Archive | 2022/08/28

W obronie wizerunku narodu. Polityka historyczna obficie czerpie z wzorców PRL

Władysław Gomułka wręcza w 1964 r. Order Budowniczego Polski Ludowej Jarosławowi Iwaszkiewiczowi (FOT. ARCHIWUM MUZEUM W STAWISKU/FOTONOVA)


W obronie wizerunku narodu. Polityka historyczna obficie czerpie z wzorców PRL

Paweł Machcewicz


“Przypominamy Towarzyszom cenzorom o konieczności eliminowania utworów usiłujących przedstawiać zachowanie się społeczeństwa polskiego podczas okupacji w krzywdzący lub szkalujący sposób, niezależnie od tego, w jaki kształt artystyczny zostałyby przybrane”.

.

Nasze spory o przeszłość mają często znacznie głębsze korzenie, niż się to większości z nas wydaje, a współczesne sposoby myślenia i będąca ich odbiciem polityka historyczna obficie czerpią z wzorców PRL. Najwyraźniej widać to w odniesieniu do relacji polsko-żydowskich z okresu II wojny światowej.

Okrojony Jarosław Iwaszkiewicz

„Szczególną czujność wzbudzają materiały omawiające problem: społeczeństwo polskie a Żydzi” – oceniał w październiku 1967 r. Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk (GUKPPiW). Do utworów, które znalazły się wtedy „na indeksie”, należało jedno z najbardziej znanych opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza, „Wzlot”, napisane jako odpowiedź na słynny „Upadek” Alberta Camusa. To monolog dosyć prostego człowieka o niezbyt świetlanym życiorysie, wygłaszany w barze w trakcie picia ogromnych ilości wódki, a w istocie przejmująca parabola polskiego losu w czasie wojny i pierwszego powojennego dziesięciolecia, daleka zarówno od paradygmatów narodowego heroizmu, jak i socjalistycznej ideologii.

„Wzlot” został opublikowany w redagowanej przez Iwaszkiewicza „Twórczości” w 1957 r., a ponad 10 lat później miał być włączony do wielotomowej edycji opowiadań, planowanej przez Czytelnika. Cenzura nie wyraziła jednak zgody, mimo że Iwaszkiewicz był prezesem Związku Literatów Polskich, pisarzem hołubionym przez władze. Jego 70-lecie zaledwie kilka lat wcześniej rządzący uczcili nadaniem mu orderu Budowniczego Polski Ludowej i hucznym przyjęciem w Belwederze, podczas którego pochwalne przemówienie wygłosił sam Władysław Gomułka.

Ostatecznie „Wzlot” znalazł się w trzecim tomie „Opowiadań zebranych” wydanych przez Czytelnika w 1969 r. Autor prawdopodobnie odwołał się do czynników wyższych niż kierownictwo cenzury, nie obyło się jednak bez koncesji z jego strony. Gdy porównać oryginalną wersję opowiadania z „Twórczości” i późniejsze o 12 lat wydanie, znajdziemy znamienne różnice. W tej pierwszej narrator wspomina o zabiciu Żyda w pobliżu jego domu. Plama krwi, która po nim została, „nie chciała wsiąknąć”. „Ja się cioci pytałem: »A dlaczego ta krew nie może zniknąć pod śniegiem?«. To ciocia mówi: »Pewnie o zemstę prosi«. A na kim ja się będę mścił? Czy ja wiem, kto tego Żyda zamordował?”. W wersji z 1969 r. usunięto kilka zdań z tego fragmentu, w którym pojawia się pytanie o sprawstwo zbrodni.

Nawet twórczość tak znakomitego pisarza jak Jarosław Iwaszkiewicz, który w dodatku żył z władzą dobrze, była cenzurowana. Spotkało to m.in. jego opowiadanie 'Wzlot'Nawet twórczość tak znakomitego pisarza jak Jarosław Iwaszkiewicz, który w dodatku żył z władzą dobrze, była cenzurowana. Spotkało to m.in. jego opowiadanie ‘Wzlot’  domena publiczna

Jak można się domyślać, według cenzorów mogło to być odczytane jako aluzja, iż mordu dokonali Polacy, choć wcale nie jest pewne, czy taka była intencja pisarza. W wydaniu z 1969 r. zachowany został inny fragment, który również musiał budzić obiekcje cenzury: o plądrowaniu zwłok rozstrzelanych Żydów i wyrywaniu im złotych zębów. Uratowanie tego fragmentu Iwaszkiewicz zapewne zawdzięczał swojej pozycji najsłynniejszego pisarza Polski Ludowej i ulubieńca władzy. Skądinąd akurat autor „Wzlotu” o losie Żydów w czasie wojny i tego, co spotykało ich ze strony polskiego otoczenia, wiedział niemało, choćby z tego powodu, że udzielał schronienia kilkorgu z nich w swoim domu na Stawisku, innym dostarczał fałszywe dokumenty i pieniądze.

