GRUCZOŁ MIŁOŚCI

GRUCZOŁ MIŁOŚCI

Katarzyna Kubisiowska


Maria KonwickaMaria Konwicka (FOT. BARTOSZ BOBKOWSKI)

Katarzyna Kubisiowska: Przyśnił się Pani ojciec?

Maria Konwicka: Śniła mi się tylko mama.

To może Pani z ojcem jakoś rozmawia?

Z całą rodziną rozmawiałam przez półtora roku kiedy pisałam moje o nich wspomnienie („Byli sobie raz”). Szperałam po szufladach, czytałam ich listy, przeglądałam zdjęcia.

I?

Było mi smutno. To był czas, kiedy nie chciałam myśleć o niczym, ale jednocześnie wiedziałam, że muszę przez ten proces przejść. Więc czytałam listy mamy do ojca, ojca do mamy, babci do dziadka, dziadka do mamy, wujka do mamy… przeważnie narzekania, bo oni ciągle mieli jakieś problemy. A to wujka Lenicę wymeldowali z mieszkania w Warszawie, kiedy w latach 60. wyjechał do Paryża, gdzie dostał zamówienie na okładkę. A to mama nie mogła czegoś kupić, by zadbać o rodzinę. A to brakowało jej papieru do rysowania. Gdy już po transformacji można było dostać coś w sklepie, to z kolei była przerażona dzikim zachodem, który tu zawitał. Ciągle do ojca mówiła: „My się nie nadajemy”.

Tadeusz Konwicki mówił to samo.

Mówił trochę inaczej: „To nie jest mój świat”. Lub: „Czuję się jakbym żył zanurzony w oceanie głupoty”.

Z rzeczy ojca zostawiłam sobie zegarek, który  dostał podczas podróży do Japonii. Przez ostanie lata życia rozkład dnia odmierzał co do minuty: kawa u Bliklego o 11, obiad w Czytelniku o 12, spacery: o 14:20 i 17:20 po teleexpresie. Codziennie wieczorem sprawdzał zegarek przed dziennikiem telewizyjnym, do którego rozpoczęcia odliczają sekundy.

Jak w wojsku.

W ostatnich latach często towarzyszyłam ojcu w ostatnim spacerze. Rozmawialiśmy o jego lekturach, a czytał co najmniej jedna książkę tygodniowo. Choć okulistka powiedziała, że on ma tak słaby wzrok, że już nawet okulary nie pomogą. Ale on pomagał sobie lupą, którą odziedziczył po teściowej- Janinie Lenicowej.

O czym jeszcze rozmawialiście?

Kiedyś przechodziliśmy koło Czytelnika – na Frascati w latach 50. rodzice mieszkali w jednym pokoju, a ja byłam wtedy malutka. I ojciec się rozpromienił: „Ja tu wokół wszystkie drzewa zasadziłem.” Chyba miał dobre wspomnienia z tym miejscem. Myślę, że tamte lata musiały być dla niego fajne- był młody, zrobił debiut filmowy, zaczął wydawać książki. Wtedy był najbardziej optymistyczny. Bo kiedy zaczął być w opozycji, to optymizm coraz bardziej tracił.

Bo?

Jako mistyk, powiem Pani, że łatwiej być za dobrem, niż przeciwko złu.

Pani czytała wszystkie książki ojca?

Dopiero w Stanach przeczytałam ,,Małą Apokalipsę”, tylko dlatego, że znajoma strasznie tym zachwycała. Przedtem nie czytałam jego książek, bo by mnie ojciec kompletnie sobą przytłoczył. On emanował tak silną energią psychiczną, że gdyby mi telepatycznie kazał wyskoczyć przez okno, to bym to pwenie wbrew sobie zrobiła.

Jak Pani mama radziła sobie z tą ojca energią?

