KRAJOBRAZ PAMIĘCI

Fundacja Zapomniane, for. Marcin Urbanek


KRAJOBRAZ PAMIĘCI

ANNA PAJĘCKA


ROZMOWA Z NATALIĄ BUDNIK, KAROLINĄ GRZYWNOWICZ I ALEKSANDRĄ JANUS

Zmiana sposobu myślenia, która dokonuje się w humanistyce, uczy nas innego spojrzenia na przyrodę: jako aktora, świadka, uczestnika procesów i wydarzeń – o zielonym upamiętnianiu.


ANNA PAJĘCKA: Czy istnieją już miejsca realizujące ideę zielonego upamiętniania, na przykładzie których możemy opowiedzieć, na czym ona polega?

ALEKSANDRA JANUS: Możemy myśleć o co najmniej dwóch rodzajach przestrzeni, w których spotyka się zieleń i pamięć, przy czym jedne są intencjonalnie stworzonymi zielonymi upamiętnieniami, drugie – to nie-miejsca pamięci, historyczne miejsca po traumie, gdzie mamy wyłącznie przyrodę, ale nie jest to efekt zamierzony. Tego drugiego typu dotyczył m.in. projekt Karoliny Grzywnowicz „Chwasty”. To miejsca, z których wycofała się aktywność ludzka, miejsca po przemocy, które natura przejmuje, porasta i w jakiś sposób opiekuje się nimi. Także je konserwuje. Paweł Mościcki w tekście kuratorskim do „Chwastów” napisał, że stają się żywym wykopaliskiem. Ten pierwszy typ z kolei to miejsca, które z rozmysłem upamiętniono przy pomocy architektury krajobrazu lub w których stworzono miejsca pamięci w zgodzie z lokalnym ekosystemem i krajobrazem, zamiast wprowadzać monumentalne formy pamięciowe.

To nie jest nowa idea, przykładem może być działalność Aliny Scholtz, którą zajmowała się Natalia, czy funkcjonujące do niedawna na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej upamiętnienie ofiar getta warszawskiego w postaci skromnych form otoczonych zielenią. Zmienił się kontekst: świadomość kryzysu klimatycznego, nowa perspektywa w myśleniu o przemocy, względem zarówno ludzi, jak i natury, oraz zrozumienie, że natura może być świadkiem przemocy, przechowywać jej dowody. To właśnie na uwzględnieniu tych kontekstów w projektowaniu miejsc pamięci nam zależy. Rozmawia się wiele o roli zieleni i przyrody w mieście, a przecież pomniki i miejsca pamięci współtworzą krajobraz miejski. Podobnie jest z myśleniem o świadomym ingerowaniu w krajobraz pozamiejski – to myślenie powinno dotyczyć również pomników i upamiętnień.

NATALIA BUDNIK: Alina Scholtz tworzyła zielone monumenty w przestrzeni Warszawy od czasów jej odbudowy. Architektoniczne grupy drzew, nasadzane według podobieństwa dojrzałości i gatunku, funkcjonowały jako żywe pomniki, zapisując w tkance miasta tragiczne wydarzenia II wojny światowej, których ślad wzrasta wraz z odbudowującym się miastem. Z Fundacją Zapomniane próbujemy wypracować język upamiętnień w krajobrazie otwartym, poprzez praktyki oparte na trosce. Odzwierciedlają to, w jakim momencie znajduje się społeczność w krajobrazie. Krajobraz to nie tylko zieleń, ale też sposób odczuwania przestrzeni przez człowieka. Pracując przy zielonych upamiętnieniach, dowiadujemy się, jak ludzie postrzegają dane wydarzenie z przeszłości, czy będą chcieli zatroszczyć się o przetrwanie pamięci o nim w krajobrazie.

Jakie zatem są możliwości ingerowania w taką przestrzeń po przemocy, żeby nie naruszać jej pierwotnego znaczenia?

KAROLINA GRZYWNOWICZ: Roma Sendyka w swoich tekstach podkreśla, że miejsca naznaczone przemocą mają swoistą aurę afektywną. Dostrzegałam ją przy projekcie „Chwasty”, kiedy nie myślałam w ogóle o formach upamiętniania, bo działanie było z innego klucza. Ale aura w tych miejscach była bardzo wyczuwalna. Brutalnie wysiedlona miejscowość stanowi wyrwę w oswojonym krajobrazie i jest miejscem niewygodnym dla ludzi mieszkających nieopodal, przestrzenią tabu. Interesowała mnie praca z lokalną społecznością nad choćby chwilowym przełamaniem tego tabu.

