedzi”. Jest ona jednym wielkim kłamstwem ubliżającym narodowi polskiemu. Moim zdaniem została napisana na zlecenie jakiejś mafii. (Kazimierz Laudański)

[Mariana Karolaka widziano jeszcze w 1947 r. w Warszawie, gdzie ukrywał się pod przybranym nazwiskiem. Karola Bardonia Sąd Okręgowy w Łomży skazał na karę śmierci zamienioną w drodze łaski na pozbawienie wolności. Skazany zmarł w 1953 w więzieniu w Szczecinie. 11 innych sąsiadów dostało kary: Jerzy Laudański, Zygmunt Laudański, Władysław Miciura i Bolesław Ramotowski – od 12 do 15 lat, Czesław Lipiński i Stanisław Zejer – po 10 lat, Władysław Dąbrowski, Roman Górski, Antoni Niebrzydowski, Feliks Tarnacki i Józef Żyluk – 8 lat więzienia. Dwaj ostatni zostali po apelacjach uniewinnieni, podobnie, jak Józef Sobuta. Pożydowskie domy i majątki stały się obiektem handlu, spekulacji i kradzieży. Związane z tym szantaże, napady i zabójstwa z zemsty ciągnęły się w Jedwabnem i okolicy przynajmniej do lat 80.].

** Z tych, co byli sądzeni ze mną w 1949 roku, to nikogo nie widziałem na rynku. To byli niewinni ludzie (…). Robiono w śledztwie, co chciano. Myśmy byli bici, kiedy siedzieliśmy do sprawy w budynku UB w piwnicach (…). Mnie sadzano na krzesełko i lano gumami przeważnie po pośladkach, ale i po plecach. (Jerzy Laudański, emeryt, słuch. w prok. IPN w 2000)

** (…) w radio słyszałem audycję o tym spaleniu Żydów. To nieprawda, że Polacy to zrobili (…). Ja sam, jak nie chciałem podpisać protokołu, to śledczy gasił światło. Wpadało wtedy kilku i biło mnie, gdzie popadło (…), w końcu już nie mogłem wytrzymać i podpisałem. (Zygmunt Laudański słuch. w prok. IPN w 2000)

** Żydzi sami na siebie ściągnęli nieszczęście tym rzucaniem błotem w Niemców [w roku 1940]. Ja przecież niczego złego nie zrobiłem. (Zygmunt Laudański)

** Babka nie precyzowała, kto spędzał [do stodoły] tych ludzi. To było powszechnie wiadome w mieście i nigdy nie dyskutowano o tym. [Kiedy] miałem między siedem a dziewięć lat (…), w naszym ogrodzie Śliwecki [i] Niebrzydowski, wyraźnie nietrzeźwi (…), zaczęli się awanturować o jakąś składkę na wódkę (…), jeden z dwóch kłócących się zarzucał drugiemu, że ten wzbogacił się na jakimś Żydzie przy młynie i nie podzielił się z tym drugim, mimo że to obiecał. (Świadek S.M., ur. i zamieszk. w Jedwabnem, właściciel sklepu, wykszt. średnie, słuch. w prok. IPN w 2001).


** Od autora:

* Jeżeli przy nazwisku świadka nie ma informacji o dacie i miejscu przesłuchania, to znaczy, że jest to ciąg dalszy wyżej cytowanych zeznań. Jeżeli dane świadka pojawiają się w całości po raz drugi, jest to inne przesłuchanie. Jeżeli zanonimizowani świadkowie mają te same inicjały, towarzyszy im dodatkowa informacja (J.K., emerytka; J.K., rencistka). Zeznania sprzeczne starałem się konfrontować. Część nazwisk występuje oryginalnie w kilku wersjach (Bardon/Bardoń, Kobrzyniecki/Kubrzyniecki, Abram/Ibram). Prawidłowo zapisane nazwiska oraz wszystkie własne dopiski umieściłem w nawiasach kwadratowych.

* Korzystałem z protokołów śledztw i rozpraw zamieszczonych w II tomie pracy „Wokół Jedwabnego” pod redakcją Pawła Machcewicza i Krzysztofa Persaka (Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2002) oraz w II tomie pracy „Jedwabne. Historia prawdziwa” Tomasza Sommera, Marka Jana Chodakiewicza i Ewy Stankiewicz (wyd. Veritatis Splendor, Warszawa 2021).

Piotr Głuchowski


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


“My Beautiful Old House” and other Fabrications by Edward Said

“My Beautiful Old House” and other Fabrications by Edward Said

Justus Reid Weiner


For decades, the eminent intellectual and activist has told his life story as an allegory of the plight of the…

.
Edward Said / Wikipedia

Among spokesmen for the Palestinian cause in our day, surely none is so articulate, or so well-known, as Edward W. Said. The holder of an endowed chair in English and comparative literature at Columbia University, a prolific author of books and articles both scholarly and popular, a frequent lecturer and commentator on radio and television, a sometime diplomatic intermediary and congressional witness, the subject of countless profiles and interviews in the world media, Said—who was born in Jerusalem in 1935—has earned a reputation not only for polemical brilliance but, when it comes to championing Palestinian Arab rights (and assailing Israel for infringing them), a fierce moral zealotry that will not be assuaged.

