Oskarżać łatwo, skazać trudno. Rozrachunki ze stalinizmem w III RP

Oskarżać łatwo, skazać trudno. Rozrachunki ze stalinizmem w III RP

Dominika Wielowieyska


Warszawa, 3 marca 1948 r. Rotmistrz Witold Pilecki zeznaje przed sądem podczas procesu, w którym wraz ze swoimi współpracownikami został oskarżony m.in. o współpracę z wywiadem obcych mocarstw. Pilecki został stracony 25 maja 1948 r. (Fot. PAP)

Zapytałam w IPN, dlaczego znanemu stalinowskiemu prokuratorowi nie przedstawiono jeszcze zarzutów, choć PiS rządzi już prawie cztery lata. Odpowiedź padła po dwóch tygodniach na konferencji prasowej. Szef pionu śledczego Instytutu w obecności ministra Ziobry poinformował, że zarzuty właśnie postawiono

– Cały system sprawiedliwości i wszyscy sędziowie z tych czasów, najciemniejszych dla Polski, z ery stalinowskiej, żyli sobie szczęśliwie nawet po roku 1990 i na dobrą sprawę nikt nie był potępiony ani oskarżony – mówił premier Mateusz Morawiecki w marcu zeszłego roku na brukselskim szczycie „A Future for Europe” (Przyszłość dla Europy) zorganizowanym przez frakcję konserwatystów i reformatorów ACRE w europarlamencie (należy do niej PiS). Miało to uzasadnić zmiany w polskim sądownictwie, a w praktyce złamanie zasad rządów prawa.

Premier powiedział nieprawdę. Powstały akty oskarżenia i toczyły się procesy stalinowskich sędziów i prokuratorów. Premier miałby rację, gdyby stwierdził, że w III RP nie skazano prawomocnie żadnego sędziego i prokuratora stalinowskiego, ale i to zdanie nie oddaje złożoności problemu.

Spróbuję prześledzić, dlaczego żaden sędzia ani prokurator stalinowski nie został skazany.

Wielkie oskarżenia, niewielu oskarżonych

Wielu z nich zmarło przed 1989 r., a kilku w pierwszych latach wolnej Polski.

Jednak niektórzy sędziowie i prokuratorzy stalinowscy długo żyli w III RP, lecz nie zostali ukarani za swe czyny, w szczególności za urągające sprawiedliwości wyroki śmierci. PiS uznaje to za dowód zepsucia sądów i „kastowości” sędziów. Ale czy można ferować takie uogólnienia, jeśli problem dotyczy zaledwie kilku spraw, a większości sprawców nie udało się osądzić, bo zmarli? I czy można formułować takie zarzuty, skoro obowiązuje zasada domniemania niewinności, a w niektórych przypadkach dowody bezpowrotnie przepadły lub były poważne wątpliwości co do winy oskarżonych?

Odpowiedź na te pytania nie jest prosta, bo chodzi nie tylko o pojedyncze wyroki sądów powszechnych. Istotne jest stanowisko Sądu Najwyższego w dwóch sprawach dotyczących okresu stalinowskiego. Budzi ono zastrzeżenia nie tylko w obozie PiS, lecz także profesorów Andrzeja Rzeplińskiego, Adama Strzembosza, Jerzego Stępnia czy Witolda Kuleszy, czyli prawników, których PiS uważa za przeciwników. Ale o tym dalej.

Bilans III RP

Według danych pionu śledczego Instytutu Pamięci Narodowej prokuratorzy po 2000 r. skierowali do sądów akty oskarżenia przeciwko 13 sędziom i 16 prokuratorom. Ale nie skazano żadnej z tych 29 osób (te statystyki nie uwzględniają spraw sprzed powstania IPN). Dziewięciu oskarżonych zmarło w trakcie procesu. Wobec czterech sądy umorzyły postępowania z powodu przedawnienia. Pięciu sędziów i trzech prokuratorów zostało uniewinnionych. W przypadku jednego sędziego oraz trzech prokuratorów sądy umorzyły postępowanie, stwierdzając, że ich działanie nie zawierało znamion czynu zabronionego. Postępowania wobec dwóch sędziów zostały umorzone, bo chronił ich immunitet.

