Archive | 2022/11/30

Wyjście ze stalinowskiego zimna


Wyjście ze stalinowskiego zimna

Robin Ashenden
Tłumaczenie: Małgorzata i Andrzej Koraszewscy


Sześćdziesiąt lat temu, w sobotę 17 listopada 1962 roku, w Związku Radzieckim opublikowano książkę, która niemal z pewnością zmieniła świat. Był to pierwszy krok w ujawnianiu przez pisarza całego systemu politycznego i został podjęty z wielkim osobistym ryzykiem. Niemal z dnia na dzień rozsławił tego autora na całym świecie, a dziesiątki lat później historycy i krytycy nadal opisywali go jako jednego z „najważniejszych pisarzy XX wieku” i podkreślali, że pomógł „obalić największą tyranię, jaką świat znał”. Książka, o której mowa, to Jeden dzień Iwana Denisowicza, a pisarzem, który później otrzymał Nagrodę Nobla i sprzedał 30 milionów egzemplarzy swoich dzieł, był Aleksander Sołżenicyn.

Książka została opublikowana niecałe 10 lat po śmierci Józefa Stalina, dyktatora, który przez prawie trzy dekady trzymał kraj w szponach terroru, stosując masowe deportacje, więzienie i śmierć. Jego następca Nikita Chruszczow — człowiek, który, jak przyznał, miał sam ręce „po łokcie zabrudzone krwią” — rozpoczął misję odwilży. Otwarto gułagi i uwolniono wielu więźniów; Chruszczow publicznie potępił Stalina jako tyrana i zbrodniarza, a na XXII zjeździe partii w październiku 1961 roku ogłoszono pełny program destalinizacji. Zmieniała się również sztuka, wykastrowana wcześniej przez kremlowską politykę „socrealizmu” – w której wartości komunizmu musiały być nieustannie wychwalane. Teraz zwolennicy Chruszczowa domagali się nowej otwartości i innego realizmu: książki muszą mówić prawdę, nawet tę niewygodną prawdę o komunistycznej rzeczywistości… do pewnego stopnia. To, że ten punkt przesuwał się nieco dalej lub cofał wraz z słabnięciem władzy Chruszczowa, było czymś, czego żaden pisarz ani wydawca nie mógł przegapić.Książka Sołżenicyna opowiadała historię jednego dnia z 10-letniego wyroku więźnia Gułagu  Iwana Denisowicza Szuchowa. Po dziesięcioleciach milczenia na temat stalinowskiego systemu obozów pracy i gnijących w nim niewinnych obywateli, pojawienie się tej książki było trzęsieniem ziemi. „Łzy zalewały mi twarz — napisała jedna z czytelniczek do autora. – Nie wycierałam ich ani nie czułem wstydu, ponieważ to wszystko, opisane na tak niewielu stronach… było moje, intymnie moje, opisywało każdy mój dzień z piętnastu lat spędzonych w obozach”. Inny czytelnik porównał tę książkę do „bomby atomowej”. Jak na tak niewielką objętość książki – około 180 stron – wywołana przez nią fala sejsmiczna była niezwykła.Historia Sołżenicyna jest podobna do historii bohatera jego książki. Do tej publikacji życie nie oszczędziło mu żadnej traumy. Autor, 44-letni wówczas nauczyciel matematyki pracujący w prowincjonalnym mieście Riazań, po młodości spędzonej w Rostowie, podczas wielkiego terroru w latach trzydziestych, służył potem w Armii Czerwonej, walcząc w ostatniej fazie na terenie Prus Wschodnich. Katastrofa nastąpiła w lutym 1945 roku. Aresztowany za lekkomyślnie napisane w liście do przyjaciela słowa o Stalinie, został skazany na osiem lat Gułagu. W 1953 roku został wysłany na wygnanie do Azji Środkowej, gdzie zdiagnozowano u niego raka i lekarze orzekli, że zostało mu trzy tygodnie życia. Po cudownym wyzdrowieniu poprzysiągł poświęcić swoje „drugie życie” jednemu celowi. Jego pisarstwo, szlifowane w obozach, przybrało teraz bezwzględny charakter świętej misji. Wzmacniała go w tym wiara religijna, którą odkrył ponownie podczas pobytu w łagrach i która zastąpiła jego wcześniejszą głęboką wiarę w komunizm. 

