Archive | 2022/11/02

Historyk nie może milczeć. Chyba że jest neo-historykiem, tyle wartym co neo-sędzia. Grabowski polemizuje z Janowskim

Wiceminister Edukacji i Nauki Dariusz Piontkowski i prezes IPN Karol Nawrocki podczas odsłonięcia tablicy Pomnik Historii na gmachu MEiN w Warszawie, 26 września 2022 r. (Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Wyborcza.pl)


Historyk nie może milczeć. Chyba że jest neo-historykiem, tyle wartym co neo-sędzia. Grabowski polemizuje z Janowskim

Jan Grabowski


Czy pisząc komentarz dotyczący postępującego na naszych oczach upadku polskiej demokracji, stopniowej faszyzacji kraju oraz niszczenia niezależności sądów, mam zapomnieć o moim wykształceniu?  Nie zamierzam.

.

W ostatnim numerze „Ale Historia” ukazał się felieton Macieja Janowskiego (“Jak historycy mogą przeciwdziałać propagandzie, która leje się z mediów?”), profesora PAN, oraz znanego historyka polskiej inteligencji w XIX wieku. Autora do jego napisania skłonił odczyt prof. Timothy Gartona Asha wygłoszony na zakończonym niedawno zjeździe historyków w Krakowie. Jak pisze Janowski, brytyjski historyk wezwał mianowicie swoich polskich kolegów do zajęcia stanowiska, do wyrażenia niezgody na to, co się obecnie w Polsce dzieje. Jak czytamy w artykule, Timothy Garton Ash stwierdził, „że bywają momenty, gdy historycy, którzy co do zasady nie powinni się mieszać w partyjną politykę, powinni zabrać publicznie głos – i że teraz jest taki właśnie moment”.

Janowski się z Ashem nie zgadza. Twierdzi co prawda, że historycy mogą zwracać się do polskiego społeczeństwa, ale wyłącznie jako zwykli, acz zatroskani obywatele. Dlaczego? Gdyż, jak pisze „ekonomista może się profesjonalnie wypowiadać o stanie gospodarki, socjolog – o problemach społecznych, ale historyk nie jest w stanie profesjonalnie komentować teraźniejszości. Może to robić jak każdy inny człowiek, ale nie z mocy swych kompetencji zawodowych”. Jest tak dlatego, że poznanie historyczne nigdy nie jest w pełni naukowe; w źródłowym obrazie przeszłości zawsze są luki, które historyk wypełnia mocą swojej wyobraźni, intuicji, doświadczeń życiowych i talentu literackiego.

Każdy ma prawo głosu w debacie

Przyznam, że nie bardzo rozumiem postulaty prof. Janowskiego. Zacznijmy od tego, że socjologia i ekonomia też nie są „w pełni naukowe” – wystarczy spojrzeć na dowolną dyskusję socjologów czy ekonomistów, żeby dostrzec, że „element intuicji i wyobraźni”, czy też zwykły nieprzewidywalny czynnik ludzki grają tam ogromną rolę. „Doświadczenia życiowe i moc wyobraźni” – aby się w dalszym ciągu odnieść do słów dyrektora IH PAN – mogą skłonić ekonomistę Adama Glapińskiego do postawienia diagnozy diametralnie sprzecznej z diagnozą ekonomisty Bogusława Grabowskiego – choć przecież obaj wychodzą z analizy tych samych danych makroekonomicznych. A co z ekonomią społeczną? O socjologach i ich zmieniających się „modelowaniach zachowań społecznych” już nawet nie wspomnę.

Ale pociągnijmy to rozumowanie do logicznego końca: czy profesor Marcin Zaremba, autor „Wielkiej Trwogi”, posiadacz doktoratów z historii i z socjologii, mógłby z tego tytułu zabrać głos de publicis, czy też nie? Czy prof. Joanna Tokarska-Bakir, bohaterka niezwykle ważnego, proroczego wręcz wywiadu z 2016 r. o nadchodzącym faszyzmie („Rzeźnik na horyzoncie”), mogła się wypowiedzieć, bo miała przy sobie legitymację antropologa kultury, a nie historyka?

