Asy czy miernoty? Jaki był naprawdę wywiad PRL?

Asy czy miernoty? Jaki był naprawdę wywiad PRL?

Karolina Lewicka rozmawia z prof. Andrzejem Paczkowskim


Wacław Komar

Wacław Komar

Agenci powojennego polskiego wywiadu kwalifikacje mieli byle jakie. Ale te miernoty zdobyły dla PRL skrzynie złota i miliony dolarów – opowiada prof. Andrzej Paczkowski.

NEWSWEEK HISTORIA: Kiedy polskie państwo komunistyczne zaczęło budować swój wywiad?

ANDRZEJ PACZKOWSKI: Momentem przełomowym było lato 1945 roku. W lipcu mocarstwa zachodnie uznały Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, co oznaczało możliwość otwarcia placówek dyplomatycznych. Wtedy powstawały ambasady, misje wojskowe, biura podróży, przedstawicielstwa handlowe – zaplecze niezbędne dla prowadzenia działalności wywiadowczej. Wcześniej był tylko zwiad, czyli przyfrontowe rozpoznanie terenu przez wojsko, często łączone z dywersją. Aż do listopada 1945 r. był to de facto zwiad Armii Czerwonej, bo wszystkie stanowiska były obsadzone przez Sowietów. I na tej bazie gen. Wacław Komar stworzył regularny wywiad wojskowy.

NEWSWEEK HISTORIA: Komar zaczął od polonizacji kadry.

ANDRZEJ PACZKOWSKI: O ile zwiad mógł się składać wyłącznie z oficerów sowieckich, o tyle trudno było sobie wyobrazić, że Rosjanin jest, dajmy na to, polskim attaché wojskowym w Nowym Jorku.

NEWSWEEK HISTORIA: Ale Sowieci zniknęli z wywiadowczych struktur PRL dopiero po październiku 1956 roku. Równolegle do wojskowego powstawał wywiad cywilny.

ANDRZEJ PACZKOWSKI: Tworzony od zera. Od czerwca 1945 r. zajął się tym Juliusz Burgin, ślusarz i przedwojenny komunista, który po wybuchu II wojny uciekł do ZSRR, a do Polski wrócił z dywizją kościuszkowską. Był oficerem politycznym i nigdy nie pracował w wywiadzie. Komar, który od połowy 1947 r. miał stanąć na czele obu wywiadów, wojskowego i cywilnego, był bardziej doświadczony. Za młodu tzw. cyngiel, wykonujący wyroki sądu partyjnego, zastrzelił co najmniej dwie osoby. W 1927 r. został ewakuowany do ZSRR, gdzie przeszedł przeszkolenie polityczne i wojskowe (w tym wywiadowcze), odbył staż w Armii Czerwonej. Potem z Moskwy wysłano go do pracy konspiracyjnej, m.in. w Niemczech i Polsce. Walczył w wojnie domowej w Hiszpanii jako dowódca jednej z brygad międzynarodowych, a w 1940 r. brał udział w kampanii francuskiej i resztę wojny przesiedział w obozie jenieckim. Jego zastępca, Stanisław Flato, nie miał doświadczenia wywiadowczego, ale życiowe i polityczne – wyemigrował z Polski w latach 30., studiował medycynę we Francji, był lekarzem na frontach dwóch wojen: hiszpańskiej i chińsko-japońskiej. Po powrocie szybko zrobił karierę w wywiadzie.

NEWSWEEK HISTORIA: Próżno szukać polskiego Jamesa Bonda we wczesnych latach peerelowskiego wywiadu.

ANDRZEJ PACZKOWSKI: Wielu tajnych współpracowników i informatorów to osoby przypadkowe lub miernoty współpracujące, jak to określano, „na bazie materialnej”, czyli dla pieniędzy. „Tam, gdzie mamy agentów, stanowią oni potencjalnie bardzo słabe jednostki” – tak zaczynał się raport z 1949 r. dotyczący siatki wywiadowczej w Anglii.

