Archive | 2022/10/01

Właściwy człowiek na właściwym miejscu


Właściwy człowiek na właściwym miejscu

Andrzej Koraszewski


Zrodlo zdjecia: Strona Neighbourhood

Zdziwiłem się trochę, kiedy przeczytałem, że miłośnik egzorcyzmów, którego Partia postawiła na odcinku wychowania katolickiego człowieka, miał ludzki odruch. Dziennikarz zapytał go, czy zakazuje swojej żonie czytania jakichś książek, a miłośnik zareagował jak człowiek i wrzasnął, że to nie  jego (czyli dziennikarza) interes. Doniesienie, z którego się o owym incydencie dowiedziałem, nie informuje, czy dziennikarz skorzystał z tej nadzwyczajnej okazji ludzkiego odruchu i zapytał, czy takiej właśnie reakcji oczekiwał od burmistrza Ustrzyk, któremu minister powiedział, że może zakazać czytania modnego ostatnio HiT-u swojej żonie. Tak czy inaczej, zawsze miło, kiedy widzimy jakiekolwiek ludzkie odruchy u kogoś postawionego przez Partię na ważnym odcinku.

Sprawa oburzenia ministra od wychowania katolickiego człowieka byłaby incydentem niewartym wspomnienia, gdyby nie zbieg okoliczności, bo właśnie dostałem informację, że syn przyjaciółki rozpoczął naukę szkolną w szkole założonej i finansowanej przez stowarzyszenie rodziców, do której pan Czarnek nie ma wstępu. Patrząc na zdjęcie dumnego pierwszoklasisty, napisałem: „właściwy człowiek na właściwym miejscu”. Nie pisałem już nic o moim przerażeniu z powodu tego, jak mało polskich dzieci ma ten przywilej.

Głęboko w czasach stanu wojennego Józef Kuśmierek pisał mi o swojej rozpaczy z powodu plagi komitetów budowy kościołów i całkowitego braku niezależnych komitetów rodzicielskich. Przekonywanie, że niezależne komitety rodzicielskie miałyby nieco więcej sensu, trafiało na mur niezrozumienia. Idea, że można i warto łożyć na budowę kościoła, była dla ludzi dziesięć razy uboższych niż dziś oczywista, pomysł, że można łożyć swoje pieniądze na wykształcenie swoich dzieci, wydawał się ludziom sprzeczny z wszystkim, czego się w życiu nauczyli. Ruchu komitetów rodzicielskich jak nie było, tak nie ma, nie widać również chętnych, którzy chcieliby tę sytuację zmienić. Powróćmy zatem do miłującego egzorcyzmy ministra od edukacji najmłodszych Polaków.

Znacznie ciekawszy od incydentu przed radiowym mikrofonem był wykład tego ministra w Wyższej Szkole Wymiaru Sprawiedliwości. Była to niegdyś Wyższa Szkoła Kryminalistyki, która najwyraźniej trafiła w ręce ludzi bardzo pobożnych, zmieniła nazwę i kształci dziś katolicką bezpiekę. Tam właśnie zorganizowano międzynarodową konferencję o „Ograniczeniach i naruszeniach wolności religijnej”, na której miłośnik egzorcyzmów i minister ds. wychowania katolickiego człowieka wygłosił krótkie przemówienie, które naprawdę warto wysłuchać.          

Minister informował zebranych, że mamy do czynienia z rewolucją, z brutalnym atakiem na wszystko, co chrześcijańskie, że jest to wojna kulturowa i „mamy do czynienia z ludźmi,  którzy nie biorą jeńców”. „Nie jest nam potrzebna dyskusja o wolności religijnej tylko kontrrewolucja” – mówił minister Czarnek na konferencji w Wyższej Szkole Wymiaru Sprawiedliwości. Dowiedzieliśmy się dalej, że chrześcijan w Polsce nie dyskryminuje się, ale zwalcza i wyrzuca, wyśmiewa i opluwa. Dziecko, które chce iść do szkoły katolickiej, to jest bohater. Ale, jak dowiadujemy się dalej, „Polska jest nadal centrum wolności, które trzeba ratować kontrrewolucją”.

Po 2 minutach i czterdziestu pięciu sekundach dowiadujemy się, że problem polega na złym rozumieniu Konstytucji, która, w artykule 25 stwierdza, że:

Władze publiczne w Rzeczypospolitej Polskiej zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym.

