Archive | 2022/12/16

Między czasem minionym a przeszłym

Hannah Arendt


Między czasem minionym a przeszłym „Więź” nr 2/1983.

Hannah Arendt


Sytuacja ludzkości stała się rozpaczliwa, gdy człowiek pojął, że wypadło mu żyć w świecie, w którym jego tradycje myślowe i jego umysł nie są nawet zdolne do postawienia sensownych pytań, a cóż dopiero mówić o udzieleniu odpowiedzi na dręczące go problemy.

Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 2/1983.

„Notre héritage n’est précédé d’aucun testament” – „naszego dziedzictwa nie przekazano nam żadnym testamentem” – oto być może najdziwniejszy ze zdumiewająco trafnych aforyzmów, w którym francuski poeta i pisarz René Char zawarł istotę znaczenia, jakiego nabrały dla całego pokolenia europejskich pisarzy i publicystów cztery lata spędzone w résistance (francuskim ruchu oporu – przyp. red.)[1].

Upadek Francji, który dla nich był wydarzeniem zupełnie nieoczekiwanym, w jednym dniu wymiótł polityczną arenę ich ojczyzny opróżniając ją dla marionetko­wej błazenady łotrów lub głupców, a pisarze, którzy normalnie nigdy nie uczestniczyli w politycznym życiu Trzeciej Republiki, wciągnięci zostali w po­litykę jak gdyby siłą jakiejś gigantycznej pompy ssącej. Tak więc bez ostrzeżenia i prawdopodobnie wbrew swym oczywistym inklinacjom weszli w sferę spraw politycznych, gdzie bez rekwizytów biurokracji i w ukryciu przed okiem przyjaciół i wrogów wszystkie istotne sprawy państwa załatwiano w słowie i uczynku.

Skarb utracony

Nie trwało to długo. Po kilku krótkich latach zostali wyzwoleni z tego, co początkowo uważali za „brzemię”, i rzuceni na powrót w to, co jest – jak się teraz przekonali – nieważkim kołowrotem ich spraw osobistych, znowu odgrodzeni od „świata rzeczywistości” przez l’épaisseur triste, „smutną nie-przejrzystość” prywatnego życia, kręcącego się wokół własnej osi. I jeśli nie zdobyli się na wysiłek „powrotu do swoich prapoczątków, do swej najskromniejszej prostoty”, mogli wrócić jedynie do dawnych, jałowych sporów wro­gich sobie ideologii, jakie po pokonaniu wspólnego wroga raz jeszcze wstą­piły na arenę polityczną, aby rozbić niedawnych towarzyszy broni na nie­zliczone kliki, które nie były nawet frakcjami, i by uwikłać ich w niekończące się polemiki i intrygi papierowej wojny. Spełniło się to, co René Char przewidział, co jasno przepowiedział wtedy jeszcze, kiedy toczyła się prawdziwa walka: Jeśli przeżyję, wiem że będę musiał się rozstać z aromatem tych ważkich lat, w milczeniu odrzucić (a nie ukryć w sobie) mój skarb”. Skarb swój utracili.

Jaki to był skarb? W ich własnym zrozumieniu składał się on jak gdyby z dwóch współzależnych od siebie elementów: przekonali się, iż ten, kto „przyłączył się do Ruchu Oporu, odnalazł siebie”, nie musiał „doszukiwać się siebie niedołężnie, z dojmującym niezadowoleniem”, że nie podejrzewał już siebie o „nieszczerość” i o to, że był „lichym, podejrzanym aktorzyną życia”, że mógł teraz pozwolić sobie na „nagość”. W nagości tej, zbyci wszelkich ma­sek – tych, które społeczeństwo nakłada swoim członkom, jak i tych, w jakie każdy sam się stroi w swych psychologicznych reakcjach przeciw społeczeń­stwu – po raz pierwszy w życiu nawiedzeni zostali przez poczucie wolności, nie dlatego oczywiście, że występowali przeciw tyranii, to bowiem czynił każdy żołnierz alianckich armii, lecz dlatego, że stali się „śmiałkami”, że podjęli inicjatywę i bezwiednie, nawet tego nie zauważywszy, stali się two­rzywem owej sfery spraw publicznych, w której wolność mogła się pojawić. „Wolność jest zapraszana do każdego posiłku, który spożywamy razem. Wpraw­dzie krzesło jest puste, ale nakrycie czeka przygotowane”.

Egzystencjalizm, przynajmniej w swej francuskiej wersji, jest przede wszystkim ucieczką od trudności współczesnej filozofii w zaangażowanie się w akcję

Uczestnicy europejskich ruchów oporu nie byli pierwsi ani ostatni, którzy utracili swój skarb. Historię rewolucji, od lata 1776 r. w Filadelfii i lata 1789 r. w Paryżu [—-] [Ustawa z dn. 31.VII.1981 r. O kontroli publi­kacji i widowisk, art. 2, pkt. 3 (Dz. U. nr 20, poz. 99) – zapis ingerencji cenzury – przyp. red.], można by opowie­dzieć w formie paraboli jako bajkę o odwiecznym skarbie, który w najprzeróżniejszych warunkach pojawia się nagle i niespodziewanie, i znowu znika, za każdym razem w innych, tajemniczych okolicznościach, niczym fata morgana. W rzeczy samej dość istnieje powodów do przypuszczeń, iż skarb ów nigdy nie był rzeczywistością, lecz mirażem, że mamy tu do czynienia nie z czymś realnym, lecz ze zjawą, czego najlepszym dowodem jest fakt, iż skarb ten dotychczas nie został nazwany.