Jednak sędziom tym i ich rodzinom Krajowa Rada Sądownictwa odebrała przywileje wynikające ze statusu sędziego w stanie spoczynku. Podobna procedura objęła prokuratorów – w latach 90. odbierała im przywileje minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie AWS-UW Hanna Suchocka, a samorząd adwokacki usuwał z palestry osoby podejrzewane o zbrodnie stalinowskie.

Wprawdzie sędziowie i prokuratorzy nie ponieśli kary, ale prokuratura i IPN doprowadziły do skazania wielu oprawców stalinowskich. Najgłośniejszy wyrok dotyczył pułkownika Urzędu Bezpieczeństwa Adama Humera prawomocnie skazanego już w 1996 r. (trzy lata przed powstaniem IPN).

W czasie działalności Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (GKŚZpNP) od 2000 r. powstały 203 akty oskarżenia przeciwko 227 osobom. Sądy skazały 99 osób, a 15 uniewinniły. Umorzono 68 postępowań karnych z powodu śmierci oskarżonego.

Kłamstwem jest więc twierdzenie, że III RP nikogo nie rozliczyła ze zbrodni stalinowskich.

Dlaczego PiS „przeoczył” prokuratora D.

Na początku zbierania materiałów do tego tekstu wiceprezes IPN prof. Krzysztof Szwagrzyk powiedział mi: – Dziś z grupy sędziów i prokuratorów stalinowskich najważniejsze są dwa nazwiska żyjących. Nie zostali rozliczeni sędzia Stefan Michnik i prokurator wojskowy Zbigniew D.

W przypadku Michnika, który w latach 1952-53 uczestniczył w skazywaniu żołnierzy podziemia, w tym wydaniu kilku wyroków śmierci, sprawa jest jasna. Polska wystąpiła o ekstradycję w 2010 r. oraz ponownie za rządów PiS, ale szwedzki sąd oba wnioski odrzucił.

Ale dlaczego nie ma aktu oskarżenia prokuratora Zbigniewa D.? PiS wziął przecież rozrachunki na sztandary, rządzi już ponad trzy lata, a prokuraturę, w tym pion śledczy IPN, kontroluje Zbigniew Ziobro. Prof. Szwagrzyk rozkłada ręce: – To nie do mnie pytanie, ale do szefa pionu śledczego IPN, dyrektora GKŚZpNP.

PiS dba o to, żeby sprawa Stefana Michnika wciąż była głośna, bo to przyrodni brat redaktora naczelnego „Wyborczej”. Jednak w sprawie Zbigniewa D. prokuratura nie robiła nic – on nie jest krewnym żadnego krytyka PiS, może więc dla Ziobry nie ma znaczenia.

O prokuratora D. zapytałam więc pion śledczy IPN. Reakcji jego szefa doczekałam się po dwóch tygodniach. Prok. Andrzej Pozorski na konferencji prasowej w obecności ministra Ziobry poinformował, że zarzuty Zbigniewowi D. postawiono. Dlaczego dopiero po moim pytaniu? Odpowiedzi z IPN nie uzyskałam.

To nie wszystko. Zarzut dla Zbigniewa D. to „podżeganie do bezprawnego pozbawienia wolności”. Nie ma mowy o wyrokach śmierci, a prof. Szwagrzyk mówi o podpisach prokuratora „pod wyrokami śmierci na wielu dokumentach”. Twierdzi, że D. najbardziej obciąża udział w egzekucjach lotników ze słynnego „spisku w wojsku” oskarżonych o szpiegostwo na rzecz imperialistów. W sierpniu 1952 r. prokurator D. miał nakazać ich rozstrzelanie w więzieniu przy Rakowieckiej w Warszawie. Jego podpis jest na protokole egzekucji, a po strzale w tył głowy lotników wrzucono do dołów śmierci na „łączce” na Powązkach Wojskowych.