The adulation in which Said is held by Palestinians themselves is suggested by a recent ceremony honoring him at the U.S.-based Palestinian Heritage Institute that was attended by 450 Arab diplomats and Arab-Americans, as by the overflow audience of 1,000 that gathered to hear him lecture last year in Bethlehem. But his prestige is no less high among American and European academics and intellectuals, who have extravagantly praised his literary scholarship and admire his uncompromising politics. As for the scholarship, his most famous book, Orientalism (1978), with its bold thesis that the Western study of Islam (and by extension other cultures) is itself a form of “colonialism,” has had as profound and radicalizing an influence on literary studies in colleges and universities as it has had on Islamic self-perceptions. And as for politics, so stringent is Said’s vision of the Middle East that in recent years he has changed from being a supporter of Yasir Arafat to a vociferous opponent, accusing the PLO chairman of having betrayed 50 years of Palestinian aspirations by signing the Oslo agreements with Israel.

The very model of an engaged academic, Said has been politically active since at least the late 1960’s, when he co-founded the fervently pro-Palestinian Association of Arab-American University Graduates. In 1974, he was the principal author and translator of Arafat’s notorious address to the UN General Assembly in which the PLO leader brandished both a gun and an olive branch; during the Carter years he transmitted overtures between Arafat and the administration, and in the Reagan years participated in the breakthrough meeting of a member of the Palestine National Council (PNC), the PLO’s “parliament in exile,” with Secretary of State George Shultz; and he himself served for many years as a member of the PNC. Said’s books bearing directly on the Palestinian issue include After the Last Sky: Palestinian Lives (1986); Blaming the Victims: Spurious Scholarship and the Palestine Question (1988); The Pen and the Sword (1994); The Politics of Dispossession: The Struggle for Palestinian Self-Determination (1995); and Peace and Its Discontents: Essays on Palestine in the Middle East Peace Process (1996).

There can be no doubt that a great deal of the moral authority accruing to Edward Said derives as much from his personal as from his intellectual credentials.1 As a living embodiment of the Palestinian cause, he has made much in print and on film of his birth, childhood, and schooling in Palestine, telling a story of idyllic beginnings and violent disruption—of a paradise lost—that resonates with personal pain while also serving as a powerfully compelling metaphor for the larger Palestinian condition. As Salman Rushdie put it in lauding Said’s After the Last Sky, in writing about his “internal struggle: the anguish of living with displacement, with exile,” Said “enables us to feel the pain of his people.”

Both his personal pain and the pain he feels for his people are on especially vivid display in a 1998 BBC documentary that Said both wrote and narrated, In Search of Palestine. The film, aired around the world to mark the 50th anniversary of the Palestinian nakbah (“disaster”) of 1948, and recently shown in New York on the local PBS affiliate, features extensive footage of Said standing outside his birthplace at what is now 10 Brenner Street in Jewish western Jerusalem.

But just the mention of that birthplace confronts us with a problem. Although Said has defined his own intellectual vocation as one of “tell[ing] the truth against extremely difficult odds”—he has sweepingly declared that the duty of the intellectual is “to speak the truth, as plainly, directly, and as honestly as possible”—it turns out that, in retailing the facts of his own personal biography over the years, he has spoken anything but the plain, direct, or honest truth. Instead, he has served up, and consciously encouraged others to serve up, a wildly distorted version of the truth, made up in equal parts of outright deception and of artful obfuscations carefully tailored to strengthen his wider ideological agenda—and in particular to promote the claims of Palestinian refugees against Israel.

For the past three years I have been looking into the core autobiographical assertions made by Said about his childhood in Palestine—a childhood that he has repeatedly asserted is central to the formation of his political thought and indeed of his emblematic political identity as a Palestinian refugee. My search, a fascinating adventure in itself, took me through sometimes obscure public records and archives in five countries on four continents and involved tracking down and interviewing numerous relatives, neighbors, school classmates, and professional colleagues. Virtually everything I learned, the principal conclusions of which are set out below, contradicts the story of Said’s early life as Said has told it.2

To complicate matters still further, however, some time after completing the manuscript of this article, I learned of the forthcoming publication of another new book by Said, a memoir entitled Out of Place that is due to be released later this month.3 Remarkably—but, as I shall have reason to speculate later, perhaps not surprisingly—this new book thoroughly revises the personal tale Said has been reciting all these years, bringing it into greater conformity with the truth while at the same time ignoring his 30 years of carefully crafted deception.

But I am getting ahead of myself. In order to untangle the strands of this enigma, we must begin by examining what has been the standard version of the life of Edward Said and see where and how it diverges from the facts.

_____________

II

For a characteristic rendition of the standard version, we need look no farther than a long and typically admiring feature article on Said that appeared almost exactly a year ago in the New York Times (“A Palestinian Confronts Time,” by Janny Scott, September 19, 1998). Here is the relevant paragraph:

Mr. Said was born in Jerusalem and spent the first twelve years of his life there, the eldest child and only son of a successful Palestinian Christian businessman. The family moved [elsewhere in this same Times piece, the word is “fled”] to Cairo in late 1947, five months before war broke out between Palestinian Arabs and Jews over plans to partition Palestine.

And here, from Current Biography Yearbook (1989), in a five-page profile personally approved by its subject, is a more expansive take:

Edward W. Said was born in Jerusalem in what was then Palestine on November 1, 1935, the oldest child and only son of Wadie Said, a prosperous businessman. . . . The family lived in an exclusive section of West Jerusalem. . . . Baptized as an Episcopalian, Edward Said attended St. George’s, an Anglican preparatory school, where his extracurricular activities included riding, boxing, gymnastics, and playing the piano.

. . . At the age of twelve, Edward Said was forced to use a pass when traveling between his home and his school. “The situation was dangerous and inconvenient,” he recalled . . . during an interview for New York magazine (January 23, 1989). In December 1947, the Said family left Jerusalem and settled in Cairo, Egypt. . . . “Israel was established; Palestine was destroyed,” Said wrote in his book After the Last Sky: Palestinian Lives.