Czy istnieje coś nie w przestrze­niach międzyplanetarnych, lecz wśród świata i spraw ludzkich na ziemi, co nie ma nawet nazwy? Jednorożce i królewny z bajek bardziej wydają się rzeczywiste niż utracony skarb rewolucji. A jednak, gdy zwrócimy oczy ku początkom czasów nowożytnych, a zwłaszcza ku dekadom bezpośrednio je poprzedzającym, ze zdumieniem stwierdzimy, że wiek XVIII po obydwóch stronach Atlantyku miał określoną nazwę dla tego skarbu, nazwę od owej pory dawno już zapomnianą i – chciałoby się powiedzieć – utraconą nawet zanim sam skarb zaginął. Nazwa ta w Ameryce brzmiała „powszechna szczęś­liwość”, którą ze względu na akcenty położone na „cnocie” i „chwale” nie­wiele lepiej rozumiemy od jej francuskiego odpowiednika: „powszechnej wol­ności”; trudno ją zrozumieć dlatego, że w obydwóch wypadkach emfaza spo­czywa na słowie „powszechna”.

Jakkolwiek by było, to właśnie do owej bezimienności utraconego skarbu nawiązuje poeta, kiedy mówi, że dziedzictwa naszego nie zapisano nam żad­nym testamentem. Mówiąc spadkobiercy, co będzie prawnie do niego należało, testament przekazuje przyszłości dawne dobra. Bez testamentu albo, że­by wyjaśnić metaforę, bez tradycji – która dokonuje wyboru i nazywa, która przekazuje i konserwuje, która wskazuje, gdzie leżą skarby i jaka jest ich wartość – ciągłość czasu nie istnieje, nie ma też – w ludzkich wymia­rach mówiąc – przeszłości ani przyszłości, tylko odwieczna przemiana świata i biologiczny cykl żyjących w nim istot.

Bezradność pamięci

Tak więc skarbu nie utracono wskutek okoliczności historycznych czy zewnętrznych przeciwności, lecz dla­tego, że żadna tradycja nie przewidziała jego pojawienia się jego kształtu, żaden testament nie zapisał go przyszłości. W każdym razie utrata, być może nieunikniona wobec istniejącej rzeczywistości politycznej, poszła w zapomnie­nie wskutek jakiegoś zawału pamięci, który tknął nie tylko spadkobierców, ale również głównych aktorów i świadków, tych, którzy przez przelotną chwilę trzymali skarb w swych dłoniach, jednym słowem ludzi współcześnie żyją­cych. Albowiem pamięć – która jest tylko jednym, aczkolwiek jednym z naj­ważniejszych elementów myślenia – poza uprzednio ustalonym porządkiem rzeczy jest bezradna, a umysł ludzki tylko w niesłychanie rzadkich wypadkach zdolny jest do zapamiętania czegoś, co stoi absolutnie poza jakimkolwiek kontekstem.

Tak więc pierwsi nie zdołali zapamiętać kształtu owego skarbu ci właśnie, którzy go posiedli i którym wydał się tak dziwny, iż nie umieli go nawet nazwać. Wtedy jednak nie trapili się tym zbytnio; jeśli nie byli skarbu swego w pełni świadomi, pojmowali przynajmniej znaczenie tego co czynili i wiedzieli, że liczyć się to będzie ponad zwycięstwem i klęską: „Działanie, mające sens dla żywych, wartość ma tylko dla umarłych, a speł­nienie znajdzie tylko w tych umysłach, które je przejmą i przemyślą”. Tragedia zaczęła się nie z chwilą, kiedy wyzwolenie całego kraju niemal automatycz­nie zniszczyło małe, ukryte wysepki wolności, i tak zresztą skazane na za­gładę, lecz wtedy gdy się okazało, iż nie było takiego umysłu, który by przejął i zbadał, przemyślał i zapamiętał. Istota rzeczy polega na tym, że „spełnienie” – jakie każde rozpoczęte działanie znaleźć musi w umysłach tych, którzy potem opowiedzą całą historię i przekażą jej znaczenie – nie było im dane; a bez tego myślowego dopełnienia, bez artykulacji możliwej do zrealizowania jedynie dzięki pamięci – nie było po prostu nic do opo­wiedzenia.

W sytuacji tej nie ma nic tak bardzo nowego. Dobrze znamy owe nie­rzadkie nawroty rozpaczliwej bezradności rozumu i myśli, bezradności, jaka ogarnia ludzi, którzy z własnego doświadczenia wiedzą, że myśl i rzeczy­wistość rozstały się, że rzeczywistość stała się nieprzejrzysta dla światła myśli, i że myśl, nie związana już z rzeczywistością w sposób, w jaki okrąg koła nierozerwalnie związany jest ze swoim punktem środkowym, może stracić wszelki sens albo wałkować stare prawdy, pozbawione już wszelkiego kon­kretnego znaczenia.

Dzisiaj nawet dawne przewidywania tej trudności są nam znane. Kiedy Tocqueville powrócił z Nowego Świata, który potrafił opisać i zanalizować tak świetnie, że znamienite dzieło jego zdołało przetrwać ponad wiek radykalnych zmian, dobrze zdawał sobie sprawę, iż wymyka mu się to, co Char nazwał „spełnieniem” działania czy akcji, a zdanie Chara – „naszego dziedzictwa nie przekazano nam żadnym testamentem” – brzmi jak wariant Tocqueville’a: „Ponieważ przeszłość nie rzuca już swego światła na przy­szłość, rozum ludzki błądzi w ciemnościach”[2].

Bitewne zamieszanie

O ile wiem, jedyny dokładny opis tej trudności znaleźć można w jednej z paraboli Franza Kafki, które być może jedyne pod tym względem w całej literaturze – są prawdziwymi parabolami, rzutowanymi wzdłuż i wokół zdarzenia niby promienie światła, które jednakże nie oświetlają jego zewnętrznych konturów, lecz z właściwością promieni Roentgena ukazują jego wewnętrzną strukturę, jaką w naszym wypadku stanowią ukryte procesy myślowe.