Mama była silna i umiała mu się postawić. Ojcu bardzo się podobało, że nie wymagała od niego większego mieszkania, samochodu, luksusów, bo jak twierdził, musiałby się wtedy pewnie zeszmacić. Chociaż mama pasowała do luksusu. Zawsze elegancka, zadbana, wyglądała jakby wyszła prosto od fryzjera a sama się strzygła, pamiętam jak zakręcała lokówki. Na początku małżeństwa sama nawet sobie szyła ubrania. Makijażu nie robiła prawie w ogóle- ojciec był dumny z tego, że jest piękna w naturalny sposób. Dla mnie ona pasowała do bardziej eleganckiej scenerii, niż tej w której przyszło jej żyć. Ojciec z kolei był kompletnym ascetą. Mówił, że 59 metrowe mieszkanie na Górskiego jest dla niego za duże…

Nawet gdy rodzice jeździli na wycieczki do Paryża, to brakowało pieniędzy- mieszkali na szóstym piętrze w hoteliku bez windy. Ojciec w dodatku lubił wszystko rozdawać.

Jeszcze przed przed moimi narodzinami ojciec dostał nagrodę, to było spore pieniądze, i od razu kupił znajomym meble. A gdy zaczął wydawać książki w drugim obiegu i wiadomo było, że nie będzie z czego żyć, biznesmen Mieczysław Wilczek przyznał mu nagrodę, którą tata natychmiast oddał młodemu pisarzowi. Mówił, że trzeba wspierać młodych … Jeszcze przed śmiercią mi powiedział: ,,Ja nie potrzebuję pieniędzy, ty ich potrzebujesz”. Albo kiedy się wściekałam, że znów nie przyjął jakichś pieniędzy, które mu się należały: „To nie mój styl”.

To właściwie jakim mężem był Tadeusz Konwicki?

Rodzice poznali się właściwie jako dzieciaki- mama była po maturze, ojciec niewiele starszy… 50 lat byli ze sobą, zrośli się. Ojciec mamę bardzo szanował, a mama szanowała ojca. I chociaż ona nie uczestniczyła w jego pisaniu, nie recenzowała, nie wtrącała w to co robił– była jego muzą. Najlepszy dwód, że po jej odejściu przestał pisać. Jej piękno i kobiecość – za tym tęsknił strasznie.

Pani mama zmarła w 1999 roku, Pani ojciec nie mógł się z tym pogodzić.

Gdy mama chorowała, schudł 16 kilo. I nigdy nie doszedł do siebie, wciąż powtarzał: „żyję już (tyle i tyle lat) bez Pani Konwickiej. Jak to możliwe?”

Przytacza Pani w książce znaleziony w szufladzie wiersz ojca:

„kto jest tym żartownisiem/wesołkiem/szydercą/który kazał nam/ spożywać trawy u drzewa/zjadać ryby i ssaki/zżerać bliźnich i samych/ siebie/żeby przeżyć jeszcze jeden dzień/

żeby przybliżyć się do/nieskończoności”

Dopiero niedawno odkryłam, że te wierszyki, bo jest ich więcej, ojciec użył w książce ,,Rzece podziemnej, podziemne ptaki”. Tylko tam przypisał ich autorstwo anonimowi, z którego twórczości drwią sobie bohaterowie powieści. Ja te karteczki włożyłam w tekst mojej książki. Bo mi się bardzo podobają.

Ojciec byłby z tego zadowolony?

Nie wiem. Ale ja je użyłam jako wizualne ozdobniki, wiązki energii, bo w piśmie ręcznym jest energia. Ojciec sam mawiał, że pisze energią. Wszystko co wrzuciłam do mojej książki – zdjęcia, notatki, listy – ma jakiś związek ze mną, albo jako wspomnienie albo klimat, w którym się wychowałam. Tak jakbym zaprosiła do siebie do domu. Przecież jak goście przychodzą to nie chowam pamiątek, ktorych pełno u mnie stoi. Poza tym ojciec w „Zwierzoczłekoupiorze” też się posłużył moim dzienniczkiem, w którym jako dwunastolatka pisałam o swojej nieodwzajemnionej miłości do chłopca z podwórka. Więc jesteśmy kwita.

Jakim Konwicki był ojcem?

Narzekał, że „odziedziczyłam po nim najgorsze cechy” i w związku z tym nawzajem się denerwujemy. Kiedy byłam dzieckiem ciągle go nie było w domu, był kierownikiem literackim zespołu filmowego ,,Kadr”, sam robił filmy. I w tym wszystkim prowadził bogate życie towarzyskie- bywał w SPATiFie, Kameralnej, Czytelniku. Mnie to wtedy imponowało, że był taki zajęty.