O Żydach: „Kto mądry, nałapie od nich towaru”

W przypadku twórców o słabszej pozycji ingerencje cenzury były dalej idące i nie do odwrócenia. Jeszcze w pierwszych latach po Październiku ’56 można było pisać o zachowaniach Polaków wobec Żydów stosunkowo swobodnie, podobnie zresztą jak bezpośrednio po zakończeniu wojny. W 1958 r. opublikowano (w niewielkim jak na ówczesne czasy nakładzie 5 tys. egzemplarzy) dziennik Zygmunta Klukowskiego, lekarza ze Szczebrzeszyna na Zamojszczyźnie, jeden z najbardziej wstrząsających w polskim piśmiennictwie zapisów udziału lokalnej społeczności w dręczeniu i zabijaniu żydowskich sąsiadów.

Zygmunt Klukowski (1885-1959) - polski lekarz, bibliofil, kolekcjoner ekslibrisów, historyk regionalista, autor pamiętników, oficer Wojska Polskiego, Związku Walki Zbrojnej, Armii KrajowejZygmunt Klukowski (1885-1959) – polski lekarz, bibliofil, kolekcjoner ekslibrisów, historyk regionalista, autor pamiętników, oficer Wojska Polskiego, Związku Walki Zbrojnej, Armii Krajowej  Unknown author, Public domain, via Wikimedia Commons

Ta względna otwartość trwała krótko. Już w 1961 r. cenzorzy okazali się wyczuleni na obraz postaw chłopskich, które zarysował w powieści „Przełomy” Julian Gałaj. Usunięto słowo „ulga”, którym autor charakteryzował odczucia chłopów w Łowickiem wobec zniknięcia Żydów deportowanych i mordowanych przez Niemców. Książka, wydana przez Ludową Spółdzielnię Wydawniczą, mimo ingerencji cenzury zawierała jednak opisy, które już kilka lat później nie miałyby szansy się ukazać. Tak reagowali chłopi w powieści Gałaja na dochodzące do nich pierwsze wieści o prześladowaniach Żydów:

„Rozległy się półgłośne słowa. O Żydach, o tym, że zaczyna się z nimi na dobre, że trzeba z tego skorzystać…

– A co z nimi będą robić?

– Cholera wie. Może gdzie wywiozą. Kto mądry, nałapie od nich towaru”.

W innej rozmowie wspomina się mimochodem, że gospodarz wydał Niemcom ukrywających się u niego Żydów. Jeden z chłopów komentuje to w następujący sposób:

„– Che, che, che! – roześmiał się beztrosko Konus – Naniesły chłopu złota, to chciał się ich pozbyć”.

W książce jest też kilkustronicowy opis – być może najbardziej szczegółowy w polskiej literaturze pięknej – obławy na Żydów przeprowadzonej przez żandarmów i policjantów granatowych, w której brali też udział miejscowi chłopi. Zakończyła się ona schwytaniem trójki żydowskich dzieci ukrywających się w lesie i zastrzeleniem ich przez polskich policjantów.

Innym przykładem ingerencji cenzury z jednej strony, a z drugiej wciąż istniejącej w pierwszej połowie lat 60. możliwości poruszania drażliwych kwestii, jest powieść Koppela Holzmana „Jeśli Cię zapomnę…”. Odwołując się do własnych przeżyć, autor opisuje ukrywanie się grupy Żydów na wsi pod Borysławiem. Cenzor zakwestionował fragment, w którym „autor mówi, że Polacy i Ukraińcy z radością i rozbawieniem patrzyli, jak (…) masakrowano Żydów”.

Zastrzeżenia wzbudziły też stwierdzenia, że Żydów najczęściej ukrywano za „wielkie pieniądze”.

Książka została wydana w 1963 r. przez Czytelnika. Ukrywanie się jest w niej nieustającą gehenną, gospodarz (jego ukraińska narodowość zapewne powodowała większą tolerancję cenzury) znęca się psychicznie nad Żydami, którym udzielił schronienia, jedną z kobiet wykorzystuje seksualnie. Wspomniane jest też wydawanie kryjówek Żydów przez donosicieli, wymienia się nawet polsko brzmiące nazwisko jednego z nich.