Sołżenicyn od młodości chciał zostać pisarzem. W Gułagu układał w głowie wiersze, których uczył się na pamięć za pomocą zapałek i różańca. Podczas wygnania w Uzbekistanie po całym dniu pracy spędzał godziny na nocnym pisaniu o mroczniejszych realiach sowieckiego życia, zakopując ciasno zwinięte rękopisy w butelce w ogrodzie. Później, po ponownym spotkaniu z żoną, którą poślubił przed wojną, ostrzegł ją, by nie spodziewała się więcej niż godziny jego towarzystwa dziennie: „Nie wolno mi zbaczać z celu”. Unikał przyjaźni – zwłaszcza bliskich z innymi nauczycielami z Riazania, by nie zabierali cennego czasu na pisanie i nie odkryli jego niebezpiecznej obsesji lub nie zdemaskowali jego przykrywki. Podstęp stał się jego drugą naturą. Jednak przez cały ten okres wątpił w to, że jego książki będą dostępne dla czytelników. „Publikację za życia muszę wybić sobie z głowy” – mówił.

Jednak po XXII kongresie KPZR Sołżenicyn zrozumiał, że okoliczności są co najmniej obiecujące, choć nadal niepewne. “Czytałem wielokrotnie te przemówienia – pisał później – i ściany mojego tajnego świata rozsuwały się, jak kurtyna w teatrze … czy nareszcie przybył ten długo oczekiwany moment niesłychanej radości, moment, kiedy moja głowa musi wynurzyć się spod wody?” Wydawało się, że ten moment istotnie nadszedł. Wykopał jeden ze swoich dziwacznie wyglądających manuskryptów – plik kartek zapisanych po obu stronach, bez marginesów i z widocznymi śladami długiego przechowywania – i wysłał do wybranego przez siebie pisma literackiego. Było to bardzo poczytne, przełomowe pismo “Nowyj Mir”, którego żyjący odwilżą zespół miał nadzieję na odejście społeczeństwa od stalinizmu. W drugiej połowie lat pięćdziesiątych manewrowali pod rządami Chruszczowa, mając świadomość, że każdy numer może być ostatni.

Aleksander Twardowski był legendarnym redaktorem tego miesięcznika i sam był znakomitym poetą ze smoleńskiej chłopskiej rodziny. Zdobył sławę podczas II wojny światowej poematem  o zwykłym żołnierzu, który zdobył dużą popularność. Oczywiście, Twardowski był wówczas również przekonanym stalinowcem. „Co by się ze mną stało bez Rewolucji?” – rozważał, zaś jego oddanie komunistycznej idei było tak głębokie, że doniósł władzom na własnego ojca. (Czy w późniejszych latach próbował to odpokutować swoją odwagą antystalinowskiego redaktora?)

Zanim w jego ręce wpadł rękopis książki Sołżenicyna, Twardowski, podobnie jak wielu innych, przeszedł ogromną przemianę. Po rewelacjach Chruszczowa na temat Stalina Twardowski zwrócił się przeciwko swojemu idolowi. W końcu był w stanie przyznać przed samym sobą, że jego zauroczenie było w rzeczywistości skrywaną nienawiścią. Jednak nawet już w epoce Chruszczowa potępił Borysa Pasternaka za jego genialną powieść Doktor Żywago, która wywołała wściekłość władz. Twardowski obwiniał się za to potępienie i próbował zalać wyrzuty sumienia alkoholem.

Jednak, jak opowiadał jego redakcyjny kolega Władimir Lakszin, Twardowski nawet po pijanemu, nigdy nie mówił słów, które mogłoby zranić kogoś, „z kim czuł szczere pokrewieństwo”, ani nie chwalił czegoś, czego „nie pochwaliłby na trzeźwo”. Miał zdaniem  Lakszina, „szczególną godność i siłę moralną”, „prostotę i delikatne poczucie humoru”, był uwielbiany przez tych, którzy z nim pracowali. Tym, co czyniło Twardowskiego „znakomitym wydawcą i redaktorem”, powiedział później Sołżenicyn, było to, że „szukał  nowych autorów z taką samą gorączkową pasją, z jaką pracują poszukiwacze złota”. Ale ze wszystkich jego odkryć, najlepszym, a w końcu najbardziej buntowniczym i niewdzięcznym, był Aleksander Sołżenicyn, którego rękopis właśnie wylądował na jego biurku.