But why rely on the words of others? Both of these summaries merely recapitulate Said’s own oft-recited outline of his early life:

I was born, in November 1935, in Talbiya, then a mostly new and prosperous Arab quarter of Jerusalem. By the end of 1947, just months before Talbiya fell to Jewish forces, I’d left with my family for Cairo. . . . [“Palestine, Then and Now,” Harper’s, December 1992]

I was born in Jerusalem and spent most of my formative years there and, after 1948, when my entire family became refugees, in Egypt. [“Between Worlds: Edward Said Makes Sense of His Life,” London Review of Books, May 7, 1998]

. . . my recollections of my early days in Palestine, my youth, the first twelve or thirteen years of my life before I left Palestine. [The Pen and the Sword]

This same rendering of his early years recurs over and over again in writings both by and about Said. (Thus, for example, the website of the Nation, a magazine with which he is affiliated as a music critic: “In 1948, Said and his family were dispossessed from Palestine and settled in Cairo.”) It is what undergirds his self-definition as an archetypal “exile”—i.e., one who, like his people in general, was separated from his homeland in a sudden act of historic violence. Except for the detail of his birth, it is a tissue of falsehoods.

_____________

III

Here are the bare bones of the truth: Said’s father Wadie (also known as William) grew up and went to school in Jerusalem but evidently emigrated in 1911 to the United States. During World War I, he reportedly served with American forces in Europe before returning to the Middle East with a U.S. passport to start what would become a very successful career in business. At least nine years prior to his son’s birth in 1935, however, Wadie Said was already residing permanently in Cairo, Egypt. There, according to the 1926 French edition of the Egyptian Directory, he owned the Standard Stationery Company. The company prospered sufficiently to open a branch in Alexandria in 1929 and in due course a second store in Cairo itself.

It was to Cairo that Edward Said’s mother Hilda (Musa), of Lebanese origin, moved upon marrying his father in 1932, and it was in Cairo that the nuclear family continued to reside over the ensuing decades in a series of ever more elegant and spacious apartments, the last three of which were located in Cairo’s best neighborhood on the island of Zamalek in the Nile River. Documentation of their residences and other pertinent facts can be traced in decades’ worth of consecutive annual editions of the Egyptian Directory, the Cairo telephone directory, Who’s Who in Egypt and the Middle East, and other sources; a long-time family friend, Huda Gindy, a professor of English at Cairo University, has reminisced in an interview about her former neighbors, the Saids, who from 1940 lived upstairs from her at 1 El-Aziz Osman Street. By 1949, the capital of Standard Stationery was listed in the Egyptian Trade Index at the then very significant sum of 120,000 Egyptian pounds.

And Jerusalem? In that city lived Wadie Said’s brother Boulos Yusef, his wife Nabiha, and their five children. To this branch of the family, as to other destinations, the affluent Cairo-based Saids made periodic visits. In November 1935, during one of those visits, Edward Said was born. On his birth certificate, prepared by the ministry of health of the British Mandate, his parents specified their permanent address as Cairo, and, indicating that they maintained no residence in Palestine, left blank the space for a local address. Similarly blank is the entry for a local address in the church record of Edward Said’s baptism, an event that likewise took place in Jerusalem two years later. Of the 29 telephone and commercial directories for Jerusalem and Palestine from 1931 through 1948 that I was able to locate, more than half carry business and/or residential listings for Boulos Said and his wife. There are no listings for Edward Said’s parents in any of the directories, whether in English, Hebrew, or Arabic.

_____________

IV

As for the house in Talbieh (Talbiya), that is a story unto itself. In his article in Harper’s, as in the much longer version of the same piece that he published in the (London) Observer, and as in other iterations of this theme elsewhere, Said has wrenchingly recounted the nostalgic visit he paid in early 1992 to his childhood roots in Jerusalem and in particular to this house at 10 Brenner Street. The Observer article was accompanied by a large photograph of the author perched on a stone wall with the caption: “Edward Said in front of his family’s old home in Jerusalem.”

Footage of Said and his son Wadie outside this same structure also features prominently in the BBC documentary, In Search of Palestine. Its deep symbolic significance was further underlined at the ceremonies honoring him at the Palestine Heritage Institute, at the end of which a painting of the house was presented to him as a gift. In an interview last March with the Jerusalem Times, an English-language Palestinian newspaper, Said had this to say:

I feel even more depressed when I remember my beautiful old house surrounded by pine and orange trees in Al-Talbiyeh in east [sic, western] Jerusalem, which has been turned into a “Christian embassy.” I went there a few days ago and took several photographs.

But wait During his visit in 1992, according to Said, he was able to locate his “family’s house” only because a cousin then living in Canada “had drawn me a map from memory that he sent along with a copy of the title deed.” If that is so—if, that is, Said really had in hand a copy of the title deed to what he has described as “my beautiful old house”—then he could not have helped noticing the absence on it of his parents’ names, his siblings’ names, or his own name. For it never was, and is not now, their or his house.

In the ledgers kept at the Land Registry Office in Jerusalem during the Mandatory period, the earliest entry for the house in question is dated February 14, 1941. It records a transfer of fractional interests in the property from its registered owner, Yusef Said (Edward Said’s grandfather), to Mrs. Boulos Yusef Said (Edward Said’s aunt) and her five children. And that is all. There is no record of Edward Said’s parents owning either the house or any interest in it.