Czas „partyzantów”

W latach 60. jednym z najważniejszych elementów socjotechniki rządzących stało się odwoływanie do tradycji narodowych, w obrębie których naczelne miejsce zajmowały walka i męczeństwo z czasów II wojny światowej. Po ponad dziesięciu latach praktycznej bezczynności na początku lat 60. działalność wznowiła Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich i komisje okręgowe. Podjęto dziesiątki nowych śledztw. W tym samym czasie zintensyfikowała swoją działalność Rada Ochrony Pomników Walk i Męczeństwa, która w całym kraju przystąpiła do porządkowania dotąd często zaniedbanych miejsc zbiorowych egzekucji i walk partyzanckich. Umieszczano w nich pamiątkowe tablice czy wznoszono pomniki. Związek Bojowników o Wolność i Demokrację otworzył swe szeregi dla byłych żołnierzy Armii Krajowej, a publiczna rola tej monopolistycznej organizacji kombatanckiej wzrosła, odkąd na jej czele w 1964 r. stanął wpływowy minister spraw wewnętrznych Mieczysław Moczar. Był on przywódcą grupy w aparacie władzy nazywanej „partyzantami” – ze względu na walkę Moczara i części jego akolitów w szeregach Gwardii i Armii Ludowej. Chętnie wykorzystywali oni pamięć II wojny światowej, a z czasem także wątki antysemickie do budowania społecznego poparcia.

Fragment uroczystości w siedzibie ZBoWiD. Mieczysław Moczar (z lewej) rozmawia z generałem Zygmuntem Berlingiem, 2 kwietnia 1966 r.Fragment uroczystości w siedzibie ZBoWiD. Mieczysław Moczar (z lewej) rozmawia z generałem Zygmuntem Berlingiem, 2 kwietnia 1966 r.  Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ta postępująca zmiana atmosfery politycznej i społecznej znajdowała odbicie w działaniach cenzury. Ducha czasu oddawał protokół z narady, która odbyła się w grudniu 1966 r., z udziałem przedstawicieli najwyższych władz partyjnych. Jak mówił jeden z najważniejszych cenzorów, istotna jest „dbałość o ducha społeczeństwa. Trzeba je mobilizować. Tezy nihilistyczne godzące w patriotyzm są wyrazem ślepoty politycznej. Takie tezy, że »duma narodowa to krok do nacjonalizmu«, to demobilizacja społeczeństwa, bo wokół czego możemy mobilizować społeczeństwo, jeśli nie wokół idei patriotyzmu”.

Zostaje „smutek”, wypada „wstyd”

Dobry wgląd w kuchnię cenzury daje opowiadanie niezbyt znanego autora Wincentego Burka, zatytułowane „Ścigany”, które miało wejść w skład zbioru „Nawałnica”. GUKPPiW potraktował je jako przypadek instruktażowy dla wszystkich cenzorów, dzięki czemu mamy unikalną okazję zapoznać się zarówno z oryginalnym tekstem, jak i działaniami redaktorów Ludowej Spółdzielni Wydawniczej, którzy próbowali go „ratować” przed przekazaniem do cenzury, co pokazuje jeszcze jeden, wewnętrzny poziom kontroli.

Bohater tego utworu jest żydowskim sklepikarzem o nazwisku Boruch „ściganym podczas wojny zarówno przez Niemców, jak i Polaków i poszukującym schronienia w rodzinie chłopskiej” – jak lapidarnie ujął to cenzor. Dobrzy ludzie pozwalają mu się ukryć w chlewie, żywią go. Boruch w nieodpowiedni sposób opisuje jednak swoją tułaczkę w rozmowie z gospodarzem, czemu stara się zaradzić redaktor wydawnictwa. Usuwa wiele fragmentów jego opowieści, na przykład ten: „A miałem takie dobre kryjówki, słono zapłacone. Dzisiaj nie mam już czym płacić. A oni myślą, że ja mam jeszcze złoto, dolary…”.

Legitymacja kombatancka Mariana Markowskiego wydana przez Związek Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD)

Legitymacja kombatancka Mariana Markowskiego wydana przez Związek Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD)  Narodowe Archiwum Cyfrowe

Inne usunięte fragmenty mówią o bandzie, która poszukuje ukrywającego się Żyda, bije gospodarzy podejrzewanych o udzielanie mu pomocy, by wymusić informacje, gdzie się schronił. Aby uniknąć zdemaskowania, chłop przechowujący Borucha wyprowadza go z obejścia i prowadzi na pole, gdzie ma się on schować w snopie siana. Opowiadanie kończy się sceną odchodzącego Żyda i reakcją na to gospodyni: „(…) głos uwiązł jej w gardle. W sercu wylągł się ciążący smutek i wstyd. Za ludzi wstyd, którzy są źli i okrutni”. Wydawnictwo usunęło fragment po słowie „smutek”, ale ta ostrożność, podobnie jak wszystkie inne redakcyjne skreślenia, nie przekonała cenzury, która nie dopuściła opowiadania do druku. „Na marginesie tego opowiadania – konkludowano – przypominamy Towarzyszom cenzorom o konieczności eliminowania utworów usiłujących przedstawiać zachowanie się społeczeństwa polskiego podczas okupacji w krzywdzący lub szkalujący sposób, niezależnie od tego, w jaki kształt artystyczny zostałyby przybrane”.