Okazuje się jednak, że napisanie aktu oskarżenia nie jest tak proste, jak się politykom PiS wydawało. Prokurator D. już dawno został przesłuchany i zeznał, że jego podpisy są na protokołach, bo pełnił funkcję tłumacza przełożonego, sowieckiego oficera. Co ważniejsze, fakt ten nie ma żadnego znaczenia. Ówczesne przepisy precyzowały bowiem, że przy egzekucji obecni musieli być prokurator, lekarz, naczelnik więzienia. Wszyscy podpisywali protokół, ale to nie oznacza, że dokonali zabójstwa.

A więc to, co historykom wydaje się oczywiste, w oczach prawników wygląda inaczej. Również pod rządami PiS.

Sędziowie Andrejew i Gurowska

Nazwiska sędziów i prokuratorów stalinowskich, których III RP próbowała ukarać, były znane m.in. dzięki wystawom organizowanym przez GKŚZpNP. W 2010 r. „Gazeta Wyborcza” jako pierwsza opublikowała tzw. raport Mazura z 1957 r. z nazwiskami sędziów i prokuratorów stalinowskich (także Stefana Michnika i Heleny Wolińskiej). Powołana w 1956 r. komisja Mariana Mazura opisała odpowiedzialność byłych pracowników Głównego Zarządu Informacji, Naczelnej Prokuratury Wojskowej i Najwyższego Sądu Wojskowego. Raport nie zawiera jednak wszystkich informacji na temat zbrodni.

Nie ma tam np. nazwiska Igora Andrejewa, jednego z sędziów Sądu Najwyższego, który w 1952 r. zatwierdził wyrok śmierci na gen. Augusta Fieldorfa „Nila”. SN orzekał wówczas w trybie tajnym – bez udziału oskarżonego i na podstawie dokumentów z rozprawy niższej instancji. Andrejew i pozostali dwaj sędziowie nie podważyli rzekomych dowodów winy generała wymuszonych torturami na innych oficerach AK. SN uznał wyrok sądu wojewódzkiego za właściwy.

Rola Andrejewa wyszła na jaw w marcu 1989 r., gdy bliscy generała „Nila” uzyskali dostęp do akt sądowych i opublikowali te informacje w „Tygodniku Powszechnym”. Wcześniej Andrejew był szanowanym wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego i członkiem szacownych instytucji prawniczych. Jego uczniami byli m.in. minister w kancelarii prezydenta Wałęsy prof. Lech Falandysz i późniejszy prezes SN prof. Lech Gardocki.

Po ujawnieniu udziału w skazaniu gen. Fieldorfa usunięto Andrejewa z władz wielu organizacji. – Spadła na niego infamia, izolowany przez środowisko zmarł w niesławie w 1995 r. – opisywała „Rzeczpospolita” schyłek życia profesora.

Dlaczego nie stanął przed sądem? W pierwszych latach III RP prokuratura dopiero się odbudowywała po czasach PRL, nie było odpowiednio wyszkolonych ludzi, brakowało nawet prokuratorów do prowadzenia zwykłych śledztw karnych. Sprawy dotyczące zbrodni stalinowskich tonęły w prokuraturach i często kończyły się umorzeniem.

Nie w każdym przypadku. W 1992 r. zostało wszczęte śledztwo w sprawie sędzi sądu wojewódzkiego Marii Gurowskiej, która skazała m.in. na śmierć gen. Fieldorfa w 1952 r. Zarzuty postawiła Gurowskiej w 1995 r. Prokuratura Wojewódzka w Warszawie. Sędzia twierdziła, że wyrok na „Nila” był zasadny, a ona opierała się na dowodach i orzekała na podstawie obowiązującego prawa. Proces rozpoczął się w grudniu 1997 r., ale Gurowska z powodu ciężkiej choroby nie stawiła się na żadnej rozprawie. Zmarła w następnym miesiącu.