Podobno wszystkim opowiadał jak mnie strasznie kocha i jaką ma cudowną córeczkę, ale mnie tego nie okazywał. No i nasza rozłąka – 30 lat mieszkałam w Stanach- też nie pomagała w budowaniu zażyłości. Kiedy wyjechałam pod koniec lat 70 listy szły miesiącami, telefon zamawiało się na kilka dni na przód. A rozmawiałam głównie z mamą.

Ale te ostanie pięć lat spędziła Pani z ojcem już sam na sam. Dla niego wróciła Pani do Polski.

W 2008 zmarła moja młodsza siostra. Został sam. Dla mnie to było bardzo ważne, żeby być wtedy z nim, wreszcie się zbliżyć. Ojciec nie był tym zachwycony, nie chciał by się nim zajmować, chciał być samodzielny. W „Byli sobie raz” wrzuciłam lizusowski list ojca, który do mnie napisał na żądanie mamy. Kiedy odwiedziła mnie w Nowym Jorku w latach 80 – sama, bo ojciec wtedy nie dostał paszportu – poskarżyłam się jej, że w dzieciństwie brakowało mi jego czułości. Tak mnie nagle naszło na obczyżnie. Mama go tłumaczyła: „Też nigdy nie powiedział, że mnie kocha, ale przecież ja wiem, że mnie kocha.”

Ważne, że był.

Tatę jego ojciec osierocił gdy ten miał trzy lata. Jego mama po śmierci męża musiała wynajmować się do pracy. Więc ojciec przez rodziny bliższe i dalsze był przekazywany z rąk do rąk- jak twierdził miał ADHD i nikt dłużej nie mógł z nim wytrzymać. W końcu na dobre przygarnęli go Malwina i Przemysław Blinstrubowie, cioteczni dziadkowie… Więc mówił, że nie wyrobił w sobie gruczołu miłości, bo do czwartego roku życia ciągle gdzie indziej mieszkał.

A siostra? Proszę o niej opowiedzieć.

Mam wyrzuty sumienia, że nie miałyśmy takiej siostrzanej przyjażni, jaką mogłybyśmy mieć. Ania była siedem lat ode mnie młodsza, wtedy wielka różnica wieku…. Gdy wyjechałam z Polski, to Ania miała lat 15 -ja miałam swoje sprawy, ona swoje. Ania założyła rodzinę, ja nie. Dopiero potem, gdy przylatywałam ze Stanów, początkowo rzadko, bo nie miałam paszportu, potem częściej, to z Anią spędzałyśmy czas – spacerowałyśmy i rozmawiałyśmy. A zaraz po śmierci mamy Ania dostała diagnozę, że ma białaczkę. Siedem lat z nią żyła.

Ania nie miała siły przebicia, ale za to miała olbrzymią empatię. Pracowała w Urzędzie Miasta Warszawy przy Nowogrodzkiej, i, jak na złość, na co dzień stykała się z tą straszną, potransformacjną biedą. Z jednej strony widziała ludzi zwracających się o zapomogi, z drugiej bogaczy, których fortuny powstały nie wiadomo z czego. Zwłaszcza potem, już w chorobie, mówiła mi, że wysłuchiwanie tych skarg ją bardzo męczy. Pewnie powinna iść wtedy na zwolnienie… Ale z drugiej strony, tak wtedy z ojcem myśleliśmy, lepiej by była wśród ludzi – ona była bardzo lubiana. Wciąż spotykam kogoś, kto z nią pracował i wspomina ją wyłącznie w ciepłych słowach. Na naszym rodzinnym grobie na Wojskowych Powązkach zawsze jest pełno zniczy – to głównie od jej znajomych. Ania odeszła w miesiąc po Gustawie Holoubku. ..

Przez ćwierć wieku niemal dzień w dzień Konwicki z Holoubkiem spotykali się u Biklego.

A wcześniej, w latach 60. , w Czytelniku. Gustaw był z Krakowa, ojciec z Wilna- obaj mieli przedwojenną kindersztubę, te maniery były ważne. No i podobną inteligencję. Gustaw nawet dostosowywał próby by móc się z ojcem spotkać. Magda Zawadzka pisała w swojej książce, że gdy byli na wycieczce w Norwegii, to Holoubek cały czas się pytał o powrót, bo on „z Tadziem musi się spotkać”.