_____________

If his nuclear family had no ownership interest in the house at 10 Brenner Street, neither did he or they ever permanently reside in it. (Nor, apparently, did his aunt and cousins until 1942.) After being built in the early 1930’s, the structure was initially divided into two apartments, each with a separate entrance from the outside; in 1942, a third apartment was created in the basement. From 1938 to 1946 (that is, from the time Edward Said was roughly three to the time he was eleven), the upstairs level was rented out to the Kingdom of Yugoslavia as its consulate general, and then from 1946 to 1952 to the successor government of the Socialist Federal Republic of Yugoslavia. It was used both for office space and for housing; during World War II, the exiled King Peter II lived in it for about six weeks.

Is it not curious in the extreme that Said, while on record as remembering the “rooms [in this house] where as a boy he read Sherlock Holmes and Tarzan, and where he and his mother read Shakespeare to each other,” has nowhere brought to mind the presence upstairs of the Yugoslavian consulate, the comings and goings of visa-seekers, diplomats, and politicians, including for a time the king of Yugoslavia himself, or the arrival of limousines and their elegantly attired occupants for official functions like the annual Yugoslavian independence-day reception? On November 29, 1947, the very night the UN voted in favor of the partition plan for Palestine, and a couple of weeks before he has told us the Saids were forced to leave for Cairo, this reception was attended by no lesser figures than the British-appointed mayor of Jerusalem; Golda Meir, then director of the political department at the Jewish Agency; Hussein Haldi, the secretary of the Arab Higher Committee; and most of the city’s social and political elite.

As for the downstairs, main-entrance level of the house, it was rented from about 1936 to 1938 by the Iranian consulate. Then, after 1938, this and the basement level were leased to the illustrious German-Jewish philosopher Martin Buber, his wife, and his two teenage granddaughters, all of them recent refugees from Nazi Germany. The Buber family was forced out of the house in early 1942 (when Edward Said would have been about seven) in a dispute with the owners—that is, Nabiha (Mrs. Boulos Yusef) Said—who broke the lease and reclaimed the premises for their personal use, winning a judge’s ruling in favor of eviction. Buber’s granddaughters, from whom I heard this account, also accurately remember the names of Nabiha Said and two of her boys, Yusef and Robert. Another tenant of the house during the latter Mandate period remembers George, still another son of the family. None remembers Edward or any of his four sisters.

Is it not curious, again, that Martin Buber’s residence in this house should have gone unnoticed by Edward Said? Actually, that is not so; at least, not quite. In 1992, Said wrote of having heard, years earlier, “that Martin Buber had lived in the house for a time after 1948” (emphasis added). Last year, in a speech at Birzeit University on the West Bank, he amplified this thought with characteristic vehemence:

The house from which my family departed in 1948—was displaced—was also the house in which the great Jewish philosopher Martin Buber lived for a while, and Buber of course was a great apostle of coexistence between Arabs and Jews, but he didn’t mind living in an Arab house whose inhabitants had been displaced.

But the truth is the other way around: it was Said’s aunt who evicted the Bubers, an event—surely a memorable one—that took place during the very period when Edward Said was allegedly growing up in the selfsame house, and long before Israel’s war of independence in 1948. But there can be little wonder why neither that event, nor the presence in and subsequent removal from the building of Martin Buber’s surely no less memorable library of some 15,000 books, has ever figured in his meticulous recollections of “my beautiful old house . . . in Al-Talbiyeh.” The Bubers and their library were there. Said was not.

_____________

V

None of this, to be sure, is to gainsay the pos sibility or even the likelihood that, after 1942, when the Bubers had departed and Nabiha Said and her five children moved in, Edward Said’s nuclear family may have stayed for brief periods with their cousins on the main entrance floor at 10 Brenner Street. By now, however, both families would have been quite large, while the apartment in question had a grand total of only four bedrooms. Assuming two were set aside for parents, this would have meant accommodating ten children in the remaining two bedrooms, without even taking into account the needs of grandparents or live-in servants, drivers, cooks, and the like. It is hard to imagine Wadie Said, accustomed as he was to spacious arrangements, enduring this for any great length of time.

And that brings us to another element in Said’s reconstruction of his Jerusalem childhood: the question of his schooling.

According to the standard version, he attended St. George’s Anglican preparatory school in eastern Jerusalem, “along with most of the male members of my family” (as he put it in his 1992 piece in Harper’s). In the recent BBC documentary, Said is seen touring this school, which still exists. In the headmaster’s office, where he turns the pages of an old, leather-bound student registry, he locates on camera the listing for a Jewish student named David Ezra, whom he says he remembers clearly. A vignette of David Ezra also turns up in Said’s new memoir, Out of Place.

Interestingly, in this segment of In Search of Palestine we are not shown or told about any listing for Edward Said himself in the St. George’s student registry. And for good reason: neither in the particular registry shown on camera nor in the school’s other two old leather-bound registry books is there any record of his having attended this institution as he has claimed. Nor does David Ezra, who today goes by the name of David Eben-Ezra, have any recollection whatsoever of a classmate by the name of Edward Said—though in 1998 he was easily able to recall for me the names of nearly all his other classmates at St. George’s. Not even the childhood movie footage of Edward Said that has been incorporated in the BBC documentary, not even old still photographs of his class, succeeded in jogging Eben-Ezra’s otherwise quite remarkable powers of recall. He did comment, though, on Said’s claim in the TV documentary that the two of them had sat together in the back of the classroom. Because of his poor eyesight, Eben-Ezra always sat in front.