Prosi zatem minister swoich słuchaczy, żeby zwrócili uwagę na fakt, że Konstytucja zapewnia bezstronność, ale zapewniając każdemu głoszenie poglądów również w życiu publicznym.

Sądząc z tego, że mówi to minister i mówi to w wyższej szkole, w kraju, w którym prezydent urządza państwowe uroczystości na Jasnej Górze, a nauczycieli (wierzących i niewierzących) zmusza się do udziału w rekolekcjach, moglibyśmy sądzić, że coś mu się pomyliło. Jednak minister Czarnek dobrze wie, do czego zmierza.

Neutralność jako taka nie istnieje, dowiadujemy się dalej, bo inaczej „musielibyśmy powiedzieć, że narodowy socjalizm jest i pozytywny, i negatywny, skoro ma być neutralny”. Z czego, jak mówi, wynika, że jest ocena postaw i zachowań, „nie ma neutralności, państwo nie może być neutralne wobec łamania podstawowych wolności praw człowieka”.

Przemysław Czarnek przekonywał, że nie można zachować neutralności wobec spraw takich jak zabójstwo człowieka również w fazie prenatalnej, albo ostatnich latach życia. Rewolucjoniści nie mają argumentów, nie dyskutują, wyrzucają.                     

A to wszystko związane jest ze zmianami w świecie zachodnim. Tego Zachodu, który znaliśmy, nie ma już i nie będzie, więc jeśli nie chcemy być Zachodem, tym zgniłym, antyreligijnym zachodem, to musimy być kontrrewolucjonistami – kończy swoje krótkie wystąpienie minister Czarnek.

Być może jestem w błędzie, ale mam wrażenie, że usłyszeliśmy coś więcej, niż to, co mówi podczas swoich objazdów Jarosław Kaczyński. Usłyszeliśmy program. Program, który jest realizowany od pierwszego dnia po przejęciu władzy, który obejmował wymianę generałów w armii, wymianę rektorów wyższych uczelni, wymianę zarządów i rad nadzorczych spółek państwowych, przejęcie mediów publicznych, wymianę dyrektorów szkół i przedszkoli. Ten program dziwnie przypomina to, co zrobiono w Turcji.       

Dyskusja o podręczniku „profesora” Roszkowskiego jest namiastką dyskusji o tym, co dzieje się w szkołach. Młody człowiek, o którym wspomniałem na początku, poszedł do szkoły, która ma jedne z najlepszych wyników nauczania w Polsce. Pan Czarnek kłamie, on nie walczy o swobodę głoszenia poglądów religijnych, walczy o zastąpienie nauki od przedszkola indoktrynacją religijną i nacjonalistyczną. Państwo znalazło się w łapach takich humanistów jak Czarnek, a znaczna część społeczeństwa daje się przekonać nie tylko dlatego, że nadal woli łożyć na kościoły niż na swoje dzieci, ale również dlatego, że broniąc się przed fanatykami z prawej strony, boimy się dyskusji o problemach, które wyrastają z lewej strony. Nasze dzieci będą ludźmi na właściwych miejscach, kiedy trafią do szkół prowadzonych z pełnym poszanowaniem artykułu 25 Konstytucji. Takie szkoły możemy dziś policzyć na palcach. Tylko ruch komitetów rodzicielskich może spowodować, że będzie ich więcej. Oczekiwanie, że państwo ma dać naszym dzieciom oświatę, nadal wydaje się naturalne, tyle, że okazuje się, iż ta oświata jest bardzo odległa od tego, czego chcemy dla naszych dzieci.           

A jak mogą się skrzykiwać rodzice, którzy chcą dla swoich dzieci nauki, a nie indoktrynacji? To już jest inna bajka i dziś jest to łatwiejsze niż kiedykolwiek.


Andrzej Koraszewski – Publicysta i pisarz ekonomiczno-społeczny. Ur. 26 marca 1940 w Szymbarku, były dziennikarz BBC, wiceszef polskiej sekcji BBC, i publicysta paryskiej „Kultury”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


The Equality of Sickness and Death

JACK GUEZ/AFP VIA GETTY IMAGE


The Equality of Sickness and Death

ANNE DUBITZKY


Working in Israel’s health care sector reveals a country making precious progress toward lived coexistence.


Those in the West who think they know what’s best for Israelis and Palestinians generally demonstrate little knowledge or firsthand experience of life here. Heirs of the 20th-century Orientalists, they see the region in black and white: a centurylong clash between authentic, indigenous Arabs and colonialist, European Jews. (Never mind that only about 30% of Israeli Jews are of European origin; the majority come from Arab and former Soviet lands.) They view the situation as an irreconcilable conflict that requires external intervention in the form of professional “peace processors” who, with their superior wisdom and talents, can impose a resolution on the benighted locals.

