Olimpijczyk Dariusz Popiela walczy o pamięć po Żydach

“Panie wójcie, zginęło 256 ludzi. To największa tragedia w historii Krościenka”. Olimpijczyk Dariusz Popiela walczy o pamięć po Żydach

Estera Flieger


Dariusz Popiela na cmentarzu w Krościenku (Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta)

Dariusz Popiela Swój projekt nazwał “Ludzie, nie liczby”. Spędził w archiwum długie godziny, żeby ustalić nazwiska Żydów, którzy mieszkali w Krościenku

Cmentarz żydowski w Krościenku rozciąga się tuż przy Dunajcu. Uchylam bramę. Na wprost czarny pomnik. Dwie marmurowe płyty z gwiazdami Dawida. Wyryto na nich nazwiska 256 miejscowych Żydów, którzy zginęli w Zagładzie.

Kiedy Dariusz Popiela przyszedł tu pierwszy raz, płot był rozwalony, brama zardzewiała. Chęchy, krzaki.

– Siekło mnie. Cmentarz nie może tak wyglądać. W tym miejscu pochowani są ludzie – mówi. – Wszedłem i już tu zostałem.

Tydzień później przyjechał z kosiarką. Pomógł znajomy ogrodnik.

To chyba sportowa złość, o której mówią komentatorzy. Bo Dariusz jest kajakarzem górskim. Siedmiokrotny mistrz Polski, wicemistrz Europy, olimpijczyk. Trenował obok cmentarza przez kilkanaście lat. Ale powiedział mu o nim jego fizjolog prof. Jerzy Żołądź. Współpracują, odkąd skończył 12 lat. Wiedział, że Dariusz interesuje się historią.

Na skoszenie trawy zgodę dostał od gminy wyznaniowej. Ale chciał zrobić więcej. Trzeba było rozmawiać z wójtem, też kajakarzem. Dariusz wierzy, że to pomogło, bo pewnie dlatego zgodził się spotkać. – Panie wójcie, zginęło 256 ludzi. To największa tragedia w historii Krościenka.

Na początku było gadanie, że przyjadą Żydzi i będą chcieli odzyskiwać majątki. – Ludzie nie zdają sobie sprawy ze skali Zagłady. Pięć osób z Krościenka przeżyło. W tym dwóch braci z listy Schindlera.

Pomógł syn wójta. Jakub Dyda kilka lat wcześniej sam tu zorganizował sprzątanie: – Ale wtedy czegoś zabrakło, skończyło się na jednej akcji. Miałem wyrzuty sumienia, że nie udało się zrobić więcej. Aż w 2017 roku pojawił się Darek. Dzięki niemu zrobiliśmy krok do przodu, którego nie daliśmy rady zrobić przed laty.

Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta

Na pomnik Dariusz zbierał w internecie. Sam też coś odłożył. – Jak zaczęła się dyskusja wokół nowej ustawy o IPN, myślałem, że pozamiatane.

Ludzie wpłacali po 50, 100, 200 złotych. Ktoś napisał, że spędzał tu wakacje z mamą. Kiedy anonimowy darczyńca przelał najpierw 5, a potem 10 tysięcy, myślał, że to pomyłka. Nie była. Poznali się pół roku później. Dariusz przewiezie go kajakiem.

Pieniądze były też potrzebne na zabezpieczenie masowego grobu, który dopiero teraz udało się tu zlokalizować. I tablice. Na nich – historia społeczności żydowskiej w Krościenku. Jest np. o miejscowym zegarmistrzu Mojżeszu Langerze. Dowiaduję się nawet, gdzie mieszkał Salomon Unterberger. Dłuższą chwilę zajmuje mi ustalenie, kto jest autorem opisów. Bo sportowiec nie chce początkowo powiedzieć, że sam to robił.

Henio narciarz

Swój projekt nazwał „Ludzie, nie liczby”. Spędził w archiwum długie godziny, żeby ustalić nazwiska Żydów, którzy mieszkali w Krościenku przed wojną, i dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Pomogła mu dr Karolina Panz, historyczka. – Czasem myślę, że odpuściłabym, a on się nie poddał.