Parabola Kafki brzmi następująco[3]: „Ma on dwóch przeciwników: pierwszy napiera na niego z tyłu, od prapoczątków. Drugi zagradza mu drogę od przodu. Walczy z obydwoma. Właściwie pierwszy wspiera go w walce z drugim, ponieważ chce go pchnąć naprzód, i tak samo drugi wspiera go w walce z pierwszym; bo ten przecież prze go do tyłu. Ale tak jest tylko w teorii. Albowiem jest nie tylko tych dwóch przeciwników, lecz jeszcze i on sam, a kto właściwie zna jego zamiary? W każdym razie jego marzeniem jest, że kiedyś, w jakiejś chwili nieuwagi – do tego wprawdzie potrzebna jest noc tak ciemna, jakiej jeszcze nie było – uskoczy z linii walki i ze względu na swe doświadczenie bojowe wyniesiony zostanie na sędziego nad swymi wzajemnie ze sobą walczącymi przeciwnikami”[4].

Sytuacja, jaką parabola ta opisuje i „prześwietla” jest, zgodnie z wewnętrz­ną logikę problemu, dalszym ciągiem wydarzeń, których istotę zawiera afo­ryzm René Chara. Właściwie zaczyna się ona dokładnie w tym punkcie, w którym nasz wstępny aforyzm zostawił sekwencję wydarzeń zawieszoną jak gdyby w próżni.

Bój Kafki zaczyna się wtedy, kiedy tok akcji przebiegł pełne koło i kiedy historia będąca jej wynikiem czeka na dopełnienie „w umysłach, które ją odziedziczą i przemyślą”. Zadaniem umysłu jest zro­zumienie tego, co się wydarzyło i zrozumienie to – stosownie do Hegla – jest jedynym środkiem umożliwiającym człowiekowi pogodzenie się z rzeczy­wistością, tzn. życie w zgodzie ze światem. Trudność leży w tym, że jeśli umysł nie jest w stanie przynieść spokoju i doprowadzić do pogodzenia się z rzeczywistością, natychmiast sam popada w konflikt i wikła się w rodzaj jak gdyby bitewnego zamieszania.

Ucieczki

Historycznie jednak rzecz ujmując, to stadium rozwoju współczesnego umysłu poprzedzone było, przynajmniej w XX wieku, przez dwa raczej niż jeden uprzedni akt. Zanim pokolenie René Chara, którego wybraliśmy tutaj jako przedstawiciela, oderwane zostało od twórczości literackiej i rzucone w wir czynu i działania, inne pokolenie, tylko trochę starsze, zwróciło się ku po­lityce w poszukiwaniu rozwiązań trudności filozoficznych i próbowało uciec od świata myśli w świat czynu.

To właśnie ludzie owego pokolenia stali się rzecznikami i twórcami tego, co sami określili mianem egzystencjalizmu: egzystencjalizm bowiem, przynajmniej w swej francuskiej wersji, jest przede wszystkim ucieczką od trudności współczesnej filozofii w niczego nie kwestio­nujące zaangażowanie się w akcję. A ponieważ w warunkach, jakie zaistnia­ły w XX wieku, tzw. intelektualiści – pisarze, myśliciele, artyści itp. – mogli uzyskać dostęp do sfery spraw publicznych tylko w okresie rewolucji, rewo­lucja – jak to kiedyś określił Malraux (w „La Condition humaine”) – jęła odgrywać „rolę, jaką niegdyś spełniało życie wiekuiste: zbawia tych, którzy ją robią”.

Egzystencjalizm, bunt filozofa przeciw filozofii, nie narodził się z chwilą, gdy stało się jasne, że filozofia nie jest w stanie zastosować własnych zasad do sfery spraw politycznych; ta niemoc filozofii politycznej w sensie, w jakim Platon by ją rozumiał, datuje się prawie od tak dawna, jak historia zachod­niej filozofii i metafizyki. Ani też narodził się wtedy nawet, kiedy się okazało, że filozofia jest równie niezdolna do spełnienia zadania, jakie jej wyzna­czył Hegel i filozofia historii, tzn. do zrozumienia i koncepcyjnego ujęcia historycznej rzeczywistości i wydarzeń dziejowych, dzięki którym świat dzisiej­szy jest tym, czym jest.

Gdyby napisać intelek­tualną historię naszego stulecia w formie biografii osoby, okaza­łoby się, że jej umysł zatoczył koło dwukrotnie: najpierw gdy od myśli uciekł do czynu, a potem gdy do niej wrócił

Sytuacja stała się rozpaczliwa z chwilą gdy oka­zało się, iż dawne metafizyczne problemy nie mają już znaczenia, to jest wtedy, kiedy człowiek zaczął pojmować, iż wypadło mu żyć w świecie, w którym jego tradycje myślowe i jego umysł nie są nawet zdolne do po­stawienia adekwatnych, sensownych pytań, a cóż dopiero mówić o udzieleniu odpowiedzi na dręczące go problemy. W tym stanie rzeczy zdawało się, że nadzieja tkwi w akcji, w czynie, w działaniu, które jest uczestniczeniem i zaangażowaniem, właśnie zaangażowaniem – nadzieja bynajmniej nie rozwiązania istniejących problemów, lecz stworzenia takich warunków, w jakich można z nimi żyć nie stając się – jak to określił kiedyś Sartre – salaud, hipokrytą.