Patrząc z perspektywy historyka, który całe zawodowe życie spędził za oceanem, nie mogę ukryć zdumienia. Stosując proponowaną przez prof. Janowskiego masztabę musielibyśmy zanegować fundamentalnie ważne (publiczne, publicystyczne i skierowane do szerokich mas) debaty prowadzone przez historyków w Stanach, w Kanadzie, i w Wielkiej Brytanii. Debaty, których celem jest wyjaśnienie dzisiejszej kondycji tych społeczeństw (nie stroniąc od rozwiązań dotyczących przyszłości) w oparciu o naszą wiedzę o demokracji, kolonizacji, dekolonizacji czy też o wpływach ideologii rasistowskich w epokach minionych.

Nawet do Polski dotarły zapewne dramatyczne apele, artykuły i wywiady Tymothy Snyder’a (występującego w pełnych regaliach profesora historii Uniwersytetu Yale) broniącego demokracji przez „rzeźnikiem” (tu raz jeszcze odwołam się do znakomitego tekstu Joanny Tokarskiej-Bakir), czyli nadchodzącym szybkim krokiem nowym faszyzującym totalitaryzmem w wydaniu trumpowskim. A jak mielibyśmy odnieść się do Historikerstreit 2.0, która od 2020 roku toczona jest w Niemczech? Podobne debaty toczone są też przez historyków belgijskich, francuskich czy holenderskich – a wymieniam jedynie te lepiej mi znane z własnych lektur.

„Wszelkie wnioski z przeszłości dla współczesności muszą być subiektywne: sytuacje nigdy nie są identyczne i wybór odniesień historycznych zależy od tego, które elementy uznamy za ważne” – pisze Janowski. Ale przecież te same reguły wykluczenia można zastosować do przedstawicieli właściwie wszystkich nauk społecznych i humanistycznych! W zgodzie w takimi postulatami, debaty publiczne o stanie naszego społeczeństwa zawęzilibyśmy do przedstawicieli nauk ścisłych oraz licznych „zwykłych, acz zatroskanych obywateli”.

Czy historyk ma zapomnieć o historii?

Wróćmy jednak do historyków. Jak postuluje Janowski, historycy mogą komentować teraźniejszość, ale „nie na mocy swoich kompetencji zawodowych”. Nie bardzo wiem, jak należałoby w praktyce to twierdzenie interpretować: czy pisząc komentarz dotyczący teraźniejszości, mam (jako historyk) powstrzymać się od zaznaczenia mojego stopnia naukowego oraz afiliacji uniwersyteckiej? Trudno mi się z tym zgodzić, ale – na potrzeby dyskusji – załóżmy, że jestem skłonny to zastrzeżenie uznać za zasadne. Co dalej?

Czy pisząc komentarz dotyczący postępującego na naszych oczach upadku polskiej demokracji, stopniowej faszyzacji kraju oraz niszczenia niezależności sądów, mam zapomnieć o moim wykształceniu, o metodach dyskursywnych stosowanych w historii, o stosowanych metodach poznawczych, wreszcie o mojej wiedzy, która pozostaje ze wspomnianymi wcześniej atrybutami w bezpośrednim związku? Czy mam się nie odnosić do znanej mi z własnych badań historii? Czy dopiero wtedy wolno mi zabrać głos de publicis, jak już poczuję się „zwykłym zatroskanym obywatelem”, oczyszczonym z „subiektywnej wiedzy”?

Socjologowi wolno, ekonomiście wolno, antropologowi (choć wszyscy poruszają się w świecie fantazji i interpretacji) wolno – a nam, historykom, nie wolno?

O ile więc nie zgadzam się z Maciejem Janowskim w kwestii obecności historyków (jako historyków) w sferze publicznej, o tyle uważam, że polskich historyków czeka ważna i publiczna dyskusja dotycząca przyszłości naszego zawodu.