Nie wiem, czy można takie performatywne, efemeryczne, ulotne działania traktować jako rodzaj upamiętniania, ale praca ze społecznością była bardzo ciekawa. Interwencja polegała na zorganizowaniu spaceru do miejsca, do którego miejscowa ludność nigdy nie chodzi. To był spacer z lokalnym przewodnikiem, pomyślany jako akt rytualny, wprowadzanie chwilowej zmiany. Zmiana ta dotyczyła zarówno przestrzeni skażonej przemocą, jak i społeczności. W człowieku, którego nie poważali, mogli zobaczyć przewodnika, a do przestrzeni, których unikali, mogli się zbliżyć.

Roma Sendyka napisała też o takich przestrzeniach, że to są miejsca, „które nie zostały jeszcze wyegzorcyzmowane”. Wprowadzanie ludzi w taką przestrzeń byłoby swego rodzaju egzorcyzmem?


ALEKSANDRA JANUS:
 Ważnym dla mnie punktem odniesienia jest to, co powiedziała Barbara Engelking w jednym z wywiadów: że być może powinniśmy przestać mówić o pamięci, a zacząć mówić o trosce. Myślę, że ten rodzaj zmiany myślenia może uruchomić inne praktyki związane z miejscami, o których rozmawiamy. Możemy myśleć o pracy z krajobrazem, który wymaga troski, zamiast tradycyjnych form pamięciowych, zazwyczaj monumentalnych. Wprowadzenie zieleni tworzy potrzebę innych aktywności, wprowadza konieczność innego rodzaju opieki nad tymi miejscami i tym, co je porasta. To także stworzenie okazji, żeby ktoś tam chodził nie tylko w celach konwencjonalnych praktyk pamięciowych, które najczęściej wiążą się z obchodami i uroczystościami. Miejsca trudnej pamięci, niewyegzorcyzmowane, takie, które otacza ambiwalentna aura afektywna, często są przez lokalną społeczność omijane, na różne sposoby neutralizowane. Działania spod znaku troski mogą być sposobem ich oswojenia.

Fundacja Zapomniane stworzyła dotychczas dwa upamiętnienia w tym kluczu. Jak w praktyce wygląda przygotowanie do takiego projektu?


ALEKSANDRA JANUS:
 Fundacja Zapomniane zajmuje się miejscami, w których są zagrzebane szczątki ofiar Zagłady, szczątki żydowskie. Judaizm nie dopuszcza ekshumacji, więc szczątki muszą pozostać tam, gdzie są, a często są w lesie, na polu, przy drodze, za czyimś domem. Dla judaizmu bardzo ważne jest ich zabezpieczenie i zapewnienie nienaruszalności miejsca pochówku – i tu pojawia się pytanie, jak upamiętnić i zabezpieczyć szczątki w takich lokalizacjach. Na ogół takie miejsca są nieupamiętnione, nie wyróżniają się w krajobrazie, więc najpierw istotne jest przeprowadzenie badań, które z największym możliwym prawdopodobieństwem wskażą lokalizację pochówku. Dopiero wówczas możliwe jest upamiętnienie. Praktyka, którą miałam okazję obserwować i w niej uczestniczyć, to tymczasowe oznakowanie miejsc, przez bardzo małą ingerencję w krajobraz. Temu służą drewniane znaczniki w formie nawiązującej do występujących na cmentarzach żydowskich przed wojną drewnianych macew. Dopiero to oznaczenie pełni funkcję katalizatora, drogi do bardziej trwałego upamiętnienia. Daje przestrzeń – społeczności, krewnym ofiar, osobom, które czują, że są stroną w tym procesie – do prowadzenia negocjacji na temat tego, jak to miejsce może zostać upamiętnione. Ze względu na specyfikę tych miejsc ich usytuowanie w lesie, na łące, na polu, sięgnięcie do architektury (dla) krajobrazu wydaje się właściwą drogą, co oczywiście nie wyklucza powstania w tych miejscach nagrobków czy pomników.