Odkrycie, że dla jakichś tajemniczych powodów rozum ludzki przestał funkcjonować w sposób właściwy, tworzy – że tak powiem – pierwszy roz­dział historii, którą się tutaj zajmujemy. Wspomniałam o tym tutaj pokrótce dlatego, aby uwagi naszej nie uszła owa szczególna ironia tego, co nastąpiło później. Pisząc podczas ostatnich miesięcy działania w résistance, kiedy wyzwo­lenie – które w naszym kontekście oznaczało uwolnienie od czynu, od uczestniczenia – było blisko, René Char zakończył swe rozważania nawoły­waniem do myślenia, apelem skierowanym do tych wszystkich, którzy ewentu­alnie przeżyją, nawoływaniem nie mniej żarliwym i namiętnym niż nawoły­wanie jego poprzedników do akcji i czynu.

Gdyby się miało pisać intelek­tualną historię naszego stulecia nie w formie następujących po sobie pokoleń, gdzie historyk musi ściśle zachować kolejność teorii i poglądów, lecz w formie biografii jednej osoby, nie dążąc do niczego więcej jak tylko do metaforycznej aproksymacji tego, co rzeczywiście dokonało się w umysłach ludzi, okaza­łoby się, iż umysł tej osoby zmuszony był zatoczyć pełne koło nie raz jeden, lecz dwukrotnie: najpierw gdy od myśli uciekł do czynu, do uczestniczenia, a potem znów gdy czyn, a raczej fakt uczestniczenia zmusił go do powrotu w świat myśli.

Przy czym nie od rzeczy będzie zwrócić tu uwagę, że apel do myśli, nawoływanie do myślenia rozległo się w owym dziwnym okresie przejściowym, jaki nieraz wmiesza się w czas historyczny, kiedy to nie tylko późniejsi historycy, lecz aktorzy i świadkowie, a więc ludzie współ­cześnie żyjący świadomi są rozstępu w czasie, całkowicie uwarunkowanego przez to, czego już nie ma, i przez to, czego jeszcze nie ma. W historii nieraz okazywało się, że rozstęp taki może zawierać istotę prawdy.

Arena Kafki

Możemy teraz powrócić do Kafki, który w logice tych zagadnień, choć nie w ich chronologii, zajmuje ostatnie i jak gdyby najbardziej zaawanso­wane miejsce. (Zagadka Kafki, który w przeciągu ponad trzydziestu pięciu lat stale rosnącej sławy pośmiertnej osiągnął pozycję jednego z najświetniej­szych pisarzy z prawdziwego zdarzenia, nadal jest niepojęta; polega ona przede wszystkim na zawrotnym odwróceniu ustalonego stosunku pomiędzy przeży­tym doświadczeniem a myślą. Podczas gdy my zazwyczaj kojarzymy bogactwo konkretnych szczegółów i dramat zawarty w akcji z uprzednio przeżytym doświadczeniem danej rzeczywistości, a element abstrakcji przypisujemy procesom myślowym jako cenę zapłaconą za ich porządek i precyzję, Kafka siłą czystej inteligencji i genialnej wyobraźni zdołał z minimum abstrakcyj­nego przeżycia stworzyć rodzaj krajobrazu myślowego, który – nie tracąc nic z precyzji – zachowuje całe bogactwo, różnorodność i wszystkie elementy dramatu, jakie cechują „rzeczywiste” życie. Ponieważ myślenie było dla niego najistotniejszą częścią rzeczywistości, rozwinął w sobie niesamowity dar przewidywania, który nawet po blisko czterdziestu latach pełnych wydarzeń bez precedensu, nie przestaje nas dzisiaj zdumiewać).

W swej niesłychanej prosto­cie i zwięzłości parabola jego opisuje zjawisko myślowe, które można by określić jako myślo-czyn. Sceną jest pole bitwy, na którym ścierają się siły przeszłości i przyszłości; pomiędzy nimi znajduje się człowiek, którego Kafka nazywa „on” i który, jeśli w ogóle chce utrzymać swą pozycję, musi walczyć z obydwoma siłami. Stąd też toczą się równocześnie dwie, a nawet trzy walki: walka pomiędzy „jego” przeciwnikami i walka stojącego pośrodku czło­wieka z każdym z nich. Fakt jednak, że walka w ogóle się toczy, należy przypisać wyłącznie obecności człowieka, bez której siły przeszłości i przyszłości już dawno by się zneutralizowały lub wzajemnie zniszczyły.

Należy tu przede wszystkim podkreślić, że nie tylko przyszłość – „fala przyszłości” – lecz również przeszłość widziana jest jako siła, a nie, jak we wszystkich niemal metaforach, jako brzemię, które człowiek musi dźwigać i którego martwego ciężaru ludzie mogą, a nawet powinni się pozbyć w swym marszu ku przyszłości.

Kafka rozwinął w sobie niesamowity dar przewidywania, który nawet po latach pełnych wydarzeń bez precedensu nie przestaje nas zdumiewać

Według słów Faulknera „przeszłość nigdy nie jest martwa, nawet nie jest przeszłością”. Co więcej, przeszłość – sięgając wstecz, aż do „prapoczątków” – nie ciągnie w tył, lecz pcha do przodu; wbrew naszym ustalonym pojęciom, to właśnie przyszłość pcha nas wstecz, ku przeszłości. Widziany ze stanowiska człowieka, który zawsze żyje między czasem minio­nym i przyszłym, czas nie jest continuum, nieprzerwanym przepływem ciągłoś­ci; jest przecięty w punkcie, w którym „on” stoi i to „jego” stanowisko nie jest teraźniejszością w powszechnie przyjętym znaczeniu, lecz raczej roz­stępem w czasie istniejącym dzięki „jego” ustawicznej walce, „jego” oporowi przeciw przeszłości i przyszłości. Dlatego tylko, że człowiek jest umiejsco­wiony w czasie i o tyle tylko, o ile utrzymuje swą pozycję, przepływ obojęt­nego czasu rozłamuje się na czasy gramatycznie określone; to właśnie owo umiejscowienie – początek początku, jak mówi Augustyn – rozszczepia ciągłość czasu na siły, które dzięki ześrodkowaniu na cząstce czy ciele na­dającym im kierunek zaczynają walczyć ze sobą i oddziaływać na człowieka w sposób, jaki opisuje Kafka.