Szczególnie bliski jest mu „Henio narciarz”, czyli Henryk Stahlberger, bo też sportowiec. Zresztą jego historia była pierwszą, którą poznał.

Pomnik odsłonięto 17 czerwca ub. roku. Przyjechali potomkowie Żydów z okolicy. – Czyta się o ich dziadkach, rodzicach, a tu nagle oni.

Ktoś przywiózł ziemię z Erec Israel. Pomodlił się naczelny rabin Polski Michael Schudrich. Tylko księdza nie było. Ktoś zaprosił go w tym czasie na urodziny.

Tydzień później Dariusz zdobył srebro w Pucharze Świata. Zabrakło dwóch setnych do pierwszego w historii polskiego kajakarstwa górskiego złota.

Jakub Dyda, syn wójta: – Mijam często cmentarz i widzę, że ktoś tam jest i czyta tablice. Przełom to byłoby może za dużo powiedziane. Ale kropla drąży skałę. Zastanawiam się czasem, dlaczego przez tyle lat o kirkut nie zadbali ludzie, których sąsiadami byli zamordowani Żydzi. Ale nie ma co do tego wracać, najważniejsze, że teraz wszyscy wiedzą, gdzie jest kirkut. Jest też młodzież, która przy okazji realizacji projektu pojechała do Bełżca, pojadą kolejne grupy. 256 osób znów ma imię i nazwisko, ma też pogrzeb.

Uczniowie Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego w Krościenku wrócili niedawno z główną nagrodą od Muzeum Historycznego Miasta Krakowa za film oparty na wspomnieniach mieszkańców miasta.

– Darek zaraża pasją. Ma bardzo dobry kontakt z młodzieżą. Był świetnym przewodnikiem w Bełżcu – relacjonuje dyrektor szkoły Robert Dębski. – To, co się udało, to uświadomienie młodzieży, że chodzi o sąsiadów ich dziadków, pradziadków, ludzi, z którymi ich rodziny się witały, przyjaźniły, że wśród ofiar byli ich rówieśnicy. To już nie są dla nich tylko liczby.

Kręgosłup

Z Dariuszem spotykam się zaraz po treningu w Krakowie, jedziemy do Nowego Sącza, gdzie mieszka. Na dachu samochodu kajak. Dzień wcześniej w bagażniku wiózł drewniane płyty przypominające kształtem macewy. Z Aleksandrem Schwarzem z Komisji Rabinicznej i Fundacji Zapomniane wbijają je tam, gdzie uda im się ustalić, że spoczywają ofiary Zagłady, by przywrócić im imię.

Do kajaka 7-letniego Dariusza wsadził tata, do dziś jego trener. To już rodzinna tradycja. Trenowali też wujkowie, jeden z nich utonął. W 1985 roku ojciec i jego brat przerwali karierę sportową i założyli firmę produkującą kajaki.

Chłopiec wolał być piłkarzem. Dziś olimpijczyk mówi, że nie zamieniłby tego sportu na żaden inny. Podoba mu się, że często musi płynąć pod prąd, jak w życiu. Mówi, że sport dał mu kręgosłup moralny. I że to ze sportu się wzięło, że jak coś robi, to na całego.

214 dni w roku spędza poza domem. Dzień zaczyna od treningu na wodzie. Zimą też. Do tego siłownia, latem rower, wyszukiwanie nowinek technicznych, dieta. Trzeba na siebie uważać, dobrze się wysypiać. Przeziębienie to przerwa w przygotowaniach do imprez kajakarskich, których jest siedem, osiem w roku.

– Kwalifikacji olimpijskiej nie dostaje się na piękne oczy. W 2020 roku chcę jechać do Tokio. Gdybym jednak karierę musiał skończyć teraz, czułbym się spełnionym sportowcem. Są medale mistrzostw świata, Europy i Polski.