None of this—again—is to gainsay the possibility of the young Said’s having been now and then a temporary student at St. George’s while on visits to his Jerusalem cousins. He might well have become aware of David Ezra and others in the school without having stayed long enough to enroll and have his own presence recorded in its official registry books. But so modest a possibility hardly fits what up to now has constituted the standard version of his life from birth until the age of twelve. To cite it one more time: “I was born in Jerusalem and spent most of my formative years there and, after 1948, when my entire family became refugees, in Egypt.”

_____________

VI

Let us look now at the latter part of that sentence: that is, at the circumstances of the Said family’s departure as “refugees” from Jerusalem to Cairo, an event Said himself has repeatedly placed in mid-December 1947.

First, the standard version. In evoking the ominous atmosphere of those days, Said has cited the fact (duly recorded in his profile in Current Biography Yearbook) that even he, an innocent twelve-year-old schoolboy, had to produce a pass to traverse three British security zones between his home in Talbieh and his school, St. George’s, in eastern Jerusalem. But what really caused his family to flee “in panic,” he has recalled, was something far more menacing: in December, “a Jewish-forces sound truck warned Arabs to leave the neighborhood” (interview with Robert Marquand, Christian Science Monitor, May 27, 1997). In other words, the family’s departure was a forcible one, a product of the incipient usurpation of the entire country, and the banishment of its indigenous Palestinian-Arab inhabitants, by the Zionists.

Neither of these claims withstands scrutiny.

If Said and his parents had in fact been living regularly in Palestine during the years prior to 1947, they would have become accustomed, as was every citizen of Jerusalem, to routinely producing identification and zone passes at the demand of British soldiers manning roadblocks—an inconvenience that was hardly “dangerous,” as Said has termed it, but was, rather, designed to facilitate the search for fugitives or contraband weapons, to prevent violence between Arabs and Jews, and to protect British personnel. More to the point, at age twelve young Edward Said would hardly have been required to carry individual identification to and from school or at any other time; as David Eben-Ezra (along with several of his contemporaries) has attested, a St. George’s uniform and/or a schoolbag with books would have been quite sufficient.

The matter of the “sound-truck” warning is a bit more complicated. Contemporary accounts indicate that relations between Jews and Arabs were, as it happens, quite good in the affluent and cosmopolitan neighborhood of Talbieh. (According to the then British mayor of Jerusalem, the area was “shared fairly evenly” between the two groups, though Said with his typical disregard for facts has asserted that its population was almost exclusively Arab.) In the five-and-a-half month period between the end of November 1947 and the middle of May 1948—that is, between the UN partition resolution and the establishment of the state of Israel—only two incidents of intercommunal violence marred Talbieh’s calm.

In the first, on December 21, 1947, an Anglo-Jewish journalist for the Palestine Post was shot dead by Arabs. In the second, which occurred on February 11, 1948, a member of the Haganah, the indigenous Jewish defense force, was wounded by an Arab, and that same day, at the unauthorized behest of the Haganah sector commander, a sound van proceeded to drive through the area, warning Arabs to evacuate. According to the Hebrew newspaper Ha’aretz (February 12, 1948), the three Haganah men in the vehicle were promptly arrested by British police.

Some Arab residents of Talbieh apparently did pack up and go after this incident in February, but only temporarily, returning within a few days from nearby locales on the assurances of British police and clergy. The numbers could hardly have been large, since no mention of their flight appears in the leading Palestinian-Arab newspapers at the time. The permanent evacuation took place later, with the departure of British forces and the capture of Talbieh and the rest of southern Jerusalem by the Haganah. That occurred in mid-May, although the leading book on this subject by the Institute for Palestine Studies, a pro-PLO think tank, puts the date two weeks earlier, on April 30.

In any case, we are speaking of a period four and a half to five months after the time Said claims for a certainty the defining incident took place, and two and a half to three months after the mini-incident of mid-February. For what it is worth, the voluminous British documents from this period, including declassified security telegrams, make no mention of Palestinians leaving Talbieh, for any cause or reason, during the month of December 1947.

From these multiple internal inconsistencies and discrepancies from the historical record, one cannot avoid the reasonable conclusion that just as Edward Said and his nuclear family were not long-term or permanent residents in Talbieh in the 1930’s and 1940’s, so were they not resident there during the final months of the British Mandate. They thus cannot be considered “refugees” or “exiles” from Palestine in any meaningful sense of those two very weighty and politically charged terms.

_____________

VII

Nor, of course, did they arrive in Cairo for the first time in late 1947. For it was in Cairo that Edward Said in fact grew up and played with his childhood companions. It was in Cairo that he attended the Gezira Preparatory School, and in Cairo that he was enrolled, at the age of almost fourteen, at Victoria College. And it was from Cairo, in 1951, that he was finally sent by his father to complete his secondary education at the Mount Hermon school in Massachusetts.

As I indicated earlier, the history of the Said family’s presence in Cairo can be traced through public records and the clear recollections of friends and neighbors. It has now also been confirmed by Said himself in his forthcoming memoir, Out of Place4 In this book, with its weirdly apposite title, the man who for decades has presented himself to the world as a professional refugee, who has powerfully described the traumatic effect on himself and his family of their sudden, panicked exile from the beloved city of his birth and childhood, who has harped repeatedly on the horrors of dispossession, of losing house and home, school, companions, and, in the case of his father, livelihood itself, sharply reverses course. Jerusalem, it turns out, was not the soul and center of Edward Said’s youth, the place to which, as he averred in 1998, “nearly everything in my early life could be traced.” Jerusalem was one of several family vacation spots. The center of its existence, from years prior to his birth until the early 1960’s, was Cairo, Egypt.