NEWSWEEK HISTORIA: Są także charakterystyki poszczególnych agentów. „Idealista”: Pracuje dość chętnie – nie jest jednak w stanie zrozumieć naszej pracy. Inteligencja mierna. „Alfred”: inteligencja przeciętna, brak perspektyw rozwojowych. Dotychczas nie był przeszkolony. „Koch” nie zjawił się na umówionym spotkaniu i bez uprzedzenia wrócił do Frankfurtu, tłumacząc się następnie bardzo mętnie i wykrętnie. Wnioski: „nadal duża część naszego aparatu nie jest na poziomie”.

ANDRZEJ PACZKOWSKI: Podobnie jak ze współpracownikami były kłopoty z kadrą operacyjną czy analityczną. W powojennej Polsce, liczącej 24 mln mieszkańców, raptem 350 tys. legitymowało się średnim lub wyższym wykształceniem. Do służb bezpieczeństwa szli synowie chłopscy, a ich awans zawodowy nie oznaczał awansu kulturowego. Wprawdzie od 1948 r. powstawały pierwsze szkoły wywiadowcze, ale było to szkolenie „przed-podyplomowe”, gdyż dopiero w latach 70. kandydaci na oficerów wywiadu mieli mieć ukończone studia. Początkowo nie musieli legitymować się nawet maturą.

NEWSWEEK HISTORIA: Były jakiekolwiek kryteria werbunku?

ANDRZEJ PACZKOWSKI: Kandydat miał być lojalny i doświadczony politycznie, więc często werbowano go za pośrednictwem komitetów partyjnych. Mile widziana była znajomość języka obcego. Jedną z głównych baz werbunkowych było środowisko dąbrowszczaków, żołnierzy walczących w hiszpańskiej wojnie domowej po stronie republikańskiej. W kręgu zainteresowania byli polscy Żydzi, którzy jeszcze przed wojną wyemigrowali i osiedli się we Francji, Szwajcarii czy Holandii, a od 1946 r. także przedwojenni oficerowie i polska emigracja polityczno-wojskowa. Na przykład komórka analityczna wywiadu wojskowego składała się niemal w całości z oficerów II RP, którzy wrócili z Zachodu. Informatorów nieraz werbowano „na patriotyzm”. W Anglii stworzono całą siatkę składającą się z polskich inżynierów, którzy po odejściu z wojska zatrudnieni byli w brytyjskich przedsiębiorstwach. Oni nie pracowali dla wywiadu (nawet nie wiedzieli, że są zarejestrowani), oni pracowali dla Polski: kraj w odbudowie potrzebował nowych technologii. Zamawiano u nich gotowe projekty czy dokumentację np. fabryki kwasu siarkowego. Był to rodzaj wywiadu przemysłowego.

Werbowano też siłą? Groźbą, szantażem?

– Rzadko, ale jednak stosowano szantaż np. wobec osób, które podpisały volkslistę czy których rodzina w kraju miała kłopoty z bezpieką. Szantażem posłużono się wobec jednego z legendarnych dowódców Dywizjonu 303, gdy w 1947 r. przyjechał do kraju, by odwiedzić rodzinę. Gdy wracał, podrzucono mu do bagażu dzieło sztuki. Szmugiel groził więzieniem. W ten sposób Urbanowicz został zmuszony do współpracy. Przekazywał wywiadowi informacje dotyczące amerykańskiego lotnictwa, ale po półtora roku zdołał się uwolnić.

NEWSWEEK HISTORIA: Przenieśmy się do powojennego Londynu, bo tam w połowie 1946 r. tempa nabrała operacja, którą często nazywa się TUN, jedna z najsłynniejszych akcji wywiadu.