Bierzmy przykład z prawników

W połowie października brałem udział w „Igrzyskach Wolności”, konferencji organizowanej co roku przez środowiska opozycyjne wobec sprawujących dziś w Polsce rządy nacjonalistów. W jednym z paneli, któremu się przysłuchiwałem („Gruba kreska czy Norymberga? Przyszłość sądownictwa po katastrofie PIS-u“), udział wzięło kilkoro prawników: adwokatka, sędzia, prawniczka działająca w jednej z organizacji pozarządowych, były rzecznik Praw Obywatelskich. Rozmowa dotyczyła sposobów naprawy głęboko zranionego systemu sądownictwa, a najwięcej czasu poświęcono neo-sędziom. Co zrobić z ludźmi mianowanymi przez prezydenta Dudę na stanowiska sędziowskie z pogwałceniem polskiej konstytucji oraz wbrew wyrokom Trybunałów europejskich? Czy należy „wzruszyć” (co za obosieczne słowo!) wydane przez nich wyroki, które idą już w dziesiątki, jeżeli nie setki tysięcy? Czy należy neo-sędziów objąć amnestią, czy poddać ich czystce; czy może raczej powinno wymagać się od nich (od niektórych z nich) aktu skruchy i ekspiacji? Uczestnicy dyskusji polemizowali gorąco; zdania były podzielone.

Im dłużej przysłuchiwałem się rozważaniom panelistów, tym bardziej wzrastał we mnie podszyty zazdrością podziw. Prawnicy mogą, a my nie? Przecież sytuacja na polu historii niewiele różni się od dramatu dokonującego się w sferze sądownictwa. Odpowiednikiem neo-sędziów na naszym polu są neo-historycy, ludzie z doktoratami z historii pracujący w instytucjach państwowych takich jak IPN, Instytut Pileckiego czy też w rosnących jak grzyby po deszczu muzeach „tożsamościowych”, których celem jest tworzenie oraz obrona „narracji państwowej” w polskiej historii – oraz walka z jej przeciwnikami.

IPN, Instytut Pileckiego czyli PiS-owscy urzędnicy od historii

W normalnym świecie zawodowy historyk to badacz z doktoratem, który sam wyznacza pole swoich zainteresowań badawczych, który następnie sam zdobywa środki na ich prowadzenie w ramach konkursów grantowych ocenianych przez tzw. peers, czyli innych fachowców z tej samej dziedziny. Tymczasem neo-historycy zostają oddelegowani na odcinki badawcze, które władze w danym momencie uznały za szczególnie istotne z punktu widzenia polskiej polityki historycznej (PPH). Prace neo-historyków realizowane są w oparciu o centralne granty wydzielane szczodrą ręką wprost z budżetu państwa bez względu na ich wartość merytoryczną.

Neo-historyków nazwać można „urzędnikami od historii”, cierpliwie i z różnym skutkiem, „produkującymi” masę historiograficzną o dość podłej zazwyczaj jakości.

Jako badacz historii Zagłady doświadczałem (i doświadczam) działań neo-historyków w sposób szczególnie dotkliwy i częsty. Nie mogę nie wspomnieć tu o kampanii nienawiści uruchomionej przez władze po publikacji książki „Dalej jest noc”, której byłem współautorem. W kampanii tej wzięło udział przynajmmniej kilkudziesięciu neo-historyków (znanych mi z nazwiska), a większość z nich z omawianą tematyką nie miała wcześniej nic lub prawie nic wspólnego! Ale najwyraźniej zostali „rzuceni” na ten odcinek walki ideologicznej. Jedni pisali wewnętrzne „raporty krytyczne”, inni zabierali głos w mediach, jeszcze inni dokładali swoje trzy gorsze w starannie dobranych warsztatach i zjazdach. W ślad za zleconymi centralnie atakami, idą pseudo-naukowe publikacje, które też, bocznymi drzwiami, wchodzą w główny nurt polskiej historiografii. Co z tym fantem zrobić? Czy możemy te publikacje, jak już do Polski wróci demokracja, „wzruszyć”, tak jak „wzruszeniu” ulec mogą wyroki neo-sędziów? Ot, temat pod dyskusję dla członków polskiego cechu historyków…

Państwo wydaje krocie, by wypaczyć własną historię

Historia Zagłady jest może najbardziej eksponowanym, najbardziej narażonym na ataki państwa odcinkiem polskiej historii, ale przecież nie jedynym. Wspomnieć trzeba ataki neo-historyków na historyków zajmujących się stosunkami polsko-ukraińskimi czy historią powojennego podziemia antykomunistycznego. W niektórych wypadkach ataki neo-historyków skończyły się brutalnym zwolnieniem ich ofiar z pracy! A co z historykami pracującymi w „zdobytych” przez władze muzeach „tożsamościowych”, takich jak choćby muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku? Przykłady można mnożyć.