To, że w ogóle do niego dotarł, było kwestią szczęścia. Redaktorka działu prozy, Anna Berzer, przeczytała okropnie wyglądający rękopis i zdając sobie sprawę z jego literackiej jakości, kazała go przepisać i przekazać bezpośrednio Twardowskiemu. Redaktor naczelny zabrał go do domu i przed snem rzucił na niego okiem. Po kilku stronach zdecydował — a przynajmniej tak głosi historia — że to zbyt piękne, by czytać w piżamie. Założył garnitur i krawat, spędził  noc w gabinecie, czytając go kilkakrotnie z rosnącym podnieceniem. „Ma wspaniały, czysty i wielki talent — oświadczył następnego dnia. — Nie ma w tym ani kropli fałszu. … Mówią, że literatura rosyjska została zabita. … Nie! Jest tutaj! W tej teczce…”

Aby zrozumieć radość, jaką wywołała ta niewielka książka, przypomnijmy sobie, że mówiła otwarcie i uczciwie o zakazanych tematach sowieckiego życia. Truizm głosił, że na Zachodzie wszystko jest dozwolone i nic się nie liczy. W sowieckim świecie prawdą była całkowita odwrotność tego zdania. Pisarze Pilniak i Babel w czasach stalinowskich zostali straceni za swoje książki; poeta Osip Mandelsztam został zamęczony; wielka poetka Anna Achmatowa była prześladowana do granic bliskich szaleństwa i śmierci głodowej. Nawet Chruszczow w 1957 roku groził śmiercią pisarzom radzieckim, jeśli będą się wyłamywać: „Ręka mi nie drgnie” — wrzeszczał na posiedzeniu związku pisarzy. Rosja ma taki respekt dla swoich pisarzy, jak powtarzano z goryczą, że prawi im komplementy, zabijając ich.

Twardowski na opublikowanie książki Sołżenicyna potrzebował zgody samego Chruszczowa – który już nawoływał do większej otwartości. Ze strategiczną i polityczną przebiegłością Twardowski powoli budował koalicję wsparcia dla publikacji książki, naciski przez kremlowskie kanały, z którymi się kontaktował jako członek Rady Najwyższej, w końcu zaowocowały. Sowiecki przywódca, który nienawidził czytania książek, był wstrząśnięty prostym opisem jednego dnia z życia Iwana Denisowicza w obozie, a następnie wymusił na KC zgodę na publikację. Kiedy Twardowski i jego magazyn wreszcie otrzymali zielone światło do publikacji, miał poczucie nieprawdopodobnego zwycięstwa. „Ptak jest wolny, ptak jest wolny!” — powtarzał biegając po redakcji.

Sołżenicyn był do głębi poruszony, kiedy w końcu ujrzał swoją opowieść wydrukowaną w słynnym literackim miesięczniku. Jak później pisał: „Wyobrażałem sobie tę prawdę o tym jak żyliśmy w obozach, jako jakiegoś wychodzącego na światło dzienne okrutnego potwora. Miliony źle poinformowanych ludzi mogą go teraz zobaczyć. W luksusie hotelowego pokoju, czytałem to opowiadanie i po raz pierwszy płakałem”.

Początkowy nakład 100 tysięcy egzemplarzy „Nowego Mira” został natychmiast wyprzedany. Kolejne 750 tysięcy egzemplarzy zostało błyskawicznie rozchwytane przez czytelników, jak również kolejne 100 tysięcy w wydaniu specjalnym. Potem jednak twardogłowi z otoczenia Chruszczowa zahamowali ten proces. Ale dżin wydostał się z butelki. Krytyk i pisarz Kornei Czukowski nazwał to „cudem literackim”. Powieściopisarz Grigorij Bakłanow oświadczył, że obecnie „nie można już pisać, jak dawniej”. W 1963 roku książka została przetłumaczona na zachodnie języki osiągając niebywałe nakłady.