Kajakarstwo nie jest medialnym sportem. Czasem przypomną sobie o nim dziennikarze. Jest naprawdę dobrze, kiedy zarabia się 5-6 tysięcy miesięcznie. Ale to możliwe tylko, jeśli ma się stypendium ministra. A żeby je dostać, trzeba zmieścić się w ósemce najlepszych zawodników świata lub Europy. – Gdybym był tenisistą i osiągał takie wyniki, byłoby więcej pieniędzy na upamiętnienia.

Ale widzi też plusy: dzięki temu kajakarstwo przyciąga pasjonatów oraz jest wolne od dopingu i oszustw, które są tam, gdzie wysokie stawki.

Jako nastolatek pływał z sukcesami w Austrii, a na Zachodzie to o wiele bardziej popularna dyscyplina sportu, choć rywalizacja jest ostra. Polskę reprezentuje od 20 lat. Mniej więcej od sześciu zajmuje się historią Żydów oraz innych mniejszości w Nowym Sączu i regionie. Bo to wcale nie zaczęło się od cmentarza w Krościenku.

Wyklęci

Czytanie, dzięki dobrej polonistce, pokochał przed maturą. Sportowcy z kwalifikacją olimpijską mogą ją zdawać rok później, ale zmotywowany przez tatę pisał z rówieśnikami. Jeszcze jakiś czas temu zabierał na zawody plecak książek. Teraz są czytniki, więc jest wygodniej.

Historię lubił od zawsze. Interesowało go polskie wojsko, husaria. Czuł, że to pasuje do reprezentanta Polski. – To było naiwne, sienkiewiczowskie.

I coś się zmieniło. Był 2013 rok. Nie, że trzaśnięcie pioruna, raczej proces – po drodze zupełnie inne lektury i konferencja o „żołnierzach wyklętych”, na której zobaczył, jak zdenerwowani organizatorzy ściągają ze sceny starszego człowieka, który mówił o zbrodniach „Ognia” na Podhalu. Trafił na nią zupełnie przypadkiem: jechał z żoną samochodem i zobaczył informujący o niej banner, musiał się zatrzymać.

Ciągnęło go do II wojny światowej. Dziadek coś opowiadał. Ale nic o Nowym Sączu. Akurat mówiło się w tym czasie dużo o 70. rocznicy wybuchu powstania w getcie warszawskim. Dariusz zaczął szukać informacji. Ktoś polecił mu książkę Albina Kaca „Nowy Sącz: miasto mojej młodości”, długo nie chce jej oddać do biblioteki, to jedyny egzemplarz, dostaje ponaglenia. Teraz marzy o jej drugim wydaniu, najlepiej z opracowaniem naukowym.

– A potem nic już nie było takie samo. Wszystko jest tu naznaczone. Między mostem kolejowym a drogowym na Dunajcu – to słynne miejsce wśród kajakarzy, dziesięć lat tam trenowałem – stało 15 tysięcy ludzi i czekało na wywózkę do Bełżca. Nikt mi tego nie powiedział. Przecież ja tu dzieciństwo spędziłem. Tam też planuję upamiętnienie.

Kiedy dowiaduje się, gdzie był pierwszy żydowski cmentarz w mieście, po którym nic nie zostało, przykleja taśmą kartkę do drzewa. Szuka kontaktu do jakiegoś lokalnego historyka. Przez Muzeum Okręgowe poznaje Łukasza Połomskiego i Artura Franczaka, z którymi działa w Sądeckim Sztetlu.

Łukasz: – Kiedy zobaczyłem kartki na drzewach zastanawiałem się, kogo to jeszcze może interesować. Byłem przekonany, że oprócz mnie nikogo.

Zawody

Kiedy dołącza do grupy, pyta, co konkretnego może zrobić. Przydałaby się tablica upamiętniająca Jakuba Müllera, opiekuna nowego cmentarza żydowskiego, dzięki któremu do miasta zaczęli wracać chasydzi. Tylko skąd trzech pasjonatów prowadzących fanpage na Facebooku ma wziąć na nią pieniądze?

