Bajka bez morału o Żydzie, ukraińskim SS-manie i NKWD

Bajka bez morału o Żydzie, ukraińskim SS-manie i NKWD

Paweł Smoleński


Pogrom Lwowski. Ukraina, 1941 (Fot. Wikimedia Commons)

Nie ma na świecie takiej wagi, która umie odmierzyć, co waży więcej – grzech czy zasługa?
*

Działo się to na dawnych Kresach Rzeczypospolitej, w ubogim, galicyjskim miasteczku zapełnionym głównie Żydami i Polakami z niewielką domieszką Ukraińców. Ryneczek, magistrat, garść wąskich uliczek, greckokatolicki klasztor Studytów, kościół, cerkiew, synagoga.

Polacy i Ukraińcy skurczyli ramiona

Mieszkali tam po sąsiedzku kilkuletni Aaronek z rodziną i pani Julia z synem, działaczem Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Ani się znali, ani specjalnie lubili. O Polakach myśleli podobnie – Żydom i Ukraińcom zbyt często lubią dokuczyć. Lecz prawda była również taka, iż nie wyobrażali sobie, że ich miasteczko może wyglądać inaczej: ciche, skromne, lecz własne, w gruncie rzeczy dobre do życia.

Gdy po 17 września 1939 r. miasteczko wpadło w ręce Sowietów, Aaronek zauważył, że Polacy i Ukraińcy (może oni przede wszystkim) spotulnieli i jakoś skurczyli ramiona.

Za to on – jeszcze dzieciak – wreszcie nie bał się swego żydostwa, nie czuł lęku przed komunistami, a oni nie czepiali się specjalnie Żydów, a raczej – wszystkich po równo.

I nagle Sowieci uciekli. Opustoszały komitety i posterunek NKWD, zniknęły czerwone sztandary. Napięcie, krzyki, pierwsza stłuczona szyba żydowskiego sklepiku; w miasteczku czuć było swąd zbliżającego się pogromu. Aaronek biegnie do pani Julii. Prosi: „Niech pani nas ratuje”.

Syn robił karierę w SS

Dlaczego wybrał Julię? Nie wie. Po latach powie, że w życiu nie dokonał lepszego wyboru. Była tylko jedną z wielu sąsiadek – ani najmilszą, ani najbardziej pomocną. Pobiegł do niej mimo wiedzy, że jej najstarszy syn dał hasło do rabunków i mordów.

Julia oddała żydowskiej rodzinie swoją piwnicę. Koczowali w niej kilka lat, do końca wojny. Każdego wieczora zasiadała z synem, który zdążył już założyć mundur SS, do kolacji, by chwilę później, ukradkiem, nieść Aaronkowi kawałek chleba. Nie była aniołem, choć Aaron uważa, że była. Nie wiązał jej z żydowską rodziną żaden szczególny sentyment. Była prostą kobietą zanurzoną w galicyjskich uprzedzeniach i sentymentach. Nieraz powiedziała coś na Żydów, pochwaliła się esesmańską karierą syna. Ale ukrywała ich, ryzykując życie. Może uznała po prostu, że tak trzeba.

Jedyna ocalała żydowska rodzina

Wojna się kończy, Niemcy uciekają. Syn ukraińskiej opiekunki Aaronka zrzuca mundur, ale i tak wszyscy go znają. Jeszcze niedawno byli przymilni, bo mógł wszystko, teraz nim gardzą, życzą mu śmierci. Gardzić łatwo, bo Ruscy za progiem. Aaron wspomina, że nienawidził esesmana bardziej niż inni.

NKWD znów kwateruje przy rynku. Funkcjonariusze przeczesują domy w poszukiwaniu podejrzanych Polaków i Ukraińców. Rodzina Aarona – jedyna ocalała żydowska rodzina w miasteczku prócz garstki dzieci schowanych przez ukraińskich studytów – kilka dni wcześniej wyszła z piwnicy. W miasteczku raptem kilka wynędzniałych postaci mówi w jidysz. Nowa władza przygarnia ich serdecznie, dostają kwaterę w domu Julii, kartki na żywność, jakieś ciuchy. Oni zaś kochają radziecką władzę – prawdziwych oswobodzicieli.

Pewnej nocy przychodzi z błaganiem Julia: „Ratujcie moje dziecko”

.Aaron myśli: „Mam dać schronienie zbrodniarzowi winnemu śmierci moich wujków, dziadków, babć i cioć?”. Chcecie bajki, oto bajka. Żydzi odgrzebują właz do piwnicy, w której przetrwali wojnę. Aaronek, ocaleniec z Zagłady, nosi przerażonemu esesmanowi chleb; role odwróciły się jak w antycznym dramacie.

Udało wam się przeżyć. A po co?

A kiedy miną kolejne tygodnie i miesiące, opadnie gorączka nie tylko pierwszych rewizji i aresztowań, ale też egzekucji, pomogą Ukraińcowi uciec na Zachód.

Sami też wyjadą, bo nie chcą żyć na cmentarzu i wśród coraz bardziej niechętnych spojrzeń i pytań: „Udało wam się przeżyć. A po co?”. Aaron, pan mocno już w latach, opowiadał tę historię studentom na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie. Ktoś z sali zapytał, czy pomógł esesmanowi w podzięce za ocalenie. Odpowiedział, że pewnie tak.

Lecz szybko dodał, że nie ma na świecie takiej wagi, która umie odmierzyć, co waży więcej – grzech czy zasługa. A nade wszystko nie da się zmierzyć ludzkiego cierpienia, strachu, upokorzenia.

W końcu esesman bał się Sowietów tak samo jak oni esesmanów. Piwniczne ściany w domu Julii przesiąkły – brzydkie to słowo – uniwersalnym ludzkim strachem. Więc Aaron mówił amerykańskim studentom: „Gdyby złapali mnie Niemcy, nie żyłbym. Gdyby jego złapali Sowieci, zabiliby. A ja nie chciałem i nie chcę, by zabijano ludzi”.

Jaki morał płynie z tej opowieści? Patrząc na współczesny świat, obawiam się, że żaden.


Paweł Smoleński, pisarz, publicysta, reporter „Gazety Wyborczej”


Zawartość publikowanych artykułów i materiałów nie reprezentuje poglądów ani opinii Reunion’68,
ani też webmastera Blogu Reunion’68, chyba ze jest to wyraźnie zaznaczone.
Twoje uwagi, linki, własne artykuły lub wiadomości prześlij na adres:
webmaster@reunion68.com