NATALIA BUDNIK: Kiedy dołączałam do projektu, sama miałam wiele pytań, jak to robić. W praktyce, poza poznaniem lokalnej historii, decyzje warunkowane są tradycją żydowską i miejscem: rośliny muszą mieć określony system korzeniowy, który nie będzie naruszał miejsca pochówków, trzeba wybrać, skąd mają pochodzić, czy mają być posadzone, czy raczej podkreślić to, co już istnieje… Decyzje, które wypracowujemy, są płynne, zależą od uwarunkowań przyrodniczych i siedlisk. Często te tereny są chronione, bo znajdują się w leśnych rezerwatach, więc gatunki roślin muszą wpisywać się nie tylko w kulturowe, ale i naturalne uwarunkowania. Język takich upamiętnień może być czytany na różnych płaszczyznach. Ważne jest także wprowadzenie praktyki „po”, związanej z troszczeniem się o miejsce. Dopiero po czasie możemy sprawdzić, czy były w stanie się zaaklimatyzować i przetrwać. Rośliny są organizmami żywymi, więc troska jest dla nich kluczowa, nie zawsze można liczyć na nie tak jak na kamień. Trzeba zatem przeprowadzić wcześniej rozmowy o możliwości zaangażowania lokalnych osób. Nawet jeśli my kończymy swoją pracę, to projekt trwa.

Fundacja Zapomniane, for. Marcin UrbanekFundacja Zapomniane, for. Marcin Urbanek

KAROLINA GRZYWNOWICZ: Przy zielonych upamiętnieniach, tak jak przy działaniach artystycznych, ważne jest, aby nie robić desantu projektu, w odłączeniu od społeczności, która tam żyje. Po pierwsze, tak jak wspomniała Natalia, ci ludzie gwarantują, że to, co zostawiamy, nie zostanie zniszczone, bo mogą się o to zatroszczyć. Ale też to oni mają największe prawo do decydowania o przestrzeni, jak ona będzie wyglądać i jak będzie używana.

ALEKSANDRA JANUS: Zmiana sposobu myślenia, która dokonuje się w humanistyce, uczy nas innego spojrzenia na przyrodę – jako aktora, świadka, uczestnika procesów i wydarzeń. Jeśli zaczyna się tak o niej myśleć, to okazuje się, że miejsca, o których tu rozmawiamy, nie są puste. I to zmienia perspektywę. Tego też nauczyłam się od Karoliny, kiedy spotkałyśmy się tuż po „Chwastach”.

KAROLINA GRZYWNOWICZ: To było dla mnie największe odkrycie przy „Chwastach”. Kiedy dotarłam do wysiedlonych miejscowości, wszystko było dla mnie równie zielone i równie nieczytelne. Pojechałam z nastawieniem, że opowiem o tym, co tam się wydarzyło, poprzez artystyczną ingerencję, początkowo myślałam o instalacji dźwiękowej. Okazało się, że taki gest jest zupełnie niepotrzebny. Stało się to dla mnie jasne w momencie, kiedy zrozumiałam, że te miejsca są pełne, pulsują od historii. Przez rok zajmowałam się tylko zbieraniem tych informacji.

Karolino, jak pojawiła się u ciebie idea „Chwastów” i myślenia o roślinach, naturze jako rodzaju archiwum?


KAROLINA GRZYWNOWICZ
Przez dziesięć lat jeździłam w Bieszczady. Dość szybko zaczęłam interesować się wysiedlonymi po II wojnie światowej miejscowościami, zaczęłam pytać o nie mieszkańców i wyczułam, że to temat tabu. Dużo osób radziło mi, żebym tam nie chodziła, bo coś złego może mnie tam spotkać, więc tym bardziej czułam, że to jest przestrzeń, której warto się przyjrzeć. Na miejscu okazało się, że najłatwiej znaleźć wysiedlone miejscowości, szukając roślinnych tropów. Najczęściej po sadach owocowych, które kwitną na wiosnę, ale to niejedyne ślady. Pierwszą rośliną, która dała mi wskazówkę, że może warto przyjrzeć się temu ekosystemowi, był barwinek. Znajomy powiedział mi, że jako zimozielona roślina, czyli symbol życia wiecznego, w tym regionie barwinek jest sadzony na grobach, więc być może jesteśmy na cmentarzu. Zaczęliśmy szukać w gęstej po pas trawie i rzeczywiście, znaleźliśmy ślady nagrobków. Po roku nauczyłam się czytać przestrzeń do tego stopnia, że byłam w stanie odtworzyć topografię danej miejscowości. Wiedziałam, że jeżeli lipy albo jesiony rosną w okręgu, to w środku była cerkiew, a konkretne rośliny wyznaczają, którędy szła miedza, a gdzie były pola.