W kajakarstwie nie organizuje się płatnych lokalnych zawodów. Ale zdarzył przypadek, a może cud: znalazł się sponsor. Spływ upamiętniał ważnego dla Dariusza trenera Antoniego Kurcza (tłumaczy mi, że to Kazimierz Górski kajakarstwa). – Do wygrania było 1500 złotych, tyle potrzebowaliśmy na tablicę. Powiedziałem, że wystartuję i że jak wygram, to powiesimy.

Powiesili. Na odsłonięciu był prezydent miasta i kilkadziesiąt osób, każdy Jakuba tu znał, choć na stałe wyjechał z Polski w 1969 roku. – Sztetl wyszedł do ludzi.

Dariusz, Artur i Łukasz zorganizowali też obchody świąt według kalendarza żydowskiego, które spotkały się z dużym zainteresowaniem mieszkańców miasta: w 2014 roku po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej w Nowym Sączu rabin zadął w szofar. Przywrócili obchody rocznicy likwidacji getta: zaczynali od palenia świeczek w kilka osób, dziś przychodzi ich setka. Niedawno dołączył do nich Przemysław Jaskierski, z którym organizują Sztetlowego Mikołajka – co roku zbierają dary dla potrzebującej rodziny w okolicy. Dodatkowo angażują się w uświadamianie zagrożenia smogowego.

Fot. Jakub Porzycki / Agencja Gazeta

Feministka

– Ludzie nie doceniają sportowców. To są zadaniowcy. Jest cel i Darek mówi: „Zróbmy to”, i idzie załatwić. My sobie wyobrażamy miliony przeszkód, on drogę – mówi Kamila, żona Dariusza.

Są razem 14 lat. 10 po ślubie. Ich rodzice się znali. Mają nagranie, jak tańczą razem w dzieciństwie. Spotkali się ponownie przed dwudziestką. Kamila, studentka geologii, była na praktykach. Dariusz, student prawa, był na zawodach. – Zadzwoniła do mnie mama. Powiedziała, żebym chociaż pomachała. Dopiero co wysiadł z kajaka. Powiedziałam mamie, że mnie nie poznał.

Potem oboje w tym samym czasie szukali mieszkania w Krakowie. I wtedy się zaczęło. Nie ukrywają, że przez rozłąkę bywa cholernie ciężko, dlatego muszą się dobrze organizować. Pytam, czy ich doba ma 24 godziny. Bo angażują się jeszcze w pomoc uchodźcom. On się od niej uczy cieszenia z małych rzeczy, ona od niego empatii, sposobu rozmawiania z innymi. Dariusz podkreśla, że bez rodziny już dawno dałby sobie spokój. Zresztą Kamila ma swoją rolę w Sądeckim Sztetlu: mocno się angażowała w organizację świąt i spaja grupę towarzysko.

Mówi, że nie czuje się zaniedbana: – Wiem, że to brzmi laurkowo, ale on naprawdę taki jest.

Lena ma siedem lat, Sara cztery. Były w Krościenku. Starsza bardzo dobrze wie, co to za miejsce. Tata wracający z konsultacji w Monachium, na dodatek spóźniony z powodu mgły, zdecydowanie wygrywa z ulubionym rosołem z lanymi kluskami. Wstają od stołu i biegną do niego.

– Jestem feministką – mówi Dariusz.

Kamila potwierdza, że tak wychowuje córki: 7-letniej Lenie nie podobają się zajęcia taneczne, bo chłopcy wybierają dziewczynki.

„Zostaw, to nie twoja historia”, „Odpocząłbyś po treningu, poszedł spać”, „Za dużo masz czasu”, „Zająłbyś się czymś innym”, „Po co ci problemy”, „Ktoś coś ci zrobi”, „Schowaj menorę, bo ludzie zobaczą” – słyszał na początku od rodziny. – A ja odpowiadałem, że to są właśnie nasze sprawy.

Kamila: – Kiedy ktoś pyta: po co się tym zajmuje, on pyta: a powiedz mi, czemu nie.

Łemko

Odkrywanie Nowego Sącza zbiegło się w życiu Dariusza z czymś jeszcze: fascynuje się Łemkowyną, idzie pierwszy raz do łemkowskiej cerkwi, przestaje chodzić do kościoła.

