Czy jesteście winni? – pytał w 1945 roku zwykłych Niemców amerykański dziennikarz

Berlin, Brama Brandenburska i budynek Reischstagu, zniszczone w 1945 r.


Czy jesteście winni? – pytał w 1945 roku zwykłych Niemców amerykański dziennikarz

Dwight Macdonald


Dwight Macdonald

Rozkaz zabraniający bratania się z niemieckimi cywilami działa tylko w obecności żandarmerii wojskowej. “Mamy nienawidzić ludzi, być twardzi. Ale kiedy tylko kończy się walka, zaczynamy im współczuć”. Z cyklu “Adam Michnik poleca”.

Od redakcji

W nowojorskim piśmie „politics”, w numerze z kwietnia 1945 r., jego szef i wydawca Dwight Macdonald wziął na warsztat temat zbiorowej winy i sposobu myślenia, który każe jej się wszędzie doszukiwać. Taką postawę uosabiał w jego oczach Max Lerner (rocznik 1924), pod koniec wojny analityk wojskowy, dziennikarz. Był on jednym z ulubionych celów polemik Macdonalda wśród liberalnych intelektualistów.

*

Naród niemiecki zawiódł Maxa Lernera. Tylko tak można to ująć: zawiódł go i niemal złamał jego wielkie postępowe serce. Lerner, w mundurze korespondenta wojennego, jechał swoim jeepem za posuwającą się w głąb Niemiec amerykańską 9. Armią, kiedy natknął się na dużą grupę niemieckich cywilów.

„Było wilgotne popołudnie – pisze. – Gromadzili się pod cementową szopą otwartą na jednym końcu. Była tam kobieta z kilkutygodniowym dzieckiem, był też staruszek, lat 87. Większość stanowili mężczyźni i kobiety w wieku ok. 40 lat i starsi, z dziećmi. Prawie sami rolnicy” (pismo „P.M.”, 4 marca 1945 r.).

Przez trzy dni ukrywali się w piwnicach, a w tym czasie amerykańskie działa niszczyły ich wioskę w ramach „wojny, którą sami wywołali”. (Brak doprecyzowania, w jaki sposób „sami ją wywołali”).

Lerner wysiadł ze swego jeepa i zapytał ich: – Czy jesteście winni? Nie uzyskał odpowiedzi od dziecka, ale pozostali odparli, że nigdy nie ufali Hitlerowi ani go nie lubili, że zawsze uważali nazistów za zbrodniarzy i że są katolikami, a więc z powodów religijnych nie zgadzali się z polityką Hitlera.

Dlaczego więc – pyta Lerner z tą swoją żelazną logiką, po którą sięga, gdy wpuszcza w maliny kogoś, kto nie potrafi znaleźć odpowiedzi – pozwoliliście nazistom robić te straszne rzeczy?

Zgodnie odpowiedzieli, że „poddali się sile i tylko sile”. Ale to nie podoba się Lernerowi; zwraca on uwagę drżącym, oszołomionym bombardowaniami rolnikom, że mieszkańcy Francji, Belgii, Polski i Rosji nie poddali się niemieckiej sile; dlaczego więc oni się poddali? (Uwaga: według wiarygodnych źródeł wszystkie powyższe kraje były zaangażowane w wojnę przeciwko Niemcom).

To był świetny strzał: „Zamilkli”. (Różnie można interpretować to milczenie). Nawet po tym niektórzy z tych prostych chłopów najwyraźniej nie rozumieli, z jakim zwierzęciem mają do czynienia; byli przecież przyzwyczajeni do cywilizowanego społeczeństwa wieprzy. Poprosili więc Lernera o dobre słowo o ich lokalnym szefie policji, który wykorzystał swoje oficjalne stanowisko (prawdopodobnie narażając siebie samego), „aby osłonić ich przed surowością nazistowskiego reżimu”. Pominiemy reakcję Lernera na tę kwestię.

Niemieccy uciekinierzy ze wschodu, Berlin, czerwiec 1945 r.

On ich uratuje

„Wyjechałem stamtąd przybity i zniechęcony – pisze Lerner. – Zbrodnią tych ludzi było raczej tchórzostwo i moralna bezduszność niż aktywny udział w czynach przestępczych. (…) U nikogo nie znalazłem moralnej siły, by zmierzyć się z faktem winy. Reakcją były jedynie protesty: nie byli odpowiedzialni za to, co się stało”. Nawet dziecku najwyraźniej brakowało poczucia odpowiedzialności za Hitlera, co pokazuje, jak immanentną częścią niemieckiego charakteru narodowego jest moralna bezduszność.

Lerner uważa jednak, że wśród robotników być może znajdzie lepszy „materiał” niż wśród rolników i klasy średniej. „W Akwizgranie znaczna część klasy robotniczej jest prawdopodobnie do uratowania”. Zatem skoro tym, co zniechęca Lernera do Niemców, jest fakt, że tak wielu z nich zaprzecza, jakoby byli za nazizmem, moralna wyższość robotników z Akwizgranu musi polegać na tym, że przyznają oni, iż nie zostali zmuszeni do poparcia Hitlera, lecz zrobili to z własnej woli i dlatego są odpowiedzialni za zbrodnie nazistów. To, że niemiecka klasa robotnicza była pronazistowska, staje się dla Lernera źródłem satysfakcji.

Proszę nam wybaczyć, że na tę nowatorską informację – dotychczas nieodnotowaną w badaniach nad nazistowskimi Niemcami – zareagowaliśmy bez wielkiego entuzjazmu.

