Istotą komunistycznej utopii nie jest marksizm czy wiara w przemoc

Lew Trocki (1879-1940) czyta książkę w swojej willi w Coyoacán w mieście Meksyk, gdzie w 1940 r. zamordował go sowiecki agent Ramón Mercader (Keystone/Zuma / Bridgeman Images/East News)


Istotą komunistycznej utopii nie jest marksizm czy wiara w przemoc

Paweł Smoleński


Ramon Mercader przeszedł szkolenie w osiedlu szpiegów pod Moskwą, gdzie zarżnął z zimną krwią podstawionego mu włóczęgę. Szkolono go w językach, walce wręcz, strzelaniu, bezwzględnym posłuszeństwie, nienawiści i wierze w sowiecki komunizm.

Paskudne miejsce, w którym się urodził, jeszcze za jego życia zmieniało się w jeszcze gorsze. A parszywy czas, w którym żył, z każdym dniem parszywiał jeszcze bardziej. Lecz Ivan Cárdenas Maturell – bohater książki „Człowiek, który kochał psy” Kubańczyka Leonarda Padury – był pełen zapału, ufności, wiary i dobrej woli. Studiował, wiecował, wykrzykiwał słuszne hasła. Co mu wmawiano – przyjmował bez dyskusji. I trudno się dziwić, bo były to piękne obietnice składane pięknymi słowami, zapowiedzi świata najlepszego z możliwych. Napisał książkę, a ta okazała się perłą jakiegoś konkursu dla debiutantów. Uchwycił w niej właściwy rytm rewolucji, dobrze rozeznał problemy, posłużył się konstruktywną krytyką i myślami właściwych autorytetów. W swoim mniemaniu Ivan napisał prawdę, również dlatego, że nie miał pojęcia, jak wygląda świat poza Kubą, nic nie wiedział o muzyce salsa i o Beatlesach, o Praskiej Wiośnie i młodzieżowej rewolcie na Zachodzie. Nie miał pojęcia o rozstrzelaniu setek lewicowych studentów na placu Tlatelolco w stolicy Meksyku. A mimo to w pewnym momencie dostrzegł, iż w jego opowiadaniu nie ma nic.

***

Los dał mu dość wrażliwości, by uznał, iż może być albo kubańskim pisarzem, albo człowiekiem. Zaniósł do wydawnictwa opowiadanie: pewien bojownik zostaje ze strachu donosicielem i popełnia samobójstwo („Jak śmiesz dawać nam coś takiego!”). Życiorys Ivana zaczął wędrować po zupełnie nowej drodze.

Po studiach zesłano go na prowincję. Pracował w lokalnej radiostacji, odkrył namiętność do rumu, skutkującą chorobą alkoholową, oraz do seksu, zazwyczaj skutkującą tryprem. Nie nosił etykiety wroga ludu, lecz blisko mu było do tego. Gdy skończył zsyłkę, został korektorem w magazynie kynologicznym. Ivan kochał psy. Skutki tej miłości przypadkiem okażą się dla niego zbawienne. Wygra wojnę z własnym strachem.

Brat dołożył swoje do komplikacji biografii Ivana. Był homoseksualistą nieukrywającym związku z profesorem akademii medycznej.

Głośno krzyczał, że za gejostwo nie wolno go szykanować i zwolnić z uczelni. Ale na tym etapie rozwoju kubańskiej rewolucji Fidel Castro zlikwidował różnorodność seksualnych orientacji.

Brat z kochankiem podczas ucieczki z wyspy utonęli gdzieś w oceanie między Kubą a Florydą. Gdyby poczekali dwa miesiące, załapaliby się na wielki exodus Kubańczyków do USA (komunistyczne władze zmuszały homoseksualistów do ucieczki) i żyli do dzisiaj w Tampie lub w Miami.

Pierwszą żonę Ivana wściekała jego życiowa niezaradność, druga zmarła na raka w czasie głodu na Kubie po rozpadzie sowieckiego protektora i żywiciela. Od zawsze lubił czytać książki na plaży Santa Maria del Mar.