„Długa noc” idzie na półkę

Cenzura nie dopuściła też do wznowień szeregu utworów literackich wydanych na początku dekady. Taki los spotkał m.in. zbiór opowiadań Jana Kurczaba „Wojna nie zabija matek”, opublikowany przez Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej. Jest tam mowa o tym, jak po rozstrzelaniu miejscowych Żydów mieszkańcy wsi przejmują ich dobytek: „Chowali ich pod lasem, na górce. Tak kazał wójt. A dwóch Niemców pilnowało. A baby – tak powiadają wsiowi – dobrały się, jak tylko Niemcy pojechali, do pożydowskiej schedy. – He he – wargi starego skrzywiły się w głupim uśmiechu – co kto złapie, to jego”.

Wnikliwą uwagę poświęcano też filmowi. Największą jej ofiarą była „Długa noc” Janusza Nasfetera, nakręcona w 1967 r. (na motywach powieści „Noc” Wiesława Rogowskiego wydanej w 1961 r.). Najpierw usuwano z niej poszczególne sceny, ale ostatecznie zdecydowano, że film nie może trafić do kin. Jak stwierdzili cenzorzy, „budzą obiekcje sceny wskazujące na niechętny, a nawet wrogi stosunek niektórych bohaterów filmu do skrywającego się w małym miasteczku Żyda, co wyraża się również w chęci zadenuncjowania go przed policją. W filmie tym podważona jest również bezinteresowność w niesieniu pomocy Żydom. Między innymi pokazano poszukiwanie złota i kosztowności w pomieszczeniu, w którym ukrywał się Żyd”. 

Kadr z filmu 'Długa noc' Janusza Nasfetera z 1967 r., który przeleżał na półce 22 lata. Józef Duriasz grał młodego komunistę ukrywającego ŻydaKadr z filmu ‘Długa noc’ Janusza Nasfetera z 1967 r., który przeleżał na półce 22 lata. Józef Duriasz grał młodego komunistę ukrywającego Żyda  FOT. EAST NEWS/POLFILM

Filmu nie uratowało nawet to, że pozytywnym bohaterem jest młody komunistyczny konspirator, który ukrywa Żyda w swoim mieszkaniu, a na końcu ratuje go, prowadząc do partyzanckiego oddziału w lesie. Obraz Nasfetera można też odczytać jako oskarżenie małomiasteczkowej katolickiej społeczności. Jest w nim kilka – raczej nieprzypadkowych – scen rozgrywających się w kościele, ksiądz pokazany jest w niekorzystnym świetle. Kobieta domagająca się wyrzucenia Żyda z domu, a potem szukająca kosztowności, nieustannie się modli. Mimo wpisywania się w propagandowe wzorce lat 60. – walka z Kościołem, kult komunistycznej partyzantki – film nie miał szans u cenzorów, którzy stanęli w obronie wizerunku lokalnej wspólnoty, nawet bardzo odległej od pożądanych ideologicznych wzorców. „Długa noc” okazała się jednym z najdłużej czekających na wyzwolenie „półkowników” w całej historii Polski Ludowej. Weszła na ekrany dopiero jesienią 1989 r.

Polityka historyczna. Zamazany obraz

Cenzura realizowała wytyczne ukształtowane w apogeum antyżydowskiej kampanii w latach 1967-68 jeszcze długo po jej zakończeniu. W wydanej w 1970 r. książce Władysława Bartoszewskiego o terrorze niemieckim w Warszawie wykreślono z tytułu jednego z rozdziałów rozróżnienie na „obozy koncentracyjne” i „ośrodki zagłady”, a z tekstu również samo słowo „Treblinka”. Zamiast tego wprowadzono zbiorcze określenie „obozy hitlerowskie”. Było to pokłosiem wcześniejszego ataku na „Wielką encyklopedię powszechną”, której redaktorów oskarżono o pomniejszanie martyrologii polskiej i wyolbrzymianie żydowskiej poprzez stosowanie tego właśnie rozróżnienia i podawanie informacji, że w obozach zagłady ginęli niemal wyłącznie Żydzi. Paradoksalnie skreślenia cenzury ostały się w nowym wydaniu „Warszawskiego pierścienia śmierci” z 2008 r. Najwyraźniej autor nie pamiętał już dobrze ingerencji GUKPPiW i nie zachował oryginalnego maszynopisu.