Dziś, bez historycznego kontekstu może być trudno czytać Iwana Denisowicza i zrozumieć, o co tyle szumu. Obok późniejszych książek Sołżenicyna – mistycznej mocy Pierwszego kręgu z 1968 roku (którą faktycznie napisał jako pierwszą); ciepła i gniewu Oddziału chorych na raka (1968); przejmującego, niepohamowanego potoku palącej lawy Archipelagu Gułag — Iwan Denisowicz wydaje się dziełem drugorzędnym. Poza tym rosyjscy pisarze, tacy jak Eugenia Ginzburg lub Warłam Szałamow, opisali (zdaniem wielu) swoje doświadczenia obozowe bardziej dramatycznie niż Sołżenicyn w tej akurat książce.

Jednak to prawdopodobnie chłodny, reporterski język Sołżenicyna – tak różny od grzmiących potępień w jego późniejszych książkach – nadal czyni tę książkę godną umieszczenia  obok  takich pozycji jak wspomnienia o Holocauście Primo Leviego, Czy to jest człowiek(1947). Dramaturg Ronald Harwood, który napisał scenariusz filmowej adaptacji Iwana Denisowicza z 1970 roku, zwrócił uwagę, że nowela Sołżenicyna rygorystycznie unika sensacji i po prostu opisuje jeden dzień w innym świecie. „Tak żyliśmy my, miliony. Tak cierpieliśmy. W ten sposób — być może — przeżyliśmy”. Część jej siły bierze się z pokazania punktu transformacji – nowego typu człowieka, który stworzyła brutalność obozowego życia. Bowiem zek jest uwikłany w nieustanną, codzienną walkę, która pochłania go od rana do nocy, od chwili, gdy rano budzi go walący w ścianę strażnik, aż do wieczornego zaśnięcia w stanie wyczerpania i kompletnej beznadziei.

Jednym z głównych wrogów więźniów jest zimno. Wkrada się przez okna, przenika przez bieliznę, pali, karze i umartwia swoje ofiary. Zamienia ziemię w żelazo, od którego odbijają się kilofy brygad roboczych, zagrażając wykonaniu normy i grożąc horrorem „racji karnych”. Mokre buty to katastrofa. Buty nadpalone od prób ogrzania się przy ognisku są jeszcze gorsze, pojawiają się pęknięcia i dziury, które mogą torturować cię odmrożeniami. Szmata, którą naciągasz na twarz dla ochrony, wkrótce zamarza i staje się twarda jak dykta. Sołżenicyn był genialny w przekazywaniu takich szczegółów, ale znał swoje ograniczenia. Czy człowiek, któremu jest ciepło, może zrozumieć człowieka, który marznie – pytał.

Kadr z filmu One Day in the Life of Ivan, reżyseria: Caspar Wrede (1970)

Inną nieustającą bitwą więźniów jest walka o jedzenie. Jednymi z najbardziej wyrazistych fragmentów książki są opisy Iwana wysysającego starą ość lub ukrywającego swoją dzienną porcję chleba w zaszytych dziurach w materacu lub roboczej kurtce, cały czas martwiąc się, że ją ktoś odkryje. To jedzenie jest jako paliwo, a mężczyźni walczą jak psy o porzucone pół miski kleiku lub o wylizywanie brudnych talerzy. Niewiele jest książek z takimi opisami głodu: „Z powrotem w obozie po całym dniu wichury, przenikliwego zimna i pustego brzucha, zek tęskni za chochlą gorącej, wodnistej wieczornej zupy jak za deszczem na pustyni. … W tej chwili ta chochla znaczy dla niego więcej niż wolność, więcej niż całe poprzednie życie, więcej niż życie, jakie mu jeszcze zostało”.

Jednym z nielicznych obszarów łączących ludzi jest praca. Musi, bo całe grupy robocze mogą zostać ukarane za opieszałość jednego członka. Choć zapędzają cię do niej jak bydło, praca cię pochłania, rozgrzewa, łączy z innymi i może być jedynym miejscem, w którym twój idealizm może znaleźć wyraz. Szuchow niezmiennie pracuje do ostatniej chwili, aby nie zmarnować materiałów i ignoruje polecenia brygadzisty, by wyrzucić zaprawę, nawet jeśli oznacza to oszczędność energii. Wie, że „konie umierają z przepracowania”, ale „był tego rodzaju głupcem, który nie mógł pozwolić, by praca nad czymkolwiek lub kogokolwiek zmarnowała się, i nikt nigdy nie nauczyłby go niczego innego”. Autor pokazuje jaką  katastrofą może być dla zeka pchającego taczkę zasypana śniegiem rampa, lub dla murującego powoli zamarzające wiadro cementu, albo strach, że inny zek może ukraść ci odłożone na chwilę narzędzie.