Problem z neo-historykami nie jest zagadnieniem marginalnym – w samym IPN zatrudnionych jest ponad 400 pracowników z dyplomami doktorskimi (magistrów nawet nie liczę)! Ilu pracuje w Instytucie Pileckiego i w innych pokrewnych instytucjach, nie wiem. Nie wszyscy, rzecz jasna, mogą być zaliczeni do neo-historyków, ale wszyscy swoimi nazwiskami firmują i legitymizują działania tych instytucji. Pamiętajmy, że sytuacja panująca w dziedzinie historii w Polsce jest czymś bez precedensu. Rzadko kiedy w historii państwo uruchomiło podobne środki w celu wypaczenia własnych dziejów, poddaniu ich dyktatowi władzy.

O ile „wzruszenie” wkładu historiograficznego neo-historyków nie jest rzeczą trudną (na początek wystarczy ich konsekwentnie nie cytować i się do nich nie odnosić), o tyle pozostaje sprawą otwartą jak odnieść się do „naukowych” karier ich autorów. Jak postąpić, gdy już Polska powróci na drogę demokracji? To właśnie powinno stać się przedmiotem bardzo szerokiej, bardzo publicznej dyskusji polskich historyków. Jako życzliwy obserwator polskiej sceny historycznej z wielkim zainteresowaniem będę obserwować zmagania moich polskich koleżanek i kolegów z tym bolesnym problemem. Mam nadzieję, że w dążeniu do naprawy, cech polskich historyków wykaże się odwagą i determinacją równą cechowi polskich prawników walczących o sanację systemu sądownictwa.


Jan Grabowski – Pracuje na uniwersytecie w Ottawie, jest autorem wielu publikacji na temat Holokaustu, m.in. monografii “Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej w Zagładzie Żydów”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Will a Netanyahu-Ben-Gvir gov’t change Israel as a Jewish state?

Will a Netanyahu-Ben-Gvir gov’t change Israel as a Jewish state?

ZVIKA KLEIN


The Religious Zionist Party has doubled its seats in the next government: The surge from seven seats to 14 or 15 will dramatically affect the possible right-wing government.

Jewish Power party leader Itamar Ben-Gvir?arrives at his party headquarters on the day of Israel’s election in Jerusalem November 1, 2022. / (photo credit: REUTERS/CORINNA KERN)

Both the Religious Zionist Party (RZP) and the Otzma Yehudit party looked very similar on Tuesday evening after the polls offered that their joint list received between 14 and 15 seats in Tuesday’s election.

Party members on both sides were singing and dancing while modern Jewish music was playing in the background, dancing in circles and displaying signs of joy and pride. Both parties are comprised of men wearing kippahs and tzitziot, yet they see themselves as very different from each other.

The RZP has doubled (and possibly more than doubled) its seats in the next government. The surge from seven seats to 14 or 15 will dramatically affect the possible right-wing government if they actually join it as a bloc of the two smaller parties that have joined forces with the support of former prime minister Benjamin Netanyahu.

RZP head Bezalel Smotrich ran in the list with extreme right candidate Itamar Ben Gvir, an individual with ties to Kach, a radical, Orthodox Jewish ultranationalist party that existed in Israel until 1994. According to polls, RZP be the third-largest party in the upcoming Knesset.

RZP holds newfound parliamentary power

The RZP has a few main topics that it wishes to promote, but the ones most relevant to diaspora Jews and secular Israelis are putting forward very conservative views regarding security, religion and state, and of course Israel-Diaspora relations.

Smotrich has said that he will strengthen Judea and Samaria and preferably ask for the Defense Ministry portfolio. In addition, Ben-Gvir is interested in leading the Public Security Ministry.

The second dramatic agenda has to do with a broad topic of issues regarding religion and state. Both Smotrich, his party members and Ben Gvir’s clan have a very conservative, and at times extreme, agenda in order to “strengthen Israel’s Jewish character.”

The Jewish character that the RZP party is looking to promote in Israel is at times even more extreme than the ultra-Orthodox; RZP members such as MK Avi Maoz, who represents the tiny Noam party, Rabbi Amichai Eliyahu and Smotrich himself would like to strengthen the Chief Rabbinate, totally cancel the Kotel deal, then distance the Reform and Conservative movements in Israel and try to freeze the small amount of funds that they received to date.