Władysław Bartoszewski, więzień nr 4427, Auschwitz 1940

Władysław Bartoszewski, więzień nr 4427, Auschwitz 1940  Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Wyborcza.pl

Polityczno-ideologicznej kurateli podlegały stosunki polsko-żydowskie nie tylko z czasów II wojny światowej. Usuwano wzmianki o antysemityzmie w okresie międzywojennym, co było wyjątkiem na tle mozolnego konstruowania czarnego obrazu II Rzeczypospolitej. Z publikacji zatytułowanej „W 50. rocznicę odzyskania niepodległości”, przygotowanej w 1970 r. przez wydawnictwo Iskry, usunięto następujący ustęp: „Dobrze, że przed wojną byliśmy dumni z tego, że odzyskaliśmy własne państwo, że Polska to nasz dom, wolę jej obrony wykazaliśmy we wrześniu 1939 roku. Jeśli jednak przed tą wojną studenci uczestniczyli w różnego rodzaju bojówkach, jeśli dochodziło do bicia Żydów i Ukraińców, to chyba nie mieliśmy do czynienia z objawami patriotyzmu, lecz nacjonalizmu, a nawet szowinizmu”.

Obrona narodowego wizerunku sięgała nawet XIX wieku i obejmowała paradoksalnie carat. W 1969 r. nie dopuszczono do druku książki Artura Eisenbacha „Kwestia równouprawnienia Żydów w Królestwie Polskim”. „Publikacja stanowić może – dowodzili cenzorzy – »dobrze« udokumentowaną tezę, jakoby antysemityzm był »wynalazkiem« Polaków i Rosjan”. Ukazała się ona na fali krótkotrwałej i ograniczonej gierkowskiej odwilży w 1972 r.

Lata 60., a zwłaszcza czas antysemickiej kampanii z lat 1967-68, miały formacyjny charakter z punktu widzenia kształtowania się dominującej optyki relacji polsko-żydowskich. To wtedy w błyskawicznym tempie „zwiększała się” liczba Żydów uratowanych przez Polaków, przekraczając 100 tys. (co nie miało żadnego związku z faktami), jak i oczywiście liczba udzielających pomocy. Doszło wówczas do ukształtowania oficjalnego kanonu mówienia o stosunku Polaków do Żydów w czasie wojny. Nie było w nim miejsca na wrogość, nie dopuszczano żadnych wzmianek o zabijaniu Żydów czy wydawaniu ich w ręce Niemców, nie mówiąc o czynnym włączaniu się w zbrodnicze akcje okupantów. Był on zdominowany przez obraz masowej pomocy świadczonej przez rzeszę (nawet setki tysięcy) rodaków. Taki obraz relacji polsko-żydowskich okazał się bardzo trwały, rozciągał się na kolejne dekady PRL i dłużej, do czasów, gdy cenzury już nie było.

PRL i Holocaust. Trudny temat

Tematyka relacji polsko-żydowskich w czasie okupacji była podejmowana od końca lat 70. w drugim obiegu wydawniczym, ale – jak ustalili Martyna Grądzka-Rejak i Jan Olaszek – z reguły nie eksplorowano tam tematów najbardziej drażliwych. Znamienne, że gdy w latach 80. doszło do ponownego wybuchu dyskusji na temat postaw Polaków wobec Żydów w czasie okupacji, to też utrzymana była ona w stosunkowo bezpiecznych granicach, bez poruszania spraw najbardziej drastycznych. Z jednej strony film Claude’a Lanzmanna „Shoah” wywołał wiele głosów protestu, i to nie tylko ze strony władz PRL. Zarzucano autorowi eksponowanie wypowiedzi prostych, niewykształconych Polaków, którzy nie przejawiali wobec losu Żydów współczucia, a niekiedy satysfakcję z powodu tego, co ich spotkało. Z drugiej strony artykuł Jana Błońskiego z „Tygodnika Powszechnego” „Biedni Polacy patrzą na getto” skierował debatę przede wszystkim w stronę pytań o to, czy polska pomoc była wystarczająca, jak moralnie oceniać bierność i obojętność.

Obraz stosunków polsko-żydowskich z okresu okupacji ukształtowany w latach 60. zburzyły dopiero książki Jana Tomasza Grossa, a następnie prace badaczy z Centrum Badań nad Zagładą Żydów, zwłaszcza te koncentrujące się na polskiej wsi i prowincji. Szok i reakcje odrzucenia, które publikacje te spowodowały, byłyby znacznie mniejsze, gdyby nie wcześniejsza mozolna praca preparowania obrazu relacji polsko-żydowskich w czasie wojny. Niemal wszystko, co najważniejsze, było już przecież kiedyś wypowiedziane, oczywiście w formie rozproszonej, często tylko pamiętnikarskiej czy literackiej. Nie ma chyba bardziej wstrząsającego świadectwa niż wspomniane zapiski Zygmunta Klukowskiego, lekarza ze Szczebrzeszyna. Zostało to wszystko jednak usunięte z przekazu publicznego, a następnie zapomniane i wyparte z pamięci zbiorowej. Skutki tego trwają do dzisiaj.