Podobno w całym ZSRR istniało 30 tysięcy obozów pracy, ta liczba przekracza nasze możliwości pojmowania. Ta książka to fotografia jednego dnia, który przeżył jeden z milionów więźniów, tylko w jednym z nich. Jesteśmy zszokowani, gdy na końcu tego obrazu piekła stwierdzamy, że dla Iwana Denisowicza Szuchowa był to „tak dobry dzień, że tak naprawdę nie miał ochoty spać”. Nie dać się wpakować do szopy, nie zostać przyłapanym z kontrabandą w kieszeni, zdobyć tytoń, dostać dodatkową miskę kleiku do obiadu: to były małe zwycięstwa, które w obozie składały się na poczucie szczęścia.

O tej ukrytej rzeczywistości w mrocznym sercu Związku Radzieckiego prawie nie mówiono, nawet jeśli przydarzyło się to rodzinie, przyjaciołom lub sąsiadom. Nawet gdy powoli znoszono obowiązek milczenia, ludziom często po prostu brakowało słów, by to wyrazić. Jak mógłbyś opisać doświadczenie tak ogromne, że na zawsze zmieniło sposób, w jaki poruszasz ciałem, wyraz twarzy, język, którego używasz, emocje, którymi dysponujesz? Jak mogłeś sprawić, by – jak pytał Sołżenicyn – człowiek, któremu jest ciepło wyobrażał sobie zimno?

Nagle czytelnicy mogli sobie teraz to wszystko wyobrazić dzięki krótkiej opowieści Sołżenicyna. Stało się to w szczególnym momencie historii, trwającym zaledwie kilka  miesięcy. Publikacja książki Sołżenicyna była możliwa dzięki zaangażowaniu Twardowskiego i Chruszczowa. Był to jednak cud, który nie mógł trwać. W ciągu kilku tygodni twardogłowi w Komitecie Centralnym, wykorzystując polityczne i gospodarcze niepowodzenia Chruszczowa, rozpoczęli ostry kontratak. Zaledwie dwa lata później Chruszczow został obalony i zaczęła się częściowa restalinizacja. Sołżenicyn był szeroko potępiany, a dalszą publikację jego powieści w ZSRR zablokowano na ponad 20 lat. W 1963 roku był nominowany do prestiżowej Nagrody Lenina w dziedzinie literatury, cicha  kampania przeciwko niemu doprowadziła do przyznania nagrody stosunkowo nieznanemu pisarzowi ukraińskiemu O. Honczarowi. Twardowski zarzucał Sołżenicynowi nielojalność. Sam Twardowski, został zwolniony ze stanowiska redaktora naczelnego i zmarł w grudniu 1971 roku. Oficjalny nekrolog opublikowany w ZSRR w ogóle nie wspominał o jego pracy w „Nowym Mirze” .

Po przyznaniu literackiej Nagrody Nobla w 1970 roku KGB podjęło próbę zamachu na życie Sołżenicyna. Zamach nie udał się i ostatecznie Sołżenicyn został wydalony ze Związku Radzieckiego w 1974 r. Po ukończeniu trzytomowego Archipelagu Gułag (1973–75) — dzieła, które było jak potężna bomba niszcząca reputację ZSRR poza jego granicami, Sołżenicyn już nigdy nie napisał książki, która trafiłaby do tak szerokiego grona zagranicznych odbiorców. Kiedy ukazał się jego cykl książek Czerwone koło (1971–1991), pisarz został oskarżony o grafomanię i gorączkowe publikowanie (niestrawnych) książek dla stale kurczącej się publiczności. To, czy ta krytyka jest słuszna, czy nie, pozostaje kwestią otwartą: praktycznie nikt tych książek nie czytał. Od tamtej pory jego największym sukcesem po Archipelagu Gułag był traktat Jak odbudować Rosję (1990), który w ZSRR miał nakład ponad 20 milionów egzemplarzy. Z niepokojącym uporem wzywał do utworzenia unii pansłowiańskiej, która wraz Ukrainą obejmowałaby również Białoruś i Kazachstan.