Pani ojciec, Stanisława Dygata, swojego przyjaciela, nieprzychylnie sportretował w „Kalendarzu i klepsydrze”.

Kiedy pisał ten fragment, wydawało mu się, że to będzie zabawne. Ojciec był wtedy jeszcze bardzo zadziorny, ten gruczoł miłości słabo wykształcony. Tak samo jak nie umiał powiedzieć mojej mamie, że ją kocha, jak mnie tego nigdy nie powiedział.

Dygat się na Pani ojca obraził.

Nie dziwię się, oni przecież byli bardzo blisko. I nagle ten złośliwy portrecik, więc się Pan Staś obraził. Ale po roku, jakby nigdy nic, odnowili przyjaźń. Gdyby się razem zestarzeli to może ojciec byłby dla niego bardziej czuły. Bo Dygat zmarł stosunkowo młodo, miał zaledwie sześćdziesiąt cztery lata. Z Gustawem Holoubkiem ich przyjażń miała czas ewoluować.

Piękna sprawa ta ich przyjaźń.

Polska się bardzo zmieniła – są pięknie są nowe drogi i odnowione kamienice, ale życie towarzyskie zanika, wszyscy są zajęci – nie odpowiadają na telefony i mejle. A mój ojciec napisał 17 książek, nakręcił 7 filmów, był kierownikiem literackim, pomagał ludziom w debiutach, a mimo to zawsze odbierał telefony i dla każdego miał czas i uwagę. I codziennie miał czas, żeby o 11 wypić kawę z Panem Gustawem.

A co Pani ojca u schyłku życia potrafiło ucieszyć?

Natura, piękne pejzaże. W czasie naszych spacerów siadaliśmy na ławeczce na Okólniku z widokiem na Tamkę – tam tworzą się dziwne perspektywy, szybko zmienia się oświetlenie, raz jest cień, raz słońce. Ojciec się tym nasładzał.

Tą słabość do pięknych kadrów widać też w jego filmach.

Lubił też patrzeć na piękne kobiety. Była w nim tęsknota za kobietami z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, ubranymi w ładne sukienki, z wcięciem w talii, w pończoszkach i kapelusiku… Piękno go cieszyło. Na kilka dni przed jego odejściem, w dzień Sylwestrowy, zaprosiłam do domu kilka znajomych pań, byśmy wszyscy razem napili się szampana. Ojciec już pić nie mógł, piekł go przełyk, ale się zmusił i powiedział coś w tym stylu, bo dobrze nie pamiętam: „Wznoszę toast za panie – ozdobę i istotę wszelkiego istnienia i wszechswiata”.

Ten toast chyba też wyraża tęsknotę za Pani mamą.

Ciągle powtarzał: „Pamiętaj, jak do ciebie będą dzwonić o wywiad na temat mamy, to zawsze dawaj.” Był zdumiony, że mama zrobiła setki ilustracji, 20 książek zdążyła zilustrować, w tym „Zwierzoczłekoupiora“ mojego ojca. Ja najbardziej lubię pierwsze wydanie „Dlaczego Kot jest Kotem“ (z ojca tekstem) bo mamy koty są najpiękniejsze. Ona potem zrobiła drugą wersję ale ja wolę te pierwszą.

A po śmierci mamy ojciec nic nie zmienił w jej pokoju. Nie wolno było zamykać drzwi, one miały być ciągle uchylone. Jak ojciec przechodził korytarzem zawsze mamę pozdrawiał. Gdy umarła Ania, to pozdrawiał „Moje drogie panie.”

Tadeusz Konwicki żonę przeżył żonę o piętnaście lat, córkę o sześć.

On też chciał odejść od dawna, wciąż to powtarzał: „co ja tu jeszcze robię?”. W ostatnich miesiącach przestał chodzić do Czytelnika na obiad. I zrezygnował ze spacerów. Kiedyś wracaliśmy taksówką od okulisty. Kazał się zatrzymać przed Czytelnikiem i poszedł się pożegnać ze wszystkimi, już wiedział, że tam nie wróci.

Bardziej teraz Pani rozumie swoich rodziców?