Wkracza IPN

Gdy po rządach SLD-PSL koalicja AWS-UW doszła do władzy w 1997 r., rozpoczęły się prace nad ustawą o IPN. Instytut powstał dwa lata później, a na jego czele stanął prof. Leon Kieres. W strukturze IPN znalazła się Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu z pionem prokuratorskim specjalizującym się m.in. w oskarżaniu zbrodniarzy komunistycznych.

zefem GKŚZpNP został prof. Witold Kulesza, a jednym z doradców Kieresa – Andrzej Rzepliński. W marcu 2001 r. Rzepliński pojechał wraz z szefem prokuratury wojskowej do Londynu, by przekonać brytyjski wymiar sprawiedliwości do wydania byłej stalinowskiej prokurator Heleny Wolińskiej, która oskarżała m.in. gen. Fieldorfa. Według relacji profesora jej adwokaci, wyznaczeni przez tamtejsze ministerstwo sprawiedliwości, twierdzili jednak, że w Polsce nie ma szans na uczciwy proces z powodu szalejącego antysemityzmu. To samo twierdziła Wolińska. W 2006 r. Home Office (odpowiednik naszego MSW i resortu sprawiedliwości w jednym) odmówił ekstradycji na podstawie „przesłanek natury humanitarnej, czyli ze względu na wiek Wolińskiej, stan jej zdrowia i okoliczności osobiste”.

Po powstaniu IPN rozpoczął się nowy etap batalii o postawienie sędziów i prokuratorów stalinowskich przed sądem. Na przykład prokuratora wojskowego Czesława Łapińskiego, który oskarżał kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”, a także uczestniczył w procesie tzw. grupy rotmistrza Witolda Pileckiego. „Warszyc” i jego podkomendni zostali rozstrzelani podobnie jak Pilecki. W styczniu 2001 r. IPN wszczął śledztwo, przesłuchał świadków i napisał akt oskarżenia, ale Łapiński zmarł w 2014 r. w szpitalu na skrzyżowaniu ul. Roentgena i… Pileckiego. Według prawników wyrok skazujący był w tym przypadku najbardziej prawdopodobny.

Zdarzało się jednak, że sąd uniewinniał oskarżonych. Najbardziej znany przypadek dotyczy Wacława Krzyżanowskiego, który w 1946 r. zażądał kary śmierci dla 17-letniej Danuty Siedzikówny „Inki”. W dniu jej skazania sporządził też akty oskarżenia, w których domagał się kary śmierci dla dwóch innych młodych ludzi. Krzyżanowski był pierwszym prokuratorem, którego IPN oskarżył o udział w komunistycznej zbrodni sądowej. Został uniewinniony w obu instancjach.

Urząd ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych pozbawił go jednak uprawnień kombatanckich. Krzyżanowski zmarł w 2014 r. i został pochowany z wojskową asystą honorową, bo walczył pod Lenino. Z powodu tej asysty ówczesny szef MON Tomasz Siemoniak odwołał ze stanowiska dwóch oficerów: dowódcę i komendanta garnizonu Koszalin.

Zasada Radbrucha

Uniewinnienie Krzyżanowskiego utrzymał w mocy Sąd Najwyższy. Istotne jest uzasadnienie: prokurator działał w ramach obowiązującego prawa. Jego sprawie poświęcił sporo miejsca prof. Witold Kulesza w książce „Crimen laesae iustitiae”, w której analizuje, dlaczego nie doszło do skazania sędziów i prokuratorów odpowiedzialnych za wyroki urągające poczuciu sprawiedliwości. W sprawie Krzyżanowskiego Izba Wojskowa SN uznała, że dopiero gdyby dowody zostały sfałszowane, a prokurator i sędzia by o tym wiedzieli, można by ich oskarżyć o podżeganie do przestępstwa.

Krzyżanowskiemu trudno było udowodnić, że wiedział o sfałszowanych dowodach, i sędziowie Izby Wojskowej SN mieli podstawy, by go uniewinnić, ale w uzasadnieniu wyszli poza sam ten przypadek i sformułowali kilka ogólnych zasad, które budzą poważne wątpliwości. Uznali, że z samego faktu, iż prokurator wnioskował o wymierzenie określonej kary, nie wynika, że popełnił przestępstwo.