This top-down, outside approach has a massive blind spot, in which slow, incremental evolution toward a more peaceful future is happening on the ground without the intermediation of Western diplomats. The most high-profile example is probably Mansour Abbas, the leader of an Islamist party in Israel’s current governing coalition, who has said, “The State of Israel was born as a Jewish state, and the question is how we integrate Arab society into it.”

A less visible but even more salient example of natural integration is the health care system. Since I moved to Israel 2009, I’ve participated in the country’s hospitals and rehabilitation facilities as a patient, a caregiver, and an administrator (I worked for several years for one of the country’s biggest providers). In the waiting rooms of every hospital and clinic, one sees Arab women in hijabs sitting next to Haredi men with peyot and big black hats sitting next to young women in tank tops and shorts. The staff of medical facilities—not only in mixed cities like Jerusalem, Haifa, and Ramla but in Tel Aviv, too—include a patchwork of religious and secular Jews, Muslim and Christian Arabs, and others. About 70% of the pharmacists at the largest Israeli drug store chain, SuperPharm, are Arab Muslims, who make up a similarly high proportion of the country’s physical therapists and nurses. The families comforting and consoling one another in the ICUs and ventilator units are from every possible walk of life; differences in faith, dress, and culture all but evaporate in settings of suffering and loss.

For the last several years, I’ve worked as a gardening therapist at the Reut Medical Center in Tel Aviv, one of Israel’s premier rehabilitation facilities. One young man I’ve been working with in recent months is from Ramallah in the West Bank, where he was operated on for a brain tumor. The surgery resulted in a coma, and when he emerged from it the Palestinian Authority sent him to Israel for rehab services. His mother, who is with him every day, has a room at the hospital where she can stay the night, to save her the daily commute from Ramallah. All of these arrangements are relatively commonplace and frictionless—and at odds with the myth of an “apartheid state.”

One rainy afternoon, after a day of working with the young man from Ramallah, I took a cab home from work. The app told me the driver’s name was Mohammed, and I could only see the back of his head and a bit of his face over his COVID mask in the rearview mirror. Like many Israeli men in their 30s and 40s, he had a shaved head, dark eyes, and dark eyebrows. From what I could see of his shoulders, he appeared to be strongly built. “What do you do for a living?” he inquired. Israeli taxi drivers are notoriously talkative and curious; they often endeavor to extract as much personal information from their passengers and share as many opinions about politics and religion as possible during the ride—so I was neither surprised nor offended by the personal nature of this question from a man I’d met only a few seconds before. I told Mohammed that I worked at the rehabilitation hospital where he picked me up, treating patients using gardening therapy, and that I was also a photographer. I’d hardly stopped answering his question when he asked if I have children. I told him yes, three, and five grandchildren. “Baruch Hashem, sh’yehe’u bri’im,” he replied in Hebrew. “Thank God. They should be healthy.”

I took advantage of the brief pause to ask him if he had children. He has four, he said, and he loves them so much and loves spending time with them, but they live with his ex in an Arab town in the north (whose name I didn’t catch), and he lives in Haifa—Israel’s famously mixed Jewish and Muslim port city. Then, without my inquiring, Mohammed told me the following story.

“My father is Muslim, and my mother is Jewish. We spoke Arabic at home. Both my parents’ families came from Damascus. My mother’s father was a tailor in Damascus and my father’s father was a shoemaker. They were in business together and traveled all over the Middle East, to Lebanon and Palestine and Egypt, sometimes by horse or donkey and carriage, selling wares and doing business. It didn’t matter that one was Jewish and one was Muslim, you see. They were partners.” He paused for a brief breath. “As someone who works in a hospital, you know,” he observed. “People are all the same inside. We all bleed the same red blood.”

At some point before the 1948 war, he continued, his two grandfathers moved from Damascus to Haifa. They moved into apartments in the same neighborhood and continued to do business together. Shortly thereafter, his mother and father were born. They fell in love and married.

“I was raised in a house where it didn’t matter what group you came from,” Mohammed said. “We were taught to treat everyone the same way. We all worship God, and it doesn’t matter what you call Him.” He went on to tell me about his Jewish girlfriend in Petah Tikva.