Autor jest historykiem, profesorem w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Pełna wersja tekstu w „Przeglądzie Historycznym” nr 3/2021


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Lost Synagogue of Aleppo

The Lost Synagogue of Aleppo


MATTI FRIEDMAN


Visitors at the Israel Museum in Jerusalem experience the Great Synagogue of Aleppo in virtual realityZOHAR SHEMESH
.

A new virtual reality exhibit at the Israel Museum brings to life the Great Synagogue, and the great collapse of multinational Jewish life.

.

One day in 2016 the end came, again, for the Great Synagogue of Aleppo. Fighting between the Assad government and rebels had ripped the ancient city apart and hundreds of thousands of people were already dead across Syria, so it doesn’t seem right to dwell on the loss of a building—but this was, perhaps, the greatest building in the Jewish world. Prayers began at the site, scholars believe, around the fifth century CE, maybe earlier, and continued until the 1990s, when the last Jews left the city. There were breaks only for events like the Mongol invasion that leveled much of Aleppo in the 13th century, for the occasional devastating earthquake, and for the Arab riots and arson that accompanied the United Nations vote on Israel’s creation in 1947. No other synagogue on earth embodied 15 continuous centuries of Jewish life and memory.

Since the community’s final departure, the building had been empty but intact, guarded by the regime, upkeep covered discreetly by members of the Aleppo Jewish diaspora. But photos after the 2016 fighting showed pulverized stonework, a courtyard full of rubble, twisted iron railings, and Hebrew engravings blasted off the walls. The Great Synagogue was gone.

And yet last week I walked past the high bimah, 20 steps off the ground, illuminated by Syrian sunlight pouring through the colonnades. I saw a leaky pump in the courtyard surrounded by gleaming puddles, and took in the paint peeling on the columns and the deep medieval windows. There was no damage. It was all so vivid I put out a hand to touch a wall, forgetting that it wasn’t real. I paused by the famous “sealed ark,” one of the synagogue’s seven repositories for Torah scrolls, which was sealed at a time and for a reason that no one remembers. The ark was home, according to local legend, to a magical snake that appeared on occasion to save the community from its enemies. I read the plaque honoring a donor named Eli Bar Natan, inscribed sometime before the ninth century. I peeked into the Cave of Elijah, a nook that housed the Aleppo Codex, the most perfect copy of the Hebrew Bible, for 600 years.

It was while writing a book about the codex that I heard many hours of recollections of the Great Synagogue from elderly Aleppo Jews, and spent many more hours imagining the place. Many of the memories had nothing to do with ritual: One elderly woman remembered the eerie whispering sounds she heard in the building’s corners as a little girl, and one spot where you could stand to feel a strange breath of air. The synagogue had seen so many human generations, had heard the name of God pronounced and the story of creation repeated so many times that at some point it seemed to have come alive itself.

I crossed from the old part of the building used by the original Arabic-speaking community, the musta’arabin, into the brighter “new” wing built for refugees from Spain after the expulsion of 1492—and then the simulation crashed. A Windows screen popped up and an apologetic technician took my headset; the exhibit wasn’t open to the public yet, and there were still a few glitches in the software. It took a few moments to remember where I was, and that the synagogue was still gone.

Photos taken in November 1947 by an Armenian photographer working for Sarah Shammah, whose family preserved the images in their Jerusalem homeCOURTESY ORA AND AVRAHAM HAVER

One day that month in 1947, just weeks before the outbreak of Israel’s Independence War, Shammah had the ancient building recorded in its entirety by the photographer, whose name has been lost. She seems to have had a premonition. Only days later, on Nov. 29, the United Nations voted to partition the British Mandate territory of Palestine into Arab and Jewish states, upon which a mob in Aleppo rioted and torched Jewish homes, shops, and synagogues, including much of the Great Synagogue. Similar riots in other cities spelled the end for Jewish life in Arab countries. Most of Aleppo’s Jews escaped immediately afterwards, though a remnant limped on for a few more decades under the boot of Syria’s military dictatorship, praying in part of the building. After the 1947 riot, Shammah made it to Jerusalem via Beirut with the negatives. The borders were cut a few months later, and she never saw her city again.

The idea of a virtual-reality resurrection of the synagogue originated not with the museum but with a group of four creative partners, two in Israel and two in Berlin, with backgrounds in film, history, and tech. One of them is Avi Dabach, 50, an Israeli director whose great-grandfather Ezra Dabach was the sexton of the Great Synagogue. Avi’s grandfather grew up in an adjacent apartment and used to tell him stories about the building: “He’d say, I can’t describe how beautiful it is, and when Israel and Syria make peace I’ll take you there on the first plane,” he remembered. The first plane has yet to take off, but five years ago, Shammah’s son Avraham, now 89, showed Avi his mother’s photographs. The partners spent years turning them into a virtual reality simulation. When you put on the headset at the Israel Museum, you’re visiting the synagogue on a specific day in November 1947, the last moment that the community was whole. One scenario allows you to take a tour with a ghostly simulation of Asher Baghdadi, the sexton who took over from Avi’s great-grandfather in 1928. A second scenario is a dramatization of the events around Shammah’s visit to the synagogue as the Middle East imploded around her.