Prof. Rzepliński odrzuca taką argumentację, gdyż kwestionuje ona jakąkolwiek możliwość ukarania winnych zbrodni sądowych. Jego opinię Kulesza cytuje w książce: „Uniewinniono prokuratora, który realizował systemowe bezprawie procesu sądowego z lat 1944-1955”. W rozmowie ze mną Rzepliński precyzuje: – Sędziowie uznawali, że skoro oskarżeni żądali takich a nie innych kar lub wydawali wyroki zgodnie z obowiązującym prawem, to nie można ich skazać. Bardzo trudno się pogodzić z takim uzasadnieniem.

Podważa je zasada sformułowana przez niemieckiego prawnika i filozofa Gustava Radbrucha w kontekście zbrodni nazistowskich. Stwierdził on, że jeśli przepis prawa drastycznie łamie normy moralne, to nie obowiązuje. I tak powinni do tego podchodzić sędziowie. Zgodnie z zasadą Radbrucha przy zbrodniach sądowych uzasadnienie, że ktoś działał w ramach obowiązującego wówczas prawa, nie może być podstawą do uniewinnienia. Izba Wojskowa SN po 2000 r. nie brała jednak tej reguły pod uwagę.

Jak zmierzyć prawo do błędu

Prof. Kulesza analizuje w książce sprawę prokuratora i członka składu orzekającego biorących udział w skazaniu na śmierć za sabotaż. W tym przypadku Sąd Najwyższy uniewinnienie uzasadniał tym, że prokuratorzy musieli bezwzględnie wykonywać rozkazy przełożonych i „brak jest cechy bezprawności”. Argumentowali, że oskarżeni mieli prawo do błędnej oceny i decyzji, a błąd ten mieścił się w dopuszczalnych ramach. Kulesza pyta więc, jak wyznaczyć granice prawa prokuratora do błędnej oceny. I czy można usprawiedliwić każdy czyn twierdzeniem, że ktoś wykonywał rozkaz?

– Nie rozumiem tego nastawienia sądów – dziwi się prof. Szwagrzyk. – Przecież w oparciu o ustawę z 1992 r., a więc uchwaloną w III RP, w Polsce od lat dochodzi do masowych uchyleń wyroków z czasów PRL i rehabilitacji osób skazanych. A skoro sądy uchylają te wyroki, to jak można twierdzić, że były wydawane w ramach obowiązującego prawa? Jak można je sankcjonować, skoro są uchylane? To nielogiczne.

Prof. Lech Gardocki, w latach 1998-2010 pierwszy prezes SN, tłumaczy „Wyborczej”:

„Z odpowiedzialnością sędziów i prokuratorów sprawa jest bardziej skomplikowana niż np. z oficerami śledczymi. Jeżeli uczestniczyli oni w skazaniu osób fałszywie oskarżonych, jak np. w sprawie gen. Augusta Emila Fieldorfa, a dziś twierdzą, że wierzyli w prawdziwość spreparowanych dowodów – to nie jest łatwo udowodnić im, że kłamią. Oczywiście tzw. wiedza potoczna – i w czasach stalinowskich, i obecnie – jest taka, że procesy były fałszowane, a zeznania świadków wymuszane torturami, i że sędziowie to wszystko wiedzieli i świadomie skazywali ludzi niewinnych. Ale taka potoczna wiedza nie wystarczy. Wina tych prokuratorów i sędziów musi być udowodniona zgodnie ze standardami procesowymi obowiązującymi w państwie prawa. Gdybyśmy z przestrzegania tych standardów zrezygnowali, to upodobnilibyśmy się właśnie do prokuratorów i sędziów z czasów stalinowskich”.

Sędziowie są za, a nawet przeciw

Zdarzyło się też, że w pierwszej instancji sędzia stalinowski został ukarany za to, że skazał oskarżonego za próbę obalenia ustroju socjalistycznego, ale sąd drugiej instancji jego sprawę umorzył. Uznał bowiem, że immunitet sędziego nie został zniesiony.

