Dawid Ben Gurion: twórca Izraela, który niekiedy szybciej mówił, niż myślał

Dawid Ben Gurion: twórca Izraela, który niekiedy szybciej mówił, niż myślał

Paweł Smoleński


Dawid Ben Gurion (Fot. domena publiczna)

W Izraelu trwa spór, czy rzeczywiście Dawid Ben Gurion powiedział, że Ocaleni muszą mieć coś na sumieniu, bo inaczej by nie przeżyli, albo czy to jego myśl, że gdyby miał do wyboru: uratować 10 tys. żydowskich dzieci, wywożąc je do Anglii, lub 5 tys. ewakuować do Palestyny, wybrałby to drugie.

Paweł Smoleński – pisarz, publicysta i reporter “Gazety Wyborczej”

Jadąc drogą nr 40 przez pustynię Negew od Beer Szewy w kierunku Mitzpe Ramon, trzeba skręcić w prawo i już się jest na miejscu. To kibuc Sede Boker założony u progu lat 50. XX w. Żyje z rolnictwa i uprawy winorośli. To miejsce historyczne, dlatego do Sede Boker przyjeżdżają wycieczki. Winnice zakładał tu sam Dawid Ben Gurion, ojciec założyciel, pierwszy i wieloletni premier Izraela. W Erec Israel był nie tylko politykiem, ale też związkowcem, dziennikarzem, rolnikiem i sadownikiem. W maju 1948 r. odczytał deklarację niepodległości państwa i jako pierwszy złożył pod nią podpis. Mieszkał w kibucu Sede Boker przez kilka lat tuż po powstaniu osady, a później w latach 70. aż do śmierci w grudniu 1973 r.

Niski, z dużą głową i sterczącą na wszystkie strony, nawet w zaawansowanym wieku, czupryną. Przyszedł na świat w 1886 r. w Płońsku w rodzinie niedokończonego prawnika jako Dawid Grun. Matka umarła, gdy był dzieckiem. Nigdy nie mówił dobrze po polsku, wychodził z założenia, że nie ma sensu uczyć się lokalnego języka narodu żyjącego na zachodnim skraju imperium Romanowów. Zdeklarowany syjonista (każdy inny pogląd na sprawę żydowską uważał za zdradę), lewicowiec, marzyciel. Uważał, że Izrael ma być demokratyczny, a więc również dla wszystkich mniejszości, w tym rzecz jasna Arabów, choć był gotów wojować z nimi o ziemię.

Nie cierpiał prawicy, także syjonistycznej. Świecki do bólu.

Gdy studiował na uniwersytecie w Stambule, widział, jak tureccy nacjonaliści eliminują islam z życia politycznego kraju, ale on sam doceniał rolę judaizmu w utrzymaniu przez lata diaspory żydowskiej tożsamości narodowej.

Tylko jedna rzecz była dla niego warta każdej ceny – niepodległe państwo żydowskie.

Niekiedy szybciej mówił, niż myślał, więc jest autorem (czasami tylko domniemanym) wielu opinii co najmniej niesprawiedliwych albo krzywdzących, jak np. niektóre słowa o Żydach uratowanych z Zagłady. Ben Gurion uważał, że Żydzi powinni być w Ziemi Obiecanej, a nie w Europie. Zresztą w Izraelu trwa spór, czy rzeczywiście powiedział, że Ocaleni muszą mieć coś na sumieniu, bo inaczej by nie przeżyli, albo czy to jego myśl, że gdyby miał do wyboru: uratować 10 tys. żydowskich dzieci, wywożąc je do Anglii, lub 5 tys. ewakuować do Palestyny, wybrałby to drugie.

Zarzucano mu wydanie rozkazu zatopienia statku „Altalena”, który wiózł do Palestyny broń dla radykalnej żydowskiej prawicy (były ofiary śmiertelne), oraz sekowanie syjonistów rewizjonistów (dzisiaj tak m.in. tłumaczy się niechęć urzędującego premiera „Bibiego” Netanjahu do pamięci o Ben Gurionie). Że nawiązał kontakty z powojennymi Niemcami. A gdy jego kariera dobiegała końca, nie znoszono go za stworzenie państwa etatystycznego, w którym o awansach można było zapomnieć, jeśli nie było się członkiem lubianej przez niego organizacji.

Nadto Ben Gurion był kapryśny, po izraelsku bałaganiarski, pamiętliwy, arogancki, przemądrzały i wybuchowy. Słowem – mąż stanu, co się zowie. Lecz innego Bena Guriona Izrael nie miał. I może dobrze, że miał takiego.

Do jego biografii zabrał się Tom Segev, historyk i pisarz, którego książki (np. „Siódmy milion” – o stosunku Izraela do Ocalonych i Zagłady) budzą w Tel Awiwie takie namiętności jak plotki o kolejnym romansie jakiejś hollywoodzkiej gwiazdeczki wśród czytelników tabloidów. Książka „Państwo za wszelką cenę”, mimo że świeżutka, już wywołuje spory. Nic dziwnego, bo choć Ben Gurion nie żyje od 45 lat, ciągle prowokuje do awantur. Biografia ukaże się niebawem w języku polskim. I dobrze, bowiem historyczne pisarstwo Segeva nie tylko przybliża przeszłość i ukazuje nieznane, ale też uczy, że historii się nie zmieni, więc nie ma co jej lukrować i dosmaczać. Historia jest, jaka jest, i kwita.

Dawid Ben Gurion jest w Izraelu szanowany, jednak nawet najwięksi jego wyznawcy nie wmawiają publiczności, że był zastępcą Pana Boga, a nawet niekiedy ważniejszy od Stwórcy. Cieszy się należną estymą, chociaż jego myśli o państwie poddawane są nieustannej krytyce, niekiedy z najwyższych foteli władzy. Moim zdaniem to nierozsądne i szkodzi żydowskiemu państwu, które tak ukochał.

Ben Gurionowi nie wpadłoby do głowy, by deklarację niepodległości zastąpić ciasną intelektualnie ustawą o narodzie żydowskim przyjętą niedawno przez Kneset, a podającą w wątpliwość pełnoprawne obywatelstwo izraelskich mniejszości.

Przeciwnicy nowego mają nadzieję, że parlament jednak pójdzie po rozum do głowy, a sąd najwyższy Izraela nakaże politykom opamiętanie. Są jeszcze takie sądy na świecie.

W kraju toczą się mniejsze lub większe rozgrywki polityczne, tymczasem do Sede Boker wciąż jeżdżą wycieczki, ma Ben Gurion lotnisko swojego imienia, a na nim popiersie, które ze względu na skromny rozmiar mogłoby stanąć na większym biurku. Nikt nie bije mu pokłonów i choć są tacy, którzy łajają go niesłusznie, to jednak brak w Izraelu lizusów wychwalających go jak świętego.

Ma więc Ben Gurion niewątpliwe ogromne zasługi oraz worek wad. Nie przypisuje mu się urzędowego statusu demiurga i półboga jak co poniektórym w bratnim, zimnym kraju. Jakie to miłe, nieprawdaż?


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com