W wysiedlonych miejscowościach zwróciłam uwagę na to, że rośliny zacierają ślady, bo gęsto porastają pozostałości po domach, piwniczkach na ziemniaki, fragmentach studni czy nagrobków, ale są zarazem jedynym, co pozostało po tych społecznościach, znakiem obecności ludzi i trwałym zapisem. Najczęściej widzimy w roślinach kruchość, zmienność, a nie dostrzegamy długiego trwania. Pytałam mojego ojca, który jest gleboznawcą, jak długo trwa ta pamięć zakodowana w roślinach. Odpowiedział, że człowiek przez swoją ingerencję zmienił strukturę i skład chemiczny gleby w taki sposób, że te rośliny mają materiał do życia na najbliższe sześćset lat. Nikt nie będzie pamiętał o społecznościach, które doświadczyły przemocy w tym miejscu, ale rośliny będą się odradzać, jeśli nie zaingerujemy w inny sposób.

.Fundacja Zapomniane, fot. Alicja Szulc

A czy to jest ważne, co się gdzie sadzi?


NATALIA BUDNIK
: Można czytać roślinę na wielu poziomach: jako symbol, przez jej przynależność do siedliska albo możliwość zaadaptowania się w określonych warunkach. Często decydują względy praktyczne. Na początku, w dwóch projektach, w których brałam udział, wybór w dużej mierze wynikał z konsultacji z leśnikami. Na pewnym etapie była w to zaangażowana Urszula Zajączkowska, doradzając, jakie rośliny mogą być zastosowane w suchym borze, z uwzględnieniem terenu i roślin płytko korzeniących się, które nie będą naruszały miejsc pochówków, ale będą w stanie zabezpieczyć wierzchnią warstwę gleby. Ważne jest także takie projektowanie, które uniemożliwi wchodzenie na to miejsce, więc rośliny muszą mieć także funkcję chronienia. Pojawiają się różne dylematy, na przykład co zrobić, jeśli nie ma wystarczająco dużo gleby? Czy tę glebę nawozić, czy może jesteśmy w stanie wytwarzać ją powoli na miejscu jakimś procesem, wykorzystać coś, co znajduje się lokalnie? W Pikulach myślałam o gałęziach, ale akurat był to okres jesienny, więc liście bukowe, które się tam znajdowały, posłużyły jako naturalna okrywa, która wraz z rozkładem będzie w stanie wytworzyć nową wierzchnią warstewkę gleby. 

ALEKSANDRA JANUS: Te dwa miejsca, które upamiętniała Fundacja Zapomniane, są bardzo różne. Jedno to masowe grzebalisko w lesie nieopodal miejscowości Szumowo, gdzie spoczywa około tysiąca pięciuset ofiar, więc mamy do czynienia z masowym pochówkiem. Zaś drugie to leśna ziemianka w miejscowości Pikule na Lubelszczyźnie, która początkowo była schronieniem ukrywających się tam Żydów, a finalnie stała się ich miejscem pochówku. Takich miejsc, nieupamiętnionych, jest znacznie więcej w polskich lasach, zwłaszcza w Polsce południowej i wschodniej. I właśnie, chociażby ze względu na tę skalę, trudno mi sobie wyobrazić, że w każdym z tych miejsc wylejemy beton w środku lasu. Ten kontekst zaprasza, żeby pomyśleć, co w tym miejscu zrobić: oddając sprawiedliwość zmarłym, uwidoczniając to miejsce, a z drugiej strony, wpisując je w otoczenie. Często w procesie przygotowania takich upamiętnień uczestniczą zarówno przedstawiciele społeczności żydowskiej i władz lokalnych, jak i nadleśnictwo. I do myślenia o zielonym upamiętnieniu oni wnoszą perspektywę praktyczną: co rośnie, co może rosnąć, co się da zrobić. To może być bardzo inspirujące, kiedy się na taką perspektywę otwieramy. W przygotowanie upamiętnienia w Szumowie, tak jak wspomniała Natalia, w roli konsultantki na wczesnym etapie projektu zaangażowana była też Urszula Zajączkowska, botaniczka i poetka, więc to działanie zgromadziło bardzo interdyscyplinarny zespół osób o zróżnicowanych kompetencjach z zakresu architektury krajobrazu, architektury, konserwacji i pracy w kamieniu, prawa żydowskiego i wielu innych.