Ach, te mundury… Te złote gwiazdy…

Ale Lerner potrafił donieść w tym samym numerze „P.M.” o szczęśliwszym doświadczeniu, które, jak się wydaje, przywróciło mu wiarę w ludzką naturę. Poświęca całą stronę na opisanie, ze wszystkimi szczegółami, emocjonującej wizyty dwóch radzieckich generałów majorów, którzy odwiedzili 9. Armię. Spotkanie z tymi osobistościami napełniło wielkie, postępowe serce Lernera ogromnym ciepłem, tak jak postawa niemieckich chłopów napełniła je przygnębieniem. Byli znacznie lepiej niż owi chłopi ubrani: „olśniewające mundury i długie płaszcze polowe uszyte z bogatego materiału, obcisłe zielone spodnie i długie czarne buty, do tego błyszczące złote gwiazdy na ramionach”. Byli też znacznie ważniejsi.

Lerner z zachwytem relacjonuje ciekawostki z ich wizyty: jak to doszło do „kryzysu wojskowego”, gdy okazało się, że nazwisko gen. Iwana Susłoparowa zostało zapisane z błędem; jak jeden z nich „wykazał się bogatą znajomością amerykańskiego slangu”; jak drugi poklepał mapę ścienną, gdy ją mijał (nie zostało wyjaśnione, o co chodziło).

W końcu byli to radzieccy generałowie, generałowie ludowi, generałowie demokratyczni, w sumie niosący inspirację generałowie, generałowie stojący po Słusznej Stronie, po stronie Ludu, po stronie Jałty. Tak, to byli ludzie w typie Maxa Lernera – postępowi, demokratyczni i zwycięscy, nie jak ci nędzni niemieccy rolnicy w swych podartych ubraniach, mieszkańcy zniszczonych domów, ludzie z głodem wypisanym na twarzach, ci, którzy bezdusznie i tchórzliwie nie chcieli lizać butów akredytowanego korespondenta wojennego „P.M.”.

Berlin, tramwaje na Oranienstrasse zniszczone po alianckich nalotach 3 lutego 1945 r.

Goethe, wydanie kieszonkowe

W tym samym numerze „P.M.” ukazał się jako artykuł redakcyjny tekst Tomasza Manna. XX-wieczny Goethe (wydanie kieszonkowe) rozprawia o swoich rodakach (wątpi w „słuszność litości”) i raczy nas fragmentami swoich dzienników z lat 1933 i 1934. Kluczowy fragment:

„Brak wyczucia zła, jakim wykazały się duże masy narodu niemieckiego, był i zawsze będzie karygodny. Szaleństwo, jakie ten wiecznie żądny wrażeń naród zaczerpnął z zatrutego źródła nacjonalizmu, tworu głupców i kłamców, musi spotkać się z zapłatą. [Nie jest to zbyt długie zdanie jak na Goethego, nawet kieszonkowego – D.M.]. Nie można wymagać od wykorzystanych narodów Europy, aby wyznaczyły linię podziału między »nazizmem« a narodem niemieckim. Jeśli istnieje coś takiego jak Niemcy jako jednostka historyczna, to istnieje również coś takiego jak odpowiedzialność – zupełnie niezależnie od niepewnego pojęcia winy”.

Teraz Tomasz Mann sam należy do tego „historycznego podmiotu zwanego NIEMCY”, używa języka niemieckiego, jest NIEMCEM. Jeśli porzucimy „niepewne pojęcie winy” i uczynimy jednostkę moralnie odpowiedzialną za czyny „historycznego podmiotu”, w którym się urodziła, to Tomasz Mann jest jak najbardziej tak samo winny jak jego współtowarzysze Niemcy drżący pod alianckimi bombami i pociskami w ruinach swoich domów; te biedne diabły, które Mann – w złym guście i dając dowód nieludzkiego charakteru – osądza w tak faryzejski sposób. Jeśli porzucimy „niepewne pojęcie winy”, to położenie Manna staje się tu rzeczywiście niepewne. Czy w końcu jest on, czy też nie jest członkiem owej „historycznej jednostki”, Niemiec?

Nie wolno się bratać z niemieckimi cywilami

Byłoby smutne, gdyby powyższe przykłady stanowiły sumę myślenia „naszej strony” na temat odpowiedzialności narodu niemieckiego. Ale na szczęście dla honoru rasy ludzkiej są tacy, którzy głoszą przeciwne opinie. Szczególnie dramatycznym przykładem jest wywiad Associated Press z 8 marca z sierżantem Francisem W. Mitchellem z Nowego Jorku, służącego w jednym z pierwszych amerykańskich oddziałów, które weszły do Kolonii.

Często dawało się zauważyć, jak bardzo brutalni i żądni krwi są cywile, bardziej niż ci, którzy prowadzą prawdziwą walkę. Potwierdzają to uwagi sierżanta Mitchella. Opowiada on, jak Niemcy wypełzali ze swoich piwnic i przynosili piwo, chleb, dżem i precle dla amerykańskich żołnierzy:

„Były to głównie dzieci i starcy – jakby bezradni i szczęśliwi, że nikt ich nie zabija. Trudno jest zachować chłód, kiedy ludzie zachowują się przyjaźnie; także my, Amerykanie, zwykliśmy mieć pewien szacunek dla starych ludzi”.

Rozkaz zabraniający bratania się z niemieckimi cywilami, dodał sierżant, działa tylko w obecności żandarmerii wojskowej. „Mamy nienawidzić ludzi, być twardzi. Ale kiedy tylko kończy się walka, zaczynamy im współczuć”.

To wspaniała rzecz móc zobaczyć to, co znajduje się tuż przed twoim nosem.


Dwight Macdonald – 1906-82, amerykański pisarz i dziennikarz, badacz i krytyk kultury masowej.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com