– Ta historia miała początek we wrześniu 1939 roku. Pod naporem niemieckiej ofensywy polski rząd przygotowywał się do opuszczenia Warszawy. Do żelaznych skrzyń pospiesznie pakowano cały ówczesny zapas złota Banku Polskiego na sumę prawie 400 mln zł oraz zasoby Funduszu Obrony Narodowej (FON) uzbierane ze składek społecznych. Wraz z polskimi władzami skarb przekroczył granicę Rumunii. Dalsze losy były skomplikowane, dość rzec, że złoto FON (ponad 200 kg) trafiło do Wielkiej Brytanii, a w 1945 r. pieczę nad nimi trzymał gen. Stanisław Tatar, zastępca szefa Sztabu Głównego.

Wysłany na Wyspy jako emisariusz – to wersja oficjalna.

– Oczywiście przewoził informacje, lecz rzeczywisty powód jego „oddalenia” był chyba inny. Otóż Tatar skłaniał się do szukania kompromisu z Sowietami, co nie podobało się kierownictwu AK. Bór-Komorowski postanowił pozbyć się Tatara z Warszawy. W kwietniu 1944 r. generał został przerzucony do Wielkiej Brytanii. Objął w Sztabie Głównym arcyważną funkcję – podlegał mu Oddział VI (Specjalny), a więc wszystkie jednostki zajmujące się łącznością z krajem, w tym przerzutem cichociemnych i pieniędzmi dla konspiracji. Gdy w grudniu 1944 r. zaprzestano lotów do kraju, Tatar wraz z szefem likwidowanego Oddziału VI, ppłk. Marianem Utnikiem, i jego zastępcą płk. Stanisławem Nowickim utworzyli tzw. fundusz Drawa. Fundusz ten dysponował złotem FON oraz sporą częścią z 10-milionowej (w dolarach) darowizny, którą jeszcze w czerwcu 1944 r. w czasie wizyty Stanisława Mikołajczyka w USA przekazał prezydent Roosevelt.

Tyle że Rząd na Uchodźstwie stopniowo słabł, a los Polski został przesądzony na konferencji w Jałcie.

– Były premier Stanisław Mikołajczyk pogodził się z tym i wrócił do kraju, by porozumieć się z komunistami. Tatar, jak już wiemy, był zwolennikiem takiego rozwiązania, więc stał się łatwym celem dla wywiadu. Grę z ludźmi Tatara rozpoczął płk Józef Kuropieska – przedwojenny oficer, jeniec oflagu w Woldenbergu, od października 1945 r. szef Polskiej Misji Wojskowej w Londynie, a od lutego 1946 r. attaché wojskowy przy Ambasadzie RP. Najpierw były to kontakty mające na celu ściąganie do kraju żołnierzy i tworzenie podziałów w Polskich Siłach Zbrojnych. Gdy okazało się, że Tatar, Utnik i Nowicki „siedzą na forsie”, to ona stała się głównym (choć niejedynym) celem zabiegów Kuropieski.

Zachował się raport, który płk Kuropieska przesłał do gen. Komara: „Tatar ze swoimi ludźmi dysponują kwotą wynoszącą około trzech milionów dolarów. Chyba go przekonałem, że upłynnienie tej sumy i wprowadzenie jej do gry natychmiast w pierwszym roku naszego planu trzyletniego da nierównie większe korzyści społeczeństwu, niż miałoby to nastąpić w późniejszym okresie”.

– Chyba rzeczywiście Kuropieska zdołał przekonać Tatara, ale niemałą rolę odgrywały wydarzenia w kraju, przede wszystkim ogłoszenie sfałszowanych wyników referendum. Tatar tracił wiarę w Mikołajczyka, a Utnik zaczął świadczyć usługi wywiadowcze komunistom. To on dostarczył władzom w Warszawie brytyjski dokument z jesieni 1944 r., gdy premierem był Mikołajczyk, dotyczący starań o pozyskanie dla Polski Szczecina. Komuniści zarzucili Mikołajczykowi zatajenie tego pisma i uznali to za działanie na szkodę państwa polskiego, co miało być podstawą do wydania nakazu aresztowania szefa ludowców.

Mniej więcej w tym samym czasie Tatar postanowił przejść na stronę komunistów. Wraz z całym złotem.