– Moim zamysłem było postawienie przed sądem wszystkich sprawców komunistycznych zbrodni sądowych – tłumaczył prof. Kulesza. – Przeszkodą było uznanie przez wymiar sprawiedliwości w 2003 r., że obowiązujące prawo obejmuje immunitetem także sędziego, który ferował wyroki w czasach stalinowskich. Oznaczało to zakaz postawienia przed sądem byłego sędziego bez wcześniejszej zgody sądu dyscyplinarnego.

Tyle że wielu sędziów stalinowskich nie miało w III RP statusu sędziego w stanie spoczynku, tylko pobierało emeryturę, np. wojskowego. Nie było więc wiadomo, kto miałby im immunitet uchylić.

– To uniemożliwiało prokuratorom GKŚZpNP wnoszenie aktów oskarżenia przeciwko byłym sędziom, ponieważ nie istniał właściwy sąd dyscyplinarny, który mógłby udzielić takiej zgody. Podnieśliśmy to w kasacji, ale Izba Wojskowa SN pozostawiła ją w 2004 r. bez rozpoznania – wyjaśnia prof. Kulesza.

Zupełnie zdumiewające decyzje dotyczyły tego, kto takie kasacje może wnosić. W jednej sprawie Izba Wojskowa SN orzekła w 2002 r., że należy to do szefa prokuratury wojskowej. A kiedy Kulesza zgodnie z zaleceniem sądu poprosił tego prokuratora o złożenie kolejnej kasacji – SN dwa lata później uznał, że nie ma on uprawnień do jej wnoszenia.

– Reasumując, decyzja procesowa z 2004 r. była w jaskrawej sprzeczności z decyzją z 2002 r., a w efekcie zdaniem SN nikt nie ma legitymacji procesowej do wnoszenia kasacji – ocenia Kulesza.

Jak sądzą sędziowie stanu wojennego

Sprawdziłam, którzy sędziowie Izby Wojskowej SN podpisali uzasadnienia obu decyzji omawianych w książce Kuleszy. Jest w tej grupie też sędzia, który uczestniczył w wydaniu obu sprzecznych ze sobą decyzji SN w kwestii prawa do wnoszenia kasacji.

Spośród sześciu sędziów Izby Wojskowej SN aż pięciu skazywało opozycjonistów w stanie wojennym. Jeden ma na koncie ponad 70 takich wyroków, inni – kilka lub kilkanaście. Ich nazwiska występują w katalogu IPN 13grudnia81.pl z sędziami stanu wojennego.

Można więc wnioskować, że gdyby w 2002 r. sędziowie Izby Wojskowej SN uznali, iż w przypadku stalinowskich zbrodni sądowych należy przyjąć zasadę Radbrucha, to jakby się samooskarżali. Zasadę Radbrucha można byłoby bowiem zastosować, gdyby stanęli przed sądem za swoje wyroki w stanie wojennym. Niektórzy sędziowie orzekający zaraz po 2000 r. nie żyją lub przeszli w stan spoczynku przed 2015 r., ale wobec jednego IPN wystąpił o uchylenie immunitetu.

Chciałam porozmawiać z sędziami, którzy podpisywali decyzje analizowane w książce Kuleszy, ale rzecznik SN Michał Laskowski odpowiedział, że nie komentują oni swoich wyroków i odsyłają do uzasadnienia.

Sprawa nie jest jednak tak oczywista. Prof. Ewa Łętowska, zwolenniczka zasady Radbrucha, uważa, że w przypadku sędziów stanu wojennego można mówić o błędzie uzasadnionym i reguła niemieckiego prawnika nie ma zastosowania. Prawo stanu wojennego nie było bowiem zbrodnicze jak w III Rzeszy czy w okresie stalinowskim.

O ówczesnych sędziach zasiadających później w Izbie Wojskowej SN prof. Adam Strzembosz mówił, że ci, którzy „chcieli się zachować przyzwoicie”, uniewinniali albo starali się wymierzać kary niższe, niż chciała prokuratura, lub wydawali wyroki w zawieszeniu. – Czasami wiedzieli, że jeśli np. uniewinnią czy umorzą sprawę, to w apelacji ten wyrok może być znacznie surowszy – tłumaczył Strzembosz.