Sarah Shammah

Sarah ShammahCOURTESY ORA AND AVRAHAM HAVER

The precise details of what happened to the real building remain unclear, but it happened as Assad’s army fought to regain control of Aleppo from rebel forces in 2016. The slightly younger Jobar Synagogue in Damascus had already been destroyed two years earlier. There’s a blurry photo showing armed fighters in the Aleppo synagogue, and then there are other photos that show walls riddled with bullet holes and others reduced to rubble. Two years later, two 360-degree images on Google Street View (here and here) show signs of a cleanup, but the building’s a shell.

The recreated synagogues of the Israel Museum, including this one, are beautiful and memorable and deeply sad. The curatorial energy and creativity can’t obscure what all of this tells us, which is that the Jewish world is contracting. The fact is that in the lifetime of our parents and grandparents, Jews were eradicated in much of the Christian world and erased from the world of Islam. It’s not just the Great Synagogue of Aleppo—it’s the houses of worship in Tataouine or Oran, the synagogues of Galicia and Romania, the ones in grand Italian towns and obscure Polish hamlets. And what about Cochin, or Kaifeng, or, for that matter, Knoxville, the Carolinas, and the Caribbean? Much of the tenuous, beautiful, and strange variety of Jewish life that existed a century ago is gone. The vast majority of what remains plays out in the state of Israel and a few big cities in North America.

The new simulation had the effect of bringing the Aleppo synagogue to life for a moment. The impression of being in that building, even if it was only virtual, was so potent for me that it still hasn’t quite worn off. Everyone who can visit the simulation at the Israel Museum should go. But tech has a way of showing us something and leaving us hollow. When the headset came off, I was left with the same feeling I’ve had when reconnecting online with a friend from the past—the knowledge of what existed not long ago, and how truly gone it is.


Matti Friedman is a Tablet columnist and the author, most recently, of Who by Fire: Leonard Cohen in the Sinai.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Are We Willing to See the Truth?

Are We Willing to See the Truth?

Pini Dunner


Jews from Macedonia who were rounded up and assembled in the Tobacco Monopoly transit camp, before deportation to the Treblinka extermination camp, in Skopje, Macedonia, March 1943. Photo: United States Holocaust Memorial Museum.

A good friend of mine sent me a YouTube link this week with an accompanying message: “You need a lot of time for this, but if you are into Holocaust history, this is one of the most incredible documentaries I’ve ever seen — and I’ve seen many.”

The documentary is “Shtetl,” produced and directed by Marian Marzynski — a Polish Jew spirited out of the Warsaw ghetto as a child, who then survived by being masqueraded as a Christian orphan and cared for by nuns.

The film released by PBS in 1996, was originally envisaged as a documentary that would reveal the true nature of Jewish life in a minor Polish town, or “shtetl” — one that is now devoid of any Jews or Jewish character. For this purpose, Marzynski traveled to a backwater agricultural hamlet called Bransk (or Breinsk), about 40 miles southwest of Bialystok in eastern Poland, near the border with Belarus.

For his first visit to Bransk, Marzynski was accompanied by a retired sales writer and mob-history geek, American-born Nathan Kaplan, whose parents and grandparents came from Bransk. Their local contact, a mild-mannered 29-year-old gentile history buff, Zbyzsek Romaniuk, had been corresponding with Kaplan.

In response to Kaplan’s initial letter of inquiry, Romaniuk wrote: “There are no Jews in Bransk today, but I am a Pole whose family has lived here for generations, and I have an interest in Jews — I’d like to help you.”

Encouraged by this response, Kaplan quickly wrote back. “I am trying to recreate my family’s life in Bransk … I know my grandmother washed clothes in the river and walked on a cobblestone path to the mikvah. My mother was born in a one-room cabin. Would you know how those homes were furnished? Did people sleep on straw? Were there wolves in the forest? Were there bandits in the forest?”

“Dear Nathan,” came the reply, “your mother lived in very interesting times. Bransk had three marketplaces. Polish farmers from 60 villages sold corn, potatoes, eggs, horses, cattle, sheep, and poultry. In the market square, all the houses belonged to the Jews. In those houses, Jewish tailors, shoemakers, bakers, and sellers of fancy goods had their shops.”

Troublingly, Romaniuk has been targeted by local residents for his interest in the Jewish history of Bransk.

Before the onset of the Holocaust, Bransk not only had a thriving Jewish community, but Jews actually made up 60% of the town’s population. The community was mainly non-Hasidic, although there was a small Hasidic contingent.