– Tatar wciąż się wahał. Znacznie bardziej zdecydowani byli Utnik i Nowicki (który od 1948 r. był regularnym informatorem wywiadu wojskowego). W maju 1947 roku, a więc już po sfałszowanych wyborach i klęsce Mikołajczyka, uzgodniono sprawę złota FON (akcja o kryptonimie Brzoza), które trafiło do gmachu ambasady. Dalszym przerzutem zajęli się kurierzy: por. Leon Szwajcer i Pola Landau-Leder. Dziesięć skrzyń ze złotem dotarło na Okęcie przez Pragę i Kopenhagę. Tatar pojechał po raz pierwszy do Polski, a od września zaczęło się stopniowe, regularne przekazywanie gotówki. Niektóre transze zawierały 200 tys. dolarów. Ponadto uzgodniono sumy, które zostały przeznaczone na zakup urządzeń dla MON, dla paru instytutów naukowych czy autobusów dla Warszawy. Przekazano także niektóre nieruchomości w Londynie i Paryżu. W paryskiej mieści się dziś stacja naukowa PAN. Nowicki powiadomił władze nawet o tzw. szafkach, tj. o kilku osobach, którym Tatar jeszcze w 1947 r. dostarczył pieniądze na udzielanie pomocy żołnierzom AK i rodzinom aresztowanych. Bezpieka zgarnęła ponad 40 tys. dol., a jeden z przechowujących pieniądze, prof. Stefan Grzybowski, zmarł w areszcie, prawdopodobnie zamordowany. W sumie przekazano – nie licząc FON – w gotówce, nieruchomościach i zakupach ponad 3 mln dolarów. Cala trójka została odznaczona.

To był największy sukces raczkującego wywiadu. A porażka?

– Porażką był brak innych sukcesów. Nie udało się przeniknąć do żadnego obcego wywiadu czy kierowniczych kół wojskowych. Ale trzeba powiedzieć, że bardzo się starano. Pierwszym tzw. nielegałem (uśpionym agentem) peerelowskim był mjr Henryk Trojan-Adler, dąbrowszczak ściągnięty do kraju w 1947 r. z Palestyny. Pod pseudonimem Dupont działał parę lat we Francji i stworzył małą siatkę informatorów…

… którą w późnych latach 50. wsypie Amerykanom inny „nielegał” z Palestyny, Jerzy Bryn.

– Bryn, także dąbrowszczak, razem z Adlerem ściągnięty z Palestyny, zastąpił go na nielegalnej placówce w Paryżu. Po paru latach wrócił do kraju i zaczął karierę w dyplomacji, oczywiście nie zrywając związków z wywiadem. W 1958 r. będąc na placówce w Tokio w niezbyt jasnych okolicznościach znalazł się w rękach Amerykanów, a po pewnym czasie w równie niejasny sposób uwolnił się i udał do Polski. Zapewne wsypał wielu oficerów i informatorów, a wśród nich także część francuskiej siatki Trojana, którą kiedyś sam prowadził.

Bryn został skazany na dożywocie i zmarł w więzieniu.

Pod koniec lat 40., jak wylicza w książce „Długie ramię Moskwy” Sławomir Cenckiewicz, mamy dwie nielegalne rezydentury PRL-owskiego wywiadu w USA, po jednej w Kanadzie, Meksyku i Ameryce Łacińskiej. W Niemczech cztery, a we Włoszech trzy, w tym jedna w Watykanie. Anglia, Szkocja, Belgia i Szwajcaria – także po jednym „nielegale”. Chodziło przede wszystkim o to, o czym informuje przytaczany przez Cenckiewicza dokument, że „przed aparatem wywiadowczym postawiono perspektywę oderwania się w niedalekiej przyszłości od środowisk komunistycznych i wyjścia na nowe bazy werbunkowe wśród warstw i środowisk ideowo niezwiązanych z obozem socjalistycznym”.