Myślę, że nie zniekształcając sensu Kafki można pójść o krok dalej. Kafka opisuje, jak istnienie człowieka przerywa jednokierunkowy przepływ czasu, ale – co jest dziwne – nie zmienia on tradycyjnego wyobrażenia, według którego o czasie zwykliśmy myśleć jako o ruchu po linii prostej. Ponieważ Kafka zachowuje tradycyjną metaforę prostolinijnego ruchu czasu, „on” ma zaledwie dość miejsca do stania, i ilekroć sam zamierza uderzyć, marzy „mu” się jakiś region poza i ponad linią walki – a czymże jest owo marzenie i ów region, jeśli nie odwiecznym marzeniem, które zachodni metafizycy od Parmenidesa do Hegla snuli o bezczasowym, bezprzestrzennym, ponadzmysłowym regionie jako właściwym królestwie myśli?

Rozstęp

W Kafkowskim opisie „myślno-czynu” wyraźnie brakuje przestrzennego wymiaru, w którym byłoby miejsce na wysiłek myślowy bez zmuszania myśli do zupełnego uskoku z ludzkiego czasu. Trudność z parabolą Kafki, mimo całej jej wspaniałości, polega na tym, że nie można sobie wyobrazić prostolinijnego ruchu czasu z chwilą, kiedy jego jednokierunkowy przepływ rozcięty jest na wzajemnie zwalczające się siły, wymierzone i oddziaływające na człowieka. Obecność człowieka przerywają­cego continuum nie może nie spowodować najlżejszego choćby odchylenia sił od ich pierwotnego kierunku, i gdyby to właśnie nastąpiło, nie zderzy­łyby się frontalnie, lecz zetknęłyby się pod jakimś kątem. Innymi słowy roz­stęp, w którym „on” się znajduje, potencjalnie przynajmniej nie jest zwykłą przerwą, lecz przypomina to, co fizycy nazywają równoległobokiem sił.

W idealnych warunkach działanie dwóch sił tworzących równoległobok sił, w którym „on” Kafki znalazł swe pole bitwy, powinno dać w rezultacie trzecią siłę – wypadkową przekątną – której początek stanowiłby punkt, w jakim dwie pierwsze siły zderzają się i na który oddziaływają. Owa siła przekątna różniłaby się pod jednym względem od pozostałych, których jest wynikiem. Obydwie przeciwne sobie siły są nieograniczone w swych począt­kach: jedna wiedzie się z nieskończonej przeszłości, druga zaś z nieskończonej przyszłości; ale chociaż początek ich nie jest wiadomy, obydwie mają określony punkt końcowy, tzn. ten punkt, w którym się ze sobą zderzają. Natomiast siła przekątna byłaby określona w swym początku, zaczynałaby się w punkcie zderzenia sił sobie wrogich, lecz byłaby nieskończona dzięki temu, że wynikła z jednoczesnej akcji dwóch sił, których początkiem jest nieskończoność. Owa siła przekątna, o znanym początku i o kierunku zdeterminowanym przez przeszłość i przyszłość, której domniemany koniec leży w nieskończoności, jest doskonałą metaforą wysiłku myślowego.

Gdyby „on” Kafki mógł spożyt­kować swe siły na tej właśnie przekątnej, w idealnie równym oddaleniu od przeszłości i przyszłości, przemierzając ją tam i na powrót powolnym, dobrze odmierzonym i uporządkowanym ruchem, który jest właściwym rytmem pro­cesów myślowych, nie musiałby uskakiwać z linii walki, by znaleźć się po­nad bitwą, jak tego żąda parabola – albowiem przekątna ta, jakkolwiek mierzy w nieskończoność, uwiązana jest i zakorzeniona w teraźniejszości: ujrzałby wtedy – wypierany przez swych przeciwników w tym jednym jedynym kierunku, skąd mógł należycie widzieć i ocenić to, co było jak najbardziej jego, co zaistniało dzięki jego pojawieniu się – ogromną, podlegającą usta­wicznej przemianie czaso-przestrzeń, utworzoną i uformowaną przez siły przeszłości i przyszłości; znalazłby takie miejsce w czasie, które jest dosta­tecznie oddalone od przeszłości i przyszłości, aby zapewnić „sędziemu” odpo­wiednią perspektywę, skąd bezstronnym okiem mógłby osądzić walczące ze sobą siły.

Ale – kusi człowieka dodać tutaj – „tak jest tylko w teorii”. Bardziej prawdopodobne jest to – co zresztą Kafka często opisywał w innych opowiadaniach i parabolach – że „on”, niezdolny doszukać się owej przekątnej, która wywiodłaby go z linii walki w przestrzeń stworzoną przez równoległobok sił, „umrze z wyczerpania” wycieńczony ustawicznym trudem walki, niepomny swych pierwotnych zamiarów, świadom tylko istnienia owego rozstępu, który – póki „on” żyć będzie – jest miejscem, w którym musi trwać, choć jest ono bardziej polem bitwy niż domem.