Pod rządami Putina miał miejsce dziwny proces. W osobowości Sołżenicyna, prawosławny rosyjski nacjonalista, zaczął dominować nad powieściopisarzem i dysydentem z lat 90., od śmierci jest celebrowany i wykorzystywany przez reżim. W ostatnich latach swojego życia Sołżenicyn otwarcie, właściwie bezkrytycznie, wspierał reżim, chwaląc Putina za „wskrzeszenie Rosji”, grzmiąc przeciwko „okrążeniu” jego kraju przez NATO i mówiąc o „rozsądnej” polityce zagranicznej Kremla.

W 2007 roku przyjął z rąk Putina prestiżową Nagrodę Państwową, odrzucając podobne zaszczyty od jego poprzedników Gorbaczowa i Jelcyna, którzy byli postaciami znacznie bardziej liberalnymi. Jeszcze tego samego dnia przyjął w swoim domu prezydenta Rosji. Krytycy zastanawiali się, gdzie podział się wcześniejszy Sołżenicyn, który protestowałby wobec mordów w 2006 roku krytyków Putina, Anny Politkowskiej w Petersburgu i Aleksandra Litwinienki w Londynie, potępiłby ścisłą kontrolę Putina nad wszystkimi głównymi stacjami telewizyjnymi w kraju? Wydawało się, że pisarz krok po kroku demontuje własny autorytet moralny lub, jak to ujęli Rosjanie, „rujnuje autopsję”.

W jego ojczyźnie powieści takie jak Pierwszy krąg czy Oddział chorych na raka są teraz prawie nieczytane, podobnie jak Jeden dzień Iwana Denisowicza. Często za swoją antyradziecką działalność i dziesięciolecia, w których nieustannie demaskował zbrodnie totalitaryzmu jest określany jako „zdrajca swojego kraju” . Ci, którzy go pomijają, beztrosko mówią o „kłamstwach” w jego książkach, ale rzadko podejmują próby przedstawienia jakichkolwiek dowodów. Szeroko nagłośnione przez rząd wprowadzenie Archipelagu Gułagdo szkolnych programów nauczania okazało się niewypałem, ponieważ uczniowie mają zapoznać się z tą mającą ponad 2500 stron książką zaledwie na jednej lub dwóch lekcjach w ostatnim roku przed maturą. Ponieważ represje z czasów stalinowskich bagatelizuje się w podręcznikach historii, uczniowie nie znają kontekstu, pozwalającego to wszystko zrozumieć. Gdy pośmiertna reputacja Stalina odrodziła się w Rosji, wspomagana przez autorytarne państwo, które usprawiedliwiało własne despotyczne nadużycia, reputacja Sołżenicyna jako dysydenta  zaczęła zanikać. Nawet w Rostowie nad Donem, mieście jego dzieciństwa i młodości, gdzie jest bez wątpienia najbardziej znanym byłym mieszkańcem, nie jest niczym niezwykłym, że młodzi ludzie, nawet ci bardziej wykształceni, nigdy nie słyszeli jego nazwiska.

Był jednak chwalebny okres kilkudziesięciu lat, kiedy okrzyknięto go literackim prorokiem o prawie niezrównanej odwadze; kiedy pojawienie się nowej książki Sołżenicyna było autentycznym wydarzeniem nie tylko w literaturze, ale i w samej historii. W dniu swoich 50. urodzin w 1968 roku, podczas chwilowej odwilży, Sołżenicyn (mimo ich chłodnych stosunków), otrzymał telegram od Twardowskiego, swojego byłego mentora. „Obyś żył jeszcze pięćdziesiąt lat i niech twój talent nie traci nic ze swojej wspaniałej siły. Wszystko inne mija; pozostanie tylko prawda”. Twardowski byłby rozczarowany z dwóch powodów – Sołżenicyn zmarł w 2008 roku w wieku 89 lat, a jego talent wysechł. Czy można jednak mieć nadzieję, że ostatnie słowa tego telegramu okażą się trafne, jeśli chodzi o długoterminowe przetrwanie wczesnych i najcenniejszych dzieł Sołżenicyna?