– Były to pobożne życzenia. W pierwszych latach oficerami na placówkach byli często znajomi gen. Komara z hiszpańskiej wojny domowej, którzy mieli tendencję do obracania się w znanym im środowisku. Na przykład w 1952 r. Stanisław Flato został wysłany do Ottawy, by zreorganizować i ożywić siatkę wywiadowczą na Kanadę i USA. Ta, która działała, stworzona była przez Amerykanina (pseudonim Chłopak), uczestnika brygad międzynarodowych w Hiszpanii, a jakże. Na tymże człowieku oparł się też Flato. Nie miał wyboru. Siatki w Niemczech i we Włoszech tworzono z tamtejszych komunistów. Można zaryzykować opinię, że wciąż nie był to wywiad profesjonalny. Sowieccy „starsi bracia” udzielali pomocy, ale pierwsza grupa wyjechała na szkolenie wywiadowcze do Moskwy dopiero w 1953 roku. Ludzie Komara, jeśli tak można powiedzieć, mieli za to głowę do interesów. Oba wywiady zorganizowały na szeroką skalę – z udziałem instytucji partyjnych – nielegalny handel poprzez spółkę Dimex. W latach 1947-1949 przyniosła ona blisko 3 mln dolarów i 7,6 miliarda złotych zysku!

Ale w latach 40. wywiadowi wojskowemu udało się przeprowadzić dwie duże operacje wspierające greckich komunistów.

– Te działania ze sztuką szpiegowską miały niewiele wspólnego, choć powierzono je wywiadowi wojskowemu. Wysyłano do Grecji m.in. sprzęt wojskowy, żywność, lekarstwa, materiały wybuchowe. Nie obyło się bez wpadek, np. podczas załadunku statku kilka skrzyń z bronią się rozpadło, a zawartość rozsypała na brzegu. Pospiesznie zmieniono port wyjścia z Gdyni na Gdańsk, a dla kamuflażu rozpuszczono plotkę, że ładunek ma trafić do Palestyny. Ostatni transport odpłynął z Gdańska we wrześniu 1949 roku, gdy walki w Grecji dogasały. Całość operacji, finansowana z budżetów MON i Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, kosztowała Polskę, lekko licząc, nawet 15 mln dolarów.

Pierwszy etap tworzenia wywiadu dobiegł końca wraz z początkiem stalinowskich czystek.

– Tak, na skutek walki z tzw. prawicowo-nacjonalistycznym odchyleniem w czerwcu 1950 r. przestał działać zintegrowany wywiad wojskowo-cywilny. Czystki, które objęły około 180 funkcjonariuszy wywiadu cywilnego i ponad 120 wojskowego, w tym wszystkich oficerów przedwojennych, rozpoczęły się już jesienią 1949 roku. Bolesław Bierut zalecił, by uzupełnić kadrę przez wypróbowanych towarzyszy, a usunąć tych, którzy mogli stać się obiektem wpływów. W październiku 1950 r. ze stanowiska musiał odejść Komar, który dwa lata później został aresztowany i obciążony zarzutami o szpiegostwo, jak i zaśmiecanie peerelowskiego wywiadu wrogimi elementami. W sierpniu 1951 r. w najbardziej znanym stalinowskim procesie stanęli przed sądem oskarżeni o tzw. spisek w wojsku m.in. Tatar, Utnik i Nowicki. Skazano ponad 20 oficerów wywiadu wojskowego. Kilka wyroków śmierci zostało wykonanych. Na parę lat oba wywiady PRL zostały sparaliżowane. Dopiero w połowie lat 50. zaczęła się ich powolna odbudowa.

Prof. Andrzej Paczkowski – historyk związany z Instytutem Studiów Politycznych PAN i Collegium Civitas. Działacz opozycji demokratycznej, przewodniczący Rady IPN i dwukrotny członek Kolegium IPN.

Tekst pochodzi z „Newsweeka Historia” 09/2014 i po raz pierwszy ukazał się we wrześniu 2014 roku.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com