MK ITAMAR Ben-Gvir, head of the Otzma Yehudit political party, and MK Bezalel Smotrich, chairman of the Religious Zionist Party, at an election campaign event in Sderot earlier this month (credit: FLASH90)

Part of their agenda regarding religion and state is demanding the Diaspora Affairs Ministry portfolio. There are a number of party members that have begun quietly campaigning for the opportunity to become diaspora affairs minister if they join the government.

Possible candidates would be Eliyahu, the son of Safed’s Chief Rabbi Shmuel Eliyahu or former World Bnei Akiva CEO Ohad Tal. 

“We will amend the Law of Return and its different stipulations to reflect current trends in Israel and ensure Jewish continuity in the land of Israel,” the RZP platform states. According to the official document, the Religious Zionist party wants to “annul” the “Grandchild Clause,” which was legislated in 1970, allowing those with at least one Jewish grandparent to make aliyah and become Israeli citizens.

Many of the olim to Israel from Russia and Ukraine aren’t halachically Jewish, but they are still entitled to become Israelis because they have at least one Jewish grandparent. Will this change in a Netanyahu-Smotrich-Ben-Gvir government? It would be more probable than ever before. 

All of the reforms that former religious affairs minister Matan Kahana promoted such as Kashrut and conversion will be sent back in time, yet the party has said that they will insist on electing a Religious Zionist rabbi as the next chief rabbi of Israel.

“We will take a strong stand against the legal loopholes exploited by the Supreme Court with regard to Shabbat, conversions, kashrut, the independent functioning of rabbinical courts and defining the State of Israel as a Jewish state,” the RZP platform states. 

In addition, the RZP platform specified that it will “shore up the conversion system by passing the National Conversion Bill that will ensure that all conversions are conducted in accordance with Torah law and under the auspices of the Chief Rabbinate.”

In addition to making amendments in the Law of Return, RZP plans to “abolish”  what they call Yisrael Beytenu head Avigdor Liberman’s “Passport Law” and “stop handing out Israeli passports to non-Jews who exploit the law to scam the State of Israel,” according to the platform.

The Passport Law allows olim to receive Israeli passports without having to actually live in Israel. The RZP wants to make an amendment to this law. 

Regarding the promotion of traditional family values, RZP said it will “block laws that seek to undermine the fundamental foundations of the family unit.” This, supposedly, is referring to laws for same-sex couples and the like. In addition, it was stated that the RZP will “work to promote the birthrate and reduce the cost of living, specifically the cost of food and daycare.”

Future MK Tal told the Post a week ago that his party hopes to make changes in issues regarding the aliyah programs and benefits. According to Tal, there are “50,000 French Jews who, according to a recent study, would like to emigrate to Israel as soon as possible, but cannot make the move in the absence of a proactive plan to promote their aliyah.”

He also said that most of the aliyah benefits aren’t relevant to olim from western countries, rather for immigrants from Russia and Ethiopia. 

Both the White House and senior American Jewish figures have stressed that they won’t meet with Ben Gvir if he is elected as any sort of minister. Many American Jewish organizations have said off record that they would not only have a difficult time meeting with ministers from this party, they will have extreme discomfort with accepting this type of a government.

A Netanyahu-Smotrich-Ben-Gvir government will be very problematic for most American Jews who are for the most part progressive and liberal. 

Smotrich, who was asked by the UK’s Jewish community umbrella organization to leave their country because of his views, has been seen as of late as less of an extreme politician than he used to be, especially since Ben-Gvir began to stand to his right.

Even though the RZP wasn’t enthusiastic about running together with Otzma Yehudit, Ben-Gvir was good for Smotrich. The criticism that is directed toward Ben-Gvir and Smotrich enjoys a more mainstream approach towards the latter.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


News From Israel- November 01, 2022

News From Israel- November 01, 2022

ILTV Israel News


Israelis from all walks finally head back to the polling booths for the fifth serial election in fewer than 4 years

Meantime, ahead of the results – a panel discussion on what’s most important to voters on election day

And finally… A stark election message from the President of the Jewish state to the leaders of North American Jewish groups


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com