Jeden dzień Iwana Denisowicza, pierwsze z nich, zachowuje nieupiększoną autentyczność i powściągliwość, a przede wszystkim determinację, by mówić prawdę w imperium rządzonym i wspieranym przez kłamstwo. Doprowadziło to do publikacji trzech kolejnych książek — Pierwszy krągOddział chorych na rakaArchipelag Gułag — które dają poczucie wszechmocnej wrażliwości i głębi opisu doświadczenia, wściekłości, by je przekazać, i niemal krwawej determinacji, jak w tytule jednego z jego najbardziej znanych esejów, by „nie żyć w kłamstwie”. Biorąc pod uwagę wydarzenia tego roku w Rosji i poza nią, czas zakończyć wygnanie Sołżenicyna-dysydenta, rozpocząć rehabilitację tej części jego życiorysu, pisarza i jego książek, które budziły bunt i pozwalały wyjść z przenikliwego zimna stalinowskiego terroru.


Robin Ashenden – założyciel i były redaktor naczelny “Central and East European London Review”. Pracuje obecnie nad książką o Chruszczowie, Sołżenicynie i powstaniu węgierskim w 1956 roku.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Has Judaism become too easy?

Has Judaism become too easy? – opinion

MOSHE TARAGIN


Religion and religious practice have become easier and more comfortable than in the past.

.
OneTable shabbat dinners. / (photo credit: ONETABLE)

A few years ago, an Orthodox woman penned a New York Times article advocating the virtues of Shabbat observance to a general, non-Jewish public.

The author portrayed Shabbat as a 24-hour oasis of serenity within our noisy and boisterous modern world. Shabbat provides down time to reconnect with our inner self, our families and our community. Unplugging from a wired and hyper-stimulated culture preserves our sanity and our emotional well-being.

Portraying Shabbat as a solution to the maladies of modernity allows even a non-Jewish audience to appreciate its beauty

Though the author was portraying the Shabbat experience, she could just as easily have been describing many other aspects of religion. Thankfully, religion and religious practice have become easier and more comfortable than in the past. On a practical level, it has never been easier to practice religion. But even more significantly, we have framed religion as an experience that benefits us and improves our lives. We embrace religion because it delivers meaning and purpose to our lives and because it imbues us with values and vision. We endorse religion and pitch it to others because it crafts the best version of ourselves.

There is a different way to view religion. When Abraham dispatches his servant to secure a wife for Isaac, he requests from him an oath to faithfully execute the mission. To convey his seriousness, Abraham places his servant’s hand upon his leg near the area of his brit milah. At the brittle age of 99, Abraham had submitted to an extremely painful surgery without the benefits of anesthesia. By placing his servant’s hand close to his scar, Abraham associates the oath and the mission with his painful suffering.

Shabbat (Illustrative). (credit: MENDY HECHTMAN/FLASH90)

His milah was painful, but it was also transformative and foundational to his identity. Anchoring the oath to this arduous experience lent gravitas to the oath and urgency to the mission.

A parallel scene unfolded 1,800 years later involving Rabbi Akiva, one of the greatest Talmudic scholars. Born into ignorance, he spent the first 40 years of his life as an illiterate peasant. One day he passed a waterway and witnessed the rushing water sculpting surrounding stones. Surprised that soft water could mold solid stone, he extrapolated that Torah study and religious observance, which are each extremely demanding, would powerfully forge his identity.

He didn’t flinch in the face of religious challenge but embraced it, knowing that the impact of an experience is always directly related to the degree of difficulty and hardship. The more we strain and struggle in religion, the more deeply it shapes our identity.

Abraham and Rabbi Akiva didn’t view religion as beneficial or enjoyable but as challenging and demanding. As my revered teacher Rabbi Aharon Lichtenstein put it, “Religion demands having shoulders strong enough to bear the weight of religion without being crushed by it.” Religion is meant to be pleasant and agreeable but also heavy and burdensome. It is crucial to delicately calibrate these opposing perspectives of religion. If too easy, religion becomes superficial and doesn’t touch our souls. If too heavy, religion suffocates life and crushes our spirit.

How did we get to the point that we predominantly view religion as easy and beneficial rather than as a strenuous challenge to serve a higher being? How did religion become soft, less heavy and, by extension, less transformative?