***

Pewnego dnia dostrzegł starszego, schorowanego mężczyznę – cudzoziemca spacerującego z dwoma chartami rosyjskimi, borzojami. Snuł się za nim chudy, bardzo czarny ochroniarz, przysiadający w nadmorskich zaroślach. Mężczyzna bawił się z Ixem i Daxem, a jego lewa dłoń była zawsze obandażowana.

Rozmowa o chartach stała się preludium do późniejszej spowiedzi nieznajomego, która przyniosła Ivanowi strach niemożliwy do wyobrażenia, ale też wyzwolenie. Ivan jest alter ego Leonarda Padury, którego pisarska maestria wspaniale opowiedziała nam tę historię.

Na kubańskich plażach mężczyzna z borzojami nosił nazwisko Jaime Lopez. Wcześniej miał kilka innych tożsamości. Najwcześniejsza to Ramon Mercader del Rio, Katalończyk urodzony w burżujsko-szlacheckiej rodzinie milionerów wzbogaconych na wyzyskiwaniu maluczkich w Hiszpanii i na Kubie. Od wczesnej młodości był komunistą, wprowadzony do ruchu przez matkę Caridad, która postawiła radykalną ideę, barcelońskie szynki dla ludu i cuchnące noclegownie ponad upokorzenia fundowane przez męża despotę. Dzieciństwo spędził we Francji. Walczył po republikańskiej stronie w hiszpańskiej wojnie domowej. Kochał się w Afryce, pannie akurat zakochanej w Józefie Stalinie. Pewnie zginąłby nad Ebro lub w obronie Madrytu, gdyby nie nieoczekiwana wizyta znienawidzonej matki, która spytała, czy dla komunizmu jest w stanie zrobić więcej, niż umrzeć za republikę. Zgodził się, choć matka na jego oczach zastrzeliła Pączka, kundelka błąkającego się przy republikańskich oddziałach, przyjaciela Ramona, największego przyjaciela psów.

Ramon był ćwiczony już w Hiszpanii, poznał się z sowieckimi nadzorcami komunistycznej – choć nie tylko – frakcji republikanów. Przeszedł szkolenie w osiedlu szpiegów pod Moskwą, gdzie zarżnął z zimną krwią podstawionego mu włóczęgę. Szkolono go w językach, walce wręcz, strzelaniu, bezwzględnym posłuszeństwie, nienawiści i wierze w sowiecki komunizm. W sąsiednim domku mieszkała piękna Afryka, ale już wiemy, że od Ramona wolała namiętną, choć platoniczną, miłość do Stalina. Zresztą przyszłym szpiegom nie wolno było kontaktować się ze sobą.

***

Pod Moskwą Ramon stał się Jakiem Mornardem, belgijskim bon vivantem, playboyem, złotym młodzieńcem z bezdennym kontem, szykowanym do największego zadania, jakie umyślił sobie Stalin. Później był też przez chwilę Frankiem Jacsonem, Kanadyjczykiem uciekającym z Europy przed wojną z Hitlerem. Mornard/Jacson już wie, jakie zadanie powierzyli mu Sowieci. Ma zabić Lwa Dawidowicza Trockiego.

Napędza go śmiertelna nienawiść do bolszewickiego renegata. Wyhodował ją jeszcze jako Ramon Mercader. Wszystkie chwyty dozwolone i zalecane, łajdactwa i kłamstwa. W tym uwiedzenie Sylwii Ageloff, kobiety brzydkiej i zakochanej w Ramonie, która nieświadomie wprowadzi go do ufortyfikowanej kryjówki Trockiego, gdzieś pod miastem Meksykiem. Po zabójstwie zostanie schwytany. Odsiedzi 20 lat w meksykańskim więzieniu, chroniony przez tajne służby imperium Stalina. Zamieszka w Moskwie. Odznaczą go najwyższymi orderami, które – przypięte do lichego garnituru – pozwalały na bezkolejkowe zakupy. Mimo apanaży, lepszego mieszkania i oficjalnego nimbu bohatera jego status był niejasny; dowie się, że miał zginąć po wykonaniu zadania, jako że Sowiety nie potrzebują świadków zbrodni.

