“Malowany ptak” na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Widzowie wychodzą z sali

“Malowany ptak” na Festiwalu Filmowym w Wenecji. Widzowie wychodzą z sali

Krzysztof Kwiatkowski


Malowany Ptak, reż. Vaclav Marhoul

“Malowany ptak”, ekranizacja słynnej powieści Jerzego Kosińskiego, podzielił widzów festiwalu filmowego w Wenecji. Wywołuje debatę na temat nie tylko konsekwencji przemocy, ale też udziału mieszkańców Europy Środkowej w Holocauście.

Na wieczornym pokazie filmu w czasie festiwalu filmowego w Wenecji nie było minuty, żeby z seansu ktoś nie wyszedł. Obrazy śmierci, gwałtu, wykłuwania oczu stołową łyżką nie układają się w dobry finał upalnego, słonecznego dnia na Lido. Ale przecież to część naszego DNA. „Malowany ptak” po raz kolejny uzmysławia skalę moralnego kataklizmu drugiej wojny światowej.

– Dla Kosińskiego przemoc nie była jednowymiarowym zjawiskiem – komentuje reżyser „Malowanego ptaka” Václav Marhoul. – Jej kolejne akty pozwalały mu wyznaczyć ramy człowieczeństwa.

“Malowany ptak” według Kosińskiego – agresja, bo inaczej nie umieją

Marhoul tworzy film cichy i minimalistyczny. Dzieli go na kolejne rozdziały nazwane imionami ludzi, których na swojej drodze spotyka żydowski chłopiec. Gdy kobieta, której dali go na przechowanie jego rodzice, umiera, zostaje zupełnie sam. Tuła się po omacku z jednym celem: przetrwać. Idzie na ślepo, bez żadnej taktyki ucieczki. Ale przecież i tak na nic by się ona nie zdała. Jego wygląd zdradza pochodzenie, z którym ani przez chwilę nie jest bezpieczny.

Reżyser nie stosuje taryfy ulgowej. Pokazuje skrajny prymitywizm środkowoeuropejskich wsi. Za inność płaci się tu życiem. Chyba że trafi się wędrowna szamanka, która kupi „małego diabła”.

Tak naprawdę bohaterowie nie mówią żadnym konkretnym językiem. Autorzy filmu zmieszali słowacki, czeski, polski, rosyjski, tworząc – jak sami to nazywają- słowiańskie esperanto. Ale ekranizacja prozy Kosińskiego oddaje krajobraz, który wyłania się z naukowych badań Jana Tomasza GrossaBarbary Engelking, Jana Grabowskiego.

Mit o masowym ratowaniu Żydów przez mieszkańców regionu jest fikcją. Owszem, zdarzały się heroiczne czyny. Ale była też agresja niewynikająca tylko ze strachu przed okupantem. Kolejni ludzie zadają chłopcu rany z różnych powodów. Bo jest Żydem, bo nie wypełnia ich poleceń wystarczająco dokładnie, bo wyżywają się na nim za własne niespełnienia. Bo inaczej nie umieją.

Podobne ciosy zadają sobie nawzajem. Jest w tym filmie cały katalog przemocy: mordy, gwałty, tortury. Chłop katuje żonę, kiedy wydaje mu się, że pożądliwie spojrzała na parobka. Kozacy palą całe wsie, zabijając mężczyzn i gwałcąc kobiety.

Trzy godziny ciosów w żołądek

A kamera wciąż patrzy w oczy chłopca, który nasiąka złem, wyzbywa się wrażliwości, buduje wokół siebie pancerz. Przestaje mówić. Bo są granice tego, co może znieść psychika. Wstrząsający w „Malowanym ptaku” jest obraz sierocińca. To już koniec wojny. Po podwórku przy niewielkim budynku biegają ośmio-, dziesięcio-, dwunastolatkowie. Ale przecież żaden z nich nie jest już dzieckiem.

W przeciwieństwie do „Syna Szawła” Laszlo Nemesa „Malowany ptak” nie wnosi dużo nowego do wizji Holocaustu. Ale jest perfekcyjnie zrobionym filmem, który porusza do głębi. To nie tylko opowieść o czasach wojny. Także o tym, czego już nie ma na ekranie: późniejszym życiu bohatera. O bagażu, z jakim w życie wchodziło całe pokolenie. Bo jak cokolwiek zbudować, kiedy rzeczywistość pozbawiła ludzi wszelkich fundamentów normalności?

Nic dziwnego, że ten seans podzielił widzów. Obrazy skrajnego okrucieństwa budzą wewnętrzny sprzeciw.

Deborah Young z “The Hollywood Reporter” nazywa film „trzema godzinami ciosów w żołądek”. Xan Brooks pisze w „Guardianie” o „drodze przez piekło”. Ale odwrócenie oczu byłoby oszustwem intelektualnym. Dzisiaj, kiedy do kin przychodzi pokolenie, które nie ma pod powiekami obrazów wojny, metafory nie wystarczają. Przypominanie o skali fizycznego upodlenia staje się obowiązkiem twórców.

Symbolicznym komentarzem do filmu zaś stało się w Wenecji piękne „O nieskończoności”. Roy Andersson wraca na Lido jako laureat Złotego Lwa z filmem, który znów napisał własnym charakterem pisma. A jego stylu nie da się pomylić z niczyim innym. W kilkuminutowych scenach i breuglowskich kadrach reżyser portretuje kolejnych ludzi. Narratorka powtarza: „Widziałam człowieka, który…” i wymienia kolejne doświadczenia bohaterów. Ktoś miał problem z butem, komuś zepsuł się samochód. Inny zamordował żonę w akcie desperacji albo stracił najbliższą osobę. Ból pozostaje bólem, nie da się obiektywnie ocenić jego skali. Jest tu i kobieta, która „myślała, że nikt na nią nie czeka” na dworcu. Potem zjawia się chwilę spóźniony mężczyzna, ale smak odrzucenia w niej zostaje. Raz zmąconego poczucia własnej wartości nie da się łatwo odtruć.

Ale nieprawdą jest, że Roy Andersson nie komentuje przeszłości. Przeciwnie. Ona stale tu jest. Między współczesnymi Szwedami pojawiają się Adolf Hitler w bunkrze pod koniec wojny, armia prowadzona do syberyjskiego obozu po przegranej batalii, rodzina, która straciła na froncie syna. I tak zawsze było w kinie tego reżysera. 

W nagrodzonym Lwem „Gołębiu, który przysiadł na gałęzi i rozmyślał o istnieniu” pokazywał wielki bęben-komorę gazową, do której przytwierdzone są tuby. Kiedy zamknięci ludzie próbowali ratować się, na zewnątrz wydobywało się coś w rodzaju muzyki. W „Do ciebie, człowieku” bohaterowie skupieni na rutynowych czynnościach nie zauważali bombowców nadlatujących nad miasto. Także tym razem pogrążeni w apatii ludzie nie dostrzegą katastrofy, która nagle może położyć ich światu kres.

Oba te filmy tak naprawdę są portretami ofiar wielkiej historii. W „Malowanym ptaku” łamie ona biografię bohatera na samym początku jego drogi. U Roya Anderssona – odwrotnie. Zawiesza ona nad życiem widmo nadchodzącej zagłady, wobec której będziemy bezradni. I może właśnie dlatego oba te filmy powstały – z idealistycznej wiary obu reżyserów, że kino może zmieniać świadomość widzów? A może i w konsekwencji rzeczywistość?


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com