In 1907, Rabbi Shimon Shkop (1860-1939) — later the famed spiritual leader of Lithuanian Jewry as the chief rabbi of Grodno — opened a yeshiva in Bransk together with Rabbi Ahron Shmuel Stein, whose son Rabbi Pesach Stein (1918-2002) was a post-war rosh yeshiva at the Telz yeshiva in Cleveland.

Although Bransk initially fell under Soviet control as a result of the Molotov-Ribbentrop Pact, after the Nazi invasion of Russia in 1941 a Jewish ghetto was created, and in November 1942, all its inhabitants were dispatched to their deaths at Treblinka. In total, between 2,500 and 3,000 Bransk Jews were murdered by the Nazis.

And although Marzynski and Kaplan’s initial intent was to gather information about Jewish life in Bransk while it had thrived before the Holocaust, very soon their inquiries took them in a totally different direction: a quest to find out which local residents were actively involved in the German effort to round up and kill Jews, and which residents assisted Jews in their attempt to survive.

Many of the Jew-betraying protagonists were still very much alive when the documentary was being filmed, and they spoke freely on camera — some of them defensively, many of them less so.

One old man tells Marzynski, “a Jew was worth as much as a rabbit is worth to a hunter; when a German saw a Jew, he shot at him like he would shoot at a rabbit — it gave him pleasure every time.” And the way he said it sounded like the pleasure was not just confined to the German.

Multiple survivor testimonies at Yad Vashem had mentioned the Hrycz brothers, who would offer Jews shelter, then grab their belongings, bludgeon them to death, and throw their bodies into the river.

One of the brothers was still alive, and Marzynski visits him together with Kaplan. “I’ve heard a lot about you,” Marzynski tells him. Hrycz admits to having been arrested for killing Jews after the war, but claims it was someone else, not him, who committed the crimes.

And so it goes on, one old Pole after another: one a brazen looter, another one a blatant antisemite peddling antisemitic tropes as some kind of justification for what happened to their neighbors and “friends” — people who they did business and drank with, and in whose homes they lodged on market days, whose absence, and the vacuum their absence has left, the old Poles have a hard time even acknowledging.

Sometime later, a Bransk survivor — Jack Rubin of Baltimore, a.k.a. the “Goose King of Bransk” — returns to Bransk with Marzynski for the first time since the war ended. Rubin survived the Holocaust with the help of Bransk gentiles — whom he meets for the first time after a 50-year break and movingly acknowledges. But he also encounters raw antisemitism from a man who makes the ludicrous claim that Rubin’s father had cheated him out of two zlotys.

And throughout it all, Zbyzsek Romaniuk is a witness, trying to make sense of his local history in light of the countless revelations that indicate that his townspeople were at best passive accomplices, and at worst willing accessories, in the murder of Bransk’s Jewish population.

In one fascinating scene, Romaniuk engages with high-school kids in Israel after they have just returned from a Poland trip. It is absolutely clear that he — someone who is clearly not a Jew-hater — is unwilling or unable to acknowledge the egregious collaboration by so many Bransk residents in particular, and Poles in general, in the willful extermination of their Jewish neighbors, notwithstanding the compelling evidence he sees every step of the way.

Stunningly, in a letter to Marzynski after the documentary first aired, Romaniuk wrote: “this film is your vision of events, with which I cannot fully agree … It is too bad that the subject of Shtetl was mainly reduced to the Holocaust as executed by the Poles.” Remarkably, he adds: “Why does no one in the film ask the Jews if in a reversed situation they would help the Poles? I have asked such a question, and nobody said: ‘definitely yes’ — and some said: ‘probably not.’”

For me, Romaniuk’s blinkered vision is almost as disturbing as the Polish collaboration. Sometimes, you can observe something in front of your eyes, and you still don’t see it. The evidence is there, but your brain is in denial, finding rationalizations that blunt its edge or simply airbrush it away. No amount of demonstrable, empirical proof will make any difference.

This is why every one of us needs to be on constant guard and conscious of this human failing — otherwise we can far too easily fall into the trap of denial as the go-to option, finding it so much easier than the pain which can accompany a vision of truth.

This explains the first word of Parshat Re’eh (Deut. 11:26): רְאֵה אָנֹכִי נֹתֵן לִפְנֵיכֶם הַיּוֹם בְּרָכָה וּקְלָלָה — “See, this day I set before you blessing and curse.” The word “re’eh” — “see” — seems superfluous. But it isn’t.

Moses needed the nation to know that their eyes can lie to them, and that unless they are willing to see — really see — what is in front of them, what seems like a blessing might easily be a curse, which can result in the downfall of everything they consider important and precious.

Nothing has changed, least of all human nature. And “Shtetl” brought that reality into the sharpest focus.


The author is a rabbi in Beverly Hills, California.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com