Aby uniknąć nieporozumień: porównania, jakich tutaj używam dla ukaza­nia – w przenośni i warunkowo – dzisiejszej sytuacji myśli, mogą się od­nosić tylko do sfery intelektu. Żadna z tych metafor nie miałaby sensu, gdyby je zastosować do czasu historycznego czy biograficznego, tam bowiem roz­stępy w czasie się nie zdarzają. O tyle tylko, o ile myśli, tzn. o ile jest wieczny – „on”, jak go Kafka słusznie nazywa, a nie „kto” – człowiek żyje całą pełnią swego konkretnego bytu w owym rozstępie między czasem minionym i przyszłym. Podejrzewam, iż rozstęp ten nie jest zjawiskiem dzisiejszym, może zaistnienia jego nie da się nawet ustalić jako konkret­nego faktu historycznego, lecz że datuje się on od chwili pojawienia się człowieka na ziemi. Być może jest to region ducha, lub raczej ścieżka prze­tarta myśleniem, ów wąski przesmyk nie-czasu, jaki czynność myślenia drąży w czaso-przestrzeni ludzi śmiertelnych i w którym myśl, pamięć i przewidy­wanie ratują z ruin czasu historycznego i biograficznego wszystko, czego się tylko dotkną.

Wbrew naszym ustalonym pojęciom, to właśnie przyszłość pcha nas wstecz, ku przeszłości

Ten maleńki obszar nie-czasu w samym sercu czasu – w przeciwieństwie do świata i kultury, w której się rodzimy – można jedynie wskazać, ale nie można go przejąć czy odziedziczyć od przeszłości; każde nowe pokolenie, a właściwie każda istota ludzka pojawiająca się między nieskończo­ną przeszłością i równie nieskończoną przyszłością sama musi go odkryć i w trudzie od nowa ku niemu się przedzierać.

Trudność jednak leży w tym, że nie wydajemy się odpowiednio wyposa­żeni ani przygotowani do tego wysiłku myślowego, do zadomowienia się w rozstępie między przeszłością i przyszłością. Przez długie okresy naszej historii, a właściwie przez tysiąclecia, jakie minęły od założenia Rzymu i jakie uwarunkowane były rzymskimi koncepcjami, rozstęp ten wypełniany był czymś, co od czasów rzymskich nazywaliśmy tradycją. Nie jest dla nikogo tajem­nicą, że z postępem czasów nowożytnych tradycja ta coraz bardziej słabła. Kiedy nić tradycji wreszcie pękła, rozstęp między czasem minionym i przy­szłym przestał być charakterystycznym imponderabilium myślenia i przestał być doświadczany jedynie przez tych kilka osób, dla których myślenie było głównym zajęciem. Stał się namacalną i dotkliwą rzeczywistością dla wszyst­kich; znaczy to, że stał się faktem o znaczeniu politycznym.

Kafka mówi o doświadczeniu, o doświadczeniu bojowym, jakiego nabył „on” starając się utrzymać swą pozycję pomiędzy ścierającymi się falami prze­szłości i przyszłości. Doświadczenie to jest doświadczeniem w myśleniu – stąd też, jak widzieliśmy, cała parabola odnosi się do domeny umysłu — i można je nabyć, jak wszelkie doświadczenie, w drodze praktyki i ćwiczeń (tutaj, jak zresztą i pod innymi względami, ten rodzaj myślenia różni się od takich procesów myślowych jak dedukcja, indukcja i wyciąganie popraw­nych wniosków, których logicznych zasad bezsprzeczności i wewnętrznej zwartości można się raz na zawsze nauczyć i później tylko je stosować).

Następne eseje są takimi właśnie ćwiczeniami i jedynym ich celem jest zdo­bycie doświadczenia, jak należy myśleć; nie zawierają one recept, co należy myśleć i jakich prawd się trzymać. A już najmniej pretensji roszczą sobie do nawiązania zerwanej nici tradycji lub do wynalezienia jakichś nowomod­nych namiastek mających służyć do wypełnienia istniejącego rozstępu między czasem minionym i przyszłym. W ćwiczeniach tych problem prawdy nie jest wysuwany na pierwszy plan; zajmują się one jedynie tym, jak należy się poruszać w owym rozstępie – jedynym być może miejscu, gdzie prawda może się ewentualnie pojawić.


Tekst ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 2/1983. Tłum. Jan Kempka. Śródtytuły pochodzą od redakcji


[1] Esej niniejszy stanowi przedmowę do książki Hannah Arendt „Between Past and Futurę” (The Viking Press, Nowy Jork, 1961).
[2] Zdanie to pochodzi z ostatniego rozdziału „De la démocratie en Amerique”. Cały ustęp brzmi następująco: „Chociaż rewolucja, jaka ogarnęła ustrój społeczny, prawodawstwo, zapatrywania i nawet uczucia daleka jest od zakończenia, dzisiejsze jej wyniki nie dadzą się porównać z niczym, co świat dotychczas przeżył. Przemierzam pamięcią wiek po wieku, aż do najodleglejszej starożytności i nie znajduję nic podobnego do tego, co się odbywa przed mymi oczami; ponieważ przeszłość nie rzuca już swego światła na przyszłość, rozum ludzki błądzi w ciemnościach”. Słowa Tocqueville’a antycypują nie tylko aforyzmy René Chara, lecz również – jeśli je odczytać dosłownie – wnikliwe stwierdzenie Kafki, że to właśnie przyszłość kieruje umysł człowieka ku wiekom minionym, „aż do najodleglejszej starożytności”.
[3] Jest to ostatnia miniatura z serii zatytułowanej „ER” w „Aufzeich nungen aus den Jahre 1920”. Miniatury te ukazały się w Ameryce w zbiorze pt. „The Great Wall of China” Nowy Jork 1946, w przekładzie Willi i Edwina Muirów.
[4] Przekład własny z oryginału niemieckiego (przyp. tłum.).