A world of comfort

Religion has been adapted to our modern world of convenience. Science, technology and capitalism have all improved our living conditions, vastly upgrading our quality of life. Life used to be difficult, but it has become significantly more comfortable and enjoyable. Without adapting our attitude about religion, it may have become completely severed from our reality. By altering our perspective and even our religious language, we preserved its relevance, but we also emulsified religion, smoothing out its rough edges and eliminating any prickly thorns. This transformation of religion may have been necessary to update it to our new world of comfort. But, like every adaptation, it carried steep and unforeseen costs.

Shabbat observance is a perfect example of how religion has become more “silky,” based on the general improvements in our quality of life. Previous generations endured austere Shabbat experiences with limited physical pleasure. Their Shabbat home environment was cold and dark, their food was cold, and their mobility was limited. Due to electricity, modern heating, Shabbat clocks and ubiquitous eruvin, our Shabbat experience has become luxurious, with almost no drop-off from our general weekday routine. Shabbat is a perfect example of how religious practice has become more comfortable, matching the staggering improvements in our quality of life.

The improvements to Shabbat are obviously positive and necessary developments, but they threaten the spiritual flavor and tone of Shabbat. Shabbat is more than just family time and more than just a day to relax, play board games and reconnect over coffee. It is a day to shut down and recall Creation, the Exodus and the Jewish covenant. Without actual shutdown, it is difficult to latch on to those large and seminal ideas.

Moving from the Holocaust

Additionally, there is a historical element behind this shift in how we frame religion. Two major Jewish historical events of the 20th century contributed to this reconfiguration of religion.

The post-Holocaust world was a gloomy world of death and darkness. In the aftermath of this apocalypse, God appeared very distant and very imposing. Many were left with lingering questions about a God who could allow mass genocide against His chosen people. Many who couldn’t relate to this frightening God left religion entirely. For those who remained, religious life felt heavy and imposing. The popular Yiddish phrase “shver zu zein a yid” (“it is difficult to be a Jew”) captured the pervasive impression that religion was overbearing. Judaism was in dire need of an attitudinal overhaul.

Gradually, a younger and more religiously confident generation, which hadn’t suffered the agony of the Holocaust, began to define God in more welcoming and cheery terms. He was no longer seen as austere and forbidding but as user-friendly and loving. The emotional core of religion shifted from fear and trembling to joy and celebration. God became less intimidating, less demanding, and more accommodating and helpful. God went from being our Father in heaven to being our Grandfather in heaven. No one is afraid of their grandfather.

This shift was absolutely necessary to restore faith and rebuild religious experience in the wake of the Holocaust, but it created a lopsided view of God and an imbalanced attitude toward religion. Religion has become a platform of opportunity rather than a regimen of expectation and duty.

The sun shines in Israel

Our return to the modern State of Israel has also reworked our image of God. The tables of history have turned and, for the first time in thousands of years, we sense that God is smiling upon us rather than hiding from us. Living through euphoric miracles, we can’t help but feel that we are partnering with God in crafting modern history. This sense of partnership has bred optimism, lending a cheery confidence to religion. Eighty years after the Holocaust and seventy-five years into statehood, religion is broadcast in a very different frequency. The sun has risen above Jewish history, and its bright rays have made religion glow.

All these developments are fortunate and have fastened religion to our ever-changing world. These changes have made religion more vibrant, more joyful, and more popular than ever.

However, we mustn’t let the overall balance go awry. Judaism isn’t just bagels and lox and lovely family gatherings. It is a stretch to reach heaven, a thrust to encounter the Other and journey beyond our world. In our efforts to affix religion to our new world, we must not ground it and eliminate its struggle, its power, or its glory. 


The writer is a rabbi at Yeshivat Har Etzion/Gush, a hesder yeshiva. He has smicha and a BA in computer science from Yeshiva University, as well as a master’s degree in English literature from the City University of New York.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


News From Israel- November 29, 2022

News From Israel- November 29, 2022

ILTV Israel News


Israelis face another car-ramming terrorist attack in Judea and Samaria…The Palestinian terrorist shot and killed by security forces…

After intense negotiations liked and Religious Zionism parties are reportedly close to finalizing an agreement…Is a new right-wing government on the horizon?

And a new selfie from the Artemis 1 crew in space featuring the Israeli flag and Israeli tech…


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com