Sowiecki agent Ramón Mercader (1914-78), który zamordował Lwa Trockiego, tuż po aresztowaniuSowiecki agent Ramón Mercader (1914-78), który zamordował Lwa Trockiego, tuż po aresztowaniu  Fot. Abner Bucireli / AP Photo

Wyjeżdża na socjalistyczną Kubę, już chory; być może złoty zegarek, którym go obdarowano, był wcześniej – to już czas grubo po Stalinie – wykąpany w radioaktywnym polonie. Umarł w potwornych bólach, świadom, że umiera. Zaś bandaż na dłoni wziął się z potwornego samopoparzenia. Mercader wypalił sobie rozżarzonym żelazem inną ranę, ból odczuwał do ostatnich dni. Gdy rozłupał głowę Trockiego alpinistycznym czekanem (uznał, że to najlepsze narzędzie mordu, również z symbolicznego punktu widzenia), Lew Dawidowicz ugryzł go w rękę, pozostawiając księżycowatą bliznę. Ramon nie mógł na nią patrzeć. Wystarczyła mu inna pamiątka po Trockim: ciągle słyszał przerażający krzyk mordowanego, bezsłowne rzężenie i zwierzęcy bełkot.

Z tego wszystkiego Mercader zwierzył się Ivanowi w osobistych rozmowach i w sążnistym liście, który dotarł do kubańskiego pisarza wiele lat po śmierci mordercy Trockiego.

***

Trzecim mężczyzną jest w tej opowieści właśnie Lew Dawidowicz. Też kochał psy, osobliwie charty – borzoje, ulubieńców rosyjskiej arystokracji. Szczególnie sukę Maję, mądrą, opiekuńczą i wierną. Spotykamy się z nim w Ałma Acie, gdzie – wyrzucony z partii bolszewickiej – przebywał na zesłaniu. Właśnie pakuje kufry, by udać się na emigrację, początkowo do Turcji, potem do Francji i do Norwegii, by osiąść w Meksyku. Bano się Trockiego, za którym ciągnęła się niesława wiecowego demagoga, twórcy sowieckiej armii, zbrodniarza i kata zbuntowanych marynarzy Kronsztadu.

Ale też – przynajmniej na początku – przyjmowano go z respektem należnym politycznemu uchodźcy, póki w zakulisowych działaniach nie wtrącała się sowiecka Rosja. Nawet demokratyczne kraje Europy ulegały tej presji, bo Stalin budził trwogę. Światowe gazety drukowały z wiarą brednie produkowane przez Kreml na temat Trockiego (np. traktowaną z najwyższą powagą wieść, iż w przypadku ataku Hitlera na Związek Sowiecki Trocki zostanie namiestnikiem nazistów, choć był antyfaszystą i Żydem). Po ulicach przewalały się demonstracje komunistów i zainfekowanych stalinizmem związków zawodowych, żądające przegnania największego wroga sowieckiej Rosji. Podczas tajemnych spotkań z sowiecką dyplomacją, w obliczu gróźb i szantażu, odwracali się od Trockiego niedawni przyjaciele.

Wszędzie był niechcianym gościem, choć Francją, Norwegią i Meksykiem rządziła wtedy lewica. Pilnowała go, prócz sowieckiej bezpieki, tajna policja krajów osiedlenia. Mieszkał – jak we Francji i w Norwegii – na najbardziej odległych zadupiach. Zajmował się pisaniem książek, artykułów i manifestów piętnujących Stalina – złodzieja rewolucji – oraz tworzeniem Czwartej Międzynarodówki. Miała obalić stalinizm, ocalić przed biurokracją sowiecką Rosję oraz rozpalić światową rewolucję.

Trocki był wybitnie inteligentnym analitykiem, dobrym biografistą i przekonywającym agitatorem. Nie stosował marksowskich wygibasów objaśniających na przykładzie surduta – na surdutach znali się wszak krawcy, a nie Marks – krwiożerczość kapitalizmu. Ze znawstwem objaśniał istotę moskiewskich procesów, w których Stalin wytracił elitę bolszewików i Armii Czerwonej. Pisał z wściekłością o wielkim terrorze i o zamkniętych na prawdę o Sowietach oczach zachodniej lewicy. Przewidział zdradę Moskwy wobec hiszpańskich republikanów oddanych na pastwę faszystów podczas wojny domowej (gdy skończyło się ukradzione Hiszpanom złoto, Moskwa zaprzestała jakiejkolwiek pomocy).