If Said reverses course in this book, however, he does so silently, without acknowledging the bombshell disparity of his present account from his previous ones. Instead, he methodically camouflages and backfills, calmly giving us a “revised standard version” comprising hundreds of pages of family minutiae, all remembered 50 or 60 years later in picayune (and often boring) detail, not least when it comes to narrating the course of his budding if thwarted youthful sexuality and the humiliations he suffered at the hands of parents, classmates, and teachers. By this titillating means are we ourselves, no doubt, meant to be seduced into overlooking the egregious departures of his latest autobiography from the autobiography we have had delivered to us in segments over three decades of books, essays, lectures, interviews, and filmed reminiscences. Or perhaps the two are meant to chug along in our minds like a single locomotive on two parallel tracks, with neither version to be held to so old-fashioned a standard as the objective truth.

Why Said should have chosen this particular moment to release a revised standard version must remain a matter of speculation. For myself, I cannot rule out the possibility that the 85 interviews conducted over the course of my own three-year investigation, including many with persons known to him, may have alerted him to the urgency of retrieving from amnesia this amazingly full reconstruction of his Cairo childhood. If so, that very fullness, characterized by a near-photographic recall of everything from his parents’ conversations to his adolescent wet dreams, might well be intended as a stay against skepticism; for how could anyone so candid ever have intended to conceal anything?

_____________

Whatever his motive, however, one thing this tireless paladin clearly does not intend to do is to permit a mere book, even one written by him, to interfere with his larger political agenda. That much, at least, was made perfectly clear in his BBC documentary, In Search of Palestine.

For in that film, standing with his son and a friend in front of 10 Brenner Street in Jerusalem, Said gesticulates at the house “my family owned” and, voice shaking with emotion, discusses the possibility of securing its rightful return from the Israeli authorities. Similarly, in an interview earlier this year, he reiterated his claim both to the house and to a business putatively owned by his father in Jerusalem, the Palestine Educational Company (a firm that “made office equipment and sold books”).

Interviewer: I was wondering, would you accept financial compensation from the Israeli government for these losses?

Edward Said: You’re damn straight.

And elsewhere: “I lost—and my family lost its property and rights in 1948.” Compensation is owed for that property, he insists, as for all lost Palestinian property. “I’ve never believed in giving that up. If we lost it, then it has to be paid for by the Israelis.”

Now, leave aside the plain fact that the war of 1948 was instigated not by Israel but by the Palestinian-Arab leadership, which launched hostilities against the Jewish inhabitants of Palestine after refusing to accept the UN partition resolution. Leave aside, too, the no less plain fact that over the course of the ensuing war, which saw every neighboring Arab nation rush in on the Palestinian side, not only did hundreds of thousands of (genuine) Palestinian refugees leave the Mandatory territory for various reasons, but many hundreds of thousands of Jews were simultaneously driven out of Arab countries, eastern Jerusalem, the Old City, and what later came to be known as the West Bank, and arrived in Israel traumatized and destitute. This alone suggests that if consideration is to be extended to the claims of some refugees, it must be extended to the claims of all.5 But leave all that aside, and ask only this: why, if Edward Said has any legal basis for his assertion, has he not lifted a finger to secure the financial restitution due him?

It cannot be from ignorance of Israeli procedure. He has mentioned the actual filing process itself in one of his books (After the Last Sky), and, as he must know, that process is simplicity itself. All that is required is the completion of a two-page form that can be filled out in English, Hebrew, or Arabic. Claimants may file for themselves, or a lawyer may file on their behalf. There is no fee. In short, the risk is zero, while the gain could be substantial.

Perhaps little was to be hoped for, it is true, in connection with his father’s alleged interest in the Palestine Educational Company. This store stood on Jaffa Street in an area looted and burned by Arab rioters in late 1947, heavily damaged by shell fire during the war of 1948-49, and remaining in no-man’s-land between Jordanian and Israeli positions until Jerusalem was reunited by Israel in the Six-Day war of 1967; by that time, certainly, there could have been nothing left to salvage. But the house is another matter: according to the head of the most prominent real-estate agency in Israel, the building at 10 Brenner Street is worth, at the most conservative estimate, $1.8 million today. And, financial gain apart, think of the example an action of this kind on Said’s part would set for his fellow Palestinians, and of the inestimable political value that would accrue from what would inevitably become a highly publicized and, to Israel, potentially quite embarrassing proceeding.

But there will of course be no filing, either for store or house. Even had the Palestine Educational Company been classified by Israel as absentee (rather than abandoned) property, it is unlikely that Wadie Said could have personally suffered financial loss from its destruction. Although I did find his name or initials in some listings for the store in local telephone books and (more pertinently) business directories, that was only prior to 1931; from 1931 onward, the solitary name listed is that of Boulos Yusef Said. Perhaps, then, for a few years after he moved permanently to Cairo in about 1926, Wadie Said retained some interest in the firm; anything beyond that seems highly unlikely. And as for the house at 10 Brenner Street, well, that is a subject we have already covered.

recommended by: Leon Rozenbaum

Still, I cannot leave this matter of “reparations,” to use Edward Said’s inflammatory term, without two final comments. The first is that, even if pride were to have prevented him from submitting a claim of any kind to an Israeli government office, he had ample opportunity, either by mail or during his several visits in the last years, to register with one or both of the Palestinian organizations that have undertaken to document such claims of ownership; as of 1998, neither had been contacted by him.