Hannah Arendt – ur. 1906, zm. 1975, niemiecka teoretyczka polityki, filozofka i publicystka. Była profesorem Uniwersytetu Chicagowskiego (1963–1967) i New School for Social Research w Nowym Jorku (1967–1975). Do 1952 pracowała w komisji zajmującej się ratowaniem dorobku kulturalnego Żydów europejskich. Stworzyła jedną z najbardziej znanych teorii totalitaryzmu. Autorka książek takich jak „Korzenie totalitaryzmu”, „Eichmann w Jerozolimie”, „Kondycja ludzka”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


75 years ago today: An Arab declaration of war against the Jews. Not Zionists – Jews.

75 years ago today: An Arab declaration of war against the Jews. Not Zionists – Jews.

Elder of Ziyon


In the hours before the UN voted to partition Palestine into a Jewish and Arab states, the Secretary General of the Arab League, Abdul Azzam Pasha, warned that such a decision would result in a war of genocide against Jews in the Middle East.

This is the most complete text I can find of what he said, as the representative of the entire Arab world. speaking in English to a Western audience.

It is worth studying, because it is a blueprint for virtually every Arab statement about Israel since then, including those of Mahmoud Abbas today.

The speech is a combination of threats, bullying, fearmongering, hyperbole and incitement to genocide against Jews.

From the International News Service, November 29, 1947:

Arab Official Says Partition To Mean War Against Jews
Abdul Azzam Pasha. secretary general of the Arab League, warned today that a United Nations decision to partition Palestine could mean only one thing for Arabs —war against the Jews.”
In a statement made as the UN general assembly prepared to vote on the explosive issue he declared:
“Such a decision would mean the end of the first phase of the Arab struggle to have Palestine become an independent Arab state. The second phase of the struggle will now begin . . . the Arabs will have a long run of victories even it it takes us until 1950 or 1960.
“We have justice. time and numbers on our side—everything but arms— and we shall get them too.”
He said that tribesmen in Iran. Iraq and Saudi Arabia are “itching to fight.”
Azzam Pasha. just back from a six-weeks’ tour of Arab states. said a meeting of the Arab League is scheduled for the near future. He added: “There is no question of the Arab countries leaving the United Nations or severing diplomatic relations with nations which vote for partition.”
The Arab spokesman said that if Haganah. army of the Jewish agency for Palestine. tries to enforce a partition decision after the British leave and Palestine Arabs seek the help of other Arab states “we shall not hesitate.”
He declared: “Every Arab from Morocco to Afghanistan would rise in answer to the call of their Arab brethren.”
He forecast “disturbances” and “persecution” of Jews in neighboring Arab countries “in an atmosphere of hatred and animosity which will prevail in case of trouble.” The spokesman added:
Palestine Arabs will not stop to find out who is Zionist and who is not. They will be fighting one enemy–Jews.
Azzam Pasha said it is impossible to estimate the strength of Arab volunteers who would fight for Palestine.
He explained that Arab men will not rally in great numbers if the Arabs are victorious from the start but that “if we suffer any defeats in the beginning then the Arabs will rally in huge numbers because it will be a question of racial pride.”
Let’s analyze this.
The Arabs will have a long run of victories even it it takes us until 1950 or 1960” – As always, Arab predictions are wrong – but the intent behind them has not changed. Arab media today, outside of those from the Abraham Accords countries, still has the subtext that Israel is an aberration that will be wiped out as soon as the Arabs can get their act together. Instead of saying Israel will be destroyed in a decade, they often point to the Crusades, where it took about 200 years to reverse the Christian control of Jerusalem, saying that they are equally patient as their ancestors were.
 “We have justice. time and numbers on our side—everything but arms— and we shall get them too.” The theme of “justice” has been taken up by the Left against Israel, even though in this speech we see what it means – the total destruction of Jews in the Middle East. It is brilliant rhetoric meant to obfuscate genocidal intent.
 “There is no question of the Arab countries leaving the United Nations or severing diplomatic relations with nations which vote for partition.” This was a baseless threat, but Arabs can engage in hyperbole in threatening the West without consequence. And the Western world still remembers the oil shock of the 1970s: when the Arab nations had the power to use economic means to seriously threaten Western support of Israel, they did so. The repercussions, combined with the threat of Palestinian terror in Western cities, continue today.
Every Arab from Morocco to Afghanistan would rise in answer to the call of their Arab brethren.” This entire speech is part of  pattern of the past 150 years where Arabs and Muslims take advantage of Western perceptions of them as irrational savages. The spectre of hordes of Arabs, willing to die for their cause, brandishing scimitars under a flag of jihad, is one that the Arabs have played to the hilt – and the West still falls for it.
But there is a grain of truth to it. Most Arabs just want to raise their families in peace, and have little interest in fighting wars for “Palestine.” However, decades of antisemitic incitement in their media and schools results in a small percentage who swallow that narrative. These are the ones who join ISIS and Islamic Jihad and Hamas. This is useful to the Arab leaders, as Pasha continues:
He forecast ‘disturbances’ and ‘persecution’ of Jews in neighboring Arab countries ‘in an atmosphere of hatred and animosity which will prevail in case of trouble.’” The Arab leaders may not support the fanatics, but they are quite willing to keep them around for a game of good cop/bad cop. Their consistent message is that if world doesn’t do what they demand, they cannot stop the crazies (or the “Arab street“) from doing horrible things. If the fanatics slaughter the Jews, the Arab leaders who incite that slaughter in Arabic cannot be blamed – it is the West’s fault for not listening to their sage advice.
Palestine Arabs will not stop to find out who is Zionist and who is not. They will be fighting one enemy–Jews.”  Pasha is again pretending to distance himself from the Palestinian Arab fanatics when Arab leaders were directly inciting exactly such a bloodbath in Arabic. And note how he tries to manipulate the West in the aftermath of the Holocaust: his message is that “you didn’t protect the Jews for the past decade, if you want to avoid another Holocaust you should do what we demand.”
It will be a question of racial pride” – this is what passed for politically correct antisemitism in 1947. Of course Arabs cannot accept Jews in positions of power, for racial reasons. He is saying that Arabs are a racial group and Jews are considered inferior – it would be an insult to Arab pride to accept Jews as equals.
This Nazi ideology made some inroads into mainstream Arab thought, and Abdul Azzam Pasha was still comfortable enough after World War II to evoke that same ideology.
In the end, though, it wasn’t Nazi racial theories that animated this speech. It was age-old antisemitism.
When Mahmoud Abbas threatens that there will be worldwide terror unless Palestinians get their demands met, he is engaging in exactly the same threats that Pasha did. When Arab leaders pretend that Western capitulation to their demands will weaken, rather than embolden, Islamist terrorists, they are using Pasha’s playbook. When an Arab leader like King Abdullah only yesterday threatens the West with more “escalation, violence, and extremism” unless Palestinian demands are met, he is copying Pasha’s tactics.
The Arabs keep using that methodology because it works.
As mentioned, the predictions by Arab leaders are often way off, but the intent behind these threats are not. And that is a problem the West continues to ignore.
The Western reaction to these kinds of genocidal threats haven’t changed in 75 years. There is no direct response, but the message becomes accepted. The myth of “linkage” of the Palestinian issue to every other Middle East problem comes from statements like Pasha’s, and the West never called the Arab world on it. Instead, they believed it.
These statements are threats and incitement, and the Western world should respond with outrage, not meek acquiescence and winks that “they don’t really mean it.”
Finally, the other thing that hasn’t changed in 75 years is that the “anti-Zionism”stated here was indistinguishable from antisemitism. The threats were of genocide against Jews, both within and without Palestine, with barely a pretext of the coming bloodbath being about Zionism.
Apologists will keep trying to draw a tortuous line between the two, but they are the same thing. And they always have been.

Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com


Why is J Street Defending Congress’ Worst Antisemite?

Why is J Street Defending Congress’ Worst Antisemite?

Moshe Hill / JNS.org


Rep. Ilhan Omar (D-MN) participates in a news conference, outside the US Capitol in Washington, DC, April 10, 2019. Photo: Reuters / Jim Bourg / File.

“J Street”, a far-left organization that has done more to turn Israel into a partisan issue than any other, has joined other anti-Israel Jewish groups in an attempt to browbeat Kevin McCarthy—likely to be the next speaker of the House—into not kicking virulent antisemite Rep. Ilhan Omar off the House Foreign Affairs Committee. This is in keeping with J Street’s plan to make Israel less safe and turn it into a wedge issue.

First, let’s examine why and under what precedent McCarthy will make this decision. The precedent was set by outgoing Speaker Nancy Pelosi, who removed Rep. Marjorie Taylor Greene from her committee assignments due to comments Greene made years before she was elected. At the time, this was unprecedented. Pelosi went even further by barring Jim Jordan and Jim Banks from the January 6th Committee. Traditionally, each party chooses who is on what committee, and approval to sit on those committees is rubber-stamped by the majority.

McCarthy is well within his rights to play the same game with the Democrats. In fact, it is his duty to do so. If he does not, it sends a strong message to the opposition that they can get away with the nuclear option without consequences.

Next, let’s examine Omar herself. She has had a long history of antisemitism and anti-Israel hatred even after her election to the House. This goes beyond her “all about the benjamins” comment accusing Jews of buying control of Congress and her reference to Israel as an “apartheid state.” Omar has also been a vocal proponent of the economic destruction of Israel via the BDS movement; so vocal that she was banned from visiting the Jewish state. In addition, Omar compared Israel (and the US) to Hamas and the Taliban.

The company that Omar keeps has an even worse antisemitic track record than she does. Her best friend in Congress appears to be Rep. Rashida Tlaib, who had a sticky note in her office showing a map of Israel with the word “Palestine” written over it. Tlaib has also endorsed the slogan “from the river to the sea, Palestine will be free,” which is a direct call for a second Holocaust and the establishment of a Palestinian supremacist state in Israel’s place. Furthermore, Omar hobnobs with activist Linda Sarsour, who also advocates Israel’s destruction, at events hosted by the virulently anti-Israel organization CAIR.

So, McCarthy has both precedent and moral justification for removing Ilhan Omar from the Foreign Affairs Committee, which deals directly with the US-Israel relationship.

Then there’s J Street itself. A comprehensive study of congressional legislation has shown a divergence between Democrats and Republicans regarding Israel. This increased partisanship on the issue began in 2008, which happens to be when J Street was founded. As its chief Jeremy Ben-Ami wrote, he wanted to “change the rules” around how US politicians treat Israel. “The need to rewrite those rules has become the mission of my life,” he added. Ben-Ami reached out to like-minded individuals, including George Soros, and founded the most consequential anti-Israel organization of the past decade.

Moreover, J Street is fanatically partisan. For over 10 years, no Jewish organization spent more on funding political candidates than J Street, and all the cash was given to Democrats.

It is clear that J Street’s opposition to McCarthy’s pledge to ostracize Ilhan Omar is not one based on principled support for Israel, but rather loyalty to the Democratic Party. Its leaders have no respect for the rules and procedures of the House of Representatives, but are using their status as American Jews to bully McCarthy into submission. When he doesn’t comply, they can call him an antisemite, even as they themselves defend and protect antisemites.

J Street is not a Jewish, pro-Israel organization. They are a political action committee that exists to elect Democrats, regardless of how antisemitic they may be.


Moshe Hill is a political analyst and columnist. He can be found on his website, his YouTube channel and various social media.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com