KAROLINA GRZYWNOWICZ: Ciekawa tu wydaje mi się kwestia „odpowiedniości”. Jak wspomniała Ola, niektóre rośliny są bardziej, a niektóre mniej odpowiednie. I tu dochodzi nasza ludzka ocena roślin, klasy i kategorie, które nakładamy. Pojawiają się pytania, czy nasze działanie nie będzie odczytane jako profanacja, ponieważ wprowadzimy gatunki, które będą uważane za niepoważne, niegodne. Spotkałyśmy się z Olą z tym problemem podczas mojej rezydencji „Biopolis” w Ogrodzie Botanicznym w Krakowie. Wiadomo było, które rośliny są dumą ogrodu, były to egzotyczne lub bardziej spektakularne gatunki. Z drugiej strony rosły tam też porzeczki, traktowane jako wstydliwe dziedzictwo ukrywane po kątach ogrodu.

ALEKSANDRA JANUSOpowieść Karoliny o ogrodzie botanicznym przypomniała mi, że dyskusja mogłaby się odbywać również na poziomie estetycznym: przekonań o tym, co jest godne, co niegodne. Tradycja judaizmu dostarcza nam wielu inspiracji, na przykład według prawa żydowskiego wszystko, co rośnie na grobie, należy do zmarłych. Wprowadzanie roślin czy dbanie o rośliny, które rosną na grobach i w ich pobliżu, może czerpać z takich inspiracji.

Kto więc ostatecznie decyduje o tym, co jest odpowiednie?


NATALIA BUDNIK
: Proces dyskusji z wszystkimi zaangażowanymi jest kluczowy. W Pikulach zostały nasadzone paprocie, zasugerowane przez nadleśnictwo, którymi zaopiekuje się lokalna społeczność. Wydaje mi się, że rośliny są zaczątkiem dialogu, bo wielu osobom łatwiej mówić o nich niż o tym, co faktycznie jest przedmiotem upamiętnienia. Ważne w procesie jest samo doświadczenie sadzenia w lesie. Spędziłam tam dwa dni właściwie sama, dużo się wtedy myśli. Przyszło mi do głowy, że mogłam zaangażować w to działanie lokalną młodzież. Zastanawiałam się, na ile rozmowy przy sadzeniu mogą być sterowane tak, aby wypracować praktyki, które nie przekroczą lokalnych sacrum albo profanum. Sama negocjowałam dopiero, co mogę, a czego nie mogę. Wypracowanie praktyk dbania o miejsca z czułością wymaga czasu. Nie wydarza się przy jednym lub dwóch projektach. Na razie sprawdzamy, co jest możliwe. 


.

,
Przygotowywania do „Chwastów”, fot. Michał Ramus

KAROLINA GRZYWNOWICZ: Raz podczas „Chwastów” usłyszałam, że miejscowi chodzili do jednej wysiedlonej miejscowości na czereśnie, bo były smaczniejsze niż gdziekolwiek indziej. Istnieją pewne praktyki permakulturowe, które mają zachęcać do współuczestnictwa. Na przykład w Berlinie w Prinzessinnengarten jest ogród społeczny, ale nie chodzi w nim o to, żeby korzystali tylko ci, którzy mają grządki. Wzdłuż ogrodzenia posadzono maliny i porzeczki, co miało zapraszać przechodniów do zrywania owoców i do wejścia do środka.

NATALIA BUDNIK: To mi przypomniało, że kiedy pierwszy raz byłam w Szumowie sama, znalazłam całe pole poziomek, nieruszonych. Akurat w tym miejscu nikt nie musiał nic mówić, po prostu było wiadomo, że tu poziomek się nie zrywa. 

ALEKSANDRA JANUS: Karolina uruchomiła temat odpowiedniości, dyskusji o tym, co jest godne i jak się zachować, kiedy widzi się w takim miejscu poziomki. Takim terenem-laboratorium, które możemy obserwować, jest przestrzeń obozu KL-Plaszow w Krakowie. Znajduje się tam pomnik, ale poza nim dwa cmentarze żydowskie, miejsca straceń, egzekucji, groby masowe, i to zlewa się w jedną wielką zieloną przestrzeń. Są osoby, które czytają ten teren przede wszystkim w kluczu zaniedbania i uważają, że należy poddać go praktykom, które go zmienią i będą zapobiegać zdziczeniu. Ale można też widzieć tę przestrzeń w całej złożoności: ma wartość zarówno ze względu na pamięć i historię, jak i jako teren zielony w środku gęsto zabudowanego Krakowa. Należy także pracować z nim, aby nadać tej przestrzeni czytelność: oznaczyć granice przedwojennych cmentarzy (niedawno było to tematem partycypacyjnego działania artystycznego), zaznaczyć miejsca o wartości historycznej, miejsca masowych grobów, miejsca egzekucji. Funkcjonowanie tej przestrzeni jako miejsca pamięci i terenu zielonego nie musi się wykluczać. 