The second comment is this: whatever pecuniary losses the family of Wadie Said did or—more likely—did not suffer in Jerusalem in the late 1940’s, they pale beside the devastating losses that befell him and them a few years later in Egypt. As the current manager of the Standard Stationery Company confirmed in an interview last year, and as Said now acknowledges in Out of Place, a revolutionary mob burned down Wadie Said’s flagship Cairo store as well as a local branch store in 1952. Several years later, the successfully rebuilt business was nationalized in a purge of Western influence instituted by Egypt’s president, the revolutionary dictator Gamal Abdel Nasser. (Wadie Said, it will be remembered, was a foreigner with an American passport.)

Yet, in contrast to the vigor with which Edward Said has spoken about his putative claims against Israel, he has been strangely silent concerning his family’s very real and weighty losses of property in Egypt. One can readily imagine why. Not only would dwelling on those losses highlight the fact of his family’s long-term residence in Cairo rather than Jerusalem, it might retroactively compromise Edward Said’s own self-acknowledged enthusiasms as a onetime “Nasserite.” Or perhaps he just knows that, unlike in Israel, where the rule of law holds sway, the prospects of recovering anything at all in Egypt are negligible to nil.

_____________

VIII

In his many narratives of his childhood in Palestine, Edward Said has painted the years before 1948 as a romantic idyll, in which life was simple, harmonious, and happy. This perfection was rudely destroyed by the outbreak of violence that preceded full-scale war in 1948-49, forcing him out of his “beautiful old house” into a 50-year exile that has been, for him, the “central metaphor” not only of his personal biography but of his very identity, and that drives his campaign for redress. For Edward Said in this scenario, now substitute the Palestinian people—as his readers and listeners are meant to do—and one begins to gain some apprehension of the myth-driven passions that have animated the revanchist program of so many Palestinian nationalists, whose expanding political ambitions often seem, even to sympathetic observers, permanently insusceptible of being satisfied through the normal processes of politics.

Edward Said is also an eminent scholar and literary figure, the author of a book entitled Representations of the Intellectual and of such uncompromising definitions of an intellectual’s responsibility as the one I cited early on: “to speak the truth, as plainly, directly, and as honestly as possible.” What are we to make of the fact that, in his own case, the plain, direct, and honest truth is so radically at odds with the parable of Palestinian identity he has been at such pains to construct over the decades? For, to say it one last time, he himself grew up not in Jerusalem but in Cairo, where his father, an American citizen, had moved as an economic expatriate approximately nine years before Edward’s birth and had become the owner of a thriving business; and there, until his own departure for the United States as a teenager in 1951, the young Edward Said resided in luxurious apartments, attended private English schools, and played tennis at the exclusive Gezira Sporting Club as the child of one of its few Arab members.

Whatever we do finally make of all this, there can be no denying that the parable itself is a lie. An artful lie; a skillful lie; above all, a very useful and by now widely accepted lie—but a lie. As he continues the process of silently “spinning” this lie, a process now auspiciously launched in Out of Place, it will be especially interesting to see who among his legions of admirers, or among the friends of the Palestinian people, will notice or care. That is a question with reverberations far, far beyond the shifts and dodges and brazen misrepresentations of one prevaricating intellectual.


1 Both his scholarship and his grasp of political and cultural history have, in fact, been subjected to severe criticism, though this has hardly sufficed to undermine his reputation or to prevent his recent accession to the presidency of the prestigious Modern Language Association.

2 Readers interested in the documentation for this article can find it at COMMENTARY’s website, www.commentarymagazine.com, where I also list the many individuals to whom I am indebted for assistance.

3 “Knopf, 352 pp., $26.95.

4 To be completely fair, hints of the truth have also appeared in fugitive places over the years, including in a 1987 article by Said in, of all venues, House & Garden. My attempts to verify the record with Said himself were unsuccessful; a request for an interview, made through his assistant at Columbia, Zaineb Istrabadi, met with no response.

5 I have written in favor of an international tribunal to resolve the documented claims of Palestinian refugees (“The Palestinian Refugees’ ‘Right to Return’ and the Peace Process,” Boston College International and Comparative Law Review, vol. 20, no. 1, 1997).


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


In the face of European hypocrisy, time for Israel’s supporters to remake the cultural weather

In the face of European hypocrisy, time for Israel’s supporters to remake the cultural weather

MELANIE PHILLIPS


When it comes to the West, the Israelis not only fail to grasp the eye-watering depth and extent of Jew-hatred, they also don’t try to understand it.

.

Exterior of the European Parliament in Strasbourg, France on 20 March 2013. Credit: Botond Horvath/Shutterstock.

 The European Commission released on Tuesday its first official strategy on fighting anti-Semitism and promoting Jewish life.

The program is intended to prevent anti-Semitism in all its forms, promote Holocaust research, education and remembrance, and initiate programs to raise awareness about Jewish life and culture in Europe

The commission says it will lead the creation of a network of organizations across Europe to flag anti-Semitism content online, and will develop “counter-narratives.” It will also work with tech companies and retailers to prevent the online sale of Nazi-themed merchandise.

Yet the European Union continues to funnel money to the Palestinians even while they pour out antisemitism and remain committed to eradicating Israel. Their educational materials, for which the E.U. helps pay, promote hatred of Jews and incitement to murder Israelis and steal their land.

The E.U. also enables the Palestinian Authority to pay the families of terrorists for murdering Israelis. Last December, the P.A. announced that the E.U. had contributed 54 percent of the cost of benefits for “needy” families.

By so substantially helping provide for the “Palestinian needy,” the E.U. allows the P.A. to use its own funds in order to pay rewards for terror. The purported wall between welfare assistance and “pay-for-slay” is an illusion.