Dziś koleguje się z księdzem ewangelickim, greckokatolickim i prawosławnym, jest na świętach u Łemków, pochłania go judaizm.

– I to też jest ze sportu, odwaga, z którą musiałem pierwszy raz wejść do cerkwi, kiedy nie wiedziałem, jak się zachować, a czułem na sobie ileś par zaciekawionych oczu.

Dariusz musiał zderzyć się ze stereotypami i tym, że przecież tradycja jest inna. Kamila: – Pojawił się niepokój, dlaczego chodzi do cerkwi, że zmienia wiarę.

Zdarzały się dyskusje z odejściem od stołu. Teraz rodzina jest dla niego największym wsparciem nie tylko jako dla sportowca. Rodzice i teściowie byli na odsłonięciu pomnika w Krościenku. Tata bardzo pomógł w przygotowaniach. Przekonało ich jego zaangażowanie i cierpliwość. Babcię, kiedy zobaczyła, jak przyjaźnie rozmawia z rabinem.

Kajakarze – ci z zagranicy – pytają. Polscy są raczej obojętni. Bywa, że trenerzy pochodzących z Nowosądecczyzny zagadują. W zamieszaniu wokół ustawy o IPN ktoś mu powtórzył, że mówi się, czy członek polskiej kadry powinien się tak mieszać w politykę. A przecież to, co robi, to żadna polityka.

Komentarzami w sieci, że żydowskie pachołki, nie przejmuje się zupełnie. Trochę nasłuchał się, kiedy sprzątał stary niemiecki cmentarz na Dąbrówce Niemieckiej: no przecież to „naziści”. Raz ktoś malował koślawą gwiazdę Dawida na synagodze, kiedy akurat z chłopakami z Sądeckiego Sztetlu byli w środku.

Ale martwi go coś zupełnie innego niż „tradycyjny hejt”. Ksiądz w Dobrej upiera się, że w interesie parafii nie jest, żeby na cmentarzu postawić drewnianą macewę upamiętniającą dwóch zamordowanych żydowskich braci. – Ja już mam deskę. Pokażę mu. Może jak to zobaczy, to się przekona. Ale jak słyszę, że to nie jest w interesie parafii… Przecież to jest właśnie realizowanie Ewangelii. Czasem muszę zacisnąć zęby, żeby się udało.

Ciężko – jak to mówi Dariusz – o katolickiego „kapelana” dla Sądeckiego Sztetlu.

Lżej nie jest z tablicą na dworcu kolejowym, która przypominałaby, że stąd wywożono Żydów do obozów Zagłady. Konserwator zabytków się krzywi, że nie może być taka. Choć inne pozwolił powiesić. Olimpijczyk żartuje, że jak się z nią nie wyrobi do osiemnastki starszej córki, to się wyprowadza, bo „jak się nie pamięta o swojej historii, to dziękuję bardzo”.

I dlaczego to wszystko? Dariusz mówi, że dla tych, którzy już nie mogą podziękować. – To była próba bohaterstwa, kiedy dziecko nie mogło zapłakać, bo rodzice ukrywali się z nim gdzieś w ciemnościach.

Planuje kolejne upamiętnienia, również Łemków i kolonistów niemieckich, zbiera na upamiętnienie 1700 Żydów z Grybowa. Podczas gdy celem sportowym jest medal olimpijski, w Nowym Sączu to pomnik ofiar Holocaustu. Właśnie obronił na prawie pracę magisterską na temat ustawy o cmentarzach i pochówku zmarłych w świetle prawa wyznaniowego – halachy. Poważnie myśli o doktoracie. Namawiają go wykładowcy.

Pytam, czy był w Izraelu. – Marzy mi się ta podróż. Chciałbym popracować w archiwum Yad Vashem, może napisać tekst na podstawie poszukiwanych tam materiałów. Poznać Żydów z Nowosądecczyzny. Gdyby tam był tor kajakowy, to pewnie już dawno bym pojechał.

Lena i Sara też mają plany: kiedy tata będzie miał więcej czasu po zakończeniu kariery, będą miały psa.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com