Zeszłego lata pojechałam zobaczyć teren Plaszowa. Poza mną było tam dwoje turystów amerykańskich i pan spacerujący z psem. Czy wieloraki sposób używania takich miejsc później – że można jechać z konkretną intencją, ale jednocześnie, mieszkając w pobliżu, spacerować po nich z psem – jest zgodny z ideą zielonego upamiętniania?

KAROLINA GRZYWNOWICZ: To jest ciekawe właśnie w przypadku Plaszowa, przestrzeni w mieście, nie w odosobnieniu, bardzo żywej, ze społecznością mieszkającą tuż obok i różnie używającą tej przestrzeni. Była kiedyś dyskusja o pani, która zbierała tam kwiaty na bukiety, a później sprzedawała te bukiety, dorabiając do emerytury. Są tam też ludzie wyprowadzający swoje psy. 

ALEKSANDRA JANUS: Plaszow jest specyficzny, bo to ogromna powierzchnia, nie wiadomo, gdzie zaczyna, a gdzie kończy się cmentarz, więc trudno oczekiwać, żeby ktoś mógł się w tej przestrzeni rozeznać, gdzie można wyjść z psem, a gdzie nie można. Jeśli chodzi o prawa przyjęte w judaizmie, to miejsca pochówku nie powinny być przestrzeniami do spacerowania z psami. Zresztą, w Polsce nie spotyka się psów na katolickich cmentarzach. Dlatego oznaczenie terenu cmentarza i danie wyraźnej wskazówki, że te miejsca wymagają innych kodów zachowań, byłoby kluczowe. Podobnie jak zaznaczenia wymagałyby te części terenu, które muszą być zachowane w odpowiedni sposób nie ze względu na pochówki, ale historię, która się tam dokonała. Myślę, że ta przestrzeń zasługuje, by wyróżnić w niej pewne strefy. Mam poczucie, że na tym rozległym terenie można pomieścić różne potrzeby. W miejscach poza miastem jest trochę inaczej. W takich miejscach, o których mówiła Natalia, wspominając o Szumowie i Pikulach, jest o tyle prościej, że to punkty w środku lasu, więc jest poza nimi cały las na robienie innych rzeczy. 

Zastanawiam się, czy taka forma zielonego upamiętniania mogłaby być pewną propozycją, jednym z pomysłów dla osób, które przygotowują projekty odbudowania Ukrainy po wojnie, gdzie miejsc pochówków albo domniemanych pochówków będzie bardzo dużo, spora część przestrzeni miejskiej to w tym momencie właściwie cmentarze. Pewnie niektóre będą wymagały zabezpieczenia.


ALEKSANDRA JANUS
: Ostrożnie się zabieram za to pytanie, bo czuję, że nie jestem w pozycji, żeby mówić komuś, co powinien zrobić ze swoimi zmarłymi w swoim kraju, w momencie toczącej się wojny. Najważniejsze jest to, co będą czuli jako zbiorowość, jak będą chcieli pamiętać o tym, co się wydarzyło. Znam osoby, które już teraz zajmują się myśleniem o odbudowie Ukrainy w perspektywie urbanistycznej, tworzą plany, żeby być gotowi na moment, kiedy to będzie możliwe. Ale bardzo ważny jest proces negocjacji, który musi się toczyć, zanim coś się upamiętni w sposób, który jest widzialnym znakiem w przestrzeni. I chyba najważniejsze, żeby ten proces mógł się toczyć, mogły wybrzmieć różne perspektywy i głosy. Dla każdej rozmowy o upamiętnianiu niezwykle ważnym kontekstem jest polityka historyczna, a w dalszej kolejności różne inspiracje płynące ze współczesnych estetyk, ze sztuki oraz tego, czego oczekują społeczności. Kiedy patrzę na skalę, z jaką mamy do czynienia w Ukrainie, wydaje mi się, że podejście, o którym tu rozmawiamy, może być jedną z możliwych dróg, ale być może osoby, które będą o tym myśleć na miejscu, będą mieć zupełnie inne zdanie i potrzeby.


ANNA PAJĘCKA – ur. 1992, redaktorka działu teatr, sekretarzyni redakcji w „Dwutygodnik.com”. Studiowała w Instytucie Kultury Polskiej na Uniwersytecie Warszawskim. Publikuje w „Wysokich Obcasach”, „Szumie”, „Dialogu”, „Miej Miejsce” i „Czasie Kultury”.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com