The E.U. is also pouring money in to create a de facto Palestinian state, regardless of the Palestinian strategy of using such a state to destroy Israel—and while the E.U. condemns Israel for “illegally” building homes for Israelis in these disputed territories.

The Palestinian news service Wafa recently reported that Germany had pledged 100 million euros to the Palestinian Authority over the next two years for projects in the Gaza Strip, eastern Jerusalem and Palestinian settlements in “Area C.”

This was merely an installment of a 3 billion euro spending plan by 2030 designed to advance the creation of a Palestinian state, with different countries being allocated different areas in which to concentrate their funds.

According to Wafa, the Palestinian prime minister Mohammed Shtayyeh “expressed … his appreciation and thanks to the government and people of Germany for their generous and continuous support and continuing commitment to the rights of the Palestinian people to liberation, independence, and to establish their independent Palestinian state on the 1967 borders with Jerusalem as its capital, and the right of return for refugees.”

Like others in the West, the E.U. refuses to accept that the poster-cause of the progressive world is itself a major driver of attacks on Jews in Israel and the Diaspora.

Along with other western liberal hypocrites, it is eager to dwell upon dead Jews and be seen to combat Nazi-themed anti-Semitism. Yet it channels money to the Palestinian Arabs who propagate Nazi-themed anti-Semitism week in and week out.

It refuses to accept that the Palestinian cause is fueled by exterminatory, Islamic anti-Semitism. And so it refuses to acknowledge that support for this program is the overwhelming reason why Western progressives either actively promote or are indifferent to the current pandemic of anti-Semitism in the West.

In attempting to defend Israel, however, its supporters suffer from a particularly perverse and crippling problem. This is the relative absence of support from Israel itself in promoting an effective counter-narrative.

Of course, Israel is continuously engaged on the diplomatic level. From time to time, it expresses public outrage, for example over the genocidal anti-Semitism of the Iranian regime or the attempts by the Polish government to airbrush Poland’s historic anti-Semitism from its public records.

Yet when it comes to the West, the Israelis not only fail to grasp the eye-watering depth and extent of the hatred—many express shock and amazement when they come up against it in Britain—they also don’t try to understand it.

Although they are obviously all-too aware of the international diplomatic and legal onslaught against Israel fueled by this animus, they don’t seem to want to address head-on the myths that fuel it.

Naturally, they are preoccupied by the constant and severe threats to their physical security concerns. But their approach also reflects a deficient attitude to the world. They have complacently assumed that America will always have Israel’s back.

The rashness of this assumption, given the coolness towards their interests and worse being displayed by the Biden administration, is currently becoming apparent—so much so that a public discussion has started in Israel about the need to depend far less upon America.

Both among American liberals and in Britain and Europe, malicious myths about Israel’s allegedly illegal or oppressive behavior and the rights of the Palestinians have gained alarming traction as axiomatic truths.

Yet Israel is reluctant to say what needs to be said in order to challenge these lies and put important facts into the public domain. It takes instead a defensive position, generally protesting that the human-rights offenses of which it is being accused are untrue.

But there are certain things that need to be said because they address the beliefs upon which the entire campaign against Israel is based—that the Jews are interlopers in the land of Israel, that they are in illegal occupation of the disputed territories, and that the Israelis are riding roughshod over Palestinian rights.

Israel should be declaring loud and clear, for example, that its actions in the disputed territories are entirely legal, and it should provide chapter and verse of the relevant treaties to prove it.

It should be trumpeting the historical fact that the Jews are the only extant indigenous people of the land. It should be reminding the world that the international community therefore decreed a century ago that the Jews should be resettled in their ancient homeland, consisting of what is now Israel, the disputed territories and Gaza.

It should point out therefore that the Jews are the only people with any legal or historical rights to that land at all.

It should be rubbing Western noses in the relentless, paranoid Jew-hatred promoted by the Palestinians and their unceasing attempts to erase the Jews from their own history.

It should condemn Britain and Europe for grossly misrepresenting international law to damage Israel, in order to service the rejection of Israel in the Arab and Muslim world. And it should accuse the E.U. of funding NGOs that spread blood libels to bring Israel down.

When asked why Israel never says any of these things, Israeli diplomats give a number of reasons.

Why should we alone have to justify our existence? they ask. What, we should try to convince the British after what they did to us in mandate Palestine? Or the Europeans after they sent us up in smoke? Why do you assume, they ask bitterly, that anything we say would make any difference to such people?

True, anti-Semitism can never be eradicated. But such a strategy would nevertheless change the atmosphere. It’s more difficult to maintain the fiction that propaganda lies are the truth when truth itself is put into the public domain. It would at least start to alert people to a story of which they are wholly ignorant.

It would mean, above all, playing offense rather than defense. For playing defense means arguing on ground chosen by the enemy—and that means the argument is lost from the start.

Israel says such an aggressive strategy would be undiplomatic and it’s important that it plays the diplomatic game by the rules. But it is indeed a game, and Israel has lost many lives as a result.

Israel’s foes have hijacked language to present Israel falsely as malign. Its supporters need to show truthfully that it’s the enemies of Israel who are malign.

What’s needed is not so much education as an attempt to remake the cultural weather. All it needs is the will to do so.


Melanie Phillips, a British journalist, broadcaster and author, writes a weekly column for JNS. Currently a columnist for “The Times of London,” her personal and political memoir, “Guardian Angel,” has been published by Bombardier, which also published her first novel, “The Legacy.” Go to melaniephillips.substack.com to access her work.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com