Pozostaje pytanie, czy akurat sędziowie stanu wojennego powinni oceniać zbrodnie sądowe okresu stalinowskiego. Nie przesądzając o ocenie ich wyroków z lat 80., moim zdaniem nie.

W 2018 r. PiS rozwiązał Izbę Wojskową SN i teraz rozpoczyna rozprawę – jak wynika z wypowiedzi ministra Ziobry – z sędziami stanu wojennego. W marcu IPN zwrócił się do sądów dyscyplinarnych o odebranie immunitetów siedmiu byłym sędziom i prokuratorom, których chce pociągnąć do odpowiedzialności.

Twarde prawo demokracji

Czy losy procesów stalinowskich pokazują, że „kasta sędziowska”, jak ją nazywa Ziobro, była państwem w państwie? Nie. Wbrew twierdzeniu PiS nie jest tak, że sędziowie w stu procentach sami siebie wybierają na najwyższe stanowiska. Do tej pory istniała względna równowaga i potrzeba konsensusu między wybranymi w demokratycznych wyborach politykami a przedstawicielami środowiska sędziowskiego. Skład SN był efektem także tego, że na prezydenta został wybrany dwukrotnie Aleksander Kwaśniewski, a SLD wygrało wybory parlamentarne w 1993 i 2001 r. Dlatego miało swoich ministrów sprawiedliwości i przedstawicieli w Krajowej Radzie Sądownictwa, która przedstawiała prezydentowi kandydatury sędziów.

Pierwsza kluczowa decyzja zapadła w 1998 r., kiedy SLD-owski prezydent zdecydował o wyborze pierwszego prezesa SN. Gdy Zgromadzenie Ogólne SN dało mu do wyboru profesorów Strzembosza i Gardockiego, wybrał tego drugiego. Strzembosz popierał rozliczenia ze stalinowskimi sędziami i prokuratorami. Gardocki był sceptyczny.

To nastawienie ilustruje przede wszystkim uchwała Sądu Najwyższego z 2007 r. w sprawie immunitetów sędziów stanu wojennego. Podjął ją z inicjatywy prezesa Gardockiego SN w siedmioosobowym składzie. Praktycznym skutkiem tej uchwały była możliwość „taśmowego” odrzucania wniosków IPN o uchylenie immunitetu sędziom skazującym opozycjonistów w stanie wojennym.

Uchwała ta pokazuje też stosunek do rozliczeń innych sędziów, których powołał na wniosek KRS prezydent Kwaśniewski. Było ich aż 33, bo sprawował urząd dwie kadencje. W Izbie Wojskowej SN zasiadali sędziowie pozytywnie zweryfikowani w 1989 r. lub powołani przez prezydentów Wojciecha Jaruzelskiego i Kwaśniewskiego. Większość z nich już nie orzekała, gdy PiS zabrał się do demontażu SN, bo albo zmarli, albo przeszli w stan spoczynku. W 2018 r. z likwidowanej Izby Wojskowej SN odeszło trzech sędziów, których nazwiska są w katalogu 13grudnia81.pl.

Gdyby strona solidarnościowa nie pokłóciła się w latach 90. i gdyby prawica nie była tak rozdrobniona, może formacje postkomunistyczne nie odnosiłyby sukcesów wyborczych. Ale odnosiły, co nie pozostało bez wpływu na skład SN w latach 1995-2005.

Prof. Szwagrzyk: – Wszystkie kraje bloku wschodniego próbowały w mniejszym czy większym stopniu rozliczyć zbrodnie stalinowskie, ale jeśli chodzi o sędziów i prokuratorów wojskowych, to żaden sobie z tym nie poradził. Rozmawialiśmy o tym ostatnio na Węgrzech. Tam też powodem był całkiem chybiony argument, że ci sędziowie działali w ramach obowiązującego prawa.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com