Nie dziwił się paktowi Ribbentrop-Mołotow i nagłej, wzajemnej miłości Stalina do Hitlera. Mógłby być sumieniem zdradzonej rewolucji, gdyby nie mały defekt: sam sobie dawał przyzwolenie na mordowanie i usprawiedliwiał własne zbrodnie, wynikające podobno z dziejowej konieczności. Gdy Stalin głodził Ukrainę i gubił do spodu bolszewicką arystokrację, dla Trockiego był zbrodniarzem. Lecz rozstrzelanie tysięcy jeńców – zbuntowanych marynarzy Kronsztadu, krwawe dekrety pierwszych lat po bolszewickim przewrocie w 1917 r. (Trocki to wówczas druga po Leninie postać rewolucji), pochód Armii Czerwonej znaczony bestialstwem były wedle Lwa Dawidowicza obiektywnie usprawiedliwione, taktycznie nieuchronne, konieczne, prawe i sprawiedliwe. Czym innym było bowiem sądowe morderstwo na Bucharinie czy Zinowjewie, a czym innych rozwałka jakichś niewinnych matrosów.

Moskwa, 23 sierpnia 1939 r., podpisanie układu o nieagresji pomiędzy ZSRR i III Rzeszą. Z lewej Joachim von Ribbentrop, minister spraw zagranicznych Niemiec, z prawej - szef sowieckiej dyplomacji Wiaczesław Mołotow, w środku Józef Stalin, a na prawo od niego Gustav Hilger, tłumacz niemieckiej ambasadyMoskwa, 23 sierpnia 1939 r., podpisanie układu o nieagresji pomiędzy ZSRR i III Rzeszą. Z lewej Joachim von Ribbentrop, minister spraw zagranicznych Niemiec, z prawej – szef sowieckiej dyplomacji Wiaczesław Mołotow, w środku Józef Stalin, a na prawo od niego Gustav Hilger, tłumacz niemieckiej ambasady  Fot. domena publiczna

***

Obok trzech głównych bohaterów mamy fantastyczną galerię drugiego planu. To matka Mercadera, Caridad, zdeprawowana fanatyczka, kochanka niejakiego Kotowa, jednego z pierwszych nadzorców Sowietów nad hiszpańskimi republikanami (nosił zresztą wiele innych nazwisk). Kotow naprawdę nazywał się Naum Eitingon. Z domu wyszedł goły jak święty turecki, więc przystąpił do bezpieki, bo tylko tam mógł liczyć na przydział butów. Znał wiele języków, był mistrzem intryg i genialnym cynikiem, smakoszem najlepszych potraw i win. Wiedział, że on – świadomy Żyd – wysługuje się bolszewickim antysemitom i szkoli ludzi w podłości. Spędził kilkanaście lat w chruszczowowskim, a potem breżniewowskim więzieniu, bito go i torturowano. Na wolności żył w biedzie. Umarł na raka.

Jest w końcu Sylwia Ageloff, brzydula i miłośniczka Trockiego. Nie umie zrozumieć, czemu w 1939 r. Lew Dawidowicz uparcie broni Sowietów, mimo iż zawarli traktat z Hitlerem. Są w końcu psy, borzoje i pospolite kundle, dzieląc trudny los swoich właścicieli, ale kochane, prawdziwi członkowie rodzin. Aż dziw bierze, że tak staliniści, jak trockiści nie mieli takiej miłości do ludzi, którym obiecywali raj na ziemi.