Mohammed’s story is not representative of Israel’s Muslim population as a whole, but neither is it so exceptional: It exemplifies the complexity of life in the religiously and culturally diverse society of contemporary Israel. Middle East envoys from the West seem to only be able to think about Israel as if it’s the (fictional) Upper West Side of 1958, with the Jets and Sharks engaged in a zero-sum competition for territory. For the majority of the ordinary people who live here, though, that framing is delusional at best. Arab Muslims, both within and outside the “Green Line,” have been assimilating into Israeli society more and more: perhaps not quickly and smoothly enough for foreign diplomats who have their eye on a Nobel Prize, but enough to take advantage of increasing cooperation between Jews and Muslims in education, technology, business, health care, agriculture, and other fields. This is the kind of progress that cannot be decreed, codified, or imposed by law or treaty; it can only be achieved by working collaboratively, building on existing structures of prosperity within Israel and working to integrate the Arab Muslim population into them as much as possible.

I recall the Reut Medical Center’s Purim carnival from a couple of years ago, held annually for the children who are patients at the hospital. The kids were as diverse as the staff. One of them, confined to a wheelchair, was being pushed from booth to booth by a Muslim therapist on staff who wore bunny ears over her hijab and a cotton tail pinned to her tunic. Another handicapped child was accompanied by an Eritrean staff member, a gold cross hanging prominently from a chain around her neck. A man was there playing an accordion and singing, “Oh today we’ll merry, merry be, and nash some hamentashen.”

As I surveyed the scene, I remember wondering if there is anyone in the world outside of Israel who actually knows what life looks like here for so many of us—that it is, in fact, one of the very few places in the modern world where large numbers of Muslim and Jewish people interact, cooperate, collaborate, and do more than simply coexist.


A graduate of Harvard Law School, Anne Dubitzky lives in Tel Aviv. She is currently writing a book, Back to the Garden, about her experiences as a gardening therapist for severely handicapped patients.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Strictly Orthodox Jews ‘Reject the Principle of Equality in General,’ New York Times Claims

Strictly Orthodox Jews ‘Reject the Principle of Equality in General,’ New York Times Claims

Ira Stoll


The headquarters of The New York Times. Photo: Wikimedia Commons.

“Hebrew is by no means the only language that has been the target of calls for change,” the New York Times concedes somewhere in the middle of a long article about Hebrew. “Many world languages, like French, make every noun either masculine or feminine. And the United Nations has issued guidelines for nondiscriminatory communications in the six official languages of the organization: Arabic, Chinese, English, French, Russian and Spanish.”

So if French and other languages are the same way, why does the Times bother devoting a whole long news article — illustrated online with seven photographs — to a kerfuffle over gender in Hebrew? Maybe because an article about French wouldn’t provide the opportunity to bash Orthodox Jews.

The Times helpfully explains, “Some ultraconservatives and strict Orthodox Jews oppose the new focus on linguistic equality, since they reject the principle of equality in general.” That is clumsily worded, unclear, and negative. My own view of it is that Orthodox Jews (and many others) would say they believe all humans are created with equal dignity in God’s image and should have equal civil rights to vote or to drive a car, but that does not mean all gender or other differences in language or in other regards are to be ignored or eradicated.

Note also the “they” pronoun. It’s used by the Times not in a friendly, inclusive way, as in, The strict Orthodox Jew prefers they/them pronouns. It’s used in a nasty, exclusive way, as in, those bigoted not-just-merely conservative but ultraconservative and not just merely Orthodox but strict Orthodox Jews are against “the principle of equality in general” (as opposed to the principle of equality in specific?), unlike we enlightened New York Times readers, who are more equal than they are, those benighted strictly Orthodox Jews over there.

The New York Times is all for “the principle of equality in general” — unless and until it applies to giving equal, fair treatment to Orthodox Jewish views. Then the Times throws the principle of equality overboard, letting readers know without a lot of guile who the paper thinks is inferior.

The Times news article, published in English under the headline “Israel’s Biblical Tongue Collides With Gender Politics,” itself uses gender-specific honorifics — “Mr. Levinson,” “Ms. Shomer.” Does that mean the paper’s editors, or its publisher, “reject the principle of equality in general”?

If the Times itself is so committed to equality, maybe it should try enforcing a new policy of giving strictly Orthodox Jews equal space every time it publishes an article disparaging strictly Orthodox Jews.

Ira Stoll was managing editor of The Forward and North American editor of The Jerusalem Post. His media critique, a regular Algemeiner feature, can be found here.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com