Chyba w taki sposób, że znajduję ich cechy w sobie, podobne doświadczenia. W mojej książce to chciałam pokazać- jak się nasze życia w gruncie rzeczy zazębiają. Naukowcy zaczynają już przebąkiwać, że dziedziczymy nie tylko cechy psychofizyczne, ale również pamięć tego, co wydarzyło się przodkom.

Gdy wyjechałam do Ameryki stałam się zupełnie anonimową osobą z anonimowego kraju, bo przed Solidarnością mało kto się Polskę interesował… Jasne, były małe enklawy inteligenckie, które ojca znały. Kiedy jego książki zaczęły w latach 80., wychodzić w Stanach, korespondowałam z Philipem Rothem, a na przyjęciu u Josipa Brodskiego pisarz Siergiej Dowłatow, kiedy usłyszał, czyją jestem córką, padł przede mną na kolana z okrzykiem: ”U nas w Leningradzie Konwicki był legendą!”

To były takie miłe przerywniki, ale ja raczej od tego uciekałam. Żyłam trochę jak pustelnik- lubiłam studiować religioznawstwo, pisma mistyczne, alternatywną historię i archeologię. Po powrocie do Warszawy w Dedalusie na Chmielnej znalazłam niektóre pozycje popularno-naukowe, które już znałam tłumaczone na polski, i kupowałam je dla ojca, by go odciągnąć od tej rzeczywistości, którą chłonął z dzienników telewizyjnych. Czytał je z zainteresowaniem, ale i tak jego ulubioną książką było „Jak zostać człowiekiem – przepis ewolucyjny” Marcina Ryszkiewicza. Kiedy przeczytał „Homo sapiens. Meandry ewolucji”, następną pozycję tego autora, dał mi zadanie, by Ryszkiewicza odnaleźć w Internecie i przekazać wiadomość, że to najważniejsza książka w jego długim życiu.

A opowie Pani jeszcze ten sen o mamie?

To już było po jej odejściu: Ojciec i ja jesteśmy w jakimś pustym i dość ciemnawym pokoju. Na zewnątrz piękne słońce. Szykujemy się do wyjścia, ale jakoś niemrawo. Zjawia się mama i dziwi się, dlaczego on jeszcze „tkwi w tych ciemnościach”, przecież tam, gdzie ona jest, „świetnie by sobie dał radę.”


Byli Sobie Raz

Znak



Ebook

Byli sobie raz

Pobierz za darmo fragment ebooka:     EPUBMOBI

7,4(37 ocen)zawiera oceny z    Lubimy Czytać

Dostępne formaty

Twój koszyk

Jest rok 2011. Maria Konwicka po trzydziestu latach emigracji wraca ze Stanów do Polski

Ojcu z najbliższych została już tylko ona. Codziennie, aż do śmierci Tadeusza Konwickiego w 2015, wspólnie przemierzają słynną trasę jego spaceru po Warszawie.

Po odejściu ojca Maria, porządkując rodzinne archiwum, próbuje poukładać strzępy wspomnień z dzieciństwa w powojennej Polsce. Odtwarza burzliwe losy dwóch artystycznych rodzin – Leniców i Konwickich. Jak echo powraca w jej opowieści obraz warszawskiej bohemy i słynnego stolika w „Czytelniku”, przy którym zasiadali Konwicki, Holoubek i Łapicki.

Wspomina, jak jeden z najsłynniejszych pisarzy polskich pisał do niej udawane „listy miłosne”, jak Elżbieta Czyżewska pomagała jej zadomowić się w Nowym Jorku oraz jak kot Iwan (z domu Iwaszkiewicz) decydował o przyznaniu domownikom paszportu.

Wraca pamięcią do przyjaźni ojca z Morgensternami, Dziewońskimi, Tyrmandem, Wajdą… Jej wnikliwa, wielowątkowa opowieść pełna jest życia.

Maria Konwicka – studiowała grafikę na warszawskiej ASP, pracowała w USA jako animatorka m.in. dla studiów Disney i Universal. Jest współautorką nagradzanego filmu Aktorka poświęconego Elżbiecie Czyżewskiej. Córka pisarza ( autora m.in. „Małej apokalipsy”), scenarzysty i reżysera ( m.in. filmów „Ostatni dzień lata”, „Jak daleko stąd, jak blisko”, „Salto”) Tadeusza Konwickiego.


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com