Są pośród bohaterów drugiego planu fanatycy-herosi, ludzie kryształowo uczciwi, uwiedzeni perspektywą szczęścia całej ludzkości. Są łajdacy i kolaboranci, wataha agenciarstwa i bezinteresownych głupców. Trocki jawi się jako człowiek zaszczuty, świadom skazującego go na śmierć wyroku Moskwy. Można by mu współczuć, gdyby nie świadomość, że tylko utrata władzy zrobiła z niego upokorzonego wygnańca. Możemy współczuć Mercaderowi, śrubce w machinie stalinowskiego terroru, który w końcu przegląda się w swoich czynach. Fanatyczce Caridad, brzyduli Ageloff (Ramon zamykał oczy, gdy zaczynała się rozbierać przed seksem), a nawet Kotowowi, choć wiemy, że to cwana gnida i sprzedawczyk, choć wytrawny szpieg.

Tylko Ivanowi nie możemy współczuć, mimo marnego życia, doskonałej poniewierki. On jeden wygrał, a koszt zwycięstwa jest mimo wszystko łagodny w swojej straszliwości.

***

Po co Padurze tak zróżnicowane biografie, na dodatek prawdziwe? Po nic więcej jak do wiwisekcji bolszewizmu; niech będzie to część republikańskiej Hiszpanii, breżniewowski Związek Sowiecki albo Kuba Fidela Castro. Pisarz drąży i wychodzi mu, że istotą krwawej komunistycznej utopii nie jest marksizm czy wiara w przemoc, która podobno ma prowadzić do szczęścia całej ludzkości. Wszystko sprowadza się do nienawiści, nawet władza, bo tylko dzierżąc władzę, można nienawidzić doskonale.

Trocki z nienawiści kazał mordować robotników Kronsztadu. Mercader zamordował Trockiego, bo wyćwiczono w nim nienawiść do wszystkiego, co kwestionuje nieomylność i wszechwładzę Stalina. Stalin nienawidził zamordowanego i mordercy, jako że z nienawiści wynikała jego moc. Nic innego nie miało znaczenia.

***

Trocki zlekceważył nienawiść Stalina i to początek jego końca. Powinien wiedzieć, że skoro tak długo żyje, widać jest Stalinowi do czegoś przydatny. Stalin niszczy Trockiego z precyzją i przebiegłością. Mógł go zabić w dowolnym momencie, kiedy tylko uzyskał przewagę. Ale nie – upodlony Trocki jest mu bardziej potrzebny. Bowiem Trockim można usprawiedliwić wielką czystkę i terror lat 30. Trocki jest potrzebny, by objaśnić wyssaną z palca zdradę najbardziej zasłużonych bolszewików i przyjaciół Lenina.

Trocki w styczniu 1924 r.

Trocki w styczniu 1924 r.  domena publiczna

Nienawiść każe Stalinowi sprawić, by wrogów bolało. Naiwność aż kapie z ostatniego listu, który Bucharin wysłał do Stalina w noc przed swoją egzekucją (dyktator przechowywał go ze starannością, jakby był najważniejszym państwowym dokumentem): „Kobe, po co ci moja śmierć”. Jak to po co? Znienawidzony musi umrzeć, a z nim jego rodzina, choćby obiecano im życie.

Stalin z nienawiści odbiera Trockiemu dzieci, przyjaciół, współpracowników, a nawet Maję, wierną borzojkę. Rewolucja, wojny, intrygi to tylko narzędzia zemsty i mgła kryjąca potrzebę zemsty. Gdyby górą był Lew Dawidowicz, najpewniej zrobiłby to samo. Stalin nienawidził Trockiego nie z powodu ideologicznych niesnasek. To nie spór o wartości był przyczyną, że Trocki nienawidził Stalina. Wiedzą o sobie dużo za dużo, za bardzo się rozumieją, zbyt długo sobie świadkowali, a wiadomo, że świadek i współuczestnik przestępstwa to najwdzięczniejszy obiekt nienawiści.

PS Jakim cudem Leonardo Padura, poddany familii Castrów, jeszcze nie siedzi?


Człowiek, który kochał psy
Leonardo Padura
Tłumaczenie Dorota i Adam Elbanowscy
Wydawnictwo Noir sur Blanc

Leonardo Padura, 'Człowiek, który kochał psy', tłumaczenie Dorota i Adam Elbanowscy

Leonardo Padura, ‘Człowiek, który kochał psy’, tłumaczenie Dorota i Adam Elbanowscy  Wydawnictwo Noir sur Blanc


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com